-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-01-16
Harry Potter, czyli postać, której nie trzeba nikomu przedstawiać.
Czarodziej.
Chłopiec, który przeżył.
Książka pełna magii i tajemnic.
Książka, która sprawi, że oderwiesz się od rzeczywistości.
Książka, która całkiem słusznie sprzedała się w ponad 450 milionach egzemplarzy.
Książka, która wciągnie Cię do swojego świata i nie wypuści aż do ostatniej strony.
Książka, która odmieniła moje życie.
Ilustracje
Po prawie dwudziestu latach od wydania, powieść, która podbiła miliony serc na całym świecie, została wydana ponownie - tym razem, wzbogacona o sto ilustracji, wykonanych przez Jim'a Key'a.
Nic więc nadzwyczajnego w fakcie, że to wydanie w końcu znalazło się na mojej półce.
Gdy wreszcie rozerwałam folię, dzielącą mnie od tej powieści, zaniemówiłam. Ostrożnie zdjęłam obwolutę i zaczęłam oglądać wnętrze. Ilustracje, które na mnie czekały, były... magiczne. Piękne. Wyjątkowe. Zapierające dech w piersiach. Niesamowite. Brakuje mi epitetów. Zresztą sami zobaczcie.
Moja ulubiona, najukochańsza książka na świecie, do której mam i zawsze mieć będę sentyment, połączona z tymi boskimi ilustracjami to istna perełka w mojej kolekcji. Stuprocentowy must-have dla wszystkich Potterheads. I nie tylko - każdego uraczą te jedyne w swoim rodzaju dzieła sztuki. Nie myślcie nad ceną, nie myślcie nad tym, że już macie swój zwykły egzemplarz, po prostu ją kupcie. Naprawdę nie pożałujecie.
★★★★★★★★★★★*
*jedenaście gwiazdek
Za możliwość przeżycia historii Harry'ego na nowo, dziękuję wydawnictwu Media Rodzina.
Harry Potter, czyli postać, której nie trzeba nikomu przedstawiać.
Czarodziej.
Chłopiec, który przeżył.
Książka pełna magii i tajemnic.
Książka, która sprawi, że oderwiesz się od rzeczywistości.
Książka, która całkiem słusznie sprzedała się w ponad 450 milionach egzemplarzy.
Książka, która wciągnie Cię do swojego świata i nie wypuści aż do ostatniej...
Jak wiadomo, Harry Potter jest najlepszą serią na świecie. Dlatego tak bardzo cenię sobie wydania ilustrowane: oprócz naszej ulubionej książki, mamy w zestawie mnóstwo pięknych, magicznych i klimatycznych obrazków. Uwielbiam kreskę Jima Key'a - jego wyobrażenia prawie zawsze pokrywają się z moimi własnymi. Absolutny must-have dla wszystkich potterheads!
Jak wiadomo, Harry Potter jest najlepszą serią na świecie. Dlatego tak bardzo cenię sobie wydania ilustrowane: oprócz naszej ulubionej książki, mamy w zestawie mnóstwo pięknych, magicznych i klimatycznych obrazków. Uwielbiam kreskę Jima Key'a - jego wyobrażenia prawie zawsze pokrywają się z moimi własnymi. Absolutny must-have dla wszystkich potterheads!
Pokaż mimo toKsiążka niesamowita, fabuła trafia idealnie w mój gust, brakuje mi słów na rozbudowany i piękny opis. Nic nie oddałoby mojego zachwytu tą książką. Polecam gorąco :)
Książka niesamowita, fabuła trafia idealnie w mój gust, brakuje mi słów na rozbudowany i piękny opis. Nic nie oddałoby mojego zachwytu tą książką. Polecam gorąco :)
Pokaż mimo to
Coś niebywałego. Coś wspaniałego. Coś przepięknego i straszliwego zarazem. Coś, co poruszy. A także coś, co pokruszy Ci serce na milion kawałeczków. To coś to Miłość w czasach zagłady.
Mam dziwne wrażenie déjà vu. Pamiętacie, jak po lekturze Osobliwych i cudownych przypadków Avy Lavender miałam kompletną pustkę w głowie i nie potrafiłam się porządnie wysłowić? Cóż, tak właśnie czuję się teraz, gdy przeczytałam powieść pewnej niemieckiej pisarki - Hanni Münzer.
Czytając tę książkę jesteśmy świadkami historii odkrytej po latach. Historii matki i córki z II wojną światową w tle. Dlaczego w tle? Bo na pierwszy plan wysuwa się miłość. Zarówno ta piękna i naturalna między członkami rodziny, jak szaleńcza i gwałtowna, którą dzielą ze sobą kochankowie. Ta wyjątkowa powieść uświadamia, jak wiele jeden człowiek jest w stanie poświęcić dla drugiego człowieka, którego kocha. Że chociaż na świecie szerzą się wojny i nienawiść, to miłość zawsze wygrywa.
Jednak wcale nie jest tu tak ślicznie i kolorowo. Poznajemy też realia życia w tamtych czasach. Wielkiej niesprawiedliwości, na której mocy niehumanitarnie mordowano miliony niczemu niewinnych ludzi. Okrucieństwa, z jakim traktowano żydów. Brutalności, braku serca, człowieczeństwa czy współczucia. I chociaż nie doszukałam się tu szczególnie krwawych opisów, to jednak poleciłabym tę książkę starszym czytelnikom.
Niesamowicie zżyłam się z bohaterami tej powieści. Z piękną śpiewaczką operową Elisabeth, która zawsze stawiała dobro rodziny na pierwszym miejscu i z jej synkiem Wolfgangiem, który był szczególnie mądry jak na swój wiek. Z ciepłą Marlene, która była swojego rodzaju promyczkiem słońca w tej smutnej historii. A w szczególności z Deborą - to jej opowieść najbardziej mnie dotknęła. Chociaż nie zawsze rozumiałam jej wybory, nie mam najmniejszych podstaw, aby ją osądzać - nigdy nie żyłam i mam nadzieję nie będę żyć w czasach tak brutalnej wojny. Obserwowałam jak dorasta i pod wpływem otoczenia zmienia się nie do poznania.
Chociaż z początku trochę trudno wbić się w fabułę, nie rezygnujcie z niej w żadnym wypadku. Ani się obejrzycie i pochłoniecie całą tę książę w jeden wieczór. Niech nie zraża was też historyczne tło. Ja sama nie lubię książek o II wojnie światowej, a widzicie przecież, co teraz czuję. Dlatego jeśli czujecie się na to emocjonalnie gotowi, koniecznie sięgnijcie po Miłość w czasach zagłady. Uwierzcie mi, nie pożałujecie.
Miłość jest jedyną miarą ludzkich pragnień, tylko miłość jest zdolna znieść granice między bogactwem a biedą, arystokracją a mieszczaństwem, a nawet między rasami. Tylko ona sięga aż poza śmierć.
★★★★★★★★★★
Coś niebywałego. Coś wspaniałego. Coś przepięknego i straszliwego zarazem. Coś, co poruszy. A także coś, co pokruszy Ci serce na milion kawałeczków. To coś to Miłość w czasach zagłady.
Mam dziwne wrażenie déjà vu. Pamiętacie, jak po lekturze Osobliwych i cudownych przypadków Avy Lavender miałam kompletną pustkę w głowie i nie potrafiłam się porządnie wysłowić? Cóż, tak...
Recenzja ta nie będzie typowa, gdyż i jej przedmiot można nazwać wyjątkowym. Chciałabym opowiedzieć wam o "mleku i miodzie" rupi kaur, czyli pierwszym tomiku poezji, po który sięgnęłam z własnej, nieprzymuszonej woli. A więc? O co tak naprawdę chodzi w tym światowym fenomenie, krótkim zbiorze jeszcze krótszych wierszy?
O "mleku i miodzie" mówili prawie wszyscy i prawie wszyscy byli równie zachwyceni. Pozycja ta wychwalana była za jej piękno, przekaz i dosadność. Wiele osób twierdziło, że czują z autorką autentyczną więź opartą na zrozumieniu i podobnym punkcie widzenia. Ja, jako amatorka poezji byłam naprawdę zaciekawiona tym, co pani kaur zawarła w swojej publikacji.
Mówiąc krótko, rzeczywistość przerosła wszystkie moje oczekiwania i nadzieje. Liczyłam jedynie na intrygujący tomik, a dostałam małe arcydzieło, które swoją realnością dotknęło mnie do żywego. Byłam naprawdę zaskoczona efektem, z jakim oddziaływały na mnie te kilkuwersowe wiersze. Żadna poezja, z którą miałam wcześniej do czynienia nie wywołała we mnie tylu emocji.
W wielu opiniach, które wcześniej czytałam, prostotę wierszy rupi przedstawiano jako wadę. Fakt, nie są one ani skomplikowane, ani nie poruszają tematów, o których nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Czy jednak jest to minusem? Ja, jako wewnętrzna minimalistka, byłam poruszona sposobem, w jaki autorka stworzyła swoje wiersze. Bardzo silne i często trudne do opisania emocje zostały zawarte w kilkunastu, czasem nawet kilku małych słowach. Nie powiedziałabym, że stanowi to jakikolwiek minus.
Na prawdę ciężko przychodzi mi recenzowanie pozycji, która tak bardzo na mnie wpłynęła. Rupi kaur pokazała mi, że nie jestem sama we wszystkich moich wewnętrznych rozterkach i problemach. Że sztuka polega nie na wielkości i podniosłości, ale przekazie oraz emocjach, jakie budzi w odbiorcy.
Jeśli chodzi o porównanie oryginału z polskim tłumaczeniem, stawiam na angielską wersję. Jak powszechnie wiadomo, przekładanie poezji jest zajęciem niezwykle trudnym, gdyż nie należy jedynie sucho tłumaczyć linijki po linijce, ale pojąć cały sens wiersza i ubrać go w słowa, które będą jak najbardziej zbliżone do znaczenia tych oryginalnych. I chociaż nie mam nic do zarzucenia polskiemu przekładowi, to przy ich lekturze po prostu nie czułam tego samego co w przypadku anglojęzycznej wersji. Polecam więc zapoznać się z wydaniem dwujęzycznym (w twardej oprawie!), którym uraczyło nas wydawnictwo otwarte.
Recenzja ta nie będzie typowa, gdyż i jej przedmiot można nazwać wyjątkowym. Chciałabym opowiedzieć wam o "mleku i miodzie" rupi kaur, czyli pierwszym tomiku poezji, po który sięgnęłam z własnej, nieprzymuszonej woli. A więc? O co tak naprawdę chodzi w tym światowym fenomenie, krótkim zbiorze jeszcze krótszych wierszy?
O "mleku i miodzie" mówili prawie wszyscy i prawie...
Szczerze mówiąc, to nie wiem co z tego wyjdzie. Nie wiem czy dam radę napisać przejrzystą i zrozumiałą recenzję po czymś takim. Niemożliwym byłoby oddać słowami, jak fenomenalna jest ta powieść. Ale cóż, spróbuję, a czy mi wyjdzie, to zobaczymy.
Właściwa fabuła tej powieści rozpoczyna się, gdy pradziadkowie Avy Lavender przeprowadzają się z Francji do Seattle w pogoni za amerykańskim marzeniem i postanawiają tam właśnie założyć rodzinę. Z kolejnymi kartami książki przesuwamy się coraz dalej, kolejno poznając tragiczną historię babki, mamy i samej Avy. Każda z tych kobiet obdarzona jest inną wyjątkową zdolnością - wyczulonym zmysłem węchu czy przeczuwaniem nadchodzących wydarzeń. Nic więcej wam nie powiem - resztę tajemnicy musicie poznać sami.
Dla wielu byłam wcieleniem mitu, uosobieniem najwspanialszej legendy i baśni. Inni uważali mnie za zmutowanego potwora. Ku mojemu nieszczęściu raz zostałam wzięta za anioła. Dla matki byłam wszystkim, dla ojca nikim. Babcia każdego dnia widziała we mnie wspomnienie ukochanych osób, które od niej odeszły. Ale ja znałam prawdę - głęboko w sercu zawsze to wiedziałam.
Byłam po prostu zwykłą dziewczyną.
Już sam prolog wystarczył, abym nie mogła się oderwać. Zafascynowana wydarzeniami przedstawionymi na kartach tej powieści chciałam czytać więcej i więcej. Autorka została obdarzona niesamowitą wyobraźnią i jednocześnie lekkim jak pióro stylem pisania - połączenie tych dwóch czynników sprawia, że czytając odczuwamy magiczną i niepowtarzalną atmosferę, której nijak nie da się opisać. Czytając, czułam się jakbym śniła, nie potrafiąc oddzielić fantazji od faktów. To właśnie z czytelnikiem potrafi zrobić pani Walton.
Bohaterowie tej książki nie są bohaterami tej książki. To prawdziwi ludzie, wyrwani ze stronic i przeniesieni do naszego świata. Ich kreacja jest szczególnie realistyczna - wspaniałe charaktery, które w życiu musiały się zmierzyć z wieloma przeszkodami, jakie świat im stawał. Pokochałam każdą kobietę, której historię miałam szansę odkryć. Od Emilienne, której tragedia rodzinna potłukła moje serduszko, przez nieszczęśliwie zakochaną Viviane, która nie mogła rozstać się z przeszłością i zacząć żyć pełnią życia, na uskrzydlonej Avie Lavender, której dar był zarówno jej przekleństwem kończąc. Zżyłam się z wszystkimi barwnymi bohaterkami i każdą z osobna.
To nie tylko książka o bolesnej i skomplikowanej miłości - to nietuzinkowa historia o smutku, rodzinnych relacjach, niespełnionych nadziejach i zaprzepaszczonych szansach. Nie pozwala pozostać obojętnym wobec jej tragizmu, chwyta czytelnika za serce i nie wypuszcza nawet po jej przeczytaniu. A wszystko w towarzystwie dotyku delikatnych piór i aromatu świeżo upieczonego chleba.
Doprawdy nie wiem, co mam tu napisać, abyście się nie zastanawiali i niezwłocznie sięgnęli po tę pozycję. Może to, że gdy ktoś pyta mnie co o niej sądzę, na język ciśnie mi się tysiąc słów, a żadne z nich nie potrafi oddać tego co w głębi serca czuję? A może fakt, że przeczytałam tę książkę dwa dni temu i uskrzydlona sylwetka Avy Lavender wciąż siedzi mi w głowie? Cokolwiek bym tu napisała i czegokolwiek bym tu nie napisała, chciałabym, abyście nie rozmyślali się nad ceną czy rosnącym stosem książek do przeczytania i po prostu to przeczytali. I nie wyobrażam sobie, żebyście nie pokochali jej tak mocno i bezwarunkowo jak ja.
Więc jaka naprawdę jest książka "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender"? Magiczna. Specyficzna, a zarazem wspaniała. Wyjątkowa i oryginalna. Inna niż wszystkie. Pełna łez i uśmiechów, wzlotów i upadków. Genialnie napisana. Fantastyczna i do bólu realistyczna. Druzgocząca. Dająca nadzieję. Chwytająca za serce, poruszająca do głębi. Osobliwa i cudowna. Brzydka i piękna zarazem. Zupełnie jak miłość...
Szczerze mówiąc, to nie wiem co z tego wyjdzie. Nie wiem czy dam radę napisać przejrzystą i zrozumiałą recenzję po czymś takim. Niemożliwym byłoby oddać słowami, jak fenomenalna jest ta powieść. Ale cóż, spróbuję, a czy mi wyjdzie, to zobaczymy.
Właściwa fabuła tej powieści rozpoczyna się, gdy pradziadkowie Avy Lavender przeprowadzają się z Francji do Seattle w pogoni za...
2015-02-07
Głęboka i bardzo poruszająca książka o czarnych służących. Wciągnęła mnie, co się nie często zdarza, już od pierwszej strony. Doprowadziła jednocześnie do łez smutku i śmiechu. Polecam czytelnikom w różnym wieku :)
Głęboka i bardzo poruszająca książka o czarnych służących. Wciągnęła mnie, co się nie często zdarza, już od pierwszej strony. Doprowadziła jednocześnie do łez smutku i śmiechu. Polecam czytelnikom w różnym wieku :)
Pokaż mimo to
"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie."
Już czytając opis tej powieści byłam zaintrygowana jej treścią. Ku mojemu niezadowoleniu czekał mnie zawód. Książkę czytało się powoli, wręcz mozolnie i przyznam, że porządnie się wynudziłam. Nie mogę uwierzyć, że rozważałam jej odłożenie. Po około stu stronach lektury akcja zaczęła nabierać wartkości, a ja coraz bardziej zatracałam się w świecie wykreowanym przez Zafóna. Jak to mówią, apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Głównym minusem książki jest Daniel aka ciepłe kluski. Chłopak przypomina mi człowieka bez duszy, który najpierw robi potem myśli. A nie myśli za dużo. Nie umiem więcej o nim pisać, bohater nijaki. Na szczęście po stokroć wynagradzają to inne, przerozmaite postaci takie jak przezabawny i ciepły Fermin czy pokrzywdzona przez los Nuria. Również czarne charaktery były bezbłędnie wykreowane i co gorsza - do bólu realistyczne. Jest jeszcze jedna postać, o której nie omieszkam napomknąć. Może powiem tak - w pewnym sensie chodzi o Couberta (czytający zrozumieją), który jest człowiekiem wyjątkowo skomplikowanym. Doprawdy jest mi go żal.
Gdybym mogła zajrzeć do mózgu jednego autora na Ziemi, bezprecedensowo byłby to pan Zafón. Jest to dla mnie rzeczą niewyobrażalną by stworzyć taki świat, takich bohaterów, takie intrygi i powikłania, a do tego na koniec zgrabine połączyć to w spójną całość. Należą się mu oklaski. Będąc przy temacie fabuły muszę wspomnieć o najlepszej części książki jaką stanowią zapiski Nurii. Czytają ten kilkadziesiąt stron cały czas łapałam się na syndromie otwartej buzi. Nie mogłam uwierzyć w to co tam się działo. Warto przeczytać tę książkę chociażby i dla tej puenty.
Pełna recenzja dostępna na: http://bookocholic.blogspot.com/2015/09/cien-wiatru-carlos-ruiz-zafon.html
"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie."
Już czytając opis tej powieści byłam zaintrygowana jej treścią. Ku mojemu niezadowoleniu czekał mnie zawód. Książkę czytało się powoli, wręcz mozolnie i przyznam, że porządnie się wynudziłam. Nie mogę uwierzyć, że rozważałam jej odłożenie. Po około stu stronach lektury akcja zaczęła nabierać wartkości, a...
Muszę przyznać, iż jest to jedna z najlepszych książek jakie przeczytałam. Koszmarem były przerwy od czytania. Kocham całą serię Kiery, ale ostatnia część mnie wyjątkowo poruszyła. Skończyłam ją czytać płacząc na przystanku autobusowym.
Muszę przyznać, iż jest to jedna z najlepszych książek jakie przeczytałam. Koszmarem były przerwy od czytania. Kocham całą serię Kiery, ale ostatnia część mnie wyjątkowo poruszyła. Skończyłam ją czytać płacząc na przystanku autobusowym.
Pokaż mimo to
"Plaga samobójców". Już sam tytuł intryguje, sprawia, że chcemy dowiedzieć się czegoś więcej. Nie inaczej było ze mną - jak tylko po raz pierwszy o niej usłyszałam, wiedziałam, że w końcu ją przeczytam. Więc gdy tylko zobaczyłam ją na bibliotecznej półce, chwyciłam ją i nie wypuściłam aż do rozpoczęcia lektury. Czy rzeczywiście jest taka dobra, przekonacie się czytając dalej.
Zacznę od fabuły, która już od pierwszych stron zaskakuje oryginalnością. Poznajemy świat, w którym nastolatki masowo popełniają samobójstwa, tym samym szerząc zastraszającą epidemię. Jeśli przejawiasz najmniejsze objawy depresji, jesteś traktowany, jako zarażony. Trafiasz do placówki zwanej Programem, w którym dzień po dniu tracisz swoje wspomnienia. Można powiedzieć, że zaczynasz życie na nowo. Poprzez ukazanie takiego świata, uświadomiłam sobie, jak bardzo nasza przeszłość oddziałuje na naszą teraźniejszość. Wszystko co kiedyś przeszliśmy, zmienia nas jako ludzi. Bez tego jesteśmy puści od środka. Sam pomysł na fabułę przywodzi na myśl powieść "Delirium" Lauren Oliver, na szczęście autorka poprowadziła wątek w zupełnie innym kierunku, unikając tym samym wszelkich porównań.
Chyba wszyscy wiedzą, jak często w książkach występuje 'irytująca główna bohaterka' (ten zwrot powinien trafić do słownika). Czy w przypadku "Plagi samobójców" było tak samo? Niezupełnie. Co prawda Sloane nie zdobyła mojej sympatii, ale też nie sprawiła, że chciałam wyrzucić ją przez okno. Paradoksalnie, idzie to na plus. Za to drugi główny bohater, chłopak Sloane, James, nieodwracalnie mnie w sobie rozkochał. I nie zrobił tego poprzez 'mięśnie klatki piersiowej rysujące się pod koszulką' ani bycie 'aroganckim dupkiem', ale czułość, opiekuńczość i oddanie. Dzięki temu uplasował się wysoko na mojej obszernej liście fikcyjnych chłopaków.
Cała książka podzielona jest na trzy części - przed Programem, w trakcie jego trwania i po nim. Najbardziej spodobała mi się część druga, w której obserwujemy, jak Sloane zmienia się z kolejnymi stronami. Poznajemy też bardziej sam Program, jego strukturę i działanie. Powieść ta aż prosi się o ekranizację - kto wie może kiedyś się doczekamy?
Dodam jeszcze, że okładka tej książki jest naprawdę przecudna. Minimalistyczna i robiąca wrażenie. Plus wszechobecna biel kojarząca się z sterylnymi ścianami szpitala. Podoba mi się o wiele bardziej niż zagraniczna wersja, na której dominuje żółć.
Mimo, że nie jest to super lekka i wesoła książka na jeden wieczór, czyta się ją błyskawicznie, przewijając kartki z zapartym tchem i dudniącym w piersi sercem. Mogę wam polecić ją z czystym sumieniem, wiedząc, że wam się spodoba. Bo ja jestem w niej zakochana i już nie mogę doczekać się lektury drugiego tomu!
"Plaga samobójców". Już sam tytuł intryguje, sprawia, że chcemy dowiedzieć się czegoś więcej. Nie inaczej było ze mną - jak tylko po raz pierwszy o niej usłyszałam, wiedziałam, że w końcu ją przeczytam. Więc gdy tylko zobaczyłam ją na bibliotecznej półce, chwyciłam ją i nie wypuściłam aż do rozpoczęcia lektury. Czy rzeczywiście jest taka dobra, przekonacie się czytając...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-26
2015-03-24
Zacznijmy od tego, że po debiucie pani Fitzpatrick "Szeptem", moja opinia o niej była naprawdę nieciekawa. Koniec końców przełamałam się i sięgnęłam po tę pozycję.
Powiem tyle: WOW! Czytałam z zapartym tchem nie mogąc oderwać się od lektury. Raz po raz musiałam na chwilę przestawać i po raz setny spojrzeć na tajemniczego mężczyznę z okładki. Powiem dość nieprofesjonalnie, ale to tego określenia muszę użyć - hipnotajzing!
Przechodząc do postaci - z początku nie polubiłam Britt. Wydawała mi się jedynie nijaka. Mason/Jude jednak od razu mi przypadł do gustu. Gdyby nie dwie małe wady, dałabym 10 gwiazdek. Mianowicie, nie trudziłam się długo, aby znaleźć mordercę. Trochę zbyt oczywiste. Po drugie, ostatnie dziesięć stron, epilog czy "Rok później" totalnie mnie zawiódł. Wyssane z palca zakończenie. Mimo tego, jest to zdecydowanie pełen napięcia i wciągający thriller.
Zacznijmy od tego, że po debiucie pani Fitzpatrick "Szeptem", moja opinia o niej była naprawdę nieciekawa. Koniec końców przełamałam się i sięgnęłam po tę pozycję.
Powiem tyle: WOW! Czytałam z zapartym tchem nie mogąc oderwać się od lektury. Raz po raz musiałam na chwilę przestawać i po raz setny spojrzeć na tajemniczego mężczyznę z okładki. Powiem dość nieprofesjonalnie,...
Wreszcie nadeszła premiera wyczekiwanej przeze mnie, drugiej części trylogii Endgame. Byłam ciekawa jak autor dalej potoczy historię dziewięciu wyszkolonych zabójców. Jednak mając na względzie niektóre wady jakie posiadała część pierwsza, byłam również trochę sceptycznie nastawiona. Jak się okazało – bez powodu.
Fabuła drugiej części została gładko połączona z pierwszą, dzięki czemu odniosłam wrażenie, jakbym czytała jedną i tą samą książkę. Z taką różnicą, że Klucz niebios był jeszcze bardziej (o ile to w ogóle możliwe) napakowany akcją i jej zwrotami. Autor ciągle mnie zaskakiwał i wbijał coraz głębiej w fotel. Czego byście nie powiedzieli, nie da się przy takiej lekturze nudzić. Było to zdecydowanie przyjemną odskocznią od Miniaturzystki, która jest dosyć nużącą książką.
Bohaterów w drugiej części trochę nam ubyło, więc dostajemy możliwość bliższego zapoznania się z wcześniej niemalże drugoplanowymi postaciami. W Kluczu niebios pojawiają się także nowi bohaterowie co jest zdecydowanie plusem - urozmaicenia nigdy za wiele.
Na początku książki byłam zdezorientowana – nie miałam komu kibicować. Stało się to oczywiście za sprawą Jamesa Frey’a, który w jednej linijce uśmiercił moją ulubioną postać, także get ready – ten autor nie owija w bawełnę, ani nie czeka na ostatni rozdział. Nadal nie znalazłam sobie faworyta, chociaż muszę przyznać, że najbardziej polubiłam Jago - tego chłopaka nie sposób nie polubić!
James Frey ma lekki i łatwy w odbiorze styl pisania. O ile można tak powiedzieć, ponieważ w Kluczu niebios krew leje się hektolitrami. Autor nie szczędzi nam też opisów oderwanych kończyn, zasuszonych powiek czy powolnego umierania – nie polecam osobom posiadającym słabe nerwy. Ja sama się do takich osób zaliczałam, ale po takiej lekturze już nic mnie chyba nie zaskoczy.
Zdecydowanym plusem jest fakt, iż czytając drugą część Endgame nie nasuwały mi się skojarzenia z Igrzyskami śmierci. Autor wykazał się oryginalnością i udowodnił nam, że jak chce to potrafi.
Chyba główną wadą tej powieści jest jej (doprowadzająca mnie do szaleństwa) nierealność. I nie mówię tu o nastolatkach, którzy w pojedynkę rozwalają wyszkoloną armię profesjonalistów, ale o sytuacjach, w których dajmy na to gracz X już prawie całkowicie nacisnął spust i zmienił przyszłość ludzkości, ALE NIESTETY gracz Y w ostatniej nanosekundzie mu przerwał. Mielibyście niezły ubaw oglądając mnie podczas czytania tego typu scen - chwilami nawet na głos narzekałam... Także minusik za to.
Czy więc Klucz niebios jest godną kontynuacją swojej poprzedniczki? Tak, a nawet uważam, że jest lepszy od Wezwania. Dlatego też jeśli po lekturze pierwszego tomu jesteś sceptycznie nastawiony/a do trylogii Endgame, daj jej jeszcze jedną szansę – może Cię zaskoczyć. A tych co jeszcze się z serią nie zapoznali zapraszam do lektury "Engame. Wezwanie". Plus: kto tak jak ja nie może się już doczekać premiery ostatniej części - "Endgame. Początek"?
★★★★★★★★☆☆
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania dziękuję serdecznie wydawnictwu SQN.
Wreszcie nadeszła premiera wyczekiwanej przeze mnie, drugiej części trylogii Endgame. Byłam ciekawa jak autor dalej potoczy historię dziewięciu wyszkolonych zabójców. Jednak mając na względzie niektóre wady jakie posiadała część pierwsza, byłam również trochę sceptycznie nastawiona. Jak się okazało – bez powodu.
Fabuła drugiej części została gładko połączona z pierwszą,...
2016-06-02
Nie jestem fanką powieści rozgrywających się w kosmosie. Co dziwne, sama jego tematyka jest dla mnie bardzo interesująca. Może więc nie lubię ograniczeń, jakie narzuca prowadzenie akcji w przestrzeni kosmicznej? Nie wiem, z resztą - nieważne. W każdym razie dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam o pewnej wyjątkowej młodzieżówce, która wczoraj oficjalnie pojawiła się na półkach księgarni, o książce, która bardzo mnie zaskoczyła, a mianowicie o powieści Fobos Victora Dixena.
Chcąc w wielkim skrócie opisać tę lekturę, powiedziałabym, że jest to połączenie reality show na olbrzymią skalę, podróży kosmicznych i młodzieżowego romansu. Nie wiem jak Wy, ale ja się na to piszę! Czy jednak mogę powiedzieć, że autor umiejętnie połączył wszystkie wątki? Zdecydowanie tak. Może i nie jest to kombinacja idealna, bo ten cały program był nieco przesadzony, techniczne opisy nie do końca dopracowane, a romans (a właściwie trójkąt...) zbyt oczywisty. Ale wiecie co? Mnie się podobało, ba, nawet bardzo!
Chociaż fabuła sama w sobie jest bardzo interesująca, nie mogę się nie przyczepić. Bo to wszystko już było. Zarówno tak powszechnie nielubiany wątek trójkąta miłosnego jak i historia grupki młodych ludzi, których życie jest obnażone przed szeroką publiką (oczywiście Igrzyska Śmierci, bo jakżeby inaczej?). Słyszałam też, że można tu również znaleźć wątek pojawiający się w powieści Misja 100, jednak jeszcze jej czytałam, więc nie mi dane jest ocenianie. Poza oczywistą inspiracją popularnymi motywami, naprawdę bardzo przypadł mi do gustu cały zamysł, szczególnie te wszystkie Posagi czy Listy Serc - myślę, że jest to świetne urozmaicenie.
Co do bohaterów... niektórzy wydali mi się trochę zbyt stereotypowi - dla przykładu super sumienna i ambitna Fangfang, albo olśniewający swym śnieżnobiałym uśmiechem Aleksiej. Na całe szczęście nie wszystkie postaci były dwuwymiarowe - weźmy chociażby główną bohaterkę - Léonor. Do końca książki pozostała dla mnie zagadką, nie potrafiłam przewidzieć jej następnego ruchu czy decyzji. Taką samą tajemnicę stanowi dla mnie jeden z obiektów sercowych rozterek Léo, czyli wychowany w fawelach Mozart.
Największym minusem powieści są zdecydowanie niedociągnięcia. Niestety pojawiały się one stosunkowo często. Brakowało mi dokładniejszych opisów działania niektórych dziwnych urządzeń albo przebiegu selekcji. Wydaje mi się, że autor miał bardzo fajny zamysł, ale nie rozwinął go zadowalająco. Chodzi mi np. o fakt, że główne bohaterki bardzo często się ze sobą kłóciły. Wynikało to przede wszystkim z konfliktu charakterów. Co mi nie pasowało? A to, że jaka wielka korporacja przeprowadziłaby selekcję nie uwzględniając takiego ważnego aspektu jak zgodność charakterów? Żadna. Pewnie się czepiam, ale przeczytajcie Marsjanina, a zrozumiecie o co mi chodzi.
Wydarzenia rozgrywające się na kartach Fobosa śledzimy z dwóch punktów widzenia - raz są to mieszkańcy statku Cupidio, a raz obywatele Ziemi. Mimo że tajemnice i intrygi rozgrywające się na naszej planecie były bardzo ciekawe, jednakże moja (romantyczna i lubiąca oglądać reality show) dusza zdecydowanie wolała śledzić rozterki astronautów.
Styl pisania Victora Dixena jest prosty i nieskomplikowany. Powieść czyta się błyskawicznie, a już zwłaszcza ostatnie sto stron, które są po prostu jak ładunek wybuchowy. Totalnie wcisnęło mnie w fotel i zamurowało - bynajmniej nie tego się spodziewałam, także moje gratulacje!
To chyba najdłuższa recenzja, jaką w życiu napisałam! W każdym razie, zbierając to wszystko do kupy - Fobos jest naprawdę wciągającą i wartą uwagi młodzieżówką. Posiada kilka wad takich jak stereotypowi bohaterowie i opisowe niedociągnięcia, ale ogólnie rzecz biorąc, gorąco Wam ją polecam!
★★★★★★★★☆☆
Nie jestem fanką powieści rozgrywających się w kosmosie. Co dziwne, sama jego tematyka jest dla mnie bardzo interesująca. Może więc nie lubię ograniczeń, jakie narzuca prowadzenie akcji w przestrzeni kosmicznej? Nie wiem, z resztą - nieważne. W każdym razie dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam o pewnej wyjątkowej młodzieżówce, która wczoraj oficjalnie pojawiła się na półkach...
więcej mniej Pokaż mimo to
Gdy po raz pierwszy przeczytałam definicję słowa hygge, byłam w lekkim szoku. Bo oto pewne niezdefiniowane uczucie, chwila czystej przyjemności, atmosfera przytulności i ciepła, coś, co całe życie tak bardzo rozwijam i praktykuję, zostało streszczone jednym, malutkim duńskim słówkiem.
hygge
Nie znajdziesz dokładnej definicji tego wyrażenia w słowniku. Bo jest to coś nieprzetłumaczalnego. Mimo to, dobrze znasz to uczucie. Pojawia się, gdy czytasz zajmującą powieść przy blasku świec, a za oknem szaleje śnieżyca. Gdy odwiedzasz dziadków i wspólnie jecie świeżo upieczoną szarlotkę. Myślę, że każdy ma swoje własne, osobiste hygge. Jednak niezależnie od tego, jakie ono dokładnie jest, zawsze towarzyszy mu ta jedyna w swoim rodzaju atmosfera. Atmosfera hygge.
Książka Marie Tourell Søderberg jest poradnikiem, słowniczkiem i zbiorem inspiracji w jednym. Została ona podzielona na dziesięć rozdziałów takich jak 'skąd pochodzi hygge', 'hygge przez cały rok', czy 'zaproś hygge do stołu'. Bo hygge jest tak naprawdę obecne wszędzie - od pór roku, przez jedzenie na wystroju wnętrz kończąc. Autorka przedstawia nam różne historie oddające ducha hygge, poleca nam swoje ulubione przepisy i pomysły na do it yourself oraz udowadnia, że nie trzeba wielkiego starania czy przygotowania, żeby osiągnąć hygge.
Nie sposób nie wspomnieć tu o przepięknym wydaniu tejże książki. Twarda, mieniąca się złotem i srebrem okładka i grube strony ozdobione ilustracjami zarazem zwykłymi jak i wyjątkowymi. Obecnie jest to jedna z najpiękniejszych książek na mojej półce Czyta się ją z wielką satysfakcją i przyjemnością - zupełnie jakby było to zamierzone.
Krótko mówiąc - jestem pozytywnie zaskoczona. Hygge jest bardzo klimatyczną i przyjemną książką. Może nie odkrywa ona czegoś spektakularnego, ale nie wydaje mi się, aby o to chodziło. Bo w życiu ważne są małe rzeczy.
Moja drobna podpowiedź: w związku z nadchodzącymi świętami, jest to jak najbardziej odpowiedni prezent pod choinkę. Podarujcie ją swoim przyjaciołom lub bliskim pokazując im, że są dla was ważni.
Gdy po raz pierwszy przeczytałam definicję słowa hygge, byłam w lekkim szoku. Bo oto pewne niezdefiniowane uczucie, chwila czystej przyjemności, atmosfera przytulności i ciepła, coś, co całe życie tak bardzo rozwijam i praktykuję, zostało streszczone jednym, malutkim duńskim słówkiem.
hygge
Nie znajdziesz dokładnej definicji tego wyrażenia w słowniku. Bo jest to coś...
Muszę przyznać, iż od dawna zażarcie broniłam się jak tylko mogłam przed przeczytaniem kryminału. Nawet jeśli miała być to tylko krótka powieść Agathy. W końcu jedna przemogłam swój strach i sięgnęłam po moją pierwszą i zdecydowanie nie ostatnią powieść grozy.
Początek książki nieco mi namieszał w głowie. Tyle nazwisk do zapamiętania, tyle wątków. Z czasem przekonałam się, że wystarczyło trochę zaczekać, aby "pula" bohaterów zaczęła maleć. Każdy kolejny zgon był dla mnie zaskoczeniem, czasem po prostu dziwiłam się głupocie bohaterów. Akcja zaczęła się zawężać gdy stwierdzono zgon Emily. Od tego czasu nie mogłam się oderwać od powieści czytałam stronę za stroną nie wiedząc co mnie czeka. Koniec mnie totalnie uwiódł i sprawił, że zdecydowanie zacznę czytać kryminały.
Muszę przyznać, iż od dawna zażarcie broniłam się jak tylko mogłam przed przeczytaniem kryminału. Nawet jeśli miała być to tylko krótka powieść Agathy. W końcu jedna przemogłam swój strach i sięgnęłam po moją pierwszą i zdecydowanie nie ostatnią powieść grozy.
Początek książki nieco mi namieszał w głowie. Tyle nazwisk do zapamiętania, tyle wątków. Z czasem przekonałam się,...
recenzja dostępna również tu: http://bookocholic.blogspot.com/2015/10/dotyk-julii-tahereh-mafi_12.html
"Ludzie ciągle polują na to, czego się boją"
Zarys fabuły jest całkiem intrygujący, ale na pewno nie innowacyjny. Ot dystopia, bohaterka kick-ass czy raczej z miłością w tle. Dlatego też oczekiwałam, że książka mi się spodoba, ale szybko o niej zapomnę. Stało się odwrotnie - nie mogę przestać o niej myśleć. Jeśli macie podobne obawy, nie zrażajcie się - powieść jest sto razy lepsza niż się wydaje.
Jak już wspominałam, po głównej bohaterce spodziewałam się syndromu 'jestem najlepsza i najsilniejsza'. Na szczęście się myliłam. Nie tyle, że Julii nie można przypisać potęgi - uwierzcie, można. Chodzi o to, że dziewczyna nie obchodzi się ze swoją mocą, jakby była darem; bardziej przekleństwem. Poza tym bardzo ją polubiłam, co jak sami dobrze wiecie, często się nie zdarza.
Mamy też Adama. Co do niego tak na prawdę nie mam obiekcji. Jest sobie i tyle.
I jest Warner - ach, Warner. Mam co do niego bardzo bardzo bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony słyszałam tylko ochy i achy na jego temat, a z drugiej - jak wielkie było moje zaskoczenie gdy go poznałam. Zgnieść, podeptać, pobić, kopnąć, rzucić o ścianę i na koniec opluć - to właśnie mam ochotę z nim zrobić. Ale z tego co wiem ma się zmienić, więc nie tracę nadziei. Chociaż już dawno temu ją zgubiłam.
Przy recenzowaniu książek zazwyczaj pomijam styl pisania autora - znudziło mi się pisanie lekki i przyjemny. Tu nie sposób tego nie omówić. Tahereh Mafi ma najlepszy styl pisania, z jakim dotychczas się zetknęłam i - co tu dużo mówić - rozpiernicza system!
W związku z powyższym akapitem książkę czyta się superszybko, nie zauważycie nawet kiedy przewiniecie ostatnią stronę i będziecie błagać o drugą część, której oczywiście nie mam. Jeśli macie kilka godzin i dobrą, jesienną herbatkę pod ręką to bez problemu przeczytacie całą w jeden wieczór.
★★★★★★★★★★
recenzja dostępna również tu: http://bookocholic.blogspot.com/2015/10/dotyk-julii-tahereh-mafi_12.html
więcej Pokaż mimo to"Ludzie ciągle polują na to, czego się boją"
Zarys fabuły jest całkiem intrygujący, ale na pewno nie innowacyjny. Ot dystopia, bohaterka kick-ass czy raczej z miłością w tle. Dlatego też oczekiwałam, że książka mi się spodoba, ale szybko o niej zapomnę. Stało się...