-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2016-03-29
2011-05-02
Niesamowicie realna, przemyślana i przede wszystkim wciągająca. Ta książka to przykład, że świetny pomysł może iść w parze z równie dobrym wykonaniem.
Każde pytanie, z którym jest konfrontowany bohater podczas teleturnieju, to osobna historia. Jedne z nich są wzruszające, inne przerażające i ukazujące brutalną rzeczywistość.
Warto tę historię skonfrontować z filmem, który zasłużył na każdą z licznych nagród, które zdobył, w tym mowa też oczywiście o Oscarach. Historie (czyli także pytania w teleturnieju) trochę się od siebie różnią, ale nie wpływa to na odbiór przez czytelnika/widza. To jeden z bardzo rzadkich przypadków, kiedy - według mnie - film jest na tym samym poziomie, co jego książkowy odpowiednik.
Trzeba przeczytać.
Niesamowicie realna, przemyślana i przede wszystkim wciągająca. Ta książka to przykład, że świetny pomysł może iść w parze z równie dobrym wykonaniem.
Każde pytanie, z którym jest konfrontowany bohater podczas teleturnieju, to osobna historia. Jedne z nich są wzruszające, inne przerażające i ukazujące brutalną rzeczywistość.
Warto tę historię skonfrontować z filmem, który...
2016-01-20
Mankell ma to do siebie, że nawet osobie czytającej serię o komisarzu Wallanderze w innej kolejności jest w stanie wyjaśnić, na czym stoi. Zgrabnie powraca do wydarzeń z poprzednich części, nie spojlerując przy tym ani nie przynudzając. Takie rzeczy trzeba umieć robić.
Najbardziej jednak doceniam to, że jako pisarz zagłębiał się w różne tematy tak, by móc je szczegółowo opisać, w efekcie czego przy lekturze jego dzieł mamy wrażenie, że nie ma tematu, na którym by się nie znał. Profesjonalizm, którego brakuje wielu dzisiejszym autorom.
"Zapora" to bardzo dobry przykład dla tego zjawiska. Tym razem mamy do czynienia z cyberprzestrzenią i jej ciemniejszą, kryminalną stroną. Choć większość z nas ma duże pojęcie o komputerach, Mankell przedstawia je jako coś, co może być równie niebezpieczne jak wojna i zwrócić się przeciwko ludzkości. I ma rację. Wydawać by się mogło, że używanie specjalistycznych pojęć z zakresu informatyki w kryminale sprawi, że czytelnik zaśnie. Nic bardziej mylnego. Czytałam z zapartym tchem aż do ostatniej strony, nie było mowy o spaniu.
W książce pojawiają się dwa wątki kryminalne, które nie są do siebie w ogóle podobne: zabójstwo taksówkarza i śmierć mężczyzny pod bankomatem, podobno z przyczyn naturalnych. I gdzie tu miejsce dla komputerów? W pierwszej chwili wydaje nam się, że te dwie sprawy nie mają prawa się połączyć. Ale co to dla Mankella? Oba wątki są cienkimi nitkami, które w nurcie fabuły zbliżają się do siebie coraz bardziej, a przy samym końcu stykają się ze sobą i zaplątują, tworząc supełek.
Wciągająca, ciekawa i napisana z pełnym profesjonalizmem. Teraz trudno jest spotkać się z drugim takim kryminałem. Jest w nim wszystko, czego się po takim oczekuje: tajemnicza śmierć, zwroty akcji, zimna Szwecja i zagadki, bardzo złożone i skomplikowane, a jednocześnie oczywiste. Po prostu trzeba przeczytać.
Mankell ma to do siebie, że nawet osobie czytającej serię o komisarzu Wallanderze w innej kolejności jest w stanie wyjaśnić, na czym stoi. Zgrabnie powraca do wydarzeń z poprzednich części, nie spojlerując przy tym ani nie przynudzając. Takie rzeczy trzeba umieć robić.
Najbardziej jednak doceniam to, że jako pisarz zagłębiał się w różne tematy tak, by móc je szczegółowo...
2015-10-29
Po "sukcesie" duetu Levithana z Johnem Greenem w książce o nazwie "Will Grayson, Will Grayson" byłam do niego raczej zdystansowana. Ale ja lubię czytać książki, o których dużo się mówi, aby być w tym środowisku na bieżąco. Nawet, jeśli czuję, że książka może mi się nie spodobać.
Ale mi się spodobała. Nawet bardzo. Podczas czytania chciałam więcej i więcej. I muszę się nawet przyznać, że skłoniła mnie ona do pewnych refleksji.
Największym plusem jest to, że NIGDY nie czytałam podobnej powieści. Po prostu ktoś zrealizował na tyle oryginalny pomysł, że nie mógł się on nie spodobać ani tym bardziej nie mogłam powiedzieć, że go nie lubię, bo nigdy nie miałam z nim do czynienia. I choć akcja nie posiada jakiś porywistych zwrotów, trzyma w napięciu do ostatniej strony. Czytelnik jest po prostu ciekawy, kim bohater starnie się na następnej kartce. Czy będzie chłopcem czy dziewczyną? Będzie mia rude włosy, czarną skórę czy 50kg nadwagi? Będzie miał szczęśliwą rodzinę, czy może będzie leżał pijany na podłodze przez pół dnia lub planował własne samobójstwo? Różnorodność postaci jest naprawdę zaskakująca, a co dzień, to inna historia całego życia. Niektóre są szczęśliwe, inne mniej. Ale sa to sytuacje, które przedstawiają problemy współczesnego świata, społeczeństwa i pojedynczego człowieka. AKTUALNE problemy.
Zastanawiałam się podczas całego procesu czytania, jak to by było budzić się codziennie w ciele innej osoby i żyć jej życiem. Z początku wydawało mi się to całkiem przyjemną opcją. Ale na dłuższą metę... Świadomość tego, że nie można obudzić się w ramionach tej samej osoby, z którą się zasnęło i niemożność trzymania jej zdjęcia w kieszeni spodni sprawiła, że nie chciałabym takiego życia. I ta książka mi to właśnie uzmysłowiła - muszę doceniać to, że jestem jedna i jedyna na świecie.
Sam aspekt miłości jest jak dla mnie nieco absurdalny, jednak nie zawiera on tego negatywnego wydźwięku. Trudno mi jest sobie wyobrazić, żeby ktoś w takiej sytuacji pisał się na jakiekolwiek uczucie do stałej osoby, ale to być może dlatego, że taka sytuacja jest po prostu niemożliwa.
Autor tym razem się postarał. Nie mogę doczekać się drugiej części. Naprawdę polecam - czyta się szybko i przyjemnie.
Po "sukcesie" duetu Levithana z Johnem Greenem w książce o nazwie "Will Grayson, Will Grayson" byłam do niego raczej zdystansowana. Ale ja lubię czytać książki, o których dużo się mówi, aby być w tym środowisku na bieżąco. Nawet, jeśli czuję, że książka może mi się nie spodobać.
Ale mi się spodobała. Nawet bardzo. Podczas czytania chciałam więcej i więcej. I muszę się nawet...
2010-03-13
Dali jest pierwszą osobą, która wyjaśniła mi, że każdy człowiek po przytrzymaniu zamkniętych oczu pięściami widzi kolorowe kręgi. A ja myślałam, że jestem w tym odosobniona!
Miejscami zastanawiałam się, czy ta książka nie jest też trochę o mnie. Niebezpiecznie dużo rzeczy rozumiałam z własnego punktu widzenia i być może dlatego jest mi bliska. To była bardziej rozmowa z kimś, kto mnie rozumie. Lub raczej monolog, któremu uważnie się przysłuchuję i nie moge uwierzyć, że mamy ze sobą tyle wspólnego.
Salvador Dali to pokręcony geniusz i niezwykle barwna postać. Uwielbiam go.
Dali jest pierwszą osobą, która wyjaśniła mi, że każdy człowiek po przytrzymaniu zamkniętych oczu pięściami widzi kolorowe kręgi. A ja myślałam, że jestem w tym odosobniona!
Miejscami zastanawiałam się, czy ta książka nie jest też trochę o mnie. Niebezpiecznie dużo rzeczy rozumiałam z własnego punktu widzenia i być może dlatego jest mi bliska. To była bardziej rozmowa z...
2015-09-02
Jedna z najprawdziwszych książek o tematyce wojny i śmierci nie tylko w obozach koncentracyjnych. Jest jednocześnie najprostsza i najtrudniejsza.
Dlaczego najprostsza? Bo język jest bardzo prosty. Nałkowska zostawiła wszelkie błędy składniowe, interpunkcyjne czy powtórzenia, by podkreślić, że odpowiedzi na pytania z wywiadów i przesłuchań pochodziły z ust prostych ludzi, niekoniecznie wykształconych. Że tragedia wojny dosięgała każdego i w jej obliczu każdy był równy.
A dlaczego najtrudniejsza? Bo Nałkowska opisuje wszystko tak, jak było, bez zbędnej otoczki ochronnej. Opisuje każdą żyłę wyciągniętą siłą z ludzkiego ciała i ułożoną na talerzu z kriwą, każdy kilogram tłuszczu ludzkiego przerobionego na mydło i każdą kromkę chleba - zbyt mają, by zaspokoić głód.
Pamiętam, że na ustnym egzaminie maturalnym dostałam od komisji pytanie: "Która z książek, która została użyta w prezentacji, była najtrudniejsza?" Choć w mojej prezentacji miałam mnóstwo książek spoza kanonu, dużo dłuższych lub z dużo bardziej rozbudowanym językiem, opowiedziałam o "Medalionach". Bo taka była prawda - obrazy, które maluje nam Nałkowska, są mocne i dla ludzi o stalowych nerwach. Szczególnie przydają się wtedy, gdy dociera do nas, że to nie jest fikcja literacka.
Nie wiem, czy w stosunku do tak brutalnej książki mogę użyć stwierdzenia "uwielbiam", ale tak właśnie jest. Przeczytałam ją już kolejny raz i zapewne nie ostatni.
Jedna z najprawdziwszych książek o tematyce wojny i śmierci nie tylko w obozach koncentracyjnych. Jest jednocześnie najprostsza i najtrudniejsza.
Dlaczego najprostsza? Bo język jest bardzo prosty. Nałkowska zostawiła wszelkie błędy składniowe, interpunkcyjne czy powtórzenia, by podkreślić, że odpowiedzi na pytania z wywiadów i przesłuchań pochodziły z ust prostych ludzi,...
2013-06-04
Kiedy biorę do ręki pierwszy tom jakiejś trylogii, wymagam od niego, by był na tyle interesujący, aby wciągnął mnie w drugi, a potem w trzeci. No i tutaj się akurat nie zawiodłam, bo pierwszy tom napisany jest tak, jak należy.
Trzeba przyznać, że autorka ma ogromną wyobraźnię. Te wszystkie nazwy, zwyczaje, reguły panujące w jej fikcyjnym państwie, podział na dystrykty - super! Poza tym, jakby nie patrzeć, istnieje możliwość zauważenia analogii do realiów naszego świata - jest grupka bogaczy i jest ogromna grupa osób pracujących na wygody Kapitolu. Czyż nie jest tak również u nas?
Język książki jest "średni" - w tym sensie, że nie jest ani za prosty, ani za trudny. Nie lubię bowiem, jak coś jest za proste, ani jak coś jest pseudomądrym i pseudofilozoficznym bełkotem. Nie wiem, czy powinnam gratulować autorce czy raczej tłumaczowi, więc pogratuluję obu stronom.
Teraz, w 2015, nie wypada nie znać tej książki i każdy powinien przynajmniej wiedzieć, "o co się rozchodzi", choć nie muszą być to przecież klimaty każdego czytelnika. I ja ze swojej strony polecam sięgnięcie po tę lekturę (aczkolwiek musiałabym się postarać, by znaleźć kogoś, kto jeszcze nie zna tej pozycji) - nie jestem nawet fanką fantastyki czy czy SF, ale autorka odstawiła kawał dobrej roboty. Bo zaciągnąć mnie w takie klimaty to istna sztuka.
Zacznijcie Głodowe Igrzyska na własną rękę. Nie gwarantuję tylko, że przeżyjecie - tego nikt nie jest pewien.
Kiedy biorę do ręki pierwszy tom jakiejś trylogii, wymagam od niego, by był na tyle interesujący, aby wciągnął mnie w drugi, a potem w trzeci. No i tutaj się akurat nie zawiodłam, bo pierwszy tom napisany jest tak, jak należy.
Trzeba przyznać, że autorka ma ogromną wyobraźnię. Te wszystkie nazwy, zwyczaje, reguły panujące w jej fikcyjnym państwie, podział na dystrykty -...
2015-08-21
Powiem brzydko, lecz całkiem w stylu Lisbeth Salander: Pieprzony Stieg Larsson. Pieprzony geniusz Stieg Larsson.
Nie wiem, kim trzeba być, żeby napisać coś tak genialnego, spójnego, wciągajacego i brutalnego. Nawet opis zakupów w Ikei tak mnie wciągnął, że chciałam więcej mebli.
Najbardziej jednak bałam się, że po tak genialnej pierwszej części trylogii, druga będzie słabsza, bo przecież nie można dokonać niemożliwego dwa razy pod rząd. Nic bardziej mylnego. Śmiało mogę rzec, że ta część podobała mi sie jeszcze bardziej, ale nie mogę dać tu 11 gwiazdek, a oceny pierwszej nie mam zamiaru zmienić tylko po to, by zasygnalizować, że 2 tom jest lepszy. Teach me master.
Myślę, że dalsze zachwalanie i opisywanie akcji mija się z celem. Po prostu trzeba to przeczytać samemu i każdy powinien to zrobić prędzej czy później. Ja jestem tylko kolejnym ogniwem potwierdzającym tę tezę.
Kiedy tylko skończę pisać tę opinię, lecę do księgarnii po 3 tom. Pieprzony geniusz Stieg Larsson. Zbankrutuję przez ciebie.
PS. Pozwolę sobie tu jeszcze na krótką refleksję na temat 4 tomu, już nie Larssonowego. Nie spodziewam się, że ten dodatkowy tom będzie mógł dorównać geniuszowi, ale póki jej nie przeczytam, nie będę jej oceniać tak, jak robią to niektórzy. Ocenianie książki (zarówno na plus, jak i na minus), której się nie przeczytało, jest co najmniej nieprofesjonalne, żeby nie rzec "głupie".
Powiem brzydko, lecz całkiem w stylu Lisbeth Salander: Pieprzony Stieg Larsson. Pieprzony geniusz Stieg Larsson.
Nie wiem, kim trzeba być, żeby napisać coś tak genialnego, spójnego, wciągajacego i brutalnego. Nawet opis zakupów w Ikei tak mnie wciągnął, że chciałam więcej mebli.
Najbardziej jednak bałam się, że po tak genialnej pierwszej części trylogii, druga będzie...
2013-01-23
Do cech charakterystycznych stylu pisania Fontanego należy między innymi "ważność" pierwszego rozdziału: zawsze jest on kwintesencją całej książki i zapowiada to, co będzie działo się dalej, choć sam autor nie ocenia ani samej Effi, ani powiązanych z nią wydarzeń i decyzji innych bohaterów. Trzeba tylko czytać między wierszami, bo Fontane NIDGY nie mówi o niczym wprost. Posługuje się symbolami i zmusza czytelnika do myślenia, niekiedy bardzo głębokiego. U Fontanego nic nie jest przypadkowe: wszystko ma jakieś ukryte znaczenie. Różowa wstążka to symbol źle strzeżonej tajemnicy i naiwności, omdlenie to uchylenie się od odpowiedzialności, a tonące łupinki agrestu to sama główna bohaterka i przepowiednia dalszych wydarzeń. Są również symbole, które mają wiele znaczeń w zależności od kontekstu, np. woda. Podczas czytania (w każdej powieści) Fontane po prostu z nami gra. Osobiście bardzo lubię taką grę.
Nie inaczej jest z "Effi Briest". Książka jest dla mnie osobiście na tyle wyjątkowa, że była dla mnie główną inspiracją mojej pracy licencjackiej. Pracowałam z nią przez cały rok (zarówno w wersji polskiej jak i w niemieckiej), a mimo to z każdym czytaniem znajduję w niej coś nowego. Nie jest to jednak łatwa lektura, więc będzie idealna dla kogoś, kto lubi wyzwania. Warto znać chociażby tło historyczne, to bardzo ułatwia pracę z tym tekstem.
Do cech charakterystycznych stylu pisania Fontanego należy między innymi "ważność" pierwszego rozdziału: zawsze jest on kwintesencją całej książki i zapowiada to, co będzie działo się dalej, choć sam autor nie ocenia ani samej Effi, ani powiązanych z nią wydarzeń i decyzji innych bohaterów. Trzeba tylko czytać między wierszami, bo Fontane NIDGY nie mówi o niczym wprost....
więcej mniej Pokaż mimo to2008-03-12
Nie wiem, kim trzeba być, żeby w tak krótkiej książce zawrzeć wszystko, przez co człowiek przechodzi w ciągu swojego życia. I to w taki sposób, że z każdym czytaniem odkrywamy coś, czego nie odkryliśmy wcześniej.
To nie jest książka dla dzieci, zdecydowanie. Kiedy czytałam ją w 6 klasie podstawówki, była dla mnie śmieszną i pomysłową historią. Być może nie rozumiałam powagi jej słów, bo byłam wtedy dzieckiem i nie wiedziałam, czym jest utrata dzieciństwa. Ale dziś, kiedy mam tyle lat, ile mam, a moje dzieciństwo przepadło bezpowrotnie, rozumiem te słowa zupełnie inaczej. To dla mnie streszczenie wszelkich trudów, jakie czekają na nas w cyklu zwanym Życiem.
Kilka dni temu byłam w kinie na filmie MAŁY KSIĄŻĘ powstałym na podstawie książki i przeżyłam coś niesamowitego. Na sali było tylko dwoje dzieci, całą resztę stanowili dorośli. I po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się, że 100% sali... płakało. I to praktycznie przez większość filmu. Młode dziewczyny, kobiety, nawet dorośli mężczyźni i chłopcy w wieku na oko gimnazjalnym. To było piękne.
Moim ulubionym fragmentem w całej książce jest oswajanie lisa. Nie umiałabym lepiej zawszeć definicji przyjaźni. Zresztą, każda prosta czynność w tej książce siedzi głęboko w nas i zmusza do refleksji.
Chyba nie muszę jej polecać.
Nie wiem, kim trzeba być, żeby w tak krótkiej książce zawrzeć wszystko, przez co człowiek przechodzi w ciągu swojego życia. I to w taki sposób, że z każdym czytaniem odkrywamy coś, czego nie odkryliśmy wcześniej.
To nie jest książka dla dzieci, zdecydowanie. Kiedy czytałam ją w 6 klasie podstawówki, była dla mnie śmieszną i pomysłową historią. Być może nie rozumiałam powagi...
2008-11-20
To jedna z koronnych książek mojego życia. Nie umiem zrecenzować jej tak, by dokładnie określić wartości, jakie zawiera. Wymaga cierpliwości, ale odpłaca się bardzo szybko i szczodrze. Piękna historia opowiedziana pięknymi słowami, których dzisiaj nikt już nie używa.
PESTKA jest przesycona poezją, którą trzeba samemu poczuć.
To jedna z koronnych książek mojego życia. Nie umiem zrecenzować jej tak, by dokładnie określić wartości, jakie zawiera. Wymaga cierpliwości, ale odpłaca się bardzo szybko i szczodrze. Piękna historia opowiedziana pięknymi słowami, których dzisiaj nikt już nie używa.
PESTKA jest przesycona poezją, którą trzeba samemu poczuć.
2009-08-12
O "Dżumie" powiedziano już chyba wszystko, co można było powiedzieć. Dla mnie to mistrzowskie dzieło z mnóstwem metafor, gdzie jedno słowo ma wiele różnych znaczeń. Klasyka.
To kopalnia wielu tematów do rozważań (nie tylko maturalnych), jednak mnie nauczyła przede wszystkim tego, że pierwsze zdanie jest zawsze najważnejsze i od niego ciągną się najróżniejsze konsekwencje. Czytający zrozumieją, o co mi chodzi.
Nie wyobrażam sobie nie mieć egzemplarza tej książki w domu.
O "Dżumie" powiedziano już chyba wszystko, co można było powiedzieć. Dla mnie to mistrzowskie dzieło z mnóstwem metafor, gdzie jedno słowo ma wiele różnych znaczeń. Klasyka.
To kopalnia wielu tematów do rozważań (nie tylko maturalnych), jednak mnie nauczyła przede wszystkim tego, że pierwsze zdanie jest zawsze najważnejsze i od niego ciągną się najróżniejsze konsekwencje....
2009-10-03
Po raz pierwszy przeczytałam "Lolitę" w gimnazjum i od tej pory nie spotkałam się z żadną inną książką, która mogłaby jej dorównać. Język, styl, a przede wszystkim kontrowersyjny sposób postrzegania problemów według bohatera - to wszystko sprawia, że chce się do niej wracać. I robię to dosyć często: czasami czytam tylko konkretne fragmenty, czasami pochłaniam całą książkę po raz kolejny. Są cytaty, które znam na pamięć. Uwielbiam sposób, w jaki pisze Nabokov i nie wyobrażam sobie mojej półki bez egzemplarza "Lolity". Kiedy bohater jest smutny - czytelnik też. Kiedy bohater pisze, że tęskni - czytelnik również. A kiedy pisze, że dla Lolity zrobiłby wszystko - to samo dzieje się w umyśle czytelnika.
Mistrzostwo.
Po raz pierwszy przeczytałam "Lolitę" w gimnazjum i od tej pory nie spotkałam się z żadną inną książką, która mogłaby jej dorównać. Język, styl, a przede wszystkim kontrowersyjny sposób postrzegania problemów według bohatera - to wszystko sprawia, że chce się do niej wracać. I robię to dosyć często: czasami czytam tylko konkretne fragmenty, czasami pochłaniam całą książkę...
więcej mniej Pokaż mimo to2010-08-02
Specyfika Sparksa polega na tym, że pisze bardzo prosto i powtarza te same motywy nie tylko w obrębie jednej książki, ale i całej swojej twórczości. Jego historie nadają się do czytania podczas relaksu na plaży albo na ławce, nie trzeba ich studiować przy biurku w kompletnej ciszy. Mimo tego, że język tekstów jest BARDZO prosty i na co dzień preferuję raczej ambitniejsze dzieła, lubię jego książki.
"Ostatnia piosenka" to chyba najlepsza z jego książek, jaka wpadła mi w ręce. Przeczytałam ją od razu w całości, jednym tchem. Znałam już schemat, w jakim porusza się Sparks z innych jego utworów, ale mimo to dobrze mi się z nią współpracowało. Na tym może polega ta wyjątkowość jego stylu: mimo przewidywalności chce się czytać.
Sama historia jest subtelna i łatwo jest przewidzieć jej zakończenie. Ale to nic - uwielbiam ją właśnie za to, że w tej sytuacji może się znaleźć każdy. Niby oderwanie od rzczywistości, ale z drugiej strony to ciągle coś realnego.
Polecam wszystkim, których zapracowane umysły chcą po prostu odpocząć.
Specyfika Sparksa polega na tym, że pisze bardzo prosto i powtarza te same motywy nie tylko w obrębie jednej książki, ale i całej swojej twórczości. Jego historie nadają się do czytania podczas relaksu na plaży albo na ławce, nie trzeba ich studiować przy biurku w kompletnej ciszy. Mimo tego, że język tekstów jest BARDZO prosty i na co dzień preferuję raczej ambitniejsze...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-26
Mankella odkryłam stosunkowo niedawno, bo zaledwie dwa lata temu i bardzo cieszę się, że stanął on na mojej drodze. "Nim nadejdzie mróz" była pierwszą jego książką, która wpadła mi w ręce i choć chronologicznie znajduje się na końcu historii Kurta Wallandera, potrafiłam się w niej doskonale odnaleźć. Generalnie Mankell w swoich książkach z serii o komisarzu policji przedstawia wydarzenia tak, że niezależnie od którego tomu zaczniemy, zawsze będziemy wiedzieć o co chodzi (takie wrażenie odniosłam po przeczytaniu większej ilości książek).
Co do samej książki: tematyka przypadła mi bardzo do gustu, to samo tyczy się języka, który jest prosty i wymowny. Podziwiam też ilość zwrotów akcji - Mankell nie ma problemu z tym, by kogoś uśmiercić w kluczowym momencie, nawet jeśli czytelnik życzyłby sobie inaczej, a to główna cecha dobrego kryminału. Zero sentymentów. W książce pojawia się również córka Wallandera, Linda, wokół której "kręcą się" poszczeólne wydarzenia. Znakomite połączenie głównej i pobocznej akcji z postacią literacką jako "konsekwencją działań".
Podobało mi się również to, że opisy przyrody czy miasta były krótkie i zwięzłe, nie nudziły jak przy wielu innych tekstach. Widać, że Mankell lubi konkrety.
Dodatkowym atutem jest motyw sekty religijnej, który jest jednym z moich ulubionych motywów w literaturze. Dzięki temu, mimo ogólnego braku czasu, pochłonęłam tę książkę w dwa wieczory, bo trudno było mi się od niej oderwać. To typowy szwedzki kryminał - w dodatku jeden z najlepszych, jakie czytałam.
Trzeba przeczytać, po prostu trzeba.
Mankella odkryłam stosunkowo niedawno, bo zaledwie dwa lata temu i bardzo cieszę się, że stanął on na mojej drodze. "Nim nadejdzie mróz" była pierwszą jego książką, która wpadła mi w ręce i choć chronologicznie znajduje się na końcu historii Kurta Wallandera, potrafiłam się w niej doskonale odnaleźć. Generalnie Mankell w swoich książkach z serii o komisarzu policji...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-25
Moje pierwsze słowa, które wypowiedziałam zaraz po zamknięciu książki to: O k^rwa.
Co więcej: powtarzałam to przekleństwo z częstotliwością kilka razy na rozdział, na zmianę z "o ja pier^olę".
Nie wiem, kim do cholery trzeba być, żeby napisać coś takiego. Cegłę pełną akcji, atmosfery i zagadek, co chwilę nowych. Jeszcze nigdy podczas czytania jakiejkolwiek książki nie bolała mnie głowa od myślenia. Mózg mi co chwilę parował, przysięgam.
Myślałam, że jestem przyzwyczajona do brutalności szwedzkich kryminałów. No i najwyraźniej źle myślałam, bo obrazy, które podczas czytania miałam przed oczami, były dalekie od zwykłego kryminału. Człowiek angażuje się emocjonalnie, co chwilę wysnuwa własne wnioski i sam staje się detektywem. Ale to nic, bo po kilku stronach okazuje się, że trzeba iść w zupełnie innym kierunku. Larsson z nami gra i robi to tak perfidnie, że musiałam robić przerwy, aby ułożyć myśli lub powrócić kilka stron do tyłu i postawić nową tezę.
Ta powieść kryminalna jest zwyczajnie mówiąc IDEALNA. Ostatecznie nie przeszkadzały mi nawet obszerne opisy przekrętów giełdowych i ekonomicznych, na których się kompletnie nie znam, choć przyznam, że na początku mnie to trochę zniechęcało. Ale wiedziałam, że jak przez to przebrnę, to czekać mnie będzie nagroda. Choć nie do końca wiem, czy paraliżujący szok i nieodwracalne zmiany w moich poglądach na pewne rzeczy mogą zostać określone mianem nagrody.
Za dużo jest rzeczy, które musiałabym wymienić w rybryce "podobało mi się", więc powiem tylko o jednej rzeczy, która jest w dziale "nie podobało mi się" - jedna z bohaterek, Erika, zapewne przez swój sposób bycia i mój krytyczny stosunek do podobnej postawy. Ale to chyba nie ma znaczenia, a już na pewno wpływu na moją ocenę.
Nim sięgnę o kolejny tom, muszę zażyć sporą dawkę jakiegoś leku na kaca książkowego, bo NIGDY nie przeczytałam jeszcze TAKIEJ książki.
Moje pierwsze słowa, które wypowiedziałam zaraz po zamknięciu książki to: O k^rwa.
Co więcej: powtarzałam to przekleństwo z częstotliwością kilka razy na rozdział, na zmianę z "o ja pier^olę".
Nie wiem, kim do cholery trzeba być, żeby napisać coś takiego. Cegłę pełną akcji, atmosfery i zagadek, co chwilę nowych. Jeszcze nigdy podczas czytania jakiejkolwiek książki nie...
2001-03-04
To jedna z pierwszych książek, które przeczytałam samodzielnie, kiedy byłam mała i gdy tylko nauczyłam się czytać. Choć minęło tyle lat, Miziołki nadal mnie śmieszą i jest to chyba najzabawniejsza książka, jaką kiedykolwiek miałam w rękach. Ciągle ją przetrzymywałam w bibliotece, bo przedłużałam oddanie jej o miesiąc i potem o kolejny... Przeczytałam ją grubo ponad 10 razy i czaję się, by w najbliższym czasie kupić ją do siebie na półkę. Dialogi pamiętam po dziś dzień i im starsza jestem, tym dostrzegam zupełnie inne przesłanie niektórych wypowiedzi. To sprytne: coś jest powiedziane tak, że dziecko się zaśmieje, a dorosły... też, ale bardziej doświadczony w niektórych kwestiach inaczej pojmie humor danej sceny.
Śmieszy małego i śmieszy dużego - złego słowa o niej nie powiem!
To jedna z pierwszych książek, które przeczytałam samodzielnie, kiedy byłam mała i gdy tylko nauczyłam się czytać. Choć minęło tyle lat, Miziołki nadal mnie śmieszą i jest to chyba najzabawniejsza książka, jaką kiedykolwiek miałam w rękach. Ciągle ją przetrzymywałam w bibliotece, bo przedłużałam oddanie jej o miesiąc i potem o kolejny... Przeczytałam ją grubo ponad 10 razy...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-03
Chyba jeszcze w życiu nie czytałam takiego dramatu, w którym byłoby aż tyle symboliki. W każdej wypowiedzi jest COŚ, co można odnieść do konkretnych aspektów życia ludzkiego, a w szczególności do strachu i zniszczenia po wojnie. Zniszczenie nie tylko fizyczne jak brak nogi, ale również psychiczne, takie jak brak możliwości powrotu do społeczeństwa.
Na przykładzie bohaterów widzimy dwa pokolenia: "alte Generation" oraz "junge Generation". Są zupełnie od siebie różne i wchodzą w konflikt na wielu płaszczyznach: możliwość podjęcia pracy, sposób patrzenia na świat czy stosunek do drugiego człowieka. To brutalne, ale - niestety - prawdziwe ukazanie człowieka tuż po wojnie oraz zmian, które w nim zaszły pod jej wpływem.
Nie chcę nikomu zdadzać treści, ale obiecuję, że nie będzie to bezsensowna lektura: przynajmniej nie dla kogoś, kto lubi myśleć i CHCE to robić. Choć język jest prościutki, żadne stwierdzenie czy porównanie nie jest przypadkowe, a umiejętność osadzenia go w czasie przyda się na pewno. Rzeczywistość bywa/jest przerażająca*.
*(niepotrzebne skreślić)
Chyba jeszcze w życiu nie czytałam takiego dramatu, w którym byłoby aż tyle symboliki. W każdej wypowiedzi jest COŚ, co można odnieść do konkretnych aspektów życia ludzkiego, a w szczególności do strachu i zniszczenia po wojnie. Zniszczenie nie tylko fizyczne jak brak nogi, ale również psychiczne, takie jak brak możliwości powrotu do społeczeństwa.
Na przykładzie bohaterów...
2015-01-26
Takich książek się nie czyta - je się pochłania lub wręcz pożera.
Mankell tworzy całkiem osobną kategorię: należy rozróżniać pojęcie "szwedzki kryminał" i markę tworzoną przez jego nazwisko, ponieważ mimo spełniania wszelkich norm narzucanych przez formę wyłamuje się z kanonu i tworzy coś swojego, co jest wręcz wyjątkowe.
Sama historia jest przednia, zawiera wiele zwrotów akcji i jest tym, czego szuka fan kryminału. Chyba jeszcze w żadnej książce nie znalazłam tylu tajemnic co właśnie w "O krok". Mamy tego wszystkim znanego szwedzkiego policjanta Kurta Wallandera oraz grupę młodych ludzi ubranych w stroje z minionych epok, którzy znikają w niewyjaśnionych okolicznościach. Czy to nie brzmi ekscytująco? A to dopiero początek. Już nam się wydaje, że znamy sprawcę, aż tu nagle - BUM! Zła odpowiedź! I trzeba szukać dalej. Mankell z nami w ten sposób gra i wręcz bawi się fabułą.
Czyta się naprawdę szybko, więc jeśli ktoś planuje się za nią zabrać, lepiej niech zarezerwuje sobie wolną nockę, bo nie sposób się od tej książki oderwać.
Takich książek się nie czyta - je się pochłania lub wręcz pożera.
Mankell tworzy całkiem osobną kategorię: należy rozróżniać pojęcie "szwedzki kryminał" i markę tworzoną przez jego nazwisko, ponieważ mimo spełniania wszelkich norm narzucanych przez formę wyłamuje się z kanonu i tworzy coś swojego, co jest wręcz wyjątkowe.
Sama historia jest przednia, zawiera wiele zwrotów...
2015-07-14
W dobie tych wszystkich pseudoerotycznych książek (chyba nie muszę podawać ich tytułów?) często to, co jest kontrowersyjne, wcale tak na nas nie oddziałuje - a wszystko dlatego, że jesteśmy już do tego przyzwyczajeni. Ale wystarczy cofnąć się w czasie, by poczuć się inaczej - bo nie zawsze tak było. To dopiero odwaga.
Schnitzler lubił prowokować. "Korowód" to tylko jeden z przykładów jego literackich możliwości. W zasadzie to miał nadać mu tytuł "Korowód miłosny", ale któryś z jego literackich przyjaciół powiedział mu, żeby dał sobie spokój, bo to i tak będzie już wystarczająco kontrowersyjne.
"Korowód" składa się z dziesięciu dialogów, które toczą się przed lub/i po stosunku między bohaterami, w dodatku w różnym otoczeniu. Partnerzy pochodzą z różnych warstw społecznych, a ich relacje seksualne stanowią metaforę całego zepsutego austriackiego społeczeństwa. Zataczają koło, z którego nie ma wyjścia - po niczego nie chcą zmieniać i nie zamierzają szukać rozwiązania. Dlatego taki, a nie inny tytuł. Wielka szkoda, że ten tekst jest tak słabo dostępny w języku polskim.
Co ciekawe i co najbardziej mi się podobało - podczas każdego zbliżenia Schnitzler zachowuje kilka stałych elementów. Po pierwsze: wszystko dzieje się w ciemności - oni nie robią tego przy zapalonym świetle. Bo nie daj Boże jeszcze ktoś zobaczy! Każdy zna rzeczywistość, ale po co się z nią obnosić? Po drugie: dywan. Tak, bardzo często pojawia się dywan lub trawa. To znaczy, że społeczeństwo leży tam, gdzie trawa lub dywan. Czyli na dole. Upadek. Po trzecie: Bohaterowie mówią o rzeczach, o których nie mają zielonego pojęcia, w szczególności o miłości. Bo w jednej scenie kochają żonę, a w drugiej przypadkową kobietę. Kolejna metafora społeczeństwa, które nic nie wie i NIE CHCE tego zmieniać.
Każdy z bohaterów pokazuje dwie twarze - jedną sprzed stosunku, drugą zaraz po nim. Czytelnik ma wrażenie, że to dwie różne osoby. Postacie są bezimienne mimo tego, że jakieś imiona w trakcie dialogu się pojawiają. Chodzi tu o uniwersalność bohaterów - każdy reprezentuje swoją klasę społeczną i na przykładzie jednej osoby widzimy całą grupę.
Warto również dodać, że Arthur Schnitzler ma tendencję do używania terminu "das süße Mädel", ponieważ nie jest to pierwsze dzieło, w którym go używa. Zainteresowanych odsyłam do "Anatola" jego autorstwa.
Ale "Korowód" czytało mi się bardzo lekko i bardzo przyjemnie. Wszelkie obrazy podane są jak na tacy. I powiem szczerze: erotyzm całej problematyki pokazany jest w dużo bardziej elegancki sposób niż robią to dzisiejsi autorzy książek o tematyce erotycznej. To trochę jak z winem - im starszy tekst, tym lepszy. I smaczniejszy.
W dobie tych wszystkich pseudoerotycznych książek (chyba nie muszę podawać ich tytułów?) często to, co jest kontrowersyjne, wcale tak na nas nie oddziałuje - a wszystko dlatego, że jesteśmy już do tego przyzwyczajeni. Ale wystarczy cofnąć się w czasie, by poczuć się inaczej - bo nie zawsze tak było. To dopiero odwaga.
Schnitzler lubił prowokować. "Korowód" to tylko jeden z...
Wiedziałam, na co się porywam, sięgając po ten tytuł. Nie wierzyłam tylko, że ta historia może mną aż tak poruszyć. Wolałam zacząć lekturę z nastawieniem, że inni czytelnicy po prostu przesadzają i nie spędzę kilku godzin z chusteczką przy nosie. Mylili się tylko trochę: historia jest przeplatana humorystycznymi komentarzami, więc za zmianę płakałam ze śmiechu i z rozpaczy.
Samej treści nie muszę nikomu przedstawiać, można przeczytać ją sobie na tyle okładki. Moje przeczucie mnie nie zawiodło i bezbłędnie udało mi się odgadnąć zakończenie na długo, zanim do niego dotarłam. Mimo to nie uważam, że ta książka jest przewidywalna. To, że mi się udało, wcale nie musi znaczyć, że będzie tak u każdego.
To inna książką niż te, które ostatnio udało mi się przeczytać. Podobało mi się w niej to, że nie było ani jednego zbędnego opisu przyrody czy innych rzeczy, zupełnie nieistotnych dla fabuły. Historia jest konkretna, każda sentencja ma swoje przeznaczenie i znaczenie w dojściu do sedna. Sam język, choć prosty, przemawia do każdego.
Już dawno nie przeczytałam tak smutnej, a zarazem pięknej historii o uczuciu mimo wszystko i walce z czasem. To nie jest opowieść o miłości, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. W pierwszej chwili mówiłam sobie, że nie takiego zakończenia chciałam. Że ta książka powinna skończyć się inaczej. Że powinien być happy end. Ale może to właśnie był happy end, jeśli spojrzelibyśmy z innej perspektywy? Doszłam do wniosku, że z innym zakończeniem, którego pragnęłam tak samo jak tysiące innych czytelników, ta książka nie miałaby takiej mocy i to trzyma mnie przy zdaniu, że w ocenie wystawiłam odpowiednią ilość gwiazdek.
Swoje łzy już wylałam, teraz kolej na wasze.
Wiedziałam, na co się porywam, sięgając po ten tytuł. Nie wierzyłam tylko, że ta historia może mną aż tak poruszyć. Wolałam zacząć lekturę z nastawieniem, że inni czytelnicy po prostu przesadzają i nie spędzę kilku godzin z chusteczką przy nosie. Mylili się tylko trochę: historia jest przeplatana humorystycznymi komentarzami, więc za zmianę płakałam ze śmiechu i z...
więcej Pokaż mimo to