-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant3
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać73
Biblioteczka
2024-01-31
2023-01-10
2022-03-19
2021-04-09
2021-01-31
Jest to druga część serii (a w zasadzie dylogii i nie zapowiada się, żeby się to miało zmienić) z Sanelą Bearą. Pierwsza część, czyli „Wioska morderców”, którą czytałam ponad 4 lata temu (!), zrobiła na mnie nieco lepsze wrażenie, tzn. tam intryga była bardziej niezwykła. Tutaj jest bardziej zwyczajna, jakich wiele w kryminałach, choć klimat jest podobny – w tamtej części rzecz działa się w zamkniętej społeczności małej wioski (jak wskazuje tytuł), natomiast tutaj akcja ogranicza się z jednej strony do pewnej rodziny, a z drugiej do środowiska chorwackich imigrantów w Berlinie. Zostają znalezione zwłoki dziecka, a po niedługim czasie okazuje się, że to zaginiony cztery lata wcześniej syn chorwackich imigrantów właśnie, Lidy i Darko Tudorów. Ślady na szczątkach chłopca wskazują na morderstwo. Kiedy jednak policjanci Lutz Gehring i Sanela Beara pojawiają się w willi Reinartzów, u których wcześniej Lida pracowała jako pomoc domowa, okazuje się, że rozwikłanie tej zagadki nie będzie proste, a zamiast znajdować odpowiedzi na pytania, te będą się tylko piętrzyć. Okazuje się bowiem, że w rodzinie zaszły pewne zmiany i nową panią Reinartz została... Lida. Intryga jest tu naprawdę dobrze sklejona, dobrze rozpisana, a całość trzyma w napięciu od początku do końca. Powtórzę natomiast to, co pisałam dawno temu przy okazji recenzowania pierwszej części tej dylogii – wątek miłosny w tej książce mógłby nie istnieć, bo jest zupełnie bezsensowny i pojawia się znikąd. Reszta – fajna, wciągająca, choć nie wybitna. Szczerze mówiąc, to tego typu seria, której nie trzeba czytać po kolei – w drugiej części są pewne odniesienia do pierwszej, ale sama za dużo z niej nie pamiętam i nie sprawiało mi to problemu. Tak że jeśli kiedyś przypadkiem traficie akurat na tę, to czytajcie spokojnie.
Po więcej moich recenzji zapraszam na Instagram: https://www.instagram.com/niefikcyjna/
Jest to druga część serii (a w zasadzie dylogii i nie zapowiada się, żeby się to miało zmienić) z Sanelą Bearą. Pierwsza część, czyli „Wioska morderców”, którą czytałam ponad 4 lata temu (!), zrobiła na mnie nieco lepsze wrażenie, tzn. tam intryga była bardziej niezwykła. Tutaj jest bardziej zwyczajna, jakich wiele w kryminałach, choć klimat jest podobny – w tamtej części...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-20
No i mamy pierwsze rozczarowanie tego roku. Przeczytałam ponad 20 książek Kinga do tej pory i „Joyland” może się poszczycić mianem tej najsłabszej. Chciałabym powiedzieć, że to zmarnowany potencjał, ale tu chyba nie było nawet potencjału – historia w „Joylandzie” jest zupełnie bez pomysłu i bez polotu. Groza dzieje się na kilku stronach, ale w ogóle nie wzbudza dreszczyku emocji i jest wręcz tylko zasygnalizowana, a książka w ostatnich 50-60 stronach zmienia się w pozbawiony emocji thriller. Główny bohater to altruista z przypadku, który ratuje życie małej dziewczynce (wykonując chwyt Heimlicha, zanim wymyślono chwyt Heimlicha, co jest dokładnie podkreślone – pomyślcie, jaka ta książka musiała być nudna, skoro zapamiętałam taką pierdołę) i spełnia dobry uczynek, zapewniając rozrywkę chłopcu z dystrofią mięśniową. Poza tym nie ma żadnej cechy. Większość tej książki to nieistotne szczegóły z jego życia (np. wątek z jego pierwszą dziewczyną, który może i w jakiś sposób buduje postać, ale dla fabuły nie ma znaczenia, a przewija się od początku do końca), łażenie po Joylandzie (czyli parku rozrywki/wesołym miasteczku, w którym bohater pracuje) i próba wmówienia czytelnikowi, że w Joylandzie straszy, bo kiedyś zamordowano tam jakąś dziewczynę. Wow. Zero napięcia, przegadanie, postacie z papieru, historia nudna jak flaki z olejem, nijakość. „Joyland” jest jak debiut, a nie książka starego wyjadacza, jakim jest Stephen King. Dobrze chociaż, że ma nieco ponad 300 stron (i wielkie pismo), a nie trzy razy więcej, więc czytało się szybko, no i gawędziarki styl Kinga też swoje robi – nawet jeśli Stefan zanudza czytelnika nieistotnymi wątkami, to jakoś się przez to płynie bez większych przeszkód, na poziomie językowym przynajmniej.
Po więcej moich recenzji zapraszam na Instagram: https://www.instagram.com/niefikcyjna/
No i mamy pierwsze rozczarowanie tego roku. Przeczytałam ponad 20 książek Kinga do tej pory i „Joyland” może się poszczycić mianem tej najsłabszej. Chciałabym powiedzieć, że to zmarnowany potencjał, ale tu chyba nie było nawet potencjału – historia w „Joylandzie” jest zupełnie bez pomysłu i bez polotu. Groza dzieje się na kilku stronach, ale w ogóle nie wzbudza dreszczyku...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-07
Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że po Ślepnąc od świateł nic spod pióra Żulczyka nie będzie mnie w stanie aż tak zachwycić. Wzgórze psów być może faktycznie mnie nie zachwyciło, ale też zdecydowanie nie rozczarowało. W sumie to nawet mnie pozytywnie zaskoczyło. Mimo że otoczenie z wielkiej, wiecznie imprezującej, naćpanej Warszawy zmienia się w małe miasteczko, które – jak to tego typu miejsca – ma swoje tajemnice i społeczność niechętnie patrzącą na tych „z zewnątrz” (a z Warszawy już zwłaszcza), to ani przez moment nie jest to wadą. Lubię opowieści o mierzeniu się z własną przeszłością, o konfrontowaniu się z tym, co niby zostało już dawno zapomniane, ale tak naprawdę przy pierwszej okazji wychodzi na światło dzienne i dobitnie o sobie przypomina. Bohater Wzgórza psów jest właśnie w takiej sytuacji – wraca do swojego rodzinnego miasta, a tam zewsząd atakują go wspomnienia jego brutalnie zamordowanej dziewczyny z lat szkolnych. Dodatkowo musi mierzyć się też z innymi traumami z dzieciństwa i na nowo odnaleźć się w rodzinie, z którą od lat nie miał dobrego kontaktu. Doskonale się bawiłam, wciągnęłam się na maksa. I uwielbiam zakończenie, bo tam, gdzie inni napisaliby klasyczne „i żyli długo i szczęśliwie”, Żulczyk nie sili się na fałszywe happy endy, tylko rzuca swoim bohaterom kolejne kłody pod nogi i stawiając w sytuacjach ekstremalnych, każe wybierać między dobrem a złem. A zło pociąga bardziej… Uwielbiam, bardzo dobry początek roku.
Po więcej moich recenzji zapraszam na Instagram: https://www.instagram.com/niefikcyjna/
Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że po Ślepnąc od świateł nic spod pióra Żulczyka nie będzie mnie w stanie aż tak zachwycić. Wzgórze psów być może faktycznie mnie nie zachwyciło, ale też zdecydowanie nie rozczarowało. W sumie to nawet mnie pozytywnie zaskoczyło. Mimo że otoczenie z wielkiej, wiecznie imprezującej, naćpanej Warszawy zmienia się w małe miasteczko,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-30
Jest to książka, powiedziałabym, popularnonaukowa o tym, czym jest socjopatia, skąd się bierze i jak socjopaci funkcjonują w społeczeństwie. Okazuje się, że socjopatia ma ścisły związek z występowaniem sumienia, które uważane jest za siódmy zmysł (szóstym jest intuicja) i które nie jest jedynie, jak mogłoby się wydawać, abstrakcyjnym konstruktem, lecz cechą, którą człowiek wykształcił w toku ewolucji. Socjopatia wręcz wbrew pozorom ma związek z genetyką – chociaż nie tylko. W ogólnym rozrachunku uważam tę książkę za dobrą – autorka podejmuje temat w przystępny, zwłaszcza dla laika, sposób, posługuje się obrazowymi przykładami i powołuje się na opinie i dzieła innych ekspertów w tej dziedzinie. Czasami jednak zbytnio się powtarza albo wpada w swego rodzaju egzaltowany ton, zwłaszcza kiedy przychodzi do wyjaśnienia związku sumienia z budowaniem relacji i więzi międzyludzkich, do których oczywiście socjopaci nie są zdolni. Stąd ta moja zaniżona jednak odrobinę ocena. Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem, to polecam. Socjopatia dotyczy 1 na 25 osób, więc wcale nie jest to tak mało, a taka osoba potrafi wyrządzić ogromne szkody w życiu innych ludzi. Warto wiedzieć, jak ją rozpoznać.
Po więcej moich recenzji zapraszam na Instagram: https://www.instagram.com/niefikcyjna/
Jest to książka, powiedziałabym, popularnonaukowa o tym, czym jest socjopatia, skąd się bierze i jak socjopaci funkcjonują w społeczeństwie. Okazuje się, że socjopatia ma ścisły związek z występowaniem sumienia, które uważane jest za siódmy zmysł (szóstym jest intuicja) i które nie jest jedynie, jak mogłoby się wydawać, abstrakcyjnym konstruktem, lecz cechą, którą człowiek...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-27
Pierwsza styczność z kryminałem japońskim, a właściwie nawet pierwsza styczność z kryminałem azjatyckim. „Przeczucie” jednak nie wyróżnia się za bardzo na tle kryminałów europejskich czy amerykańskich, różnice widać jedynie w osadzeniu w kulturze. Główną bohaterką jest komisarz Reiko Himekawa, młoda, zdolna, naznaczona piętnem przeszłości, a także, ku niezadowoleniu swojej matki, nadal niezamężna. I Reiko jest chyba najmocniejszym punktem tej książki – kobiety w policji zawsze mają trudniej, a mam wrażenie, że Japonki w policji mają trudniej podwójnie. To kultura, w której rządzą mężczyźni, ale tu role się odwracają i to Reiko ma pod sobą zespół – złożony oczywiście z samych facetów. Co do samego śledztwa, to nie porwało mnie ono szczególnie, było natomiast dobrze poprowadzone i rozwiązane w zaskakujący sposób (chociaż mam wrażenie, że prześladuje mnie pewien motyw ostatnio – to jest trzeci kryminał z rzędu, w którym się pojawił). Poza tym to po prostu poprawny kryminał i nie ma znaczenia, że przybył z Azji. Szkoda tylko, że wydawnictwo raczej poprzestanie na pierwszej części serii – od wydania minęły już 3 lata, a nadal mamy tylko pierwszą część z siedmiu. No cóż... Typowo.
Po więcej moich recenzji zapraszam na Instagram: https://www.instagram.com/niefikcyjna/
Pierwsza styczność z kryminałem japońskim, a właściwie nawet pierwsza styczność z kryminałem azjatyckim. „Przeczucie” jednak nie wyróżnia się za bardzo na tle kryminałów europejskich czy amerykańskich, różnice widać jedynie w osadzeniu w kulturze. Główną bohaterką jest komisarz Reiko Himekawa, młoda, zdolna, naznaczona piętnem przeszłości, a także, ku niezadowoleniu swojej...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-22
Duży plus za ciekawą tematykę, bardzo aktualną i przyszłościową, ponieważ dotyczy ona modyfikacji genetycznych dokonywanych na ludziach. Chcesz mieć dziecko, które w wieku 10 lat pójdzie na studia? Proszę bardzo. Autor pokazuje, jak coś takiego byłoby możliwe i z jakimi problemami by się to wiązało. Zadaje pytanie, czy w ogóle mamy prawo tak ingerować w DNA. Jednak do opisywania tego problemu wybrał złą formę – zdecydowanie za dużo wątków (znów tak jak w „Zero” robiło się za bardzo hollywoodzko), a przede wszystkim za dużo postaci i za krótkie rozdziały. Nie znoszę przeskakiwania z jednego wątku w drugi co kilka stron, a tu niestety tak było. Niemniej jako całość doceniam tę książkę – „Blackoutu” nie pobiła, ale jest z pewnością lepsza od „Zero”. Uwielbiam Elsberga za to, że podejmuje tak ciekawe tematy w swoich książkach i mimo że forma znowu mnie nieco zawiodła, to lubię wracać do tego autora.
Po więcej moich recenzji zapraszam na Instagram: https://www.instagram.com/niefikcyjna/
Duży plus za ciekawą tematykę, bardzo aktualną i przyszłościową, ponieważ dotyczy ona modyfikacji genetycznych dokonywanych na ludziach. Chcesz mieć dziecko, które w wieku 10 lat pójdzie na studia? Proszę bardzo. Autor pokazuje, jak coś takiego byłoby możliwe i z jakimi problemami by się to wiązało. Zadaje pytanie, czy w ogóle mamy prawo tak ingerować w DNA. Jednak do...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-05
Krótka powieść, rozbudowane opowiadanie – tak bym określiła tę książkę. Przyjęło się mówić o Kingu jako o mistrzu grozy, ale umówmy się, w najlepszym wypadku połowa jego książek to powieści grozy, a reszta to thrillery – i ta jest właśnie thrillerem. Wątek jest jeden – podczas wycieczki z mamą i bratem po parku narodowym dziewięcioletnia Trisha odłącza się od zajętej kłótnią rodziny i gubi się. Cała powieść skupia się na jej walce o przetrwanie, wędrówce i próbach dotarcia do cywilizacji. Jej jedynym połączeniem ze światem jest walkmen, dzięki któremu może słuchać transmisji z meczów basebollowych Red Soxów, w których gra jej ulubiony zawodnik, Tom Gordon. Dziewczynka z początku stara się myśleć racjonalnie, dawkuje sobie żywność i wodę, idzie wzdłuż strumienia, jednak im dalej w las, tym coraz bardziej ulega panice i przerażeniu, a wraz z tym, w połączeniu z głodem i chorobą, pojawiają się halucynacje. Trisha raz widzi Toma Gordona, innym razem swoich bliskich, znajomych, a nawet nauczycieli. Jeszcze innym razem wyczuwa obecność czegoś nadnaturalnego i zaczyna wierzyć w to, że musi pokonać Boga Zagubionych. Nie jest to nic spektakularnego, a mimo to bardzo mi się podobało i czytałam cały czas z równym zainteresowaniem. King dobrze ukazał to, co może dziać się z człowiekiem, który wraz z mijającym czasem coraz mniej wierzy w to, że zostanie odnaleziony i że uda mu się przeżyć, a wszystko potęguje fakt, że Trisha jest przecież małą dziewczynką. W konstrukcji ta książka przypomina mi „Wielki Marsz”, chociaż tu brak drugiego dna i nie jest jednak aż tak krwawo. Ciekawym urozmaiceniem są odwołania do baseballu – kompletnie nie znam się na tym sporcie, ale czuć, że King przelał tu swoją miłość do niego, i bardzo mi się to podoba. Na koniec – ogromnie podoba mi się zakończenie, bo jest właściwie otwarte. Albo raczej dwuznaczne. Można je zrozumieć na dwa, skrajnie różne sposoby – w jednym zakończenie będzie szczęśliwe, a w drugim wręcz przeciwnie. Ale o tym przekonajcie się sami ja polecam. Nie wiem, dlaczego ta książka zbiera raczej mierne opinie, dla mnie była dobra – nie najlepsza, ale zdecydowanie nie najgorsza w dorobku Kinga.
Po więcej moich recenzji zapraszam na Instagram: https://www.instagram.com/niefikcyjna/
Krótka powieść, rozbudowane opowiadanie – tak bym określiła tę książkę. Przyjęło się mówić o Kingu jako o mistrzu grozy, ale umówmy się, w najlepszym wypadku połowa jego książek to powieści grozy, a reszta to thrillery – i ta jest właśnie thrillerem. Wątek jest jeden – podczas wycieczki z mamą i bratem po parku narodowym dziewięcioletnia Trisha odłącza się od zajętej...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-03-24
Uwaga: spoilery do poprzednich części!
Uwielbiam wracać do Claire i Jamiego, chociaż gabaryty tych książek niezmiennie mnie przerażają. Trzecią część tej serii oceniłam jak na razie najniżej, ale tylko dlatego, że nie była takim zachwycającym powiewem świeżości jak „Obca” ani tak zaskakująco udaną kontynuacją jak „Uwięziona w bursztynie”. „Podróżniczka” zachowuje tempo akcji poprzednich części, ani bohaterowie, ani czytelnicy nie mogą się nudzić, bo dzieje się naprawdę bardzo dużo. Oczywiście tom rozpoczyna się od tego, na czym się skończył, Claire wróciła do XX wieku. Ale jak łatwo można się domyślić, w końcu wraca do XVIII-wiecznej Szkocji. No i zaczyna się znowu: kłopoty, ucieczki, niebezpieczeństwo... Szkot i Angielka nie mają czasu na wzięcie oddechu. Jednocześnie odbudowują swoją relację i przyjemnie się na to patrzy. Odkrywają siebie na nowo, dowiadują się, co działo się z nimi, gdy byli rozdzieleni. To zdecydowanie moja ulubiona para romantyczna ze wszystkich książek, które kiedykolwiek czytałam, i uwielbiam śledzić ich losy. Zastanawiam się tylko, co jeszcze można o nich napisać – tomów jest jeszcze sporo i każdy jest większy od poprzedniego. Z pewnością się o tym przekonam, zwłaszcza że ta część skończyła się bardzo obiecująco, a opis czwartej zapowiada bardzo ciekawe rozwiązania fabularne...
Po więcej moich recenzji zapraszam na Instagram: https://www.instagram.com/niefikcyjna/
Uwaga: spoilery do poprzednich części!
Uwielbiam wracać do Claire i Jamiego, chociaż gabaryty tych książek niezmiennie mnie przerażają. Trzecią część tej serii oceniłam jak na razie najniżej, ale tylko dlatego, że nie była takim zachwycającym powiewem świeżości jak „Obca” ani tak zaskakująco udaną kontynuacją jak „Uwięziona w bursztynie”. „Podróżniczka” zachowuje tempo...
2019-10-08
2019-09-29
2019-09-08
2019-07-30
2019-07-25
2019-07-15
2019-03-30
Uwaga, ogłaszam: „Dallas '63” to od teraz moja ulubiona książka Kinga. Nie mam żadnych zastrzeżeń, nie powiem o niej ani jednego złego słowa. Koncept podróży w czasie jest podejmowany w kulturze na różne sposoby, ale ten zaprezentowany przez Kinga przekonuje mnie najbardziej. Nie będę zdradzać, na czym polega, bo to też element fabuły, ale u Kinga wszystko ma sens, jest logiczne. Nie ma się wrażenia, że podróżowanie w czasie i zmienianie przeszłości jest proste i nie tworzy żadnych komplikacji, przeciwnie – podróże w czasie mają swoje ograniczenia i konsekwencje dla przyszłości, niekoniecznie takie, jak moglibyśmy sobie wyobrażać, niekoniecznie te dobre. King zaskoczył mnie też tym, że mimo sporych gabarytów ta książka jest konkretna od początku, nieprzegadana i co więcej, po 850 stronach ma się ochotę na więcej, bo niesamowicie wciąga. Zaskakujące jest też to, że ta książka, paradoksalnie, bardziej niż o zamachu na Johna F. Kennedy'ego mówi o miłości, ale w zupełnie niesztampowym, Kingowskim stylu. To nie powrót do przeszłości w celu niedopuszczenia do zabójstwa Kennedy'ego (i tym samym śmierci milionów ludzi) jest ostatecznie głównym tematem „Dallas '63”, ale miłość, uczucie, od którego w kulturze – a także i życiu –często wszystko się zaczyna i na którym wszystko się kończy. Jeszcze jedna zaskakująca rzecz: nie sądziłam, że Stephen King kiedykolwiek mnie wzruszy. A tu zakończenie rozmiękcza serce. No i jeszcze jedno: pamiętajcie, przeszłość harmonizuje. ;)
Po więcej moich recenzji zapraszam na Instagram: https://www.instagram.com/niefikcyjna/
Uwaga, ogłaszam: „Dallas '63” to od teraz moja ulubiona książka Kinga. Nie mam żadnych zastrzeżeń, nie powiem o niej ani jednego złego słowa. Koncept podróży w czasie jest podejmowany w kulturze na różne sposoby, ale ten zaprezentowany przez Kinga przekonuje mnie najbardziej. Nie będę zdradzać, na czym polega, bo to też element fabuły, ale u Kinga wszystko ma sens, jest...
więcej Pokaż mimo to