-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-03-22
2024
2024
2024
2024
2024
2024-01-05
2023-11-13
2023
2023-06-05
2023-06-05
2023-05-05
2023-05-05
2023
2023
2023
2022-02-10
2022-01-10
2021-11-13
"Północ i Południe" Elizabeth Gaskell zalicza się do pocztu angielskiej, XIX-wiecznej klasyki. I każda osoba, choć lekko obeznana z tego rodzaju literaturą nie będzie miała problemu z odgadnięciem finału, ani ogólnego wydźwięku całej książki. Jest to dzieło dla Anglików na wskroś swojskie, choć jakby się zdawało poruszające tematykę tak ważną dla swojej epoki, że powinna być dziełem bezprecedensowym i uniwersalnym. Jednak nim nie jestem.
Porównajmy "Północ i Południe", chociażby z naszą rodzimą "Ziemią obiecaną". Tak, wiem, że oba utwory dzieli kilkadziesiąt lat, jednak orbitują na podobnej tematyce. To znaczy kontrastu między wymierającym światem rolniczo-wiejsko-szlacheckim, a coraz bardziej dominującym miejskim-przemysłowo-kapitalistycznym. Praktycznie to niebo i ziemia, w którym lepiej broni się Reymont.
To porównanie dobrze także obrazuje, jak bardzo wyspiarska literatura była zachowawcza względem kontynentalnej. Co poskutkowało, z tym że choć politycznie Anglia była imperium, kulturowo pozostawała w tyle względem reszty Europy.
Pomijając już te moje zupełnie nieprofesjonalne literaturoznawcze wynurzenia, przejdę do samej powieści.
Jakbyście się zastanawiali, na czym polega zachowawczość tej akurat powieści to przede wszystkim w braku twardych osądzeń, opinii i postaw. Z początku wydawało mi się, że główna bohaterka będzie taką Łęcką jawnie brzydzącą się i okazującą niechęć względem tego niearystokratycznego świata, z którym przyszło się je zetknąć. I z początku autorka, jakby taki jej obraz kreowało. Co oczywiście w dalszej części "Północy i Południa" musiałoby poskutkować albo jej nagłą i trudną przemianą, albo brutalnym światopoglądowym starciem ze swoim przeciwieństwem panem Thorntonem. Mały spoiler: Nic z tych rzeczy, Margaret ot, tak, łagodzi swoją pierwotną postawę i przechodzi do krytykowania swojego ukochanego Południa, jak i dostrzeganiu zalet przemysłowego miasta. Tym samym sprowadzając powieść Gaskell do małego, bezpiecznego dramatu obyczajowego(Oczywiście bez żadnych zberezeństw, byleby nie urazić moralności czytelnika), w którym jakby się zdawało poza śmiercią, największym problemem jest to, żeby sąsiad nie pomyślał, że się źle prowadzisz. I ostatecznie "Północ i południe" kończy, jako banalny romans.
I tak wiem, takie były czasy i angielskie realia, jednakże patrząc na to z dzisiejszej perspektywy czy nawet reszty europejskiej literatury z tego czasu, nie umiem nie patrzeć na to z lekkim politowaniem.
Poza powyższym mogę jedynie dodać, że "Północ i południe" to po prostu niezła powieść, ale na pewno niegenialna. Fanom Austen zdecydowanie przypadnie do gustu. Podobnie, jak osobom chcącym zrobić sobie miły przerywnik między bardziej wymagającą literaturę, która jednocześnie nie będzie obrażać ich inteligencji.
Z "Północą i Południem" Gaskell mam zasadniczo jeden poważny problem. Nie wiem, czy to jest wina tłumacza i redaktora(A raczej na pewno tym i brakiem tego drugiego) czy samej autorki, ale ta powieść stoi na beznadziejnie niskim poziomie językowym. Jest pełna kolokwializmów, mowy potocznej i zupełnie pozbawiona takiego charakterystycznego sznytu wyróżniających XIX-wieczną literaturę. Do tego ta książka ma ogromny problem z narracją. Normą jest w niej w przeskakiwaniu w połowie rozdziału, w połowie strony z perspektywy jednej bohaterki opiekującej się przykładowo swoją matką, do innej postaci, która siedzi w swojej fabryce i ma problem z pracownikami. To ma miejsce w zdaniu po zdaniu, pisanych ciągiem, że wielokrotnie miałam problem z połapaniem się czego ta wypowiedź się tyczy i kogo. Nie mówiąc już o żadnej próbie wyłuszczenia dialogów z wewnętrznych monologów bohaterów.
Nie wiem czyja to wina, ale zdecydowanie ten niski poziom językowy przełożył się na niższą ocenę tej książki w moich oczach. I na pewno będę chciała w przyszłości porównać to tłumaczenie z oryginałem.
"Północ i Południe" Elizabeth Gaskell zalicza się do pocztu angielskiej, XIX-wiecznej klasyki. I każda osoba, choć lekko obeznana z tego rodzaju literaturą nie będzie miała problemu z odgadnięciem finału, ani ogólnego wydźwięku całej książki. Jest to dzieło dla Anglików na wskroś swojskie, choć jakby się zdawało poruszające tematykę tak ważną dla swojej epoki, że powinna...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ze Szczepanem Twardochem nigdy nie było mi po drodze. Do niedawna moja znajomość jego twórczości ograniczała się do "Epifanii Wikarego Trzaski", którą choć wspominam dobrze, nie sprawiła, że zapałam ogromną miłością do tego autora.
"Chołod" jest już moim drugim podejściem do Twardocha i tym razem naprawdę udanym.
Historia Konrada Wilgemonowicza jest zarówno niezwykła jak i zwykła. Przybłęda, który nigdzie nie jest u siebie, nie wie, kim tak naprawdę jest, urzeczony rewolucją wyrusza do Rosji bolszewickiej, gdzie walczy za komunizm, w końcu zakłada rodzinę, ustatkowuje się, ażeby na koniec zostać przemielonym przez obozowe tryby.
Historia jak wiele, a jednak Twardochowi ukrywającemu się za konwencją biografii udaje się nas zaskoczyć, a nawet nie tyle zaskoczyć, co poruszyć w nowy sposób i tym samym swoiście uaktualnić tematy, które wydawało się obrosły nimbem czasu.
Twardoch za pomocą kostiumu historycznego na nowo dekonstruuje nam istotę człowieczeństwa. Widuch maniakalnie w swoim pamiętniku zadaje sobie pytanie czy jest "czełowiekiem" czy nie. Poznając jego losy i ludzi, którzy się o niego otarli można dojść do wniosku, że Widuch źle to sformułował. Powinien pytać czy coś takiego jak człowiek w ogóle istnieje.
I zdaje mi się, że sam Twardoch doszedł do podobnych wniosków i stąd powstał Chołod.
I tu autor czerpię z konwencji dobrze znanej literaturze, czyli utopii.
I w pierwszej chwili myślimy, że ta część powieści pójdzie już utartym szlakiem, jednak Twardoch konsekwentnie kreuje swój literacki świat. Chołod nie jest utopią. Nie w ścisłym tego słowa znaczeniu. Nie jest to ani Atlantyda, ani stworzona rodzimą ręką wyspa Nipu. Nie przyświeca mu idea niesienia kaganka oświaty, nie ciąży mu dydaktyzm.
Twardowski Chołod to zimne piekło, które bohaterom jedynie zdaje się rajem. I nietrudno im się dziwić, wszakże porównali go do stalinowskiej Rosji i obozowej rzeczywistości.
Jednak i Chołod ku utrapieniu bohaterów zniknie zmiażdżony sierpem i młotem.
Koncepcja świata według Twardocha to coś, co mnie zafascynowało w tej powieści najbardziej. Zdaje się wypływać z niego absolutny pesymizm i poczucie wszechobecnego zła. Nawet nie walki dobra ze złem, a po prostu czystego zła, przed którym nie ma ucieczki. I to powracające pytanie zadawane samemu sobie przez Widucha czy jest czełowiekiem, zdaje się tak naprawdę pytać, czy można mieć w sobie dobro i je czynić.
Na końcu Widuch staje przed ostateczną próbą, którą jednak wygrywa.
Abstrahując od głównej fabuły, zafrapowała mnie w tej książce jedna rzecz. Obraz samego siebie poczynionego przez autora. Otóż Twardoch opisuje się nam jako człowiek zbłąkany (dlaczego już nam nie wyjaśnia), który dla osiągnięcia jakiegoś spokoju ducha opuszcza rodzinę, żeby samemu podróżować po Grenlandii, po to, aby się sprawdzić i uciec. To wraz z paroma szczegółami z pamiętnika Widucha sprawia, że można zadać sobie pytanie, czy Twardoch próbuje na kogoś pozować, czy jednak rzeczywiście pomimo już ładnego wieku dalej tkwi w jakiś kompleksach na temat swojej męskości.
Ciężko mi to orzec, ale podejrzewam, że za parę dekad powstanie o tym bardzo gruba książka
Ze Szczepanem Twardochem nigdy nie było mi po drodze. Do niedawna moja znajomość jego twórczości ograniczała się do "Epifanii Wikarego Trzaski", którą choć wspominam dobrze, nie sprawiła, że zapałam ogromną miłością do tego autora.
więcej Pokaż mimo to"Chołod" jest już moim drugim podejściem do Twardocha i tym razem naprawdę udanym.
Historia Konrada Wilgemonowicza jest zarówno niezwykła jak...