-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać392
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2019-04-26
2019-07-09
2018-06-05
2017-12-17
2017-07-18
2017-07-14
2016-01-22
2017-04-22
Sarah J. Maas powraca w wielkim stylu!
Z książkami tej pani jest jeden problem. A mianowicie pewne wrażenie, jakie pozostaje ze mną po ich przeczytaniu: że nie da się już napisać nic lepszego, od tego, co właśnie przeczytaliśmy. Jej powieści są po prostu cudowne. Pisane na tak wysokim poziomie, że wydaje się, że nie ma opcji, nie da rady. I jak do tej pory pani Maas udawało się obalić to wrażenie. Autorka po raz kolejny pokazała, na co ją stać i podniosła poprzeczkę, którą ustawiła sobie pisząc poprzednie książki. Udowodniła, że stać ją na wiele więcej i to, co dała nam w "Imperium burz" jest tylko przedsmakiem wielkiej bomby, jaka czeka nas w kolejnych tomach. A przynajmniej tak wygląda to w moim odczuciu.
Po raz kolejny powracamy, by towarzyszyć głównym bohaterom w ich drodze po Erileii. Pełnej niebezpieczeństw, zagadek, intryg i wrogów czyhających tuż za zakrętem. Już od pierwszych stron zostajemy szarpnięci w wir wydarzeń i nieuchronnie zbliżamy się do końca, który łamie serce... Ale nie o zakończeniu teraz mi mówić.
Nie ma już nudnych momentów. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Poznajemy wszystko jeszcze głębiej i dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy. Niejednokrotnie oczekując w napięciu na dalszy ciąg wydarzeń. W tym tomie non stop coś się dzieje. Nie ma nawet chwili na odpoczynek. O ile w poprzednich, ktoś bardzo doczepny, mógł narzekać na śladowe ilości akcji w niektórych momentach, tak teraz po prostu nie ma bata - rollercoaster emocji gwarantowany. Od samego początku jesteśmy trzymani w napięciu. Na jaw wychodzą sekrety, których istnienia nigdy byśmy nie podejrzewali. Co chwila pojawiają się nowe informacje, które wywracają nasze postrzegania świata przedstawionego do góry nogami. Wiele razy próbowałam przewidzieć, co się za raz stanie, a jednak każda moja hipoteza okazywała się nietrafna. Ani razu nie udało mi się zgadnąć co też kombinuje główna bohaterka, czy autorka. I właśnie to jest wielkim plusem. Niełatwo jest mnie zaskoczyć, a jednak Sarah J. Maas robi to z niesamowitą łatwością.
Na reszcie wyczekiwany przeze mnie romans zaczyna się rozwijać we właściwym kierunku. I nie bójcie się - autorka nie przesadziła i nie zmieniła książki w kolejne, głupie romansidło. Oj nie. Utrzymała wszystko na wysokim poziomie. Relacje między postaciami zostały opisane tak subtelnie i delikatnie, że lektura pewnych fragmentów tylko dodawała atrakcyjności całej reszcie. I nie jest to jedyna rzecz, która wypadła tutaj rewelacyjnie. Pojawia się więcej opisów walk, miejsc i wszystkiego tego, czego wcześniej mogłoby wydawać się mało. Autorka łączy to w jedną, perfekcyjną całość i tworzy książkę, o której lekturze nie zapomni się jeszcze przez bardzo długi czas.
Z czystym sumieniem mogę polecić zarówno ten tom, jak i całą serię KAŻDEMU miłośnikowi książek fantasy i nie tylko. Spróbujcie, a nie pożałujecie ;)
Sarah J. Maas powraca w wielkim stylu!
Z książkami tej pani jest jeden problem. A mianowicie pewne wrażenie, jakie pozostaje ze mną po ich przeczytaniu: że nie da się już napisać nic lepszego, od tego, co właśnie przeczytaliśmy. Jej powieści są po prostu cudowne. Pisane na tak wysokim poziomie, że wydaje się, że nie ma opcji, nie da rady. I jak do tej pory pani Maas...
2017-03-30
2017-03-10
Od dawna polowałam na tę książkę, a kiedy wreszcie ją zdobyłam, wprost nie mogłam doczekać się, aż poznam zawartą w niej historię.
Już od samego początku miałam do niej wielkie, naprawdę wielkie oczekiwania... i nie zawiodłam się ani odrobinę. Wszystko było tak, jak to sobie wyobraziłam, a nawet lepiej. Sarah J. Maas jak zawsze utrzymała wysoki poziom, wciągając czytelnika coraz bardziej w miarę czytania kolejnych stron. Nie potrafiłam się oderwać nawet na chwilę.
Dzięki tej nowelce możemy poznać historię Cealeny sprzed zdarzeń mających miejsce w "Szklanym tronie" i jego kolejnych tomach. Dowiadujemy się jak to się stało, że nasza główna bohaterka trafiła do kopalni w Endovier i co tak naprawdę łączyło ją z niejakim Samem. I tutaj pojawia się pierwsze "cuś". Jeszcze zanim w ogóle sięgnęłam po tę powieść, doskonale wiedziałam, jak się zakończy i wydawało mi się, że jestem na to dobrze przygotowana. Że nie przywiążę się do bohaterów i nie będę płakać, że po prostu jakoś przez to przebrnę. Właśnie, wydawało mi się. Bo choć nie wiem jak mocno starałam się nie przywiązywać się do bohaterów, a w szczególności do Sama... no nie potrafiłam ich nie pokochać. Sarah J. Maas wykreowała ich niemal doskonale. Zadbała o każdy, nawet najmniejszy szczegół, odsłaniając kolejny fragment tego códownego świata. Dała nam szansę jeszcze lepiej poznać główną bohaterkę i właśnie dzięki temu pokochałam ją jeszcze mocniej. Nie wiem dlaczego żyłam tak długo, nie wiedząc jak cudowna jest ta historia. No po prostu nie mam pojęcia, jak mogłam żyć w takie nieświadomości, nie znając przeszłości bohaterów. I choć byłam przygotowana na to, co stanie się na końcu, choć wiedziałam to od samego początku... i tak ryczałam jak bóbr, kiedy wszystko się posypało. Wiedziałam, że teraz bohaterowie żyją swoim życiem, że to po prostu przeszłość... Ale to nic nie zmieniało. Sarah J. Maas jak zwykle była sobą, porwała mnie od pierwszych stron i na nowo złamała moje biedne czytelnicze serducho. Czy żałuję, że po nią sięgnęłam? Oczywiście, że nie. Choćby nie wiem co, cieszę się, że dane mi było poznać tą część historii Cealeny.
Nie było w niej żadnych zgrzytów, akcja nie zawsze pędziła na łeb, na szyję, a jednak nie potrafiłam się oderwać. Autorka wywołała we mnie wiele emocji, sprawiła, że lektura tak mnie wciągnęła, że nawet nie zauważyłam kiedy minęły te wszystkie godziny, a ja siedziałam na łóżku kiwając się w przód i w tył z powodu zakończenia. To napięcie, jakie budowało się przez całą powieść nagle osiągnęło punkt kulminacyjny i... po prostu mną zawładnęło, jak cała ta historia. To, co tutaj się stało, jest nie do opisania, bo mimo, iż ryczałam jak bober, byłam też niesamowicie szczęśliwa. Tak, jakbym znalazła ostatni, brakujący fragment układanki.
PODSUMOWUJĄC:
Jeśli jesteście fanami Sary J. Maas, powinniście obowiązkowo sięgnąć po tę historię. Będąc szczerą, spodobała mi się ona jeszcze bardziej niż tom pierwszy, ale pani Maas ma tą tendencję do sprawiania, że każda jej kolejna książka przebija poprzednią. Otrzymałam tutaj spory kawał emocji, akcji, fantastycznego świata i cudownych bohaterów. Jestem całkowicie pewna, że w przyszłości nie jednokrotnie sięgnę po tę historię i za każdym razem emocje będą tak samo silne. Polecam całym serduchem. A jeśli nie znacie jeszcze pióra pani Maas, powinniście czym prędzej to zmienić. Dla mnie najlepsza seria fantasy, jaką kiedykolwiek czytałam. GORĄCO POLECAM!
Od dawna polowałam na tę książkę, a kiedy wreszcie ją zdobyłam, wprost nie mogłam doczekać się, aż poznam zawartą w niej historię.
Już od samego początku miałam do niej wielkie, naprawdę wielkie oczekiwania... i nie zawiodłam się ani odrobinę. Wszystko było tak, jak to sobie wyobraziłam, a nawet lepiej. Sarah J. Maas jak zawsze utrzymała wysoki poziom, wciągając czytelnika...
2017-03-12
Każda kolejna książka Sary J. Maas jest lepsza od poprzedniej. Za każdym razem podnosi ona swoją poprzeczkę jeszcze wyżej i w pewnej chwili człowieka nachodzi myśl: "czy możliwym jest, aby ją przeskoczyła?". To właśnie pytanie zadawałam sobie po lekturze „Dworu cierni i róż", który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Nie sądziłam, że da się napisać coś lepszego. Wierzyłam w moją ulubioną autorkę, jednak byłam przygotowana na to, że ten tom mógłby nie dorównać poziomem poprzedniemu. OGROMNIE SIĘ MYLIŁAM. I strasznie się z tego cieszę.
Pani Maas nie tylko utrzymała poziom poprzedniego tomu i wszystkich innych jej książek. Oj nie. Ona go przebiła i po raz kolejny ustawiła poprzeczkę tak wysoko, że jest to coś niesamowitego. Żadna inna książka nigdy nie zaskoczyła mnie tak bardzo. Pokochałam ją już od pierwszych stron i jestem pewna, że niejednokrotnie powrócę do niej w przyszłości.
Sarah J. Maas jest moją ulubioną autorką z wielu powodów. Między innymi dlatego, że historie przez nią tworzone mogą wydawać się stereotypowe, mogą być przewidywalne, a ona i tak za każdym razem potrafi nas zaskoczyć. Jej styl ma w sobie coś, co przyciąga, a jej powieści nie pozwalają o sobie zapomnieć.
Bohaterowie, pomysł na fabułę i akcja, stanowią jedną, idealnie wyważoną całość. Czytelnik tak wciąga się w ten świat, że nie zauważa kiedy mijają kolejne godziny i kolejne strony. Mimo swej objętości powieść czyta się bardzo szybko, akcja jest wartka, dzięki czemu nie nudzą nawet dłuższe opisy. Autorka ma ten plus, że opisuje tylko rzeczy istotne dla fabuły, nie ma tutaj przydługich, niepotrzebnych informacji. A zakończenie wbija w fotel. I robi to tak mocno, że jeszcze przez jakiś czas po przeczytaniu, czytelnik siedzi na miejscu, wpatrując się w ścianę przed sobą.
Nie da się opisać uczuć, jakie mi towarzyszyły podczas lektury. W jednej chwili byłam jednocześnie zauroczona i miałam ochotę krzyczeć. Niejednokrotnie musiałam na chwilę przerwać lekturę po to, aby przejść się po domu i ochłonąć z nadmiaru emocji. Tego nie da się opowiedzieć, to trzeba przeczytać.
Moim zdaniem pozycja obowiązkowa dla każdego fana powieści fantastycznych. Po prostu rewelacja.
Każda kolejna książka Sary J. Maas jest lepsza od poprzedniej. Za każdym razem podnosi ona swoją poprzeczkę jeszcze wyżej i w pewnej chwili człowieka nachodzi myśl: "czy możliwym jest, aby ją przeskoczyła?". To właśnie pytanie zadawałam sobie po lekturze „Dworu cierni i róż", który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Nie sądziłam, że da się napisać coś lepszego. Wierzyłam w...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-02
2015-07-01
"Szepty o wschodzie księżyca" to już czwarta część wodospadów cienia. Z wielu powodów jest moją ulubioną... Pokochałam ją przez styl autorki, przez plątaninę zagadek, uczuć, zjawisk paranormalnych i wielu wielu innych. Nie ma nic lepszego dla mola książkowego, niż sięgnąć po kolejną część swojej ulubionej serii (tak, wiem, że nie powiedziałam nic odkrywczego, ale to prawda).
Na reszcie Kylie wie kim, jest... Ale czy to wyjaśnia jej wątpliwości? Podczas tych 2 miesięcy spędzonych w Wodospadach cienia dowiedziała się o sobie więcej niż przez całe swoje życie:
-jest obrońcą- to niezwykle rzadko spotykany cenny dar, ale czy jest taki cudowny jak mogłoby się wydawać? Otóż nie... Nie wiadomo, czy to przez to, że jest kameleonem, ale z jakichś powodów Kylie może ratować każdego, ale nigdy nie będzie dość silna, aby uratować siebie...
-nasza bohaterka na reszcie wie czym/kim jest ale to nie rozwiązuje nic, bo jest przedstawicielką "gatunku" istot nadnaturalnych, o którym nikt nie słyszał, a wiedzę na ten temat mogą posiadać jedynie jej prawdziwi dziadkowie ze strony ojca i JBF. Współpraca z tymi ostatnimi nie bardzo uśmiecha się Kylie...
-dziewczyna na reszcie dokonała wyboru pomiędzy Lucasem a Derekiem, wybrała Lucasa, ale czy to był dobry wybór? Lucas co raz bardziej chce, żeby Kylie okazała się być wilkołakiem, bo w tedy mogliby być razem bez większych problemów, ale kiedy okazuje się, że nasza bohaterka jest jednak kameleonem Lucas zaczyna się od niej odsuwać... Czy uda się być im razem? Niestety, ale Kylie dowiaduje się, że Lucas zaręczył się z Monique, a tym samy poprzysiągł jej swoją duszę. To wszystko niszczy jej marzenia o wspólnej przyszłości, łamie jej serce i przelewa czarę goryczy...
-Kylie, opuszcza wodospady cienia i postanawia zamieszkać z dziadkiem, żeby dowiedzieć się, o swoich korzeniach, przeznaczeniu, o tym, kim/ czym na prawdę jest i kim jest jej rasa- Kameleony.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się takiego zakończenia... Tzn wiedziałam, że Kylie w końcu spotka się z dziadkiem i resztą kameleonów, ale nie podejrzewałam, że Lucas złamie jej serce... To był dla mnie szok i łezka zakręciła mi się w oku, gdy to czytałam... Pozostały wątpliwości, kogo wybierze Kylie? Czy uda jej się pokonać największego wroga- podstępnego wyrzutka, Maria? Czy wreszcie odkryje swoje przeznaczenie?
Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg historii oraz na opublikowanie części dodatkowych, w polskiej wersji językowej... Polecam całą serię i z niecierpliwością oczekuje premiery 5-tej części "Wodospadów cienia"- "Wybranej o zmroku" ♥♥♥
"Szepty o wschodzie księżyca" to już czwarta część wodospadów cienia. Z wielu powodów jest moją ulubioną... Pokochałam ją przez styl autorki, przez plątaninę zagadek, uczuć, zjawisk paranormalnych i wielu wielu innych. Nie ma nic lepszego dla mola książkowego, niż sięgnąć po kolejną część swojej ulubionej serii (tak, wiem, że nie powiedziałam nic odkrywczego, ale to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-28
2016-12-11
Zauważyłam, że ostatnio wymagam coraz więcej od tego typu książek i strasznie ciężko jest mnie zadowolić. Jednak jeśli chodzi o panią Sorensen, to niewątpliwie zachwyciła mnie swoją historią o Callie i Kayden'ie. Poprzez dwa tomy ich historii, które dane i było poznać, zdążyłam zakochać się w jej piórze i stwierdzić, że przeczytam każdą kolejną książkę, którą napisze. Tak więc można się spodziewać, że miałam wielkie oczekiwania odnośnie "Przeznaczenia Violet i Luke'a". Nie do końca się udało, nie mniej jednak, jak zwykle jestem bardzo zadowolona.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak bardzo wyprana z emocji, jak po zakończeniu lektury tej książki. I mówię to w pozytywnym sensie. Pozostawiła mnie ona w stanie całkowitego odrętwienia tą historią. Podczas jej czytania przeżywałam różne emocje; od początkowego znudzenia, poprzez zdezorientowanie i złość, do totalnego zachwytu i łez. Owszem, zdarzają się tego typu powieści, jednak rzadko której udaje się spełnić moje oczekiwania. Ten wybór był jednak strzałem w dziesiątkę.
"Przeznaczenie Violet i Luke'a", to trzeci tom serii The Coincidence, który po części opowiada historię innych bohaterów, jednak jeśli chce się dobrze w nim odnaleźć - przydałoby się znać "Przypadki..." oraz "Ocalenie Callie i Kaydena", ponieważ nawiązuje on również do historii wcześniej wspomnianej dwójki. Violet i Luke są ich współlokatorami, i tak - mamy tutaj schemat, gdzie bohaterowie muszą się znać, bla, bla. Ale to w niczym nie przeszkadza. Ci, którzy czytali pierwsze dwa tomy, wiedzą, że relacje pomiędzy tą czwórką ciężko byłoby nazwać nawet przyjaźnią. Początkowo może być ciężko wbić się w tą historię, ponieważ wstęp jest nieco chaotyczny, jednak gwarantuję Wam, że o ile pierwsze kilka rozdziałów może być ciężkie, tak później idzie się z górki, a na koniec wszystko spada na czytelnika jak grom z jasnego nieba.
Historia przedstawiona w tym tomie jest równie emocjonująca jak w reszcie. Potrafi złapać za serce i sprawić, że popłyną łzy (a przynajmniej tak było w moim przypadku), a także rozweselić. Nie ma tutaj głupich trójkątów miłosnych. Nie ma żadnych Mary Sue czy Gary Stuu. Nie ma idealnych bohaterów z idealnym życiem, ani błahych problemów. Jeśli szukacie czegoś lekkiego do odmóżdżenia, radzę zajrzeć gdzieś indziej, ponieważ ta książka zajmie Wasze myśli na długie godziny i być może kolejne dni. Nie da się przestać o niej myśleć. Nie da się wyrwać z jej świata. Kiedy już po nią sięgniesz, nie uda ci się pozostać obojętnym.
Bohaterowie wykreowani przez autorkę nie są idealni. I mówię tutaj zarówno o względzie stylistycznym, gdzie były pewne niedociągnięcia, jak i o tym takim osobowym. Z tego, co zdążyłam zaobserwować, żadna z postaci pani Jessici nie ma, lub też nie miała lekko. Żadne z nich nie może poszczycić się idealnym życiem w idealnym gronie rodziny i przyjaciół. Są zwyczajni. No może w niektórych momentach nieco przesadzeni. Ale jednak nadal można wczuć się w ich sytuację, wyobrazić sobie, że takie rzeczy się zdarzają. Że na świecie są ludzie, którzy mają równie ciężko. I za to właśnie cenię sobie książki tej pani. To nie są płytkie romanse. Jako jedne z nielicznych posiadają tak prosty język, który tak idealnie trafia do osób w moim wieku - czyli tych, którzy wciąż mają naście lat. Ale nie mówię tutaj o tym, że jest to powieść tylko dla nastolatków. Mogą ją czytać osoby dorosłe, na co dowodem jest choćby moja ciotka, która gardzi młodzieżówkami i romansami, a po przeczytaniu "Przypadków Callie i Kayden'a", stwierdziła "nie była taka zła i be sensu, jak się na to zapowiadało". Da się? Da się!
Podsumowując:
Książka nie była idealna, miała swoje błędy i niedociągnięcia, jednak teraz, pisząc to, nie widzę żadnej przeszkody przed tym, by ją pochwalić i polecić. Styl autorki nie zmienił się od czasu dwóch poprzednich części, a jeśli już, to raczej na lepsze, niżeli na gorsze. Wciąż zadowala on swoją prostotą i przesłaniem. Lekkością pióra i tym, że potrafi skłonić do myślenia bardziej, niż nie jedna z tych "wartościowych" książek. Historia po raz kolejny nie jest banalna. Bohaterowie, których tutaj mamy są zwykłymi ludźmi, nastolatkami, takimi jak większość nastolatków. Tyle tylko, że ich życie nie było tak łaskawe, by mogli powiedzieć, że ich największym problemem są oceny w szkole i to, co pomyślą sobie znajomi.
Powodem, dla którego nie dałam lepszej oceny tej historii jest to, że na początku było mi ciężko się w nią wciągnąć. Być może jest to wina książki, a być może chodzi tutaj o to, że minęło dość sporo czasu (prawie, że rok) odkąd czytałam poprzednie części i wiele rzeczy zostało przeze mnie zapomniane. Nie wiem, nie wnikam.
Tak więc, moim zdaniem ta powieść... Ogólnie wszystkie książki tej autorki - zasługują na większe uznanie i rozgłos. Szkoda patrzeć, kiedy w dzisiejszych czasach promuje się tylko te książki, które na pewno przyniosą zysk, nie wnosząc nic pożytecznego do życia czytelników - zamiast tych, które mogłyby nauczyć ich niejednego i być może pomóc w przyszłości poradzić sobie z podobną sytuacją. Gorąco polecam każdemu, kto szuka czegoś więcej niż głupiutkiego, schematycznego romansu. Rollercoaster emocji gwarantowany.
Zauważyłam, że ostatnio wymagam coraz więcej od tego typu książek i strasznie ciężko jest mnie zadowolić. Jednak jeśli chodzi o panią Sorensen, to niewątpliwie zachwyciła mnie swoją historią o Callie i Kayden'ie. Poprzez dwa tomy ich historii, które dane i było poznać, zdążyłam zakochać się w jej piórze i stwierdzić, że przeczytam każdą kolejną książkę, którą napisze. Tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-01
Cudowna. Niesamowita. Zabawna. Wciągająca. Niezapomniana. Rewelacyjna. To tylko kilka z określeń, jakie przychodzą mi do głowy po przeczytaniu tej książki. Gdybym tylko mogła, dałabym jej ocenę 11/10, napisała dla autorki poemat wychwalający jej dzieło i postawiła sobie ołtarzyk w pokoju. Cud, miód, maliny.
Nie pamiętam kiedy ostatnio tak bardzo uśmiałam się w trakcie lektury jakieś książki. Jeśli mam być szczera, to mój ukochany Percy Jackson wymięka przy tekstach bohaterów pani Rudej i to totalnie. Każdy dialog. Każda scena. Każda "złota myśl" na początku rozdziału. - To wszystko wywoływało na moich ustach uśmiech większy niż banan i nie raz śmiałam się w głos.
Kupując tę książkę na Targach w Krakowie kierowałam się głównie tym, że jest ona tam przedpremierowo i miło byłoby w końcu mieć okazję do przeczytania czegoś takiego. Nie spodziewałam się jednak, że to tylko zwiększy moje cierpienia w oczekiwaniu na tom drugi, ponieważ pierwszy całkowicie mnie oczarował.
Świat wykreowany przez autorkę był tak cudowny, że wręcz MUSIAŁAM się w nim znaleźć. Elfy, trolle, krasnoludy, magowie - to tylko nieliczne postacie fantasy, które się tutaj pojawiły, a które zazwyczaj wydają mi się nudne. W "Sztylecie rodowym" na szczęście nic takiego nie nastąpiło, wręcz przeciwnie - dzięki tej książce zaczęłam patrzyć na nie bardziej przychylnym okiem i nawet zyskałam ulubionego elfa! Daezael po prostu wymiata i kładzie na łopatki wszystkie inne elfy (kij, ze znam tylko jego), i w ogóle wszystkie fantastyczne postaci/stworzenia. Jego teksty były tak genialne, że po prostu nie można było się w nim nie zakochać. Po prostu... Uwielbiam, nie WIELBIĘ GO. O ludu ile ja bym dała, żeby go spotkać, to aż się w głowie nie mieści (pomińmy fakt, że zapewne pokazałby mi jak bardzo gardzi "istotami niższymi" - ja i tak byłabym zachwycona, nawet, jeśli po chwili zeżarłaby mnie pomroka). Dodatkowo nie wolno mi tutaj nie wspomnieć o najbardziej-irytującym-krasnoludzie-fajtłapie-i-niezdarze-świata. Bywały takie momenty kiedy miałam ochotę go udusić gołymi rękami, bo po prostu nie wytrzymywałam psychicznie z tym mazgajem. Jednak o dziwo - polubiłam go (co tylko wskazuje na moje dziwactwo). Do tego najbardziej uroczy troll jakiego kiedykolwiek spotkałam (czytałam) i kapitan-arogancki-dupek, którego uwielbiam pomimo tego, że raczej powinnam go nienawidzić.
Ale dość już gadania o postaciach, przejdźmy dalej:
Niezwykle istotnym elementem książki była podróż. Główna bohaterka wyrus... STOP. Nie będę tutaj spoilerować. W każdym razie mamy tutaj motyw podróży. I wierzcie mi - kiedy już zostaniecie wciągnięci (czyli właściwie od pierwszego akapitu pierwszego rozdziału) nie będziecie umieli się wyrwać. Historia wciągnie Was bardziej, niż ruchome piaski i do samego końca nie pozwoli się wyrwać. Mnie się udało - poszłam spać, bo nie chciałam zarywać nocy. Jednak kiedy już położyłam się na łóżku - sen nie chciał przyjść, bo mój 'kochany' mózg wymyślał tysiące scenariuszy na sekundę. Tak więc wstałam i wróciłam do czytania. Zarwałam dla tej książki noc, jednak nie żałuję. Ogólnie jej kupno było najlepszą decyzją jaką mogłam podjąć.
Podsumowując:
Pani Aleksandra Ruda wykreowała tutaj niesamowity, pełen magii i sekretów świat. Bohaterowie powieści byli tak dobrze przedstawieni, że mogłam ich sobie doskonale wyobrazić, nawet się przy tym zbytnio nie wysilając (co jest ogromnym plusem, ponieważ w ich skład wchodziła magiczka po przyspieszonym kursie, arogancki dupek zwany również kapitanem, troll, krasnolud-mazgaj i oczywiście najlepsiejszy na świecie elf - Daezael ♥). Historia przez nią przedstawiona wciąga już od pierwszych stron i nie pozwala się oderwać. Pomysł na fabułę jest doskonały, a wszelkie zdarzenia mające miejsce po drodze tylko zaostrzają czytelniczy apetyt. I wiecie co jest najlepsze? Pani Ruda upchnęła te wszystkie cuda w zaledwie 368 stronach (co jak na mój gust jest zbyt małą ilością, zwłaszcza, że chodzi o tak dobrą książkę). WIELKIE gratulacje dla autorki - mam nadzieję, że drugi tom będzie równie dobry, a może nawet lepszy, oraz, że nie będzie trzeba długo czekać na zakończenie trylogii. KONIECZNIE MUSICIE PRZECZYTAĆ TĄ KSIĄŻKĘ! Polecam każdemu :)
Cudowna. Niesamowita. Zabawna. Wciągająca. Niezapomniana. Rewelacyjna. To tylko kilka z określeń, jakie przychodzą mi do głowy po przeczytaniu tej książki. Gdybym tylko mogła, dałabym jej ocenę 11/10, napisała dla autorki poemat wychwalający jej dzieło i postawiła sobie ołtarzyk w pokoju. Cud, miód, maliny.
Nie pamiętam kiedy ostatnio tak bardzo uśmiałam się w trakcie...
2016-10-27
Jakiś czas temu, mniej więcej rok - miałam okazję zapoznać się z sagą „Szeptem" tej samej autorki. Nie wiem, jak oceniłabym ją teraz, jednak wtedy wywarła ona na mnie wielkie wrażenie i postanowiłam przeczytać inne książki pani Fitzpatrick. Na reszcie mi się to udało i po prostu nie wiem, co powiedzieć.
Nie wiem, czego się spodziewałam po lekturze tej książki, ale na pewno nie tego, że pozostawi mnie w totalnej emocjonalnej rozsypce.
To już któryś raz, kiedy zabieram się za napisanie o niej czegokolwiek, jednak cały czas mi to nie wychodzi. Po prostu... Wywołała we mnie tak wiele emocji, że gdybym chciała to tutaj opisać - zajęłoby to kilka stron. Jedno jest pewne - może walczyć o tytuł najlepszej książki tego roku (ze wszystkich przeczytanych przeze mnie).
Była to moja pierwsza powieść w stylu kryminału/thrillera(?) dla młodzieży, więc nie miałam pojęcia czego mogę oczekiwać, ani co mogę tutaj dostać. Tak więc, kiedy tylko zaczęłam ją czytać, z zapartym tchem pochłaniałam kolejne strony, coraz bardziej wciągając się w świat bohaterów. Nawet nie zorientowałam się kiedy zegar w pokoju wskazał drugą w nocy, a cała powieść była za mną. Jedno jest pewne - dzięki temu, że czytałam tą książkę tak późną porą, dużo łatwiej było mi wczuć się we wszystko, co miało tam miejsce. Nie raz miałam wrażenie, że ktoś na mnie patrzy, bądź też rusza się coś za oknem. Może jestem zbyt strachliwa, a może po prostu mam zbyt wybujałą wyobraźnię, jednak zdarzyło się, że miałam ciarki na plecach i podskakiwałam z każdym nowym dźwiękiem. Pierwsze tego typu przeżycie. Udane w stu procentach.
Fabuła wymyślona przez autorkę wydała mi się ciekawa, nawet bardzo, pomimo tego, że odniosłam wrażenie, iż to gdzieś już było. Bywały też takie momenty kiedy irytowała mnie główna bohaterka. I wierzcie mi - irytowała mnie tak mocno, że miałam ochotę ją spoliczkować byleby się otrząsnęła i popatrzyła na to, jak się zachowuje. Poza wspomnianą główną bohaterką byli również bohaterowie drugoplanowi i ci jeszcze mniej ważni. Jednym z takich bohaterów była przyjaciółka Britt, czyli Korbie. Nie dość, że głupie imię, to głupi bohater. Poważnie. Dawno nie spotkałam się z bardziej ciamajdowatą i samolubną postacią niż ona. Dno i wodorosty. Jeśli chodzi o inne minusy, to poza tymi dwoma nie znalazłam żadnych. Możliwe, że to dlatego iż wcale ich nie szukałam, ale nie będę się teraz w to zagłębiać.
Za to muszę tutaj wspomnieć o tym, że jestem zachwycona. Zakochana. Zauroczona. I ogólnie "za". Nie dość, że książka mnie wciągnęła i wywołała dreszczyk emocji, i irytację, to dodatkowo całkowicie pokochałam pewnego pana z tej powieści. A właściwie dwóch panów. Nie zdradzę Wam o kogo chodzi, ale jeśli mam być szczera, to bardzo często staram się "zrozumieć psychikę" tych złych i właśnie dlatego pokochałam "tego złego do szpiku kości mordercę". Czy coś jest ze mną nie tak? Nie wiem, poza słabością do "ciemnej strony mocy" nie posiadam wielu dziwactw, więc sami oceńcie.
Podsumowując:
Fabuła. Bohaterowie (nawet ci irytujący). Miejsce akcji. Jeszcze raz bohaterowie (ci "źli"). Tajemnica. - To jedne z niewielu plusów tej książki. Jeśli zdecydujecie się po nią sięgnąć, gwarantuję Wam, że może niekoniecznie przeżyjecie rollercoaster emocji, jednak na pewno będzie ona dla Was niezapomniana.
Pani Fitzpatrick stworzyła w niej bardzo nieprzyjemny świat, w którym pomimo wszystkich przeciwieństw chciałabym żyć. Osoby, które czytały już tę powieść zapewne będą zachodzić w głowę dlaczego, jednak nie umiem tego wytłumaczyć. Ogólnie nie umiem określić moich uczuć względem tej książki. Na pewno są one bardzo pozytywne, ale jednocześnie chciałabym płakać. Płakać, bo nie ma tego więcej. JA CHCĘ KONTYNUACJI. Kij, że zapewne byłaby naciągana i zepsuła mi cały obraz. W takim razie chcę wiedzieć co było PRZED "Black Ice".
Jakiś czas temu, mniej więcej rok - miałam okazję zapoznać się z sagą „Szeptem" tej samej autorki. Nie wiem, jak oceniłabym ją teraz, jednak wtedy wywarła ona na mnie wielkie wrażenie i postanowiłam przeczytać inne książki pani Fitzpatrick. Na reszcie mi się to udało i po prostu nie wiem, co powiedzieć.
Nie wiem, czego się spodziewałam po lekturze tej książki, ale na pewno...
2015-09-29
Po przeczytaniu "Błękitu Szafiru" od razu sięgnęłam po kolejny tom. Całą trylogię uważam za rewelacyjną, jednak to zieleń najbardziej podbiła moje serce.
Od samego początku zaintrygowały mnie zarówno tytuły książek jak i ich fabuły. I chociaż na początku byłam z deczka sceptycznie nastawiona do trylogii ze względu na to, ze opowiadała o podróżach w czasie to jednak się nie zawiodłam. Ba! Wręcz zakochałam się we wszystkich tomach "Trylogii Czasu". Ze względu na to, że książki były prowadzone w narracji pierwszoosobowej łatwiej było mi wyobrazić sobie niektóre sytuacje.
Od samego początku polubiłam większość postaci tj; Leslie, pana Bernharda, ciocię Mady, madame Rossini (i ten jej cudowny francuski akcent "magnifique") rodzeństwo Gwenny no i oczywiście samą Gwendolyn. Natomiast miałam wątpliwości co do Gideona, ponieważ jego zachowanie było trochę gburowate. Co do Gideona; po przeczytaniu błękitu miałam ochotę "dać mu w pysk" za jego zachowanie ale przeszło mi mniej więcej w połowie książki, gdy dowiedziałam się jak to jest naprawdę.
Uważam, że książka była doskonałym zwieńczeniem całej trylogii, jednak chciałabym, żeby znalazło się w niej troszeczkę więcej informacji o tym jak to było z Gwen i Gideonem. Czytając epilog miałam jedno ważne pytanie na które niestety nie znam odpowiedzi a mianowicie; Lucy i Paul spodziewali się kolejnego dziecka i przybrali nazwisko Bernhard, czy tylko mi się wydaje, że to jest w jakimś stopniu powiązane z panem Bernhardem? No nic, raczej nie poznam odpowiedzi na to pytanie...
Czytając końcówkę "Zieleni szmaragdu" był taki moment w którym płakałam jak bóbr, bardziej niż kiedykolwiek czytając jakąkolwiek inną książkę. Pewnie niektórzy od razu domyślili się o co chodzi ale nie chciałabym zdradzać szczegółów ze względu na osoby, które mogły jeszcze nie dojść do tego fragmentu (podpowiem tylko, że chodzi tu o scenę, która rozgrywała się pomiędzy Gweeny, Gideonem a panem Withmanem). Po prostu kiedy czytałam ten fragment musiałam na chwilę przerwać, odstawić książkę, przejść się chwilę i oczywiście wziąć chusteczki, dopiero potem wróciłam do czytania... Na szczęście to wydarzenie skończyło się pomyślnie dla głównych bohaterów i potem jeszcze raz płakałam, tyle, że ze szczęścia.
Książka zostawia po sobie ślad w sercu czytelnika i nie można się po niej pozbierać. U mnie wystąpiło tutaj zjawisko bardzo silnego kaca książkowego i nie wiem, czy dam radę zacząć czytać jakąkolwiek inną książkę w tym tygodniu, po prosu kiedy zaczęłam czytać kolejną w ogóle mi to nie szło ponieważ nadal tkwiłam w świecie "Trylogii czasu"
Cała trylogia jest jak najbardziej godna wszelkiego polecenia dla każdego. Czytając ją po prostu zapominałam o otaczającej mnie rzeczywistości i "nurkowałam" w świecie książki. Naprawdę bardzo bardzo polecam, a gdyby się dało dałabym ocenę 11/10 :)
Po przeczytaniu "Błękitu Szafiru" od razu sięgnęłam po kolejny tom. Całą trylogię uważam za rewelacyjną, jednak to zieleń najbardziej podbiła moje serce.
Od samego początku zaintrygowały mnie zarówno tytuły książek jak i ich fabuły. I chociaż na początku byłam z deczka sceptycznie nastawiona do trylogii ze względu na to, ze opowiadała o podróżach w czasie to jednak się...
2016-05-15
Przeczytałam, popłakałam, zaciskało mi się gardło i umarłam... Naprawdę... Ciężko jest mi pozbierać myśli i sklecić poprawnie gramatyczne zdanie bo ta książka wywarła na mnie tak wielkie wrażenie, jak chyba żadna inna do tej pory.
Teraz już rozumiem co mieli na myśli pisząc o niej "Gyby Trudi Canavan naczytała się Gry o tron, napisałaby właśnie taką powieść". Ba, teraz sama mogę stwierdzić, że ta oto księga spokojnie mogłaby być dziełem autorstwa: Sry J. Maas, Trudi Canavan oraz Georga R.R. Martina. Po prostu... Jest niesamowita, wciągająca, pełna emocji i zdecydowanie może konkurować z moją ulubioną serią "Szklany tron". Autorka do reszty zawładnęła moim sercem.
Co mogę powiedzieć? Morgan Rhodes doskonale zna się na rzeczy. Potrafi wciągnąć czytelnika, porwać jego serce, doprowadzić do łez, zawału i ogólnej deprechy z powodu śmierci kolejnego bohatera... Dawno nie czytałam tak świetnej książki i myślę, że dała mi ona takiego emocjonalnego kopa iż przez długi czas nie będę w stanie wyrwać się z jej świata. Akcja, intrygi, wojna, niebezpieczeństwo, przygoda, magia, złość, łzy, śmierć, emocje - jeśli ktoś wymagałby ode mnie abym opisała ją jednym słowem, nie mogłabym tego zrobić. Powiedzieć, że jest fantastyczna? To za mało. Dobra? Ta, chyba prolog, bo reszta jest już fenomenalna. Jest to po prostu arcydzieło literackie a ja nie potrafię zrozumieć dlaczego w Polsce został wydany tylko pierwszy tom serii podczas gdy za granicą mamy już bodajże 6...
O właśnie, a propo tego czego nie rozumiem. Nie jestem w stanie jak to możliwe, że tak mało osób zna tą książkę. Przecież ona jest istną bombą przygodowo-emocjonalną i nie można się od niej oderwać. Postawię więc hipotezę, że jest to wynik słabej promocji książki. Gdyby została ona odpowiednio nagłośniona dotarłaby do większej ilości osób, a co za tym idzie, jeszcze więcej ludzi chciałoby ją przeczytać...
Myślę, że żaden opis nie oddał by w pełni tego, co można o tej książce powiedzieć nie spoilerując przy tym. Po jej przeczytaniu w mojej głowie jest taka burza myśli, emocji i różnego rodzaju uczuć, że nie jestem w stanie nadążyć z pisaniem tej recenzji aby o czymś nie zapomnieć. Po prostu rewelacja. A wracając do opisu - jak na mój gust jest on słaby, nawet bardzo w porównaniu z tym, czego książka dostarcza czytelnikowi. Słaaaboo...
No dobra, teraz postaram się to wszystko co nieco poukładać i może uda mi się wyjaśnić co takiego mnie w niej zachwyciło.
Kiedy zobaczyłam ją w bibliotece miałam takie wrażenie, jakby przyciągała mnie niczym magnes. Nie słyszałam o niej wcześniej, nie słyszałam o autorce, nie miałam bladego pojęcia, że w ogóle istnieje taka cudowna książka... A mimo wszystko ona mnie dostrzegła. Może to i wyda się wam śmieszne, ale kiedy tylko zobaczyłam ją na tej półce wiedziałam, że muszę ją przeczytać choćby nie wiem co. Odłożyłam sobie wypożyczenie kolejnego tomu jednej z ulubionych serii bo ta książka tak mocno mnie przyciągała. Wystarczył tytuł i okładka, potem doszedł ciekawy opis i dobre rekomendacje na odwrocie - już wiedziałam, że ją pokocham. Gdybym tego wtedy nie zrobiła moje czytelnicze serce zapewne nadal trwałoby w niemocy po jednym z przeczytanych klumpów. A teraz znalazłam idealne lekarstwo. Istny emocjonalny rollercoaster...
Muszę coś o niej powiedzieć, ale postaram się nie spoilerować, no dobra, nie będzie żadnego spoilera, powiem tylko czego można się spodziewać.
Morgan Rhodes sprawiła, że każda postać, pomimo niewielkich opisów na tema jej wyglądu stała się dla mnie bardzo realna i mogłam ją sobie wyobrazić. Ba, cała Mytica (czyli kontynent, na którym rozgrywa się akcja) była dla mnie bardzo realna. Tutaj nigdy nie wiesz kto jest kim. Który król jest zły, którzy ludzie są tyranami, a którzy tymi pokrzywdzonymi. Czytasz rozdział i myślisz sobie: najgorsza, najpodlejsza postać z serii ever. I co? Czytasz następny i masz taki mętlik, że aż do samego końca nie wiesz kto okaże się dobry a kto zły. Autorka sprawiła, że pokochałam pewne postacie pomimo tego, że mało było rozdziałów z ich perspektywy. Pokochałam je a potem dostałam deprechy ponieważ pani Rhodes zaczęła zachowywać się jak Martin... Tak się nie robi!!!
Autorka doprowadza nas ze skrajności w skrajność. W jednej chwili kochamy ją za całokształt, za cudowne postacie, za akcję, za wszystko. A w następnej nienawidzimy za to co się tam dzieje. Przez tą oto panią nie mogłam w nocy spać, miałam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć i płakać, zwłaszcza po tym, co okazało się w drugiej połowie książki. To po prostu jest tortura dla czytelnika. Tak się nie robi. To złamało mi serce, pani Rhodes złamała mi serce. Chociaż "złamała" to niedopowiedzenie. Moje biedne czytelnicze serce zostało zabrane na rollercoaster emocji, w trakcie którego zostało wyrwane, zmiażdżone, podeptane, pochlastane, pocięte, rozszarpane, złamane i ogólnie zepsute tak, że nie mogę się pozbierać do tej pory. Do tej pory, nawet teraz, pisząc tą recenzję coś ściska mnie za gardło kiedy przypominam sobie co ta pani wyprawia...
Droga Morgan Rhodes, nie wiem jak, ale cię znajdę. Nie wiem gdzie i kiedy ale to zrobię a potem... Potem się rozryczę za to co zrobiłaś z moją czytelniczą duszą. Koniec.
Przeczytałam, popłakałam, zaciskało mi się gardło i umarłam... Naprawdę... Ciężko jest mi pozbierać myśli i sklecić poprawnie gramatyczne zdanie bo ta książka wywarła na mnie tak wielkie wrażenie, jak chyba żadna inna do tej pory.
Teraz już rozumiem co mieli na myśli pisząc o niej "Gyby Trudi Canavan naczytała się Gry o tron, napisałaby właśnie taką powieść". Ba, teraz...
2015-08-23
Po przeczytaniu pierwszej i drugiej części od razu sięgnęłam po trzecią. Nie zawiodłam się, książka spełniła moje wszystkie oczekiwania. Uwielbiam historie Cassandry Clare o nocnych łowcach.
Czytając tą serię znalazłam wile podobieństw rodziny Herondalle pomiędzy Willem z diabelskich maszyn a Jace'm z Darów Anioła. Obydwoje przystojni, wysportowani, trochę szaleni, świetni nocni łowcy. To bardzo mi się podobało. Seria jest bardzo ciekawa, chociaż niektóre porównania Cassie potrafią doprowadzić do bólu głowy... :)
Mechaniczna Księżniczka jest moim zdaniem najlepszą częścią Maszyn. Chociaż czytając epilog popłakałam się jak bóbr.
Kiedy czytałam o ostatnim dniu życia Willa, jak spotkała się u niego rodzina... Przez to wszystko musiałam wstać i przejść się po domu, żeby ochłonąć z emocji. Po prostu płakałam czytając to, jeszcze nigdy żadne zakończenie mnie tak nie wzruszyło.
Po przeczytaniu pierwszej i drugiej części od razu sięgnęłam po trzecią. Nie zawiodłam się, książka spełniła moje wszystkie oczekiwania. Uwielbiam historie Cassandry Clare o nocnych łowcach.
Czytając tą serię znalazłam wile podobieństw rodziny Herondalle pomiędzy Willem z diabelskich maszyn a Jace'm z Darów Anioła. Obydwoje przystojni, wysportowani, trochę szaleni,...
Niedawno skończyłam tę książkę (kilka godzin temu) i nie jestem w stanie sklecić zdania na jej temat...
Jeśli mam być szczera to nie oczekiwałam żadnych rewelacji kiedy ją zobaczyłam ale opis mnie zainteresował. Dawno nie czytałam typowych książek o miłości i po prostu chciałam się oderwać na chwilę od życia... Co prawda można by powiedzieć, że jest to zwykłe romansidło jakich wiele ale nie. Ta książka była dla mnie czymś więcej.
Gdzieś w tle, może nawet na drugim planie zostaje poruszony wątek dzisiejszego "podziału" między ludźmi. Osobiście uważam, że ta powieść dobrze to odzwierciedliła. Jest tu pokazany podział nie tylko na tych bogatych i biednych ale i na tych "białych i kolorowych" (bez obrazy dla kogokolwiek). Jak to się często zdarza w prawdziwym życiu są takie miejsca w których panuje powszechny brak tolerancji dla osób różnych stanem bądź też kolorem skóry. Tu jest to wszystko nakreślone i przewija się gdzieś przez te myśli i słowa a także czyny głównych bohaterów (Brittany i Alexa) ale nie stanowi głównego tematu. No bo w końcu czy można by wtedy nazwać tę książkę "powieścią o miłości"? Wątpię...
Brittany i Alex to dwoje ludzi pochodzących praktycznie z dwóch różnych światów. Ona - piękna, bogata, z dobrej rodziny, popularna, idealna (ale czy na pewno?). On - przystojny (ale raczej w stylu "badboya"), biedny, z ubogiej rodziny, jest odpowiedzialny za wszystko w domu pomimo młodego wieku, niezbyt popularny ale nie ma osoby, która by o nim nie słyszała ze względu na złą opinię, jest członkiem gangu, zdecydowanie pokazuje wiele wad (ale czy rzeczywiście taki jest?)... Mogłoby się wydawać, że dla tej dwójki nie ma żadnej przeszłości i rzeczywiście przez całą książkę zastanawiamy się: "czy oni będą w końcu razem?". Początkowo utrzymują, że nic do siebie nie czują ale jak wiadomo miłość nie wybiera. Miał to być zwykły projekt na chemię ale pomiędzy nimi rodzi się delikatne i zupełnie dla nich nowe uczucie. Czy dadzą mu szansę, aby się rozwinęło? Czy też zdławią je w zarodku i będą nadal żyć swoim życiem? Cóż, bezspoilerowo mogę powiedzieć, że dowiemy się tego czytając ten tom.
Moim zdaniem jest to jedna z najlepszych (o ile nie najlepsza) książek opowiadających o miłości. I to nie o zwykłym, sielankowym uczuciu. Lecz o czymś, co od początku jest skazane na katastrofę. No bo jak być razem skoro wszyscy, wszędzie są temu przeciwni? Uda się? Nie uda? Cóż... jedna odpowiedź: PRZECZYTAJ A SIĘ DOWIESZ.
Mogłabym napisać o wiele więcej ale tylko podsumuję ponieważ mam bardzo duży natłok myśli w głowie. Tak więc:
-kiedy sięgałam po tę książkę nie oczekiwałam od niej zbyt wiele, właściwie to zaczęłam ją czytać tylko z braku innych, które chciałabym przeczytać. A mimo to, skończyłam ją z głupkowatym uśmieszkiem, łzami w kącikach oczu i wielkim efektem "ŁAŁ"
-chłopak z okładki jest moim idealnym odzwierciedlaniem Alexa (to tak z innej beczki)
-czytając książkę było wiele momentów, w których myślałam: "SERIO?". Autorka potrafiła wywołać napięcie, które towarzyszyło nam przez olejne strony i nie opadało pomimo rozciągających się wydarzeń.
-dawno nie czytałam TAK DOBREJ książki o miłości. Nie ważne, czy o trudnej czy "łatwej". Po prostu...
No więc moja ocena 10/10 ale spokojnie mogłabym dać 11, jeśli nie 12 :) Mogę polecić każdemu, kto szuka w miarę lekkiej historii o życiu i wyborach a także nie do końca różowej rzeczywistości. Ba, mogę polecić ją każdemu, kto lubi romanse i tego typu historie :)
Niedawno skończyłam tę książkę (kilka godzin temu) i nie jestem w stanie sklecić zdania na jej temat...
więcej Pokaż mimo toJeśli mam być szczera to nie oczekiwałam żadnych rewelacji kiedy ją zobaczyłam ale opis mnie zainteresował. Dawno nie czytałam typowych książek o miłości i po prostu chciałam się oderwać na chwilę od życia... Co prawda można by powiedzieć, że jest to zwykłe romansidło...