Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Bez wątpienia jest to Zafon. Jest jak ten, który wraca, mówiąc: zmieniłem się. Ale nie jest w stanie skleić pękniętego serca. Które zostało na Cmentarzu Zapomnianych Książek. Nikt nie będzie.

Bez wątpienia jest to Zafon. Jest jak ten, który wraca, mówiąc: zmieniłem się. Ale nie jest w stanie skleić pękniętego serca. Które zostało na Cmentarzu Zapomnianych Książek. Nikt nie będzie.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wystarczy moment nieuwagi, by się zgubić. Wystarczy moment nieuwagi, by się ocknąć w kamienicy, do której nie ma wejścia. Moment nieuwagi, by dać się wciągnąć w zawiłą intrygę. Moment, by odwiedził cię niepokojący gość.
Do tego samego może też prowadzić absolutna uwaga i skupienie. Nieprzerwane. Golem się po prostu pojawia. I wtedy dzieją się rzeczy różne. Dziwne.
To jest taki czas, taka jest mistyka żydowskiego świata. Pochłaniająca. Straszna. Nieskończona.

Wystarczy moment nieuwagi, by się zgubić. Wystarczy moment nieuwagi, by się ocknąć w kamienicy, do której nie ma wejścia. Moment nieuwagi, by dać się wciągnąć w zawiłą intrygę. Moment, by odwiedził cię niepokojący gość.
Do tego samego może też prowadzić absolutna uwaga i skupienie. Nieprzerwane. Golem się po prostu pojawia. I wtedy dzieją się rzeczy różne. Dziwne.
To jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Chciałam bardzo niewymagającą książkę... i taką też miałam. Trochę szkoda. To nie te dialogi. Ludzie tak nie rozmawiają. To nie ci bohaterowie. Zbyt niestabilni. Zbyt narwani. Zbyt zaprogramowani.
To nie ten język. Szkoda, bo z taką historią Strzygomia można było naprawdę zrobić coś świetnego. Dionizę można było bardziej zaczarować. Mieszkańców uczynić bardziej... jakimiś. Szkoda. Trochę tak.

Chciałam bardzo niewymagającą książkę... i taką też miałam. Trochę szkoda. To nie te dialogi. Ludzie tak nie rozmawiają. To nie ci bohaterowie. Zbyt niestabilni. Zbyt narwani. Zbyt zaprogramowani.
To nie ten język. Szkoda, bo z taką historią Strzygomia można było naprawdę zrobić coś świetnego. Dionizę można było bardziej zaczarować. Mieszkańców uczynić bardziej... jakimiś....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To jest historia, która łamie serce. Najpierw łamie wszystkie przekonania i wiarę, by ostatecznie dać im ciężki do opisania bodziec do wzrostu. Najtrwalszy z fundamentów.
To jest opowieść trwożąca bardziej od najbardziej przerażającego z horrorów i zarazem opowieść poruszająca bardziej od jakiejkolwiek pozycji z kanonu literatury pięknej. Dlaczego? – bo to jest historia życia. To jest życie, które wydarzyło się naprawdę i wciąż trwa. Niesamowita odwaga Tary Westover. Uwolnionej.
Być może to moja emocjonalność. Mój własny bagaż doświadczeń, który momentami wydaje się nieproporcjonalnie ciężki do suchych statystyk mojego życia (liczby, geografia, metryczka). To nie ma jednak aż takiego znaczenia. Tutaj liczy się tylko Tara Westover.

Piekło na ziemi istnieje i ma wiele twarzy. Nikt nie powinien w to wątpić.
Tara urodziła się w górach Idaho i dorastała w fanatycznej rodzinie mormońskiej. Nie było mowy o publicznej edukacji, nie było mowy o możliwości skorzystania z pomocy lekarzy, nie było mowy o niczym, co mogłoby w jakikolwiek sposób okazać się sprzeczne z mormońskimi ideałami ojca. Świat był skorumpowaną pułapką chcącą zniewolić wszystkich naiwnych ludzi, którzy wierzyli, że jakakolwiek instytucja publiczna chce ich dobra. Szkoły to spisek. Uniwersytet to koniec świata. Gorszy od tego, który miał nadejść na przełomie tysiącleci. Do którego ojciec przygotowywał rodzinę tyle czasu, gromadząc brzoskwinie w puszkach i baniaki z paliwem.
Tara dostrzega rysę na polerowanej wizji świata ojca w momencie, w którym jeden z braci dostaje się do college’u. Jest jeszcze jakiś inny, inny świat.
Opowieść Tary Westover, która po raz pierwszy pojawiła się w publicznej szkole mając lat siedemnaście, jest przełomem. Tu mówię subiektywnie, nie ukrywam tego. Nie potrafię przełomu zdefiniować, ale w mojej głowie pękła ostatnia z barier. Wstyd mi, co mogłam stracić – z własnej woli, absolutnie nieprzemyślanie. Tymczasem Tara walczyła o to w sposób trudny do wyobrażenia, mimo szczegółowych, i momentami wręcz nie do przejścia, opisów. Tam tragedia goni tragedię.
Wśród urojeń, płonących przez nieuwagę części ciała, rozprzestrzeniających się chorób psychicznych i setek puszek z brzoskwiniami jest młoda Tara, której coś mówi, że życie jednak może wyglądać inaczej.
W roku 2014 otrzymała stopień doktora historii. Poznała Harvard, poznała Cambridge, otrzymała Gates Cambridge Scholarship. Przekraczając po raz pierwszy próg szkoły, nie wiedziała nic o holokauście, nie znała historii innej niż tej dyktowanej przez ojca, nie potrafiła korzystać z podręcznika.

Tara Westover wystawiła jedno z najpiękniejszych świadectw tego, jak edukacja może zmienić życie. Sprawiła, że doceniłam. Moje sumienie od dnia skończenia lektury jej książki stawało się coraz cięższe, zmuszając mnie tym do napisania tych słów i podzielenia się nimi. Dlatego, że mogłam popełnić niesamowity błąd, z którego skutków być może nigdy nie zdałabym sobie w pełni sprawy – i to byłaby moja osobista tragedia.

To jest historia, która łamie serce. Najpierw łamie wszystkie przekonania i wiarę, by ostatecznie dać im ciężki do opisania bodziec do wzrostu. Najtrwalszy z fundamentów.
To jest opowieść trwożąca bardziej od najbardziej przerażającego z horrorów i zarazem opowieść poruszająca bardziej od jakiejkolwiek pozycji z kanonu literatury pięknej. Dlaczego? – bo to jest historia...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie ma oceny. Ósemka - bo tak.
Są wspaniałe odczucia. Za język. Za myśl. Za przekaz. Gotycki welon.

Nie ma oceny. Ósemka - bo tak.
Są wspaniałe odczucia. Za język. Za myśl. Za przekaz. Gotycki welon.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Cztery książki, a każda z nich to część jednego i tego samego cyklu. Każda z nich jest częścią Cmentarza Zapomnianych Książek. Oficjalnie autorem jest Carlos Ruiz Zafon. Nieoficjalnie... Ja nie mam prawa, by o tym mówić. Mam jednak swą teorię. Ona wciąż się jeszcze klaruje. Być może musi minąć jeszcze sporo czasu, nim będzie całkowicie jasna - a może to i tak nie nastąpi. Może tak będzie najlepiej. Niech będzie tajemnicą w mojej głowie po kres. Chciałabym.
Cztery książki, jeden cykl. To nie są części.
Cztery książki, dziesiątki splecionych ze sobą historii. Bez początku i bez końca. Nie ma chronologii. Nie ma jednej drogi. Nie ma zasad. To jest tajemnica, której rozwiązanie nie przychodzi po odłożeniu zakończonej ostatniej książki. Tajemnica wtedy dopiero zaczyna się zacieśniać w jeszcze bardziej skomplikowany supeł. Nie rozwiązuje go Zafon. Nawet nie próbuje. Jakże, zresztą, mógłby nam to zrobić, skoro przez wiele setek stron robi wszystko, by uzmysłowić czytelnikowi, że klucz od samego początku znajduje się w jego rękach.
Każda rodzina ma swoją historię. Każdy człowiek ma swoją historię. Każdy z nas jest historią. Książki to dodatki, mówił Zafon. Elementy; elementy tej osobliwej układanki, którą każdy musi ułożyć sam. By zobaczyć. By zrozumieć. By poznać.
Zwlekałam. Całe lata zwlekałam, nim sięgnęłam po /Cień wiatru/, pierwszą wydaną książkę z cmentarnego cyklu. Nie robiłam tego wcześniej, bo bałam się, że nie warto. Że to przerost formy nad treścią. Były chwile, kiedy siedziałam na balkonie i patrzyłam przed siebie, mając na kolanach złożoną /Grę anioła/, której nie potrafiłam wygrać, a chwilę później /Labirynt duchów/, którego nie mogłam pokonać.
Labirynt, w końcowym rozliczeniu mojego ducha z opowieścią spisaną przez Zafona, okazał się być najtrudniejszy. Potrzebowałam czasu. Potrzebowałam natrafić na mur zbyt wiele razy, próbując na siłę znaleźć drogę. Potrzebowałam potknąć się porządnie o kilka słów. Tak, by upaść i nie móc wstać. Pokornie zaczekać, aż ból puści. Pomóc mu, poświęcając więcej uwagi temu, co zwaliło mnie z nóg. Myśląc o Cieniu, Aniele, Więźniu. Myśląc o ludziach zbyt ludzkich, by być tylko zbitkami liter.
Ile prawd. Ile gorzkich prawd. Proza i banały życia przedstawione w najbardziej finezyjny sposób. Melancholia z nutą miłości, solą łez, metalicznym posmakiem krwi. Niesiona wraz z echem radości. To jest Cmentarz Zapomnianych Książek. Spowity mgłą oddechów każdego z nas. Każdego, kto wierzy, że to możliwe. By każdy z nas mógł być historią. By każdy z nas mógł ją mieć. Kiedy wyszłam z labiryntu, płakałam. Wiele razy słyszałam komentarze: tak się nie kończy! Nie możesz w tym momencie zakończyć. Po wyjściu z labiryntu to było wszystkim, co chciałam powiedzieć. Wykrzyczeć, lecz nie miałam sił. Zafon stworzył najpiękniejszy portret osobliwej rasy pisarzy, jaki znam. Zafon dał najbardziej wartościową lekcję historii rodziny, jaką przyswoiłam. Zafon pokazał mi najbardziej magiczne pisarstwo.
Zafon pokazał mi drzwi, do których potrzebuję jeszcze wiele odwagi, by je otworzyć. Schody, które będą wymagać ode mnie znacznie lepszej kondycji od tej, którą czuję, że mam na ten dzień.
Kiedy będę pewnego dnia w Barcelonie, uklęknę. Popatrzę w niebo, w które patrzyła rodzina Sempre, jej przyjaciele, jej wrogowie. W które patrzył Zafon. Kiedy będę w Barcelonie, będę płakać. Moja wiara w płynące po twarzy łzy jest chyba niepoważna. Tak jak moja wiara w słowa i literaturę. Tak jak była wiara pisarzy Zafona. Podróż przez cmentarz Zapomnianych książek była doświadczeniem niemalże mistycznym. Była podróżą, do której się tęskni latami, ale nie zawsze będzie się miało dość czasu i sił, by ją powtórzyć. Dziś nie wiem, czy dam radę wrócić. Być może to jest tak, że nie wiem, czy wróciłam w ogóle. Być może to jest podróż, która tak naprawdę się nie kończy.
Być może tutaj właśnie się zaczyna.

Cztery książki, a każda z nich to część jednego i tego samego cyklu. Każda z nich jest częścią Cmentarza Zapomnianych Książek. Oficjalnie autorem jest Carlos Ruiz Zafon. Nieoficjalnie... Ja nie mam prawa, by o tym mówić. Mam jednak swą teorię. Ona wciąż się jeszcze klaruje. Być może musi minąć jeszcze sporo czasu, nim będzie całkowicie jasna - a może to i tak nie nastąpi....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wspominałam już o tym, kiedy pisałam swoją nieprofesjonalną i niefachową recenzję pierwszej części - podoba mi się taka wersja historii Spartakusa. Podoba mi się jeszcze bardziej po przeczytaniu niepozornej noty od samego autora. O powstaniu niewolników wiemy, bez wątpienia, mniej, niż byśmy tego chcieli, ale nie trzeba nad tym ubolewać, zwłaszcza będąc pozytywnie szalonym na punkcie starożytnego Rzymu człowiekiem. Twórcą.
Ja też piszę. Różne rzeczy. Ben Kane i jego narracja to surowość. Przynajmniej dla mnie. Ja uwielbiam opisy, zagłębianie się do wnętrz postaci, uczucia. Tutaj tego miażdżąco dużo nie było, ale w żaden sposób nie ujmuje to powieści Kane'a. Dlaczego - bo myślę, że w tym przypadku mogłoby nawet zaszkodzić. To jest historia zemsty. Żądzy krwi. Desperackiego dążenia do swojej wolności za wszelką cenę z jednej strony, z drugiej natomiast to historia całkowitego oddania się sprawie zaszycia ran republiki. Jestem ogromną fanką zaznaczenia nie bagatelizowania sił wroga. Niezależnie, czy mowa o relacji Spartakus-Krassus, czy ogólniej Rzymianie-armia Spartakusa. Postaci Krassusa poświęciłabym dużo czasu, ale to nie miejsce i czas.
Momentami tylko czułam lekkie poirytowanie ukazywaniem legionistów jak takie kurczaczki, które łatwo wpadają w złość, po czym uciekają. Oczywiście jasna sprawa, że armie rzymskie nie były aż tak niezłomne, jak chciałyby zapewne w wielu sytuacjach być, ale nie mieszajmy faktów z historyczną fikcją Kane'a. Bardzo dobrą zresztą.
Seria o Spartakusie była moim pierwszym spotkaniem z autorem. Na horyzoncie /Zapomniany legion/. Gdybym miała komuś polecić tę dwutomową serię, zrobiłabym to. Świetne opisy bitew. Przygotowań, strategii. Ta surowość jest zdecydowanie wskazana. Siła, krew, brud. Cel. Ambicja. Zdrada, lojalność, szacunek. Bardzo dobre książki. Dobre na powrót do lekko zardzewiałej pasji do rzymskiej historii. Wracam na dobre.

Wspominałam już o tym, kiedy pisałam swoją nieprofesjonalną i niefachową recenzję pierwszej części - podoba mi się taka wersja historii Spartakusa. Podoba mi się jeszcze bardziej po przeczytaniu niepozornej noty od samego autora. O powstaniu niewolników wiemy, bez wątpienia, mniej, niż byśmy tego chcieli, ale nie trzeba nad tym ubolewać, zwłaszcza będąc pozytywnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyszłam do tej książki miesiąc po obejrzeniu serialowego Spartakusa i kilka ładnych lat wsiąkania w starożytny świat. Czy było warto? Zdecydowanie tak. Niemniej jednak nie do końca rozumiem, co pan Kane miał na myśli mówiąc, że akcja serialu o losach Spartakusa rozwija się zbyt szybko. Według mnie to losy jego gladiatorów zmieniały się w błyskawicznym tempie. Ale mniejsza z tym. Co człowiek zafascynowany tematem i niemałą wyobraźnią, to inne spojrzenie na sprawę.
Polubiłam szalenie młodego rzymskiego buntownika, który z własnej woli został jednym z wrogów republiki. Postać Marka Krassusa intryguje mnie niezmiernie, a jego portret u Kane'a wydał mi się trafny, jestem ciekawa, jak autor pokaże nam go jako tego, który rozgromił potężne powstanie niewolników, z którym nie mógł poradzić sobie nikt przed nim.
Ubolewam jednak trochę nad tempem akcji. Moim zdaniem można było poświęcić więcej czasu ludusowi. Ale moje zdanie moim zdaniem. Wizja autora wizją autora.
Jestem fanką rozbudowanych opisów, tutaj zbyt wiele takich nie było, ale dla wielu będzie to raczej, ha, plusem. Od tej książki bije żądza rzymskiej krwi i brutalne pragnienie wolności. Istotnie, brak w niej głębszych refleksji i emocji. Ale czy to wielki zarzut? Staram się poczuć mentalność zbiegłych gladiatorów, niewolników, ludzi, którzy nie mieli perspektyw.
Wszystko na miarę tamtych odległych czasów. Sądzę, że warto po nią sięgnąć. Jeśli ktoś widział serial, może będzie nieco rozczarowany lub bardziej zdumiony jak inaczej można pokazać pewne rzeczy. Tworząc, po części, własną historię. Mnie podoba się historia, jaką stworzył Ben Kane.

Przyszłam do tej książki miesiąc po obejrzeniu serialowego Spartakusa i kilka ładnych lat wsiąkania w starożytny świat. Czy było warto? Zdecydowanie tak. Niemniej jednak nie do końca rozumiem, co pan Kane miał na myśli mówiąc, że akcja serialu o losach Spartakusa rozwija się zbyt szybko. Według mnie to losy jego gladiatorów zmieniały się w błyskawicznym tempie. Ale mniejsza...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dałam tej książce połowę możliwych gwiazdek, ale bynajmniej nie dlatego, że była zła. Dałam jej połowę gwiazdek, bo wcześniej naczytałam się komentarzy na temat innych książek z tego cyklu, tych starszych, ale zarazem dalszych w chronologii zdarzeń.
Ta książka była lekka i przyjemna, pomimo różnych kryminalnych zagadek, z jakimi przyszło się mierzyć Gordianusowi młodszemu. Język nie był wymagający. Zdaje się, że wszystko pasowało mi tam do perspektywy i postrzegania świata przez osiemnastoletniego chłopaka, który dotąd nie wyściubił nosa poza mury Rzymu. Biorąc też pod uwagę, że podobne intrygi w starożytnym świecie były poniekąd na porządku dziennym... chyba nie powinniśmy mieć nikomu za złe, że nie były jakoś szczegółowo roztrząsane.
Najbardziej podobały mi się pierwsze i ostatnie strony. Szalony plan Antypatra z upozorowaniem własnej i śmierci, a później wyjście na jaw znacznie bardziej złożonej intrygi. Nie pomyślałam, że to może się tak zakończyć.
Dałam połowę gwiazdek, bo wiem, że innym książkom z owej serii dam więcej.
Czy warto sięgnąć po Siedem cudów? Warto. Miła powtórka z historii starożytnej. Lekka lektura. Przyjemnie się później spało.

Dałam tej książce połowę możliwych gwiazdek, ale bynajmniej nie dlatego, że była zła. Dałam jej połowę gwiazdek, bo wcześniej naczytałam się komentarzy na temat innych książek z tego cyklu, tych starszych, ale zarazem dalszych w chronologii zdarzeń.
Ta książka była lekka i przyjemna, pomimo różnych kryminalnych zagadek, z jakimi przyszło się mierzyć Gordianusowi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To jest książka, którą powinnam przeczytać jeszcze raz za rok, może za pięć lat, może dziesięć, a której może nie przeczytam już nigdy. Nie mam wątpliwości, że jeśli jednak zdecydowałabym się do niej sięgnąć, odnalazłabym w niej coś, co teraz pominęłam. Nic odkrywczego w tym stwierdzeniu nie ma.
Nie będę mówić, że /Cała jaskrawość/ trafiła we wszystkie moje kubki smakowe, bo to nieprawda. To nie jest mój język. Momentami mnie męczył. Jednak to jest moja fabuła. Ukryta myśl, którą mam wyrytą gdzieś w głowie. Wygrawerowaną na suficie swojej czaszki. Która przedziera się do moich lepszych i gorszych tekstów.
Każde życie jest historią. Każda młodość z każdą starością. Wszystko, co robimy. To jest historia. Każda może porwać i pochłonąć bez pamięci. Jeśli tylko umie się patrzyć. Chce się dostrzegać.
Zamknęłam oczy. Tak naprawdę wcale tego nie zrobiłam, ale to brzmi tak poetycko. Siedziałam w wannie, patrząc w niebieskie kafelki. Myślałam o nie tak odległym w czasie wejściu na Sarnią Skałę. Pogoda nie była idealna. Niebo było dość przygnębione. W chmurach tlił się niepokój deszczu. Sarnia Skała nie jest powalającym szczytem.
Zielone opustoszałe pola okalające zwyczajną wieś obok rodzinnego miasta nie są widokiem wartym miliony. Są absolutnie zwyczajne. Są wszędzie.
Niemniej nic nie zmienia tu faktu, że dla mnie oto jest cała jaskrawość świata. Być może widziałam miejsca zapierające dech w piersi przynajmniej sto razy bardziej. Co z tego, skoro żadne z nich do mnie nie wróciło podczas myślenia nad tą książką. O całej jaskrawości, choć jeszcze nieświadoma, myślałam właśnie wtedy. Spacerując późnym i wczesnym latem po krainach bliskich mojemu młodemu sercu.
Jestem młoda jak młodzi są bohaterowie /jaskrawości/ na stronach powieści. Nie wiem, jak życie to robi, to wszystko, co robi - ale niech nie przestaje. Chcę patrzeć. Chcę doceniać.

To jest książka, którą powinnam przeczytać jeszcze raz za rok, może za pięć lat, może dziesięć, a której może nie przeczytam już nigdy. Nie mam wątpliwości, że jeśli jednak zdecydowałabym się do niej sięgnąć, odnalazłabym w niej coś, co teraz pominęłam. Nic odkrywczego w tym stwierdzeniu nie ma.
Nie będę mówić, że /Cała jaskrawość/ trafiła we wszystkie moje kubki smakowe,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Minęło kilka dni, odkąd skończyłam czytać ten reportaż. To były miłe dni. Nawet nie myślałam o nim zbyt dużo. Aż wtem uderzyło mnie pytanie: jak Lene udało się napisać w tak... zgrabny sposób o czymś tak zatrważającym?
I dopiero w tym miejscu ruszyła maszyna w mojej głowie. Jak wyłączyć etnocentryzm? Czy to w ogóle możliwe? Gdzie kończy się ocenianie przez pryzmat własnej kultury, a gdzie zaczyna się zwykły ludzki odruch, zwyczajne spostrzeżenie: hej! To jest nieludzkie!
A gdzie ten honor? Bogowie, czymże on w ogóle właściwie jest? Czy w jordańskim świecie mój ojciec zabiłby mnie przez decyzje, które podjęłam, a których on nie rozumiał lub nie zgadzał się z nimi? Czy moja matka patrzyłaby na moją śmierć i nie mrugnęłaby nawet okiem? Czy byłby przy tym mój młodszy brat, który widząc katorgę własnej siostry uczyłby się, że to właśnie należy do obowiązków mężczyzny? Że mord kobiety zwraca honor? (Jaki, o losie, honor?)
Czy to - niezależnie od tego, skąd pochodzimy, w jakiego boga wierzymy - nie jest, po prostu, nieludzkie? Nielogiczne?
Dzikie?
Jakie to jest? I kto jest ofiarą? Kat, któremu całe życie wpajano, że musi nim być, bo inaczej sam pohańbi dobre imię własnej rodziny? - a cóż ważniejszego i cenniejszego jest od dobra rodziny? Czy ofiarą jest ta biedna córka, matka, siostra, kuzynka (...), która podała rękę koledze, popatrzyła na mężczyznę w niewłaściwym (jakim?....) momencie, została zgwałcona (bogowie, bogowie....), która po prostu... była.
Reportaż, który wprowadza w głowie chaos. Niewyobrażalny. Reportaż, który stawia dziesiątki pytań, bo on wcale nie wyjaśnia istoty zabójstw honorowych. Nie wiadomo, czy w ogóle jest to możliwe. Gdzie mają swój początek, czy będą mieć koniec. Reportaż, który porusza.
Reportaż, który uświadamia... jak dziki jest ten piękny, okrutny, szalony świat.
(Czym jest ten honor, dla którego przelewana jest krew z własnej krwi?)
Reportaż, który zostaje. W głowie. Powinien tam zostać. W pamięci. Ku przestrodze.

Minęło kilka dni, odkąd skończyłam czytać ten reportaż. To były miłe dni. Nawet nie myślałam o nim zbyt dużo. Aż wtem uderzyło mnie pytanie: jak Lene udało się napisać w tak... zgrabny sposób o czymś tak zatrważającym?
I dopiero w tym miejscu ruszyła maszyna w mojej głowie. Jak wyłączyć etnocentryzm? Czy to w ogóle możliwe? Gdzie kończy się ocenianie przez pryzmat własnej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pracuję w centrum handlowym. Dużo, dużo ludzi. Cały, cały świat. Wszyscy przychodzą na zakupy. Przecież to centrum handlowe w pięknym, pięknym mieście.
Mężczyźni i kobiety. Ich dzieci.
Z całego świata.
I czasem aż się łza w oku kręci. Łza wzruszenia. Bo oni wszyscy jedzą lody. Ciastka. Obwarzanki. Wszyscy się śmieją. Gestykulują. Kobiety zachwycają się biżuterią i wystrojonymi manekinami. Dzieci biegają i bawią się w berka. Mężczyźni siadają na ławkach, kiedy ich panie wpadają w zakupowy szał. Wyciągają swoje smartfony. Matki tulą dzieci. Ojcowie prowadzą je za ręce. Wszyscy. Z całego wielkiego, wielkiego świata.
Łza się kręci w oku. Czasem nie łza wzruszenia. Bo czasem pomyślę... dlaczego? Dlaczego wy nie widzicie?
Że my jesteśmy tacy sami.
Przecież jesteśmy tacy... sami.

Pracuję w centrum handlowym. Dużo, dużo ludzi. Cały, cały świat. Wszyscy przychodzą na zakupy. Przecież to centrum handlowe w pięknym, pięknym mieście.
Mężczyźni i kobiety. Ich dzieci.
Z całego świata.
I czasem aż się łza w oku kręci. Łza wzruszenia. Bo oni wszyscy jedzą lody. Ciastka. Obwarzanki. Wszyscy się śmieją. Gestykulują. Kobiety zachwycają się biżuterią i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo ładny język. Bardzo jedny język sprawił, że czytałam do samego końca. Naprawdę język... bardzo ładny. Dobrze, że taki był, bo ratował bełkot Anny Fox. Kobiety szalenie irytującej swoim pijackim żargonem i łykaniem leków wtedy, kiedy jej się przypomniało o ich istnieniu. Ethan miał rację, kiedy pytał ją retorycznie, czy naprawdę jest aż tak głupia (bo chyba faktycznie taka jest, przynajmniej trochę). Jej postać zwyczajnie wydawała mi się nierealna do granic możliwości. Psycholog po traumatycznych przejściach, utracona rodzina. To jest tragedia. Bez dwóch zdań. Ale nie potrafiłam uwierzyć w tę tragedię w przypadku Anny Fox. Czegoś jej zabrakło. Dla mnie jej czegoś zwyczajnie brakowało.
Przeczytałam trochę thrillerów. Parę też obejrzałam. I mam wrażenie, że okrzyknięcie tej książki mianem jednego z najbardziej obiecujących debiutów dekady... to za dużo. Bo to nie jest szczyt. To jest początek drogi pana Finna. Niech pisze, pisze, pisze, bo ja i na pewno wielu innych będzie chciało czytać to, co wyjdzie spod jego pióra. A Kobieta w oknie niech dalej w nim stoi i obserwuje. Bo na pewno zobaczy jeszcze wiele interesujących postaci, które może stworzyć A. J. Finn.
Daję szkolną piątkę. Za bardzo ładny język. Zainspirował mnie.
Lubiłam detektywa Little'a. Kojarzył mi się z detektywami Kinga.

Bardzo ładny język. Bardzo jedny język sprawił, że czytałam do samego końca. Naprawdę język... bardzo ładny. Dobrze, że taki był, bo ratował bełkot Anny Fox. Kobiety szalenie irytującej swoim pijackim żargonem i łykaniem leków wtedy, kiedy jej się przypomniało o ich istnieniu. Ethan miał rację, kiedy pytał ją retorycznie, czy naprawdę jest aż tak głupia (bo chyba faktycznie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

(Nie mogę zostawić tej książki bez słowa nie mogę)

Dobre cztery lata temu obejrzałam Lśnienie Kubricka. Mhm.
Trzy wstecz przeczytałam dzieło Kinga. O Boże.
Dziś o siódmej rano skończyłam swoje spotkanie z Doktorem. Jak to się wydarzyło, że pomiędzy zamknięciem Kingowskiego Lśnienia, a otworzeniem jego kontynuacji... pojawiło się blisko trzydzieści sześć miesięcy?
(Przepraszam przepraszam nie tak miało wyjść)
Ale zwlekałam. Od ściągnięcia tej książki z półki i podejściem z nią do kasy powstrzymywał mnie chyba tylko jeden, zupełnie nieistotny, fakt: Doktor Sen jest kontynuacją czegoś, co powstało dobre kilkadziesiąt lat temu. Po prostu bałam się, że oto natknę się na pierwszą książkę Kinga, której nie będę w stanie przeczytać. Na szczęście się pomyliłam.

Danny, nasz mały, kochany Danny. Co z ciebie, chłopie, wyrosło.
(Doktorku?...)
Absolutnie niesamowita historia jego zakręconego życia. Choć nic nie pozostawiało złudzeń, że będzie on mógł kiedykolwiek zakosztować namiastki tego szarego, normalnego żywota.
Dużo jasności - dosłownie i w przenośni. Błyskotliwe dialogi i myśli bohaterów. Bez zbędnych epitetów. Wszystko po... Kingowsku. Kiedy trzeba, wtedy toczymy się wolno słynnymi camperami, a kiedy nie trzeba... jaśniejemy. Naprawdę poznajemy tych osobliwców, którzy tworzą groteskowy Tajemniczy Węzeł.

Ale coś, co sprawiło, że z marszu zaczęłam pochłaniać tę książkę, to... dedykacja. A ze szkłem w oczach zamknęłam ją po przeczytaniu podziękowań. Kilku słów od autora.
Koniec końców... znów pomyślałam, że tak się pisze książki. Taki jest pisarz. Autor. Taki jest Stephen King.
Trzeba uważać.
(Trzeba wiedzieć kiedy zażyć swoje lekarstwo)

(Nie mogę zostawić tej książki bez słowa nie mogę)

Dobre cztery lata temu obejrzałam Lśnienie Kubricka. Mhm.
Trzy wstecz przeczytałam dzieło Kinga. O Boże.
Dziś o siódmej rano skończyłam swoje spotkanie z Doktorem. Jak to się wydarzyło, że pomiędzy zamknięciem Kingowskiego Lśnienia, a otworzeniem jego kontynuacji... pojawiło się blisko trzydzieści sześć...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mamy ogród w stylu angielskim. Bardzo duży i zarośnięty, od połowy do samego końca wysadzony brzozami. Brzóz jest koło setki, mają ponad dziesięć lat, więc możemy szczycić się posiadaniem prywatnego lasku w niewielkim miasteczku, gdzie każdy każdego zna. Tak jak znali się mieszkańcy Flint City. Mój psiak uwielbia wędrować wśród owych drzew, jako że sam sięga mi nawet nie do połowy łydki, sam musi czuć się tam jak w prawdziwej puszczy. Jest przeszczęśliwy i nieszczególnie ma ochotę wracać. Powiem szczerze, że go rozumiem, bo ja też.
Chyba że jest jedenasta w nocy, małe miasteczko już śpi, pies nagle zaczyna szczekać w zarośla, a ja myślę o słomkach zamiast oczu.

Nie wiem, które to moje spotkanie z panem Kingiem, a już tym bardziej nie wiem, który to raz moja podświadomość płata mi głupie figle, kiedy w nocy wstaję do łazienki (co jeśli poczuję tam fetor gnijącego ciała?), idę do kuchni po wodę (co jeśli On siedzi tam na krześle...?)... - i wiele, wiele więcej. Ale wiem, że kiedy zobaczyłam na witrynie "Outsidera", wiedziałam, że wszystkie cztery książki, które obecnie czytam, muszą jeszcze chwilę poczekać.

Sama piszę. Od dawna i długo. Dużo. Choć piszę w zupełnie innym stylu niż pan King, choć zupełnie inaczej gatunkowo, to za każdym jednym razem po pochłonięciu jego powieści, jestem naładowana tysiącami nowych pomysłów. Wena jest wszędzie. Sposób, w jaki buduje akcje, w jaki konstruuje zdarzenia, jak przedstawia bohaterów i jak bawi się dialogami. To wszystko jest niesamowite. I przy tym nie ma mowy o przedobrzeniu. Nie ma złego smaku. Wszystko trzyma się... kupy.

El Cuco. Outsider. Kolejny twór. Niemożliwy stwór. Paskudna historia. Postać tak bardzo zmyślona, że aż... zwykły spacer z sypialni do łazienki wydaje się zdecydowanie zbyt długi, kiedy zegarek pokazuje trzecią w nocy. Pochłonęłam Outsidera najszybciej, jak to było możliwe, obawiając się, że inaczej... on pochłonie mnie. A jeszcze tyle do zrobienia!
Wszechświat nie ma końca.

Wspaniale jest zobaczyć na witrynie książkę i nie musieć nawet czytać streszczenia, by wiedzieć, że... będzie niepokojąco.
Nie możesz czytać non stop. Ale z drugiej strony... musisz.

Mamy ogród w stylu angielskim. Bardzo duży i zarośnięty, od połowy do samego końca wysadzony brzozami. Brzóz jest koło setki, mają ponad dziesięć lat, więc możemy szczycić się posiadaniem prywatnego lasku w niewielkim miasteczku, gdzie każdy każdego zna. Tak jak znali się mieszkańcy Flint City. Mój psiak uwielbia wędrować wśród owych drzew, jako że sam sięga mi nawet nie do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

// Jestem bardzo młoda.
Minęło kilka dni. Trochę mi wstyd.
Wstyd mi, kiedy przeleciały mi przez głowy niezliczone ilości razy, kiedy w ciągu jednego dnia wspomniałam, jak mi zimno, siedząc przy kaloryferze, mając na sobie kilka warstw nienagannych ubrań.
Być może nie powinno. Wszystko jest przecież inaczej. Ale koniec końców było mi dziwnie.
Jestem bardzo młoda, ale i on jest na stronach "Innego świata".
(...)
Trudne słowa. Trudne, trudne słowa. //

// Jestem bardzo młoda.
Minęło kilka dni. Trochę mi wstyd.
Wstyd mi, kiedy przeleciały mi przez głowy niezliczone ilości razy, kiedy w ciągu jednego dnia wspomniałam, jak mi zimno, siedząc przy kaloryferze, mając na sobie kilka warstw nienagannych ubrań.
Być może nie powinno. Wszystko jest przecież inaczej. Ale koniec końców było mi dziwnie.
Jestem bardzo młoda, ale i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Cierniowe pole
cierniowe serce
przebite na wskroś
poranione mam ręce

Przenikliwe spojrzenie
i orla twarz
kolce pod skórą
zrań mnie jeszcze raz

Kościste dłonie
włosy niestrzyżone
ja już się nie bronię
weź mnie za żonę

[22 kwietnia 2017r.]

Cierniowe pole
cierniowe serce
przebite na wskroś
poranione mam ręce

Przenikliwe spojrzenie
i orla twarz
kolce pod skórą
zrań mnie jeszcze raz

Kościste dłonie
włosy niestrzyżone
ja już się nie bronię
weź mnie za żonę

[22 kwietnia 2017r.]

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z przymrużeniem oka, ale swojego czasu czułam, że mogłabym napisać cały esej na temat markiza de Sade.

Mija dokładnie rok, jak skończyłam z markizem. Mam wrażenie, że całą tę książkę przeczytałam z jedną brwią uniesioną hen wysoko, a drugą nieustannie marszczoną, jakby uginaną przez dziesiątki dziwacznych pytań, gdzie na każde zaraz miałam co najmniej dwie, zupełnie sprzeczne, odpowiedzi.
Mija dokładnie rok, w międzyczasie przeczytałam kilka innych książek. Nie ukrywam, że nie pamiętam już dokładnie wszystkich życiowych zawirowań Donatiena. Ale ku mojemu zdziwieniu, jego postać przemyka gdzieś między moimi myślami przynajmniej raz w tygodniu.
Ten mężczyzna zapisał się w mojej pamięci (o zgrozo...?!).

Przyciągnął mnie tytuł, okładka i wzmianka o francuskim dworze, którym rok temu byłam zafascynowana wyjątkowo bardzo. Lubię wspominać, że sięgając po podobne pozycje, nie szukam tam suchych faktów historycznych, a intrygujących kreacji postaci, intryg, przepychu i tym podobnych spraw. Chcę czytać o kontrowersjach i tak zwanych dramach sprzed lat. Lubię skandale w pudrowanych perukach, bufiastych sukniach, diamentach i koronkowych rękawiczkach.

Osoba markiza jest, tak mniej więcej... wszędzie. Doszłam do takiego wniosku. A jednak nigdzie nie jest rzeczywiście wspomniana. Nie spotkałam się nigdy wcześniej z jego nazwiskiem. Podczas gdy przecież tyle razy wysłuchiwałam i o rewolucji francuskiej, i o idei libertariańskiej, i o nieszczęsnych stu dwudziesty dniach Sodomy. Ile razy słyszałam słowo "sadyzm"! Z dziwnych powodów nikt nie wspomniał o jakimś... de Sade.
Hm.
Po przeczytaniu książki pana Ravenne i przekopaniu tej części internetu, która kryje się pod nazwiskiem markiza, zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że nigdy nie zetknęłam się z tą postacią. Czy nauczyciel wspominający o nim zostałby oskarżony o demoralizację, czy po prostu uznaje się, że można spokojnie pominąć sobie jego istnienie i przejść przez i tak już burzliwy temat rewolucji bez dodatkowej porcji zbędnych pytań. Nie wiem.
W trakcie lektury ani razu nie nazwałam de Sade potworem, nie-człowiekiem, czymkolwiek takim - nie chciałam tego robić. Jeden z najbardziej poczytnych francuskich pisarzy swego czasu, szkalowany przez policję za każdy swój krok, kilkukrotnie unikający kary śmierci, wyjątkowo słynny więzień Bastylii.
Z czystym sumieniem stwierdzam, że nawet te praktyki seksualne nie zrobią z niego w moich oczach jakiegoś chorego człowieka, jako że mam wiele różnych podstaw i przeczuć, że gdyby tak przyjrzeć się życiu niejednego z mieszkańców Francji tamtych lat (jak nie tylko), znaleźć by można przygody o wiele bardziej wyszukane, z tym, że markiz lubił się wychylać. Nie od dziś wiadomo, że jego książki zagłębiały się w ludzki umysł, analizowały go. Wyciągały różnorakie wnioski. A przecież jasne jest, że mówienie głośno o takich rzeczach niekoniecznie jest mile widziane - po dziś dzień.

Myślę, że warto sięgnąć po tę książkę.
Myślę, że warto poznać markiza na własną rękę. Chociażby po to, by móc błysnąć zaskakującą ciekawostką w towarzystwie.

Z przymrużeniem oka, ale swojego czasu czułam, że mogłabym napisać cały esej na temat markiza de Sade.

Mija dokładnie rok, jak skończyłam z markizem. Mam wrażenie, że całą tę książkę przeczytałam z jedną brwią uniesioną hen wysoko, a drugą nieustannie marszczoną, jakby uginaną przez dziesiątki dziwacznych pytań, gdzie na każde zaraz miałam co najmniej dwie, zupełnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

American dream! - pomyślałam, łapczywie chłonąc ostatnie zdanie. Caryca dokonała wyboru.

Czytałam sobie przeróżne opinie na temat tej książki i podzieliłam je na dwie grupy: jedna jest pod wrażeniem historii Katarzyny, zaś druga... niekoniecznie, a samą powieść ma w rzeczy samej za Pretty Woman sprzed kilkuset lat. (Poniekąd - to fakt) "A ty? Będziesz teraz się umoralniać, zastanawiając się godzinę, jak ocenić Carycę?", pytałam samą siebie. Ale na szczęście machnęłam na to ręką, wszak żaden ze mnie krytyk czy znawca. Sięgnięcie po tę książkę było strzałem w dziesiątkę!

Uwielbiam taki klimat. Chłonęłam wszechobecny przepych i bogactwa Sankt Petersburga wraz z Katarzyną, która stała w swym życiu na dosłownie każdym szczeblu drabiny społecznej. Czerpałam garściami; w moich oczach błyszczała cała ciężka biżuteria, wirowały wymyślne suknie. Odgarniałam z czoła włosy, które po tylu tańcach nie chciały już trzymać się misternego upięcia. Słyszałam dźwięk odbijanego od siebie szkła, śmiech. Czułam zapach każdej potrawy. A z tyłu głowy miałam wciąż drobną, suchą dziewczynę, która nie bała się splunąć na Wasyla. Nie ugięcie się przed kimś tak wpływowym i wszechmogącym dla osóbki jej pokroju było równoznaczne z postradaniem zmysłów. Spisała się na straty? Co ta wiejska dziewka zrobiła?
Nic, była po prostu dzika. Nieokiełznana, głupia!

Diva... - myślałam, kręcąc głową. - Ciężko się Piotrowi dziwić.
Co ona... Chłopka zignorowała bogatego pana Wasyla i ten bez skrupułów z dnia na dzień odebrał ją jedynym bliskim? I tyle wystarczyło. Tyle przesądziło o... wszystkim. O jego życiu, o szczęściu jego carskiej mości, aż w końcu o samej historii Rosji. Tyle zadecydowało o narodzeniu się pierwszej wielkiej pani Wszechrusi.
Czytając pozycje takie jak ta, nie patrzę na
nie pod kątem prawdy historycznej. Nic z tych rzeczy, prawda jest taka, że gdybym chciała rzetelnych informacji na temat pierwszej carycy rosyjskiej, sprawującej faktyczną władzę, nie szukałabym ich w książce, która przyciąga wzrok potencjalnego nabywcy jak osiemnastowieczna dama dworu (z okładki) przyciągała wzrok tych uprzywilejowanych mężczyzn, a na bladoniebieskim tle krążą hasła typu "Seks, narkotyki i rock and roll na carskim dworze!". Nie, ja w takiej książce istotnie szukam... właśnie tego.
To wszystko można powiedzieć znacznie prościej. Moim zdaniem - świetna powieść.

American dream! - pomyślałam, łapczywie chłonąc ostatnie zdanie. Caryca dokonała wyboru.

Czytałam sobie przeróżne opinie na temat tej książki i podzieliłam je na dwie grupy: jedna jest pod wrażeniem historii Katarzyny, zaś druga... niekoniecznie, a samą powieść ma w rzeczy samej za Pretty Woman sprzed kilkuset lat. (Poniekąd - to fakt) "A ty? Będziesz teraz się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwszy raz natknęłam się na tę książkę zeszłego lata. Uśmiechnęłam się tylko, odstawiając ją na półkę. Kwestia zabawnej zbieżności imion jednych z głównych bohaterów. Zaciekawił mnie wtedy opis, pamiętam, ale coś mnie odciągnęło od papierowego Domofonu.

Tej wiosny zadzwonił znów. Zdziwiłam się, kiedy przypadkiem znalazłam go na stole. Przyniosła go jedna z domowniczek. Przez jakiś czas widywałam go codziennie, przekładałam z miejsca na miejsce… aż w końcu się poddałam i zaczęłam go kartkować [od niechcenia niby, ale to właśnie jego dotyczą pierwsze moje upublicznione myśli na temat jakiejkolwiek książki (dlaczego?!)], czytając tylko to, co pod numerem każdego z rozdziałów. Te dziwne cytaty pozbierane z różnych zakątków Warszawy. Uznałam, że w sumie... chyba moja głowa potrzebuje takiej lektury. W efekcie siedziałam przyklejona do Domofonu od sobotniego wieczora do niedzielnego południa, cały czas myśląc: dlaczego?

Nie jest to rewolucyjna historia, książka, która coś zmieniła, wypaliła we mnie dziurę, ale też nie sądzę, żeby pan Miłoszewski pisał ją z ukierunkowaniem na to. Na początku cały czas myślałam tylko, że “wulgarne”, “typowe”, “przewidywalne”. A jednak wciągnęłam się od razu. Z tyłu głowy cały czas migała mi tylko lampka z wyblakłą naklejką z napisem “Lśnienie”. Cały czas szukałam zapożyczeń. I cóż, mąż-artysta, nawiedzony budynek, rozdwojenie jaźni, postrzeganie żony jako tej głupiej pindy, wysysający cały twórczy polot. Brzmi znajomo. Wciąż wisiała nade mną i “Ręką mistrza”, choć przecież jest młodsza. Niemniej, czułam Kinga całkiem wyraźnie i być może to to przyczyniło się tak do mojej, cóż, nadmiernej ciekawości, co się kryje w tym fikcyjnym bloku z szarej płyty. Raczej na pewno.

Nie mogłam się wyzbyć zażenowania (!), które ogarniało mnie, gdy poznawałam kolejnych bohaterów. Ale chciałam poznawać ich lepiej. Nie ma co kryć, że za większością negatywnych pierwszych wrażeń stoi fakt, iż cała akcja... toczyła się w Polsce. Pomyślałam sobie: gdyby mieli obcobrzmiące imiona i otoczenie, nie oceniałabym tego tak surowo. "Miasteczko Salem" nie wywołało żadnego efektu wow, a nie skupiałam się na takich szczegółach. I nie kryję tego.
Zatem jak? - zatem mimo tych wszystkich dziwacznych sprzeczności, pochłonęłam tę historię bardzo szybko, chcąc tego czy nie, szukając prawdy razem z Agnieszką i Wiktorem. Przemierzając nimi nieprzyjemne korytarze, konfrontując się z przerażająco obojętnymi sąsiadami. Lubię taki klimat, wszystko na to wskazuje, i co tu dużo kryć.
Nie żałuję, że w końcu odebrałam Domofon.

Pierwszy raz natknęłam się na tę książkę zeszłego lata. Uśmiechnęłam się tylko, odstawiając ją na półkę. Kwestia zabawnej zbieżności imion jednych z głównych bohaterów. Zaciekawił mnie wtedy opis, pamiętam, ale coś mnie odciągnęło od papierowego Domofonu.

Tej wiosny zadzwonił znów. Zdziwiłam się, kiedy przypadkiem znalazłam go na stole. Przyniosła go jedna z domowniczek....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to