-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2018-11-30
2021-11-01
Ciekawe, jak wielu pracowników korporacji używa leków psychotropowych? Niektóre statystyki (dotyczące USA) podaję liczby bliskie progowi 50%. Większość leków ma na celu stabilizować, a więc spłaszczać, nastrój do teoretycznej normy.
„Almond”, opowiadając swoją historię z perspektywy głównego bohatera Yunjae, u którego zdiagnozowano aleksytymię, pokazuje świat od strony drugiego bieguna emocjonalnego. Jak żyć, by coś poczuć? Ale też by zadać pytanie, czy emocje są potrzebne i czy rozumiemy innych gdy nic nie czują, nawet gdy sami czujemy zbyt dużo. Przeciwwagą na tej huśtawce bohaterów jest drugi bohater – Gon – osoba, która czasami czuje zbyt dużo i nie zawsze sobie z tym radzi, więc ubiera swój emocjonalny świat w pelerynę złości, która maskuje cały wachlarz, niekoniecznie przyjemnych, emocji. Interakcja Tunjae i Gona stanowi sedno całej powieści, są jak woda i ogień. Pewnie, zgodnie z tradycją, potrzebne są jeszcze dwa żywioły. No i są. Ostoją stabilności, ziemią, jest doktor Shim , sąsiad Yunjae, a powietrzem, które wniesie spore zmiany będzie Dora, dziewczyna, która nieźle namiesza w głowach bohaterów.
O samej książce można mówić z dwóch perspektyw. Pierwszą jest osadzenie kulturowe. Od jakiegoś czasu wręcz zachwycam się stylem „azjatyckim”, odmiennością w budowaniu relacji interpersonalnych, dopuszczanych zachowaniach czy perspektywie świata. „Almond” ładnie wpisuje się w ten kanon inności prostym, czasami wręcz ciosanym stylem. Wydaje się też obdarty z emocjonalnego stylu narracji i czasami przypomina zwykłą relację zdarzeń. Może jest to kwestia przedstawienia opowieści z perspektywy Tunjae, może wynika z bardziej ogólnej zasady.
Z perspektywy innej, w całej swej inności, Sohn Won-pyung napisała książkę o treści uniwersalnej, gdzie ze szczegółu koreańskiej mentalności wybija się ku ogółowi relacji międzyludzkiech. Pokazuje swoje spojrzenie na człowieka, wnosząc swoją książką swoja cegiełkę jak w świat literatury, tak też w umysły czytelników.
„Almond” skłania ku myśleniu, ale też wzbudza emocje. Wydawałoby się, że będzie to książka łatwa, ale pozostawia zbyt wiele otwartych możliwości czytelnikowi, co czyni ją łatwo/trudną bądź głupio/mądrą. Zależy jak na "Almond" spojrzysz, jak go odbierzesz i jak z nim pozostaniesz.
Ciekawe, jak wielu pracowników korporacji używa leków psychotropowych? Niektóre statystyki (dotyczące USA) podaję liczby bliskie progowi 50%. Większość leków ma na celu stabilizować, a więc spłaszczać, nastrój do teoretycznej normy.
„Almond”, opowiadając swoją historię z perspektywy głównego bohatera Yunjae, u którego zdiagnozowano aleksytymię, pokazuje świat od strony...
2021-10-17
Po raz kolejny stwierdzam, że podoba mi się książka „made in Japan”. Kilka książek japońskich autorów już od jakiegoś czasu mam na stosie hańby i, przyznaję, „Dziewczyna z konbini” skusiła mnie względnie mała objętością i ubiegłoroczną nominacją na książkę roku w tutejszej społeczności. Więc czy było warto?
Książka to mega petarda. Przede wszystkim kontakt ze zdecydowanie odmiennymi standardami kulturowymi, które intrygują. Jest też to całkiem sensowna i skondensowana opowieść o głównej bohaterce, Keiko Furukura. Posiada ona spore trudności w funkcjonowaniu społecznym, mimo to dostosowuje się do pewnej grupy i przejmuje panujące wzorce. Poprzez jej postać i jej relację ze światem pokazana jest pewna karykaturalna wizja wymogów dostosowania się do społecznych oczekiwań. Trochę taka „standaryzacja”, która w niejednej antyutopii już była przedstawiana. Ale w przypadku „Dziewczyny z konbini” podporządkowanie się władzy, którą jest presja społeczna, mamy w tu i teraz, a nie kiedyś i jakoś.
Po raz kolejny jestem w pełni ukontentowany książką japońskiego autora w ogóle i w aspekcie samej książki w szczególe.
Po raz kolejny stwierdzam, że podoba mi się książka „made in Japan”. Kilka książek japońskich autorów już od jakiegoś czasu mam na stosie hańby i, przyznaję, „Dziewczyna z konbini” skusiła mnie względnie mała objętością i ubiegłoroczną nominacją na książkę roku w tutejszej społeczności. Więc czy było warto?
Książka to mega petarda. Przede wszystkim kontakt ze zdecydowanie...
2021-02-05
Książka, która ukazała się w 1989 roku już dawno zostałaby zapomniana… Gdyby nie to, że w 2020 roku na jej podstawie ukazał się serial o takiej samej nazwie. Serial, który został jednym z najlepszych seriali 2020 roku.
Postęp cywilizacyjny powoduje zmiany. Książka wydaje się z okładką filmową jako… gadżet do głównego produktu. Mimo wtórności ekranizacji względem samej książki, której pozycja takim chwytem jest pomniejszana. Chyba tylko to zirytowało mnie w trakcie zachłannego pochłaniania tej wspaniałej lektury.
Gambit królowej w każdym wersie pobudzał moja wyobraźnię. Razem z Beth Harmon doświadczałem udręk i radości, upadków i wzlotów. Odczuwałem napięcie, towarzyszące rozgrywkom szachowym i lęk przed Borgowem, odczuwałem głód do używek i smutek porażek.
Nie wiem, może moje małe hobby szachowe nadawało procesowi czytania jakiegoś bardziej intymnego wymiaru, ale… Nie mogąc oderwać się od lektury sam, z każdą stroną stawałem się Beth Harmon i ostatnia strona była bolesnym rozerwaniem tej więzi. Do tego dochodzi perfekcja w budowaniu introwertycznego, bliskiego zespołowi Aspergera, świata mistrzów szachowych.
Żałuję, że nie dostrzegłem tej książki wcześniej, Cieszę się, że mogłem ja przeczytać dopiero teraz. W przypadku Gambitu nie ma co się rozwodzić, gdyż książka przemawia sama we własnym umieniu. Po lekturze jestem pełen zachwytu, a to akurat mi się bardzo rzadko zdarza. I nawet obejrzany wcześniej serial nie zaburzał pełnego zanurzenia.
Król umarł! Szach! Mat!
Książka, która ukazała się w 1989 roku już dawno zostałaby zapomniana… Gdyby nie to, że w 2020 roku na jej podstawie ukazał się serial o takiej samej nazwie. Serial, który został jednym z najlepszych seriali 2020 roku.
Postęp cywilizacyjny powoduje zmiany. Książka wydaje się z okładką filmową jako… gadżet do głównego produktu. Mimo wtórności ekranizacji względem samej...
2022-12-19
Książka vs. film
Jak napisać książkę, która będzie prawie że na wszystkich toplistach książek XX wieku? Idziesz na kursy pisania i w ramach zajęć piszesz opowieść jako pracę zaliczeniową. Przynajmniej tak zadziało się w przypadku „Lotu nad kukułczym gniazdem” spod pióra Kena Keseya.
Nie wiem, czy da się zaspojlerować książkę (bądź film) z półwieczną historią. Ale…
Pewnego dnia do szpitala psychiatrycznego z farmy penitencjarnej (jakaś amerykańska odmiana jednostki penitencjarnej o złagodzonym rygorze) trafia „pacjent” Randle Patrick McMurphy. Osoba nieprzeciętna, pełna wigoru, gotowa do eksperymentów i walki o niezależność, wybitny indywidualista, wręcz taki „zbuntowany anioł” (oo-oo 🎶). Walczący o prawo do ekspresji McMurphy pewnie w dzisiejszych czasach dostałby diagnozę w stylu „zaburzeń osobowości” (szczególnie pamiętając za co przebywał na owej farmie penitencjarnej), ale w tej książce nie o diagnozy chodzi. Kesey walczy o indywidualizm i niezależność. I nie jest to przypadek, gdyż autor należy do pokolenia beatników (ruch na tyle już oldschoolowy, że rozmawiają o nim będący w jesieni życia główni bohaterowie serialu The Kominsky Method 😉 ), propagujących ideę nie tylko twórczej swobody i nonkonfromizmu, ale też sugerując anarchistyczny indywidualizm. Można powiedzieć, że R.P. McMurphy jest ucieleśnieniem tych idei, więc nic dziwnego, że książka stała jedną z głównych dla nurtu beatników i hippisów.
W opozycji (heh, jak to słowo dzisiaj brzmi) do głównego bohatera jest SYSTEM ucieleśniony w postaci głównej pielęgniarki oddziału szpitalnego, „Wielkiej Oddziałowej” siostry (niepoprawna dziś nazwa) Mildred Ratched. System, pełen norm i zasad, starający się narzucić totalną standaryzację dla zbioru ludzi. Ach ta siostra Ratched, ona wie, wszystko wie, jest jak opiekuńcza matka i surowy ojciec. Ależ jak to jest pozorne, gdyż przyglądając się jej nieco bliżej czujesz się wręcz ochlapany tryskającą z niej passive aggressive. Ratched jest esencją i czystą substancją „zła w imię dobra”.
Nie mniej istotną postacią jest narrator powieści, Wódz Bromden, od którego wszystko się zaczyna, przez którego wszystko się kończy i który nieustannie towarzyszy McMurphyemu, by moc nam opowiedzieć historię.
Na podstawie książki Forman wyreżyserował film z Jackiem Nicholsonem i Louise Fletcher w rolach głównych. No i wyreżyserował nie byle co, gdyż film zdobył 5 Oscarów (zdarza się też mniej wybitnym filmom), ale też od lat zajmuje czołowe miejsca we wszystkich możliwych rankingach filmowych. No i przyznam, że gdy obejrzałem film po przeczytaniu książki to Nicholson dobrze gra oscarową rolę, ale… To jak Fletcher wciela się w rolę siostry Ratched. Mmmmm! Staje się moim osobistym „namber łan” ról kobiecych (przebijając Robin Margot jako Harley Quinn, Scarlett Jonahson w roli Nicole Barber czy, nawet, Jessicę Chastain i jej serialową Mirę). Ło! Czuje się, że Ratched poczuwa się do hasła „instytucja to ja” i rządzi wszystkimi (dosłownie), pozostając przy tym zimną i wyrachowaną s… (eeee, poniosło mnie) ukrywającą za pozornie dobrymi intencjami megatony frustracji i złości stanowiącej wręcz książkowe studium przypadku ludzkiej passive agresive i ucieleśnienie bezduszności instytucji totalnej.
Co tu dużo pisać. W dzisiejszych czasach książka nadal pozostaje aktualna w odwiecznym dylemacie jednostki w systemie, jak też rodzi pytanie granicy normy. Jakim jesteś człowiekiem? Czy inni ludzie widzą cie takim, jakim sam siebie widzisz? Łatwo zadawać takie pytania, ale nieraz trudno na nie odpowiedzieć. Klasyk w wersji książkowej i w wersji filmowej. Rozgrywka, w której każdy jest zwycięzcą i wszystko skończy się remisem 1:1. Na uwagę zasługuje i dzieło Keseya, i jego filmowa adaptacja w reżyserii Milosa Formana.
Książka vs. film
Jak napisać książkę, która będzie prawie że na wszystkich toplistach książek XX wieku? Idziesz na kursy pisania i w ramach zajęć piszesz opowieść jako pracę zaliczeniową. Przynajmniej tak zadziało się w przypadku „Lotu nad kukułczym gniazdem” spod pióra Kena Keseya.
Nie wiem, czy da się zaspojlerować książkę (bądź film) z półwieczną historią. Ale…
Pewnego...
2012-01-04
2016-07-30
Nie czytaj, odwróć oczy
Trudnością jest zmierzenie się z prawdą, z własną moralnością. Wygodniej jest funkcjonować w bezpiecznym świecie, ograniczonym klapkami socjalizacji. Dzięki temu możemy nadal mówić o własnej wrażliwości na krzywdę. Tylko, że!!! W utrwalonym mechanizmie iluzji i zaprzeczeń nie dostrzegamy, minimalizujemy, marzeniowo planujemy. I budzimy się zazwyczaj z ręką w produkcie produkowanym tam, gdzie król na piechotę chodzi.
Czytając pierwszy z reportaży uległem złudzeniu. Wkurzałem się na Autorkę, co ona wypisuje o Mariuszu T., skazanym za zabójstwo nieletnich chłopców. Wzbudziło to silne emocje, zburzyło moje wyobrażenie o własnej tolerancji. Nie tolerowałem tego totalnie. I dopiero potem zrozumiałem, że to nie jest opowieść o nim... Tylko o Niej (o kim, dowiecie się czytając).
Zbiór mocnych, zaangażowanych reportaży. Odbieram je jako poprzedzone rzetelnym researchem. Zachwycamy się wymyślonym Bloomkvistem i jego "Millenium". A swego nie znamy. Bloomkvist może przyjechać do Polski i uczyć się fachu! Zapraszamy.
Dawno nie czytałem tak dobrego zbioru. I tak prawdziwego. Całkiem mozliwe, iż część mego zachwytu wynika z faktu osobistej zgody ze światopoglądem prezentowanym przez Autorkę.
Polecam w 120%.
PS: Dawno już nie dałem 10 gwiazdek. Coś to jednak znaczy.
Nie czytaj, odwróć oczy
Trudnością jest zmierzenie się z prawdą, z własną moralnością. Wygodniej jest funkcjonować w bezpiecznym świecie, ograniczonym klapkami socjalizacji. Dzięki temu możemy nadal mówić o własnej wrażliwości na krzywdę. Tylko, że!!! W utrwalonym mechanizmie iluzji i zaprzeczeń nie dostrzegamy, minimalizujemy, marzeniowo planujemy. I budzimy się zazwyczaj...
2020-08-24
Książka, będąca kanonem literatury w dziedzinie psychologii. Stanley Milgram opisuje i omawia własny eksperyment, będący kamieniem milowym w branży i zajmujący umysły kolejnych roczników studentów na kierunkach społecznych.
W przypadku tej książki wartością jest sam poruszany temat. Eksperyment, który ze względów etycznych pewnie już nigdy nie da się powtórzyć. Milgram w kolejnych seriach operuje zmiennymi, a wynik wciąż ten sam – człowiek jest w zdecydowanej większości przypadków posłuszny autorytetowi. Nawet przekraczając własne granice etyczne i moralne. Milgram ujmuje to w zgrabnej teorii, odwołując się do podobnych zdarzeń, które faktycznie miały miejsce w historii.
Badania w podobnym zakresie były rozwijane przez Zimbardo, który zresztą napisał wstęp do tego wydania. Ale to już inna bajka, inna książka.
Książka, którą przeczytać po prostu warto. A czasem nawet trzeba.
Książka, będąca kanonem literatury w dziedzinie psychologii. Stanley Milgram opisuje i omawia własny eksperyment, będący kamieniem milowym w branży i zajmujący umysły kolejnych roczników studentów na kierunkach społecznych.
W przypadku tej książki wartością jest sam poruszany temat. Eksperyment, który ze względów etycznych pewnie już nigdy nie da się powtórzyć. Milgram w...
2016-09-20
Album ociekający Ditą...
W zasadzie trudno nazwać wydanie "książką". Jest to klasyczny album, ale na tyle nie klasyczny że trudno nazwać go też klasycznym.
Daleki jestem od sztuki, więc jakości wprawnym okiem krytyka nie ocenię. Uznam, że mi się spodobało. Natomiast mogę podzielić się pewnym wrażeniem. Madonna nigdy nie była postrzegana przeze mnie jako wzorzec kobiecej urody, natomiast od dawna odbieram ją jako swoisty wzorzec sexappeal'u. Ponadto pytaniem jest granica gdzie kończy się erotyka a zaczyna się pornografia. No cóż, ja widzę erotykę która dźwięczy pornografią. Ale właśnie o to w sztuce chodzi. Mamy dzieło otwarte, pozostawiające sporo miejsca dla interpretacji sięgającemu po nie odbiorcy.
No i te teksty obok zdjęć. Rewelacyjne... Pozwolę sobie na kilka cytatów wyrwanych z kontekstu:
"I like my pussy. Sometimes I stare at it in the mirror (...)"
"When I was a child I used to sit on the toilet backward and wait for the burning sensation between my legs to go away."
"(...) how sweet my pussy taste (...)"
Odważny. Nietuzinkowy. Z kategorii "nie zapomina się".
No i "dzieło otwarte" (wg definicji U. Eco)
Album ociekający Ditą...
W zasadzie trudno nazwać wydanie "książką". Jest to klasyczny album, ale na tyle nie klasyczny że trudno nazwać go też klasycznym.
Daleki jestem od sztuki, więc jakości wprawnym okiem krytyka nie ocenię. Uznam, że mi się spodobało. Natomiast mogę podzielić się pewnym wrażeniem. Madonna nigdy nie była postrzegana przeze mnie jako wzorzec kobiecej...
2012-06-06
2024-05-01
John Blackthorne, angielski nawigator jako członek załogi holenderskiego statku, trafia do XVII-wiecznej Japonii. Wyspa w tym czasie znajdowała się pod patronatem Portugalczyków, którzy zażarcie bronili tego terenu przed innymi Europejczykami. Znajdując się początkowo w bardzo trudnej sytuacji jako więzień i cudem unikając śmierci, stopniowo poznaje kulturę Krainy Wschodzącego Słońca przeżywa, a nawet osiąga znacznie więcej. Posiadając cenną wiedzę o świecie, niedostępną dla ówczesnych mieszkańców Japonii, odizolowanych od świata zewnętrznego, jak też bystry umysł, nawigator nieuchronnie zostaje wciągnięty w walkę o władzę pomiędzy potężnymi japońskimi panami feudalnymi. No i wiadomo – musi się zakochać i to nie byle w kim (co wyraźnie podkreśla serial)
Z czym kojarzy się mi współczesna Japonia? Sushi, ramen, Toyota, anime... Automaty z używaną bielizną… Tak wygląda teraźniejszość, ale Clavell zaprosił lata temu (a teraz ponownie wydobyto dzięki ekranizacji) do zanurzenia się w historyczną przeszłość tego kraju, gdy rządzili tam potężni samurajowie, a koncepcja honoru nie była pustym frazesem. W istocie Shogun jest syntezą encyklopedii życia w średniowiecznej Japonii z klasyczną powieścią przygodową. Objętość dzieła jest naprawdę imponująca – aż 1200 stron tekstu i niejednokrotnie podczas lektury nasuwało się skojarzenie z „Grą o tron” J. Martina, jeśli oczywiście usunąć z niej elementy fantasy oraz dodać orientalny smak. Główną cechą wyróżniającą „Shoguna” jest obfitość i zawiłość intryg, każdy bohater ma swoje zainteresowania, plany i cele - miłość, obowiązek, zdrada i śmierć splatają się jak kłębowisko węży, rozplatanie którego zajmie czytelnikowi sporo czasu. To nie jest pozycja na pobieżne przekartkowanie, wymaga przemyślanego podejścia, dbałości o szczegóły. a w zamian czytelnik otrzyma cząstkę poczucia poznania zen, a także fascynującą, czasem szokującą, prawdę o życiu i zwyczajach mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni w tamtej epoce historycznej. Skrupulatna dbałość o szczegóły jest naprawdę niesamowita – autor poruszył niemal wszystkie interesujące aspekty japońskiego życia i kultury – od ceremonii parzenia herbaty i sokolnictwa po powstanie instytucji gejszy. Nawet tak „wstydliwe” pytanie, jak dbanie o swoje naturalne potrzeby, jak się okazuje, może wiele powiedzieć o gospodarce i mentalności narodu. Kwestie seksu również nie pozostały poza zakresem opowieści – w ogóle Japończycy nie mają nawet takiego pojęcia jak „perwersja seksualna” – jeśli chcesz chłopca, kaczkę, kozę lub barana, to proszę, i nie wpływa to w żaden sposób na demografię; pod względem populacji Japonia z łatwością dorównywała wówczas wielkością całej Europie.
Struktura powieści podzielona jest na 6 części, z których każda zawiera co najmniej kilkanaście obszernych rozdziałów. Fabuła równoległa daje czytelnikowi możliwość spojrzenia na wydarzenia oczami nie tylko kluczowych bohaterów, ale także przypadkowych statystów – bezimiennego samuraja, chłopa czy służącej. Obszerne wycieczki w przeszłość zawierają wiele ciekawych informacji o głównych bohaterach powieści. Stylistycznie książka również zasługuje na pochwałę – zawsze da się odróżnić myśli Japończyka od rozumowania Europejczyka; jeśli dialog prowadzą holenderscy marynarze, to z pewnością nie zabraknie wulgarnych słów i żargonu morskiego. Razem z Blackthorne będziemy stopniowo opanowywać podstawy gramatyki i słownictwa języka japońskiego – wszystko to umiejętnie wkomponowane w fabułę i nie powoduje odrzucenia.
Serial, który niedawno się ukazał, miał sporą kampanię marketingową ze strony Disneya i kształtował się na flagową produkcję. Jest rzeczywiście dobry i zrobiony z rozmachem. Przy czym akcenty w serialu rozstawiono zgodnie ze współczesnymi standardami więc zmienia się trochę kolejność postaci pierwszoplanowych. No cóż, serial bardzo dobry, ale książka – wybitna!
John Blackthorne, angielski nawigator jako członek załogi holenderskiego statku, trafia do XVII-wiecznej Japonii. Wyspa w tym czasie znajdowała się pod patronatem Portugalczyków, którzy zażarcie bronili tego terenu przed innymi Europejczykami. Znajdując się początkowo w bardzo trudnej sytuacji jako więzień i cudem unikając śmierci, stopniowo poznaje kulturę Krainy...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-25
Człowiek, który kompletnie nie wiedział.
Czytałem tą książkę i miałem pewną refleksję. Nie śledziłem nigdy specjalnie poczynań aktorskich Stuhra. Natomiast z wielka przyjemnością obserwuję jego poczynania "zwykłe i codzienne". Gdybym miał określić listę osób, których opinie szanuję, na pewno Maciek zająłby na niej miejsce na podium. Nie wiem jaki jest w rzeczywistości. Nie widziałem, nie rozmawiałem. Natomiast to, co obserwuję w przestrzeni publicznej rodzi we mnie wizję autentyczności i odwagi z jego strony. Ma swoje poglądy i uczciwie się ich trzyma niezależnie od konsekwencji. Wsłuchując się w jego wypowiedzi doświadczam obcowania z erudytą, który nie tylko głosi ale i uzasadnia. A właśnie to uznaję za prawdziwa polityczną poprawność - mam poglądy i nie zmieniam ich w zależności od siły i kierunku wiatru. Przy tym zgadzam się z większością głoszonych przez niego opinii, co zresztą wyraziłem przy omówieniu wcześniej przeczytanej książki. Taka mała dygresja: jest jedną z dosłownie kilku osób, które obserwuję na pewnym popularnym portalu społecznościowym.
Odnosząc się do "Stuhrmówki ..". Mam wrażenie, że mimo wszystko wcześniejsze doświadczenia wycisnęły na niej piętno w postaci stonowania i zdecydowanego unikania kilku tematów. Tematów, które odcisnęły piętno na jego historii, ale ich rozdmuchiwanie powodowałoby zbędne dyskusje. Natomiast mamy bardzo dojrzałą, stonowaną sensacyjnie i megalomańsko, opowieść o człowieku. Zwykłym, żyjącym, mającym chwile szczęścia i momenty trudne. Człowieku, który wielokrotnie staje na rozdrożu, podejmuje decyzje i... robi coś, czego większość unika - podejmuje odpowiedzialność za swoje decyzje. Niektórzy mimo wszystko mogą zarzucać pewne "chwalipięctwo", natomiast ja absolutnie nie postrzegam tego w obszarze mówienia o rzeczach które się dokonało. Komunikat "JA" jest komunikatem odważnym i mamy prawo być dumni z własnych osiągnięć.
Ocena jest w całości subiektywna. I są to plusy dla sensu książki i Macieja Stuhra jako człowieka, a nie ocena wartości literackiej książki z półki "biografie".
Człowiek, który kompletnie nie wiedział.
Czytałem tą książkę i miałem pewną refleksję. Nie śledziłem nigdy specjalnie poczynań aktorskich Stuhra. Natomiast z wielka przyjemnością obserwuję jego poczynania "zwykłe i codzienne". Gdybym miał określić listę osób, których opinie szanuję, na pewno Maciek zająłby na niej miejsce na podium. Nie wiem jaki jest w rzeczywistości. Nie...
2021-12-13
Miłość, która boli
System, który można zmienić
Ogrom treści zamknięty w małej formie. W konsekwencji przypomina supernową. Eksplozja emocji pochłania do ostatniej strony.
Dvorakova tworzy smutny obraz rodziny i niespełnionych pragnień. Strona po stronie razem z Basią przeżywałem jej życie, jej pragnienia i lęki. Bardzo dosłowny i literacko obrobiony obraz dysfunkcji rodzinnych. Każdy jest w swojej „roli”, której uczył się przez całe życie.
Warto przeczytać. Warto się uwrażliwić. Warto uczyć się rozumieć. Warto zmieniać.
Miłość, która boli
System, który można zmienić
Ogrom treści zamknięty w małej formie. W konsekwencji przypomina supernową. Eksplozja emocji pochłania do ostatniej strony.
Dvorakova tworzy smutny obraz rodziny i niespełnionych pragnień. Strona po stronie razem z Basią przeżywałem jej życie, jej pragnienia i lęki. Bardzo dosłowny i literacko obrobiony obraz dysfunkcji...
2019-06-22
Biblia Kuchni Włoskiej.
Zacznę od tematu innego. Pamiętacie „Rodzinę Soprano”? Oglądając serial odczuwałem zdziwienie, że każdy posiłek zaczynał się od makaronów jako dania podstawowego. Dziwiło to w naszej kulturze, gdzie przecież należałoby podać zupę. W Złotej łyżce mamy odpowiedź: „Choć rośnie tendencja do jedzenia posiłków jednodaniowych, to na prawdziwym obiedzie nie może zabraknąć dania z makaronu, risotta czy jakiejś zupy.” Jakiejś zupy? – zapyta oburzony rodak. No właśnie jakiejś, w tym cytowanym zdaniu odnajduję kwintesencję odmienności kuchni śródziemnomorskiej. Pierwsze miejsce zajmują pasty. W niektórych regionach ewentualnie risotto. Jeżeli są już jakieś zupy to w nieco innym wydaniu.
Okładka wydaje się być minimalistyczna, ale tylko się wydaje. Piękny połysk czerwieni i wkomponowane złote elementy. Biorąc książkę do ręki czułem, jak stykam się z czymś wyjątkowym, gustownym i szlachetnym. Szykowna i elegancka prostota, natomiast zdecydowanie nie minimalizm. Często książkę „kupuję oczami”, tu kupiłem i z tej perspektywy zajęła zaszczytne miejsce na mojej półce dzieł, prawiących o szeroko rozumianym jedzeniu. To tak jak widzimy pięknie wyglądające danie, już wydaje się smaczniejsze. Przez analogię do „Złotej łyżki” mamy to samo. I nie jest to w stylu cytatu z „Kleru”: złoty, ale skromny. Dobra kuchnia nie musi być skromna.
Zobaczyliśmy, więc co dalej? Jak każdą książkę, tak i tą należy otworzyć. W środku postawiono już bardziej na treść. Zdjęcia nie są tak piękne i kolorowe jak w innych wydaniach. Brakuje w tym wydaniu nic nie wnoszących krajobrazów czy innych inszości. Teraz odpowiem na pytanie dlaczego tak jest. Każda z potraw została przyrządzona w kuchni włoskiego wydawcy i tam odbywała się jej sesja zdjęciowa, bez lakieru i plastiku. Postawiono na realizm kucharski a nie instagramowy blichtr.
Książkę mam od miesiąca, ale dopiero teraz coś o niej piszę. Wiadomo dla czego. Trzeba było sprawdzić kilka przepisów. Przejrzyście opisane, oddające specyfikę różnych regionów Włoch. Czasami brzmią zbyt po włosku, ale dopasowanie do rodzimych realiów nie jest skomplikowane. Składniki w większości dostępne, chociaż zdarzą się czasem czarna trufla czy świeże sardele.
Złota łyżka od miesiąca jest przeze mnie kontemplowana i podziwiana, co skutkuje uszczęśliwianiem bliskich nowymi potrawami. Oprócz samych przepisów znajdzie się też kilka porad czy informacji ogólnych o produktach lub ciekawostek regionalnych. Oprócz czasu przygotowania i gotowania autor do każdej potrawy proponuje również wino (ale szklanka wody też jest w porządku).
Żeby nie było samych zachwytów – wyłapałem istotny mankament redaktorski. Książka zawiera zbyt wiele literówek. Poza tym cieszę się, że mam już ją na półce. Nawet zachęciłem już kilku znajomych do jej nabycia, jak też kolejnych kilku uszczęśliwię tą pozycją w ramach prezentu.
Biblia Kuchni Włoskiej.
Zacznę od tematu innego. Pamiętacie „Rodzinę Soprano”? Oglądając serial odczuwałem zdziwienie, że każdy posiłek zaczynał się od makaronów jako dania podstawowego. Dziwiło to w naszej kulturze, gdzie przecież należałoby podać zupę. W Złotej łyżce mamy odpowiedź: „Choć rośnie tendencja do jedzenia posiłków jednodaniowych, to na prawdziwym obiedzie nie...
2017-02-13
Nie bójmy sie sięgać po książki, które w pierwszym odruchu chcemy ominąć.
Możemy się zdziwić, możemy się wciągnąć. Zaskoczeni głębią i innością.
Książka w pełni zasługuje na półkę "literatura chrześcijańska", ale nie trafi do kategorii rozprawek teologicznych. Główną postacią jest Teofil, osoba rzeczywista lecz mityczna. W swojej książce Singer przedstawia bohatera jako osobę inteligentną i poszukującą prawdy. A to, wiadomo, życia nie ułatwia. Poszukiwanie prawdy wielu ludziom narzuca kierunek pod prąd ogólnej masy. Teofil wykazuje się spora odwagą, nie uginając się przed światem.
Postać głównego bohatera znakomicie wykreowana, głęboka i wielowymiarowa. Precyzyjnie wkomponowana w rzeczywiste wydarzenia historyczne. Targana wirem wydarzeń i tworząca własną historię. Historię głęboką jak Rów Mariański, wzniosłą jak szczyt Mount Everest.
Czy książka tylko dla chrześcijan? Zdecydowanie nie! Polecam wszem i każdemu.
Nie bójmy sie sięgać po książki, które w pierwszym odruchu chcemy ominąć.
Możemy się zdziwić, możemy się wciągnąć. Zaskoczeni głębią i innością.
Książka w pełni zasługuje na półkę "literatura chrześcijańska", ale nie trafi do kategorii rozprawek teologicznych. Główną postacią jest Teofil, osoba rzeczywista lecz mityczna. W swojej książce Singer przedstawia bohatera jako...
2013-05-10
2018-10-12
Roberto Santiago, hiszpańska odpowiedź na czytelniczy ból niedosytu jakości.
Ana Tramel, adwokat w madryckich sądach. Wcześniej jedna z gwiazd palestry, prowadząca głośne sprawy. Po pewnej tragicznej sytuacji jej życie się zmieniło. Poznajemy ją jako adwokat w podrzędnej kancelarii oraz jako kobietę zmagająca się z uzależnieniami od alkoholu, psychotropów i seksu (żeby nie było, książka ma się nijak do erotyków). Pewnej nocy odbiera telefon od brata Alejandra, z którym od kilku lat nie utrzymuje kontaktu. Ale jest w więzieniu w związku z zamordowaniem szefa kasyna, w którym regularnie grał…
Tak mniej więcej się zaczyna ta monumentalna, prawie tysiącstronicowa powieść z gatunku kryminału prawniczego. Natomiast ten początek to tylko mały wstęp i mało się ma do późniejszych treści. Całość, po przeczytaniu, jawi mi się jako rzeczywiście dobre dzieło literackie.
Gdy rozpakowałem przesyłkę z książką, pomyślałem „o k…a!” (nie będę oszukiwał, że było „o jejku” czy „olala”). No bo takie to duże i grube, autor tą książką zadebiutował na rynku literatury dla starszych czytelników gdyż wcześniej parał się bajkami dla młodszych. Do tego jeszcze te słowa na okładce: „Ana Tramel jest zdolną prawniczką, o silnym charakterze, ale słabej woli, uzależnioną od alkoholu, seksu i leków.”; przywołało mi pewne negatywne skojarzenia z kilkoma literackimi bohaterkami książek, które nie przypadły mi do gustu… Zapowiadało się niepewnie.
No i nagle – zaiskrzyło, zagrało i poleciało. Roberto Santiago zrobił rewelacyjne otwarcie książką, która innemu autorowi pewnie starczyłaby na cały kilkutomowy cykl. Autor przez cały czas kontroluje to, co dzieje się na stronach książki. Do tego gra zgodnie z zasadą zachowania realizmu i nie wyciąga królików z kapelusza. Dla mnie osobiście, poza główną ramą fabularną, ciekawym było poprowadzenie wątku ośrodka dla osób uzależnionych i rzetelne, ciekawe poprowadzenie tematu uzależnienia od hazardu i terapii. Na podstawie tego wątku (może wybiórczego, ale na innych nie znam się zawodowo), całość określam jako rzetelną i zbadaną. Santiago z głową podchodzi do szczegółów, dbając o jakość swego dzieła.
91 rozdziałów na 992 stronach. Całość wydarzeń dzieje się w normalnym biegu chronologicznym, natomiast każdy z rozdziałów stanowi zamknięty logicznie element układanki. Santiago wprowadza czytelnika w mnogość bohaterów i wątków, natomiast w żadnym z przypadków nie poczułem się opuszczony z brakiem odpowiedzi. Zawdzięczam to temu, na co najbardziej w tej książce narzekam. Już dawno nie spotkałem się z thrillerem o tak dużej objętości. Mówię o cesze, która w przypadku tej pozycji jest jednocześnie jej wadą, odrzucając potencjalnego czytelnika od cegły, i zaletą, jak już sięgnie to będzie się delektował całością.
Nawałnica kryminałów na rynku zazwyczaj przynosi rozczarowanie. W tym przypadku Ana, będąca debiutem(!), jawi się jako perełka, a nawet wręcz oszlifowany diamencik. Mam nadzieję że zalśni na tyle, że autorowi będzie się chciało napisać kontynuację, a wydawnictwu Muza ją następnie przetłumaczyć i wydać.
Całość wywołała u mnie "efekt WOW!".
PS: Postawiłbym gwiazdek 8. Ale to debiut, w co aż nie chce mi się wierzyć, gdyż jest bardzo dojrzały. Stąd 9. Eeeech! Dlaczego nie 10? No bo thriller prawniczy w dzisiejszych czasach na prawie tysiąc stron to trochę za dużo.
Roberto Santiago, hiszpańska odpowiedź na czytelniczy ból niedosytu jakości.
Ana Tramel, adwokat w madryckich sądach. Wcześniej jedna z gwiazd palestry, prowadząca głośne sprawy. Po pewnej tragicznej sytuacji jej życie się zmieniło. Poznajemy ją jako adwokat w podrzędnej kancelarii oraz jako kobietę zmagająca się z uzależnieniami od alkoholu, psychotropów i seksu (żeby nie...
2019-01-26
Noworoczne postanowienia, pewnie też je macie. Róbmy to z głową, przygotujmy się przed działaniem. Potem: DZIAŁAJMY!
Sprawdzone osobiście. Bardzo sobie chwalę „Anatomia. Ćwiczenia mięśni ciała”. Wchodząc na salę wiem co robię i nie wyglądam jak zagubiony we mgle.
Nie jest to żaden lifestylowy poradnik, jest to fachowy podręcznik. Nie da Ci „mądrych rad życiowych” w stylu the sky is the limit. Budowanie motywacji pozostawia innym lekturom skupiając się na elemencie najważniejszym. Pozwala zaplanować trening z uwzględnieniem jakie mięśnie chcemy aktualnie ćwiczyć i jak to zrobić poprawnie. Bardzo dobrze rozpisano każde ćwiczenie. Zaznaczono prawidłową technikę, określono typowe błędy, podkreślono na co szczególnie należy zwracać uwagę. Po prostu dobra fachowa lektura dla Panów i Pań.
W dużej mierze zastępuje trenera personalnego. Nie zmienia faktu, że co personalny to personalny, ale jak taki trener zdobył wiedzę na kursie e-learningowym za 49,99… to lepiej kupić książkę.
Noworoczne postanowienia, pewnie też je macie. Róbmy to z głową, przygotujmy się przed działaniem. Potem: DZIAŁAJMY!
Sprawdzone osobiście. Bardzo sobie chwalę „Anatomia. Ćwiczenia mięśni ciała”. Wchodząc na salę wiem co robię i nie wyglądam jak zagubiony we mgle.
Nie jest to żaden lifestylowy poradnik, jest to fachowy podręcznik. Nie da Ci „mądrych rad życiowych” w stylu...
2012-07-18
Proza literacka... Proza życia...
Brutalna, krwawa, stylistycznie niepoprawna. Historia człowieka, historia tysięcy ludzi. Może czasem przestylizowana i ubarwiona, ale któż z nas nie upieksza swoich historii?
Dziwne skojarzenie, ale może z tym "Bogiem" w tytule mi sie skojarzyło, - droga krzyżowa. Idziemy, upadamy, podnosimy się i idziemy dalej. Człowiek upadający pod swoim krzyżem albo... Idący swoją drogą człowieczeństwa. Idąc dalej drogą rozważań biblijnych - pijący swój kielich do dna.
Nie wiem, czy kiedykolwiek książka trafi do kononu literatury. Myslę nawet, że nie. Ale trafia do czytelnika i trafia mocno.
Proza literacka... Proza życia...
Brutalna, krwawa, stylistycznie niepoprawna. Historia człowieka, historia tysięcy ludzi. Może czasem przestylizowana i ubarwiona, ale któż z nas nie upieksza swoich historii?
Dziwne skojarzenie, ale może z tym "Bogiem" w tytule mi sie skojarzyło, - droga krzyżowa. Idziemy, upadamy, podnosimy się i idziemy dalej. Człowiek upadający pod swoim...
Tak, 10 z 10.
Genialny pomysł, wytrwałość w jego realizacji i bardzo dobry produkt końcowy w postaci kampanii społecznej i książki. Odbiorcą lektury jest nastolatek, wchodzący w dorosłe życie, poznający świat, siebie i własną seksualność.
#SEXEDPL wychodzi ponad, poza, przed. Zamiast ścierać się w bataliach o 3 najważniejsze tematy socjologiczne sięga po najbardziej skuteczną metodę – edukuje. Wzbudzanie samoświadomości, odpowiedzialności jest lepsze niż wkładanie skrajnych poglądowo sloganów do głowy niewyedukowanego społeczeństwa.
Nie była pisana dla dorosłego czytelnika. Jej rolą jest dotrzeć do nastolatka i poszerzyć jego wiedzę, co też czyni. Teraz ważniejszym wydaje się być to, by dorośli nie spalili jej na stosie.
Książka ważna w swej roli, kampania warta docenienia.
Tak, 10 z 10.
więcej Pokaż mimo toGenialny pomysł, wytrwałość w jego realizacji i bardzo dobry produkt końcowy w postaci kampanii społecznej i książki. Odbiorcą lektury jest nastolatek, wchodzący w dorosłe życie, poznający świat, siebie i własną seksualność.
#SEXEDPL wychodzi ponad, poza, przed. Zamiast ścierać się w bataliach o 3 najważniejsze tematy socjologiczne sięga po najbardziej...