rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Rola "Cierpień Młodego Wertera" w literaturze bliższej współczesności jest podobna jak w przypadku "Romea i Julii". To filar, na jakim opiera się literatura, a autorzy wykorzystywali, wykorzystują i będą wykorzystywać archetyp werterowski jako koronny przykład w swoich dziełach. W przypadku zarówno tej powieści epistolarnej, jak i sztuki Szekspira mamy do czynienia z utartym motywem, który po prostu TRZEBA znać i nie zrozumiemy wielu innych dzieł bez jego choćby pobieżnej znajomości. Jeśli czytamy o motywie miłości - mamy przed oczami R&J. A jeśli mowa o jakimkolwiek cierpieniu - pierwszą postacią, która rzuca nam się na myśl, jest nasz Werter.
Opinie na temat tej powieści epistolarnej są podzielone, ale dla mnie to jedna z najlepszych lektur z czasów szkolnych. Nie wiem, czy to za sprawą listów, które są moją ulubioną forma literacką. Być może. Nie sądzę jednak, że przeczytanie tej książki to istne cierpienia młodego licealisty, jak to niektórzy sugerują. Ale jeśli ktoś chce sobie później radzić z motywami cierpienia i bólu przejawiającymi się w literaturze, po prostu MUSI przez to przejść. Nawet, jeśli ktoś uważa, że "Werter jest frajerem".
Ja akurat lubię wracać sobie czasami do niektórych fragmentów, bo są na tyle uniwersalne, że bez problemu mogłyby być osadzone współcześnie. Może nie porównałabym tego do fragmentów Biblii, ale coś w tym jednak jest, że pomagają zrozumieć mechanizm, w jaki sposób owe cierpienie działa. Z doświadczenia wiem też, że tę powieść docenia się dopiero po jakimś czasie, niekiedy mogą to być lata od jej przeczytania. Życzę wszystkim, aby spotkało was właśnie takie lekko spóźnione oczyszczenie.

Rola "Cierpień Młodego Wertera" w literaturze bliższej współczesności jest podobna jak w przypadku "Romea i Julii". To filar, na jakim opiera się literatura, a autorzy wykorzystywali, wykorzystują i będą wykorzystywać archetyp werterowski jako koronny przykład w swoich dziełach. W przypadku zarówno tej powieści epistolarnej, jak i sztuki Szekspira mamy do czynienia z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Już na wstępie zacznę od tego, że NIE JEST to książka dla każdego.
Przez prawie 400 stron miałam do czynienia z genialną i nader mądrą satyrą. Autor zadbał o każdy szczegół - zarówno topograficzny, jak i historyczny. W bardzo elegancki i jednocześnie dobitny sposób pokazał wady współczesnego społeczeństwa i to powinno dać czytelnikowi wiele do myślenia.
To były jakby dwie oddzielne historie, a w zasadzie jedna z dwóch punktów widzenia: Adolfa Hitlera i wyżej wymienionego społeczeństwa. Wiele dialogów było prowadzonych paralelnie: kiedy główny bohater mówił o jednym, a jego rozmówca o drugim i żadna ze stron nie zorientowała się, że mówią o dwóch różnych sprawach. Genialne.
Przykłady:

Pan z kiosku: Niech mi pan powie, nie splądruje mi pan chyba kiosku?
Hitler: Czy ja wyglądam na zbrodniarza?
Pan: Wygląda pan jak Adolf Hitler.
Hitler: No właśnie.

*rozmowa Hitlera z panem z kiosku, Adolf myśli, że cały czas rozmawiają o wojnie, a robotnik natomiast, że o kobiecie, która go rzuciła*
Pan: Nie najlepiej się działo w ostatnim czasie, co?
Hitler: To chyba słuszna uwaga.
Pan: Kto był winny?
Hitler: Nie wiem. W ostatecznym rozrachunku chyba Churchill.

Przedstawiona historia zawiera wiele elementów kulturoznawczych, historycznych i literaturoznawczych, co sprawia, że nie powinny po nią sięgać osoby bez znajomości historii II Wojny Światowej czy życia Adolfa Hitlera, bo puenta nie zostanie przez nich po prostu zrozumiana. Dobrze by było, gdyby potencjalny czytelnik znał choć w drobnym stopniu język niemiecki. Dlaczego? Tłumacz w miarę dobrze poradził sobie z przetłumaczeniem wielu zwrotów, ale w języku polskim nie osiągają one takiej mocy przerobowej jak w niemieckim. Mi jest o tyle łatwiej, że potrafiłam zauważyć wiele gier językowych, ale fakt faktem - nie każdy musi znać niemiecki i tu pojawia się problem. Dlatego jeszcze raz powtarzam: to nie jest książka dla każdego.
Timur Vermes stanął na wysokości zadania i stworzył tekst, po który powinno się sięgnąć. Aż strach pomyśleć, że wiele z reakcji pojedynczych osób na obecność Adolfa w XXI wieku jest aż tak... pozytywnych. Strach się bać.
Dla niecierpliwych: polecam równie genialną ekranizację, która niedawno wyszła na DVD w Niemczech. Naprawdę warto.

Już na wstępie zacznę od tego, że NIE JEST to książka dla każdego.
Przez prawie 400 stron miałam do czynienia z genialną i nader mądrą satyrą. Autor zadbał o każdy szczegół - zarówno topograficzny, jak i historyczny. W bardzo elegancki i jednocześnie dobitny sposób pokazał wady współczesnego społeczeństwa i to powinno dać czytelnikowi wiele do myślenia.
To były jakby dwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po raz pierwszy mam tak wielkie trudności z wystawieniem odpowiedniej ilości gwiazdek, więc zrobię to odwrotnie: najpierw napisze recenzję, a dopiero potem zajmę się oceną. Chociaż i to nie będzie do końca recenzją, tylko moimi przemyśleniami.
Ostatnio czytam więcej książek skierowanych do młodzieży, niż robiłam to parę lat temu, kiedy do tej grupy rzeczywiście należałam. Nie jestem jednak do końca pewna, czy zaliczyłabym ją do literatury młodzieżowej. Nie wiem, czy osoby młode powinny czytać takie książki. To tekst, który zamiast sugerować, że przed młodym człowiekiem jest całe życie, robi na odwrót. W pierwszej chwili wydaje się, że można znaleźć w nim pomoc, ale ja tego nie czuję.
Przyznam, że treść mnie... dobiła. Nie rozsypałam się na kawałki, jak sugerowały to liczne opinie (choć było blisko), ale przez dobrą chwilę po przeczytaniu siedziałam na krześle bez ruchu. Dawno nie czytałam czegoś, co byłoby równie czarne i pesymistyczne. Próbowałam doszukać się w treści jakiejś zachęty czy motywacji, ale chyba zbyt dużo w niej smutku i przygnębienia, by to odnaleźć. Zupełnie, jakbym czytała pluszową wersję Schopenhauera - niby pluszowa i miła w dotyku, ale to ciągle Schopenhauer. Jak głosi tytuł, miały być JASNE miejsca. Według mnie są zupełnie CZARNE.
Trzeba jednak przyznać, że autorka miała całkiem niezły pomysł. Nie do końca oryginalny, bo wiele motywów koliduje z tymi, które są obecne w relatywnie niedawno wydanych książkach, chociażby w "Papierowych Miastach" czy "Gwiazd naszych wina" Greena (akurat z tymi lekturami jestem na świeżo), ale mimo wszystko to dobra koncepcja, bo w ostateczności czyta się szybko, choć niekoniecznie łatwo.
Ale jedna rzecz spodobała mi się szczególnie. Historia Theodore'a i Violet jest grubą otoczką stworzona na podstawie postaci Virginii Woolf i paru innych postaci literatury. Uwielbiam, kiedy można znaleźć "dzieło w dziele", bo to zmusza do dwukrotnie intensywniejszego myślenia.
A rzecz, która mi się absolutnie nie podobała? To, że w ostatecznym rozrachunku wychodzi na to, że ludzie są egoistami i tak naprawdę myślą tylko o sobie i o własnym odejściu zapominając o tych, którzy zostaną.
Tyle co do mojej refleksji, czas wrócić do gwiazdek (stawiam je dopiero teraz, choć wy widzicie je w pierwszej kolejności).

Po raz pierwszy mam tak wielkie trudności z wystawieniem odpowiedniej ilości gwiazdek, więc zrobię to odwrotnie: najpierw napisze recenzję, a dopiero potem zajmę się oceną. Chociaż i to nie będzie do końca recenzją, tylko moimi przemyśleniami.
Ostatnio czytam więcej książek skierowanych do młodzieży, niż robiłam to parę lat temu, kiedy do tej grupy rzeczywiście należałam....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jestem zdania, że pierwsza książka z serii gra ogromną rolę w całym cyklu, bo ma za zadanie zachęcić czytelnika do kontynuowania przygody z danym autorem i bohaterami jego powieści. Akurat nie jest to książka z cyklu, którą przeczytałam w pierwszej kolejności (choć teraz będę już czytać po kolei), bo Mankell pisze w ten sposób, że niezależnie od tomu wiemy, co główny bohater ma za sobą i co przeżył, ale przyznam, że zaskoczyła mnie tak niska ocena pierwszego tomu. No bo przecież to rzuca jakieś światło na cały cykl. Na szczęście to ja i tylko ja decyduję o tym, jakie będę mieć o tym zdanie.
Książka porusza bardzo aktualny temat (choć została napisana kilkanaście lat temu), jakim ją uchodźcy i azylanci, przez co staje się aktualna i uniwersalna. Wiele tropów, zwrotów akcji, drobnych szczegółów zmieniających całość śledztwa i ciekawych bohaterów - typowy, bardzo dobry kryminał, któremu nie mam nic do zarzucenia. Gdybym cofnęła się w czasie i przeczytała ten tom jako pierwszy, na pewno sięgnęłabym po kolejne, bo jest on na tyle dobrze napisany, że pobudza w nas chęci na więcej. Widać, że akcja jest przemyślana i Mankell po raz kolejny udowadnia, że jest kreatywny (trudno jest mi mówić o nim w czasie przeszłym).
Książka posiada tylko jeden mankament: jest w niej pełno błędów składniowych, interpunkcyjnych i stylistycznych, ale to akurat nie jest wina samego autora, lecz tłumacza i redakcji. Często zamiast liter szwedzkiego alfabetu pojawia się w niej # lub polskie Ć, co potrafi wybić człowieka z rytmu czytania. Niektóre przecinki postawione są w dziwnych miejscach, czasami jest ich za mało, czasami za dużo, rzekłabym, że zostały wstawione zupełnie przypadkowo. No i pojawiają się zdania w stylu mistrza Yody: Kurt Wallander na miejsce przybył i Rydberga zastał na balkonie z koniakiem siedzącego (...)
Mam nadzieję, że moje gwiazdki mimo wszystko udowodnią wam, że warto sięgnąć po tę książkę, bo Mankell nawet przy opisie burczenia w brzuchu sprawia, że i ja staję się głodna.

Jestem zdania, że pierwsza książka z serii gra ogromną rolę w całym cyklu, bo ma za zadanie zachęcić czytelnika do kontynuowania przygody z danym autorem i bohaterami jego powieści. Akurat nie jest to książka z cyklu, którą przeczytałam w pierwszej kolejności (choć teraz będę już czytać po kolei), bo Mankell pisze w ten sposób, że niezależnie od tomu wiemy, co główny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałam na tyle dużo książek Greena, by móc wyjść z podziwu nad umiejętnościami kreowania bohaterów i stwierdzić, że autor tworzy scenariusze psychologiczne postaci na jedno kopyto. Jako pisarz więc stoi w miejscu, zamiast iść naprzód.
Aby zobrazować, co dokładnie mam na myśli, przejdę do konkretów.
1. Postać kobieca/dziewczęca. Zawsze jest zbuntowana, trudno przewidzieć jej zachowanie, wprowadza rewolucję w życiu innych bohaterów. ZAWSZE przejawia te same cechy, różnią się jedynie wyglądem (tu - Margo; w "Szukajac Alaski" - oczywiście Alaska; w "Gwiazd naszych wina" po części również Hazel).
2. Główny lub jeden z kluczowych bohaterów należy do grupy szkolnym słabeuszy.
3. Zawsze przynajmniej jedna postać ma dziwne przezwisko (tu - Radar; SA - Klucha; Will Grayson, Will Grayson - Kruchy).
4. Zawsze znajduje się jakiś szkolny mięśniak, który chce spuścić łomot słabszym.
5. Motyw wędrówki. Ciągłej wędrówki. Rozumiem RAZ, ale żeby tak ciągle? W każdej książce?
I wreszcie najważniejsze, bo 6. Pozornie Motywujące Zakończenie (których z oczywistych przyczyn nie będę spojlerować). W moim odczuciu jest to coś, co w jednorazowym użyciu jest dosyć ciekawe jako zabieg literacki. Ale bez przesady.

Kończąc porównanie i przechodząc do sedna samej książki: można podzielić ją na dwie części (w tym stwierdzeniu nie jestem ani trochę oryginalna). Pierwsza - żywa, pobudzająca ciekawość i chęć do dalszej lektury, miejscami zabawna. Druga - długa, nudna i rozczarowująca. Czułam się trochę jak w szkole: czytam, czytam, a po 50 stronach [w moim odczuciu] okazuje się, że tak naprawdę przeczytałam dopiero cztery. A wydaje mi się, że po przebrnięciu przez pierwszą połowę powinno się go nagrodzić za trud, jaki sobie zadał. A najlepszą nagrodą byłaby Dobra Druga Połowa Książki.
Green ma całkiem niezłe możliwości literackie i dobrze wyposażony warsztat pracy, ale tym razem w moich oczach zaliczył potknięcie.

Przeczytałam na tyle dużo książek Greena, by móc wyjść z podziwu nad umiejętnościami kreowania bohaterów i stwierdzić, że autor tworzy scenariusze psychologiczne postaci na jedno kopyto. Jako pisarz więc stoi w miejscu, zamiast iść naprzód.
Aby zobrazować, co dokładnie mam na myśli, przejdę do konkretów.
1. Postać kobieca/dziewczęca. Zawsze jest zbuntowana, trudno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wiedziałam, na co się porywam, sięgając po ten tytuł. Nie wierzyłam tylko, że ta historia może mną aż tak poruszyć. Wolałam zacząć lekturę z nastawieniem, że inni czytelnicy po prostu przesadzają i nie spędzę kilku godzin z chusteczką przy nosie. Mylili się tylko trochę: historia jest przeplatana humorystycznymi komentarzami, więc za zmianę płakałam ze śmiechu i z rozpaczy.
Samej treści nie muszę nikomu przedstawiać, można przeczytać ją sobie na tyle okładki. Moje przeczucie mnie nie zawiodło i bezbłędnie udało mi się odgadnąć zakończenie na długo, zanim do niego dotarłam. Mimo to nie uważam, że ta książka jest przewidywalna. To, że mi się udało, wcale nie musi znaczyć, że będzie tak u każdego.
To inna książką niż te, które ostatnio udało mi się przeczytać. Podobało mi się w niej to, że nie było ani jednego zbędnego opisu przyrody czy innych rzeczy, zupełnie nieistotnych dla fabuły. Historia jest konkretna, każda sentencja ma swoje przeznaczenie i znaczenie w dojściu do sedna. Sam język, choć prosty, przemawia do każdego.
Już dawno nie przeczytałam tak smutnej, a zarazem pięknej historii o uczuciu mimo wszystko i walce z czasem. To nie jest opowieść o miłości, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. W pierwszej chwili mówiłam sobie, że nie takiego zakończenia chciałam. Że ta książka powinna skończyć się inaczej. Że powinien być happy end. Ale może to właśnie był happy end, jeśli spojrzelibyśmy z innej perspektywy? Doszłam do wniosku, że z innym zakończeniem, którego pragnęłam tak samo jak tysiące innych czytelników, ta książka nie miałaby takiej mocy i to trzyma mnie przy zdaniu, że w ocenie wystawiłam odpowiednią ilość gwiazdek.
Swoje łzy już wylałam, teraz kolej na wasze.

Wiedziałam, na co się porywam, sięgając po ten tytuł. Nie wierzyłam tylko, że ta historia może mną aż tak poruszyć. Wolałam zacząć lekturę z nastawieniem, że inni czytelnicy po prostu przesadzają i nie spędzę kilku godzin z chusteczką przy nosie. Mylili się tylko trochę: historia jest przeplatana humorystycznymi komentarzami, więc za zmianę płakałam ze śmiechu i z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niesamowicie realna, przemyślana i przede wszystkim wciągająca. Ta książka to przykład, że świetny pomysł może iść w parze z równie dobrym wykonaniem.
Każde pytanie, z którym jest konfrontowany bohater podczas teleturnieju, to osobna historia. Jedne z nich są wzruszające, inne przerażające i ukazujące brutalną rzeczywistość.
Warto tę historię skonfrontować z filmem, który zasłużył na każdą z licznych nagród, które zdobył, w tym mowa też oczywiście o Oscarach. Historie (czyli także pytania w teleturnieju) trochę się od siebie różnią, ale nie wpływa to na odbiór przez czytelnika/widza. To jeden z bardzo rzadkich przypadków, kiedy - według mnie - film jest na tym samym poziomie, co jego książkowy odpowiednik.
Trzeba przeczytać.

Niesamowicie realna, przemyślana i przede wszystkim wciągająca. Ta książka to przykład, że świetny pomysł może iść w parze z równie dobrym wykonaniem.
Każde pytanie, z którym jest konfrontowany bohater podczas teleturnieju, to osobna historia. Jedne z nich są wzruszające, inne przerażające i ukazujące brutalną rzeczywistość.
Warto tę historię skonfrontować z filmem, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To jedna z lepszych lektur, jakie czytałam w czasach liceum. Nie przeszkodziło mi w tym właściwie nic: ani jej niepokojąca grubość (wiecznie zajętego licealistę jest ona w stanie trochę przerazić), ani opinie kolegów typu "przecież to jest nudne, weź streszczenie". I nie żałuję, że się na nią porwałam.
I chyba nie napiszę też o niej nic nowego, bo wszystko, co było do powiedzenia, zostało już powiedziane.
Dzieło sztuki, jakich dzisiaj się już, niestety, nie pisze.

To jedna z lepszych lektur, jakie czytałam w czasach liceum. Nie przeszkodziło mi w tym właściwie nic: ani jej niepokojąca grubość (wiecznie zajętego licealistę jest ona w stanie trochę przerazić), ani opinie kolegów typu "przecież to jest nudne, weź streszczenie". I nie żałuję, że się na nią porwałam.
I chyba nie napiszę też o niej nic nowego, bo wszystko, co było do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zabierałam się za tę książkę trzy razy: raz w gimnazjum, raz w liceum i ten trzeci raz przypadł mi na czasy studiowania. I chyba dobrze się stało, że dokończyłam to co napoczęte dopiero teraz, bo obawiam się, że wcześniej mogłabym tej treści po prostu nie zrozumieć.
Jestem pełna podziwu, że TA SAMA OSOBA, która napisała "Zmierzch", może stworzyć coś tak bardzo... innego. Nie jest to złośliwość skierowana w tę pierwszą pozycję, ponieważ i ta książka jest dla mnie bardzo sentymentalna i wspominam ją z uśmiechem na ustach. Ale to...
Trzeba być kimś obdarowanym niezwykłą wyobraźnią, żeby stworzyć tak różnorodne portrety planet. Każda planeta to inne istoty i zwyczaje, a stworzenie tak barwnego świata przedstawionego wymaga nie lada wysiłku i naprawdę wielkich zdolności literackich. I te nazwy! Meyer stworzyła coś własnego i niepowtarzalnego, a zarazem inspirującego.
Mamy tu do czynienia z historią dziewczyny, w której ciało wszczepiona zostaje Dusza. To takie jakby dwie osoby w jednym ciele. I jak tu pogodzić pragnienia Ciała z pragnieniami Duszy, kiedy są zupełnie inne i zmierzają w przeciwnych kierunkach? Nie mogło zabraknąć też wątków miłosnych, które są tak silne, a jednocześnie znajdują się gdzieś w tle, nie zaś na pierwszym planie.
Ciągle nie mogę wyjść z podziwu dla tych wszystkich nazw własnych: Planeta Śpiewu i jej zwyczaje, Planeta Kwiatów i jej mieszkańcy, Planeta Wodorostów i cechy istot, których nie potrafimy sobie wyobrazić. I to jest chyba najlepsze: choć autorka opisuje, że postać ma taki kolor skóry, który nie istnieje na Ziemi, jesteśmy poirytowani. No bo jak wygląda kolor, który nie istnieje? Jakby był pustką, to byłby czarny, a czerń przecież mamy. Albo tłumaczenie imion istot z różnych planet na krótkie, angielskie imiona, bo w języku z opisywanej planety to samo imię ma 14 wyrazów. Ona z nami pogrywa!
Jedynym minusem jest chyba zbyt duże przywiązywanie wagi do opisu otoczenia, co jest jednak dla Meyer bardzo typowe. Gdyby się ich pozbyć, książka nie miałaby 560 stron, lecz maksymalnie 400, przy czym nie zmieniłaby mojego odbioru tej historii. Z tego powodu książka strasznie się dłużyła, choć sama w sobie była ciekawa i nie mogłam się od niej miejscami oderwać. Wręcz mnie to irytowało: chciałam skończyć, chciałam znać zakończenie, siedziałam nad nią godzinami, a poruszałam się tempem żółwia. To wszystko przez te opisy!
To naprawdę coś ZUPEŁNIE innego niż "Zmierzch", choć wiem, że niektórym trudno będzie się przełamać do lektury tej cegły. Ale ja tego nie żałuję. Aż przykro się robi, że promocja sagi o wampirach przytłumiła świadomość istnienia tej książki, bo jest naprawdę warta przeczytania.

Zabierałam się za tę książkę trzy razy: raz w gimnazjum, raz w liceum i ten trzeci raz przypadł mi na czasy studiowania. I chyba dobrze się stało, że dokończyłam to co napoczęte dopiero teraz, bo obawiam się, że wcześniej mogłabym tej treści po prostu nie zrozumieć.
Jestem pełna podziwu, że TA SAMA OSOBA, która napisała "Zmierzch", może stworzyć coś tak bardzo... innego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do lektury tej książki skłoniła mnie - jak to w takich przypadkach zazwyczaj bywa - jej popularność i wszechobecność. Mówili i mówią o niej wszyscy, w księgarniach wciąż stoi na półkach jako bestseller i przychylnymi recenzjami zachęca, by po nią sięgnąć. Chciałam poczytać coś luźnego, czego nie trzeba zbytnio analizować, jako przerywnik między cięższymi lekturami i odskocznię od trudnych, uczelnianych artykułów.
To jeden z moich większych literackich zawodów, aczkolwiek z trudem zaliczyłabym tę książkę do grona jakiejkolwiek literatury. Czasami jest tak, że pomysł jest dobry, jednak wykonanie przerasta autora i w efekcie z dobrego materiału powstaje gniot. Tu niestety nie ma ani jednego, ani drugiego.
Przede wszystkim rozczarował mnie język: zupełnie, jakby autorka chciała trafić nim do każdej grupy czytelników i próbowała wypośrodkować styl, w konsekwencji czego jest on nie tylko banalny, ale i na siłę egzaltowany. Nie sądziłam, że można połączyć ze sobą te dwie skrajności, ale jej się to jakoś udało. Niestety, efekt jest chyba odwrotny do zamierzonego. Dodatkowo rujnująco działa obecność pseudofilozoficznych przemyśleń bohaterki, które nie mają żadnego zaczepienia w rzeczywistości, a w dodatku sprawiają, że wykreowana postać irytuje, choc powinna wywoływać u nas współczucie. Sama historia, gdyby zdarzyła się w prawdziwym, byłaby jedną z tragiczniejszych, z jaką może spotkać się człowiek. Niestety, styl języka sprawił, że nie potrafiłam wczuć się w historię i przeżywać dramatu bohaterki. Nie było w tym żadnych emocji, autorka skupiła się na czystym tekście i przekazaniu jego treści tak, jakby to był tekst z podręcznika do biologii, a nie opis ludzkiej tragedii.
Sama fabuła jest tak przewidywalna, że bardziej już być nie może. Czytałam i czytałam, czekając z utęsknieniem za czymś, czego nie będę się spodziewać. Nic takiego nie przyszło, łudziłam się więc bezsensownie do ostatniej strony. Nie uroniłam żadnej łzy, choc chyba powinnam, bo tak zakłada większość opinii.
Autorka próbowała również wpleść w treść jakieś zwroty z terminologii muzycznej i używać motywu muzyki jako przewodniego. Te fragmenty (chyba miały na celu uwiarygodnienie tekstu lub ukazanie wiedzy własnej autorki z tego zakresu, choć nie wiem po co) nie pasowały absolutnie do całości, stanowiły coś osobnego, oderwanego od kontekstu.
Zazwyczaj lubię kupić książkę na własność w wersji papierowej, by móc ją przeczytać i odłożyć na półkę do własnej kolekcji, ewentualnie do niej wrócić. Poniekąd czuję ulgę, że zdecydowałam się tylko na e-booka, który nie zakurzy się w głębi regału. Zarówno treść, jak i sposób przedstawienia świata bardzo mnie rozczarowały.
Po drugą część nie sięgnę na pewno, szkoda mojego czasu. Poza tym: jak mam ufać słowu pisanemu kogoś, kto twierdzi, że szczyt męskości to świecący, srebrny/brokatowy garnitur połączony z creepersami?

Do lektury tej książki skłoniła mnie - jak to w takich przypadkach zazwyczaj bywa - jej popularność i wszechobecność. Mówili i mówią o niej wszyscy, w księgarniach wciąż stoi na półkach jako bestseller i przychylnymi recenzjami zachęca, by po nią sięgnąć. Chciałam poczytać coś luźnego, czego nie trzeba zbytnio analizować, jako przerywnik między cięższymi lekturami i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mankell ma to do siebie, że nawet osobie czytającej serię o komisarzu Wallanderze w innej kolejności jest w stanie wyjaśnić, na czym stoi. Zgrabnie powraca do wydarzeń z poprzednich części, nie spojlerując przy tym ani nie przynudzając. Takie rzeczy trzeba umieć robić.
Najbardziej jednak doceniam to, że jako pisarz zagłębiał się w różne tematy tak, by móc je szczegółowo opisać, w efekcie czego przy lekturze jego dzieł mamy wrażenie, że nie ma tematu, na którym by się nie znał. Profesjonalizm, którego brakuje wielu dzisiejszym autorom.
"Zapora" to bardzo dobry przykład dla tego zjawiska. Tym razem mamy do czynienia z cyberprzestrzenią i jej ciemniejszą, kryminalną stroną. Choć większość z nas ma duże pojęcie o komputerach, Mankell przedstawia je jako coś, co może być równie niebezpieczne jak wojna i zwrócić się przeciwko ludzkości. I ma rację. Wydawać by się mogło, że używanie specjalistycznych pojęć z zakresu informatyki w kryminale sprawi, że czytelnik zaśnie. Nic bardziej mylnego. Czytałam z zapartym tchem aż do ostatniej strony, nie było mowy o spaniu.
W książce pojawiają się dwa wątki kryminalne, które nie są do siebie w ogóle podobne: zabójstwo taksówkarza i śmierć mężczyzny pod bankomatem, podobno z przyczyn naturalnych. I gdzie tu miejsce dla komputerów? W pierwszej chwili wydaje nam się, że te dwie sprawy nie mają prawa się połączyć. Ale co to dla Mankella? Oba wątki są cienkimi nitkami, które w nurcie fabuły zbliżają się do siebie coraz bardziej, a przy samym końcu stykają się ze sobą i zaplątują, tworząc supełek.
Wciągająca, ciekawa i napisana z pełnym profesjonalizmem. Teraz trudno jest spotkać się z drugim takim kryminałem. Jest w nim wszystko, czego się po takim oczekuje: tajemnicza śmierć, zwroty akcji, zimna Szwecja i zagadki, bardzo złożone i skomplikowane, a jednocześnie oczywiste. Po prostu trzeba przeczytać.

Mankell ma to do siebie, że nawet osobie czytającej serię o komisarzu Wallanderze w innej kolejności jest w stanie wyjaśnić, na czym stoi. Zgrabnie powraca do wydarzeń z poprzednich części, nie spojlerując przy tym ani nie przynudzając. Takie rzeczy trzeba umieć robić.
Najbardziej jednak doceniam to, że jako pisarz zagłębiał się w różne tematy tak, by móc je szczegółowo...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki W śnieżną noc John Green, Maureen Johnson, Lauren Myracle
Ocena 7,1
W śnieżną noc John Green, Maureen...

Na półkach: ,

To bardzo klimatyczna książka, którą należy czytać tylko i wyłącznie w Boże Narodzenie. Jest pozytywna i idealnie wpisuje się w klimat świąt (nawet, jeśli w tym roku nie ma śniegu, a głównym tematem jest śnieżyca).
To zbiór trzech opowiadań i gdybym miała ocenić każde z nich z osobna, pierwsze opowiadanie otrzymałoby pierwsze miejsce, trzecie opowiadanie - drugie, a trzecie miejsce dla opowiadania numer dwa, autorstwa Greena. Muszę przyznać, że część jego autorstwa wypadła najsłabiej na tle dwóch pozostałych, aczkolwiek również znajduje się ponad granicą przyzwoitości.
Historie sprytnie się ze sobą łączą i to jest największy atut tej książki. Jeszcze nie spotkałam się z podobnym zabiegiem literackim, ale efekt końcowy jest bardzo dobry. I ciekawy, bo jedyny w stoim rodzaju. Historyjki można czytać w dowolnej kolejności, ale radziłabym raczej trzymać się tego, jak narzucają to autorzy, bo wszystkie z nich łączą się w końcówce trzeciego opowiadania. I to w jaki sposób! Niby nic ambitnego, ale w efekcie powstaje lekkie dzieło do czytania w ramach odpoczynku od cięższych lektur.
Ale to przede wszystkim pierwsze opowiadanie skradło moje serce. Mimo, że jest to książka pisana typowo pod nowoczesną młodzież, muszę ją pochwalić i polecić każdemu, kto poszukuje w literaturze klimatu świąt. Brakuje tam tylko zapachu mandarynek. Jest za to jabłko i cynamon, więc może być.
Polecam czytać wieczorami, w kocu, z kubkiem czekolady i koniecznie przy zapalonych światełkach choinkowych. Można dodać skarpetki w pingwiny.

To bardzo klimatyczna książka, którą należy czytać tylko i wyłącznie w Boże Narodzenie. Jest pozytywna i idealnie wpisuje się w klimat świąt (nawet, jeśli w tym roku nie ma śniegu, a głównym tematem jest śnieżyca).
To zbiór trzech opowiadań i gdybym miała ocenić każde z nich z osobna, pierwsze opowiadanie otrzymałoby pierwsze miejsce, trzecie opowiadanie - drugie, a trzecie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To jedna z tych książek, które powinny zwrócić uwagę czytelnika na dany problem - w tym przypadku chodzi o zjawisko nękania w szkole przez rówieśników.
Pokładałam w tej książce duże nadzieje i po zapoznaniu się z wieloma przychylnymi opiniami postanowiłam i ja ją przeczytać. Niestety, bardziej mnie zawiodła, niż pouczyła.
Pomysł był bardzo dobry, jednak na tym założeniu kończą się plusy. Autorka zrobiła coś bardzo niespotykanego - ze sprawców zrobiła ofiary, co w kwestii tak trudnego i poważnego tematu jest dla mnie nie do pomyślenia. W dodatku tak wykreowała wizerunek ofiary, aby czytelnik jej nie polubił. Dla mnie ofiara jest zawsze ofiarą, a sprawca - sprawcą. To nie jest realne przedstawienie problemu, lecz wykreowanie nierealnej sytuacji. Autorka podjęła się również rozwinięcia wielu wątków, które nie mają swojego zakończenia, co pozostawia pewien niedosyt. Osobiście nie lubię, kiedy ktoś stawia pytania, a nie podaje nawet drogi do odpowiedzi na nie. A samo zakończenie jest tak bardzo wyrwane z kontekstu, że równie dobrze mogłoby go nie być. Poza tym brak tu jakiegokolwiek punktu kulminacyjnego.
Bohaterowie wcale nie są głębocy, jak przystało na takie trudne tematy. Są po prostu głupi. I to praktycznie każdy z osobna. Poza tym w wielu szczegółach brakuje jakiejkolwiek konsekwencji: w jednym rozdziale ktoś jest wrażliwy jak nikt inny, a w następnym ma gdzieś wszystko, co się wokół niego dzieje. Brak tu logiki.
Wydaje mi się, że dużą część winy takiego a nie innego odbioru z mojej strony stanowi beznadziejne tłumaczenie, przez co książka wydaje się być do obłędu zamerykanizowana. Być może miał to być zabieg, który "urealni" treści zawarte w książce, jednak efekt końcowy jest raczej słaby. Źle czyta się zdania typu: "No to napisałam jej na wallu, że się spikniemy potem na facebooku, a potem come on, niech się dzieje what u want, po czym tweetnęłam na twitterze, że Emma is a bitch, co jest bardzo true".
W książce przeszkadzała mi jeszcze jedna rzecz - sposób datowania wydarzeń. Autorka opisuje dwie różne płaszczyzny czasowe w następujących po sobie rozdziałach. Momentami nie wiedziałam, co tak naprawdę czytam, a odnalezienie wątku zajmowało mi sporo czasu. Zdecydowanie za dużo.
Może nie jest to najgorsza książka, z jaką się zetknęłam, bo zamysł autorki był dobry, ale jestem nią rozczarowana. Myślałam, że mną poruszy, ale tak się nie stało. Do bólu skopana. Miało być dobrze, wyszło jak pisane na kolanie.

To jedna z tych książek, które powinny zwrócić uwagę czytelnika na dany problem - w tym przypadku chodzi o zjawisko nękania w szkole przez rówieśników.
Pokładałam w tej książce duże nadzieje i po zapoznaniu się z wieloma przychylnymi opiniami postanowiłam i ja ją przeczytać. Niestety, bardziej mnie zawiodła, niż pouczyła.
Pomysł był bardzo dobry, jednak na tym założeniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po "sukcesie" duetu Levithana z Johnem Greenem w książce o nazwie "Will Grayson, Will Grayson" byłam do niego raczej zdystansowana. Ale ja lubię czytać książki, o których dużo się mówi, aby być w tym środowisku na bieżąco. Nawet, jeśli czuję, że książka może mi się nie spodobać.
Ale mi się spodobała. Nawet bardzo. Podczas czytania chciałam więcej i więcej. I muszę się nawet przyznać, że skłoniła mnie ona do pewnych refleksji.
Największym plusem jest to, że NIGDY nie czytałam podobnej powieści. Po prostu ktoś zrealizował na tyle oryginalny pomysł, że nie mógł się on nie spodobać ani tym bardziej nie mogłam powiedzieć, że go nie lubię, bo nigdy nie miałam z nim do czynienia. I choć akcja nie posiada jakiś porywistych zwrotów, trzyma w napięciu do ostatniej strony. Czytelnik jest po prostu ciekawy, kim bohater starnie się na następnej kartce. Czy będzie chłopcem czy dziewczyną? Będzie mia rude włosy, czarną skórę czy 50kg nadwagi? Będzie miał szczęśliwą rodzinę, czy może będzie leżał pijany na podłodze przez pół dnia lub planował własne samobójstwo? Różnorodność postaci jest naprawdę zaskakująca, a co dzień, to inna historia całego życia. Niektóre są szczęśliwe, inne mniej. Ale sa to sytuacje, które przedstawiają problemy współczesnego świata, społeczeństwa i pojedynczego człowieka. AKTUALNE problemy.
Zastanawiałam się podczas całego procesu czytania, jak to by było budzić się codziennie w ciele innej osoby i żyć jej życiem. Z początku wydawało mi się to całkiem przyjemną opcją. Ale na dłuższą metę... Świadomość tego, że nie można obudzić się w ramionach tej samej osoby, z którą się zasnęło i niemożność trzymania jej zdjęcia w kieszeni spodni sprawiła, że nie chciałabym takiego życia. I ta książka mi to właśnie uzmysłowiła - muszę doceniać to, że jestem jedna i jedyna na świecie.
Sam aspekt miłości jest jak dla mnie nieco absurdalny, jednak nie zawiera on tego negatywnego wydźwięku. Trudno mi jest sobie wyobrazić, żeby ktoś w takiej sytuacji pisał się na jakiekolwiek uczucie do stałej osoby, ale to być może dlatego, że taka sytuacja jest po prostu niemożliwa.
Autor tym razem się postarał. Nie mogę doczekać się drugiej części. Naprawdę polecam - czyta się szybko i przyjemnie.

Po "sukcesie" duetu Levithana z Johnem Greenem w książce o nazwie "Will Grayson, Will Grayson" byłam do niego raczej zdystansowana. Ale ja lubię czytać książki, o których dużo się mówi, aby być w tym środowisku na bieżąco. Nawet, jeśli czuję, że książka może mi się nie spodobać.
Ale mi się spodobała. Nawet bardzo. Podczas czytania chciałam więcej i więcej. I muszę się nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ta "książka" jest tak głupia i prymitywna, że az dziwię się, że można coś takiego napisać. I że znalazł się ktoś, kto stwierdził, że to materiał "cool, fashion & modern" i wpadł na pomysł, żeby to wydać. Ale najbardziej to dziwie się sobie, że przeczytałam ją do końca.
Feministka ze mnie żadna, ale to, co "autor" robi z modelem kobiety, woła o pomstę do nieba. Ba, facetów też nie oszczędza! Każda kobieta to dupodajka, a każdy facet to porządny obywatel, postrzejagący płeć drugą w kategorii od A do E (rozmiar miseczki biustonosza). Chyba jednak wiedział co robi, nie publikując swojego imienia i nazwiska, bo podejrzewam, że wszyscy by go za to dotkliwie zlinczowali. Jego przepis na sukces w moim odczuciu: napiszę przypadkowe zdanie, dodam do niego słówka CYCKI i FIUT, kilka wykrzykników, wielokropek, parę dodatkowych przekleństw i jeszcze jednego FIUTA na sam koniec. I oto mamy sukces w wersji instant - tyyyyyle sprzedanych egzemplarzy! Ja nie dałabym na to ani złotówki nawet, jak skończyłby mi się papier toaletowy.
A ostatnia scena jest kwintesencją debilizmu aka wisienką na torcie głupoty osoby piszącej. Dawno nie czytałam czegoś tak obrzydliwego i głupiego, bo inaczej tego nazwać nie mogę.
Myślę, że "autor" powinien przeprosić też obywateli Warszawy za to, co o nich wypisuje. A mnie za te dwie stracone godziny czytania.

Ta "książka" jest tak głupia i prymitywna, że az dziwię się, że można coś takiego napisać. I że znalazł się ktoś, kto stwierdził, że to materiał "cool, fashion & modern" i wpadł na pomysł, żeby to wydać. Ale najbardziej to dziwie się sobie, że przeczytałam ją do końca.
Feministka ze mnie żadna, ale to, co "autor" robi z modelem kobiety, woła o pomstę do nieba. Ba, facetów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nadal uważam, że John Green tworzy podobne do siebie postacie i buduje w swoich książkach akcje o iście powtarzalnych schematach. Że są na jedno kopyto. Ale w tej książe mi to akurat nie przeszkadza. Mimo tego, że jest tak schematyczna, czyta się ją zupełnie inaczej. Wręcz przyjemnie. A filozoficzna warstwa jest przedstawiona w sposób ciekawy i znośny, nie zaś w formie bełkotu, do którego przyzwyczaili nas inni.
Nie ukrywam, że punkt kulminacyjny wbił mnie w fotel. Nie tego się spodziewałam. Tytułowe poszukiwania nie są bowiem tym, co przychodzi nam w pierwszej chwili na myśl. I nie ukrywam też tego, że o wiele chętniej obejrzałabym ekranizację tej powieści, aniżeli "Gwiazd naszych wina". Poważnie, to byłoby dużo głębsze doświadczenie. Ona nie jest smutna - ona jest po prostu dobra.
Naprawdę, polubiłam się z bohaterami bardziej niż powinnam.

Nadal uważam, że John Green tworzy podobne do siebie postacie i buduje w swoich książkach akcje o iście powtarzalnych schematach. Że są na jedno kopyto. Ale w tej książe mi to akurat nie przeszkadza. Mimo tego, że jest tak schematyczna, czyta się ją zupełnie inaczej. Wręcz przyjemnie. A filozoficzna warstwa jest przedstawiona w sposób ciekawy i znośny, nie zaś w formie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O tej chorobie nikt nie powie mi niczego, czego już nie wiem, bo spotykam się z nią na co dzień w rodzinie, więc może dlatego udało mi się przewidzieć poszczególne kroki tej książki. Autorka bardzo dobrze pokazała, na czym polega choroba Alzheimera, od czego zaczyna i jak stopniowo odbiera choremu jego własną tożsamość. Jak zapomina o spotkaniu, o położeniu jakiejś rzeczy i o tym, że trzeba raz na jakiś czas coś zjeść. I że przychodzi też okres upokorzenia. To nie jest choroba jednej osoby - to choroba całej rodziny i całego otoczenia. Znam to z doświadczenia i mogę potwierdzić, że mniej więcej tak to wygląda. Dlaczego mniej więcej - autorka pominęła wiele bardzo upokarzających szczegółów, zajęła się raczej tymi "znośnymi" skutkami choroby. Nie wspomniała o ucieczkach z domu, krzykach, o wmawianiu sąsiadom, że najbliższa rodzina nie karmi/bije/trzyma w piwnicy czy o pluciu i rzucaniu brudnymi pampersami - na złość domownikom - po białych ścianach. Ale może to i lepiej, nie każdy chce o tym czytać.
Nie podoba mi się jedynie, że choroba ta jest pokazana jako coś, na co się umiera. Nie umiera się na Alzheimera. Umiera się na jego skutki uboczne: że ktoś udusi się gazem, spłonie w pożarze przez palnik pod zapomnianym garnkiem z zupą, odmrozi sobie palce podczas ucieczki z domu w środku zimy w samej piżamie albo w końcu zapomni, jak się w ogóle połyka posiłki.
Miejscami gubiłam się w fabule, ale podejrzewam, że może to być celowy zabieg autorki - byśmy choć trochę poczuli, jak to jest zgubić się we własnym domu. Mimo to mogłoby być w niej więcej realiów, bo było ich trochę za mało.
Jeśli chodzi o ogólne wrażenia, to chyba spodziewałam się czegoś lepszego. Czegoś dosadniejszego, o wyraźniejszych bohaterach i o lepszym języku. Miejscami nudziły mnie niepotrzebne opisy otoczenia, które nijak miały się do sedna historii. Myślałam, że będzie mi się ją lekko czytać i przez większą część tak własnie było, ale czasami szło mi to nieco oporniej.
Czy polecam? Chyba tak, bo w ogólnej ocenie nie jest to zła książka. Jest prawdziwa, ale mogłaby być nieco bardziej. Dla osoby, która ma w rodzinie kogoś chorego, nie będzie ona wielkim WOW, jednak dla kogoś, kto nic o niej nie wie, jest to dość atrakcyjna pozycja.

O tej chorobie nikt nie powie mi niczego, czego już nie wiem, bo spotykam się z nią na co dzień w rodzinie, więc może dlatego udało mi się przewidzieć poszczególne kroki tej książki. Autorka bardzo dobrze pokazała, na czym polega choroba Alzheimera, od czego zaczyna i jak stopniowo odbiera choremu jego własną tożsamość. Jak zapomina o spotkaniu, o położeniu jakiejś rzeczy i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cała filozofia autorki polega na tym, aby wyrzucić wszystko, czego nie potrzebujemy albo nie kochamy. I to chyba tyle z recenzji, bo cały poradnik opiera się na tym stwierdzeniu i wszystko się wokół niego kręci. Mało tego - wywalenie na śmietnik wszystkiego wokół nazwała własną oryginalną metodą i hardo się tego trzyma. Bo przecież nikt przedtem tego nie robił.
Niektóre rady są nawet przydatne, ale... nadal zastanawiam się, kim trzeba być, żeby napisać książkę o sprzątaniu.

Cała filozofia autorki polega na tym, aby wyrzucić wszystko, czego nie potrzebujemy albo nie kochamy. I to chyba tyle z recenzji, bo cały poradnik opiera się na tym stwierdzeniu i wszystko się wokół niego kręci. Mało tego - wywalenie na śmietnik wszystkiego wokół nazwała własną oryginalną metodą i hardo się tego trzyma. Bo przecież nikt przedtem tego nie robił.
Niektóre...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

No już druga pozycja tej autorki, którą przeczytałam. Niestety, równie NIEudana. Im bardziej zagłębiam się w jej twórczość, tym bardziej nie rozumiem, skąd tak wysoka jej ocena. Więc chyba na tym poprzestanę, bo sposób pisania CH kompletnie do mnie nie przemawia. Miejscami zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, że nie rozumiem fenomenu tej kobiety. Bo przecież tyle ludzi nie może się mylić? A może...?
Sama nie wiem, co najbardziej zaważyło na tej ocenie, ale prawdopodonie między innymi wsadzanie słów KOCHAM CIĘ w usta bohaterów, którzy dopiero co się poznali. Gdyby w prawdziwym życiu ktoś po dwóch dniach znajomości powiedziałby, że mnie kocha, to albo dostałby w twarz, albo uciekłabym jak najdalej. Nie umiem przełożyć tej historii na życie. A tego chyba własnie chciała dokonać autorka?
I te teksty rodem z "50 twarzy...", które wcale nie polepszają sytuacji. Przytoczę przykład:
*uśmiecha się*
- O nie, nie uśmiechaj się, bo jesteś tak piękna, że wezmę cię na stole!
*uśmiecha się*
- O nie, robisz to na złość!
*uśmiecha się*
- O nie, nie wytrzymam!
Naprawdę - to do mnie NIE przemawia i nie rozumiem, co jest w tej całej serii takiego cudownego i wyjątkowego. Przesłodzone dialogi i gorzkie elementy upchnięte na siłę. Może i jest ciut lepsza od "Hopeless", ale to chyba tylko dlatego, że jest krótsza i mniej czasu przy niej straciłam.
Obraza dla Kopciuszka w pigułce.

No już druga pozycja tej autorki, którą przeczytałam. Niestety, równie NIEudana. Im bardziej zagłębiam się w jej twórczość, tym bardziej nie rozumiem, skąd tak wysoka jej ocena. Więc chyba na tym poprzestanę, bo sposób pisania CH kompletnie do mnie nie przemawia. Miejscami zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, że nie rozumiem fenomenu tej kobiety. Bo przecież...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z opisu i z podobieństwa do głośnego zaginięcia Iwony Wieczorek, książka wydawała mi się bardzo dobra. Nie mogłam się doczekać, by ją przeczytać. Naprawdę - wydawało mi się, że to będzie coś wciągającego, coś dobrego i wreszcie napisanego w naszym ojczystym języku. Miało być dużo zagadek i zwrotów akcji, a zakończenie miało zaskakiwać. Miało wiać grozą kryminału.
Niestety, miało.
Koncepcja stylu, w jakim utrzymana jest cała historia, przypomina raczej styl pisania nastolatki w gimnazjum lub w jakimś fan fiction. Dialogi sztywne i miejscami zwyczajnie głupie, mnóstwo wydarzeń bez późniejszego wyjaśnienia czy powiązania z sednem, a niektóre wypowiedzi, które w moim odczuciu miały być zabawne czy błyskotliwe, były po prostu durne.
Ale najbardziej zawiodło mnie nie tyle zakończenie, co wydarzenia znajdujące się tuż przed nim. Historia nagle zostaje urwana - zupełnie, jakby autorce skończyły się pomysły albo jakby odechciało jej się pisać. Ewentualnie tak, jakby w gimnazjum był już koniec lekcji i na szybko zajęła się pisaniem wcześniej zaplanowanej końcówki, rzucając cały dotychczasowy tekst w cholerę. Wplotła jeszcze w tekst parę przekleństw i oddała wypracowanie.
A szkoda, bo pomysł był w moim odczuciu naprawdę dobry i zabierałam się do lektury tej książki z zapałem. Liczyłam naprawdę na coś lepszego. Niemniej jednak nie byłabym szczera z samą sobą, gdybym dała w tej ocenie mniejszą ilość gwiazdek, bo koncepcja pomysłu podciąga ogólne wrażenie. Tylko wykonanie trochę zawodzi.
Podsumowując - to takie CSI: Kryminalne Zagadki Poznania, wersja niskobudżetowa. Aż szkoda, że nie Sandomierza, bo przynajmniej znalazłby się taki Ojciec Mateusz na rowerze, którego mimo ogromnej ilości morderców nikt nigdy mu go nie ukradł, i poprowadziłby śledztwo tak, jak należy.

Z opisu i z podobieństwa do głośnego zaginięcia Iwony Wieczorek, książka wydawała mi się bardzo dobra. Nie mogłam się doczekać, by ją przeczytać. Naprawdę - wydawało mi się, że to będzie coś wciągającego, coś dobrego i wreszcie napisanego w naszym ojczystym języku. Miało być dużo zagadek i zwrotów akcji, a zakończenie miało zaskakiwać. Miało wiać grozą kryminału.
Niestety,...

więcej Pokaż mimo to