-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać392
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2020-02-25
2020-02-20
2020-02-16
2021-01-30
2019-09-13
13 dni przed oficjalną premierą, 3 dni przed datą wysyłki przedpłaty, Zakon Drzewa Pomarańczy jakimś cudem trafił w moje łapki, a chociaż nie planowałam rzucać się do lektury od razu, nie zdołałam się oprzeć tej pięknej ceglastej jednotomówce.
*****
Było to moje pierwsze spotkanie z Samanthą Shannon, bo jej cykl Czas Żniw wydaje się zupełnie nie w moim guście. Zakon - wprost przeciwnie. Smoki, dworskie intrygi. Średnia wieku pierwszoplanowych bohaterów wychodzi koło trzydziestki i zachowują się do niej adekwatnie. A ten, który był ostro ponad średnią, przebił w mojej opinii wszystkich pozostałych.
To dojrzalsza książka, ale nie przeładowana obsceniczną erotyką czy brutalnością. Nie młodzieżówka, ale odpowiednia też dla nastolatniego odbiorcy.
Potrzebowała jednak sporo czasu, żeby się rozpędzić: dopiero po nieco ponad 150 stronach naprawdę się wczułam. Niektórzy mogą uznać, że Shannon rzuca czytelnika na głęboką wodę nazwisk, tytułów i politycznych implikacji, mnie jednak nie skonfundowała na tyle, by jakkolwiek zniechęcić. Dobre epic fantasy tak ma, że gdzieś musi się zacząć, a nie może czytelnika wziąć na wycieczkę krajoznawczą bez utraty tempa.
Tempo, właśnie. Od pewnego momentu to była niesamowita jazda. Rozdziały są krótkie, skaczemy od bohatera do bohatera, jednak wrednych cliffhangerów było tylko kilka. Shannon umie prowadzić kilka wątków jednocześnie: wie jak je wyważyć, żeby żaden nie nudził, a czytelnik nie czuł pokusy przerzucenia kilkunastu stron do kolejnego rozdziału i bohatera.
Shannon trzymała tę atmosferę bez zadyszki, a umiała jeszcze podkręcić. Strony znikały same.
Styl autorki jest relatywnie prosty. Skupiony na wydarzeniach. Nie ma tu puszczania oka do czytelnika ani grania z nim, nie ma poetyzacji tekstu, który czytałoby się dla samej jego wartości artystycznej; jest po prostu opowieść. Narracja - trzecioosobowa - robi swoje i nie wchodzi w drogę fabule.
*****
W bohaterów, jak i w fabułę, wczułam się z czasem. Na pierwszym planie jest ich czworo: Ead, Tané, Niclays Roos, Arteloth.
Ead Duryan jest damą komnatową królowej Sabran Berethnet i jednocześnie wysłanniczką tytułowego Zakonu Drzewa Pomarańczy, której misją jest strzec Sabran. Cały świat religii Cnót wierzy, że tylko linia królowych z rodu Berethnet chroni świat przed powrotem Bezimiennego, ojca wyrmów - ognistych smokopodobnych, wrogów ludzkości. Sabran musi wkrótce wyjść za mąż i przedłużyć legendarny ród, zwłaszcza że wyrmy zaczynają się budzić, a jedno z państw religii Cnót zdradziło, przechodząc na stronę Bezimiennego. Ead jest na dworze od ośmiu lat, ale jako konwertytka nie miała dotąd okazji zbliżyć się do Sabran; gdy taka się nadarzy, Ead odkryje, że pod posągiem królowej kryje się zwykły człowiek.
Tané żyje na Seiiki, daleko od imperium Cnót. W jej ojczyźnie wodne smoki Wschodu są bogami, a ich jeźdźcy, choć nie otaczani taką czcią, są w mniemaniu samych smoków im równe. Tané od dziecka szkoli się, by mogła walczyć o prawo do tego zaszczytu. Gdy w przeddzień jej ceremonii wejścia w dorosłość na plaży Seiiki pojawia się przybysz z zewnątrz, mogący roznosić czrwoną zarazę ognistych smoków, dziewczyna ukrywa go zamiast wydać władzom, bojąc się niepokojów, które mogłyby stanąć na drodze jej przyszłości.
Sulyard, przybysz, którego znalazła Tané, trafia do Niclaysa, starszego naukowca i chirurga, który jest bardzo nierad jego towarzystwu. Niclays Roos mieszka na Oshimie, małej wysepce u wybrzeży Seiiki, jedynym miejscu, gdzie przybijają statki z Zachodu, by handlować. Ukrywanie nielegalnego osadnika to zbrodnia, jednak dla Niclaysa, który na Oshimę został de facto wygnany, okaże się ryzykowną, ale jednak drogą do nowych szans i perspektyw.
W końcu Loth, Lord Arteloth Beck, którego przyjaźń z królową Sabran zaniepokoiła decydujących polityków w Inys na tyle, by uprzątnęli go z drogi jej zamążpójścia. Loth nie ma tu nic do gadania: trafia do Yscalinu, dawniej państwa religii Cnót, obecnie podległego Bezimiennemu, jako ambasador. Nieoficjalnie ma odkryć przyczynę zniknięcia poprzedniego ambasadora, ojca królowej. Chciałby też przeżyć i wrócić, chociaż tego raczej nie było w planach. W praktyce tym bardziej, bo w Yscalinie kryje się jeszcze więcej brudnych sekretów, niż przypuszczano.
Ogniste wyrmy się budzą, czerwona zaraza znowu zbiera śmiertelne żniwo. Stare legendy o ich poprzednim upadku zaprzeczają sobie wzajemnie, opowiadane przez mieszkańców różnych stron świata. Nie będę rzucać retorycznych pytań w stylu dokąd to zmierza. To droga jest tu prawdziwą przygodą.
*****
Mając w pamięci parę niedawnych i boleśnie mało udanych prób wprowadzenia wątków LGBT w powieściach fantasy, muszę Samanthę Shannon bardzo pochwalić za wyczucie w tej kwestii. Wyjątkowo wrażliwych na tym punkcie lojalnie ostrzegę przed wątkiem lesbijskim, jesnak jest on poprowadzony ze smakiem, nienatrętnie. Nie ma też politycznoporawnościowej indoktrynacji - nic co ludzkie nie jest obce, tyle.
Także finał nie zawiódł. Wynikał wprost z dobrze zaplanowanej fabuły, wypływał z elegancko połączonych wątków. Ostatnia bitwa może nieco chaotyczna, ale emocjonalne epilogi głównych postaci w pełni wszystko wynagradzają.
Kawał dobrej książki.
*****
Poniżej jeszcze nie taka mała dygresja techniczna.
Od strony oprawy Zakon Drzewa Pomarańczy prezentuje się wspaniale. Ta twarda okładka naprawdę jest solidnie twarda - trzeba by się pewnie ostro postarać, by coś tu obić czy złamać. Zacną grafikę okładki widać w serwisie, ale dodatkowego lakieru na płomykach czy łusek na smoku - już nie. Ich wykonanie też pierwsza klasa: nic się nie starło przy czytaniu. Grzbiet nie za ciasny, dla mnie w sam raz, bo sam się nie zamykał, ale i nie rozwalał do kąta półpełnego. Mimo 1100 stron, czytało się to komfortowo. Jest też moja ukochana wstążka, czyli problem zakładki z głowy. Kosztowne cudo, ale nie żałuję.
Korekta nie spisała się aż tak idealnie. Najbardziej boli fakt, że mapkę i tekst tłumaczyły inne osoby. Tak przynajmniej sądzę, bo w tekście mamy Wolne Państwo Mentendon i Morze Nieskończone, na mapce zaś Mentendon nazwano Wolnym Miastem, a morze było Bezkresne. Domyśl się, czytelniku.
W samym tekście parę razy pomieszano płeć postaci. Przykładowo grupę trzech dziewczyn i chłopaka określono jako cztery strażniczki. Płeć zmieniła też na moment Neporo. Gdzieś zniknęło słowo. Okazjonalne literówki, ale też niewiele. W stosunku do objętości jest całkiem nieźle - zwykle na takie drobne wpadki nie narzekam, to smutny standard na rynku, jednak ekskluzywne wydanie chciałoby się mieć perfecto.
*****
Podsumowując: treść: 9/10, przekład i korekta: 8/10, wydanie twardooprawowe: 10/10. Jestem bardzo zadowolona. Polecam.
13 dni przed oficjalną premierą, 3 dni przed datą wysyłki przedpłaty, Zakon Drzewa Pomarańczy jakimś cudem trafił w moje łapki, a chociaż nie planowałam rzucać się do lektury od razu, nie zdołałam się oprzeć tej pięknej ceglastej jednotomówce.
*****
Było to moje pierwsze spotkanie z Samanthą Shannon, bo jej cykl Czas Żniw wydaje się zupełnie nie w moim guście. Zakon -...
2020-06-17
2020-06-18
2019-12-14
2019-12-13
2016-09-20
Piękne. Początkowe "śmieszki" przeszły długą drogę to tego momentu. Końcówka mocna, chociaż nie tak że się tego nie spodziewałam. Sprawa z Tenką zmyliła mnie na chwilę. Jest i piękny promyczek nadziei na końcu. Btw, Hirari jest cudowny.
Piękne. Początkowe "śmieszki" przeszły długą drogę to tego momentu. Końcówka mocna, chociaż nie tak że się tego nie spodziewałam. Sprawa z Tenką zmyliła mnie na chwilę. Jest i piękny promyczek nadziei na końcu. Btw, Hirari jest cudowny.
Pokaż mimo to2016-09-20
2016-09-20
Shirasu... Ile razy płakałam przy tej mandze. Jednocześnie wiele humoru i niesamowicie wzruszające momenty. Jeżeli czegoś mi brakowało to końca wątku Hirariego i Botan. Można było im jakiś happy end na 1 stronę zafundować. Piękna manga, szczerze polecam.
Shirasu... Ile razy płakałam przy tej mandze. Jednocześnie wiele humoru i niesamowicie wzruszające momenty. Jeżeli czegoś mi brakowało to końca wątku Hirariego i Botan. Można było im jakiś happy end na 1 stronę zafundować. Piękna manga, szczerze polecam.
Pokaż mimo to2016-09-18
Ryczałam na koniec. To była najbardziej wzruszająca scena w mandze/komiksie jaką kiedykolwiek czytałam... Tenka! Oddawać mi Tenkę!
Ryczałam na koniec. To była najbardziej wzruszająca scena w mandze/komiksie jaką kiedykolwiek czytałam... Tenka! Oddawać mi Tenkę!
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-18
2016-09-15
Pierwszy tom dość niezwykły, mamy tu jeden rozdział właściwy, że tak to ujmę, i pełną, zawartą w dwóch rozdziałach historię dziejącą się 600 lat przed właściwą fabułą. Sam "ulotny śmiech" mógłby funkcjonować jako osobna, choć krótka manga. W sposób czysty i przejrzysty wyjaśnia legendy o Orochim, bez długich opisów i przynudzania. Nieźle przemyślane. Prześlicznie narysowana. Następne 5 tomów trafi na półeczkę, nie mam co do tego wątpliwości.
Pierwszy tom dość niezwykły, mamy tu jeden rozdział właściwy, że tak to ujmę, i pełną, zawartą w dwóch rozdziałach historię dziejącą się 600 lat przed właściwą fabułą. Sam "ulotny śmiech" mógłby funkcjonować jako osobna, choć krótka manga. W sposób czysty i przejrzysty wyjaśnia legendy o Orochim, bez długich opisów i przynudzania. Nieźle przemyślane. Prześlicznie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Fabularnie zupełnie niezaskakująca, chociaż stuprocentowo poprawnie rozegrana opowieść o rebelii w dystopijnym świecie. Nic nowego, ale nie bez powodu schemat się sprawdza, generując hity literatury młodzieżowej pokroju Igrzysk Śmierci czy innych Niezgodnych.
Kristoffa warto jednak pochwalić za wykonanie, przeczytałam błyskawicznie i z przyjemnością. Do kreacji świata przedstawionego się przyłożył, aczkolwiek za wkład własny bić braw nie będę: za dużo zbyt bezpośrednio zerżnięte z kultury japońskiej. A steampunku wielką fanką nie jestem.
Pozytywnych bohaterów łatwo i szybko polubiłam, to trzeba Kristoffowi przyznać, umie pozornie bez wysiłku wzbudzić sympatię do bohatera. Tylko czy trzeba było tych złoli tak demonizować? Liczyłam tu na jakiegoś plottwista.
Jak na debiut, naprawdę nieźle. Ale do prawdziwie dobrej książki zabrakło trochę świeżości w fabule.
Fabularnie zupełnie niezaskakująca, chociaż stuprocentowo poprawnie rozegrana opowieść o rebelii w dystopijnym świecie. Nic nowego, ale nie bez powodu schemat się sprawdza, generując hity literatury młodzieżowej pokroju Igrzysk Śmierci czy innych Niezgodnych.
więcej Pokaż mimo toKristoffa warto jednak pochwalić za wykonanie, przeczytałam błyskawicznie i z przyjemnością. Do kreacji świata...