-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2015-08-12
"Wiedźmy z Savannah" J.D. Horna to seria zaliczająca się do świeżego na polskim rynku gatunku - thrillera fantastycznego. Można by ją podciągnąć pod fantastyczny kryminał, jednak miano thrillera znacznie bardziej odpowiada zawartości. Historia dosłownie mrozi krew w żyłach. W drugim tomie znacznie bardziej niż w pierwszym.
Mercy powoli uczy się wymaganych umiejętności do przejęcia roli kotwiczącej. Chce wybaczyć siostrze jej intrygi i uwolnić ją z więzienia, w którym umieściła ją Granica, jednak musi działać w tajemnicy przed innymi. Jednocześnie przygotowuje się do rozpoczęcia nowego życia - z dzieckiem, którego nie tylko ona pragnie, oraz przyszłym mężem, który wcale nie jestem tym, za kogo go uważała. To jednak nie koniec. W jej życiu pojawia się osoba, o której istnieniu nie miała pojęcia, całkowicie burząc wszystko, w co dotąd Mercy wierzyła.
Myślałam, że kontynuacja "Rodu" będzie po prostu na tym samym poziomie co pierwszy tom. Okazała się jednak znacznie mroczniejsza, tajemnicza i ciekawsza. Sprawiła, że jeszcze raz przeczytałam pierwszą cześć, zastanawiając się, czy czegoś nie przegapiłam. Autor jednak znów mnie przechytrzył.
Ważne jest, że autor, mimo że należy do płci brzydkiej, świetnie ujął damską postać oraz wątki romansowe w obu częściach. Wszystko wychodzi na tyle naturalnie, na ile może przy ingerencji magii. To często się mężczyznom nie udaje, a J.D. Horn opisał momenty zbliżeń - niekoniecznie fizycznych - z prawdziwą delikatnością i gracją w doborze słów.
Mercy jest rozsądniejsza, niemniej wciąż zdarzały jej się momenty naiwności. Mimo to niesamowicie ją polubiłam. Jest powiewem świeżości wśród bohaterów z wszechobecnego nurtu New Adult i jadących na fali "Igrzysk Śmierci" dystopii. Dba o rodzinę, walczy z zagubieniem i otaczającym ją fałszem. Nie wie, komu może wierzyć, ale stara się na wszystkich patrzeć tak samo. Jest odpowiedzialną matką dla dziecka noszonego pod sercem, o czym wielu autorów zapomina, wsadzając w ich dłonie procentowe trunki. Tutaj tego nie znajdziemy.
Matka Jilo sprawiła, że zapałałam do niej jeszcze większą sympatią niż w pierwszej części. Jej szacunek i ciepło okazywane Mercy zdobyły też moje serce. Peter denerwował swoją zaborczością i podważaniem wielu decyzji. Rodzina Taylorów nagle pokryła się dziesiątkami cieni, zaś Oliver dalej uwodził - wiem, że gra do innej bramki, jednak wciąż jestem nim zauroczona.
Okładka jest jeszcze piękniejsza niż przy pierwszym tomie. Nie nazwałabym jej mroczniejszą, ale z pewnością bardziej symboliczną. Mam wrażenie, że Mercy jest ukazana jako zagubiona, niepewna drogi, którą chce wybrać, aby rozpocząć nowy rozdział życia.
Język autora jest plastyczny i bogaty. Treść dosłownie się pochłania, nawet gdy włoski na całym ciele stają dęba.
"Źródło" wraz z pierwszym tomem - "Rodem" - gorąco polecam wszystkim fanom mroczniejszych klimatów z fantastyce. Tajemnicze morderstwa, rodzinne intrygi, sekrety skrywane od lat i magia - to tylko kilka z elementów, które sprawiają, że ta seria jest tak niesamowita i stanowi świetną lekturę w ramach odpoczynku od New Adult czy literatury greyopodobnej.
"Wiedźmy z Savannah" J.D. Horna to seria zaliczająca się do świeżego na polskim rynku gatunku - thrillera fantastycznego. Można by ją podciągnąć pod fantastyczny kryminał, jednak miano thrillera znacznie bardziej odpowiada zawartości. Historia dosłownie mrozi krew w żyłach. W drugim tomie znacznie bardziej niż w pierwszym.
Mercy powoli uczy się wymaganych umiejętności do...
Ostatnio coraz częściej sięgam po czarownice. Nie trzeba więc było mnie namawiać do lektury "Rodu" autorstwa J.D. Horna, który osadził historię w jednym z moich ulubionych stanów - Georgii. I to w jednej z faworyzowanych przeze mnie miejscowości - Savannah (tak nazywa się bohaterka mojej powieści, którą jako pierwszą ze wszystkich pisanych do szuflady planuję kiedyś w końcu wydać). Zaczęłam lekturę jednego dnia i skończyłam drugiego. Poszła błyskiem i do tego oczarowała mnie - w końcu czarownice nie mogły zrobić nic innego.
Słoneczna Savannah w Georgii jest domem wielu paranormalnych istot. Niegdyś mieszkały tu demony i jednorożce, lecz po zamknięciu granicy zajęły ją wiedźmy i duchy. Ród Taylorów od pokoleń sprawował pieczę nad magią, więc po nagłej śmierci starej ciotki Mercy, Ginny, wybucha niemałe zamieszanie. Wszyscy usilnie starają się znaleźć zabójcę wiedźmy, tylko biedna Mercy nie może nic zrobić - jako jedyna w rodzinie nie została obdarowana mocą. Co więcej, trzeba znaleźć kogoś wśród Taylorów na miejsce starej Ginny, a siostra Mer, która odziedziczyła po matce całą moc, wydaje się nie mieć ochoty na przejęcie obowiązków. Mercy może mieć więcej wspólnego z morderstwem oraz tajemniczą magią, niż ktokolwiek by podejrzewał, lecz żeby to zrozumieć, najpierw musi poukładać elementy swojego świata z powrotem na swoje miejsca.
Wiedźmy z Savannah rzuciły na mnie urok. Oczarowały mnie, opętały zaklęciem miłosnym, wciągnęły w swoją historię i nie chciały wypuścić. Nie oczekiwałam, że ta książka będzie aż tak dobra! Bezapelacyjnie "Ród" okazał się jedną z najlepszych pozycji fantastycznych wydanych jak dotąd w 2015 roku. Nieustannie wzbudza ciekawość, podsyca emocje, sprawia, że sami chcemy rozwiązać skomplikowane zagadki i odnaleźć powiązania między faktami. Do tego nie jest to książka czysto fantastyczna - znajdziemy także elementy kryminału, z poszukiwaniem zabójcy ciotki, oraz thrillera, któremu przecież towarzyszy obecne tutaj nieustanne napięcie.
J.D. Horn postawił na znaną nam rzeczywistość, ubarwioną czarami i istotami paranormalnymi. Jej bohaterowie zmagają się z naszymi codziennymi problemami, które zaskakują ich podobnie jak w normalnym życiu. W ten sposób, mimo całości opartej na paranormalności, dostajemy historię, podczas lektury której czytelnik może wybrać się z bohaterami na poszukiwanie swojego miejsca na ziemi. Wraz z Mercy odkrywa fakty z przeszłości, bada zjawiska pobudzające granice ludzkiej wyobraźni. To wszystko dzieje się, co prawda, w fikcyjnym świecie, ale tak cudnym, że w przyjemnością można dla niego stracić te kilka godzin wolnego czasu, nawet jeśli w domu i na uczelni czekają inne obowiązki. Jak raz zaczniecie, tak skończycie dopiero wraz z ostatnią stroną. Cały czas spędzony nad książką mija jak z bicza trzasnął.
Mercy należy do grupy tych bohaterek, które od urodzenia były uznawane za gorsze i ignorowane przez rodzinę i najbliższych. Jej siostra, Maisie, stanowi ich oczko w głowie jako dziedziczka potężnej mocy, którą trzeba było od najmłodszych lat porządnie szkolić. Bardzo się przywiązałam do Mer. Podobało mi się, jak radziła sobie z sytuacją w domu i zwalczała ze wszystkich sił głupie przekonanie, że jest gorsza i mniej warta od siostry. Co prawda, nie zawsze dobrze jej to wychodziło, ale to dla mnie kolejny plus - popełniała pomyłki. Nie była bohaterką idealną. Za każdą dobrą decyzją stały wydarzenia, które dziewczyna musiała przejść metodą prób i błędów. Nie dostajemy więc kolejnej Mary Sue, a bohaterkę z krwi i kości, gotowej do stanięcia w obronie rodziny, która zawsze odsuwała ją na bok, jak i mającą swoje uczucia i pragnienia, które dla dobra bliskich przekierowuje w inną stronę.
Poza pierwszoplanową Mer dostaliśmy cały wachlarz postaci drugoplanowych. Siostra głównej bohaterki, Maisie, skradała sceny swoim pojawieniem się. Stanowiła dla mnie na tyle charakterną postać, że podczas lektury miałam ją ciągle przed oczami i bardzo mi się to spodobało, mimo że samą poznać nie do końca polubiłam. Rodzina Mercy była, ogólnie rzecz biorąc, bardzo specyficzna, ale z tego powodu wzbudziła moją fascynację. Ciotkę Ellen od początku bardzo polubiłam, gorzej z Iris czy Connorem, którego zupełnie nie rozumiałam, przez co chciałam jeszcze więcej o nim czytać. Jackson był zbyt władczy i nie pasowało mi jego nieustanne pragnienie kontroli nad Mer, za to Peter był naprawdę uroczy i skradł moje serce. A niewielu grzecznym chłopcom się to jak dotąd udało!
Strona graficzna również mnie zadowoliła. Polska okładka podoba mi się stokroć bardziej niż oryginalna, której według mnie grafik wyrządził ogromną krzywdę. Nasza wersja jest bardziej klimatyczna, chociaż kojarzy mi się raczej ze średnią powieścią dla nastolatek, aniżeli tak dobrą fantastyką o wiedźmach, jaką w rzeczywistości otrzymałam. Również przypadły mi do gustu małe grafiki przy rozpoczęciu kolejnych rozdziałów. Niby drobiazg, ale od razu milej mi się tak ogarniętą graficznie książkę czyta.
Krótko mówiąc, "Ród" J.D. Horna to pozycja, którą polecam wszystkim miłośnikom fantastyki w wieku 13-30, nie oczekującym poziomu Tolkiena (za twórczością którego w sumie nie przepadam, ale doceniam kunszt) po powieści dla młodzieży. Mały młodocianą miłość, czarną magię, krew, morderstwo i tajemnicze siły próbujące zburzyć porządek, a pośród tego wszystkiego młodą dziewczynę chcącą po prostu normalnie żyć w rodzinnym gronie i puścić samotność w niepamięć. Gorąco polecam!
http://heaven-for-readers.blogspot.com/2015/03/rod.html
Ostatnio coraz częściej sięgam po czarownice. Nie trzeba więc było mnie namawiać do lektury "Rodu" autorstwa J.D. Horna, który osadził historię w jednym z moich ulubionych stanów - Georgii. I to w jednej z faworyzowanych przeze mnie miejscowości - Savannah (tak nazywa się bohaterka mojej powieści, którą jako pierwszą ze wszystkich pisanych do szuflady planuję kiedyś w końcu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-28
Piraci dla jednych stanowią ciekawą legendę, dla drugich są niebezpieczeństwem czekającym dziś na morzach, a dla pewnego odsetka populacji pirat to synonim Kapitana Jacka Sparrowa. Uważam się za o tyle ciekawy przypadek, że łączę te trzy typy. Zainteresowałam się tematem właśnie dzięki kreacji Johnny'ego Deppa w serii filmów o zdobywcach mórz Od momentu pojawienia się pierwszego filmu w telewizji zapałałam wyjątkową ciekawością do ich życia i zwyczajów. Uwielbiałam słuchać historii o pirackich podbojach, pijackich burdach i spacerach po desce, jednocześnie uważając większość z nich za zwykłe podania. Nie dziwiło mnie, gdy w wiadomościach mowa była o pirackiej napaści na morzu - zawsze będą na świecie istnieć ludzie chcący przywołać historię do życia i za takich właśnie uważam współczesnych piratów. Jednak Colin Woodard w swojej publikacji pt. "Republika piratów" przedstawił historię, której początki miały miejsce setki lat temu. Miała być oparta na faktach, a nawet nazywano ją wyjątkowo prawdziwym zbiorem informacji, ale czy aby na pewno była to prawda?
"Cieszą się opinią romantycznych łajdaków, budzących grozę śmiałków, którzy odważyli się obrać ścieżkę biegnącą poza zasięgiem prawa i władz, wyzwolonych z okowów żmudnej, codziennej pracy; nieustraszonych, którym udało się zerwać więzy, jakimi pętało ich społeczeństwo, i wyruszyć na poszukiwanie bogactw, uciech oraz przygód. Minęły już trzy stulecia, od kiedy zniknęli z mórz, ale piraci Złotej Ery nadal cieszą się opinią ludowych bohaterów, a ich miłośników nie sposób zliczyć. Stanowią wzorzec dla twórców wielu popularnych postaci fikcyjnych - jak choćby kapitan Hak, Długi John Silver, kapitan Blood czy Jack Sparrow - przywołując na myśl pojedynki na szable, spacery po kładce, mapy skarbów i skrzynie pełne złota oraz szlachetnych kamieni."
Tymi słowami Colin Woodard rozpoczyna swoją iście piracką publikację. Mnie one nie zdradziły z początku niczego. Spodziewałam się zupełnie czegoś innego, niż dostałam. Wiedziałam, że jest oparta na faktach, ale myślałam, że będzie jednak bardziej podparta zmyśloną fabułą, zamiast opowiadać dosłowną historię piratów. I to mnie z początku zniechęciło. Gdy jednak obejrzałam od nowa kilka odcinków "One Upon a Time" z genialnym kapitanem Hakiem (znacznie bardziej wolę angielskiego Hooka od polskiego odpowiednika), coś we mnie zaczęło żądać powrotu do lektury.
Z początku była naprawdę ciekawa. Wprowadzając w temat, autor pisał niezwykle intrygująco i wciągnął mnie niemal po czubek głowy... jednak po około stu stronach tempo dramatycznie spadło niemal do zera i wzrosło dopiero w ostatnich rozdziałach. To mnie bardzo ubodło, gdyż najważniejszą część każdej publikacji, czyli środek naprawdę mocno wymęczyłam. Autor wprowadził zbyt wiele szczegółów, moim zdaniem kompletnie niepotrzebnych, opisywał dziesiątki razy w ten sam sposób różne statki, walki, trunki. Prostował część powszechnie znanych informacji i obalał mity, tworząc jednak własne błędy. Niewielkie, ale były.
Tytuł jest mylący. Autor sam podkreśla, że piraci szukali jakieś bazy i wybrali na nią Nassau. Nie ma nigdzie ani słowa o faktycznej republice, jej funkcjonowaniu, władzy. Z pewnością lepsza była jednak ta rzekoma "republika" niż niejednokrotnie ukazywane w filmach i literaturze tańce, hulanki, swawole i ogółem dość beztroskie pirackie życie, gdzie jedynymi rozterkami jest uniknięcie kobiety z poprzedniej nocy, gdy znajdzie się nową, brak rumu i zdobycie nowych beczek oraz ewentualne ataki innych piratów. Tutaj przynajmniej autor skupił się, chociaż stanowczo zbyt dokładnie, na pirackich walkach, podbojach i statkach. Dodał im trochę problemów i wyjaśnił różnice między dzikimi, niebezpiecznymi piratami oraz działającymi na rzecz rządu danego kraju korsarzami, co wielu osobom może pomóc zrozumieć wiele zagadnień poruszonych w książce.
Niestety nie dostaniemy tutaj zbyt dokładnych życiorysów. Zaciekawiły mnie postaci takie jak Czarnobrody, które najpierw były pięknie opisywane, by przerwać w najbardziej interesującym momencie, w suchym tonie wymienić wszystkie ich podboje i potem krótko wspomnieć o śmierci. Podobały mi się ciekawostki dorzucone w takich momentach, gdy brakowało innych, dla mnie dość istotnych informacji. Nie wiedziałam przykładowo, że po niespełna sześciominutowej bitwie, w której pozbawiono Czarnobrodego głowy, Maynard wrzucił ciało do wód cieśniny Pamlico Sound i według legendy miało ono okrążyć Adventure trzykrotnie, zanim w końcu poszło na dno. Takie dodatki pochłaniałam z radością i szkoda, że w publikacji przeważyły jednak szczegóły dotyczące podbojów i grabieży.
Język publikacji jest konkretny, może zbyt prosty, a przy tym równocześnie dość specjalistyczny. Musiałam sprawdzić kilka pojęć w trakcie lektury (co czasem stanowiło miłą przerwę), ale większość była dobrze wytłumaczona. Podziwiam autora za tony źródeł, jakie wykorzystał do stworzenia tej publikacji. Mimo że nawał nazwisk, dat, walk, miejsc i pojęć momentami wywoływał mętlik w głowie, byłam i jestem pod gigantycznym wrażeniem ogromu włożonej pracy.
Colin Woodard stworzył publikację nie tylko dla fanów i osób w temacie, dla których z pewnością będzie ona wiarygodnym rozszerzeniem wiedzy. Poleciłabym ją i tym, których zwyczajnie uwiódł filmowy kapitan Jack Sparrow lub zamarzyli o porwaniu przez serialowego kapitana Hooka. "Republika piratów" jest naprawdę warta Waszego czasu, mimo że momentami jest nazbyt szczegółowa lub nieźle się dłuży. Przetrwałam te opisy i nadal polecam lekturę.
Piraci dla jednych stanowią ciekawą legendę, dla drugich są niebezpieczeństwem czekającym dziś na morzach, a dla pewnego odsetka populacji pirat to synonim Kapitana Jacka Sparrowa. Uważam się za o tyle ciekawy przypadek, że łączę te trzy typy. Zainteresowałam się tematem właśnie dzięki kreacji Johnny'ego Deppa w serii filmów o zdobywcach mórz Od momentu pojawienia się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jak mogliście zauważyć, Sylvia Day przypadła mi do gustu swoją serią o Gideonie Crossie. Pierwszy tom był lepszy od kolejnych, niemniej ciągle jestem zainteresowana ciągiem dalszym tej historii. W lipcu zakupiłam jej "Męża, którego nie znałam", a ostatnio dostałam ofertę zrecenzowania innej książki pani Day rozpoczynającej nową serię o Strażnikach Snów - "Rozkosze nocy". Nie wiem do końca, co Wam zdradzić na jej temat, by nie zepsuć lektury, ale może na wstępie uprzedzę, że całkiem mi się podobała :)
Czytałam wszystkie dotychczas wydane w Polsce części Crossa i uważam, że "Rozkosze nocy" dorównują trzeciej części debiutanckiej serii autorki pod względem fabuły i języka. Tamta była znacznie słabsza od pierwszego tomu i tak samo jest z tą, jakże odmienną, historią. Zabrakło mi tej pikanterii, z której zasłynęło nazwisko Day, a której zawsze mi w jej książkach było za mało. Napięcie wychodziło na wierzch i chowało się na dachu, przez co momentami traciłam orientację w akcji i jej tempie.
Lyssa dość często bywała irytująca, ale Aidan również. Obydwoje byli dobrze wykreowani, ale żadne nie powaliło mnie na kolana, jak i też nie załamywałam nad nimi rąk. Przypadli mi jako tako do gustu i to na tyle, że książkę pochłonęłam w trzy dni, co przy moim braku czasu przez studia na cokolwiek dużo znaczy. Niestety miałam niemałe déjà-vu. Aidan bowiem nosi nazwisko Cross. Brzmi znajomo? Dodatkowo jest ucieleśnieniem kobiecych pragnień i spełnia ich fantazje seksualne w dość nietypowy sposób. Tak, z tym się już spotkaliśmy w serii o pewnym miliarderze o tym samym nazwisku. Opisy jego fantastycznej rzeczywistości były ciekawe, ale nie rozkładały na łopatki. Ot, dobrze, że się pojawiły.
Pierwsza scena... tak, była niezwykle interesująca i na dzień dobry - a może raczej dobry wieczór, bo lektura zdecydowanie uprzyjemniła mi noce - porządnie mnie rozbudziła.
Problemem w twórczości Sylvii Day jest to, że chyba nie zawsze zastanawia się nad tym, co ludzie mówią w łóżku. Może i wyrażają się tak kolokwialnie i nie myślą o niczym poza odczuwaniem przyjemności, ale powinno się znaleźć granice między tym, co dzieje się naprawdę, a co opisuje się w książce. To literatura pobudzająca wyobraźnię, a nie dokument. To samo odnosi się do wulgarnego języka - język polski jest bogaty w kulturalniejsze określenia, co udowodnili tłumacze erotyków Anne Rice. Tutaj trudno stwierdzić, czy tłumacze wydawnictwa Akurat zawiedli, czy też to wina autorki. Wybiorę się na dniach do Empiku i odszukam tę książkę w oryginale, by to sprawdzić.
Fantastyka i "Rozkosze nocy"... Sherrilyn Kenyon! Jaka tam Sylvia Day, Kenyon stworzyła fantastyczne cudo!
Tylko mi skojarzyła się powieść tej autorki o tym samym tytule, gdy po raz pierwszy go usłyszałam? Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że w wersji pani Day również otrzymam fantastykę. I cóż, ta wypadła słabo. Autorka zdecydowanie powinna pozostać przy rzeczywistości, zamiast wybiegać w wymyślone światy. Za mało opisów, ale te, które były, czytało się dobrze. Jednak nie uzyskałam pełnej wizji zamysłu i czuję dość spory niedosyt w tym temacie.
Otrzymałam mniej więcej to, czego się spodziewałam wraz z momentami szokującymi, jak i nudnawymi. Okładka jest przepiękna i po prostu nie mogę się na nią napatrzeć. Styl jest lekki, język prosty, całkiem barwny, ale nie odbiera swoim bogactwem tchu w przeciwieństwie do scen erotycznych, za które cenię sobie panią Day. Książkę czyta się szybko i przyjemnie i polecę ją osobom lubującym się w temacie, ale również tym początkującym.
http://heaven-for-readers.blogspot.com/2013/11/rozkosze-nocy-sylvia-day.html
Jak mogliście zauważyć, Sylvia Day przypadła mi do gustu swoją serią o Gideonie Crossie. Pierwszy tom był lepszy od kolejnych, niemniej ciągle jestem zainteresowana ciągiem dalszym tej historii. W lipcu zakupiłam jej "Męża, którego nie znałam", a ostatnio dostałam ofertę zrecenzowania innej książki pani Day rozpoczynającej nową serię o Strażnikach Snów - "Rozkosze nocy"....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Każdy z nas przechodził w życiu etap zwątpienia w sens tego, co dzieje się wokół. Nie tylko w pracę i własne pragnienia, ale również, a może nawet przede wszystkim, w miłość. Colleen Hoover odnosi się właśnie do tego uczucia - miłości ze skazą. Miłości brzydkiej. Miłości, która nie powinna w ogóle zaistnieć i którą nie powinno się nikogo obdarowywać. "Ugly Love" - brzydka miłość, która po bliższym zapoznaniu wydaje się jedną z piękniejszych.
Kiedy Tate spotyka na swojej drodze Milesa, nic nie zapowiada się na to, by między tą dwójką miał kiedykolwiek wystąpić jakikolwiek romans. Różnią się jak woda i ogień, a i pierwsze spotkanie nie jest tym wymarzonym. Jednak nie przeszkadza to narastającemu napięciu i wyraźnie wyczuwalnej chemii. Gdy w końcu obydwoje odkrywają karty, zawierają układ. Zero uczuć, dużo seksu. I dopóki żadne z nich nie złamie dwóch zasad Milesa, dopóty obowiązuje ich umowa.
1. Nie pytaj o przeszłość.
2. Nie oczekuj przyszłości.
Czy skażona miłość może okazać się czymś pięknym? Czy ciała i dusze mogą zapłonąć od czegoś więcej niż czysta żądza?
Gdy po raz pierwszy zabierałam się za "Ugly Love" w oryginale w wakacje 2015, nie sądziłam, że kompletnie mnie pochłonie. Wiedziałam, że Colleen Hoover stworzyła coś fantastycznego, jednak nie byłam przygotowana na taką historię. Oczekiwałam erotyka w wydaniu młodzieżowym. Nie dajcie się zmylić - dostałam go. I to w pakiecie z feerią emocji, morzem łez i wzruszeń oraz przepiękną, choć skażoną, miłością. Przez całe wakacje nie udało mi się przeczytać żadnej książki, która tak by mnie poruszyła i zarazem rozbroiła emocjonalnie jak "Ugly Love" - po moim oryginalnym egzemplarzu książki widać troszeczkę, jak ją przeżywałam. W końcu niemal dosłownie tonęłam we łzach.
"Wszystko, co mówi Miles, wywołuje mój ból. Chyba ze względu na to, jak wspaniałe chwile przeżyliśmy razem, a także to, że moim zdaniem wszelkie złe chwile z łatwością by przeminęły, gdyby tylko chciał."
Hoover po prostu totalnie rozbraja. Już sam początek znajomości Milesa i Tate zapowiada przejażdżkę pełną mocnych wrażeń. Z każdą kolejną stroną czuć to niesamowite napięcie seksualne, dosłownie namacalną chemię, której nie sposób się oprzeć nawet jako osoba trzecia. Jestem pewna, że każda czytelniczka zapragnie zamienić się z Tate miejscami, byleby tylko doświadczyć namiętności z rąk Milesa. Tylko jest haczyk - pamiętajcie o dwóch zasadach podanych powyżej. I o tym, że Miles się nie zakochuje.
Książka przez wielu fanów porównywana jest do "Pięćdziesięciu twarzy Greya". Mogę Was jednak zapewnić, że różnic jest niesamowicie wiele. Będę miała dla Was specjalny wpis na ten temat, ale już teraz mogę nakreślić, że jedynym, co łączy obie powieści, jest duża ilość seksu oraz fakt, że główny bohater twierdzi, że nie uprawia miłości, tylko się pieprzy. Grey po prostu dosadniej to określa, ale myśl jest podobna.
Nie ma tematyki BDSM, nie ma uległej bohaterki. Jest za to zakochana kobieta, której na pewno nikt nie uzna za bierną w związku, oraz mężczyzna z przeszłością, od której nie może się uwolnić.
"– Każ mi wyjść – prosi. Czuję na szyi jego ciepły oddech. – Nie potrzebujesz tego. – Pokrywa pocałunkami moją szyję i przerywa tylko po to, by powiedzieć: – Po prostu nie mogę przestać cię pragnąć. Każ mi wyjść, a wyjdę. Nie mówię mu tego. Kręcę głową. – Nie mogę."
Mimo dużej ilości scen łóżkowych nie ma mowy, by "Ugly Love" nazwać erotykiem. Teaser zapowiadanego filmu (tak, tak, BĘDZIE EKRANIZACJA!) wyraźnie podkreśla ten wątek, ale moim zdaniem dość mocno krzywdzi fabułę i całe piękno historii, w której seks to tylko jeden z elementów. Powieść zdecydowanie należy do nurtu New Adult, z tym, że zawiera znacznie więcej emocji niż wiele obecnych na rynku pozycji. Dramaty nie są naciągane, uczucia wylewają się ze stron, a miłość ze skazą ukazana jest jako coś przepięknego.
Warto też podkreślić, że punkty widzenia głównych bohaterów przeplatają się ze sobą. Raz widzimy teraźniejszość oczami Tate, a kiedy indziej przeszłość od strony Milesa. Dzięki temu mamy wgląd w wydarzenia, które uczyniły chłopaka takim, jakiego poznała Tate. Nie spotkałam się jeszcze z takim zagraniem i między innymi dlatego ta książka mnie uwiodła. Widać, że profil psychologiczny Milesa został szczegółowo przemyślany i autorka nie potraktowała go na zasadzie "odwalenia" roboty.
"Miłość nie zawsze jest piękna, Tate. Czasami przez lata masz nadzieję, że okaże się czymś innym. Czymś lepszym. A potem, zanim się spostrzeżesz, wracasz do punktu wyjścia i zostajesz z niczym."
Ponadto wiem, że wiele osób krytykuje polską okładkę. Powiedziałabym Wam, dlaczego oryginalna również nie jest najlepsza, ale z pewnością zaspoilerowałoby to wydarzenia, więc wybaczcie, ale nic nie zdradzę. Przyznam jedynie, że sama z początku byłam rozczarowana naszą polską wersją, jednak dziś stwierdzam, że nie jest tak źle. Pewnie, napis razi w oczy na takim tle, ale jest ta tajemnicza atmosfera, a to najważniejsze.
Wątpię, że ktokolwiek ma w tej chwili wątpliwości, czy warto sięgnąć po "Ugly Love", gdy tylko ukaże się na polskim rynku 13 kwietnia. Moim zdaniem to jedna z najlepszych powieści Hoover - nie tylko pod kątem fabuły i pomysłu na bohaterów, ale również zawartych emocji.
Każdy z nas przechodził w życiu etap zwątpienia w sens tego, co dzieje się wokół. Nie tylko w pracę i własne pragnienia, ale również, a może nawet przede wszystkim, w miłość. Colleen Hoover odnosi się właśnie do tego uczucia - miłości ze skazą. Miłości brzydkiej. Miłości, która nie powinna w ogóle zaistnieć i którą nie powinno się nikogo obdarowywać. "Ugly Love" -...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to