rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Na tej książce kończy się moja "przygoda" z wytworami autora. Nie mam już siły, a każdy kolejny tom z tego uniwersum przebija poprzednika powtarzalnością i brakiem pomysłu na pchnięcie fabuły do przodu.
Rudnicki swoim zwyczajem bez opamiętania "zgrzyta zębami" i "warczy gniewnie" (ulubione zwroty autora, na co trzeciej stronie), zachowując się jak niewidomy turysta dostępuje kolejnych zaszczytów w tempie wręcz groteskowym. Jest jakaś rzecz, którą umiał znikomy promil ludzi w historii tego świata? Żaden problem, Olaf w pół godziny ogarnie temat i będzie kosił chłopów setkami. Lawinowo też spadają na niego kolejne zaszczyty i tytuły, każdy jeszcze bardziej infantylnie nazwany niż poprzedni.
W tej serii nie ma żadnej rzeczy, ktora by się protagoniście nie udała, której by nie umiał. To już nawet nie tyle jest schematyczne, co raczej przypomina autoplagiat w obrębie jednej książki. Ten sam motyw jest w kółko powtarzany- rzadko widuje się tak prymitywne lanie wody i koncepcyjne ubóstwo
A, no i każda, KAŻDA kobieta chce zedrzeć z niego gacie. Może jakiś fetysz autora, a może niedobór w prawdziwym życiu każe mu wrzucać następne niczym nie różniące się, tekturowe bohaterki - nimfomanki. A, no i coś zaskakującego: tu nie ma fabuły. Nie ma jakiejś przewodniej rzeczy, do której by się dążyło. Ok, jest jakaś mglista misja do wykonania, ale to co jest po drodze, równie dobrze mogłoby być na początku książki, na jej końcu, albo w poprzednim tomie- bez znaczenia. Różnice są tylko w ilościach "elitarnych jednostek" którymi steruje Rudnicki. Sto, dwieście tysięcy, pół miliona- jeden wał, przy tej skali absurdu podobne liczby już nawet nie wywołują uśmiechu politowania. Poziom (szorujący po dnie) trzymają sceny walki alchemika z kolejnymi super-duper-koksami Świata Stali, mającymi po kilka wieków legendarnymi wojownikami, posiadającymi niemal boskie zdolności, które trwają raptem pół strony i przypominają zabawy z kotem. ZERO dynamiki, ZERO polotu, ZERO sensu. To samo jest ze (rany, jak ten zwrot nie pasuje) "scenami batalistycznymi" które idą w niezmiennym trybie:
- mistrzu, naciera na nas armia Białych
- (zgrzytając zębami): bez obaw, mam magiczne sztuczki i baby- tygrysy
- *Biali zyskują przewagę*
- urabura, srutututu dosz danthar!
- mistrzu, po stronie wroga sto tysięcy ofiar, drugie tyle do niewoli wzięliśmy
- (warcząc gniewnie) ha, dobrze im tak!
- losowa kobieta z otoczenia: weź mnie tu i teraz.
Czym wy się ludzie podniecacie? W obu cyklach nuda jest straszna i to co od biedy było ciekawe w pierwszym tomie "Materia Prima" z biegiem czasu rozrosło się do tragikomicznych rozmiarów. Żaden to spoiler, ale Samarin w bieżącym tomie gada sobie jak równy z równym z carem, czasem mu wręcz rozkazując, a jego koteria przypomina Avengersów: wszyscy są potężni poza skalę, najlepsi, najmądrzejsi i najbardziej lubiani.
Po trzydziestu stronach chciałem rzucić tym gniotem w kąt, ale siłą woli się zmusiłem. Żałuję każdej spędzonej na tym minuty, bo to popelina tylko kroczek wyżej stojąca od tego chłamu który ostatnio produkują Pilipiuk i Ziemkiewicz.
Dla kogo jest ta książka? Jeśli masz biegunkę i dużo czasu spędzasz w toalecie, to jest typ dla ciebie. Jeśli śmiejesz się na polskich kabaretach i oglądasz paradokumenty, to tu się będziesz świetnie bawić. Z dobroci serca dwie gwiazdki, bo to nie jest kompletna katastrofa. Autora dorzucam do worka "jeśli naprawdę musisz" i tak go będę przedstawiał, jeśli ktoś się mnie będzie o jego książki pytał. Ale z drugiej strony.. warto tracić czas na coś takiego? Sześć tomów, pewnie grubo ponad trzy tysiące stron, a radości z tego tyle, co kot napłakał.
Już wolę budzić się każdego dnia ze skurczem w łydce, niż sięgnąć po kolejną książkę pana Przechrzty.

Na tej książce kończy się moja "przygoda" z wytworami autora. Nie mam już siły, a każdy kolejny tom z tego uniwersum przebija poprzednika powtarzalnością i brakiem pomysłu na pchnięcie fabuły do przodu.
Rudnicki swoim zwyczajem bez opamiętania "zgrzyta zębami" i "warczy gniewnie" (ulubione zwroty autora, na co trzeciej stronie), zachowując się jak niewidomy turysta...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Piotr Hercog. Ultrabiografia Jacek Antczak, Piotr Hercog
Ocena 7,2
Piotr Hercog. ... Jacek Antczak, Piot...

Na półkach: , ,

Przypomniałem sobie o tej książce po dwóch latach. A właściwie: o tym żeby do niej wrócić i coś o niej napisać.
Może trochę nabrać dystansu, bo wtedy książka pomimo swoich wad urzekła mnie i przyczyniła się do sporych zmian w moim kalendarzu.
Co do samej książki, to jest "dosyć" chaotyczna, przeskakuje pomiędzy wątkami. Nie zdziwię się, jeśli ktoś się w tym pogubi.
Czy opowiada ciekawe historie? Oczywiście że tak. Wykaz aktywności Piotra Hercoga zajmuje ładnych kilka stron, a opisy niektórych mają sznyt wręcz przygodowy. Tu się nic nie zmieniło: nadal to są pasjonujące relacje, chociaż niektóre skandalicznie krótkie.
Wydawnictwem jest SQN, więc muszą się trafić kiksy w korekcie i składaniu, ale spokojna głowa: bywało znacznie gorzej. Imiona też są tu czasem pomylone, literówki rzucają się w oczy- no klasyczne SQN.
Wtedy, w trakcie pierwszego czytania, nie miałem wcale kontaktu z bieganiem, moja aktywność ograniczała się do roweru i sporadycznego łażenia po Tatrach. O przebiegnięciu choćby maratonu nie myślałem wcale, wmawiając sobie, że jestem już za stary na kolejną fiksację sportową. Jednak, między innymi po tej lekturze (nie żeby to był jedyny czynnik), coś się zaczęło zmieniać..

Minęły niespełna dwa lata od pierwszego przeczytania tej biografii. Za mną dwa maratony na asfalcie z życiówką 3:07:30, kilka ultra w górach, w tym bieg stukilometrowy, nie wiem nawet ile półmaratonów w przeróżnych warunkach, tysiące kilometrów treningowych, dziesiątki poznanych na zawodach ludzi, z którymi mam stały kontakt i często widzimy się na innych startach.
I, trochę głupio, nadchodzący maraton w Dębnie traktuję jako trening.
Coś co było nie do pomyślenia dwa lata temu, teraz, z obecnej perspektywy, jest dla mnie dosyć normalne.
Nie piszę tego żeby się chwalić (chociaż pewnie jest czym), ale przekazać, że nawet taka stara pierdoła może odstawić fajki (no, przeważnie) i wziąć się za bieganie po przeczytaniu tej książki.
Mnie książka Jacka Antczaka przekonała i sami widzicie do czego to doprowadziło 😉
To często bolesna pasja, ale odczucia na mecie są tego warte, a im cięższy start, tym są one silniejsze.
Zatem do zobaczenia na trasach 😃
A z książki zdejmuję jedną gwiazdkę i niech już to 7/10 zostanie, kolejnego powrotu nie będzie.

Przypomniałem sobie o tej książce po dwóch latach. A właściwie: o tym żeby do niej wrócić i coś o niej napisać.
Może trochę nabrać dystansu, bo wtedy książka pomimo swoich wad urzekła mnie i przyczyniła się do sporych zmian w moim kalendarzu.
Co do samej książki, to jest "dosyć" chaotyczna, przeskakuje pomiędzy wątkami. Nie zdziwię się, jeśli ktoś się w tym pogubi.
Czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jakub Żulczyk i niepotrzebna kontynuacja.
Nigdy nie zamawiałem książki w pre-orderze, ale gdy zobaczyłem zapowiedź kontynuacji, nie mogłem sobie odmówić. Przy zamawianiu nie miałem wątpliwości, że to dobry zakup, lecz im bliższy był dzień wysyłki, tym znaków zapytania więcej. Co się da wycisnąć z tej opowieści, gdzie ta fabuła nas zaprowadzi, czy autor aby nie wyczerpał swoich pokładów talentu do budowania psychiki głównego bohatera, bo i w sumie czego więcej możemy się o nim dowiedzieć?
Pewne wątpliwości rozwiały się już na starcie, gdy dostajemy strzał w pysk, czyli wątek Paziny i jej Azylu. Subiektywnie patrząc, jedna z bardziej irytujących bohaterek "Ślepnąc od świateł", w drugiej części okazuje się jeszcze bardziej denerwująca. I przeważnie niemiłosiernie zjarana.
Dużo jest tu girl power, jak również pokazywania, że osoby LGBT są piętnowane, ale nie dają się złamać. Nic mi do tego, chciał autor pójść w tę stronę, jego sprawa: ale często bije od tego aura patosu i to jest nieznośne.
I coś, co od razu rzuca się w oczy: że jednak obie części dzieli kilka lat, świat poszedł do przodu, świat zaczął bardziej histeryzować, robić dramy o byle co, świat stał się płatkiem śniegu. To widać. "Ślepnac..." na tle następcy może się często wydawać "literaturą boomerską", ale mi to właśnie pasowało, bo jestem, kurde, boomerem.
Wydaje mi się, że wątek Jacka i Daria został skopany koncertowo. Jacunia został nieskoordynownym narkomanem, a Dario klaunem, groteskowym stworem do straszenia dzieci. Pod koniec książki już bardziej przypomina skrzyżowanie Upiora z Opery i modelowego złodupca z książek Kinga. I, tak jak u Kinga, musi być przaśna przemowa i strzały żenady, w postaci wziętych z dupy one- linerów.
Szkoda Jacka, bo jeśli ktoś polubił styl tego perfekcjonisty, w którym czasem jednak odzywają się ludzkie uczucia, to tutaj tego znajdzie jak na lekarstwo. Nikt tu nie myśli dwa kroki do przodu, wszystko na rympał.
Sporo ludzi zwraca uwagę na podobieństwa do popłuczyn Patryka Vegi i muszę przyznać, że coś w tym jest. Książka momentami stara się być tak męska, że przemienia się w parodię.
Tak jak u poprzednika, w "Dawno temu w Warszawie" mamy wiele nawiązań do polskiego bagienka rozrywkowego (w większości: pato-celebryckiego), a tym razem również do pamiętnych wydarzeń okołopandemicznych. Tu trochę pół na pół, bo taki na przykład wątek masowych protestów jest ledwo liźnięty, a szkoda. Z drugiej strony pójście w tym kierunku mogłoby zmienić książkę w drugie "Radio Armageddon", a to by znaczyło, że nawet bym jej nie dokończył.
Czy ta kontynuacja była potrzebna? Nie, zdecydowanie nie. Dla mnie historia Jacka skończyła się na Okęciu lata temu, tak chcę to zapamiętać. Nie chcę mieć w pamięci karykatury, jaką się stał w drugiej części.
Sumarycznie 5/10. Nie wiem, może po prostu chciałem "Ślepnąc od świateł" vol.2, a ta książka jest zupełnie inna, stąd rozczarowanie.

Jakub Żulczyk i niepotrzebna kontynuacja.
Nigdy nie zamawiałem książki w pre-orderze, ale gdy zobaczyłem zapowiedź kontynuacji, nie mogłem sobie odmówić. Przy zamawianiu nie miałem wątpliwości, że to dobry zakup, lecz im bliższy był dzień wysyłki, tym znaków zapytania więcej. Co się da wycisnąć z tej opowieści, gdzie ta fabuła nas zaprowadzi, czy autor aby nie wyczerpał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ech, podróż sentymentalna do czasów nie tak dawno minionych, a jednak dziwnie odległych.
Od razu zaznaczyć trzeba, że "Skóra i ćwieki na wieki" nie do końca będzie pasować obeznanemu w tematyce metalowi (czy czynnemu, czy "w stanie spoczynku"), bo on tę wiedzę ma od dawna. Jeśli ktoś by po nią sięgnął tylko przez wzgląd na zawarte w niej informacje, to dobrze by był to naturszczyk, lub ktoś z metalem nie związany wcale.
Dużo miejsca zajmuje opowiedzenie historii polskiego metalu z perspektywy małoletnich czasów autora- mała mieścina ze śladową komunikacją, dogorywająca komuna, informacje o zespołach zdobywane tytanicznym wysiłkiem, lub cwaniackim kombinowaniem. To mi się podobało, nawet jeśli podobne rzeczy czytałem w biografiach Vader i Behemoth- o zinach, tape-tradingu, setkach listów pomiędzy fanami z różnych części świata. Chylę czoła przed każdym kto w tych siermiężnych czasach próbował coś wyszarpnąć z Zachodu, lub stworzyć coś swojego. Zwłaszcza gdy, tak jak u autora, okoliczne warunki stanowiły dodatkowe utrudnienie. Jako człowiek wychowany na osiedlu dresiarzy i patologii dosyć dobrze wiem, że małolat zafascynowany metalem może mieć pod górkę.
Co mi się podobało mniej, to czasem wątki opracowane po łebkach- często łapałem się na myśli "co, już?" gdy autor bardzo płynnie, bez śladu przerwy, rozwija kolejny temat. Ale, tak jak wyżej pisałem: dla "normalnych" ludzi będzie wystarczająco, dla tych mniej normalnych- nie.
Ale, ale! Wracam do plusów, bo te wychodzą na pierwszy plan: Szubrycht pisze po prostu świetnie. Bez egzaltacji, nostalgicznego chlipania, bardzo płynnie i lekko, często w formie... gawędy! Humor (ok, tu trzeba specyficznego gustu) wylewa się z każdej strony, niczym bełkot z wokalisty zespołu Gutalax. Co poczytuje za duży plus, to skompresowanie tego do zaledwie 320 stron- autor nie starał się zrobić z tego jakiejś kobyły, kompendium wiedzy. To ma być piguła wepchnięta w otwartą japę czytelnika.
Ech, włos na głowie przerzedzony, nie ma czym machać pod sceną, a jednak ta książka sprawiła, że po raz pierwszy od kilku lat zachciało mi się znów pójść na koncert, zostawić okulary na barze i pójść w pogo.
Czyli sentyment działa?

Cdn.

Ech, podróż sentymentalna do czasów nie tak dawno minionych, a jednak dziwnie odległych.
Od razu zaznaczyć trzeba, że "Skóra i ćwieki na wieki" nie do końca będzie pasować obeznanemu w tematyce metalowi (czy czynnemu, czy "w stanie spoczynku"), bo on tę wiedzę ma od dawna. Jeśli ktoś by po nią sięgnął tylko przez wzgląd na zawarte w niej informacje, to dobrze by był to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z tą książką jest identycznie jak z "Breslau Forever"- jeśli weźmiesz ją chociaż trochę na serio, to odrzucisz z niesmakiem. Mało tego: prawdopodobnie, jeśli nie jesteś dość uparty, ciśniesz nią w kąt po rekordowych ośmiu stronach. Swąd kina klasy B unosi się bowiem nad tą makulaturą już od samego początku i w różnym natężeniu otula nozdrza czytelnika przez bite 360 stron.
Przyznaję: nie podchodziłem do tego gniota jak do niskobudżetowego akcyjniaka- a to poważny błąd skutkujący tym, że w trakcie już nie mogłem się przestawić i wszystko mnie w tym czymś wkurzało.
Fabuła, co zaskoczeniem nie jest, kupy trzyma się ledwo co- obserwujemy śledztwo w sprawie znikających meneli i tajemniczych eksperymentów, prowadzone przez dwoje tak infantylnych i tak stereotypowych bohaterów, że proszę siadać.
Są, a i owszem, elementy fantastyki- te dzielą się na te, które autor umyślnie tak nakreślił, i te, które są tak cholernie głupie i sztampowe, że weszły do gatunku fantasy z kopa, ale bynajmniej nie celowo.
Przytoczone na początku "Breslau Forever" charakteryzowało się najbardziej denerwującym bohaterem, jakiego można sobie wyobrazić, Staszewski się chyba nazywał, będącego synonimem słowa "zajebisty"- co w połączeniu z wyjątkowo dziurawą fabułą dało śmierdzącego gniota, którego długo musiałem odchorować.
Tu w glorii i chwale objawia nam się Andrzejewski, który mógłby początkowo jawić się jako kalka Staszewskiego. Na szczęście (tak!) jeden z głównych bohaterów jest "tylko" sfrustrowanym seksualnie typem w stylu macho, nie radzącym sobie z kobietami, ale przynajmniej, co poczytuję za gigantyczny plus: w przeciwieństwie do typa z "Breslau..." nie przekonuje nas na co drugiej stronie, słowem i czynem, jaki to z niego jest debeściak.
Jeśli jednak myślicie, że Ziemiański odpuścił sobie walenie po stereotypach, to się trzymajcie, bo na dwunastocentymetrowych szpilkach wpada na scenę BB, masochistka, atencjuszka, ekspertka od psychiatrii, weteran z Afgana- do tego wyglądająca jak mokry sen każdego mężczyzny. I tak, bić się potrafi jak typ z UFC. Żart? Farsa? Jak najbardziej.
Z bohaterów jedynie Różycki przypadł mi do gustu. Policjant- rutyniarz, który wie, że nic nie jest takie proste i czasem trzeba przepisy nagiąć, ale nie jechać z ogniem i mieczem jak dwójka głównych bohaterów.
Aż mi się przypomniały stare czasy, gdy lubiłem oglądać serial "Ekstradycja" z Kondratem.
Do brzegu: jeśli czytasz tę recenzję PRZED lekturą, to nastaw się właśnie na b-klasową radochę, tak żeby wyłączyć mózg i jakoś w to brnąć. Jeśli ci to jednak nie pasuje, to nawet nie zaczynaj tego syfu, szkoda nerwów.

Z tą książką jest identycznie jak z "Breslau Forever"- jeśli weźmiesz ją chociaż trochę na serio, to odrzucisz z niesmakiem. Mało tego: prawdopodobnie, jeśli nie jesteś dość uparty, ciśniesz nią w kąt po rekordowych ośmiu stronach. Swąd kina klasy B unosi się bowiem nad tą makulaturą już od samego początku i w różnym natężeniu otula nozdrza czytelnika przez bite 360...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niezwykła książka. Niezwykła na tle innych biografii himalaistów, bo i sam bohater himalaistą był nietypowym- niektórzy wręcz mogą kwestionować to, czy na miano himalaisty zasługuje. Postać bardzo kontrowersyjna, nie mieszcząca się w ramach, skłócona z PZA i większością środowiska. To jak bardzo jego historia różniła się od historii takiego Hajzera czy Urubki jest wręcz niebywałe.
Doceniam tę książkę za rozłożenie balansu, ile miejsca poświęcić na historię nałogu bohatera, ile na jego niesztampowe przygody, a ile na jego idee fixe, czyli chorobliwą relację z Nagą Górą.
Co siedziało w jego głowie, że tyle razy próbował, nawet gdy Moro stanął na Nandze w sezonie zimowym. Rozumiał to na pewno Wojciech Kurtyka, ale przeciętny człowiek nie zrozumie. Ja nie rozumiem, przynajmniej nie w pełni.
Jednak czytałem tę książkę z wielką przyjemnością, chociaż może się ona czasem wydawać dosłodzona. Mackiewicz był postacią niezwykłą, w godzinie śmierci stał się pożywką dla hien dziennikarskich, a nawet długo po zgonie był tematem przepychanek słownych, również wśród ludzi którzy gówno o tym wiedzą.
Jeszcze raz polecam ze szczerego serca tę książkę, właśnie za jej inność.

Niezwykła książka. Niezwykła na tle innych biografii himalaistów, bo i sam bohater himalaistą był nietypowym- niektórzy wręcz mogą kwestionować to, czy na miano himalaisty zasługuje. Postać bardzo kontrowersyjna, nie mieszcząca się w ramach, skłócona z PZA i większością środowiska. To jak bardzo jego historia różniła się od historii takiego Hajzera czy Urubki jest wręcz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ale bryndza. Dobrze, że niewiele sobie po tym obiecywałem. Spodziewałem się schematów, głupich dialogów i płaskich bohaterów- i to właściwie dostałem. Schematem zajeżdża już od początku, bo na pierwszy plan wychodzi rodzeństwo Sokołów- wycofany i bystry chłopaczek, ładna i głupia dziewucha i dziecko wyszczekane i rezolutne jak człowiek po dwudziestce. Dalej lecą tandetne amerykanizmy rodem z kretyńskich komedii, panika na myśl o szlabanie (jakiś Polak kiedykolwiek dostał szlaban? Nie? Tak czułem), pchanie się z "mocą przyjaźni" na każdym kroku, wyjątkowo szablonowe rozwiązania fabularne. Pomimo zbrodni w tle jest cukierkowo ponad standardy nawet dla autorek piszących chłamowate young adoult.
Czemu jak się kobiety biorą za pisanie takich rzeczy, to nie jest tylko słabo, ale właśnie schematycznie do bólu? Zanim ktoś mi wyjedzie z seksizmem: próbowałem czytać kilkanaście takich babskich wytworów i wszystko zawsze jest tak samo, w tym samym porządku, tylko tło się zmienia. Ma być chłop z kaloryferem, mają być poznani wczoraj przyjaciele na zawsze, ma być słodko aż do wymiotów i mają być tony dialogów zupełnie odklejonych od aktualnej akcji.
Podsumowanie: jeśli lubisz fantastykę lub kryminały napisane przez kobiety, to czytaj- ani to lepsze, ani gorsze od innych z tej dziedziny. Ale jeśli chociaż trochę szanujesz swój czas i moje poświęcenie, to nie sięgaj po to nawet pod przymusem. Już i tak to czytałeś kiedyś, tylko pod innym nazwiskiem/tytułem.

Ale bryndza. Dobrze, że niewiele sobie po tym obiecywałem. Spodziewałem się schematów, głupich dialogów i płaskich bohaterów- i to właściwie dostałem. Schematem zajeżdża już od początku, bo na pierwszy plan wychodzi rodzeństwo Sokołów- wycofany i bystry chłopaczek, ładna i głupia dziewucha i dziecko wyszczekane i rezolutne jak człowiek po dwudziestce. Dalej lecą tandetne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Temat opisany może i trochę na skróty, ale przy rozbiciu dzielnicowym stopień skomplikowania jest i tak bardzo wysoki- dla przeciętnego czytelnika wystarczy z naddatkiem. Autorowi chwała za to, że przedstawia dane kwestie z różnych perspektyw, posiłkując się wieloma źródłami. Co się na pewno rzuca w oczy i co bardzo irytuje (chociaż bardziej pasuje tu grubsze słowo), to wracające niczym bumerang wtręty o klątwie Gaudentego. Cała książka ma 280 stron, podzielona na 20 rozdziałów, a zdań takich jak: "czyżby zadziałała znów klątwa Gaudentego?" jest tutaj bez mała z pięćdziesiąt. Czy to nie przesada przypadkiem?
Jedno takie zdanie na początku rozdziału, jedno musowo na koniec, plus w międzyczasie kilkanaście. A wszystkie potrzebne jak zawiasy w tyłku i wystawiające reputację autora na ciężką próbę. Rany, jakie to było wkurzające.
Mimo wszystko daję 6/10 za omówienie tematu w sposób przystępny dla kogoś, kto nie jest historykiem z wykształcenia.

Temat opisany może i trochę na skróty, ale przy rozbiciu dzielnicowym stopień skomplikowania jest i tak bardzo wysoki- dla przeciętnego czytelnika wystarczy z naddatkiem. Autorowi chwała za to, że przedstawia dane kwestie z różnych perspektyw, posiłkując się wieloma źródłami. Co się na pewno rzuca w oczy i co bardzo irytuje (chociaż bardziej pasuje tu grubsze słowo), to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

No, trzeba przyznać, że mocna lektura. Wiele sobie po niej obiecywałem i sprawdziło się co do joty. Świetny warsztat ma Pan Janicki, można dowiedzieć się bardzo wielu rzeczy tyczących społeczeństwa z dwudziestolecia- i to takich, które w obecnych czasach uważalibyśmy za znieczulicę lub nawet zezwierzęcenie.
W każdym rozdziale autor przemyca coś takiego: o "głodzie mieszkaniowym" lat dwudziestych; o obsesji społecznej dotyczącej ciąży i cnoty; o prapoczątkach prasy bulwarowej i ludzkim przyzwoleniu na "zniknięcia" noworodków.
Uwielbiam serię o Komisarzu Maciejewskim autorstwa Marcina Wrońskiego, ale nawet u niego nie spotkałem się z takim odwzorowaniem tych faktów.

Opis "karier" kolejnych morderców jest zatrważający, aż trudno uwierzyć. Obecnie raczej nie daliby rady tego powtórzyć: teraz nie da się przyjść znikąd i odejść donikąd.
Ciężko jest napisać, że czytanie o czymś takim sprawiło mi przyjemność i satysfakcję, ale książka jest piekielnie wciągająca.
Do tego stopnia, że czytałem ją również na przerwie w pracy- kolega po zobaczeniu okładki uniósł brwi w zdziwieniu, na co powiedziałem, że
"szukam inspiracji"- tematu nie drążył.

No, trzeba przyznać, że mocna lektura. Wiele sobie po niej obiecywałem i sprawdziło się co do joty. Świetny warsztat ma Pan Janicki, można dowiedzieć się bardzo wielu rzeczy tyczących społeczeństwa z dwudziestolecia- i to takich, które w obecnych czasach uważalibyśmy za znieczulicę lub nawet zezwierzęcenie.
W każdym rozdziale autor przemyca coś takiego: o "głodzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O, "ten mądry" z TvGry!

Dałem radę. Nie to, że ta książka jest zła, słaba, ale tematyka zmusza mózg czytelnika do ruszenia się, a mój deko zardzewiał ostatnio.
Kupiłem tę książkę jako wyraz wsparcia dla materiałów, jakie publikuje Kacper na swoim kanale, bo tak rzetelne i ciekawe filmy są tego warte.
I tu jest cały myk zawarty, bo książka jest zbitką przeredagowanych tematów, które poruszał w serii na YouTube. Więc z jednej strony osoby oglądające na bieżąco, nie będą wcale przy czytaniu zaskoczone, a z drugiej: jest mała szansa, że książka dotrze do kogoś, kto Kacpra nie zna. Trochę tak dla fanów, dla tej publiczności którą do tej pory zgromadził.
Styl książki jest bardzo... młodzieżowy. To nie jest zarzut.
Tematy są ciężkostrawne, ale podane w takiej formie idą trochę bardziej gładko.
Dla mnie bardzo dobra pozycja, chociaż nie wiem komu polecić- może młodzieży szkolnej.

O, "ten mądry" z TvGry!

Dałem radę. Nie to, że ta książka jest zła, słaba, ale tematyka zmusza mózg czytelnika do ruszenia się, a mój deko zardzewiał ostatnio.
Kupiłem tę książkę jako wyraz wsparcia dla materiałów, jakie publikuje Kacper na swoim kanale, bo tak rzetelne i ciekawe filmy są tego warte.
I tu jest cały myk zawarty, bo książka jest zbitką przeredagowanych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przegięła się pała goryczy.

Mam wrażenie, że czytałem wszystkie, lub prawie wszystkie książki z tej serii, ale więcej "nie wytrzymie". Syf, popelina, powtórzenia co kilka stron, teksty tak czerstwe, że i wychłeptanie wanny wody nie pomoże!
Moja cierpliwość została ostatecznie wyczerpana. Ja wiem, że książki z Wędrowyczem miały być takimi zapychaczami czasu, humorystycznymi utworami, prymitywnie ciosanymi siekierą, żeby się czytelnikowi nie nudziło w podróży, czy w WC. Ale tu autor, mocno już rozbujany poprzednimi częściami, przebił dno i zapukał od spodu.
Tego się serio nie da czytać. Wziąłem do pociągu, czytałem po trochu w robocie- no nic nie szło. Zostało mi może ze dwadzieścia stron, ale więcej nie wmuszę tej grafomanii, bo się porzygam.
Bierz pan tego Wędrowycza, resztę majdanu i idź w cholerę!

Przegięła się pała goryczy.

Mam wrażenie, że czytałem wszystkie, lub prawie wszystkie książki z tej serii, ale więcej "nie wytrzymie". Syf, popelina, powtórzenia co kilka stron, teksty tak czerstwe, że i wychłeptanie wanny wody nie pomoże!
Moja cierpliwość została ostatecznie wyczerpana. Ja wiem, że książki z Wędrowyczem miały być takimi zapychaczami czasu, humorystycznymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ogromne zaskoczenie na plus, nie spodziewałem się, że trafi do mnie coś takiego. Chociaż nie był to ślepy strzał przy bezcelowym łażeniu po bibliotece, a rekomendacja pewnego warszawskiego rudzielca.
Inni użytkownicy używają słowa klechda na opisanie tej książki- i sam tak będę powtarzał, bo lepszego określenia dla niej znaleźć nie można, a już zwłaszcza dla pierwszej jej części. Mroczna, przepojona surowym mistycyzmem, ale bez śladu napuszonej filozofii, za to pełna prostych prawd tak trudnych do ujęcia w słowa, choć przecież uwierających większość z nas. I przyznaję: pierwsza część ujęła mnie dużo bardziej, druga jest pojedynkiem dwóch (?) bohaterów, z Rabacją Galicyjską w tle. Też ciekawa, też się super czyta, ale bardzo ciężko jest pierwszej część dorównać- stąd lekka zadyszka w drugiej połowie.

I ja wiem, że ostatnio takich książek pojawia się całe mrowie, bo i Tokarczuk tak pisze i Jakub Małecki podobnym stylem lubi operować, ale póki co ten "zwrot plebejski" mi się nie przejadł i ciągle lubię czytać o prostych sprawach prostych ludzi, za to z echami magicznej melodii w oddali. Za zadyszkę uciąłem dwa punkty, ale to nadal jedna z lepszych książek polskiego autorstwa w ostatnich latach.

Ogromne zaskoczenie na plus, nie spodziewałem się, że trafi do mnie coś takiego. Chociaż nie był to ślepy strzał przy bezcelowym łażeniu po bibliotece, a rekomendacja pewnego warszawskiego rudzielca.
Inni użytkownicy używają słowa klechda na opisanie tej książki- i sam tak będę powtarzał, bo lepszego określenia dla niej znaleźć nie można, a już zwłaszcza dla pierwszej jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Muszę tutaj oddzielić dwie zasadniczo różne rzeczy, rzutujące na ocenę: gdybym patrzył na tę książkę obiektywnie, to dałbym dychę, bo materiału, opisów, perfekcyjnych rysunków dróg wspinaczkowych jest tu zatrzęsienie i ta drobiazgowość aż rzuca czytelnika na kolana, nigdy nie miałem do czynienia z tak precyzyjnym przewodnikiem.
Z drugiej jednak strony mamy moją ocenę subiektywną, bo to na co liczyłem, czyli jakiś dokładniejszy opis tego, jak cywil może wejść na Mięgusza Czarnego omijając grań od południa, albo dokładnie (choćby w połowie tak, jak drogi wspinaczkowe) prześledzić Drogę po Głazach na MSW. Ja rozumiem, że dla autora zwykła turystyka piesza, gdzie nie używa się lin i kości jest nudna jak rodzinny obiad i w pełni odnajduje się w taternickich problemach, ale byłem nielicho zawiedziony...
Odradzam kupowanie tej książki, jeśli liczycie na opis pozaszlakowych tras na poszczególne szczyty Grani Mięguszy. Wydacie pięć dych i jedynie po to, żeby sobie na półce postawić, bo same "opisy" dwóch dróg na szczyty sumarycznie zajmują NIECAŁĄ STRONĘ. Plus jakiś prosty rysunek. Tyle możecie znaleźć w necie po kilku sekundach.
Ocenę daje dobra, jako mix oceny subiektywnej i obiektywnej. Obiektywnie jestem zachwycony, subiektywnie zrobiony w balona, więc naciągając wychodzi 6/10.

Muszę tutaj oddzielić dwie zasadniczo różne rzeczy, rzutujące na ocenę: gdybym patrzył na tę książkę obiektywnie, to dałbym dychę, bo materiału, opisów, perfekcyjnych rysunków dróg wspinaczkowych jest tu zatrzęsienie i ta drobiazgowość aż rzuca czytelnika na kolana, nigdy nie miałem do czynienia z tak precyzyjnym przewodnikiem.
Z drugiej jednak strony mamy moją ocenę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nuda straszliwa.
Grubo ponad sześćset stron, a gdyby wywalić większą część niepotrzebnych opisów, to objętość by się skurczyła do okolic 250. Opisy są tu zresztą największą bolączką, bo ich ślamazarność i kurczowe trzymanie się każdej pierdoły, jest po prostu osłabiające. Zeszło mi się z tą książką bity miesiąc, nawet gdy całe weekendy siedziałem na tyłku w domu. Fabuła trzyma się jako tako aż do momentu, gdy dowiadujemy się po co właściwie bohaterzy szukają ciała Percivala. I tu następuje zwrot po którym nie mogłem już tej książki traktować na serio (zdjęcia), a każda kolejna decyzja autora jawiła się jako coraz bardziej grafomańska, aż do Niemców przebranych za yeti i samych stworów.
Nie mogę określić jak głupie to wszystko jest. Nie jestem też taternikiem i nie znam się na technikach wspinaczkowych, ale większość wyczynów bohaterów, w czasach gdy w modzie górskiej dominowały onuce, czapki pilotki i gwoździe w butach, ociera się o cyrkową akrobację z silną nutą fantasy.
Występują również przekłamania historyczne, ale mówiąc szczerze: przy tylu debilizmach fabularnych, nieścisłości co do np. Eigeru schodzą na bardzo odległy plan.
Przyciągnęło mnie nazwisko autora, a dostałem po łapach, nie pierwszy już raz.

Nuda straszliwa.
Grubo ponad sześćset stron, a gdyby wywalić większą część niepotrzebnych opisów, to objętość by się skurczyła do okolic 250. Opisy są tu zresztą największą bolączką, bo ich ślamazarność i kurczowe trzymanie się każdej pierdoły, jest po prostu osłabiające. Zeszło mi się z tą książką bity miesiąc, nawet gdy całe weekendy siedziałem na tyłku w domu. Fabuła...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Coś mnie na samym początku zniechęciło do tej książki, coś się ewidentnie gryzło.
Przeważnie książki o górach, ludziach gór, pochłaniam ekspresem, a tu...
Może to dosyć frywolna chronologia, może zagłębianie się w drzewo genealogiczne Hajzerów do tego stopnia, że raz chyba powiedziałem na głos: "człowieku, co mnie to, kurcze pióro, obchodzi?!".

A potem nagle jakby coś przeskoczyło: nadal mielę tę książkę skandalicznie długo, ale już połknąłem haczyk i zaczyna mnie coraz bardziej wciągać.
Dobroch celnie puentuje, ukazuje negatywna stronę bohatera, przedstawia kupę źródeł i nie robi z tej książki laurki- dokładnie tak, jak go pewne osoby z towarzystwa Hajzera prosiły.
I to było fascynujące, czytać o zasłużonym himalaiście, partnerze wspinaczkowym Kukuczki, a jednocześnie biznesmenie doby transformacji, w dziedzinie wcześniej u nas prawie nieznanej, czyli produkcji i sprzedaży sprzętu outdoorowego.
Czy wreszcie trzeci rozdział, opisujący Hajzera jako twórcę PHZ, na którego zewsząd wylewały się fale gnoju. Co mogło rzucić cień podejrzenia na jego tajemniczą śmierć.

Autor, jak już mówiłem, nie sili się na słodzenie, po połowie wychodzi wykaz zalet i często bohaterskich czynów, z mocnymi przykładami na to, dlaczego wielu ludzi go nienawidziło.
Żałuję, że początek wpływa na ocenę końcową, bo summa summarum "Droga Słonia" jest książka tak samo nietuzinkową, jak i sam opisany w niej człowiek.

Coś mnie na samym początku zniechęciło do tej książki, coś się ewidentnie gryzło.
Przeważnie książki o górach, ludziach gór, pochłaniam ekspresem, a tu...
Może to dosyć frywolna chronologia, może zagłębianie się w drzewo genealogiczne Hajzerów do tego stopnia, że raz chyba powiedziałem na głos: "człowieku, co mnie to, kurcze pióro, obchodzi?!".

A potem nagle jakby coś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Coś niesamowitego.

Autora "poznałem" podczas serii wywiadów na kanale EDC i już wtedy jego podejście do bushcraftu zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Nie żeby było lepsze, ale na pewno inne, niecodzienne, takie które zwykłemu człowiekowi wymyka się z racjonalnych ram.
Tyle że Rufus jest diabelnie racjonalny.
Książka nie jest bardzo bogata w treść, ale nie spieszyłem się z nią, czytałem po trochu, oglądałem zdjęcia tak bardzo różne od "zwykłych" zdjęć robionych w mniejszej lub większej dziczy. Ciężko mi to określić, ale w tej książce nic nie jest "normalne"- nie w rozumieniu człowieka z XXI wieku.
Wszystko w tej książce, tak surowo pięknej, jest 10/10.

Coś niesamowitego.

Autora "poznałem" podczas serii wywiadów na kanale EDC i już wtedy jego podejście do bushcraftu zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Nie żeby było lepsze, ale na pewno inne, niecodzienne, takie które zwykłemu człowiekowi wymyka się z racjonalnych ram.
Tyle że Rufus jest diabelnie racjonalny.
Książka nie jest bardzo bogata w treść, ale nie spieszyłem się z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewski
Ocena 7,4
Krzysztof Wiel... Dariusz Kortko, Mar...

Na półkach: , , ,

Po początkowych zachwytach dziełem duetu Kortko/ Pietraszewski, złapałem się na tym, że w dalszej części przypomina każdą książkę o himalaistach niemal jeden do jednego.
Ujęły mnie fragmenty o życiu domowym bohatera, tym jak jego pierwsza żona próbowała posklejać opiekę nad domem i trójką dzieci z wiecznie nieobecnym mężem. Ciekawe były jego relacje z dorastającą latoroślą, a właściwie ich brak. Tego chyba w żadnej innej książce nie widziałem, chociaż pamiętam wypowiedzi doświadczonych himalaistów, że ten "zawód" (to jest rzecz dyskusyjna i słabo sprecyzowana) nie sprzyja kontaktom międzyludzkim na gruncie uczuciowym. I ciężko nie przyznać racji gdy sobie człowiek uświadomi, że profesjonaliści spędzają znaczną część roku w Azji.
Chwała autorom za to, że nie położyli nacisku na legendarną wyprawę na Everest w 1980 czy K2 z 2017, bo oba tematy są już tak wydrenowane, że powtarzanie tego samego mija się z celem.
Z racji tego, że dorobek Pana Wielickiego jest tak bogaty, mniej więcej od połowy książki następuje wymienianie kolejnych wypraw, szczytów. Tu autorzy się trochę wyratowali, gdyż do każdego z tych "rozdziałów" dodają zawsze jakieś ciekawostki, nadają im indywidualne cechy. Nie przypomina to na szczęście kronikarskiego klepania- owszem, trochę może się wkraść monotonia, ale nie jest aż tak odczuwalna, widywałem zdecydowanie gorsze przypadki. Myślę, że jest to książka nie pozbawiona wad, ale jak najbardziej godna polecenia, z zabawnymi momentami (jak choćby fragment, gdy Pawłowski krzyczy do tych na dole: "wy ch*je!"- mnie to ubawiło) i masą informacji niedostępnych w innych źródłach.
Co prawda jest duża ilość publikacji na temat złotych lat polskiego himalaizmu, ale ta brandowana przez żywą legendę, zyskuje dodatkową jakość.

Po początkowych zachwytach dziełem duetu Kortko/ Pietraszewski, złapałem się na tym, że w dalszej części przypomina każdą książkę o himalaistach niemal jeden do jednego.
Ujęły mnie fragmenty o życiu domowym bohatera, tym jak jego pierwsza żona próbowała posklejać opiekę nad domem i trójką dzieci z wiecznie nieobecnym mężem. Ciekawe były jego relacje z dorastającą latoroślą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dałem się nabrać na tekst z okładki ("kryminał humorystyczny"). Owszem, humor jest, ale taki z gatunku polskiego kabaretu dla kretynów, zmieszanego z grypsami z tak długą brodą, że aż się o nią potykają.

Książka jest fatalnie napisana, kolejne strony są zalane kolejnymi nic nie znaczącymi postaciami, tonami zbiegów okoliczności głupimi ponad wszelkie wyobrażenia i tak debilnymi wykrzyknieniami bohaterów, że ręce i cycki opadają. Główna bohaterka, podobnie jak większość postaci tego czytadła, ma IQ na poziomie pomarszczonego ziemniaka, co przez "autorkę" (ludzie, nie nazywajcie jej tylko pisarką!) zostało odmalowane jako coś wielce uroczego, a jej nieporadność w śledzeniu mordercy, jako taaaaakie słooooodkie.
Słodyczy jest tu zresztą tak dużo, że się aż ulewa, infantylność tego papieru toaletowego wystrzelona poza skalę. Skromny przykład, cytat dokładny: "- Noreczka? Dzień dobry, tu Leleczka ze Świata literatury! Jak zdrowie? Jak tam nasza Sofeczka?". I tak jest ciągle, to porzygu.

Stara baba Doncowa przy okazji wkłada w usta małolatów i kryminalistów sformułowania, które już w chwili pisania tego stolca były uważane za przestarzałe. Twórczyni tego czegoś chciała być na siłę "na czasie" co wyszło, jak wszystko inne, niebywale koślawo.

Nie wiem czemu czytałem to do końca, przebijałem przez kolejnych bohaterów, którzy są synami ciotki świekry bratowej, pierwszej z lewej, trzeciej z miotu Eulazji z nieprawego łoża, której brat konkubent sąsiada syn Walery Dupow pił wódę z ojcem ochroniarza Borysa Jelcyna.
Szykujcie się na podobne zbitki. Zostaliście ostrzeżeni.

Zgaduję, że nawet jako podpałka do ogniska ten twór się nie nadaje, bo daje dym wyjątkowo śmierdzący. Won mi z tym w cholerę.

Dałem się nabrać na tekst z okładki ("kryminał humorystyczny"). Owszem, humor jest, ale taki z gatunku polskiego kabaretu dla kretynów, zmieszanego z grypsami z tak długą brodą, że aż się o nią potykają.

Książka jest fatalnie napisana, kolejne strony są zalane kolejnymi nic nie znaczącymi postaciami, tonami zbiegów okoliczności głupimi ponad wszelkie wyobrażenia i tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ale się oszukałem.
Biegiem wpadłem do biblioteki, złapałem pierwszą książkę z brzegu ("hmm, Kamiński na biegunie, to może być dobre") i pognałem w siną dal. Po jakimś czasie zorientowałem się, że to nie książka podróżnicza, tylko jakieś "kołczingowe" farmazony.
Nic to, dałem jej szanse pomimo negatywnego nastawienia.

I nie, nie zmieniłem zdania na temat wszelkiej maści trenerów personalnych i całego tego kultu samodoskonalenia się poprzez powtarzanie banałów i truizmów.
Takie duperele w rodzaju "wyjścia ze swojej strefy komfortu", "zapisz na kartce swoje cele i je realizuj", "jak mocno czegoś chcesz, to na pewno się spełni" i inne tego typu banialuki.

Treść jest, co nie zaskakuje, wybitnie uboga, szata graficzna bije po oczach i utrudnia czytanie, do tego z rytmu wytrącają umieszczone co kilka stron "ćwiczenia".
Ok, może wierzysz w ten kołczingowy kit: wtedy pewnie dasz 9/10.
Ale jeśli, tak jak ja, jesteś w grupie która drze łacha z trenerów personalnych i ich bezczelnie wkręcanych klientów, to jej nie dokończysz. Sam dojechałem mniej więcej do 70% i nie sądzę, żebym coś stracił. Ha, wręcz przeciwnie.

Marek Kamiński- podróżnik: TAK
Marek Kamiński- filozof i coach: ZA JASNĄ CHOLERĘ NIE!

Ale się oszukałem.
Biegiem wpadłem do biblioteki, złapałem pierwszą książkę z brzegu ("hmm, Kamiński na biegunie, to może być dobre") i pognałem w siną dal. Po jakimś czasie zorientowałem się, że to nie książka podróżnicza, tylko jakieś "kołczingowe" farmazony.
Nic to, dałem jej szanse pomimo negatywnego nastawienia.

I nie, nie zmieniłem zdania na temat wszelkiej maści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Strasznie nierówna książka.

Początek i rozwinięcie naprawdę bardzo przyjemnie się czytało, ujął mnie absurdalny humor i wreszcie rozruszanie tej "stockerowskiej" drętwoty w wampirzym temacie. Jednak z biegiem czasu fabuła jest cichcem spychana na zaplecze, a na pierwszy plan wysuwają się filozoficzne dywagacje. Tu jeszcze nie było tak źle, ale mam wrażenie (jako kompletny laik), że się autor w kilku momentach poważnie zawiązał na supeł. Taka mowa trawa w większości- efektowne, ale bez śladu ikry.
No i te kulturowe wtręty, chociaż mowa jest tu bardziej o obecnej "kulturze" bicia piany, obrażaniu się z abstrakcyjnych powodów i protestów z nudów, byle się w necie pochwalić swoją "nonkonformistyczną" postawą. Nie wiem, sam się nie emocjonuję tym, nie daję się łapać na tę społeczną biegunkę w pogoni za tolerancją na siłę.
Ale ja jestem z tej szczęśliwej grupy, która ma głęboko gdzieś fakt zgonu jakiegoś czarnego ćpuna, czy pacyfikowanie chłopa przebranego za babę.

Strasznie nierówna książka.

Początek i rozwinięcie naprawdę bardzo przyjemnie się czytało, ujął mnie absurdalny humor i wreszcie rozruszanie tej "stockerowskiej" drętwoty w wampirzym temacie. Jednak z biegiem czasu fabuła jest cichcem spychana na zaplecze, a na pierwszy plan wysuwają się filozoficzne dywagacje. Tu jeszcze nie było tak źle, ale mam wrażenie (jako kompletny...

więcej Pokaż mimo to