-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel12
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2023-12-24
2022
2022
2021-06-01
2020-12-21
Coś niesamowitego.
Autora "poznałem" podczas serii wywiadów na kanale EDC i już wtedy jego podejście do bushcraftu zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Nie żeby było lepsze, ale na pewno inne, niecodzienne, takie które zwykłemu człowiekowi wymyka się z racjonalnych ram.
Tyle że Rufus jest diabelnie racjonalny.
Książka nie jest bardzo bogata w treść, ale nie spieszyłem się z nią, czytałem po trochu, oglądałem zdjęcia tak bardzo różne od "zwykłych" zdjęć robionych w mniejszej lub większej dziczy. Ciężko mi to określić, ale w tej książce nic nie jest "normalne"- nie w rozumieniu człowieka z XXI wieku.
Wszystko w tej książce, tak surowo pięknej, jest 10/10.
Coś niesamowitego.
Autora "poznałem" podczas serii wywiadów na kanale EDC i już wtedy jego podejście do bushcraftu zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Nie żeby było lepsze, ale na pewno inne, niecodzienne, takie które zwykłemu człowiekowi wymyka się z racjonalnych ram.
Tyle że Rufus jest diabelnie racjonalny.
Książka nie jest bardzo bogata w treść, ale nie spieszyłem się z...
2014-02-15
Są książki, przy których nawet nie docierasz do połowy, a już wiesz, że postawisz 10/10. Są takie, które stanowią swego rodzaju kamień milowy w twojej czytelniczej podróży i stają się wyznacznikiem w swoim gatunku. Są też takie, z którymi jest taki problem, że nie sposób opisać jak bardzo ci się podobały- brzmi banalnie, ale naprawdę ciężko znaleźć odpowiednie słowa i zwroty na opisanie emocji, jakie tobą targały. Jasne, można wymienić zalety, ale jak określić to "coś"?
Tak jest w tym wypadku. Kompletnie nie wiem jak zebrać słowa do kupy, żeby ta opinia w miarę sensownie wyglądała i miała jakąkolwiek wartość. Więc pewnie jak zwykle wyjdzie mi niezbyt ciekawie.
Przenikanie się światów, oniryzm, są w tej książce ważne i pełnią szczególną rolę. Do tego stopnia, że gdy czytamy perypetie Atanazego Pernata i śledzimy jak rozwija się jego "śledztwo", to zapominamy, że to wszystko jest.. snem poznanego w pierwszym podrozdziale narratora. Fabuła i jej otoczka, cała ta scenografia praskich uliczek, jest do gruntu przepojona magią. Okultyzm, kabała, mistyka, żydowskie mity i legendy- to wszystko dodaje tej pozycji niebywałego uroku, tworząc coś z grubsza przypominającego bardzo mroczną i bardzo skomplikowaną baśń.
Postacie nie odbiegają jakościowo od fabuły; niezależnie od tego, czy pojawiają się często, czy mają do odegrania tylko małą rólkę. Przy wielu z nich wypada się zastanowić, kim oni są tak naprawdę, poza oficjalną otoczką- to sprawia, że przykuwają uwagę czytelnika jeszcze bardziej, zmuszają do wyławiania z tekstu fragmentów pozornie bez znaczenia, które są wodą na młyn domysłów. Czy mistrz Pernat jest tylko wycinaczem kamei? Jak wytłumaczyć te wszystkie zjawiska, których właśnie on jest świadkiem i właśnie z nim się bezpośrednio łączą?
Wątpliwości jest ogrom, potencjalnych rozwiązań równie wiele, a najlepsze jest to, że sam Atanazy równie gorąco jak czytelnik, pragnie się tego dowiedzieć. A archiwista Hillel? Często daje głównemu bohaterowi do zrozumienia, że jego wiedza o Atanazym jest naprawdę duża i nie ogranicza się do sfery widzialnej. A przecież jest jeszcze sporo innych postaci, u każdej z nich można się tego drugiego dna doszukiwać.
No dobra, mamy odfajkowaną mistykę- ale co z grozą i surrealizmem? W końcu często się mówi, że autor wzorował się na Poem, a w temacie urzędniczej groteski, był dla odmiany idolem Kafki. Rzeczywiście, styl w jakim Meyrink i Kafka opisują absurdalne sytuacje związane z biurokracją, nadając jej cechy wręcz demoniczne, jest u obu niemal identyczny- w "Golemie" widać to świetnie w trzeciej części książki.
Natomiast w temacie grozy, to (narażę się wielbicielom Poego) smutny Amerykanin może Meyrinkowi buty czyścić. Formy wyrazu są te same, nie tu nie stawia na epatowanie brutalnością, aby wywołać strach, ale coś na kształt niepokoju odczuwałem tylko przy lekturze książki Szatana z Pragi. Warto zauważyć, jak bardzo różnią się od siebie "Golem" od takiego "Szatana w Goraju" Singera- dzieli je raptem 20 lat, obie są napisane przez ludzi przesiąkniętych żydowską mistyką, u obu świat duchowy, kabała, grają ogromną rolę, obie też mają pośredni cel w wywołaniu lęku, a jednak sposób osiągnięcia tego celu, jest diametralnie różny.
Jak widać, z podanej powyżej czwórki pisarzy, dwóch zyskało międzynarodową sławę, jeden Nagrodę Nobla, a o Meyrinku właściwie zapomniano.
Zdaję sobie sprawę z tego, że sporo mi w tej książce umknęło, że jest tu ogrom aluzji, dwuznaczności, których nie da się wyłapać bez wiedzy z dziedziny kabały i żydowskich mitów, a niektóre fragment można rozumieć na kilka sposobów, co otwiera nowe tereny do interpretacji. Rzadko kiedy wracam do raz przeczytanych książek, ale "Golem" na tyle mną zawładnął, że już teraz wiem, że kiedyś do niego wrócę. Jeśli szukasz czegoś, co łączy w sobie cechy książek Singera, Kafki i Poego, to lepiej trafić nie mogłeś.
Edit: przeczytana też w 2020 roku, nadal 10/10.
Są książki, przy których nawet nie docierasz do połowy, a już wiesz, że postawisz 10/10. Są takie, które stanowią swego rodzaju kamień milowy w twojej czytelniczej podróży i stają się wyznacznikiem w swoim gatunku. Są też takie, z którymi jest taki problem, że nie sposób opisać jak bardzo ci się podobały- brzmi banalnie, ale naprawdę ciężko znaleźć odpowiednie słowa i...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-25
Świetne połączenie parodystycznego niekiedy kryminału z tradycyjną, rosyjską klasyką. Silne, histeryczne wręcz namiętności, masa alkoholu i wątek zbrodni- to się nie mogło nie udać. Dodatkowy plus za bardzo fajną zagrywkę umieszczenia jakby "książki w książce"- coś jak uproszczona wersja "Rękopisu znalezionego w Saragossie" (polecam, kto nie czytał).
Naprawdę ciężko się było od tej książki oderwać- jeszcze się styczeń nie skończył, a już mam mocnego pretendenta do książki roku.
I może by się czasem przydały głębsze analizy psychologiczne bohaterów, ale to takie czepialstwo dla zasady. Jak na powieść wydawaną w odcinkach, w jakimś gazetowym szmatławcu, to książka jest zdumiewająco dobra. Albo ja mam niedobór rosyjskiej klasyki ostatnio.
Świetne połączenie parodystycznego niekiedy kryminału z tradycyjną, rosyjską klasyką. Silne, histeryczne wręcz namiętności, masa alkoholu i wątek zbrodni- to się nie mogło nie udać. Dodatkowy plus za bardzo fajną zagrywkę umieszczenia jakby "książki w książce"- coś jak uproszczona wersja "Rękopisu znalezionego w Saragossie" (polecam, kto nie czytał).
Naprawdę ciężko się...
2019-04-13
Czytanie tej historii utwierdziło mnie w przekonaniu, że ambitni Polacy zawsze mieli pod górkę i pod wiatr, gdy chcieli wprowadzić w życie swój plan (na słowo "projekt" mam ciężką alergię). Cel wymagający, a tu kasy nie ma, sprzętu też, zezwolenia wydaje się w pierwszej kolejności grupom z zachodu- no bida panie.
Kapitalnie czytało się tę historię, zupełnie nie miałem wcześniej pojęcia o tych ludziach, choć wzmianki o wyprawie z 1939 roku gdzieś tam miałem w pamięci. Serce rośnie
Druga część wprowadziła nastrój przygnębienia, gdy autor przytaczał przykłady heroicznej śmierci, noży wbitych w plecy, czy okupacyjnego zbydlęcenia.
Nie mam do czego się przyczepić, autor świetnie operuje narracją, nie nudzi, jest skrupulatny i oferuje szeroki wachlarz zdjęć i ilustracji. Świetna opowieść, wielka szkoda, że tak mało znana. Rzuca się w oczy jej... filmowość. Może się kiedyś doczekamy.
Czytanie tej historii utwierdziło mnie w przekonaniu, że ambitni Polacy zawsze mieli pod górkę i pod wiatr, gdy chcieli wprowadzić w życie swój plan (na słowo "projekt" mam ciężką alergię). Cel wymagający, a tu kasy nie ma, sprzętu też, zezwolenia wydaje się w pierwszej kolejności grupom z zachodu- no bida panie.
Kapitalnie czytało się tę historię, zupełnie nie miałem...
2019-03-13
Tytuł może być trochę mylący, bo nie tylko o tej jednej wyprawie traktuje ta książka.
Owszem, w dalszej części krok po kroku opisywana jest wyprawa z przełomu 2017/2018 roku, słynna akcja ratunkowa pod Nanga Parbat, czy solowy atak Urubki.
Książka Piotra Trybalskiego jest tym, czego szukałem: przedstawieniem historii polskiego himalaizmu bez encyklopedycznego dzielenia włosa na czworo. Co prawda ten egzemplarz znalazłem w bibliotece, ale chyba sobie kupię jeden na własny użytek, bo jestem tą pozycją oczarowany.
Autor przytacza też zbiór ciekawostek o K2, codzienne życie wspinaczy w bazie: jaki wybierają sprzęt, co jedzą, jak radzą sobie z temperaturą, komunikacją, kogo ochrzcili mianem jet stream managera, jak radzą sobie z mediami. Szczególnie to ostatnie jest przesiąknięte "polskością" w złym kontekście, bo po akcji ratunkowej wszyscy w tym kraju nagle stali się ekspertami od himalaizmu i medycyny (tak jak kiedyś odpowiednio: od piłki kopanej, skoków narciarskich, F1 i szczypiorniaka), a potok krytycznych komentarzy lał się na zmarzniętych członków obu wypraw. Lepiej zdać sobie sprawę z tego, że, za przeproszeniem, szary człowiek (w tym i ja) gówno wie o tym sporcie, a ta książka przybliży mu li tylko nikły promil całego zagadnienia. Ale skłonność do przesady to nasza cecha narodowa.
Historie, króciutkie wstawki biograficzne Kukuczki, Wielickiego, Zawady, mieszają się z nowoczesnym, niejako społecznościowym z przymusu podejściem Bieleckiego, czy obsesyjną ambicją Urubki, terminatora wśród wspinaczy. Bez zbędnego wazeliniarstwa stwierdzam, że to książka kompletna: ogrom zdjęć wysokiej jakości, życiorysy, historia, ciekawostki, kontrowersje, a nawet miejsce na swoistą filozofię gór.
RE-WE-LA-CJA!
Tytuł może być trochę mylący, bo nie tylko o tej jednej wyprawie traktuje ta książka.
Owszem, w dalszej części krok po kroku opisywana jest wyprawa z przełomu 2017/2018 roku, słynna akcja ratunkowa pod Nanga Parbat, czy solowy atak Urubki.
Książka Piotra Trybalskiego jest tym, czego szukałem: przedstawieniem historii polskiego himalaizmu bez encyklopedycznego dzielenia...
2013-05-24
Do tej pory, poza drobnymi wyjątkami, starałem się omijać literaturę antyczną szerokim łukiem. Jest w niej coś takiego dziwnego, że albo usypia, nudzi, męczy, albo irytuje. Jednym z wyjątków są „Metamorfozy..” Apulejusza. Zgarnąłem je z bibliotecznej półki, bo przypomniały mi się czytane kiedyś fragmenty, które bardzo mi do gustu przypadły.
Co tu mamy? Mix komedii, fantastyki, romansu i trochę prozy awanturniczej. Czyta się lekko, jest się z czego pośmiać, język bardzo przystępny i frywolny, żywa narracja. A najlepsze jest to, że autor przez większą część utworu nawet nie stara się udawać, że jest tu jakieś drugie dno złożone z wyższych wartości, ponadczasowych, poważnych tematów, zżeranych przez nieznośny patos, jak to ma miejsce w wielu dziełach z tego okresu. Dopiero pod koniec mamy nagły zwrot, styl i rodzaj roztrząsanych problemów są już bardziej poważne.
Bohaterem jest tu Lucjusz, który napędzony młodzieńczą ciekawością zostaje przypadkowo przemieniony w tytułowego kłapoucha, zamiast w puszczyka. W takiej też postaci przemierza Tesalię, uważaną powszechnie za krainę magiczną, uczestniczy w rozlicznych przygodach, dodatkowo wielu fantastycznych opowieści wysłuchując. Trzeba przyznać, że jest krwawo. Trup ściele się dosyć gęsto, gdyż mamy jak na tacy przedstawione destrukcyjne działanie panteonu ludzkich przywar. Niezależnie od tego, czy Lucjusz dźwiga akurat toboły dla rozbójników, czy procesji fałszywych świętoszków.
Kilka z 11 ksiąg „Metamorfoz” zostało zaanektowanych przez mit o romansie Amora i Psyche. Opowiadana przez staruszkę „zdziecinniałą i podchmieloną” historia, jest zgrabnym i ciekawym przerywnikiem w historii głównego bohatera.
Rzadko która książka nowożytna tak mi się podobała, o czasach zamierzchłych nie wspominając. To byłby dla nauczycieli świetny utwór. Powiew świeżości między katowaniem uczniów Homerem, który jest dla wielu niezbyt nęcącym tematem. Język, styl, fabuła, dowcip, dynamika poszczególnych opowieści- wszystko na piątkę.
Do tej pory, poza drobnymi wyjątkami, starałem się omijać literaturę antyczną szerokim łukiem. Jest w niej coś takiego dziwnego, że albo usypia, nudzi, męczy, albo irytuje. Jednym z wyjątków są „Metamorfozy..” Apulejusza. Zgarnąłem je z bibliotecznej półki, bo przypomniały mi się czytane kiedyś fragmenty, które bardzo mi do gustu przypadły.
Co tu mamy? Mix komedii,...
2018-10-07
"You know.. I think I'm kinda out of myself.."
Ech, ten Riverside, "guilty pleasure" sporej części metalowców...
Nie jestem tu wyjątkiem: tak gdzieś od czasów swojego epizodu studenckiego (będzie koło dekady temu) muzyka riveraków podbiła mnie z miejsca i ze szczętem. Nie wiem gdzie ich wyszperałem, ale katowałem "Loose Heart" z uporem maniaka, przenosząc potem swoje uwielbienie na większość ich pozostałych dokonań.
Maurycy Nowakowski świetnie się spisał. Zamęczał muzyków kolejnymi wywiadami, zbierał wiadomości z fanklubu, zanurzył się w muzykę zespołu. To ostatnie widać szczególnie w krótkich opisach piosenek na kolejnych płytach. Ze znawstwem, smakiem, naprawdę znakomita robota, gość zna się na rzeczy.
W części biograficzno- wspominkowej nie unika trudnych tematów, cytując muzyków opowiadających o niepowodzeniach na gruncie prywatnym, lub gdy w twórczości i współpracy coś nie stykało - to ważne, żeby całość nie sprawiała zbyt wyidealizowanego wrażenia.
Riverside to na pewno jeden z lepszych zespołów rockowych w Polsce, o ile nie najlepszy, ale śmierć Grudnia sporo rzeczy podważyła. O ile wcześniej drzwi światowej kariery były już dla nich uchylone, tak teraz nie jest to takie pewne. Bądźmy jednak dobrej myśli, bo póki co panowie z Maciejem Mellerem w składzie, prezentują rewelacyjny poziom.
PS: Jeśli jakimś cudem któryś z muzyków czyta te wypociny, to muszę się pochwalić, że koszulka którą mi podpisaliście na Prog in Park, dumnie wisi w antyramie na ścianie i cieszy oko. Wspaniała pamiątka i kapitalny koncert
"You know.. I think I'm kinda out of myself.."
Ech, ten Riverside, "guilty pleasure" sporej części metalowców...
Nie jestem tu wyjątkiem: tak gdzieś od czasów swojego epizodu studenckiego (będzie koło dekady temu) muzyka riveraków podbiła mnie z miejsca i ze szczętem. Nie wiem gdzie ich wyszperałem, ale katowałem "Loose Heart" z uporem maniaka, przenosząc potem swoje...
2016-11-30
2016-07-28
Nie ukrywam, że nie jestem jakimś uber fanem Motorhead, nie mam ich koszulki, po śmierci Lemmy'ego nie wziąłem się za przesłuchiwanie cięgiem całej ich dyskografii, nie ryczę po pijaku "Ace of Spades". Ot, lubię sobie czasem posłuchać albumami, to starszy, to nowszy.
Jednak zawsze mi imponowali swoją długowiecznością, chwytliwymi kawałkami dobrymi na każdą okazję, a już charyzma Lema musiała budzić podziw. Wiecie, osoba gardłowego Motorhead i sam zespół to wręcz synonimy słów: "sukinsyn" i "kultowy". A które z nich bardziej pasuje, to już sprawa indywidualna.
Co się pierwsze rzuciło mi w oczy: Lemmy pisze dużo lepiej, dużo płynniej i bardziej naturalnie, niż Max Cavalera w biografii Sepultury, którą czytałem ostatnio. Tu nie ma miejsca na dłuższe przystanki, bardzo dużo się dzieje i zbyt wiele jeszcze jest do opowiedzenia, żeby się zatrzymywać. Pod tym względem autor pokazuje swoją manię szybkości, prezentowaną w muzyce jego zespołu.
Świetnie mi się czytało pokręcone koleje losu zespołu, początki w Hawkwind, wspomnienia z tras, balang i alkoholowo-narkotykowych zejść - całość była naprawdę bardzo zajmująca, z odpowiednią dawką elementów komicznych i takich, które mogą trochę niepokoić. Szokujące były wiadomości o tym, jakie boje musiał toczyć zespół z producentami i wydawcami. Włos się na łbie jeży.
Styl jest świetny, bardzo przekonujący, bardzo... rock'n'rollowy. Szybko, konkretnie, niemal słychać ten zachrypnięty od tony fajek głos. Autor daje upust swojej pewności siebie, a czasem arogancji (sam się do tego przyznaje), ale po pierwsze: ma powody; a po drugie: w tym biznesie chyba inaczej się nie da. Oczywiście w książce pojawia się cała masa "faków", "szitów" i innych "maderfaków", ale to tylko dodaje odpowiedniego kolorytu i podkreśla charakter całości. Przecież to nie książka o pudlach albo krykiecie, prawda?
Pewne jest jedno: już nie powstanie książka o Motorhead napisana tak dobrze. Bo kto by miał ją napisać? Fani? Bez jaj - jeśli Lemmy nie przyłoży łapy do procesu powstawania książki, to będzie to tylko kolejna laurka. Co prawda "Biała Gorączka" została wydana w 2002 roku, więc sporo wody od tego czasu upłynęło, sporo można by dopisać do historii zespołu, ale nikt nie zrobi tego lepiej, niż sam założyciel Motorhead.
Nie ukrywam, że nie jestem jakimś uber fanem Motorhead, nie mam ich koszulki, po śmierci Lemmy'ego nie wziąłem się za przesłuchiwanie cięgiem całej ich dyskografii, nie ryczę po pijaku "Ace of Spades". Ot, lubię sobie czasem posłuchać albumami, to starszy, to nowszy.
Jednak zawsze mi imponowali swoją długowiecznością, chwytliwymi kawałkami dobrymi na każdą okazję, a już...
2015-04-18
Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy szukacie tu obiektywizmu.
Nigdy nie ukrywałem, że Vader to dla mnie zespół szczególny. Od słuchania płyty "Litany" (jak dla mnie jedna z najlepszych płyt deathmetalowych) zaczęło się moje poznawanie ciężkiego łomotu. Do tej pory ta grupa jest jedną z moich ulubionych. Nie mogłem sobie odmówić kupienia książki Szubrychta, bo pomimo otrzaskania z dokonaniami Vader, o ich najdawniejszej historii miałem pojęcie raczej mgliste. Te i wiele innych spraw (choćby drażliwa kwestia roszad w składzie i ich powodów), książka gardłowego Lux Occulty, w pełni mi wyjaśniła - ilość materiałów i detali jest zatrważająca. Cholernie wciągające było czytanie o tym, jak Vader rozpoczynał karierę - próby w mikroskopijnych salkach, w mieszkaniu pobożnej babci Petera, a nawet w... czymś z grubsza podobnym do kibla. Wiadomo było od początku, że tak jak w zespole Peter jest autokratą, tak i tutaj będzie miał najwięcej do powiedzenia. Jednak każdy z pewnością będzie mile zaskoczony ilością wypowiedzi ludzi z otoczenia okołovaderowego, byłych i obecnych muzyków, osób z tym światkiem bezpośrednio związanych - naprawdę, jest tego od groma i powinno usatysfakcjonować największych malkontentów. Tym bardziej, że nie są to suche fakty deklamowane w pozycji "hab acht" - jest jajcarsko, co jakiś czas parskałem śmiechem, choćby przy wspominanych przez Szubrychta koncertach i trasach. Co do wydania: nie ustrzegło się błędów, trafiają się literówki i powtórzenia, część stron jest... do góry nogami, a do tego tu i ówdzie widać klej introligatorski. Chrzanić to, nawet gdyby książka była w strzępach, to bym się od jej lektury nie odrywał.
Zdecydowanie polecam każdemu fanowi - może kiedyś ktoś napisze książkę z większą ilością detali, albo opisze w pełni historię Vader, która dalej się toczy i oby trwało to jak najdłużej. I chociaż zdarza mi się słuchać rzeczy dużo brutalniejszych, to nie mogę nie docenić fascynującej historii bodaj najważniejszego zespołu rodzimej ekstremy i tego, jak kształtował to środowisko.
Na wstępie uprzedzałem, że opinia nie będzie ani trochę obiektywna, więc dycha chyba nikogo nie powinna dziwić - tym bardziej, że piszę te słowa w momencie, gdy "Blood Of Kingu" pruje mi głośniki.
Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy szukacie tu obiektywizmu.
Nigdy nie ukrywałem, że Vader to dla mnie zespół szczególny. Od słuchania płyty "Litany" (jak dla mnie jedna z najlepszych płyt deathmetalowych) zaczęło się moje poznawanie ciężkiego łomotu. Do tej pory ta grupa jest jedną z moich ulubionych. Nie mogłem sobie odmówić kupienia książki Szubrychta, bo pomimo...
2016-02-26
Czy da się rozgryźć Rosjan na trzeźwo? Zadanie niby wykonalne, ale bardzo trudne. Jednak z tą książką na pewno będzie łatwiej. Autor posiada gruntowną wiedzę na temat Rosji i jej mieszkańców, żył wśród nich przez osiemnaście lat jako korespondent pewnej mało popularnej w niektórych kręgach gazety, więc osobiście zawierzę jego osądowi. Choć ostatnio przeczytałem, że Radziwinowicz jest rusofobem, wręcz rusożercą. Czy coś takiego można wysnuć na podstawie tej książki? Ani trochę. Fakt, przez kilka pierwszych lat korespondencji jego ton jest oschły, autor bez pardonu piętnuje wszelkie absurdy największego kraju świata, które pojawiają się wszędzie: od Moskwy do Władywostoku. Później zmienia podejście na trochę lżejsze, bardziej ironiczne. Jakby doszedł do wniosku, że niektóre nawyki Moskali są tak w nich zakorzenione, a jednocześnie tak zabawne, że bez poczucia humoru nie idzie do tego podejść. Zresztą, czy dałoby się wytrzymać tam niemal dwie dekady będąc rusofobem? I czy oni by się godzili z tym, że jakiś Polak od tylu lat im bruździ w jednej z największych polskich gazet? Za mniejsze przewiny ludzie tam znikali, więc takie gadanie uważam za bezsensowne.
Mała dygresja: obecnie w Polsce nie można powiedzieć, że ma się gdzieś sytuację na wschodzie. Ludzie wymagają, żebyś się opowiedział po którejś ze stron konfliktu. Jeśli jakoś nie ciągnie mnie do oczerniania Putina, to dostanę łatkę "rusofila i komucha", jeśli popieram rewolucję na Ukrainie, to łysi kretyni przykleją mi łatkę "Banderowskiego kochasia". Jeśli nie popieram, to ukrainofile wrzucą mnie do wora razem z tamtymi łysymi i naklejką "narodowiec". Jakoś ludzie nie potrafią zrozumieć, że większość społeczeństwa ma zwyczajnie gdzieś to, co się dzieje na Ukrainie, czy w Rosji. A potem zdziwieni, że nie chcę gadać o polityce...
Wracając do "Gogola....": przez całą książkę pojawia się znany motyw "i śmieszno i straszno", bo sceny groteskowe mieszają się z absurdami tak wstrząsającymi, że niełatwo w nie uwierzyć - choćby stojący na bocznicy pociąg- chłodnia. Do tego garść trzeźwych ocen społeczeństwa i analiza sytuacji geopolitycznej i mamy komplet - więcej się na ten temat nie da napisać.
Książka jest naprawdę warta polecenia właściwie dla każdego: ci co wyją po pijaku slogany w stylu "bić żydów i ruskich!" odnajdą tu tony przykładów na to, że Rosja jest przeżarta korupcją i afera goni aferę (a u nas to niby inaczej?). Ci pamiętający rosyjską kulturę doszukają się pozytywnych felietonów, obrazujących barwną i romantyczną, ale bardzo skomplikowaną duszę jej mieszkańców.
Szkoda że autor dostał wilczy bilet i już korespondentem w Rosji nie będzie. Sukcesu tej książki raczej by nie powtórzył, ale poczytać też by się chciało, bo na pewno miałby wiele ciekawego do powiedzenia.
Czy da się rozgryźć Rosjan na trzeźwo? Zadanie niby wykonalne, ale bardzo trudne. Jednak z tą książką na pewno będzie łatwiej. Autor posiada gruntowną wiedzę na temat Rosji i jej mieszkańców, żył wśród nich przez osiemnaście lat jako korespondent pewnej mało popularnej w niektórych kręgach gazety, więc osobiście zawierzę jego osądowi. Choć ostatnio przeczytałem, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10-14
Jeśli chodzi o ten rok, to "Burza" jest dla mnie największą i najprzyjemniejszą niespodzianką w ramach obcowania z szeroko pojętą klasyką. Sądziłem, że odskoczę od niej jak oparzony, choć z ciekawości naprawdę długo czaiłem się na nią w bibliotece.
Fantastyczne, nie przekombinowane tłumaczenie Piotra Kamińskiego miało w ocenie niebagatelne znaczenie (rym niezamierzony). We wstępie wyjaśniono sporo niuansów, które mogłyby być dla mnie niejasne, gdybym zabrał się od razu za utwór - polecam zrobić tak samo, wtedy lektura będzie bardziej przejrzysta i klarowna.
Sama "Burza" broni się zresztą skutecznie - czytając ją miałem przed oczami scenę teatru i aktorów którzy wygłaszają właśnie czytane przeze mnie kwestie. Jest miejsce na humor (genialni Trynkulo i Stefano), jest żądza mordu i władzy w osobie Kalibana, jest też i gorzka refleksja Prospera.
Naprawdę wart przeczytania klasyk, bardzo przystępny w odbiorze i satysfakcjonujący. 10 gwiazdek, jak rzadko kiedy.
Jeśli chodzi o ten rok, to "Burza" jest dla mnie największą i najprzyjemniejszą niespodzianką w ramach obcowania z szeroko pojętą klasyką. Sądziłem, że odskoczę od niej jak oparzony, choć z ciekawości naprawdę długo czaiłem się na nią w bibliotece.
Fantastyczne, nie przekombinowane tłumaczenie Piotra Kamińskiego miało w ocenie niebagatelne znaczenie (rym niezamierzony). We...
2015-07-19
Myślałem, że nic nie jest w stanie przebić "Drogi królów", której dałem dziesiątkę bez mrugnięcia okiem. Jednak Sanderson i tym razem zaskoczył, bo drugi tom jest jeszcze lepszy. Tak jak głównym bohaterem pierwszego tomu był Kaladin, tak w "Słowach światłości" uwaga autora skupia się na Shallan Davar. Początkowo sądziłem, że ta postać nie ma tyle ciekawego do zaoferowania, co Burzą Błogosławiony - jednak wraz ze stopniowym odkrywaniem jej rodzinnej tajemnicy (autor robi to na raty, przez całą długość książki), mój sceptycyzm szybko malał. Naprawdę genialnie to zostało skomponowane. Wszystko wskazuje na to, że w trzecim tomie pierwsze skrzypce będzie grał Dalinar Kholin, a wtedy na bank będę zbierał szczękę z podłogi - nic nie poradzę, Czarny Cierń to moja ulubiona postać.
W warstwie fabularnej dzieje się znacznie więcej. Pewnie niektórzy utyskiwali, że w pierwszym tomie Kaladin i jego mostowi byli zajęci "tylko" próbą przeżycia, przez co mogło to sprawiać wrażenie, że akcja stoi w miejscu, jednak co do kontynuacji, to nie powinny się te głosy pojawić. Wraz z niespodziewanym awansem niewolników z mostu czwartego na osobistych strażników Kholinów, mamy okazję poznać sytuację na dworze Elhokara z bliska - knowania Sadeasa, przepychanki między arcyksiążętami, spiski, zdrady i dziwne sojusze.
Sama akcja nabiera niesamowitego rozmachu, by w końcowych scenach przemienić się w epickie fantasy pełną gębą. Coś czuję, że w trzecim tomie będzie tego jeszcze więcej, ujawnią się kolejni Świetliści Rycerze (mam swoje typy), a także pojawią nowi arcywrogowie. Ciekawi mnie, gdzie przebiega granica wyobraźni Sandersona i jak bardzo mnie jeszcze zaskoczy.
Jedynym minusem, który przeszkadza mi jak kamyk w bucie, jest... odległa data premiery kontynuacji. Niestety, "Oathbringer" wyjdzie prawdopodobnie w wakacje 2016 - aż mnie serce zakłuło, gdy to przeczytałem.
Oba dotychczasowe tomy przekroczyły już magiczną granicę średniej oceny na poziomie 9/10 i ciągle pną się w górę - to pokazuje, że geniusz Sandersona nie tylko na mnie działa obezwładniająco, a grono jego fanów rośnie z każdym dniem. Pozostaje odliczać dni do premiery "Oatbringer"
Myślałem, że nic nie jest w stanie przebić "Drogi królów", której dałem dziesiątkę bez mrugnięcia okiem. Jednak Sanderson i tym razem zaskoczył, bo drugi tom jest jeszcze lepszy. Tak jak głównym bohaterem pierwszego tomu był Kaladin, tak w "Słowach światłości" uwaga autora skupia się na Shallan Davar. Początkowo sądziłem, że ta postać nie ma tyle ciekawego do zaoferowania,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-05
Fantastyczna książka, fenomenalna powieść awanturnicza. Tu mógłbym skończyć, walnąć 10 gwiazdek i iść zapalić z kubkiem kawy w łapie, ale jednak wypada naskrobać kilka zdań więcej, żeby opinia tak łyso nie wyglądała.
Trzy bite lata z okładem zeszły jakiemuś [CENZURA], żeby w końcu wziął dupę w troki i oddał książkę do biblioteki - nie żebym specjalnie na tę czatował, ale i tak niespodzianka była przeogromna. W niej właściwie nie ma wad. Serio. Czasem może zgrzytnąłem zębami przy pojedynkach, ale to tylko wymogło na mnie jakieś poszerzenie wiedzy, więc było warto. W moim przypadku, czyli zwykłego szaraka, nieodzowne okazało się uderzenie do Wujka Google i poszperania po specjalistycznych stronach. Tu cytat z książki:
"Dydyński uderzył w kiść, Sienieński zripostował wręcz, stolnikowic odpowiedział wnik, dostał cios wklet i sam przyciął wlew."
Pokażcie mi takiego, co rozgryzie to bez słownika. A to tylko skromny urywek tej szermierczej łaciny, bo starcia trwają nawet kilka stron. Do samych pojedynków i akcji nie mam zastrzeżeń. "Dostał żem, co żem chciał" - sceny mocno przerysowane momentami, wyglądające jak połączenie westernu z... "Piratami z Karaibów", żeby oddać mniej więcej rozmach tego, co się tu dzieje. Wciąga jak, nomen omen, diabli, nie pozwala się oderwać. I choć w rzadkich przypadkach fabuła może trzeszczeć tu i tam, to trzyma się zadziwiająco dobrze jak na stopień jej skomplikowania. Postacie są narysowane z charakterem i humorem - zarówno fikcyjne, jak i historyczne. Opisy przebogate, język na poziomie wręcz niebotycznym, zrozumiały pomimo tej nawały archaizmów. Umówmy się: jak ktoś ma na koncie kilkanaście książek Komudy, to wie co się z czym je; jednak dla świeżaków to może być jak przyjęcie prawego sierpowego.
Sami widzicie, że nie mam się nawet do czego przyczepić, choćbym i chciał. Warto było czekać na tę książkę, dopóki nie skoczyła mi w łapy, bo kilka dni wcześniej czytałem "Krzyżacką Zawieruchę" (też JK) i kontrast jest potworny.
Zasłużona dycha, bez wazeliniarstwa.
Fantastyczna książka, fenomenalna powieść awanturnicza. Tu mógłbym skończyć, walnąć 10 gwiazdek i iść zapalić z kubkiem kawy w łapie, ale jednak wypada naskrobać kilka zdań więcej, żeby opinia tak łyso nie wyglądała.
Trzy bite lata z okładem zeszły jakiemuś [CENZURA], żeby w końcu wziął dupę w troki i oddał książkę do biblioteki - nie żebym specjalnie na tę czatował, ale i...
No, trzeba przyznać, że mocna lektura. Wiele sobie po niej obiecywałem i sprawdziło się co do joty. Świetny warsztat ma Pan Janicki, można dowiedzieć się bardzo wielu rzeczy tyczących społeczeństwa z dwudziestolecia- i to takich, które w obecnych czasach uważalibyśmy za znieczulicę lub nawet zezwierzęcenie.
W każdym rozdziale autor przemyca coś takiego: o "głodzie mieszkaniowym" lat dwudziestych; o obsesji społecznej dotyczącej ciąży i cnoty; o prapoczątkach prasy bulwarowej i ludzkim przyzwoleniu na "zniknięcia" noworodków.
Uwielbiam serię o Komisarzu Maciejewskim autorstwa Marcina Wrońskiego, ale nawet u niego nie spotkałem się z takim odwzorowaniem tych faktów.
Opis "karier" kolejnych morderców jest zatrważający, aż trudno uwierzyć. Obecnie raczej nie daliby rady tego powtórzyć: teraz nie da się przyjść znikąd i odejść donikąd.
Ciężko jest napisać, że czytanie o czymś takim sprawiło mi przyjemność i satysfakcję, ale książka jest piekielnie wciągająca.
Do tego stopnia, że czytałem ją również na przerwie w pracy- kolega po zobaczeniu okładki uniósł brwi w zdziwieniu, na co powiedziałem, że
"szukam inspiracji"- tematu nie drążył.
No, trzeba przyznać, że mocna lektura. Wiele sobie po niej obiecywałem i sprawdziło się co do joty. Świetny warsztat ma Pan Janicki, można dowiedzieć się bardzo wielu rzeczy tyczących społeczeństwa z dwudziestolecia- i to takich, które w obecnych czasach uważalibyśmy za znieczulicę lub nawet zezwierzęcenie.
więcej Pokaż mimo toW każdym rozdziale autor przemyca coś takiego: o "głodzie...