-
Artykuły6 książek o AI przejmującej władzę nad światemKonrad Wrzesiński20
-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać321
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
Biblioteczka
2022-02-08
2021-03-01
Moje pierwsze książkowe spotkanie z Herkulesem Poirot. Postać specyficzna, nie da się ukryć. Nie poczułam jej jeszcze do końca, ale myślę, że z kolejnymi tomami da się polubić. Póki co jestem nastawiona dość sceptycznie. Od jego przebłysków geniuszu, zarozumialstwa i nadpobudliwości momentami można było dostać zawrotu głowy. Ale rozumiem, że taki urok postaci. Bycie geniuszem w swoim fachu rządzi się własnymi prawami i dziwactwami.
W rezydencji Styles Court dochodzi do tragedii. Właścicielka posiadłości umiera. Z całą pewnością nie jest to zgon z przyczyn naturalnych. Wszczęte zostaje śledztwo. Kto mógłby najwięcej zyskać na śmierci przemiłej staruszki?
Dużo dialogów, dużo poszlak, sporo osób do ogarnięcia na niewielu stronach, to zwykle nastręcza kłopotów, tym bardziej, że osoby te są średnio scharakteryzowane. Autorka kluczy między dowodami i oskarżeniami wobec różnych bohaterów, że nie sposób się połapać i jednoznacznie domyślić, kto jest mordercą. Winny może być dosłownie każdy. To mi się w tej książce podobało.
Zabrakło mi wyraźniej zarysowanych postaci, jakiś głębszych relacji między nimi i tego czegoś, bliżej nieokreślonego czynnika, który by sprawił, że mimo iż książkę pochłania się w mgnieniu oka i zaciekawia, to zapadłaby bardziej w pamięć i wywołała głębszy efekt i poruszenie. Tego nie było. Całość została zbyt gładko odklepana z punktu a do punktu b.
Jest to jedna z pierwszych powieści pani Christie. Myślę, że dopiero rozwijała skrzydła i że w kolejnych książkach może być tylko lepiej. Na to liczę!
Moje pierwsze książkowe spotkanie z Herkulesem Poirot. Postać specyficzna, nie da się ukryć. Nie poczułam jej jeszcze do końca, ale myślę, że z kolejnymi tomami da się polubić. Póki co jestem nastawiona dość sceptycznie. Od jego przebłysków geniuszu, zarozumialstwa i nadpobudliwości momentami można było dostać zawrotu głowy. Ale rozumiem, że taki urok postaci. Bycie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-27
„Każde danie zawiera śmierć. Proszę o tym pomyśleć jako o ofierze, którą jedni składają dla drugich.”
Bardzo, ale to bardzo przygnębiająca książka. Smutna, refleksyjna, mocna, nie do końca dosłowna, ale na pewni dająca do myślenia nad tym, dokąd zmierza świat i do czego mogą posunąć się ludzie rządni władzy, którzy swoimi decyzjami i manipulacjami mogą wszystko. Książka brutalna, będąca wręcz przerysowaną metaforą rzeczywistości, jaka może nadejść. A może już nadeszła?
Autorka przedstawia świat po zarazie, Przemianie. Zwierzęta okazują się być zagrożeniem dla ludzi, kontakt z nimi może spowodować śmierć, podobnie jak konsumpcja mięsa. Ludzkość więc podejmuje radykalne kroki, wszystkie zwierzęta zostają uśmiercone, ale jak w takim razie pozyskać dla ludzi białko i przede wszystkim zaspokoić apetyt na mięso? A no można zlikwidować mniej istotne jednostki, wprowadzić nowe prawo zgodnie z którym za przewinienia trafia się do rzeźni (jako ofiara oczywiście) i przysłużyć się społeczeństwu stając się dla nich pokarmem. A można posunąć się też dalej, zacząć hodować ludzi („sztuki”), tak, aby były czyste, smaczne, nakarmić pozostałą ludność a przy tym jeszcze nakręcić intratny biznes.
Główny bohater, Marcos Tejo, pracuje w rzeźni. Jest jednym z nielicznych ludzi, przynajmniej w jego otoczeniu, którym pozostały jakieś wspomnienia i uczucia. Który nie potrafi jeść mięsa specjalnego ze smakiem, który wątpi w nowy świat. Ale czy jest w stanie coś zrobić? Zwłaszcza po tragedii jaka miała miejsce w jego życiu?
Naprawdę smutna opowieść. Przez całą książkę towarzyszył mi smutek, przygnębienie wymieszane z obrzydzeniem zamieszczonymi opisami uboju ludzi i ich konsumpcją. Bardzo mocne podejście do problemu przeludnienia na Ziemi, dezinformacji mediów i sterowania ludnością przez rząd. Ale jakże to wszystko aktualne. W dzisiejszych covidowych czasach już nie wiadomo co do końca myśleć, a przyszłość może zmierzać ku różnym scenariuszom. Autorka zaserwowała opowieść o ludziach, którzy w większości wierzą w to, co im się wmawia i podaje do stołu, niczym mięso specjalne w powieści. I o chorym świecie.
Pomimo obrzydzenia, brutalności i poczucia niesmaku i totalnego przygnębienia przez całą książkę, czytałam z zaciekawieniem czekając na promyk nadziei. Czy się doczekałam? Nie zdradzę. Ale mimo brzydoty i wysokiego poziomu okrucieństwa myślę, że warto czytać takie książki. Żeby pobudzić umysł do myślenia i refleksji.
„Każde danie zawiera śmierć. Proszę o tym pomyśleć jako o ofierze, którą jedni składają dla drugich.”
Bardzo, ale to bardzo przygnębiająca książka. Smutna, refleksyjna, mocna, nie do końca dosłowna, ale na pewni dająca do myślenia nad tym, dokąd zmierza świat i do czego mogą posunąć się ludzie rządni władzy, którzy swoimi decyzjami i manipulacjami mogą wszystko. Książka...
2021-01-17
Mam bardzo duży problem z oceną tej części. Było fajnie, klimatycznie, szczegółowo, ale jednak pierwszy tom podobał mi się bardziej, a tutaj zabrakło bliżej nieokreślonego… czegoś.
Kolejne wstrząsające zbrodnie w zimowej scenerii Chicago. Młoda dziewczyna pod lodem. Nic nie wskazuje na wypadek. Zatem kto mógł aż tak się postarać z inscenizacją miejsca zbrodni? Czyżby 4MK? Tyle że nic nie wydaje się na niego wskazywać. Tymczasem detektyw Sam Porter nie może zapomnieć i darować sobie tego, że morderca wyślizgnął mu się z rąk. Więc pomimo, iż sprawę przejęło FBI, nie ma zamiaru z niej rezygnować.
Całość, klimat, otoczka były super. Bierzemy czynny udział w śledztwie, poznajemy dowody, można snuć domysły. To lubię, bo takie budowanie intrygi wciąga i możemy wczuć się w wydarzenia. Stopniowe ujawnianie pamiętnika potęguje napięcie, a najlepsze i tak dostajemy na koniec. Gdzie zatem ta moja ocena poszła w dół względem poprzedniego tomu? A mianowicie objętość książki, to po pierwsze. Zdecydowanie za bardzo rozwleczone. Autor pokroił akcję między wielu detektywów, ofiary, oprawcę, nie zagubił się w tym, ale był moment, że chciałam, aby całość z lekka ruszyła do przodu. Zbyt dokładnie i szczegółowo. Wkurzył mnie główny bohater. Myślałam, że wyciągnie jakieś wnioski z poprzedniej historii, a on nadal jest naiwny jak dziecko i do tego wierzy, że w pojedynkę jest w stanie zbawić świat i naprawić swoje błędy. W pojedynkę, to może co najwyżej zginąć, czego mu nie życzę oczywiście. Książka przedstawia kilka dni, a wydaje się, jakby akcja ciągnęła się tygodniami.
Z przykrością stwierdzam, że mimo klimatu i zainteresowania nie zwiódł mnie autor i nie wyprowadził na manowce, byłam mniej naiwna niż Sam Porter. I przez to zakończenie przyniosło tylko część satysfakcji. I oczywiście trzeba sięgnąć po kolejny tom, bo generalnie absolutnie nic w tej książce się nie kończy. Siódemeczka ode mnie. Z całą pewnością wrócę do tej historii.
Mam bardzo duży problem z oceną tej części. Było fajnie, klimatycznie, szczegółowo, ale jednak pierwszy tom podobał mi się bardziej, a tutaj zabrakło bliżej nieokreślonego… czegoś.
Kolejne wstrząsające zbrodnie w zimowej scenerii Chicago. Młoda dziewczyna pod lodem. Nic nie wskazuje na wypadek. Zatem kto mógł aż tak się postarać z inscenizacją miejsca zbrodni? Czyżby 4MK?...
2021-01-08
Ponownie dziękuję wydawnictwu Znak za możliwość zaopiniowania książek autora. Druga część historii o Witku Weinerze okazała się niemałym zaskoczeniem. Na początku pomyślałam, że będzie na ostro, jak w poprzednim tomie. Jednakże tutaj dostajemy zupełnie inny klimat. Owszem, książka zaczyna się od brutalnego morderstwa połączonego z gwałtem, ale później dostajemy coś zupełnie innego. Jest więcej o relacjach rodzinnych Witka, ogólnie jest więcej interakcji między bohaterami niż poprzednio, a sam autor skupia się na zgromadzeniach, sektach, które dla zagubionych jednostek mogą okazać się czymś upragnionym, czego od zawsze szukali, ale jak to zwykle bywa, zło czai się pod powierzchnią. Chociaż szczerze przyznam, że spodziewałam się, iż te ich wewnętrzne rytuały będą bardziej brutalne i obleśne. Całość okazała się zjadliwa i nie była aż tak przesiąknięta na wskroś niesmacznymi poczynaniami.
Ale jak historia się zaczyna? W oknie życia zostaje znaleziony martwe, zgwałcone i prawie oskórowane czteroletnie dziecko. Kolejny zboczeniec zwyrodnialec? Natomiast Witkowi umiera matka, a u ojca w domu policja odnajduje kości, należące najprawdopodobniej do zmarłego brata Witka.
Od samego początku czytałam z wielkim zainteresowaniem. To na duży plus. Podobał mi się klimat, o wiele bardziej niż w poprzedniej części. Ale sama intryga pozostawiła wiele do życzenia. Zrobiła się z tego bardziej książka akcji niż kryminał. Co nie było takie złe, jednak chodziło chyba o dochodzenie, kto stoi za zbrodnią. A tego idzie się domyślić praktycznie od samego początku. Nie ma tutaj większych zaskoczeń. To co niby miało wprowadzić jakiś zwrot w naszym myśleniu, tak naprawdę śmierdziało na odległość i docelowo wcale nie zaskoczyło. Wciąż mi nie leżała postać pani w tej części już komisarz. No i to całe zło świata, które spada na Witka. Już bardziej sponiewierać głównego bohatera chyba nie można. Musi zaliczyć wszystko, inaczej będzie lamusem bez życiowych doświadczeń. No jeszcze śmierć zostaje na biedę, ale co z tego za rozkosz.
Ogólnie tematycznie ta część była dla mnie odrobinę lepsza od swojej poprzedniczki. Autor ma ładny styl i dobrze się całość czyta. Myślę, że ocena w pełni zasłużona. A nawet bym się pokusiła na 6,5.
Ponownie dziękuję wydawnictwu Znak za możliwość zaopiniowania książek autora. Druga część historii o Witku Weinerze okazała się niemałym zaskoczeniem. Na początku pomyślałam, że będzie na ostro, jak w poprzednim tomie. Jednakże tutaj dostajemy zupełnie inny klimat. Owszem, książka zaczyna się od brutalnego morderstwa połączonego z gwałtem, ale później dostajemy coś zupełnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-19
Dziękuję ślicznie wydawnictwu Znak za możliwość zaopiniowania książek autora. Podeszłam bez żadnych konkretnych oczekiwań, na spokojnie, zaintrygowana w jakiś sposób postacią patrzącą na mnie posępnie z okładki. Książka nie wzbudziła we mnie większych zachwytów, ale była całkiem miłą lekturą o dość specyficznej tematyce.
Witek Weiner, ekspert od dewiacji seksualnych, zostaje wezwany przez śląską policję do pomocy, opinii, przy nietypowym morderstwie. Całość okazuje się znacznie bardziej zawiła, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.
Tematyka mogła się okazać największym atutem tej książki. Pożądanie. Czym jest dla poszczególnych jednostek? Co nas podnieca, co pozwala nam poczuć się spełnionym? Okazuje się, że sprawa jest bardzo złożona. Bywają jednostki, jak tytułowy parafil, który dla zadowolenia swojego pożądania potrzebuje znacznie mocniejszych wrażeń i dąży do tego, aby spełnienie i satysfakcja pojawiły się także i w jego życiu. Niestety na niekorzyść biednych ofiar.
Mimo ciekawego tematu potencjał został moim zdaniem nieco zmarnowany. Akcja z lekka kulała, główny bohater ze swoimi licznymi zaburzeniami, fobiami nie specjalnie mnie wziął w objęcia. Za dużo było nawalone dziwactw. Ok, rozumiem skupienie się autora na zwyrodniałym mordercy, ale dlaczego niemal każdy w tej książce musiał być zwichrowany? Pełno ćpunów, alkoholików, każdy po przejściach, a już najbardziej raziła po oczach pani podkomisarz, w ogóle nieprofesjonalna osoba na niewłaściwym miejscu. I jakieś wątki zupełnie z tyłka, jak z synem podkomisarz właśnie, nie wnoszące nic szczególnego do treści i zupełnie zbędne.
Ale za to nie odstręczyła mnie tematyka. Całość nie była wyważona, ale postać parafila i temat dewiacji seksualnych przedstawiony rzetelnie. Książka w tej tematyce musi być mocna i tak też było. Jedni członkują ofiary, inni robią z nich perfumy, jeszcze inni zjadają… Ten tutaj karmił swoje żądze na swój własny sposób, chyba w dzisiejszym świecie już nic mnie nie zadziwi.
Daję autorowi szansę, dobrze się czytało, zgrabnie napisane. Tyle że przeładowanie jest momentami niezdrowe, zepsuło nieco klimat, a dobry klimat to podstawa.
Dziękuję ślicznie wydawnictwu Znak za możliwość zaopiniowania książek autora. Podeszłam bez żadnych konkretnych oczekiwań, na spokojnie, zaintrygowana w jakiś sposób postacią patrzącą na mnie posępnie z okładki. Książka nie wzbudziła we mnie większych zachwytów, ale była całkiem miłą lekturą o dość specyficznej tematyce.
Witek Weiner, ekspert od dewiacji seksualnych,...
2020-12-09
Zakupiona z sentymentu do Zielonej Góry, miasta, z którym jestem mocno emocjonalnie związana. Dodatkowo zbiera dobre opinie, pomyślałam – dlaczego nie? Teraz jestem totalnie w kropce, bo książka była rewelacyjnie napisana i naprawdę chłonęłam tę opowieść, a jednak…
Komisarz Igor Brudny dostaje niecodzienną wiadomość. W Zielonej Górze doszło do brutalnych morderstw. Nie byłoby w tym nic niezwykłego w jego fachu gdyby nie to, że na kamerach z monitoringu miejskiego w miejscu znalezienia zwłok był… on sam.
Książka miała zdecydowanie to coś. Świetnego głównego bohatera ze smutną przeszłością, który jednak stara się egzystować w społeczeństwie. I w gruncie rzeczy, mimo iż nieco oschły i chowający emocje pod grubą skorupą, jest naprawdę dobrym i interesującym człowiekiem. No takich policjantów lubię. Świetne miejsce akcji. Dla kogoś, kto zna rejony to zawsze jest fascynujące czytać o fikcyjnych wydarzeniach umiejscowionych gdzieś, gdzie sam osobiście bywał. Koloseum… aż poczułam smak tamtejszej pizzy z dawnych lat. Bardzo dobry klimat powieści. Było mrocznie i mega ponuro.
Co na minus? Kurczę… ja znałam prawie od samego początku rozwiązanie! Bohater pojawia się w Zielonej Górze, dowiadujemy się kim jest podejrzany i ja już miałam tą myśl, że to będzie tak, jak się okazało na zakończeniu. Zdecydowanie za szybko, sama sobie wmawiałam, że to niemożliwe, że autor tak to rozegra, a im bliżej końca tym uświadamiałam sobie, że kurczę on to zrobił. To uczucie jest mega rozczarowujące. Bo mimo iż napięcia nie zabrakło, to autor za mało kluczył, za mało mydlił oczy, za mało wprowadzał mnie w błąd, za mało przekonywał, że jednak ktoś inny jest winny i jest w tym jakieś drugie dno, żebym jednak zaskoczyła się na zakończeniu. A tu klops. Suspens spalony. Ale było blisko, wystarczyło trochę więcej o schizofrenii, mrocznej przeszłości, o innych pokrzywdzonych dzieciach z sierocińca i może by kliknęło, może bym dała się chociaż odrobinę wyprowadzić w pole.
Ale naprawdę doceniam, bo chłonęłam tę książkę w ekspresowym tempie i nie mogłam się oderwać aż do końca. I dostałam jeszcze zapowiedź ciekawostek w kolejnym tomie, po który na pewno sięgnę. Gwiazdka w górę za miejsce akcji.
Zakupiona z sentymentu do Zielonej Góry, miasta, z którym jestem mocno emocjonalnie związana. Dodatkowo zbiera dobre opinie, pomyślałam – dlaczego nie? Teraz jestem totalnie w kropce, bo książka była rewelacyjnie napisana i naprawdę chłonęłam tę opowieść, a jednak…
Komisarz Igor Brudny dostaje niecodzienną wiadomość. W Zielonej Górze doszło do brutalnych morderstw. Nie...
2020-11-28
Sporych rozmiarów zbiór zawsze sprawia problemy podczas oceny. No bo jak ocenić całość, kiedy zwykle każde z opowiadań, czy to tych dłuższych, czy krótszych jest odrębną treścią, zasługującą na swoją własną ocenę? Jak całość opisać?
„Jestem legendą” oceniłam i opisałam już w odrębnej opinii:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/52887/jestem-legenda/opinia/61422360#opinia6...
Skupię się więc tutaj na pozostałych dwóch opowieściach i krótkich opowiadaniach.
„Piekielny dom” to bardzo dobrze napisana powieść grozy. Czwórka ludzi, którzy postanawiają oczyścić atmosferę w nawiedzonym domu. Historia wciągała od samego początku i trzymała w napięciu. Szkoda tylko, że temat nawiedzeń nie jest tym, co lubię, czym się interesuję i o czym czytałabym z większym zaciekawieniem, albo lękiem chociażby. Było interesująco, tego nie mogę odmówić, bohaterowie dobrze wykreowani i miło spędziłam z nimi te kilka książkowych dni w piekielnym domu, ale generalnie nie takiego zakończenia się spodziewałam i za to największy minus dla tej opowieści. Moja ocena 6/10.
„Człowiek, który nieprawdopodobnie się zmniejszał” zdecydowanie bardziej w moim guście. Scott Carey na skutek dziwnego zbiegu okoliczności nieustannie się zmniejsza. Rodzi to wiele problemów z tym faktem związanych, od aspektu medycznego, poprzez rodzinny, po same pragnienia i dylematy bohatera z jakimi musi się zmierzyć oraz problemami, którymi musi stawić czoła jako z dnia na dzień mniejszy człowiek. Interesująco było czytać o jego złości, bezsilności, zmaganiach z największym wrogiem – samotnością i pająkiem. Wszystko w tej historii było w punkt i dało odczuć bezradność płynącą z sytuacji, w jakiej znalazł się bohater. Dziwi mnie tylko niewrażliwość rodziny i brak przygotowania i zapobiegliwości na fakt, że osoba którą kochamy niedługo będzie niewielkich rozmiarów i chociaż jakiekolwiek zapewnienie jej bezpieczeństwa i komfortu życia. Słodko-gorzkie zakończenie, trochę niedopowiedziane, za czym nie przepadam, ale ogólnie całość opowieści na duży plus. (9/10)
Krótkich opowiadań nie będę opisywać, bo zajęłoby to zbyt wiele czasu, wystawię im tylko oceny, dodając, że było kilka interesujących, kilka mniej, generalnie odrobinę obniżyły jakość całego zbioru. „Koszmar na wysokości dwudziestu tysięcy stóp” (6/10), „Test” (10/10), „Człowiek, który nie lubił świąt” (7/10), „Montaż” (6/10), „Dystrybutor” (4/10), „Tylko umówione wizyty” (4/10), „Guzik, guzik” (8/10), „Pojedynek” (7/10), „Mucha” (5/10).
Sumarycznie cały zbiór autora oceniam na 7/10, uwzględniłam przy tej ocenie każdą opowieść w nim zawartą.
Sporych rozmiarów zbiór zawsze sprawia problemy podczas oceny. No bo jak ocenić całość, kiedy zwykle każde z opowiadań, czy to tych dłuższych, czy krótszych jest odrębną treścią, zasługującą na swoją własną ocenę? Jak całość opisać?
„Jestem legendą” oceniłam i opisałam już w odrębnej...
2020-11-20
„O czym się myśli, spadając z wysokości setek metrów?”
Abominacja, obrzydzenie, wstręt, odraza. Dan Simmons – autor, którego miałam okazję już poznać podczas lektury Terroru, czy Hyperiona, zabiera nas tym razem w niesamowitą podróż do lat dwudziestych XX wieku, by wraz z głównymi bohaterami powieści wspinać się na niezdobyty jeszcze wówczas (najprawdopodobniej) szczyt świata – Mont Everest. Jest mroźnie, jest szczegółowo, jest klimatycznie.
Główny bohater powieści, z perspektywy którego poznajemy wydarzenia – Jake Perry, Amerykanin, zostaje wciągnięty przez swojego angielskiego kolegę w niebezpieczną misję poszukiwawczą zaginionego podczas wspinaczki na Mont Everest syna pewnej angielskiej arystokratki, która jest gotowa sfinansować podróż. Dlaczego by nie wykorzystać przy okazji pieniędzy i możliwości do spełnienia swoich własnych pragnień o zdobyciu wierzchołka świata?
Nie jest do końca powiedziane, czy cała opowieść jest wymysłem autora, czy Jake Perry istniał naprawdę i cała książka jest zapiskiem jego wspomnień, ile w tym wszystkim jest prawdy, a ile fikcji literackiej sami możemy się tak naprawdę domyślać. Czy faktycznie George Mallory i Andrew Irvine mogli zdobyć Everest w 1924 r. i w trakcie tego wyczynu zginąć? Na ten temat możemy snuć liczne domysły. W całą tą historię Dan Simmons malowniczo wkomponował akcję swojej powieści, do tego dochodzą jeszcze inne wydarzenia historyczne i otrzymujemy całkiem zgrabną opowieść.
Aczkolwiek ciężko mi ocenić tę książkę. Z jednej strony byłam zachwycona szczegółowością opowieści, z drugiej strony nieco nią znudzona… Bo należy wspomnieć, że szczegółów dotyczących wspinaczek górskich, przebiegu wyprawy było naprawdę bardzo dużo. Mogło to mieć wpływ na dynamizm akcji, która nie była zbyt wartka, a wręcz ciągnęła się leniwie, ale z drugiej strony nadawało to klimat opowieści, czułam się momentami, jakbym brała udział w wyprawie na Mont Everest! A to zawsze jest na plus. Zwłaszcza, że całość umiejscowiona jest w latach 20-tych, więc dostajemy też niezłą porcję historii himalaizmu i tego, jak to wyglądało w tamtych czasach. Dla mnie to było świetne. Naprawdę trzeba było mieć jajca ze stali i niebywałą odwagę i siłę, żeby porywać się na te wszystkie odkrywcze wyczyny.
Jeżeli miałabym wymienić jeszcze jakieś wady historii, poza powolnością akcji i zbytnią szczegółowością, to nieprawdopodobieństwo wydarzeń. Ciężko było uwierzyć we wszystkie wyczyny bohaterów, wymęczonych, niewyspanych, odczuwających na każdym kroku skutki choroby wysokościowej, a jednak wciąż znajdujących siłę na więcej nieprawdopodobnych akcji. To trochę raziło.
Powieść jest słabsza od Terroru, to na pewno. Ale w moim odczuciu, mimo jej wszystkich mankamentów, nie jest wcale zła, a wręcz bardzo dobra. Mi się podobało. Tak na osiem z dwoma minusami.
„O czym się myśli, spadając z wysokości setek metrów?”
Abominacja, obrzydzenie, wstręt, odraza. Dan Simmons – autor, którego miałam okazję już poznać podczas lektury Terroru, czy Hyperiona, zabiera nas tym razem w niesamowitą podróż do lat dwudziestych XX wieku, by wraz z głównymi bohaterami powieści wspinać się na niezdobyty jeszcze wówczas (najprawdopodobniej) szczyt...
2020-11-01
Dziękuję serdecznie wydawnictwu Sonia Draga za egzemplarz do zaopiniowania. To było moje pierwsze spotkanie z tym autorem, chociaż nazwisko jest mi znane, widziałam ekranizację Purpurowych rzek i Imperium wilków, podobały mi się, zwłaszcza pierwszy z tytułów. Liczyłam więc na niebanalną intrygę i coś zaskakującego. Niestety, jestem delikatnie rozczarowana i książka jako kryminał nie spełniła wszystkich moich oczekiwań.
Brutalne zabójstwa striptizerek. Ciała związane, zmasakrowane, niczym z najgorszego koszmaru. W to wszystko zostaje wrzucony główny bohater, Corso, którego nieudane życie osobiste determinuje do tego, aby jak najszybciej schwytać mordercę.
Początek był strasznie toporny. Nie mogłam absolutnie się wciągnąć, styl autora był mało przystępny i zachęcający. Po drugiej części całość się rozkręciła i czytało się coraz lepiej. Książka wciągała, pomimo iż wiadomo było od razu, może nie kto jest, ale z całą pewnością kto nie jest mordercą. Autor nie daje też zbyt wielu postaci na tyle nam bliskich, żebyśmy mogli gdybać długo, kto tym mordercą jest. W którymś momencie książki czekamy tylko (długo dość) na rozwiązanie sprawy oczywistej i na motywy i na nic więcej. Intryga była interesująca, ale za mało jak dla mnie mylnych tropów i ślepych uliczek i potencjalnych person, które mogłabym podejrzewać.
Sama tematyka wrzucona w książkę to też średnio moje klimaty. Tam jest już wszystko, od sado-maso po nekrofilię, autor wygrzebał chyba każde najbardziej wyuzdane zboczenia jakie istnieją. Żeby szokować? Może. Przeszłam raczej koło tego obojętnie, ale poczułam przesyt tematem. Paryż ujawnia w tej książce swoje oblicze, jako siedziba rozpusty i zła. Największy zarzut, że nie znalazłam na stronicach książki ani jednego bohatera, z którym bym poczuła jakąś więź.
Ocena lekko powyżej przeciętnej, za te momenty, które złapały mnie za gardło i nie puściły, a takie się zdarzyły. A ogólnie wrażenia po całości takie sobie.
Dziękuję serdecznie wydawnictwu Sonia Draga za egzemplarz do zaopiniowania. To było moje pierwsze spotkanie z tym autorem, chociaż nazwisko jest mi znane, widziałam ekranizację Purpurowych rzek i Imperium wilków, podobały mi się, zwłaszcza pierwszy z tytułów. Liczyłam więc na niebanalną intrygę i coś zaskakującego. Niestety, jestem delikatnie rozczarowana i książka jako...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-16
Byłam szalenie podekscytowana opisem książki. Trochę jak nowy Sanderson dla mnie, bo nic kryminalnego od autora jeszcze nie czytałam. Historia krótka, ale może i dobrze. Jest lekki niedosyt, ale całość miała na-prawdę interesujący koncept. I zaskakuje. Dla mnie nic nie wskazywało nawet, że akcja może zmierzać chociażby w tym kierunku. Czy to jest na plus czy na minus? Można się spierać. Lubię być zaskakiwana, ale nie do końca lubię takie zwroty totalnie znikąd, ani przez moment przez myśl mi nawet nie przeszło rozwiązanie w tym stylu. Ale na tyle ładnie wytłumaczone, że akceptuję z dobrodziejstwem inwentarza.
Davis i Chaz, agenci skierowani do Migawki, czyli odtworzonego dnia z przeszłości, w celu znalezienia dowodów na sprawcę morderstwa. Tylko oni są prawdziwi w świecie Migawki, cała reszta to Podróbki. Jednakże w swoich poszukiwaniach muszą uważać, by nie spowodować zbyt wielu Odchyleń i nie zmienić odtworzonego przebiegu zdarzeń. Davis i Chaz nudzą się w Migawce, są zdania, że powierzane im zadania są błahe i wbrew wszelkim zasadom polują na własną rękę na coś większego…
Strasznie ciekawy pomysł z Migawką. Coś jak podróż w czasie do dnia, który się już wydarzył, ale jednak w zupełnie innym stylu. Bardzo spodobały mi się prawa rządzące Migawką, jak również główni bohaterowie. Nie można ich było do końca rozgryźć, ale mieli ciekawe charaktery. Trochę nijako opisani z wyglądu, za nic nie mogłam sobie ich wyobrazić, bo nie dostajemy żadnej informacji (poza okładką) i tym, ze jeden z mężczyzn jest wyższy, za to maleńki minus.
Akcja książki trzymała w napięciu, wciągała i naprawdę żałuję, że całość była taka krótka. Ale może to i lepiej, bo dostaliśmy fajną historię w pigułce, bez zbędnych dłużyzn i przeciągnięć. Wartko do przodu i do szokującego finału. Polecam.
Byłam szalenie podekscytowana opisem książki. Trochę jak nowy Sanderson dla mnie, bo nic kryminalnego od autora jeszcze nie czytałam. Historia krótka, ale może i dobrze. Jest lekki niedosyt, ale całość miała na-prawdę interesujący koncept. I zaskakuje. Dla mnie nic nie wskazywało nawet, że akcja może zmierzać chociażby w tym kierunku. Czy to jest na plus czy na minus? Można...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-24
„Tylko kiedy kochasz patrząc w niebo poznajesz smak błękitu.”
Byłam strasznie podekscytowana, kiedy dowiedziałam się o serii kryminalnej z akcją osadzoną w moim rodzinnym mieście, gdzie się urodziłam, wychowałam i gdzie teraz ja wychowuję swoje własne dzieci! Oczywiście musiałam to przeczytać i pewnie nie będę specjalnie obiektywna, bo ciężko też opisać odczucia, które budzi czytanie o ulicach, którymi na co dzień się chodzi, budynkach, które wciąż istnieją, poznając historię miasta, w którym się żyje. Bo to chyba najistotniejszy punkt tej książki – historia miasta z wplecionym w nią wątkiem kryminalnym. Mieszkaniec ukłoni się z szacunkiem, inny czytelnik może nie okazać tyle zainteresowania i skupić się na innych aspektach opowieści.
Ale do rzeczy. Gostyń, niewielka mieścina między Lesznem a Jarocinem. Rok 1911. Zabór pruski. Z Poznania przyjeżdża Adam Karski, aby zająć po śmierci swojego poprzednika stanowisko asystenta sądowego. Jednak coś, co dla innych wydaje się być zwykłym wypadkiem, dla Karskiego jest od samego początku niezwykle podejrzane i nie potrafi tej sprawy odpuścić.
Bardzo charakterny główny bohater, od samego początku przypadł mi do gustu. Ciekawie wpleciona historia miasta, która dodawała książce niezwykłego klimatu. Przeniosłam się w czasie o stulecie i razem z Adamem Karskim przemierzałam ulice mojego własnego miasta. To było niezwykłe doświadczenie. Wątek romantyczny odrobinkę kulał, kryminalny był nie specjalnie skomplikowany i nie porwał mnie tak mocno, jakbym na to liczyła. Jednakowoż jestem usatysfakcjonowana lekturą. I myślę, że całość jest niesamowitą gratką dla osób związanych z tym miastem, a i każdy inny czytelnik znajdzie tutaj coś interesującego dla siebie.
„Tylko kiedy kochasz patrząc w niebo poznajesz smak błękitu.”
Byłam strasznie podekscytowana, kiedy dowiedziałam się o serii kryminalnej z akcją osadzoną w moim rodzinnym mieście, gdzie się urodziłam, wychowałam i gdzie teraz ja wychowuję swoje własne dzieci! Oczywiście musiałam to przeczytać i pewnie nie będę specjalnie obiektywna, bo ciężko też opisać odczucia, które...
2020-05-20
Zabójstwa w rytm rymowanki dla dzieci? Dlaczego by nie! Pomysł wydaje się sam w sobie z lekka makabryczny, a do tego świetne wykonanie, pełna napięcia akcja i otrzymujemy zgrabny kryminał. Przyznam szczerze, że to moje pierwsze czytelnicze spotkanie z Agathą Christie. Do tej pory widziałam tylko jedną ekranizacje jej książki. Muszę powiedzieć, że naprawdę jestem usatysfakcjonowana.
Dziesięć osób zostało zwabionych do rezydencji na odludnej wyspie, gdzie zaczynają jeden po drugim tracić życie. Ale dlaczego i kto za tym stoi?
Akcja była bardzo dobrze poprowadzona. To zachodzenie w głowę, kto jest mordercą, gdzie się ukrywa, a może to jeden z gości nim jest? Jeśli tak, to który? Mnie się nie udało obstawić właściwego konia i dlatego zakończenie bardzo mi się podobało, choć nie ukrywam troszkę zbrakło napięcia przy końcówce. Równolegle z książką oglądałam miniserial z 2015 roku, świetnie zagrany, aktorsko trafiony w dziesiątkę, i tam dodano trochę więcej interakcji miedzy bohaterami, stąd i końcówka wydała się bardziej dramatyczna. Podobała mi się część psychologiczna, to jak goście zaczynają sobie uświadamiać błędy przeszłości, jak postawieni pod murem zaczynają żałować swoich dawnych czynów, to było świetne.
Za całości lektury jestem bardzo zadowolona i wiem na pewno, że to nie było moje ostatnie spotkanie z tą autorką.
„Jedno małe Murzyniątko
Poszło teraz w cichy kątek,
Gdzie się z żalu powiesiło -
Ot, i koniec Murzyniątek.”
(Żołnierzyki są ok, ale jednak zacytuję z oryginału).
Zabójstwa w rytm rymowanki dla dzieci? Dlaczego by nie! Pomysł wydaje się sam w sobie z lekka makabryczny, a do tego świetne wykonanie, pełna napięcia akcja i otrzymujemy zgrabny kryminał. Przyznam szczerze, że to moje pierwsze czytelnicze spotkanie z Agathą Christie. Do tej pory widziałam tylko jedną ekranizacje jej książki. Muszę powiedzieć, że naprawdę jestem...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-02
Książkę tę pożyczył mi znajomy z pracy. Nie zastanawiając się długo postanowiłam spróbować, powieść niedługa, a i tytuł wydawał się całkiem intrygujący. Muszę przyznać, że nie było to coś wartego największych zachwytów, ale całkiem przyzwoity kryminał, który przyjemnie się czytało.
„Żelazny wóz” został wydany po raz pierwszy w 1909 roku. Jego autorem jest Sven Elvestad - norweski pisarz i dziennikarz, piszący najczęściej pod pseudonimem Stein Riverton. Był porównywany do Agathy Christie, jego powieści cieszyły się ogromną popularnością w Norwegii, a jego pseudonimem nazwali jedną z norweskich nagród literackich dla autorów kryminałów – Nagrodę Rivertona.
Akcja „Żelaznego wozu” toczy się w południowej Norwegii. Jest lato, do wiejskiej nadmorskiej posiadłości zjeżdżają się letnicy, chcący odetchnąć od gwaru miasta i cieszyć się obcowaniem z przyrodą. Niestety ich spokój zostaje zburzony przez morderstwo, które miało miejsce nieopodal. Nikt nic nie widział, ale słyszano dźwięk żelaznego wozu. Do wyjaśnienia sprawy zostaje wezwany z miasta detektyw Asbjørn Krag.
Postać detektywa była świetna. Był tak irytujący jak powinien być detektyw. Miał swój świat, traktował innych niby po przyjacielsku, a jednak z góry, nie stronił od dziwactw, szczerze go znielubiłam w trakcie czytania, ale to chyba przez to, że książka (niestety) nie jest pisana z perspektywy detektywa, a jego zachowanie można dopiero rozszyfrować pod koniec powieści. Narratorem jest jeden z letników, przez co w dość pośredni sposób towarzyszymy przy rozwiązywaniu sprawy, stoimy jakby obok wszystkiego i niewiele zostaje dla naszych domysłów, wszystko jest w głowie detektywa i ujawniane stopniowo, jakby podawane nam na tacy. Miało to swoje plusy i minusy. Po lekturze całości, wiem co autor chciał osiągnąć takim zabiegiem, ale na początku czułam się z tym nieco dziwnie. Sama tajemnica żelaznego wozu była całkiem ok, nie domyśliłam się jego tajemnicy. Od początku za to miałam dziwne przeczucie, kto jest mordercą, bo generalnie nie dostajemy żadnego innego większego tropu. Autor starał się zamydlić nam oczy i zwieść na manowce, jednak nie do końca mu się to oddało w moim odczuciu.
Podobał mi się klimat książki. Momentami było naprawdę dziwnie, specyficznie i było napięcie, co strasznie mi się podobało. Mimo iż książka została napisana ponad sto lat temu, czyta się ją dobrze i płynnie. To było dla mnie nowe ciekawe doświadczenie i cieszę się, że miałam okazję spróbować.
Książkę tę pożyczył mi znajomy z pracy. Nie zastanawiając się długo postanowiłam spróbować, powieść niedługa, a i tytuł wydawał się całkiem intrygujący. Muszę przyznać, że nie było to coś wartego największych zachwytów, ale całkiem przyzwoity kryminał, który przyjemnie się czytało.
„Żelazny wóz” został wydany po raz pierwszy w 1909 roku. Jego autorem jest Sven Elvestad -...
2020-04-14
Nie, nie, nie! Serio takie zakończenie? Nie kupuję tego. Sama mam je sobie wymyślić? Gwiazdka w dół za to i tym samym książka, która zapowiadała się rewelacyjnie, później leciała na łeb na szyję, skończyła z wynikiem ledwo średnim przez tą dziwną końcówkę.
Ale może od początku. Australijska prowincja, małomiasteczkowy sierżant i najdziwniejsza sprawa, z jaką przyszło mu się zmierzyć w jego karierze. Bo oto na jego posterunku pojawiają się dwie osoby, które uciekły seryjnemu mordercy. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że każda z nich oskarża o porwanie tę drugą. Która strona mówi prawdę?
Zapowiadało się naprawdę intrygująco. Ale tylko na początku. Im dalej w las, tym mniej ciekawie, akcja przewidywalna i nie zaskakuje niczym szczególnym. Chandler był bohaterem dość naiwnym, czuć było, że jest łatwowierny i niezbyt obyty w swojej dziedzinie, nie wzbudzający autorytetu swoją postawą. Był w tym dość prawdziwy, ale jednak nie z takim bohaterem w roli głównej mam chęć czytać książki. Może i by budził jakieś moje odczucia, gdyby bohaterowie w tej książce byli jakoś bardziej scharakteryzowani, ale niestety autor obszedł się z nimi dość powierzchownie.
Były momenty w książce, że czułam się lekko zagubiona, bo nie wiem, co się wydarzy, niestety takiego napięcia było niewiele i całość okazała się tak boleśnie przewidywalna, że jedyne na co liczyłam, to coś mocnego na końcówce, co zatrze moje mieszane uczucia i zostawi z pozytywnym wrażeniem końcowym. I kiedy już było blisko, kiedy chciałam krzyczeć „tak, tak, tak!” autor wszystko spartaczył i zostawił nas z… niczym! I to dosłownie. Tyle czytania żeby pozostać z niczym nie jest fajne. Ode mnie piąteczka. Słaba.
Nie, nie, nie! Serio takie zakończenie? Nie kupuję tego. Sama mam je sobie wymyślić? Gwiazdka w dół za to i tym samym książka, która zapowiadała się rewelacyjnie, później leciała na łeb na szyję, skończyła z wynikiem ledwo średnim przez tą dziwną końcówkę.
Ale może od początku. Australijska prowincja, małomiasteczkowy sierżant i najdziwniejsza sprawa, z jaką przyszło mu...
2020-04-01
„Czy ten obok mnie jest potworem?”
Moja jedyna wiedza na temat tego opowiadania opierała się na filmie Carpentera z 1982 roku, który przeszedł prze ze mnie bez zbędnych rewelacji, ale na pewno miał w sobie to… „coś” (gra słów zupełnie nieprzypadkowa ;)), co sprawiło iż mógł zostać odebrany w swoich czasach jako rewelację i urosnąć do miana klasyka. Ja oglądałam znacznie później, przeczytałam jak widać jeszcze później i podobnych zachwytów nie podzielę. Jest pomysł, jest klimat, innowacyjność, ale obraz wydaje mi się przez swoją krótką formę ubogi i zbyt powierzchowny.
Antarktyda, stacja badająca zjawiska magnetyczne, grupa ludzi tam pracujących odnajduje statek kosmiczny, a kilkadziesiąt metrów od niego zamarzniętą dziwną istotę. Postanawiają przetransportować ją do swojego obozu, aby przyjrzeć się jej bliżej…
Autorowi udało się stworzyć historię, która była świeża, z interesującym i chwytliwym pomysłem. Do tego osadzenie całości na mroźnej Antarktydzie, w izolacji od ludzi i świata w znaczny sposób przysłużyło się akcji. Czułam tą samotność i desperację mieszkańców obozu. Tam nie ma gdzie uciec, można albo zło zwalczyć, albo mu się poddać. A więc klimat i pomysł na potwora – za to moja ocena.
A dlaczego nie wyżej? Mimo iż czułam izolację bohaterów, to niestety nie poczułam nic do nich samych. Byli nazwiskami przewijającymi się w treści, ale słabo scharakteryzowanymi. Przy takiej ilości bohaterów w tak krótkiej formie literackiej nie idzie w żaden sposób zżyć się z którymś z nich, a jeżeli to nie nastąpi, to mimo zachwytów przebiegiem akcji nie rozpaczamy tak naprawdę nad losem jednostek. Wszyscy bohaterowie znajdowali się u mnie w jednym worku. To utwierdza mnie w przekonaniu, że nie jestem zwolennikiem krótkich form literackich. Zanim na dobre zaczęłam kojarzyć i wyobrażać sobie jakoś bohaterów całość się skończyła. Było za krótko, za mało, za skromnie.
Ale cieszę się, że miałam wreszcie możliwość poznać pierwowzór tak kultowego filmu. Uważam, że mimo wszystko było warto.
„Czy ten obok mnie jest potworem?”
Moja jedyna wiedza na temat tego opowiadania opierała się na filmie Carpentera z 1982 roku, który przeszedł prze ze mnie bez zbędnych rewelacji, ale na pewno miał w sobie to… „coś” (gra słów zupełnie nieprzypadkowa ;)), co sprawiło iż mógł zostać odebrany w swoich czasach jako rewelację i urosnąć do miana klasyka. Ja oglądałam znacznie...
2020-03-21
„-Wypadek, mówi pan… Rakowiecki wpadł do worka, węże wpadły do worka, a worek wpadł do morza. Niech będzie, że to wypadek. Takie rzeczy zdarzają się nam co czwartek.”
Sięgnęłam po tę książkę z polecenia użytkownika lubimyczytac.pl. Nigdy wcześniej nie słyszałam o panu Górskim, ani o jego książkach. Ale opis oraz okładka wyglądały na tyle intrygująco, do tego całkiem dobre oceny, że postanowiłam sięgnąć i spróbować.
Na jednej z nadmorskich plaży pojawia się ciało mężczyzny w worku. Wszystko wskazuje, że to morderstwo. Sprawa trafia w ręce komisarza Sławka Kruka oraz młodej prokurator.
Książka ciekawie napisana. Autor ma lekkie pióro, podobały mi się lotne dialogi pełne czarnego humoru. Główny bohater okazał się interesującym osobnikiem, nie koniecznie w moim guście, ale też mnie nie drażnił. Największą zaletą książki było to, że wciągała i intrygowała. Z każdą stroną mówiłam sobie, że jeszcze trochę i tak wsiąkałam rozdział za rozdziałem, aż koniec nadszedł zdecydowanie za szybko. Cała intryga i jej rozwiązanie nie do końca mnie przekonały, ale nie można odmówić tego, że zanim doszło do rozwiązania nie wynudziłam się ani w jednym momencie.
Co na minus? Autorowi udało się stworzyć najbardziej irytujące bohaterki kobiece, z jakimi musiałam obcować od dawna. Mówię tu oczywiście o pani prokurator i Sylwii. Nie sposób wyrazić słowami, jak mnie te kobiety doprowadzały do szału! One i była żona głównego bohatera, która w ogóle była jakąś abstrakcją. Kolejna sprawa – męscy bohaterowie drugoplanowi. Bladzi, jakby ich nie było. Do tego fajnie i niefajnie dostać zakończenie, które zmusza do sięgnięcia po kolejną część. W tym przypadku jestem bliżej opinii, że jednak słabo. W kryminale wolę mieć wszystko dopowiedziane, chociaż nie przeczę, że bardziej skłaniam się przy dalszym obcowaniu z twórczością autora.
Ogólnie całość podobała mi się. Nie było to nic zaskakującego, ani nic z tych rzeczy, ale miło spędziłam czas z lekturą.
„-Wypadek, mówi pan… Rakowiecki wpadł do worka, węże wpadły do worka, a worek wpadł do morza. Niech będzie, że to wypadek. Takie rzeczy zdarzają się nam co czwartek.”
Sięgnęłam po tę książkę z polecenia użytkownika lubimyczytac.pl. Nigdy wcześniej nie słyszałam o panu Górskim, ani o jego książkach. Ale opis oraz okładka wyglądały na tyle intrygująco, do tego całkiem dobre...
2020-03-01
Dziękuję ślicznie wydawnictwu za egzemplarz do zaopiniowania. Nie wiedziałam do końca, czego mogę się spodziewać po lekturze. Nie miałam więc specjalnie oczekiwań. Skończywszy nie jestem rozczarowana, ale też daleko mi do zachwytów.
Pewnego dnia w pociągu Alice widzi dziewczynę do złudzenia przypominającą Ruth, znajomą ze studiów, która się utopiła. Jest pewna, że to właśnie ona, tym bardziej że ciała nigdy nie odnaleziono. Alice zaczyna wspominać dawne czasy, tajemnicze spotkanie nie daje jej spokoju. Jest pewna, że cała sprawa posiada drugie dno, a jej mąż, który spotykał się kiedyś z zaginioną, ma w tej całej historii większy udział.
Opowieść miała w sobie coś magnetycznego i przyjemnie się całość czytało. Autorka przedstawia nam historię widzianą oczami trzech osób – wspomnianej już Alice, która jest motorem powrotu do sprawy sprzed lat, Naomi – siostry zaginionej, oraz Kat, która była najbliższą przyjaciółką Ruth. Łącząc teraźniejszość ze wspominkami z przeszłości dostajemy obrazek, gdzie wzajemne relacje między ludźmi, kłamstwa, żądze, strach, niedopowiedzenia, zazdrość między młodymi ludźmi, wówczas studentami, wywołuje lawinę zdarzeń, których nie idzie już zatrzymać. I mimo iż mija wiele lat wspomnienia siedzą w ludziach tak głęboko, że nie potrafią o nich zapomnieć.
Zabrakło mi trochę pazura w tej opowieści. Nudziło mnie to studenckie życie, pełne tylko i wyłącznie seksu i alkoholowych libacji. Jakby całe życie studentek toczyło się z imprezy na imprezę, skakania z łóżka do łóżka, ciągłych rozważań dziewcząt o chłopakach, było tego za dużo. Irytowała mnie postawa Alice, która była trochę mimozą i żyła w jakimś odrealnieniu, ogólnie interakcje między bohaterami pozostawiały wiele do życzenia.
Całość miała spory potencjał, magnetyzm jak już wspomniałam wcześniej i była przyjemnie napisana, ale czy będę o tej opowieści pamiętać za jakiś czas? Raczej wątpię. Czy będę polecać? Chyba również niespecjalnie. Ot, zwyczajnie dobra książka o przeciętnej tematyce.
Dziękuję ślicznie wydawnictwu za egzemplarz do zaopiniowania. Nie wiedziałam do końca, czego mogę się spodziewać po lekturze. Nie miałam więc specjalnie oczekiwań. Skończywszy nie jestem rozczarowana, ale też daleko mi do zachwytów.
Pewnego dnia w pociągu Alice widzi dziewczynę do złudzenia przypominającą Ruth, znajomą ze studiów, która się utopiła. Jest pewna, że to...
2020-02-11
„Najciemniejsze drogi w końcu zawsze prowadzą do światła.”
Serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza za udostępnienie egzemplarza do zaopiniowania. To moja pierwsza styczność z autorami, którzy ukrywają się pod pseudonimem E.G. Scott. Przyznam szczerze, że chyba jeszcze nigdy nie czytałam książki o podobnym klimacie i tematyce. Tym bardziej jestem zaskoczona, że tak szybko się wciągnęłam i zostałam z pozytywnym wrażeniem końcowym.
Rebecca i Paul są małżeństwem od wielu lat. Po początkowej euforii ich związek z czasem zaczyna blednąć, strata pracy, zdrada męża, lekomania żony… to wszystko plus wzajemne kłamstwa zaczynają się nawarstwiać. Czy małżeństwo da radę przetrwać ten zły czas?
Bardzo interesująca narracja, przeskoki czasowe, które musimy sobie poukładać w głowie i wczuć się w wydarzenia. Ciekawe i minimalistyczne dialogi, jakby żyły obok siebie dwie absolutnie sobie obce osoby, które niby po tych dwudziestu latach razem wiedzą o sobie wszystko, troszczę się o siebie, ale jednak każdy jeden kryzys ich od siebie oddala. Całość daje interesujący obraz małżeństwa, które teoretycznie ma wszystko, siebie, miłość, dom, pieniądze, ale jest jakieś puste i bezbarwne, a małe niedogodności losu jakie następują w ich życiu nie są w stanie uchronić ich przed złymi decyzjami. A każda jedna zła decyzja pociąga za sobą szereg konsekwencji, aż do zaskakującego finału,
którego absolutnie się nie spodziewałam i bardzo mi się podobał.
Całość oceniam dobrze. W środkowych partiach zabrakło trochę napięcia, za mało było tajemnic, albo były odrobinę za proste do odgadnięcia, ale ogólnie jestem zadowolona i polecam!
„Najciemniejsze drogi w końcu zawsze prowadzą do światła.”
Serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza za udostępnienie egzemplarza do zaopiniowania. To moja pierwsza styczność z autorami, którzy ukrywają się pod pseudonimem E.G. Scott. Przyznam szczerze, że chyba jeszcze nigdy nie czytałam książki o podobnym klimacie i tematyce. Tym bardziej jestem zaskoczona, że tak szybko się...
2020-02-07
Po krótkiej przerwie przyszła pora na ostatnią część Trylogii Białego Miasta, za co dziękuję serdecznie wydawnictwu Muza, które udostępniło mi egzemplarz do zaopiniowania. Po rewelacyjnej części pierwszej i nieco słabszej drugiej, nie wiedziałam do końca czego się spodziewać po zakończeniu serii. Oczekiwałam jakiejś rewelacji. A co otrzymałam?
W Vitorii sukcesem wdarła się na rynek książka „Władcy czasu”, napisana przez nieznanego autora, opowiadająca o przeszłości regionu, wydarzeniach, jakie miały miejsce w Vitorii pod koniec XII wieku. Pojawienie się książki na rynku zbiega się w czasie z morderstwem, które odbywa się w podobny sposób jak to przedstawione w powieści. Czy to oznacza, że pojawił się kolejny seryjny zabójca?
Mam bardzo mieszane uczucia. Co prawda miło było powrócić do klimatycznej hiszpańskiej Vitorii, przeżywać kolejne śledztwo razem z bohaterami, z którymi w jakiś sposób się zżyłam. Cieszyłam się, że mała Deba dorasta, że Kraken doszedł do siebie i że wszystko zaczyna się dobrze układać. Autorka łączy wątek kryminalny mający miejsce w teraźniejszości z wydarzeniami z przeszłości. Zwykle taki zabieg bardzo mi się podoba, tyle że tutaj ta część mająca akcję pod koniec XII wieku nie specjalnie ma bezpośredni związek ze sprawą, którą prowadzi Kraken. Poznajemy tam znamienite rody Vitorii i morderstwa, które były inspiracją dla mordercy i historię miasta oraz bohaterów, odległą historię, co dla mnie było poniekąd interesujące, ale strasznie spowalniało właściwą akcję, przez co brnęłam przez niektóre fragmenty. Moim zdaniem autorka za bardzo skupiła się na tych historycznych wydarzeniach, co nie specjalnie przypadło mi do gustu, bo oczekiwałam błyskotliwego kryminału. Rozumiem i podziwiam szacunek autorki dla rodzinnego miasta i regionu, ale wydaje mi się, że całość trochę popadła w przesadę. Rzecz gustu oczywiście.
Wątek kryminalny był całkiem ciekawy, chociaż też miałabym tu pewne obiekcje. Lotność Krakena jako profilera jakoś opadła, jego partnerka to już w ogóle zawodzi na całej linii, sama nie wiem, czegoś mi cały czas brakowało, albo te fragmenty historyczne uśpiły mnie na tyle, że nic już nie było w stanie mnie ożywić. Przynajmniej niecodzienne sposoby morderstw były emocjonujące!
Dla mnie osobiście to był najsłabszy z tomów. Nie przypadł mi do gustu, ale doceniam pracę, jaką autorka musiała włożyć w tę książkę i daję mocną szóstkę.
Po krótkiej przerwie przyszła pora na ostatnią część Trylogii Białego Miasta, za co dziękuję serdecznie wydawnictwu Muza, które udostępniło mi egzemplarz do zaopiniowania. Po rewelacyjnej części pierwszej i nieco słabszej drugiej, nie wiedziałam do końca czego się spodziewać po zakończeniu serii. Oczekiwałam jakiejś rewelacji. A co otrzymałam?
W Vitorii sukcesem wdarła...
Zacznę od tego, że tytuł oryginału znacznie bardziej mi się podoba. Ale to sprawa drugorzędna, liczy się treść, a tutaj było naprawdę klimatycznie. Wciągnęłam się w tę opowieść i nie mogłam oderwać.
Młoda dziewczyna, Elissa, zostaje porwana w trakcie najważniejszego dnia w jej życiu i za-mknięta w piwnicy domu gdzieś w lesie. Dlaczego ktoś ją porwał? Wychowywana tylko przez matkę, nie jest bogata. Ale niezwykle inteligentna. I właśnie to pomaga jej zachować zimną krew w tej nowej nietypowej sytuacji. Więc kiedy w celi odwiedza ją chłopiec mniej więcej w jej wieku, mimo iż trudno się z nim porozumieć i sprawia wrażenie opóźnionego i oderwanego od rzeczywistości, Elissa widzi w nim szansę na ocalenie.
Trzyma w napięciu. Nie wiadomo czego dokładnie można się spodziewać po bohaterach, kto w tej opowieści jest porywaczem, a kto ofiarą. Dostajemy kilka punków widzenia. Spoglądamy na wydarzenia oczami Elissy, chłopca który ją odwiedza Elijaha, oraz policjantki, która zajmuje się sprawą porwania dziewczynki. Interesująco scharakteryzowane postacie, czujemy się z nimi blisko przez całą książkę. Autor wykorzystuje aktualnie modny motyw szachów, jako hobby głównej bohaterki, trochę mnie to raziło, ale nie na tyle, żeby to wpłynęło na ocenę i odczucia podczas czytania książki. Akcja nie zwalnia do samego końca. Mamy sporo miejsca na domysły, dopiero później wszystko zaczyna się klarować i robić oczywiste.
Bardzo podobał mi się mroczny klimat, było przerażająco, ale nie odrażająco, za co duży plus. Myślę, że to jeden z ciekawszych thrillerów jakie czytałam.
Zacznę od tego, że tytuł oryginału znacznie bardziej mi się podoba. Ale to sprawa drugorzędna, liczy się treść, a tutaj było naprawdę klimatycznie. Wciągnęłam się w tę opowieść i nie mogłam oderwać.
więcej Pokaż mimo toMłoda dziewczyna, Elissa, zostaje porwana w trakcie najważniejszego dnia w jej życiu i za-mknięta w piwnicy domu gdzieś w lesie. Dlaczego ktoś ją porwał? Wychowywana tylko...