-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2020-03-29
2010-09
2013-09-27
Richard Bachman to pseudonim Stephena Kinga, którego pisarz używał w latach 1966-1973. Z opowieści wynika, że w tamtym czasie King pisał (i sprzedawał) opowiadania grozy do obleśnych świerszczyków w stylu Cavaliera albo Adama, natomiast Bachman pisywał powieści, „których pies z kulawą nogą nie chciał kupić’*.
Jak to ładnie ujęto na okładce książki, Bachman umarł na „raka pseudonimu” w 1985 roku, kiedy to autorstwo powieści Chudszy oficjalnie przyznano Kingowi. Tyle jeśli chodzi o względy formalne.
Blaze’a King napisał w 1973 roku. Niestety, nie był zadowolony z efektu końcowego, w rezultacie czego maszynopis wylądował w szufladzie i skazany został na wieloletnie zapomnienie (wyjęty z szuflady raz, przeczytany i znów odstawiony – tym razem do kartonu, złożonego w uniwersyteckiej bibliotece w Maine).
O powieści King przypomniał sobie dużo później i gdy chciał się jej ponownie przyjrzeć z bliska, okazało się, że nie może znaleźć owego, upchniętego w kartonowe pudło, maszynopisu. Szczęśliwie Blaze odnalazł się, choć w zupełnie innej bibliotece, i King mógł przystąpić do odświeżania starego pomysłu. Opatrzenie go nazwiskiem, którego używał przed laty jako pseudonimu wydawało mu się oczywiste. To tak w wielkim skrócie.
Z założenia miał to być kryminał, ale wydaje mi się, że kryminału w tej książce jest akurat najmniej. Owszem Clay Blaisdell (aka Blaze) to przestępca i to bez dwóch zdań: jest potężnie zbudowany, ma wielką dziurę w czole, dzieciństwo spędził w sierocińcu, odsiedział też więzienny wyrok za pobicie dyrektora wspomnianego sierocińca. Gdy poznał George’a Rackleya, wspólnie zajęli się kantowaniem i grubszymi oszustwami. Mniej więcej tak to właśnie wygląda.
George, który był mózgiem tej osobliwej, dwuosobowej grupy, podłapał pewien pomysł. Zrealizowanie go miało zakończyć zabawę w kanciarzy. Wystarczyło tylko porwać dzieciaka – dzieciaka, którego rodzice śpią na forsie i będą zdecydowani zapłacić każdą cenę. Namierzyli już nawet cel. Powstał jednak drobny problem – umarł George.
Problem z Blazem jest taki, że z żadnej strony nie przypomina typowego, amerykańskiego kryminału, czy nawet książki akcji (że się tak wyrażę ;D). Cała fabuła zamyka się w kilku dniach, ale jednocześnie czytelnik zostaje wyprawiony w podróż w czasie, poznając całą historię Claya. Tak naprawdę mam wrażenie, że wszystko co dzieje się jakby w głównym nurcie opowieści (książkowej teraźniejszości), stanowi jedynie dodatek, coś co autor musiał wymyślić, by móc opowiedzieć historię jednego człowieka. A zaręczam wam przyjaciele i sąsiedzi**, że w ogólnym rozrachunku Blaze to najsympatyczniejszy przestępca, jakiego znam. I przyznaję się bez bicia, popłakałam się na samym końcu.
Uwaga duży spoiler: Blaze ma problemy z głową. Jest powolny i raczej przygłupi. Najbardziej uderzające w tej powieści jest to, że gdy był małym chłopcem uczył się dobrze i lubił książki. Miał szansę wyjść na ludzi, ale jego ojciec – pijak – skopał go ze schodów, czego pamiątką było właśnie duże wklęśnięcie w czole.
Sąd zadecydował o tym, że Blaze’owi lepiej będzie w sierocińcu, ale od tamtego czasu chłopiec nie był już taki jak wcześniej.
Cała ta historia może wydawać się nieprawdopodobna. Zgodzę się tu z Kingiem, który stwierdził (odnośnie „Blaze’a” przed przeróbką): „Do stylu co prawda nie miałem specjalnych zastrzeżeń, ale sama fabuła przypominała mi, co kiedyś powiedział Oscar Wilde, a mianowicie, że dickensowskiego „Magazynu osobliwości” nie sposób czytać, nie płacząc przy tym ze śmiechu jak bóbr. Ja miałem tak samo podczas lektury „Everymana” Philipa Rotha, „Judy nieznanego” Thomasa Hardy’ego , a także „Córki opiekuna wspomnień” Kim Edwards – w pewnym momencie po prostu zaczynałem trząść się ze śmiechu, wymachiwać rękami i wołać:
– I jeszcze nowotwór! I jeszcze niech oślepnie! Tego jeszcze nie było!”***.
Głównemu bohaterowi przydarzyło się wiele nieszczęść. A kiedy już wydawało się, że los się do niego uśmiechnął, dość brutalnie świat obracał się przeciwko temu losowi. Z tego powodu można mieć wrażenie, że jest tego za dużo, a jego historia ma wzbudzić w czytelniku litość. Jednak mimo tego, nie wybuchałam kpiącym śmiechem i nie czułam przesytu.
Blaze wydaje się być bardzo naturalną postacią, a King z wprawą manipuluje emocjami czytelnika i sprawia, że po cichu człowiek marzy, żeby facetowi się udało. Z drugiej strony staram się stawiać sprawę jasno: przestępca to przestępca – nie ważne jak autorzy książek czy twórcy filmów próbują usprawiedliwiać ich czyny. Porywasz dziecko, zabijasz ludzi, kradniesz, oszukujesz – cokolwiek. Jesteś przestępcą.
King nie popełnił tego grzechu. Jego bohater po prostu jest najsympatyczniejszym przestępcą jakiego znam – co nie znaczy, że nie potrafi odezwać się w nim brutalna strona. Fajnie, że autor nie próbuje usprawiedliwić Blaze’a, pokazuje jedynie jego drogę do punktu, w którym się znalazł i jego tok rozumowania.
Blaze to w gruncie rzeczy bardzo smutna książka o tęsknocie, by zawsze mieć kogoś u swojego boku, o złośliwości losu, o tym, że każdy chciałby mieć swoje bezpieczne miejsce w tym świecie. Jesteśmy świadkami, jak porwanie dla okupu staje się czymś więcej niż tylko kwestią wymuszenia pieniędzy.
Przyznaję szczerze, że wolę, gdy King pisze powieści wielowątkowe, w których historia opiera się na kilku bohaterach. Blaze jednak okazał się książką dobrą. Podoba mi się w niej styl prowadzenia historii – teraźniejszość bez problemu zmieszana z przeszłością tak, by nic się nie pomieszało i czytelnik się nie pogubił. Nie czuło się sztywnych granic; Blaze bardzo naturalnie w pewnych okolicznościach powracał do swoich konkretnych wspomnień, a umiejętne wtrącanie retrospekcji uważam za jedną z trudniejszych pisarskich umiejętności.
Co jeszcze? Atutem jest długość opowieści – 171 stron. Czcionka w sam raz dla takiej ślepej kury jak ja, no i zgrabne rozdziały. Nie ma dłużyzn, a książkę można pochłonąć słownie w jeden dzień (chyba, że ma się pozaczynanych milion innych rzeczy, jak ja…).
Jeśli więc ktoś ma ochotę poczytać historię człowieka, który z oszusta przerodził się w porywacza, jeśli zechce, by jego wyobraźnia zmarzła w wielkiej śnieżycy, w której dzieje się główna akcja, jeśli nie zrazi się, że kryminału w tej książce jest jak na lekarstwo – to Blaze będzie całkiem trafnym wyborem.
Co prawda określenie tej książki mianem „lekkiej”, nie do końca mi pasuje, ale zdecydowanie wcisnęłam ją do grona tych mniej wymagających.
W ogólnym rozrachunku Blaze dostaje 6/10, ale to dlatego, że znam Kinga i jego możliwości. A ta książka była po prostu dobra.
No i namotałam 🙂
_____________
*Bachman R., Blaze, s. 9;
** King często się tak wyraża ;D;
***Bachman R., Blaze, s. 10;
Przypisy ze stronami pochodzą z książki wydanej przez Prószyński i S-ka.
Richard Bachman to pseudonim Stephena Kinga, którego pisarz używał w latach 1966-1973. Z opowieści wynika, że w tamtym czasie King pisał (i sprzedawał) opowiadania grozy do obleśnych świerszczyków w stylu Cavaliera albo Adama, natomiast Bachman pisywał powieści, „których pies z kulawą nogą nie chciał kupić’*.
Jak to ładnie ujęto na okładce książki, Bachman umarł na „raka...
2014-12-02
2014-12-02
2012-06-11
2009-10
To niezwykla historia, do której naprawdę lubię wracać. Przeczytałam ją pierwszy raz w podstawówce. Dla dzieciaka, który ma 9 lat to dość trudna książka, same nazwy ciężkie nieraz do wymówienia, ale pamiętam, że byłam zachwycona magią tej historii. Chyba od Alicji zaczęła się moja miłość do wszystkiego, co niezwykłe i surrealistyczne. A Alicja w Krainie Czarów to książka warta przeczytania i zapamiętania na długie, długie lata. Z resztą chyba nie bez powodu przetrwała próbę czasu. Jest po prostu magiczna.
To niezwykla historia, do której naprawdę lubię wracać. Przeczytałam ją pierwszy raz w podstawówce. Dla dzieciaka, który ma 9 lat to dość trudna książka, same nazwy ciężkie nieraz do wymówienia, ale pamiętam, że byłam zachwycona magią tej historii. Chyba od Alicji zaczęła się moja miłość do wszystkiego, co niezwykłe i surrealistyczne. A Alicja w Krainie Czarów to książka...
więcej mniej Pokaż mimo toUkochana książka z dzieciństwa. Ta książeczka jest już stara jak świat i zniszczona tak, że trzeba ją było ostatnio skleić. Ale z to magia z niej nie uciekła. Uwielbiam do niej wracać. Świetna książka, którą warto przeczytać, znaleź dla niej trochę miejsca w sercu.
Ukochana książka z dzieciństwa. Ta książeczka jest już stara jak świat i zniszczona tak, że trzeba ją było ostatnio skleić. Ale z to magia z niej nie uciekła. Uwielbiam do niej wracać. Świetna książka, którą warto przeczytać, znaleź dla niej trochę miejsca w sercu.
Pokaż mimo to2013-10-31
[...]"Doktor Sen" odznacza się płynną, wartką akcją. Polski tłumacz popełnił kilka małych potworków, ale jest ich niewiele i można na nie przymknąć oko. Sam styl jest prosty, ale nie banalny, ma za zadanie nadać fabule żywego tempa i to jest prawdziwy atut tej książki. Jedyne co mnie tak naprawdę denerwowało to używanie zwrotów w stylu: "Będzie potem żałowała swoich słów". Moim zdaniem, to niepotrzebne spoilery, ale na szczęście nie ma ich dużo (zdarzają się trzy albo cztery razy na całą książkę). Nie zmienia to faktu, iż uważam to za element całkowicie zbędny, hamujący wzrastające napięcie.
Historia wciąga od samego początku i jest jedną z tych, od których niełatwo jest się oderwać. Dużo radości sprawiają smaczki, które można wyłapać z "Lśnienia", aczkolwiek nie trzeba znać tej książki, żeby móc cieszyć się lekturą "Doktora Snu". Podoba mi się też pomysł z kotem oraz różne umiejki członków Prawdziwego Węzła. I prawdę mówiąc, mam nadzieję, że ktoś zrobi z tego kiedyś bardzo dobry film.
"Doktor Sen" to świetny powrót. King zmierzył się z ciężkim zadaniem i wyszedł z tej walki zwycięsko - nie tylko obronną ręką. Presja była ogromna, oczekiwania nie mniejsze, a dobre wrażenie można zrobić przecież tylko raz. To kolejny kamyczek do koszyka doświadczenia pisarza - a zdawałoby się, że przy takim stażu i tylu napisanych powieściach, nic już tam dodać nie sposób.
Cała opinia tutaj :)
http://rupieciarnia.xaa.pl/viewtopic.php?p=11730#p11730
[...]"Doktor Sen" odznacza się płynną, wartką akcją. Polski tłumacz popełnił kilka małych potworków, ale jest ich niewiele i można na nie przymknąć oko. Sam styl jest prosty, ale nie banalny, ma za zadanie nadać fabule żywego tempa i to jest prawdziwy atut tej książki. Jedyne co mnie tak naprawdę denerwowało to używanie zwrotów w stylu: "Będzie potem żałowała swoich...
więcej mniej Pokaż mimo toKiedyś. Jak się przeproszę z Sienkiewiczem X)
Kiedyś. Jak się przeproszę z Sienkiewiczem X)
Pokaż mimo to
To naprawdę cudowna książka. Opowieść człowieka, który stara się odkupić swoje winy z przeszłości. Smutna i prawdziwa historia o ludzkiej odwadze i tchórzostwie, o lojalności i zdradzie. O przyjaźni.
Niewiele jest książek, które tak autentycznie przekazują emocje, ta jest jedną z nich.
To naprawdę cudowna książka. Opowieść człowieka, który stara się odkupić swoje winy z przeszłości. Smutna i prawdziwa historia o ludzkiej odwadze i tchórzostwie, o lojalności i zdradzie. O przyjaźni.
Pokaż mimo toNiewiele jest książek, które tak autentycznie przekazują emocje, ta jest jedną z nich.