-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel11
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2017-05
2017-05
2013-10-28
2016-05-28
To nowe piekło.
Nowy wymiar koszmaru.*
Według mitu, raz na kilka miesięcy mrok miał okrywać Persefonę. Odchodziła od świata wiosny żyjącej w kwiatach, rozkwitającego życia i blasku dnia, a witał ją świat wiecznej nocy, sekretów otulonych w ciemność i gwiazd skrzących się w oddali. Ci, którzy ją tracili – rozpaczali, a ci, którzy ją przyjmowali, świętowali. Rozdarta pomiędzy skrajnościami, nie należała do nikogo i należała do wszystkich. Uprowadzona, zwabiona podstępem, przekazywana z rąk do rąk pieczęć umowy pomiędzy bogami.
Według mitu… ale to wcale nie było tak.
Kolejny retelling, kolejne spojrzenie na historię Persefony i Hadesa. Tym razem spleciono ją z baśnią o Pięknej i Bestii, którą poznaliśmy we „Dworze Cierni i Róż". Sarah J. Maas sięga do tego, co znane i można by pomyśleć, że brakuje jej pomysłów na oryginalną opowieść, ale w tym przypadku zupełnie nie o to chodzi. „A Court of Mist and Fury” to dowód na to, że jej wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Persefona znała zarówno światło, jak i cień. Która z tych krain była jej bliższa? Jaką decyzję podjęłaby, gdyby otrzymała szansę na decydowanie o sobie? A gdyby w jej historii pojawiła się nić, której nikt wcześniej nie dostrzegał? Maas tworzy zupełnie nową historię, wywracając do góry nogami to, czego do tej pory byliśmy pewni. Nie tyle czerpie z mitu, ile inspiruje się tym, co mogłoby być. Wszelkie nawiązania są tak subtelne, że nie ma mowy o znudzeniu i przewidywalności (bo skoro to retelling, to na pewno konstrukcja historii jest taka sama i nic mnie nie zaskoczy). Podobnie było w pierwszym tomie - podstawa została pokryta warstwami oryginalnych rozwiązań i trzeba było dokopać się naprawdę głęboko, by znaleźć źródło inspiracji.
Tutaj tradycyjnie powinno pojawić się nakreślenie fabuły oraz tłumaczenie anglojęzycznego opisu, ale ponieważ „Dwór Cierni i Róż” wydano w Polsce stosunkowo niedawno, wprowadzenie do drugiego tomu byłoby naszpikowane niewybaczalnymi spoilerami. Wystrzegajcie się opisów i streszczeń „A Court of Mist and Fury”, jeśli pierwszy tom macie dopiero w planach, albo jesteście w trakcie lektury, bo naprawdę zepsujecie sobie całą frajdę.
Maas nad wyraz zręcznie kreuje klątwy, może dlatego one jej samej nie dotykają. Słaby drugi tom? Syndrom kontynuacji albo środkowej powieści? Nie, nie i nie. W tym przypadku, i piszę to z pełnym przekonaniem, „A Court of Mist and Fury” jest lepsze od „Dworu Cierni i Róż”. Obawiałam się, czy autorka podoła, czy będzie miała pomysł na dalszą kreację świata i poprowadzenie wątków, ale teraz już wiem, że w przypadku tej autorki nie ma się czego obawiać. Właściwie to nawet doszłam do wniosku, że Maas dopiero teraz rozwinęła skrzydła, że od początku miała konkretną wizję, którą pragnęła zrealizować i już pierwszy tom pisała podekscytowana z myślą „już nie mogę się doczekać, aż zabiorę ich w głąb świata Fae”! A czego w tym świecie nie ma… Są prastare opowieści, namiętności rujnujące dwory, zabójcze intrygi – i mnóstwo barw. Kraina Fae jest niesamowicie zróżnicowana, barwna i tętni od magii. Tyle w niej baśniowości, ile okrucieństwa. Lektura tej powieści to w gruncie rzeczy wyprawa oferująca mnóstwo wrażeń i trudno opowiedzieć o niej komuś, kto jeszcze jej nie przeżył. Z kolei ci, którzy mają ją za sobą, są niczym tykające bomby, bo tłamszą w sobie wszystkie te uczucia i przemyślenia, i wybuchają wtedy, gdy spotkają drugą bombę.
Podczas recenzowania pierwszego tomu nieśmiało zaliczyłam serię do gatunku New Adult fantasy – w grę wchodził przede wszystkim wiek bohaterki oraz subtelna erotyka. Druga część zdaje się mocniej podkreślać swoją przynależność gatunkową. Nie ma mowy, żeby określać ją jako Young Adult, nie przy tym napięciu erotycznym, flircie czy scenach seksu. Rzecz jasna nie jest to erotyk pełną gębą, Maas raczej rzuca garść odważniejszych „momentów” i nie zgrywa drugiej E.L. James, ale nie da się ukryć, że jest doroślej, namiętniej, a między bohaterami iskrzy i o tym iskrzeniu można by długo opowiadać. Niektóre sceny są wręcz ciężkie od emocji i pożądania, w pełni przekonując nas, że ta para jest dla siebie stworzona. Chemia napędza historię i nim się spostrzeżemy, jesteśmy tak zaangażowani w losy Fae, że i nasze serca zaczynają mocniej bić.
Po tym, co ją spotkało, Feyre nie mogłaby być tą samą osobą. I nie jest. „A Court of Mist and Fury” to również plejada interesujących bohaterów, wśród których prym wiedzie dziewczyna, której największą zbrodnią była walka o przetrwanie. Feyre zmieniła się – jest złamana, ale stara się być silna. Musi odnaleźć swoje miejsce wśród wiekowych, doświadczonych graczy, którzy nie obawiają się kruchości ludzkiego życia. Przemiana dziewczyny, wyraźnie zaznaczona na kartach powieści, na pewno zjedna jej kolejnych sympatyków. Feyre nie już jest bezwolną marionetką, nie jest Persefoną wyrywaną z rąk do rąk przez siły wyższe. Drugi tom wielu bohaterom upływa pod znakiem metamorfoz. Ci, których znamy, zmieniają się, gdy na scenę wkraczają nowe postacie. Niektórych możecie w ogóle nie poznać. Ach, ten dreszczyk emocji związany z dwulicowością, fascynującymi intrygami i kolejnymi tajemnicami! Wasza sympatia i niechęć będą wystawione na ciężką próbę, uwierzcie mi na słowo.
I nadszedł finał… Finał, który sprawił, że miałam ochotę rwać włosy z głowy i nie mogłam zasnąć w nocy, bo obmyślałam plan machiny umożliwiającej podróże w czasie. Żądam trzeciego tomu tu i teraz! Cudowne, upiorne, perfekcyjne (jak cała powieść) zakończenie jest idealnym zwieńczeniem „A Court of Mist and Fury”. Emocje sięgają zenitu, a ciekawość i ekscytacja związane z trzecim Dworem to najlepsza rekomendacja.
Z czytelników, którzy skończyli „A Court of Mist and Fury”, Sarah J. Maas może stworzyć sobie nowy dwór: Dwór Kaca Książkowego, który to będzie najpotężniejszym dworem we wszystkich krainach wyobraźni. Nie wiem, jak wytrzymam do premiery trzeciego tomu (no dobrze, wiem – zachomikowałam dotychczas wydane tomy „Szklanego Tronu” i na czas oczekiwania będą jak znalazł). Kapitalna kontynuacja udanego „Dworu Cierni i Róż” w pełni zaspokaja czytelniczy apetyt, jednocześnie budząc głód kolejnych tomów.
____________________
*„A Court of Mist and Fury” str. 599, tłumaczenie własne.
To nowe piekło.
Nowy wymiar koszmaru.*
Według mitu, raz na kilka miesięcy mrok miał okrywać Persefonę. Odchodziła od świata wiosny żyjącej w kwiatach, rozkwitającego życia i blasku dnia, a witał ją świat wiecznej nocy, sekretów otulonych w ciemność i gwiazd skrzących się w oddali. Ci, którzy ją tracili – rozpaczali, a ci, którzy ją przyjmowali, świętowali. Rozdarta...
2018
2010-08-06
2013-11-20
2014-01-06
Joanna Bator uwięziła mnie na szczycie Piaskowej Góry i nie pozostało mi nic innego, jak tylko sięgnąć do chmur. Porwana przez wiatr, po raz kolejny przemierzałam miejsca i czasy, za kompanów mając niesamowite historie.
Polska, Niemcy, Francja, Ameryka, Anglia, Grecja - wszędzie czekają ludzie, którzy chcą, by ich historia została wysłuchana. Wszystko zaczyna się od Grażynki Rozpuch, która pomogła załatwić leczenie dla Dominiki. To właśnie te kobiety stają się punktem dla rozgałęziającej się historii o opowieściach – w przypadku Grażynki sięga ona do przeszłości, której bohaterowie wplątują się w opowieść Dominiki.
,,Chmurdalia” to powieść o wielu znaczeniach podróży: czy to do wnętrza siebie i odkrywaniu zmian, czy to w przeszłość albo do kolejnego miejsca na mapie świata. Tutaj podróżujemy jednocześnie w wielu wymiarach, przekształcając się wciąż na nowo, a z każdej historii rodzi się następna. Historie, rodzinne opowieści, czy nawet mity, mają dla bohaterów ogromne znaczenie. Pozwalają im wrócić do szczególnych miejsc w przeszłości i odczuć, że posiadają oni korzenie. To przywiązanie do pamięci, do odtwarzania na nowo i wręcz ubarwiania niektórych wydarzeń, stanowi nieodłączny element budowania swojej tożsamości. Cudze opowieści również pomagają ludziom się zmieniać.
Język ,,Chmurdali” to nadal to, co znamy z ,,Piaskowej Góry” – autorka fantastycznie włada słowem, co w połączeniu z równie dobrym zmysłem obserwacji daje niezwykły efekt. O tej powieści można napisać o wiele, wiele więcej. Można przyglądać się każdemu wątkowi, każdemu bohaterowi, każdej aluzji, każdemu problemowi. Samo wymienianie tego, co można w książce znaleźć, to istna litania. Zadziwiające jest to, jak przy takiej wielości elementów, wszystkie dobrze ze sobą współgrają. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zachęcić was do sięgnięcia po opowieść o opowieściach, po podróż pomiędzy podróżami i szkatułę pełną niezwykłych splotów wydarzeń, jaką na szlaku swojej Odysei uzbierała Dominika.
Joanna Bator uwięziła mnie na szczycie Piaskowej Góry i nie pozostało mi nic innego, jak tylko sięgnąć do chmur. Porwana przez wiatr, po raz kolejny przemierzałam miejsca i czasy, za kompanów mając niesamowite historie.
Polska, Niemcy, Francja, Ameryka, Anglia, Grecja - wszędzie czekają ludzie, którzy chcą, by ich historia została wysłuchana. Wszystko zaczyna się od...
2013-10-25
2015-03-12
„Confess” uświadomiło mi ważną rzecz – okładkowe streszczenie jednak ma niebagatelne znaczenie. Może zachęcić bądź zniechęcić, przygotować na to, co czeka wewnątrz bądź całkowicie wprowadzić czytelnika w błąd. Dlaczego o tym wspominam? Bo największą krzywdę recenzowanej powieści zrobił… opis właśnie. On razi sztampowością, zapowiadając kolejne „ona ma sekret, on ma tajemnicę, bum! romans”. Rozumiem, że wydawca nie chciał zdradzić zbyt wiele, ale tak sformułowana zapowiedź zahacza o wszystkie schematy New Adult, jakie tylko mogą przyjść do głowy. Sama miałam co do tego obawy.
[Nowa powieść Colleen Hoover, autorki międzynarodowych bestsellerów - historia o ryzykowaniu wszystkiego dla miłości i odnajdywaniu swojego serca gdzieś pomiędzy prawdą a kłamstwami.
Auburn Reed zaplanowała sobie całe życie. Jej cel jest w zasięgu ręki i nie ma już miejsca na błędy. Jednak kiedy dziewczyna wchodzi do galerii sztuki w Dallas w poszukiwaniu pracy, nie spodziewa się, że znajdzie tam głębokie zainteresowanie enigmatycznym artystą, Owenem Gentry.
Po raz pierwszy Auburn decyduje się podjąć ryzyko i posłuchać głosu serca, tylko po to, by odkryć, że Owen skrywa kilka dużych sekretów. Wielka część jego przeszłości może zniszczyć wszystko, co ma znaczenie dla Auburn. Jedynym sposobem, by do tego nie dopuścić, jest rozstanie z Owenem.
Ostatnią rzeczą, jaką chce Owen, jest utracenie Auburn, jednak nie potrafi przekonać dziewczyny, że prawda jest czasem tak subiektywna jak sztuka. By uratować ich związek, będzie musiał wyznać wszystkie swoje sekrety. Jednak w tym przypadku spowiedź może być bardziej niszcząca niż rzeczywisty grzech...
Źródło: wyd.Atria Books, tłumaczenie: własne.]
W rzeczywistości „Confess” to wykorzystująca oryginalne rozwiązania, jedna z ciekawszych powieści New Adult, z jaką miałam ostatnio do czynienia. To rozrywka oparta na dobrze wykreowanych bohaterach i barwnej historii, która wciąga czytelnika w wir emocji – „Confess” robi to w znakomitym stylu. Nie mogłam się oderwać od tej książki ani na chwilę. Z zapartym tchem pożerałam stronę za stroną i wiedziałam, że nie zmrużę oka, dopóki nie dotrę do zakończenia. Do tej pory po żadnej powieści Hoover nie musiałam ochłonąć, a po „Confess” – tak. Burza wątpliwości i emocji, w którą wpadli bohaterowie, mnie też porwała. Na tej płaszczyźnie powieść absolutnie mnie urzekła.
Często zdarza mi się narzekać na fakt, że w powieści postać istnieje tylko dlatego, że wymieniono jej imię i na tym cała kreacja się kończy. Brakuje wejrzenia w psychikę, przemyśleń, celnie uchwyconych nawyków, opisanych zainteresowań, wspomnień czy drobiazgów związanych z daną osobą. Wychwycenie jakichkolwiek charakterystycznych rys graniczy z cudem. Podejrzewam, że nie jestem w tym osamotniona, bo dla wielu czytelników lektura nie istnieje, jeśli nie potrafią oni zżyć się z bohaterem. W „Confess” nic takiego nie ma miejsca - każdy z nas ma swoją historię i w tym przypadku odzwierciedlają to bohaterowie, którzy nie są białymi kartami. Autorka nie pozostawia nikogo w próżni, a przeszłość staje się jednym z najważniejszych elementów w ich perypetiach. Poznajemy przeszłe wydarzenia, które doprowadziły ich do danego punktu w życiu, związane z bohaterami drobiazgi, nawyki, śledzimy ich przemyślenia i w efekcie, w większości przypadków, otrzymujemy pełne portrety, barwne niczym prace Owena. Drobnym odstępstwem od tych zachwytów jest kreacja pewnego bohatera drugoplanowego, którego imienia nie wymienię, by uniknąć spoilerów - można o nim powiedzieć, że wpisuje się w schemat „tego złego”. Rozumiem, w jakim celu go stworzono, ale nie ukrywam, że spotkałam się z tym już wcześniej.
Autorka powinna dopracować wątek głównych bohaterów pod kątem rozwoju ich relacji. Biorąc pod uwagę długość ich znajomości, jej intensywność wydawała się przesadzona, nienaturalna. Odrobinę wolniejsze tempo byłoby zdecydowanie lepsze. Rozpoczynanie od „natychmiastowej miłości” to nie jest moje ulubione rozwiązane, z którym spotykam się w New Adult. Na szczęście, co warto dodać, poza tym jednym potknięciem, związek Auburn i Owena jest bardzo dobrze poprowadzony. Z jednej strony ma w sobie wiele dojrzałości, ale nie jest pozbawiony żarliwości rodzącego się uczucia. Łatwo wczuć się w ich sytuację i zrozumieć targające nimi wątpliwości. Są młodymi ludźmi, którzy muszą balansować pomiędzy skrajnościami, ponadto obarczono ich wielką odpowiedzialnością. Nie tylko ze względu na wiek bohaterów, „Confess” zdecydowanie zaliczę do dojrzalszych powieści Hoover. Już nie mamy do czynienia z nastoletnimi miłostkami i szkolnymi problemami. Zamiast tego poruszono temat odpowiedzialności i poświęcenia. Wkraczamy w świat dorosłych, który pomimo problemów, próbują ułożyć swoje życie – nie załamują się tylko dlatego, że nie mają wyjścia. Muszą być silni dla najważniejszych osób w swoim życiu.
Od bohaterów przechodzimy do kolejnej zalety powieści: „Confess” dobrze radzi sobie z wielowątkowością, co mnie mile zaskoczyło. Autorka nieustannie podtrzymuje zainteresowanie czytelnika, umiejętnie odsłaniając kolejne tajemnice. Związek Auburn i Owena jednocześnie jest głównym wątkiem powieści oraz tłem, które wyróżnia pozostałe wydarzenia. Ich miłość nie jest łatwa i często ginie pod naporem codziennych problemów. Potyczki z pracą, krewnymi, a nawet własną psychiką zmuszają ich do podejmowania trudnych decyzji. Nie musicie się obawiać, że otrzymacie wyłącznie romans, który niczego w sobie nie kryje. Autorka nie byłaby sobą, gdyby nie dorzuciła pewnej intrygi - związana z nią historia skutecznie podnosi ciśnienie i nie pozwala odłożyć powieści. Pod tym względem „Confess” znacząco podniosło poprzeczkę kolejnym książkom autorki.
Cały czas zastanawiam się, czy „Confess” pokonało „Maybe Someday” na szczycie mojego osobistego rankingu ulubionych powieści pióra Hoover. Nieustannie porównuję obydwie książki i z jednej strony jestem skłonna przyznać, że tak, ale z drugiej… Świeżo po lekturze biłam się z myślami i jak na razie nie podjęłam decyzji. Chyba zdecyduję się na remis. W końcu kto mi zabroni posiadać podwójny Numer Jeden?
Nie można również zapomnieć o stronie artystycznej powieści. Prace Owena są nie tylko opisane, ale i dołączone do tekstu. W trakcie powieści natkniemy się na czarno-białe, małe grafiki, z kolei do książki dołączono sześć większych, kolorowych wkładek - reprodukcji. Za powołanie do życia obrazów spod ręki fikcyjnego bohatera odpowiada brytyjski artysta Danny O’Connor.
„Confess” to powieść dopracowana od strony fabularnej i wizualnej. Utwierdziłam się w przekonaniu, że Colleen Hoover jest w New Adult bezkonkurencyjna. Ciągle wnosi świeżość w kategorię, która przez wielu czytelników została skreślona jako zbieranina wtórności i schematów.
Sztuka potrafi wzbudzać emocje - tak samo robi to niezwykła historia Auburn i Owena, która swoją barwność zawdzięcza nie tylko wypełniającym ją obrazom. Colleen Hoover pociągnięciami pióra kreśli kolejne historie, miesza w losach bohaterów, delikatnymi liniami podkreśla miłość i po raz kolejny udowadnia, że piękno sztuki odnajduje swoje miejsce w codziennym życiu, nawet jeśli na pierwszy rzut oka widzimy tylko szarość.
„Confess” uświadomiło mi ważną rzecz – okładkowe streszczenie jednak ma niebagatelne znaczenie. Może zachęcić bądź zniechęcić, przygotować na to, co czeka wewnątrz bądź całkowicie wprowadzić czytelnika w błąd. Dlaczego o tym wspominam? Bo największą krzywdę recenzowanej powieści zrobił… opis właśnie. On razi sztampowością, zapowiadając kolejne „ona ma sekret, on ma...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-09-20
2013-07-11
Czytanie ,,Deadline” jest jak maraton, który trzeba pokonać sprintem, z powodu grupy zombie chcących ugryźć w d… dolną połowę pleców. A potem okazuje się, że to, co mieliśmy za metę, jest tak naprawdę punktem kontrolnym w połowie drogi. Cóż, pozostaje tylko wyciągnąć rękę, by mogli pobrać krew i poczekać, aż czujnik zaświeci na zielono.
Myślałam, że po ,,FEED” nic mnie już nie zaskoczy. Okazało się jednak, że znów zostałam zaskoczona i to tak potrójnie.
,,Deadline” podejmuje opowieść rok po wydarzeniach opisanych w ,,FEED”. Ekipa After The End Times [Przegląd Końca Świata] nadal nie do końca pozbierała się po tragicznym w skutkach asystowaniu przy kampanii prezydenckiej.
Gdy jeden z pracowników Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom pozoruje własną śmierć i pojawia się w domu Shauna Masona wraz z plikiem ściśle tajnych informacji, blogerzy zaczynają mobilizować siły. To, co odkryli przed rokiem było tylko wierzchołkiem góry lodowej. Teraz, gdy otrzymali ważny trop, mogą wrócić do poszukiwań i dorwać tych, którzy wydali na nich wyrok śmierci.
To luźne i skrócone tłumaczenie opisu z okładki, zaledwie przebłysk tego, co czeka na czytelników w drugim tomie trylogii Newsflesh. Wirus Kellis – Amberlee nadal szaleje, testy na krew robią się coraz bardziej zaawansowane, notowania After The End Times rosną, a Shaun wypija litry coli. Spisek staje się żarłoczniejszy, sięgając po kolejne życia i wysadzając w diabły coraz większe obszary. Kolejny etap zombie – apokalipsy jest bliżej, niż można by się było tego spodziewać. Jak widzicie, to już nie są przelewki. ,,Deadline” nie ma kompleksu środkowego tomu, a wręcz przeciwnie – udowadnia ,,starszakowi”, że można być jeszcze lepszym. W czym? We wszystkim.
Osoby, które czytały ,,FEED” wiedzą dobrze, że nie jest to krwawy horror, w którym zombie grają pierwsze skrzypce. Zdecydowanie ważniejszy jest spisek sięgający najwyższych władz oraz dążenia bohaterów, by go ujawnić. Reszta to otoczka, która zdecydowanie ubarwia świat, ot co.
Dlaczego o tym piszę? Bo wiele osób zarzucało pisarce, że za mało miejsca poświęciła zombie. To niby co jeszcze Mira Grant miałaby wymyślić? Stworzyła całą historię związaną z powstaniem wirusa oraz jego działaniem na organizm. Nie ominęła kwestii bezpieczeństwa oraz zasad funkcjonowania świata ,,po”. Wykreowała fascynującą rzeczywistość, w której apokalipsa trwa od trzydziestu lat, a pośród niej toczy się prawie normalne życie. To również oznacza kampanie polityczne czy pogoń dziennikarzy za smakowitym newsem. Gdyby wyjęto te spiskowo-polityczne zawirowania to przydomek ,,oryginalna” już nie należałby do tej powieści*. To przeżycia zdrowych ludzi w takim świecie są ciekawe, bo bez nich… co właściwie? Jest człowiek, jest wirus, człowiek umiera, wirus budzi się i KABOOOM! Mamy zombie! Co tu więcej o umarlakach pisać? Wlokące się po ulicy żywe trupy to… wlokące się po ulicy żywe trupy. Po drugiej stronie barykady jest o wiele ciekawiej. Przecież tam jest Shaun Mason i jego nieustraszona ekipa od zadań niemożliwych.
Jasnym jak kwarcówka jest, że podziwiam pisarkę za drobiazgowość przy tworzeniu świata i połączeniu elementów, które mają ze sobą mało wspólnego. Nie lada sztuki wymagało stworzenie wiarygodnej historii, która byłaby dla nich spoiwem. Mirze Grant to się udało.
Dodatkowo nie skupiła się wyłącznie na snuciu intrygi, ale także zadbała o to, by połączone nią elementy były rozwinięte we własnym zakresie. Tak oto z zombie wiąże się całe medyczne zaplecze od urządzeń wykrywających aktywnego wirusa do mechanizmów neutralizujących aż po sieć instytucji zajmujących się badaniami. Dodatkowo sam wirus Kellis – Amberlee ma rozmaite rodzaje, o czym szerzej można dowiedzieć się właśnie w ,,Deadline”. Również świat blogerów – dziennikarzy niczym nie ustępuje swoim rozbudowaniem. Mamy działy fikcji, informacji czy mrożących krew w żyłach relacji z najniebezpieczniejszych części kraju, które stanowią survivalowe przewodniki po świecie zombie. Jeśli do tego dodamy stertę mniej lub bardziej skomplikowanych urządzeń elektronicznych oraz broni, którą posługują się bohaterowie powieści, to dostajemy naprawdę porządnie rozwinięty świat. To jeszcze nie koniec! Pozostało przecież najważniejsze: bohaterowie oraz związane z nimi wątki.
W tym tomie pisarka bardziej skupiła się na przeżyciach i odczuciach postaci. Poznajemy ich dylematy moralne i etyczne związane z zombizmem i prowadzonymi nad nim badaniami, nie zawsze legalnymi. Pojawia się też więcej interakcji, których w ,,FEED” brakowało – mamy zaledwie okruch romansu i związków, postacie przestają być superbohaterami, a zaczynają wątpić, mieć załamania i zmagają się z kolejnymi stratami.
Szczególnie warto wspomnieć tutaj o Shaunie, który z jednej strony czuje ciężar przewodzenia ekipie, wiedząc, że na niego liczą, a z drugiej zmaga się z poczuciem straty, która zżera go od środka. Pozostali borykają się z nieodwzajemnionymi uczuciami, żałobą, oszustwem i życiem na krawędzi, czego skutki dotykają ich prędzej czy później. Oni wiedzą, że stwierdzenie ,,gorzej już być nie może”, to wyzwanie, którego lepiej losowi nie rzucać.
Autorka nieźle namieszała w książce, dla niej jeden zwrot akcji to za mało. Dwa? Toż to dopiero początek. Pod tym względem nie daje czytelnikowi wytchnienia. Sytuacja naszych bohaterów może się diametralnie zmienić ze strony na stronę. Przy takiej ilości zawirowań nie sposób przewidzieć zakończenie. Dobrze, że mam już pod ręką ,,Blackout”, czyli trzeci i tym samym finalny tom ,,Newsflesh”. Choć tak szczerze mówiąc, to obawiam się, co też na mnie tam czeka.
,,Deadline” chwyci was w żelazny uścisk niczym stado zombie i zainfekuje wirusem, który sprawi, że nie odłożycie książki, dopóki nie poznacie zakończenia. Jeśli podobało wam się ,,FEED”, to ,,Deadline” powinno całkowicie podbić wasze serca. Ma więcej zwrotów akcji i mocniej balansuje nad przepaścią pełną zombie.
Nie wiem, jakimi pokręconymi ścieżkami chadza umysł Miry Grant, ale totalnie nadał on nowe znaczenie cliffhangerowi. Jest straszny, przepotworny, zawał-budzący i do przekleństw zmuszający. Mam nadzieję, że w trzecim tomie pojawi się dobre dla niego wyjaśnienie, bo jeśli nie – to niestety, ale będę musiała pogrozić autorce palcem. Tym zakończeniem postawiła wszystko na jedną kartę i albo ma jeszcze asa w rękawie, który zbierze wszystko do kupy, albo pozostawi w czytelnikach niesmak.
Twój ruch, Miro Grant.
______________________
* To w dużej mierze dotyczy ,,FEED”, jako że ,,Deadline” usunął wątek polityczny nieco w cień.
http://room6277.blogspot.ie/2013/07/deadline-mira-grant.html
Czytanie ,,Deadline” jest jak maraton, który trzeba pokonać sprintem, z powodu grupy zombie chcących ugryźć w d… dolną połowę pleców. A potem okazuje się, że to, co mieliśmy za metę, jest tak naprawdę punktem kontrolnym w połowie drogi. Cóż, pozostaje tylko wyciągnąć rękę, by mogli pobrać krew i poczekać, aż czujnik zaświeci na zielono.
Myślałam, że po ,,FEED” nic mnie już...
Kronika rekonstrukcji
Pięć sióstr Lisbon – Cecilia, Lux, Bonnie, Mary i Therese. Najmłodsza z nich miała trzynaście lat, a najstarsza siedemnaście. Były obiektem fascynacji chłopców z sąsiedztwa. Były, bo nim minął rok, nie żyła już żadna z nich. Są obiektem obsesji dawnych chłopców z sąsiedztwa. Są, bo ich tajemnicze samobójstwa pozostawiły cierń w myślach każdego, kto choć raz się z nimi zetknął.
Dojrzewanie sióstr Lisbon było burzliwe, rozpierało ściany, w których je zamknięto. Ich krzyki o pomoc tłumiły zamknięte drzwi pokoi. A rodzice? Byli obok nich, ale nie z nimi. Eugenides pochyla się nad rodziną, która powoli umiera, podczas gdy młodsze pokolenie przeżywa swój rozkwit. Pochyla się nad rodzącą się kobiecością, która nie znajduje uznania. Wszystko to decyduje się opisać z nietypowej perspektywy – nie sióstr, nie rodziców, a… Gapiów. Sąsiadów, ich dzieci, mleczarza, dziennikarzy, lekarzy… Stawia na najmniej wiarygodne relacje, krąży wokół domu Lisbonów, od czasu do czasu zaglądając przez okno.
,,Zmusiły nas do udziału w swoim szaleństwie, ponieważ nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko przejść po ich śladach, wmyśleć się w ich myśli i stwierdzić, że żadne z nich nie kierowały się ku nam."*
To również ciekawe spojrzenie na tajemnicę – na to, jak wpływa na człowieka, jak łatwo potrafi rozpalić obsesję. Nierozwiązana sprawa samobójstw gnębi wiele lat później nie tylko głównego narratora, pod którym kryje się grupa przyjaciół, ale i lekarzy czy dziennikarzy. Bohaterowie sami zwą siebie ,,kustoszami życia Lisbonek”, przechowując zdjęcia, artykuły czy należące do dziewcząt przedmioty, które określają mianem eksponatów. Wszystko po to, by uzyskać odpowiedź na pytanie ,,dlaczego?”.
Jeffrey Eugenides owszem, daje czytelnikowi odpowiedzi, ale jednocześnie odbiera pewność, że przynależą one do zadanych pytań. Autor stawia nas na pozycji gapia, sąsiada, który wysłuchuje relacji innych gapiów i w efekcie powstaje miszmasz innych wydarzeń z tej samej historii. Można czytać reportaże dziennikarzy, którzy snucie domysłów zamieniają w gazetach na jedyne, słuszne prawdy; można zapoznawać się z wywodami lekarzy, którzy diagnozują na odległość, można, ale, jak udowadniają ,,Przekleństwa niewinności”, z czasem każdy nowy trop oddala od prawdy. Można domyślać się, co popchnęło siostry do tak desperackiego czynu, ale nic tak naprawdę nie uspokoi sumienia na tyle, by przestać zadawać nowe pytania.
Przecież niby wiemy o apodyktycznej matce i bezsilnym ojcu. Niby wiemy o potrzebie dziewcząt do prywatności i wolności. Niby wiemy, że jedno samobójstwo miało szansę pociągnąć za sobą inne. Niby. Pisarz świetnie zdaje sobie sprawę z ludzkiej ciekawości i mechanizmów jej działania, przez co celowo omija najważniejszy punkt w świecie sióstr Lisbon – ich dom. Zostawia rodzinę w sferze niedopowiedzeń, przez co automatycznie właśnie tam kieruje się uwaga czytelnika. Na jej temat dostajemy tylko fragmenty, spostrzeżenia przyniesione przez zauroczonych dziewczętami chłopców.
Pisarz operuje ciekawym językiem, pełnym poetyckich metafor i porównań. Plastyczne opisy dźwigają atmosferę powieści: mroczną i gęstą od niedopowiedzeń, słodkawą duchotę dziewczęcych perfum i… rozkładu, który stopniowo trawi dom Lisbonów.
Fascynująca powieść, która nie kończy się wraz z zamknięciem książki. Historia życia i śmierci sióstr Lisbon osacza czytelnika, czyniąc z niego kolejnego bohatera powieści. ,,Przekleństwa niewinności” to nie jest objętościowo potężny tom, jednak to tylko pozory. Kunszt Eugenidesa sprawił, że wystarczają mu dwa zdania, by wyraziście nakreślić problem czy sylwetkę bohatera. Nie ma miejsca nie wodolejstwo, a każda dygresja ma swój odpowiedni czas. Nie da się łatwo prześlizgnąć przez tą powieść i odłożyć ją na półkę, nie poświęcając jej choć chwili refleksji. Ta książka każdego zarazi tą jedną myślą:
Dlaczego one to zrobiły?
_____________
*,,Przekleństwa niewinności” str.239
http://room6277.blogspot.ie/2013/10/przeklenstwa-niewinnosci-jeffrey.html
Kronika rekonstrukcji
więcej Pokaż mimo toPięć sióstr Lisbon – Cecilia, Lux, Bonnie, Mary i Therese. Najmłodsza z nich miała trzynaście lat, a najstarsza siedemnaście. Były obiektem fascynacji chłopców z sąsiedztwa. Były, bo nim minął rok, nie żyła już żadna z nich. Są obiektem obsesji dawnych chłopców z sąsiedztwa. Są, bo ich tajemnicze samobójstwa pozostawiły cierń w myślach każdego, kto...