-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać342
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
2018-07-05
2018-07-01
2018-05-07
2018-02-24
2018-01-20
Zapraszam: zjadaczka.blogspot.com !
Kredziarz jest zaopatrzony nie tylko w piękną okładkę (o tak, z jakże cudnym grzbietem, który będzie majestatycznie prezentował się na półce), intrygujący opis pobudzający zmysły do czerwoności czy chwytliwy, niebanalny tytuł. Jest również owiany niewątpliwie imponującą promocją medialną. Dzisiaj odpowiem Wam na następujące pytanie: Czy nie jest to aby zwykły gniot zapakowany w czarujący papierek?
Co można powiedzieć o Kredziarzu? Z pewnością nie to, że jest nijaki i banalny. Mnie kupił swoją specyfiką i bezkompromisową szczerością.
Takie debiuty to ja chcę zawsze, C.J. Tudor proszę pisz jak najwięcej takich Kredziarzy.
„Ktoś mi kiedyś powiedział, że sekrety są jak odbyty. Wszyscy je mamy, ale jedne są brudniejsze od innych.”
Poza tym będzie długo i namiętnie, więc radzę uzbroić się w cierpliwość ;)
Dzieci i ryby głosu nie mają
Kreacja bohaterów to wielka zaleta tej historii. Każdy z nich ma zupełnie inną psychikę i osobowość, a to dało tej książce bardzo dużo. Nie oszukujmy się – w kryminale fundamentem jest ciekawa, nieoczywista i owiana mgiełką tajemnicy (rozwiązana zagadka musi mieć nierozwiązane wątki *ja tak to widzę*) zbrodnia, lecz zaraz po niej najbardziej kluczowi są bohaterzy, którzy towarzyszą nam do jej rozwiązania. A chyba nikt nie chciałby w tej kwestii flaków z olejem, które psują efekt finalny swoją cuchnącą nudą?
Tak więc cały efekt wypełniają naturalne i niewymuszone charaktery. Najlepszym posunięciem w tej książce – za to autorce należą się pokłony – było umieszczenie w niej dzieci. A dokładniej bandy dwunastolatków, do bólu szczerych i w pewnym sensie niewinnych, a wszystko to jak przystało na dzieci. Z perspektywy małego Eddiego poznajemy mieszkańców miasteczka – dorosłych z wieloma mrocznymi tajemnicami. Kolejnym plusem jest sama charakteryzacja paczki przyjaciół i jej różnorodności: inne charaktery, inna sytuacja materialna, inni rodzice i inne spojrzenia. Jestem pod wrażeniem bardzo wiarygodnych opisów dziecięcych spostrzeżeń, od razu rzuca się w oczy, że Autorka w tym temacie ma ogromne pole do popisu.
„Wszystko to były wymysły, ale plotki są jak zarazki. Roznoszą się i mnożą w mgnieniu oka i zanim się człowiek zorientuje, wszyscy są zarażeni.”
Zapraszam: zjadaczka.blogspot.com !
Kredziarz jest zaopatrzony nie tylko w piękną okładkę (o tak, z jakże cudnym grzbietem, który będzie majestatycznie prezentował się na półce), intrygujący opis pobudzający zmysły do czerwoności czy chwytliwy, niebanalny tytuł. Jest również owiany niewątpliwie imponującą promocją medialną. Dzisiaj odpowiem Wam na następujące pytanie: Czy...
2017-08-20
2017-04-20
Seria Pax niejednokrotnie zachwyciła mnie swoją nieprzewidywalnością, a także oryginalnym pomysłem i efektownym wykonaniem. Z moich ust nie padło żadne negatywne słowo, co więcej nie padły też banalne pochwały. Autorki zawsze przestrzegały restrykcyjnie, aby poziom swoją wysokością przypominał Mount Everest. I choć jest to jedynie mój ostatni egzemplarz do recenzji, czuję, jakby to był koniec serii. Jestem przybita.
Na pierwszy rzut oka
Objętość książki jak zwykle pozostawia wiele do życzenia – tych cudownych kartek jest zdecydowanie za mało! Jednak oprawa graficzna pieści oko w sposób już nam dobrze znany. Tym razem dominuje kolor nasyconej żółci i standardowo, tajemniczej czerni. Cytrynowa przepaść, to idealny kandydat na tytuł dla owej książki. Myślę, że miłośnicy komiksów nie poskarżyliby się ani na okładkę, ani na ilustracje, które można znaleźć w środku. Moje pierwsze wrażenie, to oczywiście kosmiczna ciekawość. Wiedziałam, jak będzie. Standardy autorów tej serii są wysokie jak drapacze chmur.
Tym razem mamy do czynienia z tytułowym Wodnikiem, który nie odczuwa żadnego bólu, jest rudy (wiem jak to brzmi, rudy to piękny kolor ;) i topi swoje ofiary. Podejrzenie od razu pada na nowoprzybyłego zarządcę zamku. Dodatkowo wszystko wskazuje, że to rzeczywiście on. Jednak akcja dopiero ma się rozkręcić…
I tym razem Was nie zaskoczę. Jestem wprost oczarowana i to po raz szósty. Ciągle zachowane jest szaleńcze tempo, które wciąga nas w wir przygód kruczych braci. Nie chcę się rozpisywać, bo po prostu będę się powtarzać. I choć czyta się szybko jak zawsze, to jednak szło mi to bardzo opornie. Myślę, że przez wzgląd na to, że to ostatnia część tej serii, którą posiadam. Chyba nie mogę przeboleć, że na kolejną przyjdzie mi poczekać. Tym razem również zostałam zaskoczona i to pozytywnie. Na początku myślałam, że już wiem wszystko i kwestią czasu jest to, kiedy cała zagadka się rozwiąże. A jednak autorki perfekcyjnie mnie zmyliły i zaskoczyły na koniec. Może i jakiś bardziej rozgarnięty czytelnik by się zorientował, ale ja wolę chyba po prostu tam być, niż domyślać się, co będzie za kilka kartek. Przynajmniej tak było w tym przypadku. Nie mam czasu na myślenie, bo muszę ciągle być na bieżąco!
Podsumowując, chciałam Wam polecić tę serię z całego serca (nieważne, że to było tutaj już sto razy :D). Uwielbiam w niej wszystko, od bohaterów po wydarzenia aż do niepowtarzalnego klimatu. Muszę Wam powiedzieć, że to pierwsza seria fantasy, która mnie zainteresowała i którą przeczytałam na jednym wdechu, dosłownie. Czekam z niecierpliwością na kolejne części. Nie wymawiajcie się brakiem czasu, ta kwestia się rozwiąże podczas czytania. Max. 4 godzinki ;)
A na okładce powinno być zamieszczone ostrzeżenie, coś w stylu: „Nie czytaj, jak masz ważniejsze sprawy. One przestaną istnieć, gdy zaczniesz” :D
Seria Pax niejednokrotnie zachwyciła mnie swoją nieprzewidywalnością, a także oryginalnym pomysłem i efektownym wykonaniem. Z moich ust nie padło żadne negatywne słowo, co więcej nie padły też banalne pochwały. Autorki zawsze przestrzegały restrykcyjnie, aby poziom swoją wysokością przypominał Mount Everest. I choć jest to jedynie mój ostatni egzemplarz do recenzji, czuję,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-15
2017-04-11
zjadaczka.blogspot.com
"Margo” intryguje nie tylko zjawiskową okładką i tajemniczym opisem, ale także swoją bardzo dobrą reputacją. W sieci można natknąć się na wiele pochlebnych słów, skierowanych w jej stronę. Jest w niej pewne szaleństwo, które przyciąga czytelnika niczym magnez, ale też w niczym nie przypomina zwykłej książki młodzieżowej, wpisanej w moją rubrykę „literatury banalnej”.
„Często przyglądam się kolegom i koleżankom ze szkoły, zastanawiając się, czego oni będą potrzebować w dorosłym życiu i co poświęcą, żeby to zdobyć.”
Na pierwszy rzut oka, okazałam spore zdziwienie, widząc objętość „Margo” (dwuznaczność tych słów mnie bawi, kto przeczyta ten zrozumie ;). Oczywiście wprawiło mnie to w ogromne zadowolenie, bo jako rasowy książkoholik, czułam w kościach (dzisiaj mega dwuznacznie), że ta historia zapadnie mi w pamięci na długi czas. Prawdopodobnie będzie mnie prześladować w autobusie, na lekcji, przy obiedzie i jak zobaczę dom, podobny do jej domu. W dwóch słowach: czysty zamęt. Uwielbiam dotykać „Margo” i okiem, i dłonią. Pokłon w stronę grafika, za tak cudowną okładkę. Trochę lakieru na literkach, wybrzuszony polakierowany tytuł, estetyka grzbietu – zachwycam się. Uwielbiam czuć jej zapach, kiedy kartkuję ją w poszukiwaniu ulotnych momentów z życia Margo. Cieszy mnie, że rozdział jest zachęcająco krótki i przyozdobiony motywem okładkowym. Natomiast kartki okryte zgrabną i przejrzystą czcionką, bardzo wspomagają oko podczas czytania.
Jestem absolutnie i niepodważalnie oczarowana wszystkim, co związane jest z „Margo”.
Poznajemy główną bohaterkę, jako bardzo młodą osóbkę, bo zaledwie trzynastoletnią. To ona jest narratorką i oprowadza nas po swojej głowie i Bone. Od razu zaskoczyła mnie swoją przenikliwością, bo nie tego spodziewałam się po kimś w jej wieku. Namacalny jest smutek, ale też niezwykła błyskotliwość dziewczyny. Wyglądem nie przypomina standardowej bohaterki, rodem z romantycznej komedii. Oczywiście pewnie też dlatego, że owa książka z tymże gatunkiem ma niewiele wspólnego. Autorka, jakby chcąc przygnębić nas jeszcze bardziej, tworzy Margo jako „brzydką grubaskę”. A przynajmniej jest to jej autoprezentacja. Nasza bohaterka od razu zjednuje swoim sposobem bycia, pomimo jej dziwoty nie da się jej nie lubić. Pokochałam Margo za to, że jest bohaterką „z jajem”, ale też bardzo wrażliwą i mocną dziewczyną.
„Wszyscy wiedzą, kim jest moja matka, ale i tak wolę, żeby nikt tego nie widział.”
Relacja matki z córką, ukazana w książce, szokuje. Matka, która traktuje córkę jak powietrzę lub ewentualnie – niepotrzebne śmieci. „Przynieś, podaj, pozamiataj” to idealny opis ich kontaktów. Kobieta, która jest piękna, zgrabna i delikatna, to całkowite przeciwieństwo Margo. Wydaje się, że jedyną osobą, którą kocha (poza sobą) jest ojciec Margo. Z kolei on podziela opinię matki, na temat ich córki, i również traktuje ją obcego lokatora ukochanej. Mężczyzna podziela uczucie matki Margo.
Mieszkańcy Bone to ludzie skrajnie różnorodni. Pisząc to miałam na myśli, patologicznie różni. W Bone znajdziesz domy: cracku, złych ludzi, starej wróżki, hodowlę marihuany i wiele innych atrakcji niepublicznych. Kluczową postacią w książce, w moim odczuciu, jest Judah. Chłopak, który jest kwintesencją życia, będąc jednocześnie sparaliżowanym.
Ostatnio zrobiłam się nazbyt wybredna i w literaturze przebieram, jak w lumpeksie (przepraszam za porównanie, ale idealnie to oddaje). Jedna książka na milion, okazuje się swoistą perłą wśród tanich kamieni. „Margo” nią jest, naprawdę. Instynkt podpowiadał mi, że nie mogę jej odłożyć, póki nie skończę. Poniedziałek i wtorek był mój, lekcje musiały poczekać i choć wiem, że to złe podejście, to niestety żadna siła nie mogła mnie od niej oderwać. Ta książka to powiew świeżości na rynku literackim, prawdziwy niepodrabialny oryginał. Jej specyficzność od razu skradła moje serce. Z szoku przechodziłam w przygnębienie, aby na mecie zobaczyć mętlik w swojej głowie (okładka trafiona). Czułam się zmanipulowana i oszukana, ale też zaskoczona. Czekałam całe życie na taką książkę. Książkę, która będzie mogła powiedzieć wszystko. Ukazano w niej najgorsze zachowania ludzi, najgorsze miejsce na ziemi. A jednak nade wszystko przebija się w niej twoja własna sprawiedliwość. Nie możesz ocenić, bo wiesz, że zrobiłbyś tak samo.
Spodziewałam się czegoś wyjątkowego i po stokroć to otrzymałam. Poprzeczkę podniosłam naprawdę wysoko i dane mi było rozczarować się tak pozytywnie, jak tylko to możliwe. „Margo” to wstrząsająca opowieść o sprawiedliwości uwięzionej w każdym z nas. Świadomość, którą daje obciąża i szokuje, jest głęboko poruszająca i mocna.
Z głębi serca polecam, ta historia jest warta każdej strony i minuty. Pokochasz Margo, a mroczne Bone zapadnie Ci w pamięci na długo.
zjadaczka.blogspot.com
"Margo” intryguje nie tylko zjawiskową okładką i tajemniczym opisem, ale także swoją bardzo dobrą reputacją. W sieci można natknąć się na wiele pochlebnych słów, skierowanych w jej stronę. Jest w niej pewne szaleństwo, które przyciąga czytelnika niczym magnez, ale też w niczym nie przypomina zwykłej książki młodzieżowej, wpisanej w moją rubrykę...
2017-04-07
Każdy, kto jest na czasie, jeśli chodzi o rynek książki, doskonale zna nazwisko Kim Holden. Przepraszam za wyrażenie, ale „Promyczkiem” można się było dosłownie wyrzygać. W internetach zahuczało. Oto ktoś stworzył arcydzieło. Książkę pełną wzruszeń, emocji, bólu, uśmiechów, smutku i łez. Absolutnie, bezwzględnie i bezdyskusyjnie – najbardziej pożądaną książkę roku.
Nie powiem, że się zakochałam, ale też nie powiem, że w serduszku nie zakuło.
Ta potężna księga wciąga i to bez dwóch zdań. Z zaciekawieniem czekałam na wielki punkt kulminacyjny: coś zaskakującego, coś niepowtarzalnego i coś, co naprawdę zasługuje na miano „książki roku”. Nie jestem fanką wzruszeń i mega łzawych historii. Po prostu tego nie lubię. Pretensjonalność niektórych książek mnie przerasta, to jak babeczka z cukru posypana cukrem. Czasem mniej znaczy więcej („…taka szczypta ironii”). Tutaj w pewnym sensie zetknęłam się z bajką, która z rzeczywistością ma niewiele wspólnego.
Sama Kate to bohaterka dosyć oryginalna i ciekawa. Nie można jej odmówić charakteru i ikry. Jest postacią znającą swoją wartość, ambitną i pewną siebie, a to wzbudza także respekt czytelnika. Jest takim prawdziwym Promyczkiem, zrównuje sobie wszystkich wokół swoim przyjaznym sposobem bycia. Nie da się tej dziewczyny nie lubić, bo nie jest jakąś tam paniusią ą,ę. To taka swojska laska, w oryginalnych t-shirtach i z niewątpliwym talentem muzycznym. Jej stylówka, to nie moja stylówka, ale o gustach się nie dyskutuje. Kate jest bardzo niska (też nie ja) i ma długie złote loki – oczywista oczywistość, że to piękna dziewczyna 10/10. Nosi japoniki i własnoręcznie przerobione koszulki, a mi ogólnie przypomina dziewczynę surfera. Nienawidziłam, gdy do wszystkich mówiła „młody”, to moim zdaniem irytujące i brzmi zbyt poufale. Natomiast polubiłam jej spontaniczność, ale znienawidziłam cierpliwość. Moje drogie, kochane Człowieki jak tu się nie wk*$%ić, kiedy np. (zacytuję słynnego mema) „jakaś Grażyna wjeżdża Ci wózkiem sklepowym w dupę”. No proszę… Moim zdaniem to o jeden rys w tym szkicu za dużo.
Książka sama w sobie aż kipi pozytywizmem, uśmiechami i słoneczkiem. Niestety to bardzo smutna historia, obfita w wiele łez i smutku. Trzeba przyznać, że zauważyłam tu pewną, choć niegroźną, schematyczność. Cudni, absolutnie uroczy bohaterzy, muszę dodać, że oczywiście piękni i młodzi. Po raz kolejny spotkałam się z wątkiem „coffee freak”. Nie znam nikogo, kogo kawa podnieca w tak przejmujący sposób. Pominę fakt, że ja się jaram coca colą (o zgrozo, czyli chyba pośrednio kawą – kofeina tu i tu) :p Seks w tej książce to fascynujące niedomówienie, polecałabym go pominąć. Nie zawierał moim zdaniem żadnej wrażliwości, dopasowanej do reszty treści. Zwykły akt kopulacyjny na tylnim siedzeniu, w myśl zasady carpe diem. Taka manifestacja „róbmy to w tym miejscu, bądźmy szaleni”. Homoseksualizm (damn, god znowu) wciśnięty na potrzeby literatury new adult. Tutaj się kłania zasada „jak wszędzie, to i u mnie”. Moim zdaniem to już stare. Rozumiem, że można to uznać za akt szerzenia tolerancji, ale to z deka męczące.
Efekt kontrastu ma tutaj niewątpliwie funkcję manipulacyjną. Autorka zgrabnie ukazuje nam lukrowy, zupełnie nierzeczywisty świat „dobrych, pomocnych, super ludzi”. Niestety tak nie ma. Z drugiej strony rodzice Kellera, ten koleś który groził Claytonowi… Brzydka strona tego świata. Podoba mi się jednak w pewien sposób to zestawienie. My, jako jednostka możemy sami zadecydować, po której ze stron chcemy być. To nasze życie i musimy z niego czerpać garściami.
Muszę się Wam uczciwie przyznać, że nie dokończyłam książki. Bynajmniej nie z lenistwa i przerażenia jej objętością. Załamałam się. Czytając byłam wkurzona jak jasna cholera. Nienawidzę bezsilności, która tutaj mnie przytłoczyła i dobiła. „Kop żebra”, hej, czy można dać jeszcze swoją propozycję tytułu? Z góry dziękuję.
Sami się dowiecie, nie chcę spoilerować i załamywać się tutaj po raz drugi. Ta książka to moja osobista zmora. Czytając byłam w fazie ciągłego strachu. Nie tak miało być….
Z całym szacunkiem dla Autorki, Was i wszystkich innych – nie dokończyłam tej książki, więc jestem uboższa o jej zakończenie. Chociaż ostatnie strony czytałam na wyrywki, więc nie wiem, czy tak do końca „niezakończona książka”. Whatever, ta historia okazała się nie zgrać z moimi nerwami.
Nie znalazłam w tej książce nic, co powaliłoby mnie na kolana. Nie ma w niej moim zdaniem niczego nowego i niepowtarzalnego. Owszem, bywa wzruszająco, ale to odrobinę przekombinowane. Poza tym zaśmierdziało mi tu obyczajówką, wlokącą się niemiłosiernie. 500 stron o codzienności głównej bohaterki, to nie to.
Niestety nie zamierzam Was zachęcać do czytania tej książki.
Każdy, kto jest na czasie, jeśli chodzi o rynek książki, doskonale zna nazwisko Kim Holden. Przepraszam za wyrażenie, ale „Promyczkiem” można się było dosłownie wyrzygać. W internetach zahuczało. Oto ktoś stworzył arcydzieło. Książkę pełną wzruszeń, emocji, bólu, uśmiechów, smutku i łez. Absolutnie, bezwzględnie i bezdyskusyjnie – najbardziej pożądaną książkę roku.
Nie...
Taki niedzielny piątek Wam dzisiaj zafunduję, ale niestety spotkało mnie małe opóźnienie. Siła wyższa, jak to mówią ;)
Czego mogłam się spodziewać, po 4 już tomie serii Pax? Na pewno tego, że będzie lepszy od poprzedniego (swoją drogą znakomitego). To się stało pewnym standardem tej serii: nigdy nie mów, że to jest najlepsze. Jak się okazuje następne pobije to o głowę. Więc nie jestem już zaskoczona ani wysokim poziomem obu autorek i ilustratora, ani też pomysłowością, za którą należą się wielkie oklaski.
Czy zbyt dużo słów uznania może nudzić? Ja zaczynam myśleć, że tak.
Tym razem Viggo i Alrik wybierają się na golfa (nie pytajcie, jak to się stało). Oczywiście poza innymi uczniami szkoły i nauczycielami „nadzorującymi” spotykają na placu, nie zaskoczycie się – Simona. A jednym z nauczycieli jest oczywiście Thomas od techniki! Wszystko mogłoby jeszcze jakoś wyglądać, gdyby nie słowne potyczki tych dwóch stron. Dlatego Alrik, bez kurtki przeciwdeszczowej, cały przemoknięty, postanawia wrócić do domu. Po skończonych zawodach okazuje się, że wartościowe przedmioty uczniów poznikały w tajemniczych okolicznościach. O kradzież (też się nie zaskoczycie) błyskawicznie zostaje posądzony Alrik. W zamieszanie włącza się policja. Jednak po przeszukaniu pokoju chłopca okazuje się, że nie ma tam zaginionych rzeczy. Nasuwa się więc pytanie, gdzie zniknęły i kto za tym wszystkim stoi?
Oczywiście książka i tym razem posiada mało mówiący tytuł – „Bjera”. No i niestety, jak zawsze, jej stronnic jest tylko około 200. Mimo wszystko mam wrażenie, że Autorki zawsze maksymalnie zajmują całą przestrzeń i nakreślają magiczną historię w sposób, po pierwsze – godny podziwu, a po drugie – z pełnym zaangażowaniem.
Mój opis tej książki w dwóch słowach to: skarbnica życia. Tam się dzieje tak wiele, tak różnorodnie i barwnie, no i przede wszystkim bardzo magicznie. Fantastyczna kraina, w której doskonale odnajdą się młodsi czytelnicy, młodzież, ale także odrobinę znudzeni dojrzalsi czytelnicy. Myślę, że seria Pax jest tak naprawdę dla wszystkich i też wszystko można w niej znaleźć. W tej części również nie brak wielowątkowości w najlepszym i mega emocjonalnym wydaniu, które czaruje czytelnika. Żyjemy życiem chłopców. Przeżywamy z nimi chwile napięcia, szczęścia i nieprawdopodobne przygody.
Oprawa graficzna to absolutny fenomen. Zacznę od okładki, której projekt mnie powala. Efekt końcowy zachwyci najwybredniejsze oko, choć nie oszukujmy się – gusta są różne. Kolorystyka jest raczej mroczna i ciężka, aczkolwiek wzbogacona o kolor turkusowy. Podoba mi się zabieg z zamianą kolorów tego dużego napisu PAX oraz zamieszczonego pod nim tytułu. Każda kolejna część zaskakuje kolorystyką. Jeśli chodzi o barwę napisu, to zawsze jest ona kontrastem do ilustracji okładkowej. Tutaj mamy turkus (a tak przynajmniej mi się wydaje), który odznacza się „w ciemności” całej reszty. Okładka sprawia wrażenie tajemniczej, ale i niestety jest pewnym spoilerem treści. Widzimy na tej, że stanie się coś złego, a w centrum wydarzeń spotkamy Iris (ciągle zapominam to imię, to tak na marginesie). Mimo wszystko jest naprawdę w porządku. Dodatkowo napomknę, iż te rysunki w środku również wymiatają. Nie oszukujmy się, patrząc na nie od razu ujawnia się „kunszt ołówka” ilustratora. Jest przejrzyście, z emocjami oraz z powagą. Całokształt zasługuje na wielkie 6.
Podobał mi się baaaardzo wątek z okiem Hej-Henrego. Wtedy moje uczucia z deka pokoziołkowały. Z jednej strony bardzo lubię Vigga, jego żywiołowość i pomysłowość. Z drugiej strony trochę mnie czasami zawodzi. Zdanie rówieśników ma dla niego wielkie znaczenie, ale to da się wytłumaczyć. Każdy z nas potrzebuje akceptacji, w tym Viggo, który potrzebuje jej w dwójnasób. Ta sytuacja również nie zostaje wyjaśniona w tej jednej części, co pozwala nam się zastanawiać znowu, co będzie dalej.
Zakończenie jak zwykle jest „niezamknięte” i pozostawia pole dla wyobraźni, która już zaczyna wprawiać w ruch wszystkie trybiki. Tak oto zamiast snu, zastanawiasz się, co tym razem Cię zaskoczy? A powiem Ci, że wszystko. Kolejna część to pstryczek w nos, dla tych którzy myślą, że lepiej już być nie może.
Co mogę Wam więcej powiedzieć, żeby się nie powtórzyć? Musicie ugryźć kawałek tej serii, by zakochać się w niej bezpowrotnie. Stworzona z absolutną oryginalnością, zachwyci wytrawnych smakoszy i zabierze ich czytelnicze podniebienia do siódmego nieba. Nie łudźcie się, bo nie zawiedziecie się. Nie ma co zwlekać, zafundujcie swojej wyobraźni luksusową ucztę z książką, która jest nieszablonowa, nietuzinkowa i nie byle jaka.
Z całego serduszka polecam tę książkę pełną magii! J
Taki niedzielny piątek Wam dzisiaj zafunduję, ale niestety spotkało mnie małe opóźnienie. Siła wyższa, jak to mówią ;)
Czego mogłam się spodziewać, po 4 już tomie serii Pax? Na pewno tego, że będzie lepszy od poprzedniego (swoją drogą znakomitego). To się stało pewnym standardem tej serii: nigdy nie mów, że to jest najlepsze. Jak się okazuje następne pobije to o głowę....
RECENZJA NA BLOGU: ZJADAM SZMINKĘ
O serii Pax jestem w stanie powiedzieć wiele ciepłych słów. Nie jestem osobą wylewną, ale oryginalność potrafię docenić. Z każdą kolejną częścią, rozdziałem i stroną utwierdzam się w przekonaniu, że jest to zbiór książek bogaty w niesamowite pomysły i ich realizację. Dlatego też moi drodzy, możecie zapierać się rękoma i nogami, ale ja i tak będę ją Wam uparcie polecać!
Tym razem tytuł jest absolutnie wyrazisty, czytelny, klarowny – jasny. Od razu naprowadza nasze główki na obraną drogę z tym adresem. Można się zaskoczyć w sumie tak banalnym, jak na tę serię, tytułem. Musicie przyznać, że „Bjera”, „Grim”, czy na przykład „Myling” dawały nam się we znaki swoją zawiłością. Aczkolwiek na wstępie zaznaczam, że bynajmniej nie jest to ujmą. A właściwie chciałabym Wam powiedzieć, że jest to nieco inna część…
Nie ma tutaj może jakiegoś dziwacznego tytuł (sorki), ale za to jest „pełność”. Już Wam tłumaczę. Otóż, chodzi mi o to, że jest to część napisana od początku do końca. Oczywiście są powiązania z poprzednimi książkami z tej serii, albowiem ta tutaj ma swój finał. Okeej, teraz można się licytować, ale powiem Wam, że czuję to w ten sposób, iż ta książka jest punktem kulminacyjnym poprzednich (w następnej części jest o wiele spokojniej, jak na razie ;) Czułam się troszkę, jakby ta książka była wybita od poprzednich i mogła uchodzić za całkiem osobną. Wizualnie wydaje mi się też grubsza, ale to pewnie dlatego, że myślę jak myślę o niej. W każdym bądź razie jest to część, która nieco odstaje od reszty.
Pomysł na horror to stały punkt, więc pomijam. Dodam króciutko, że od razu skojarzyło mi się to z Krwawą Mary albo Damą Pikową (awww, cóż za klimaty). To zawsze u mnie jest po stronie plusa. Ten aspekt był również moim elementem zaskoczenia. Było tak, ponieważ nie spodziewałam się czegoś tak „banalnego” jak duchy wywołane w ten znany już sposób. Nie linczuję, bo zaraz zostałam naprowadzona na „tor zachwytu”, że tak to nazwę. Oczywisty styl bycia autorek – mega połączenie. To jak połączyć zupełnie zwyczajne i wszystkim już znane lody waniliowe z (wymyślam, nie bać się :D) polewą eukaliptusową – niecodzienną i ekscytującą – no i zrobić z tego głośny hicior. Tak było i tym razem. A mianowicie, po wprowadzeniu kilku fresh elementów, całość zaczęła błyszczeć i to nie byle jak. Kolejne zaskoczenie – nie zapominajcie, że to drugie w jednym punkcie!
Oprawa graficzna tutaj również wspomaga naszą wyobraźnię i pozwala poczuć się jak na filmie. Tym bardziej kiedy już emocje sięgają zenitu, bo nie powiem, że nie ma takiego momentu. Ilustracje zabierają nas w ten idealnie dopracowany świat i choć pokazują nam wiele, to nie przeszkadza. Myślę, że lepsze to niż „dopieprzona zupa” – jest tak intensywnie, że nasza wyobraźnia mogłaby wystrzelić w kosmos z nadmiaru wrażeń. A ukazany świat jest tak fascynującym miejscem, iż można się w nim całkowicie zatracić i w ogóle nie znudzić.
Ta książka jest dokładką wyśmienitej potrawy, w stu procentach sycącą i zaskakującą. Niestety zjecie ją w takim czasie, że zaraz zaczniecie żałować, iż ta przyjemność była tak krótka. Na mnie Autorki rzuciły urok i dalej nie mogę się po tym pozbierać. Polecam Wam serdecznie tę książkę!
RECENZJA NA BLOGU: ZJADAM SZMINKĘ
O serii Pax jestem w stanie powiedzieć wiele ciepłych słów. Nie jestem osobą wylewną, ale oryginalność potrafię docenić. Z każdą kolejną częścią, rozdziałem i stroną utwierdzam się w przekonaniu, że jest to zbiór książek bogaty w niesamowite pomysły i ich realizację. Dlatego też moi drodzy, możecie zapierać się rękoma i nogami, ale ja i...
ZJADACZKA.BLOGSPOT.COM
Zrozumiałam, że prawdziwe szczęście naprawdę (i nie jest to przesadą) polega na tym, aby kiedy skończy się jedną część serii, mieć pod ręką drugą.
To moje trzecie spotkanie (ma być ich dziesięć, buuu) z kruczymi braćmi. Odczucia się nie zmieniły, a wręcz pogłębiły. Jestem pod ogromnym wrażeniem lektury, która i tym razem mnie nie zawiodła. Sytuacja z moim czasem prywatnym wygląda teraz tak – Pax, przeczytać, skończyć, wziąć następną. Nie mogę, ale też nie chcę się odpędzić od tej fantastycznej (aha, ta gra słów) i bardzo wciągającej serii.
Myling. Szczerze mówiąc, to właściwie ten tytuł nie mówił mi nic. Luzik, dwa poprzednie też nie :D Czasami tak się śpieszę jak biorę z półki książki z tej serii, że nawet nie czytam opisu. Po części dlatego, że biorę za pewnik, iż w tym przypadku nie ma żadnych wpadek. Natomiast po części właśnie z tego powodu, że już-teraz-natychmiast chcę wiedzieć co jest dalej. Moja przygoda z tym książkami to prawdziwa obsesja!
W Mariefred jest koniec października, a co z tym idzie – Halloween. W szkole zorganizowana zostaje zabawa, w której udział bierze mnóstwo potworów, zombie i duchów. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że gdzieś wśród nich jest zupełnie autentyczny duch małej dziewczynki. Celami tej dziewczynki okazuje się rodzeństwo, w tym koleżanka z klasy Alrika. Na zabawie urządzonej w domu dziewczyny, o mało nie ginie ona sama, kiedy koledzy otwierają drzwi tajemniczej dziewczynce z nożycami…
Tym razem mamy do czynienia z duchem małej dziewczynki. Nikt nie ma pojęcia, dlaczego dziewczyna obrała sobie za cel rodzeństwo, które samotnie wychowuje ojciec. Oczywiście w trakcie wszystko zaczyna się wyjaśniać. Powiem Wam, że w czytaniu wcale nie przeszkadza fakt, że wiemy, kto za tym stoi. Spotkania w magicznej bibliotece są za każdym razem tak samo ekscytujące. Będąc tam czułam się jak w porywającej bajce. Za każdym razem autorki dają czytelnikowi „liznąć” trochę mitologii skandynawskiej, a także szwedzkich wierzeń ludowych. Dla kogoś takiego jak ja, jest to niezwykła przygoda. Nie od dzisiaj jestem fanką wszelkich mitów i wierzeń, a także okultyzmu i czarnej magii. Czytając książki z tej serii czuję się jak ryba w wodzie.
Bardzo ciekawym zabiegiem okazały się rysunki postaci, które można znaleźć na wewnętrznej stronie okładki, ale także pierwszej stronie. Postacie główne się nie zmieniają i są umieszczone na okładce, a są nimi: Viggo, Alrik, Magnar i Estrid. Natomiast na pierwszej stronie są rysunki bohaterów, którzy mają duże znaczenie w danej części serii. Zazwyczaj jest tak, że osoby będące w pierwszych częściach, zostają już na stałe i przewijają się w kolejnych. W tej części „postaciami znaczącymi” są: Iris – dziewczyna spotkana na placu zabaw, Loke i Tove – rodzeństwo, będące na celowniku mylinga oraz ich ojciec – Martin.
Akcja w tej części jest podzielona na kilka etapów, choć bardziej jestem skłonna przyznać, iż jest ona po prostu przez cały czas. Czyta się z zapartym tchem i bezkresną ciekawością. Z pytaniem „co będzie dalej”, ale prośbą „nie kończ się tak szybko”. Mnie osobiście pomysł przekonał w stu procentach i skojarzył się z pewnym horrorem, absolutnym klasykiem – „Krzyk”. Szczęka mi opadła już na wejściu i do końca nie mogłam jej pozbierać. Tylko w „Krzyku” był to jedynie przebrany człowiek, natomiast tutaj to najprawdziwszy duch! To było moje pierwsze skojarzenie, do pierwszego etapu akcji – kiedy na imprezie u Tove pojawia się duch dziewczynki z nożycami. Nikt nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, dopóki dziewczyna nie zaczyna się dusić. Poznajemy tutaj również makabryczną historię sprzed lat, która rzutuje na teraźniejszość.
Dodatkowo ktoś zatruł naleśniki Alrika w szkolnej stołówce. Oczywiście taki materiał nie mógł przejść bez echa. Jeden z chłopców z gangu Simona zjada owe naleśniki i trafia do szpitala. Thomas od techniki znowu świętuję, bo może rozgrzebać całą sprawę, obrzucając przy tym błotem rodzeństwo. W całą sprawę zamieszana jest nawet policja, która rozpoczyna śledztwo. Nikt nie myśli o tym, że to właśnie Alrik miał być celem truciciela, bądź trucicielki….
Pocukrzyłam tę serię z każdej strony, ale uwierzcie mi, że nie są to czcze słowa. Ktoś, kto kocha horrory, mitologię, trochę się bać i temperamentnych bohaterów, wczuję się w to jak ja – całym sercem. Sceptycyzm uleciał, a na jego miejscu już grzeje się oczekiwanie na dalsze losy kruczych braci. Nawet czcionka przestała mi przeszkadzać ;)
ZJADACZKA.BLOGSPOT.COM
Zrozumiałam, że prawdziwe szczęście naprawdę (i nie jest to przesadą) polega na tym, aby kiedy skończy się jedną część serii, mieć pod ręką drugą.
To moje trzecie spotkanie (ma być ich dziesięć, buuu) z kruczymi braćmi. Odczucia się nie zmieniły, a wręcz pogłębiły. Jestem pod ogromnym wrażeniem lektury, która i tym razem mnie nie zawiodła. Sytuacja z...
2017-01-23
ZJADACZKA.BLOGSPOT.COM
"Zawsze znajdzie się ktoś, od kogo będziesz gorsza, biedniejsza, brzydsza, głupsza, mniej zaradna. Jedyne, co możesz zrobić, to być najlepszą wersją siebie."
Pewnego zupełnie zwyczajnego dnia, przeglądając Facebook’a natknęłam się na stronę „Chujowej Pani Domu”. Niby nic, a jednak tak wiele. Tak wiele zakochanych kobiet w tej filozofii. W tym także i ja zostałam pochłonięta przez wir, który wprawiła w ruch Magdalena Kostyszyn. Ta „nienormalność” (o ironio) zachwyca swoją normalnością. To nie jest kolejny wymysł polskich celebrytów, wskazówki jak być idealnym, czy inne pierdoły nijak się mające do życia, z którym się codziennie mierzymy. Oto machina do ukazania nam piękna szarej codzienności.
„Tak czy siak, o porządek dbać warto (nie wierzę, że to piszę).”
Pani Magda ma 29 lat i jest absolwentką filologii polskiej oraz dziennikarstwa. W branży PR pracuje już od 6 lat. Lubi dobrą literaturę, podróże oraz spacery z psem, a także trwonienie czasu na seriale. I jak sama pisze „W niektórych kręgach znana jest jako autorka profilu Chujowa Pani Domu”. A na końcu dodaje, że nie lubi się z piżamą, ale przekleństwa –swoją drogą – czasami się jej wymykają. No i słowa klucz – namiesza nam w głowach!
Zacznę od profilu, który nie wszyscy muszą znać. Zobaczyć tam można zdjęcia od takich dziewczyn i kobiet, jak Ty i ja. A mianowicie, możesz podejrzeć tam kilka ciekawych sposobów, jak radzić sobie w trudnych warunkach domowych ;) I tak między nami, to Pani Gosia się chowa, bo nie każdy ma dryg, jeśli chodzi o spotkania z panią miotłą lub panem kurzem. Natomiast tutaj dowiesz się, jak to wszystko skutecznie „przykryć” i wyjść z twarzą z każdej sytuacji. Oto szybki kurs dla każdej z nas!
Kiedy ktoś mnie pyta „O czym jest ta książka?” to nie wiem co powiedzieć i jak wytłumaczyć komuś zupełnie zielonemu (sorki, mamo) na czym polega filozofia Chujowej Pani Domu. A powiem Wam, że to się rozumie samo przez się. No jak to o czym? O byciu królową swojego umysłu i ciała, a także czterech kątów. Nieidealność to może nie materiał na Instagram, ale spójrz – tacy jesteśmy, to jest całkiem spoko! Nie ma co płakać nad stosem garów, czy pomarańczową skórką na udach, przecież i tak nigdy nie będziemy tymi perfekcyjnymi laskami z okładek gazet, czystą chatą i idealną pracą da się to obejść!
Powiem Wam w sekrecie… Kocham tę kobietę!
„Naprawdę nieliczne z nas wygrały główną nagrodę w loterii genetycznej i bez względu na to, co sobie do ust włożą, nie muszą się martwić o przyrost tkanki tłuszczowej. Reszta frajerstwa (a więc ja i prawdopodobnie też ty) nie może liczyć na ulgowe traktowanie ze strony Jej Wysokości Natury.”
Początki i tym razem nie należały do najłatwiejszych. Nie mogłam się przyzwyczaić do języka Autorki, swoją drogą bardzo bogatego. Było za dużo i za szybko – wszystkiego. Choć przyznam, że język jest lekki i przystępny, taki jakim posługujemy się na co dzień. Wzbogacony również o wyrazy obce (jak widać nawet w cytatach), a także wulgarne. Jednak ta książka idealnie naszą ojczystą mowę. Od strony językowej ta książka mnie zachwyciła. Kiedy natknęłam się w tekście na słowo „biesiada” momentalnie zwróciłam uwagę na całą konstrukcję zdania. Powiem Wam, że dlatego lubię polskie książki, bo znajduję tam wiele pięknych słów, o których na co dzień zapominam. Mając na myśli barwność językową, oczywiście nie myślę o tych słowach na „ch” :D Jestem wzrokowcem więc, sadystyczną wręcz przyjemność sprawia mi oglądanie niepospolitych wiązanek słów. Mam wrażenie, że nasz piękny język został tutaj w pełni wykorzystany.
„Dziesięć minut i cztery tysiące złotych później Polka jest już myślami na wakacjach. Jeszcze nie wie, jak bez grama oszczędności przeżyje najbliższe sześć miesięcy, ale ma pewność, jak powinny wyglądać jej nowy strój kąpielowy, nowa sylwetka i nowy mąż (o, pardon, endorfiny uderzyły o jeden ton za wysoko).”
Może to głupota tak jarać się zwykłym antyporadnikiem, ale ten ma swój urok. Określenie #notfilter, znajdujące się z tyłu okładki, doskonale ideę książki. Mamy tam wiele rozdziałów, a także wiele zagadnień dotyczących kobiet. Moim zdaniem ta książka to sklejka różnych sytuacji. Czuję, jakby ktoś odkrył damską Amerykę, jeśli wiecie o co mi chodzi. Nic nowego niby tam nie ma, a jednak podczas tej lektury dużo dowiadujesz się o samej sobie. Nawet się z tego śmiejesz, bo sobie uświadamiasz „kurczę, rzeczywiście tak robię!” Zwykła kobiecość wkracza w inny wymiar.
Nie wiem co myśleć, w mojej głowie szaleje huragan. Jak Autorka przewidziała namieszała mi w głowie i to nieźle. Różowe okulary spadły mi momentalnie z nosa. Za rozdział o macierzyństwie i dorosłości (aaa, zła kolejność) podziękuję z całego serca. Odechciało mi się całkiem ;) I mówię tu o refleksji, jaką wywołuję ta książka. Serio, czytasz i na chwilę pauzujesz i myślisz o tym co przeczytałaś. Po prostu ta lektura nie przejdzie bez echa, jeśli chodzi o Twoją podświadomość. W głębi duszy poczujesz się pocieszona (ach, my kobietki), że nie tylko u Ciebie tak się życie przekornie układa. Podsumowując to wszystko, uśmiechniesz się i powiesz do siebie „Jest dobrze!”.
„No i taki grudzień. Wstajesz i czujesz się jak gówno. Patrzysz w lustro – wyglądasz jak gówno. Kładziesz się spać – nadal gówno. I tak every, kurwa, single day.”
Można powiedzieć, że jestem zauroczona. Autorka poruszyła wszystkie istotne dla kobiet kwestie. Znalazłam tutaj wiele doświadczeń dojrzałej kobiety i jej absolutną szczerość. W jakiś sposób zrozumiałam, że wszystkie to musimy przeżyć, to jest raz na jakiś czas wjechać do „Kobiecej stacji diagnostycznej”. Dziękuję za ten podrozdział. Czułam, jakbym to napisała. Te wszystkie teksty o kobietach perfekcyjnych, które nawet w największe mrozy wyglądają jak milion dolarów. W sensie, że ja się czuję jak „grube gówno” w swojej wielkiej kurtce i okutana od stóp do głów. Prawie nigdy nie osiągam efektu idealnej fryzury, a nawet roztrzepanie w przypadku moich włosów nie jest seksowne. Rzadziej niż bym tego chciała wyglądam też na pogodzoną z życiem. Fajnie wiedzieć, że masz tak samo!
Za wszystkie zabawne anegdoty, celne uwagi, wyborne rady i ćwiczenia, a także za przedrostek „anty” wielkie dzięki. Jeszcze nigdy bycie dziewczyną nie było tak gówniane, w tak optymistyczny sposób!
Magdalena Kostyszyn,Ch...owa Pani Domu, stron 288, Wydawnictwo Flow Books, 2016
★★★★★★★☆☆☆
ZJADACZKA.BLOGSPOT.COM
"Zawsze znajdzie się ktoś, od kogo będziesz gorsza, biedniejsza, brzydsza, głupsza, mniej zaradna. Jedyne, co możesz zrobić, to być najlepszą wersją siebie."
Pewnego zupełnie zwyczajnego dnia, przeglądając Facebook’a natknęłam się na stronę „Chujowej Pani Domu”. Niby nic, a jednak tak wiele. Tak wiele zakochanych kobiet w tej filozofii. W tym także...
2017-01-07
Zdecydowanie najlepsza!
Uwielbiam tę książkę i jej główną bohaterkę Maggie O'Dell. Przeczytałam wszystkie książki z tego cyklu. Przez tydzień mi w głowie siedziała:)))tak mi się spodobała:)))
Zdecydowanie najlepsza!
Pokaż mimo toUwielbiam tę książkę i jej główną bohaterkę Maggie O'Dell. Przeczytałam wszystkie książki z tego cyklu. Przez tydzień mi w głowie siedziała:)))tak mi się spodobała:)))