Cesarstwo Steven Saylor 7,4
ocenił(a) na 651 tyg. temu Rynek wydawniczy i filmowy wzajemnie się nakręcają – rzecz oczywista. Co jakiś czas producenci, wydawcy i w końcu sami twórcy odświeżają dany temat, licząc na to, że „a nuż uda się jeszcze coś z tego wycisnąć”. Nie trzeba dodawać, że to „coś” jest najczęściej papierowe i zielone… Najlepszym przykładem z ostatnich lat jest chociażby motyw przygód piratów. Analogicznie rzecz się ma ze starożytnym Rzymem. Modę na fabuły, nad którymi unosi się duch Pax Romana, zapoczątkował kultowy już „Gladiator” Ridleya Scotta. Po kasowym sukcesie filmu pomysł podchwyciła telewizja, stąd świetne seriale „Rzym” oraz „Spartakus. Krew i piach”, drobiazgowo odtwarzające rzymską rzeczywistość. Myślę, że nie będzie nadużyciem stwierdzenie, iż na tej fali płynie także autor recenzowanej tu książki, choć trzeba mu oddać, że Wieczne Miasto i jego mieszkańcy są obecne w jego twórczości od dwudziestu już lat.
Steven Saylor, bo o nim mowa, za sprawą cyklu powieści detektywistycznych „Roma sub rosa” o przygodach Gordianusa Poszukiwacza, nie jest dla polskich czytelników postacią anonimową. To amerykański historyk, profesor uczelni w Berkeley i Austin. Oprócz pisania książek mocno osadzonych w realiach historycznych, jest także autorem… gejowskiej literatury erotycznej. Zresztą wątków homoseksualnych w jego powieściach „rzymskich” także nie brakuje, co z uwagi na realia i obyczaje opisywanej epoki zaskakiwać zbytnio nie powinno. „Cesarstwo” to druga po „Rzymie” książka opowiadająca o perypetiach rodu Pinariuszy. Jeśli ktoś nie miał okazji zapoznać się z „Rzymem”, i tak śmiało może sięgnąć po „Cesarstwo”. Obie części są na tyle autonomiczne, że nie trzeba znać pierwszej – jak niżej podpisany – aby przeczytać kolejną.
Książka jest podzielona na cztery części, poświęcone przygodom przedstawicieli kolejnych pokoleń rzymskiego rodu Pinariuszy – Lucjusza, bliźniaków Tytusa i Kesa, kolejnego Lucjusza oraz Marka – ukazanych od ostatnich miesięcy rządów Oktawian Augusta (14 rok) do śmierci Hadriana (138 rok). Wszyscy żyją blisko dworu cesarskiego, mają więc informacje z pierwszej ręki o tym, co w rzymskiej polityce aktualnie piszczy. Niektórzy na własne oczy widzą śmierć cesarzy i ustanawianie nowych imperatorów. Potrafią dobrze ustawić się w życiu, ale bliskość dworu nie zawsze się dla nich dobrze kończy. Wiadomo przecież, że ogień władzy nie tylko przyjemnie ogrzewa, potrafi też mocno poparzyć. Ich losy łączy nie tylko nazwisko, ale też złoty amulet fascinum, według rodowej legendy stary jak samo miasto.
Taka forma fabuły sprawia, że przez karty powieści licznie przewijają się postacie historyczne. Kreśląc je, Autor korzysta z kronik z epoki, głównie autorstwa Swetoniusza, Plutarcha i Tacyta. Władcy Rzymu są więc przedstawieni dość stereotypowo (Tyberiusz – rozpustnik, Kaligula – szaleniec i tak dalej) – z jednej strony to bezpieczne posunięcie Saylora, z drugiej pozbawia treść elementów zaskoczenia, pokazania drugiej, może nieznanej Czytelnikowi, twarzy rzymskich władców. W części poświęconej Lucjuszowi pojawia się interesująca postać Apoloniusza z Tiany, filozofa podającego się za Syna Bożego, uznanego przez swoich uczniów za cudotwórcę potrafiącego uzdrawiać i wskrzeszać umarłych. Bohaterowie przeżywają najdonioślejsze wydarzenia swoich czasów – pożar Rzymu w 64 roku, czy wybuch Wezuwiusza w 79 roku.
Ale błędne byłoby ograniczenie bohaterów książki tylko do Pinariuszy, ich przyjaciół i wrogów oraz cezarów. Pełnoprawną „postacią”, grającą główną rolę w powieści Saylora, jest sam Rzym. Wieczne Miasto w dobie rozkwitu zachwyca i onieśmiela. W jednym dniu niewolnicy niosą cię w lektyce na audiencję do imperatora, byś w kolejnym trafił na scenę amfiteatru w roli pokarmu dla zamorskich bestii. Autor poruszając się po starożytnym Rzymie, pewnie stawia kroki, wykorzystując przy tym rezultaty najnowszych badań archeologicznych. Zna jego wszystkie zakamarki od wilii Awentynu po ciasnotę uliczek Suburry.
Z historykami biorącymi się za pisanie powieści różnie bywa. Najczęściej mamy wówczas do czynienia z bogatymi faktograficznie książkami, fabularnie niestety głębokimi jak kałuża. W przypadku Stevena Saylora mamy do czynienia z solidnym rzemiosłem. Przygody rodu Pinariuszy czyta się przyjemnie, czego nie zmieni fakt, iż autor momentami – zwłaszcza w dialogach – zwyczajnie przynudza. Mimo iż za kilka dni zapewne zapomnę o lekturze „Cesarstwa”, z miłą chęcią przeczytałbym część pierwszą i kolejne, jeśli takowe powstaną. Osobom zafascynowanym starożytnością lektura dzieła Saylora również z pewnością przypadnie do gustu. Na zakończenie dodajmy, że pozycja została bardzo dobrze wydana (brawa za mapę Rzymu cesarstwa i schemat z liniami życia najważniejszych postaci),ale w przypadku Domu Wydawniczego Rebis to raczej pewnik.