-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1189
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać447
Biblioteczka
2019-04-19
2019-09-02
Słodka naiwności, to było słabe.
Lira, Postrach Książąt, syrena i dziedziczka tronu oceanów, ma w skrytości ducha dobre serce, a jej matka bliźniaczka Urszuli z Małej Syrenki rzuca jej kłody pod nogi i próbuje brutalnością uczynić córkę godną tytułu bezwzględną zabójczynią. Pod nadarzającym się pretekstem królowa zamienia Lirę w człowieka i każe jej zabić księcia-pirata Eliana bez pomocy syrenich pieśni i nadprzyrodzonej siły. Elian zawodowo poluje na syreny, szuka też sposobu zniszczenia królowej - a tym nie pogardziłaby i Lira.
Miałam smaka na młodzieżówkę, chociaż ze mną i tym podgatunkiem fantastyki zawsze na dwoje babka wróżyła - niezależnie właściwie od dobrych opinii tutaj i na goodreads, które miała też Pieśń Syreny. Opis zaciekawił, jednotomówka, cena trafiła się bardzo ładna. O syrenach dawno nie czytałam, jeśli w ogóle. Bardzo szybko i entuzjastycznie zabrałam się do lektury.
Zatrzymam się jeszcze na moment, żeby pochwalić bardzo eleganckie wydanie. Miękka, ale dobrej jakości oprawa ze skrzydełkami, ładny projekt. Złocenie na tytule przedniej okładki, na grzbiecie brak - widać, że sprawę przemyślano pod kątem praktycznym, można komfortowo książkę przeczytać i nie zetrzeć przy tym tej ozdoby. W środku słusznych rozmiarów czcionka i marginesy; parę ładnych ilustracji na dodatek. Korekta też zrobiła swoją robotę, były może ze dwie literówki na krzyż.
Z samą treścią, niestety, już nie tak kolorowo.
Mroczny retelling Małej Syrenki? Ani to Mała Syrenka, ani to mroczne. Syreny Alexandry Christo to zabójczynie, które uwodzą ludzi pieśnią i wyrywają im serca, ale żadnych brutalnych opisów tegoż precedensu nie uświadczyłam.
Żadnych budzących jakiekolwiek emocje opisów nie uświadczyłam, prawdę mówiąc. Styl autorki jest zdystansowany od bohatera, to bardziej relacja, niż rzeczywisty opis miejsc bądź przeżyć. Wybór narracji pierwszoosobowej przy takim stylu to nieporozumienie. Miałam wrażenie, jakbym oglądała film ze słabym lektorem w roli narracji, gdzie bohaterka krzyczy i wije się w agonii, a starszy pan monotonnym głosem tłumaczy: Ratunku. Błagam. Litości.
Na dokładkę autorka nie umie budować dynamicznych scen - albo się dzieje niewiadomoco i niewiadomokiedy w takim właśnie tempie, albo rzeczy się dzieją, a bohaterowie stoją w środku i rozmyślają. Przy tym te sceny także niosą zerowy ładunek emocjonalny. Upiększenia językowe i próby nadania opisom poetyckiego wydźwięku sprowadzają się do przyrównywania wszystkiego do oceanu, wodorostów czy ryb - okazjonalnie innych równie banalnych rzeczy. Jak dla mnie, koło poetyckości to to nawet nie stało.
Zaletą tej książki jest uniknięcie żenującego stereotypu miłości od pierwszego wejrzenia, bo zaufanie między Elianem i Lirą budowane jest powoli, nie ma też między nimi tej typowej romansowej chemii. Tyle że wielkim spoilerem nie będzie, że do romansu dojdzie, a czytelnik może się zdziwić, skąd u nich to tak nagle. Tych dwoje ma kilkuosobową obstawę postaci drugoplanowych z załogi Saada, statku Eliana. Zarysy tych postaci nie są złe, ale żadna nie dostała niestety dość czasu, by naprawdę zabłyszczeć. Z założenia stanowili tło. Dialogi między Lirą a Elianem miały być sarkastyczne i śmieszne, ale mnie nie bawiły. Zbyt szczeniackie, zbyt liczne.
Świat przedstawiony w Pieśni Syreny kojarzy się bardziej z bajką dla dzieci niż z pełnoprawnym światem fantasy. Jest sobie calutkie sto królestw, a każde ma jakiś atrybut. Midas, ojczyzna Eliana - złoto. Pagos, królestwo lodu. Pojawiają się też królestwa miłości czy złodziei. Epokowo mamy miszmasz: książę walczy mieczem, ale księżniczka Pagos ma latarkę. Na statku Eliana jest radar podwodny, ale są jednocześnie działa. Nie ma za to kabestanów, a biedna załoga sieci z syrenami musi ręcznie wciągać po burcie. Jak na powieść z oceanem i księciem-piratem - który tak właściwie nie robi nic pirackiego, więc pewnie powinien być żeglarzem, ale autorka chyba uznała, że to nie brzmiałoby wystarczająco cool - zaskakujaco mało tu żeglugi. Statek jak koń, jaki jest, każdy widzi.
Fabuła Pieśni Syreny szczęśliwie zamyka się w tym jednym tomie, co także uznam za plus. Plan akcji jest porządny, sama fabuła całkiem oryginalnie poprowadzona. Tylko z wykonaniem kiepsko. Trochę się przymuszałam, żeby dobrnąć do końca, ale przynajmniej szło szybko. Krótkie rozdziały, szybki postęp fabuły.
Młodszym nastolatkom książka może spodobać się bardziej. Dla nich może rzeczywiście być mroczna, chociaż nie przesadnie, ale rodziców ostrzegam, że niekiedy przewalają się po treści "pieprzone" albo "dziwki" jako obelga. Erotyki, raczej szczęśliwie, zupełny brak.
Cóż, muszę być ostrożniejsza przy wybieraniu młodzieżówek. Dziwna sprawa, że niektóre dobrze przyjmowane książki z gatunku lubię i ja, a inne zupełnie mi nie podchodzą, chociaż oceny i opinie mają nie gorsze.
Słodka naiwności, to było słabe.
Lira, Postrach Książąt, syrena i dziedziczka tronu oceanów, ma w skrytości ducha dobre serce, a jej matka bliźniaczka Urszuli z Małej Syrenki rzuca jej kłody pod nogi i próbuje brutalnością uczynić córkę godną tytułu bezwzględną zabójczynią. Pod nadarzającym się pretekstem królowa zamienia Lirę w człowieka i każe jej zabić księcia-pirata...
2019-09-30
"Rogont szarpnął wolną ręką za wodze i poderwał kasztanowego ogiera, który zaczął wymachiwać w powietrzu przednimi kopytami. Efekt nieco zepsuło kilka ciężkich klocków gówna, które w tej samej chwili wypuścił z tyłka."
Może niezbyt nadaje się na podsumowanie fabuły Zemsty, ale ten cytat doskonale oddaje istotę stylu Abercrombiego w Pierwszym Prawie. Wszystko to, co od średniowiecza, jak nie wcześniej, podawano z honorem, opiewano w pieśniach i uwieczniano na obrazach, Abercrombie odziera z patosu, niekiedy wręcz z godności, a przyodziewa w wisielczy humor, nie popadając jednak w parodię.
Joe Abercrombie nie boi się przemocy, brzydoty, starości, kalectwa czy szaleństwa, ale nie robi z nich makabrycznego show. Jego bohaterowie to nadal ludzie, choć bardzo dalecy od ideału. Jest u Abercrombiego i trochę filozofowania, trochę spostrzeżeń o ludziach, wojnie, zemście - oczywiście w tym jego lekko sarkastycznym tonie. Ja to kupuję - wiem, że jak mi się przeje górolotność i wielkie przeznaczenia, wrócę tu, smakować Zemstę. Na zimno.
"Rogont szarpnął wolną ręką za wodze i poderwał kasztanowego ogiera, który zaczął wymachiwać w powietrzu przednimi kopytami. Efekt nieco zepsuło kilka ciężkich klocków gówna, które w tej samej chwili wypuścił z tyłka."
Może niezbyt nadaje się na podsumowanie fabuły Zemsty, ale ten cytat doskonale oddaje istotę stylu Abercrombiego w Pierwszym Prawie. Wszystko to, co od...
2019-06-01
Najlepsza z całej trylogii, ale tutaj to chyba naturalna kolej rzeczy, bo Pierwsze Prawo to jedna, zwarta opowieść, którą tylko w całości można naprawdę docenić. Wszystkie te wątki, które Abercrombie plątał od początku, wszystkie rzucane czytelnikowi wskazówki dostają tu odpowiedzi.
Sięgnę po spin-offy Pierwszego Prawa, bez dwóch zdań.
Najlepsza z całej trylogii, ale tutaj to chyba naturalna kolej rzeczy, bo Pierwsze Prawo to jedna, zwarta opowieść, którą tylko w całości można naprawdę docenić. Wszystkie te wątki, które Abercrombie plątał od początku, wszystkie rzucane czytelnikowi wskazówki dostają tu odpowiedzi.
Sięgnę po spin-offy Pierwszego Prawa, bez dwóch zdań.
2019-05-25
2019-05-20
Za pierwszym razem, w tłumaczeniu, dałam 9/10. Teraz solidna dycha. Wow.
Za pierwszym razem, w tłumaczeniu, dałam 9/10. Teraz solidna dycha. Wow.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-03-29
Whoa.
Może powstanie tu sensowna (pozytywna) opinia, ale finał mnie tak rozjechał, że biorę Renegata. Natychmiast. Bo już nie wiem co myśleć.
Dobra rada: jeśli dopiero zaczęliście czytać Nocarza i wam się podoba, zaopatrzcie się w następny tom z wyprzedzeniem. Brr, ja bym nie wytrzymała na niego czekać.
Whoa.
Może powstanie tu sensowna (pozytywna) opinia, ale finał mnie tak rozjechał, że biorę Renegata. Natychmiast. Bo już nie wiem co myśleć.
Dobra rada: jeśli dopiero zaczęliście czytać Nocarza i wam się podoba, zaopatrzcie się w następny tom z wyprzedzeniem. Brr, ja bym nie wytrzymała na niego czekać.
2019-09-13
13 dni przed oficjalną premierą, 3 dni przed datą wysyłki przedpłaty, Zakon Drzewa Pomarańczy jakimś cudem trafił w moje łapki, a chociaż nie planowałam rzucać się do lektury od razu, nie zdołałam się oprzeć tej pięknej ceglastej jednotomówce.
*****
Było to moje pierwsze spotkanie z Samanthą Shannon, bo jej cykl Czas Żniw wydaje się zupełnie nie w moim guście. Zakon - wprost przeciwnie. Smoki, dworskie intrygi. Średnia wieku pierwszoplanowych bohaterów wychodzi koło trzydziestki i zachowują się do niej adekwatnie. A ten, który był ostro ponad średnią, przebił w mojej opinii wszystkich pozostałych.
To dojrzalsza książka, ale nie przeładowana obsceniczną erotyką czy brutalnością. Nie młodzieżówka, ale odpowiednia też dla nastolatniego odbiorcy.
Potrzebowała jednak sporo czasu, żeby się rozpędzić: dopiero po nieco ponad 150 stronach naprawdę się wczułam. Niektórzy mogą uznać, że Shannon rzuca czytelnika na głęboką wodę nazwisk, tytułów i politycznych implikacji, mnie jednak nie skonfundowała na tyle, by jakkolwiek zniechęcić. Dobre epic fantasy tak ma, że gdzieś musi się zacząć, a nie może czytelnika wziąć na wycieczkę krajoznawczą bez utraty tempa.
Tempo, właśnie. Od pewnego momentu to była niesamowita jazda. Rozdziały są krótkie, skaczemy od bohatera do bohatera, jednak wrednych cliffhangerów było tylko kilka. Shannon umie prowadzić kilka wątków jednocześnie: wie jak je wyważyć, żeby żaden nie nudził, a czytelnik nie czuł pokusy przerzucenia kilkunastu stron do kolejnego rozdziału i bohatera.
Shannon trzymała tę atmosferę bez zadyszki, a umiała jeszcze podkręcić. Strony znikały same.
Styl autorki jest relatywnie prosty. Skupiony na wydarzeniach. Nie ma tu puszczania oka do czytelnika ani grania z nim, nie ma poetyzacji tekstu, który czytałoby się dla samej jego wartości artystycznej; jest po prostu opowieść. Narracja - trzecioosobowa - robi swoje i nie wchodzi w drogę fabule.
*****
W bohaterów, jak i w fabułę, wczułam się z czasem. Na pierwszym planie jest ich czworo: Ead, Tané, Niclays Roos, Arteloth.
Ead Duryan jest damą komnatową królowej Sabran Berethnet i jednocześnie wysłanniczką tytułowego Zakonu Drzewa Pomarańczy, której misją jest strzec Sabran. Cały świat religii Cnót wierzy, że tylko linia królowych z rodu Berethnet chroni świat przed powrotem Bezimiennego, ojca wyrmów - ognistych smokopodobnych, wrogów ludzkości. Sabran musi wkrótce wyjść za mąż i przedłużyć legendarny ród, zwłaszcza że wyrmy zaczynają się budzić, a jedno z państw religii Cnót zdradziło, przechodząc na stronę Bezimiennego. Ead jest na dworze od ośmiu lat, ale jako konwertytka nie miała dotąd okazji zbliżyć się do Sabran; gdy taka się nadarzy, Ead odkryje, że pod posągiem królowej kryje się zwykły człowiek.
Tané żyje na Seiiki, daleko od imperium Cnót. W jej ojczyźnie wodne smoki Wschodu są bogami, a ich jeźdźcy, choć nie otaczani taką czcią, są w mniemaniu samych smoków im równe. Tané od dziecka szkoli się, by mogła walczyć o prawo do tego zaszczytu. Gdy w przeddzień jej ceremonii wejścia w dorosłość na plaży Seiiki pojawia się przybysz z zewnątrz, mogący roznosić czrwoną zarazę ognistych smoków, dziewczyna ukrywa go zamiast wydać władzom, bojąc się niepokojów, które mogłyby stanąć na drodze jej przyszłości.
Sulyard, przybysz, którego znalazła Tané, trafia do Niclaysa, starszego naukowca i chirurga, który jest bardzo nierad jego towarzystwu. Niclays Roos mieszka na Oshimie, małej wysepce u wybrzeży Seiiki, jedynym miejscu, gdzie przybijają statki z Zachodu, by handlować. Ukrywanie nielegalnego osadnika to zbrodnia, jednak dla Niclaysa, który na Oshimę został de facto wygnany, okaże się ryzykowną, ale jednak drogą do nowych szans i perspektyw.
W końcu Loth, Lord Arteloth Beck, którego przyjaźń z królową Sabran zaniepokoiła decydujących polityków w Inys na tyle, by uprzątnęli go z drogi jej zamążpójścia. Loth nie ma tu nic do gadania: trafia do Yscalinu, dawniej państwa religii Cnót, obecnie podległego Bezimiennemu, jako ambasador. Nieoficjalnie ma odkryć przyczynę zniknięcia poprzedniego ambasadora, ojca królowej. Chciałby też przeżyć i wrócić, chociaż tego raczej nie było w planach. W praktyce tym bardziej, bo w Yscalinie kryje się jeszcze więcej brudnych sekretów, niż przypuszczano.
Ogniste wyrmy się budzą, czerwona zaraza znowu zbiera śmiertelne żniwo. Stare legendy o ich poprzednim upadku zaprzeczają sobie wzajemnie, opowiadane przez mieszkańców różnych stron świata. Nie będę rzucać retorycznych pytań w stylu dokąd to zmierza. To droga jest tu prawdziwą przygodą.
*****
Mając w pamięci parę niedawnych i boleśnie mało udanych prób wprowadzenia wątków LGBT w powieściach fantasy, muszę Samanthę Shannon bardzo pochwalić za wyczucie w tej kwestii. Wyjątkowo wrażliwych na tym punkcie lojalnie ostrzegę przed wątkiem lesbijskim, jesnak jest on poprowadzony ze smakiem, nienatrętnie. Nie ma też politycznoporawnościowej indoktrynacji - nic co ludzkie nie jest obce, tyle.
Także finał nie zawiódł. Wynikał wprost z dobrze zaplanowanej fabuły, wypływał z elegancko połączonych wątków. Ostatnia bitwa może nieco chaotyczna, ale emocjonalne epilogi głównych postaci w pełni wszystko wynagradzają.
Kawał dobrej książki.
*****
Poniżej jeszcze nie taka mała dygresja techniczna.
Od strony oprawy Zakon Drzewa Pomarańczy prezentuje się wspaniale. Ta twarda okładka naprawdę jest solidnie twarda - trzeba by się pewnie ostro postarać, by coś tu obić czy złamać. Zacną grafikę okładki widać w serwisie, ale dodatkowego lakieru na płomykach czy łusek na smoku - już nie. Ich wykonanie też pierwsza klasa: nic się nie starło przy czytaniu. Grzbiet nie za ciasny, dla mnie w sam raz, bo sam się nie zamykał, ale i nie rozwalał do kąta półpełnego. Mimo 1100 stron, czytało się to komfortowo. Jest też moja ukochana wstążka, czyli problem zakładki z głowy. Kosztowne cudo, ale nie żałuję.
Korekta nie spisała się aż tak idealnie. Najbardziej boli fakt, że mapkę i tekst tłumaczyły inne osoby. Tak przynajmniej sądzę, bo w tekście mamy Wolne Państwo Mentendon i Morze Nieskończone, na mapce zaś Mentendon nazwano Wolnym Miastem, a morze było Bezkresne. Domyśl się, czytelniku.
W samym tekście parę razy pomieszano płeć postaci. Przykładowo grupę trzech dziewczyn i chłopaka określono jako cztery strażniczki. Płeć zmieniła też na moment Neporo. Gdzieś zniknęło słowo. Okazjonalne literówki, ale też niewiele. W stosunku do objętości jest całkiem nieźle - zwykle na takie drobne wpadki nie narzekam, to smutny standard na rynku, jednak ekskluzywne wydanie chciałoby się mieć perfecto.
*****
Podsumowując: treść: 9/10, przekład i korekta: 8/10, wydanie twardooprawowe: 10/10. Jestem bardzo zadowolona. Polecam.
13 dni przed oficjalną premierą, 3 dni przed datą wysyłki przedpłaty, Zakon Drzewa Pomarańczy jakimś cudem trafił w moje łapki, a chociaż nie planowałam rzucać się do lektury od razu, nie zdołałam się oprzeć tej pięknej ceglastej jednotomówce.
*****
Było to moje pierwsze spotkanie z Samanthą Shannon, bo jej cykl Czas Żniw wydaje się zupełnie nie w moim guście. Zakon -...
2019-06-15
2018-06-22
Absolutnie wspaniałe, chyba nawet moje najulubieńsze. Nawet rok nie minął, jak mnie naszło na ponowną lekturę, co mówi samo za siebie.
Przygarnięty przez mistrza wojownika Dajr Toariego, przybłęda Kintar powoli przyzwyczaił się do nowego dobrego życia w królewskiej szkole. Jako pierwszy uczeń zasłużył na szacunek zarówno samego mistrza, jak i wszystkich innych uczniów - starszych czy nowicjuszy... Za wyjątkiem Majon Thia, zupełnego świeżaka i arystokraty z wielkoksiążęcego domu. Jedna, za to bardzo nierówna bójka, ujawni mistrzowi Dajr Toariemu, kim stali się jego uczniowie, z których żaden nie odważył się wtrącić - bo nie wojownikami. Wojownik nie znęca się nad słabszymi, bez względu na otwartą pogardę, którą ci w swojej głupocie mogą mu okazywać. Wojownik nie pozostaje bierny. Dajr Kintar sam zrozumie swój błąd, a jego żal jest szczery. Tym lepiej dla niego, bo królewska szkoła wojowników odtąd spoczywa na jego barkach. To jemu przypadnie w udziale zawrócić jej uczniów, jeszcze niedawno równych rangą, ze złej drogi z powrotem na ścieżkę wojownika. Jak się okaże, nie tylko uczniów...
Styl Eleonory Ratkiewicz można kochać lub nie móc zdzierżyć, ale jest na tyle unikatowy, że ciężko przejść obok obojętnie. Jest gawędziarski, niekiedy trochę rozwlekły, ale dla mnie piękny. Po prostu.
Fanką narracji pierwszoosobowej nie jestem, wręcz przeciwnie - generalnie mnie ona odstrasza. Ale pani Ratkiewicz i to potrafi obrócić na swoją korzyść, bo Dajr Kintar to postać tak sympatyczna, żywa, że polubiłam go z miejsca. W Paradoksach humor, czy sytacyjny czy słowny, naprawdę mnie bawił. Nieraz się śmiałam, i to przy drugim czytaniu!
Tak jak w drugim wydanym u nas cyklu autorki, bohaterowie są wspaniali. Mają swoją przeszłość, która ich ukształtowała, unikalne charaktery i rozum - zwłaszcza to ostatnie cieszy, bo nierzadko bywało, że bohaterowie, których autor chciał uczynić inteligentnymi czy sprytnymi, albo wychodzą groteskowo, albo wszyscy pozostali wychodzą na tępaków. Nie u Eleonory Ratkiewicz. Kintar, Thia, Liah - fani charakternych postaci znajdą tu dużo radości.
Fabularnie powieść zamyka się w tym jednym tomie i podzielona jest na cztery części, cztery "paradoksy", w które życie wmanewrowało Kintara. Nie potrafię stwierdzić, która z pierwszych trzech była najlepsza. Dla mnie były idealne, naprawdę. Czwarta, niestety, cierpiała trochę na przesyt narracji nad akcją, ale swój urok też miała.
Przy Paradoksach Młodszego Patriarchy bawiłam się świetnie, i przy pierwszym, i przy drugim czytaniu. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że wrócę do nich jeszcze nie raz. A jeśli zdarzy się cud i coś jeszcze od tej autorki pojawi się w kraju nad Wisłą, kupię w ciemno. Ah, okrucieństwo losu, naprawdę, że moja ulubiona autorka tworzy w języku, którego nie rozumiem... Dawno pożarłabym wszystko, co napisała.
Absolutnie wspaniałe, chyba nawet moje najulubieńsze. Nawet rok nie minął, jak mnie naszło na ponowną lekturę, co mówi samo za siebie.
Przygarnięty przez mistrza wojownika Dajr Toariego, przybłęda Kintar powoli przyzwyczaił się do nowego dobrego życia w królewskiej szkole. Jako pierwszy uczeń zasłużył na szacunek zarówno samego mistrza, jak i wszystkich innych uczniów -...
2019-03-31
2019-04-21
Trochę informacji dla niezdecydowanych po lekturze "Nikta":
-> Subiektywnie warto.
-> Koniecznie czytać po "Nikcie" - a właściwie po "Nocarzu", "Renegacie" i "Nikcie" - nie inaczej, bo autorka nie oferuje tu nowym ponownego wprowadzenia w świat.
-> Ten tom to samodzielna historia i równie dobre, o ile nie lepsze, zakończenie cyklu jak "Nikt" - oraz równie dobra furtka do kolejnych.
Kończyłam po nocy, więc nie chciało mi się rozwijać opinii, ale cały czas siedzi ta książka w mojej głowie. To bynajmniej nie kac książkowy - ja po prostu dalej jestem "pijana" wampirami pani Kozak.
Przeczytałam całą trylogię po raz drugi po miesiącu. Było tam po prostu tak wiele momentów, dla których co rusz ściągałam któryś tom z półki, tylu bohaterów, których wielbię niegodną miłością fangirla. No i się złamałam: sięgnęłam po "Młodego", nie wiedząc, czy nie nadzieję się na końcu na cliffhanger z rodzaju końcówki "Nocarza" czy "Renegata" - a to podłe cliffhangery były, zaprawdę powiadam.
Bez obaw, można czytać bezpiecznie. Co więcej, jeśli polubiło się bohaterów poprzednich trzech tomów, przeczytać "Młodego" wręcz trzeba.
Zalety tej części: rozbudowana i jednocześnie dobrze domknięta fabuła. Nie było dłużyzn, nie było nudy. No i bohaterowie! Ileż radochy miał mój wewnętrzny fangirl! Ale, ale, nie będę tu spoilerować. Chociaż kusi.
Tylko jakoś strasznie namnożyło się wykrzykników w dialogach, co na dłuższą metę brzmi niekiedy głupio - wszyscy tacy narwani/rozentuzjazmowani nagle. Pomijam, naturalnie, nader często występującą "wymuszoną uprzejmość" - tu akurat nic tak dobrze nie oddaje tonu jak wykrzyknik!
Ostatecznie, po zrobieniu drugiej podwójnej rundki przez całą serię, stwierdzam że jednak bezdyskusyjne kocham ten tom. Kocham jak durna, ten i wszystkie poprzednie. No po prostu.
Trochę informacji dla niezdecydowanych po lekturze "Nikta":
-> Subiektywnie warto.
-> Koniecznie czytać po "Nikcie" - a właściwie po "Nocarzu", "Renegacie" i "Nikcie" - nie inaczej, bo autorka nie oferuje tu nowym ponownego wprowadzenia w świat.
-> Ten tom to samodzielna historia i równie dobre, o ile nie lepsze, zakończenie cyklu jak "Nikt" - oraz równie dobra furtka do...
2019-03-31
2019-05-11
2019-05-07
2019-02-14
2019-04-30
Piękna i bestia, z tym, że bestia jest piękniejsza od pięknej.
Feyra, najmłodsza z trzech sióstr podupadłej szlacheckiej rodziny, poluje, by utrzymać swoje wymuskane rodzeństwo i kalekiego ojca przy życiu. Podczas z jednego z polowań zabija wielkiego wilka, słusznie podejrzewając, że należy do fae - mitycznej magicznej rasy, niegdyś wrogów ludzi. Traktat, który doprowadził do międzygatunkowego rozejmu nie dopuszcza jednak podobnych incydentów, a w zamian za odebrane życie Feyra musi oddać fae swoje - w dowolnej interpretacji...
Powrót do serii w originale: kiedy już się wie, do czego wszystko zmierza, wyłapywanie nawiązań i istotnych szczegółów cieszy dodatkowo. A i do Feyry przywiązałam się bardziej.
Poprzedniej opinii edytować jednak nie trzeba: Powieść wiele by zyskała na okrojeniu wątku romantycznego, który rozlazł się i rozwlekł na pół książki. Tak, wątku romantycznego, bo wielkim spoilerem nie będzie stwierdzić, że wśród fae nie brak przystojnych gentlemenów. I chociaż jeden z nich uprowadza bohaterkę w ramach zapłaty za życie pobratymca, bynajmniej nie zamierza trzymać jej w lochach. Tylko dlatego że polubiłam Tamlina i Luciena oraz że Feyra nie była, dla odmiany w gatunku, wkurzająca, przeszłam przez te obrazy arkadyjskiej sielanki, okazjonalnie tylko doprawiane czymś więcej. A nawet i to coś musiało w jakiś sposób popychać do przodu wątek romantyczny, przez co traciło wydźwięk samo w sobie - bez przykładu ciężko to wyjaśnić, ale tu już nie chcę spoilerować. Nie przeszkadza mi akcja bazująca na wątku romantycznym, jak to miało miejsce w finale, ale niech to będzie akcja, nie rozwiązła obyczajówka.
Kiedy jednak autorka przeszła wreszcie do akcji właściwej, zrobiło się dużo, dużo ciekawiej i zrozumiałam, skąd sława pani Maas. Umie zbudować postaci, których ciężko nie lubić. Umie sprawić, że czytelnik obawia się o ich los, bo w końcu to Feyra jest narratorką - tylko bez niej show nie może trwać. I umie te postaci sprzedać fandomowi: ci sugestywnie opisani przystojniacy aż się proszą o fanarta czy dwa, a parę co lepszych docinków Rhysa drukują pewnie na koszulkach i kubkach. Znam ja te tricki i sidła, ale i tak w nie wpadam. Po kontynuację sięgnąć zamierzam.
Dodam jeszcze, chociaż nie pamiętam na ile to widać w tłumaczeniu, że książka jest naprawdę ślicznie napisana. Feyre fascynuje się malarstwem i sztuką, a ten artystyczny sposób postrzegania świata idealnie oddaje narracja.
Tłumaczenie i wersja ebook bardzo w porządku.
Piękna i bestia, z tym, że bestia jest piękniejsza od pięknej.
Feyra, najmłodsza z trzech sióstr podupadłej szlacheckiej rodziny, poluje, by utrzymać swoje wymuskane rodzeństwo i kalekiego ojca przy życiu. Podczas z jednego z polowań zabija wielkiego wilka, słusznie podejrzewając, że należy do fae - mitycznej magicznej rasy, niegdyś wrogów ludzi. Traktat, który doprowadził...
2019-11-05
Master of doom by doom mastered.
Pan losu przez los pokonany.
Chociaż opowieść nosi tytuł Dzieci Hurina, opowiada przede wszystkim o losach najstarszego z nich, Turina. Przeklęty klątwą rzuconą na jego ojca oraz własnym nieprzyjemnym charakterem i dumą, Turin odważnie stawia czoła smokowi i orczym armiom Morgotha, ale niczym bohater tragedii antycznej, nie może uciec przed losem.
Część opowieści czytałam w oryginalnym Unfinished Tales, część dopełniłam w polskim tłumaczeniu. Chociaż ta wersja jest dostatecznie kompletna sama w sobie - w przeciwieństwie do tej z Unfinished Tales - myślę, że bez znajomości Silmarillionu czytelnik sporo traci. Najtragiczniejsza z opowieści Tolkiena? Nie, to tylko rozwinięte w pełną, narracyjną opowieść dwa z hakiem rozdziały wielkiej tragedii, jaką były losy Beleriandu od powrotu Morgotha do Wojny Gniewu, kiedy zachodnie ziemie zatonęły.
Nie jest to moja ulubiona książka Tolkiena, ale Tolkien to jednak Tolkien, nawet uzbierany z fragmentów. Mistrz tragedii, melancholii i tęsknoty, obdarzony niesamowitą wyobraźnią.
Master of doom by doom mastered.
Pan losu przez los pokonany.
Chociaż opowieść nosi tytuł Dzieci Hurina, opowiada przede wszystkim o losach najstarszego z nich, Turina. Przeklęty klątwą rzuconą na jego ojca oraz własnym nieprzyjemnym charakterem i dumą, Turin odważnie stawia czoła smokowi i orczym armiom Morgotha, ale niczym bohater tragedii antycznej, nie może uciec...
2019-09-06
Hel 3 porwał mnie od początku. Wciągnęła mnie żywa, realistyczna narracja. Przyszłość, pesymistyczna, ale politycznie tak jasno wynikająca z dzisiejszego tu i teraz. Norbert, główny bohater, do którego ciężko nie czuć sympatii. Z początku nie wiedziałam dokąd to zmierza, bo i nic nie sugerowało, że na księżyc. Nieważne, bo czytało mi się to zajebiście. Po prostu.
Pierwsze sześć czy siedem rozdziałów, tak na oko pierwsza połowa, zasługiwało na mocne 9/10. Do rodziału trzynastego włącznie zachwyt nieco osłabł, ale to nadal było 9. To dlaczego wisi 8? Rozdział czternasty się kłania.
Wyobraźcie sobie, że ktoś powiedział autorowi: zakończ to tak, jakbyś nie miał absolutnie żadnego sensownego pomysłu na finał i nie zamierzał tego ciągnąć ani minuty dalej. Foreshadowing był mizerny jak na taki zwrot akcji. Chociaż może, może by się to obroniło dalszym ciągiem. Mogłoby, w sumie, chociaż waliło absurdem. Ale zostawione tak? No brakowało tylko "kto czytał ten trąba" na koniec. Nie rozumiem zamysłu artystycznego za tym finałem.
Poniżej do końca spoilery!
Spoilery, powtarzam.
Kosmitów można było w to nie mieszać. Akcję pacyfikacja idealistów mogli odwalić zgrupowani rządowi wszystkich mocarstw, nawet z tym samym przekazem. Norbert mógł identycznie pokazać to MegaNetowi i voila, mocny, wymowny, ale i sensowny finał. Ostatniej strony można by nie ruszać. Jako przedłużenie ostrzeżenia przeciw kierunkowi, w którym poszła w Grzędowiczowska przyszłość - idealne. Po cholere było tam tych kosmitów wrzucać? No po co?
Uhh, wyżaliłam się. Fatalny finał bardzo dobrej historii - z takim rozdźwiękiem dawno się nie spotkałam. Tak więc nie dziwię się tak niskiej średniej ocen na LC. Jednak przez większość książki bawiłam się przednio. Szkoda, kurde, szkoda. Tyle.
Hel 3 porwał mnie od początku. Wciągnęła mnie żywa, realistyczna narracja. Przyszłość, pesymistyczna, ale politycznie tak jasno wynikająca z dzisiejszego tu i teraz. Norbert, główny bohater, do którego ciężko nie czuć sympatii. Z początku nie wiedziałam dokąd to zmierza, bo i nic nie sugerowało, że na księżyc. Nieważne, bo czytało mi się to zajebiście. Po prostu.
Pierwsze...
Ken, biedny licealista, umiera w wyjątkowo głupi sposób - rzucając się za śniadaniem, które mu upadło, wpada pod ciężarowówkę. Nie wszystko jednak stracone - pewien przystojny długowłosy bóg śmierci daje mu szansę powrotu do życia, o ile spełni życzenie innej duszy, która też nie może odejść, zostawiwszy za sobą niedokończone sprawy. Wielkim spoilerem nie będzie powiedzieć, że Ken zrobi to w dość nowatorski i bardzo nieprzepisowy sposób, a przy tym na tyle skuteczny, że doceni go nawet bóg śmieci... No, nie tylko doceni, ale nawet wykorzysta ponownie - z Kenem na smyczy do pomocy.
Średnie to nawet jak na średniaka, którym miało być w założeniu. Fabuła nijak nie oryginalna - ileż to już takich bożków śmierci czy podobnych długowłosych nadprzyrodzonych przystojniaków w mandze widzieliśmy? Natychmiast przychodzą na myśl Monochrome Factor czy wydany u nas Mroczny Grabarz Riddle. Ten drugi tytuł w sumie tylko przekartkowałam, ale mogę się założyć, że też był z Shinigami Doggy robiony na jedno kopyto.
Wiadomo, skoro tyle podobnych tytułów powstaje, długowłosi bogowie śmierci muszą mieć całkiem solidne grono fanów w Japonii. Shinigami Doggy jest króciutkie - 3 tomiki - ponadto naprawdę dobrze narysowane, więc na spróbowanie tego konkretnego podgatunku japońskiej fantastyki można polecić.
Moja ocena waha się między 5 a 6, a na czym stanie, okaże się w drugim tomie, bo końcówka dawała szansę na ciekawszą akcję. Pozostaje pytanie, czy będzie to wykorzystane.
Ken, biedny licealista, umiera w wyjątkowo głupi sposób - rzucając się za śniadaniem, które mu upadło, wpada pod ciężarowówkę. Nie wszystko jednak stracone - pewien przystojny długowłosy bóg śmierci daje mu szansę powrotu do życia, o ile spełni życzenie innej duszy, która też nie może odejść, zostawiwszy za sobą niedokończone sprawy. Wielkim spoilerem nie będzie powiedzieć,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to