-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2023-11-13
2023-07-13
2023-06-05
2023-06-05
2023
2023
2023
2021-07-27
Do współczesnej polskiej literatury mam dość mam dość neutralny stosunek. Wielu pisarzy jest dla mnie przehajpowana, ale jest też sporo dzieł, które jak dla mnie są godne zajmować miejsca wśród dawnych mistrzów.
Radek Rak z "Baśnią o wężowym sercu" zdecydowanie należy do drugiej z tych grup.
Rzeczą, którą od razu rzuciła mi się w oczy, gdy zaczęłam czytać powieść Raka, był wysoki poziom warsztatu pisarskiego. Objawia się to w zarówno w plastycznych opisów krajobrazów, umiejętności kreowania baśniowego klimatu, jak i w sposobie oddania ludowej gwary czy w lekkości, jaką w dialogi Rak wplata wulgaryzmy. Oczywiście w tej sztuce nie dorównuje Sapkowskiemu, ale i tak czyta się to wyśmienicie.
Jednakże obok stylu najbardziej w "Baśni o wężowym sercu" podoba mi się sama koncepcja połączenia ze sobą powieści historycznej z ludową baśnią. Dzięki czemu Rakowi udało się stworzyć coś zupełnie unikalnego. Do tego dzięki temu zabiegowi udało mu znacznie bardziej bogato odtworzyć mentalność i sposób patrzenia na świat warstwy chłopskiej niż gdyby "trzymał się suchych faktów". Zresztą i bez tej całej otoczki po prostu przyjemnie mi się czytało te sceny z czartami, wiedźmami i wędrówek w brzuchu węża.
Na największą pochwałę Radek Rak zasługuje za bardzo staranne przemyślenie tej powieści. Rozumiem przez to, że Rak, zanim zaczął pisać, wiedział, co chce napisać, co chce osiągnąć i jakimi środkami. Przez co "Baśń o wężowym sercu" jest wolne od dziur fabularnych, niepotrzebnych scen, czy nielogicznych i niespójnych zachowań bohaterów.
Właśnie, bohaterowie! Trochę ich jest, ale zasadniczo najważniejsza jest tytułowa postać Jakóba Szeli, a od drugiej połowy książki także dziedzica Wiktoryna. Niezależnie, jednak od stopnia ważności, każdy nawet trzeciorzędny bohater jest bardzo realistycznie wykreowany i świetnie wpisuje się w koncepcję przyjętą przez autora.
Przechodząc jednak do najważniejszego pytania, czyli o czym ta książka tak właściwie jest? Otóż według mnie jest o dwóch rzeczach.
Po pierwsze Rak prowadzi stare, jak świat rozważania o naturze zła. Zadaje klasyczne pytania, skąd biorą się źli ludzie. Z perypetii bohaterów i plot twistów możemy dojść łatwo do wniosku, że zło po prostu jest w każdym z nas, a to czy się ono uaktywnia, zależy od naszych wyborów i okoliczności życiowych oraz środowiska, w jakim żyjemy. Ostateczne Szela sprowadza nieszczęście na siebie i na setki innych przypadkowych osób przez własny zły wybór już na pierwszy stronach tej powieści. Po czym jeszcze chyba dwukrotnie sam przypieczętowuje swój los.
Po drugie "Baśń o wężowym sercu" próbuje przekazać nam tę starą mądrość, że nie należy pragnąć, więcej niż można uczciwie osiągnąć. Szelę najpierw gubi pragnienie posiadania "nadzwyczajnej" kobiety, tym samym odrzucił szczerą miłość Żydówki Chany. Natomiast później jego los kwituje pragnienie zostania Panem, wzniesienia się ponad swój stan.
Ostatecznie z tej powieści płynie taka mądrość, że chciwość to pierwszy krok ku złu.
Czy w takim razie ta powieść nie ma wad? Ma według mnie jedną, otóż Radek Rak podkoloryzował tło historyczne i relacje między chłopską chałupą, a pańskim dworem. Do niego pretensji nie mam, bo tego wymagała fabuła, jednak obawiam się, że sporo czytelników weźmie to śmiertelnie poważnie.
Podsumowując, szczerze polecam tę powieść. Podejrzewam(Do czego nie mam żadnych uprawnień), że ta powieść zapiszę się złotymi głoskami w polskiej literaturze, przynajmniej tej współczesnej.
Do współczesnej polskiej literatury mam dość mam dość neutralny stosunek. Wielu pisarzy jest dla mnie przehajpowana, ale jest też sporo dzieł, które jak dla mnie są godne zajmować miejsca wśród dawnych mistrzów.
Radek Rak z "Baśnią o wężowym sercu" zdecydowanie należy do drugiej z tych grup.
Rzeczą, którą od razu rzuciła mi się w oczy, gdy zaczęłam czytać powieść Raka,...
2021-07-02
Na odwrocie tego wydania "Widnokręgu" możemy przeczytać, że jest to pierwsza uczciwa powieść o powojennej Polsce. Czy pierwsza, czy jedyna nie mi to oceniać, bo aż tak dobrze współczesnej polskiej literatury nie znam. Mogę, jednak powiedzieć, że jest to na pewno jedna z tych powieści, które w polskiej literaturze zagrzeją specjalne miejsce.
"Widnokrąg" to opowieść już dojrzałego mężczyzny, którego widok fotografii przedstawiającego jego, jako małego chłopca w towarzystwie własnego ojca inspirują się do wspomnieć. Wielu wspomnieć poczynając od dzieciństwa w cieniu wojny spędzonego u rodziny matki na wsi, po młodość w szarej powojennej Polsce, jak i obserwować gdy już jako dorosły mężczyzna, samemu będąc ojcem, zaczyna po raz pierwszy mierzyć się z upływającym czasem i własną przemijalnością.
"Widnokrąg" jest, więc niechronologiczny i subiekty, czyli taki, jak ludzka pamięć. Przez co ogromną rolę znajdują tu historie, jakby na pierwszy rzut oka banalne, jak chociażby zaginięcie psa czy zgubienie buta. Jednak i kluczowym okazują się wątki obiektywnie ważniejsze, jak chociażby przedwczesna śmierć ojca głównego bohatera.
Powieść Myśliwskiego jest więc zarówno opowieścią bardzo uniwersalną, traktującą o ludzkim życiu, relacjach międzyludzkich, miłości, rodzicielstwie, dorastaniu, przemijaniu. Opatrzona wieloma refleksjami i spostrzeżeniami. Jak chociażby ta dotycząca tego, że w dorosłym życiu przez bezustanny pośpiech zaniedbujemy relacje z krewnymi. Przez co ludzie w dzieciństwie nam najbliżsi w dorosłym życiu stają się obcy. Stają się wyrzutem, z którymi każde spotkanie jest bolesne, bo uświadamia nam samym, jak ludzie dookoła i my sami szybko się starzejemy.
Poza tym, jak to przystało na polską powieść, jest to książka, także o Polsce. O Polsce przede wszystkim okupowanej, jak i komunistycznej, ale też w mniejszym stopniu przedwojennej, którą poznajemy przez ciągłe utyskiwanie wielu ludzi(Zwłaszcza matki głównego bohatera), że przed wojną było po prostu lepiej. Lepiej się żyło i ludzie byli lepsi. Nie to, co teraz.
"Widnokrąg" to zasadniczo moje pierwsze spotkanie z Myśliwskim. Mogę zaliczyć je do w pełni udanych. Ta powieść ma to wszystko, co lubię i co cenię. Jak bardzo zręczny styl pisania, niepowtarzalny klimat, realistycznie wykreowani bohaterowie, uczciwość w sposobie opowieści o przeszłości, jak i skupienie się na sprawach ważkich, czyli na człowieku i jego najważniejszych rozterkach. Nie popada przy tym w żadnym wypadku w banał ani w zacietrzewienie. "Widnokrąg" jest więc ze wszech miar wybitną powieścią, których we współczesnej polskiej literaturze, raczej zbyt wielu nie mamy. Stąd też jego wartość w moich oczach znacząco urasta.
Podsumowując, nie umiem wskazać żadnych wad tej powieści. Zarówno od strony powiedzmy to "rzemieślniczej" jest bez zarzutu, jak i od strony intelektualnej.
Na odwrocie tego wydania "Widnokręgu" możemy przeczytać, że jest to pierwsza uczciwa powieść o powojennej Polsce. Czy pierwsza, czy jedyna nie mi to oceniać, bo aż tak dobrze współczesnej polskiej literatury nie znam. Mogę, jednak powiedzieć, że jest to na pewno jedna z tych powieści, które w polskiej literaturze zagrzeją specjalne miejsce.
"Widnokrąg" to opowieść już...
2021-05-10
10/ 2021
"E.E" Olga Tokarczuk
"E.E" jest trzecią powieścią naszej świeżo upieczonej noblistki, jaką miałam przyjemność przeczytać. Wcześniejsze jej książki, z którymi się zapoznałam, to kolejno "Bieguni" oraz "Prawiek i inne czasy". Moja opinia na ich temat jest dość neutralna. Cenie je, za konkretne rzeczy, jak język, konkretna postać, czy też określone fragmenty. Jako całość osobiście mnie nie porwały. Przyczyny tego upatruje się głównie w formie, bowiem wolę klasyczne powieści z ciągłą narracją niż urywane opowiadania, jak w przypadku "Biegunów".
Dlatego też lektura "E.E" sprawiła mi znacznie więcej przyjemności niż przy poprzednich dwóch wymienionych książkach. Przekłada się to oczywiście na ogólną ocenę tej powieści, która jest wyższa niż "Prawieku" i "Biegunach".
O czym, więc jest "E.E". Otóż mamy rok 1908, niemiecki Wrocław i wielodzietną, polsko-niemiecką rodzinę, której dostatnie i ułożone życie, zostanie skomplikowane przez ich średnią córkę. Tytułową "E.E". Otóż dziewczyna zaczyna przejawiać paranormalne zdolności. Staję się to punktem wyjścia dla całej powieści, która jest obserwacją wydarzeń związanych z seansami spirytystycznymi, badaniami naukowymi nad E.E, rodzinnymi perypetiami i psychologią.
Nie powiem, takie klimaty bardzo mi odpowiadają, tym bardziej, że Tokarczuk ma naprawdę dobry warsztat. Przy tej książce naprawdę miło spędziłam czas, bardzo szybko mi się czytało, a to mi się ostatnio nie zdarza. Jednakże, pomimo tego, że zasadniczo "E.E" oceniam lepiej niż inne książki Tokarczuk, to ta książka pozostawiła mnie tak samo, jak "Prawiek" i "Bieguni" z poczuciem pustki. Przeczytałam ją i wiem z cała pewnością, że ta lektura nie wniosła nic do mojego życia. Nie zasiała we mnie żadnej nowej myśli, czy refleksji. Wynika to głównie z tego, że podobnie jak przy innych książkach Tokarczuk nie jestem w stanie określić o czym ta książką, tak naprawdę jest. Praktycznie nigdy mi się to nie zdarza. Zarówno od książek, jak i od filmów jestem w stanie prawie zawsze wyłuskać, jakiś sens. Tak książki Tokarczuk pozostają dla mnie niewiadomą, którą co więcej jakoś nigdy nie chcą rozjaśnić jej recenzji na różnych blogach i portalach.
Krótko podsumowując, jeżeli ktoś lubi książki Tokarczuk to zapewne, będzie lekturą "E.E" zachwycony. Jeżeli ktoś jej twórczości nie lubi, to jest mała szansa, że historia rodziny Eltznerów go zachwyci. A jak ktoś jest neutralny, jak ja to pozostanie raczej na tym samym gruncie.
6/10
10/ 2021
"E.E" Olga Tokarczuk
"E.E" jest trzecią powieścią naszej świeżo upieczonej noblistki, jaką miałam przyjemność przeczytać. Wcześniejsze jej książki, z którymi się zapoznałam, to kolejno "Bieguni" oraz "Prawiek i inne czasy". Moja opinia na ich temat jest dość neutralna. Cenie je, za konkretne rzeczy, jak język, konkretna postać, czy też określone fragmenty. Jako...
2020-09-27
2020-08-31
2020-08-14
2020-05-02
Mam w tym roku wyjątkowo złą passę. Przez ostatnie cztery miesiące, nie przeczytałam prawie nic, a teraz, gdy powróciła moja chęć do czytania. Nieubłaganie trafiam na lektury, którym do miana dobrych dość daleko.
"Ale z naszymi umarłymi" jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością pana Dehnela i muszę przyznać niezbyt zachęcającym, do dalszego poznawania książek tego autora.
W tej książce poza pomysłem nie zagrało prawie nic. Niezależnie, jakby na to patrzeć, to pomysł z powstającymi z grobów umarłych, którzy rzucą się przez morze, aby wreszcie naród polski zatriumfował na świecie, jest ciekawy. Ba, jeżeli do tego pomysłu odpowiednio podejść. Mogłaby z tego wyjść bardzo dobra satyra na polską mentalność. No tylko, tej książce zabrakło odrobiny subtelności. Pan Dehnel, prawie że łopatologicznie wylewa na kartki "Ale z naszymi umarłymi" swój światopogląd. Nie zostawiając praktycznie czytelnikowi pola do interpretacji i własnych refleksji. Albo kupujesz w każdym aspekcie wizję, przedstawioną przez autora, albo jesteś miłośnikiem truposzy. Pośrodku nie zostaję nic.
Z tego też wynikają, prawie wszystkie inne mankamenty "Ale z naszymi umarłymi". Poczynając od bohaterów, którzy mają stanowić "przekrój polskiego społeczeństwa". Mamy, więc parę gejów(Kubę i Tomusia), kochanka Tomusia Szymusia, ich najlepszą przyjaciółkę, singelkę Elżunię, będącą lekarką oraz ich sąsiadów: Starsze małżeństwo złożone, ze stereotypowego starszego pana, co tylko leży przed telewizorem i energiczną panią Lolę, polsko-angielskie małżeństwo, wyobcowanego bezrękiego pana Włodka oraz tradycyjną, typową polską rodzinę, złożoną z matki, ojca, córki i w tejże rodzinie nic nie jest, takie, jakie być powinno. Jest to, krótko mówiąc, rodzina dysfunkcyjna.
Linia pomiędzy tymi dobrymi, którymi powinniśmy kibicować, a złymi(Konserwami), którzy powinny odejść w niebyt, jest dość wyraźna. Niestety nie działa w praktyce. Postacie pan Dehnela to nie są bohaterowie z krwi i kości, a klisze. Zbiór stereotypów ubranych w człekopodobną formę. Co za tym idzie to, co oni przeżywają i to, co może im się stać, jest dla nas, tak samo ważne, jak zeszłoroczny śnieg. Zresztą podobnie jest z całą warstwą obyczajową. "Kryzys" w związku głównych bohaterów, małżeństwo z przyzwyczajenia pani Loli, patologiczna rodzina Koszaków, wyobcowanie pana Włodka, czy też panieńskie rozterki Elżbiety są ekscytujące jak wyścigi ślimaków. Znaczenia wielkiego dla fabuły nie mają, a i nic nowego i ważnego z nich nie wynika.
W "Ale z naszymi umarłymi" kuleje też konstrukcja historii. Przez prawie całą tę książkę powolnie snujemy się przez telenowelowe dramaty Kuby i Tomka i ich problemy zawodowe, czasami będąc uraczeni nową dawką informacji o truposzach. Po czym zaczynamy pędzić na łeb na szyję, a sam finał nie wyrabia na zakręcie. Efektownie rozbijając się na najbliższym drzewie. Po prostu historia przedstawiona przez pana Dehnela, nie wzbudziła we mnie żadnych emocji.Nie skłoniła też mnie do żadnych refleksji. Książka Jest mdła i nijaka.
Na plus muszę, jednak zaliczyć autorowi całkiem sprawne odwzorowanie języka, jakim posługują się różnoracy ludzie w mediach. Za to muszę, go skarcić w kwestii języka, jakim w "Ale z naszymi umarłymi" posługuje się młodzież. Panie Dehnel, jako osoba z wyższymi kompetencjami w tej kwestii, muszę zakomunikować, że młodzież tak nie mówi. Ba, młodzież nigdy tak nie mówiła!
Na dodatek tego wszystkiego całość jest napisana w dziwny, jak dla mnie sposób. Niby ładny, plastyczny, a z drugiej bardzo nienaturalny i wymuszony. Tak, jakby pan Dehnel próbował nam udowodnić, że umie pisać, zamiast po prostu pisać.
Podsumowując "Ale z naszymi umarłymi", można przeczytać, ale ja tej książki do grona dobrych nie potrafię zaliczyć.
Mam w tym roku wyjątkowo złą passę. Przez ostatnie cztery miesiące, nie przeczytałam prawie nic, a teraz, gdy powróciła moja chęć do czytania. Nieubłaganie trafiam na lektury, którym do miana dobrych dość daleko.
"Ale z naszymi umarłymi" jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością pana Dehnela i muszę przyznać niezbyt zachęcającym, do dalszego poznawania książek tego...
2019-11-18
2019-09-16
2019-07-27
2019-02-26
Stasiuk z tą książką zabiera nas w sentymentalną podróż w przeszłość. W swoje własne dzieciństwo nierozerwalnie związane ze Wschodem. Czy to w postaci jego ukochanej, rodzinnej nadbużańskiej wsi, czy też jako widmo Wielkiego Brata, który wisiał nad nimi, jak i nad wieloma innymi, przez całą młodość.
Dla Stasiuka wschód to arkadia i piekło w jednym. Nieustannie pogrążona w chaosie i skrajnościach. Wypełniona ludźmi posępnymi, specyficznie melancholijnymi, którzy z jednej strony zapijają zamierzchłe smutki, a z drugiej są nieskończenie weseli.
Stasiuk jest w tym wschodzie, z każdą jego przywarą zakochany. Więc podróżuje po Rosji, Mongolii i Chinach, żeby go poczuć, bo zachłyśnięta zachodem Polska, mu tego nie daję.
Stasiuk z tą książką zabiera nas w sentymentalną podróż w przeszłość. W swoje własne dzieciństwo nierozerwalnie związane ze Wschodem. Czy to w postaci jego ukochanej, rodzinnej nadbużańskiej wsi, czy też jako widmo Wielkiego Brata, który wisiał nad nimi, jak i nad wieloma innymi, przez całą młodość.
Dla Stasiuka wschód to arkadia i piekło w jednym. Nieustannie pogrążona w...
Ze Szczepanem Twardochem nigdy nie było mi po drodze. Do niedawna moja znajomość jego twórczości ograniczała się do "Epifanii Wikarego Trzaski", którą choć wspominam dobrze, nie sprawiła, że zapałam ogromną miłością do tego autora.
"Chołod" jest już moim drugim podejściem do Twardocha i tym razem naprawdę udanym.
Historia Konrada Wilgemonowicza jest zarówno niezwykła jak i zwykła. Przybłęda, który nigdzie nie jest u siebie, nie wie, kim tak naprawdę jest, urzeczony rewolucją wyrusza do Rosji bolszewickiej, gdzie walczy za komunizm, w końcu zakłada rodzinę, ustatkowuje się, ażeby na koniec zostać przemielonym przez obozowe tryby.
Historia jak wiele, a jednak Twardochowi ukrywającemu się za konwencją biografii udaje się nas zaskoczyć, a nawet nie tyle zaskoczyć, co poruszyć w nowy sposób i tym samym swoiście uaktualnić tematy, które wydawało się obrosły nimbem czasu.
Twardoch za pomocą kostiumu historycznego na nowo dekonstruuje nam istotę człowieczeństwa. Widuch maniakalnie w swoim pamiętniku zadaje sobie pytanie czy jest "czełowiekiem" czy nie. Poznając jego losy i ludzi, którzy się o niego otarli można dojść do wniosku, że Widuch źle to sformułował. Powinien pytać czy coś takiego jak człowiek w ogóle istnieje.
I zdaje mi się, że sam Twardoch doszedł do podobnych wniosków i stąd powstał Chołod.
I tu autor czerpię z konwencji dobrze znanej literaturze, czyli utopii.
I w pierwszej chwili myślimy, że ta część powieści pójdzie już utartym szlakiem, jednak Twardoch konsekwentnie kreuje swój literacki świat. Chołod nie jest utopią. Nie w ścisłym tego słowa znaczeniu. Nie jest to ani Atlantyda, ani stworzona rodzimą ręką wyspa Nipu. Nie przyświeca mu idea niesienia kaganka oświaty, nie ciąży mu dydaktyzm.
Twardowski Chołod to zimne piekło, które bohaterom jedynie zdaje się rajem. I nietrudno im się dziwić, wszakże porównali go do stalinowskiej Rosji i obozowej rzeczywistości.
Jednak i Chołod ku utrapieniu bohaterów zniknie zmiażdżony sierpem i młotem.
Koncepcja świata według Twardocha to coś, co mnie zafascynowało w tej powieści najbardziej. Zdaje się wypływać z niego absolutny pesymizm i poczucie wszechobecnego zła. Nawet nie walki dobra ze złem, a po prostu czystego zła, przed którym nie ma ucieczki. I to powracające pytanie zadawane samemu sobie przez Widucha czy jest czełowiekiem, zdaje się tak naprawdę pytać, czy można mieć w sobie dobro i je czynić.
Na końcu Widuch staje przed ostateczną próbą, którą jednak wygrywa.
Abstrahując od głównej fabuły, zafrapowała mnie w tej książce jedna rzecz. Obraz samego siebie poczynionego przez autora. Otóż Twardoch opisuje się nam jako człowiek zbłąkany (dlaczego już nam nie wyjaśnia), który dla osiągnięcia jakiegoś spokoju ducha opuszcza rodzinę, żeby samemu podróżować po Grenlandii, po to, aby się sprawdzić i uciec. To wraz z paroma szczegółami z pamiętnika Widucha sprawia, że można zadać sobie pytanie, czy Twardoch próbuje na kogoś pozować, czy jednak rzeczywiście pomimo już ładnego wieku dalej tkwi w jakiś kompleksach na temat swojej męskości.
Ciężko mi to orzec, ale podejrzewam, że za parę dekad powstanie o tym bardzo gruba książka
Ze Szczepanem Twardochem nigdy nie było mi po drodze. Do niedawna moja znajomość jego twórczości ograniczała się do "Epifanii Wikarego Trzaski", którą choć wspominam dobrze, nie sprawiła, że zapałam ogromną miłością do tego autora.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Chołod" jest już moim drugim podejściem do Twardocha i tym razem naprawdę udanym.
Historia Konrada Wilgemonowicza jest zarówno niezwykła jak...