-
ArtykułyHeather Morris pozdrawia polskich czytelnikówLubimyCzytać3
-
ArtykułyTajemnice Wenecji. Wokół „Kochanka bez stałego adresu” Carla Fruttera i Franca LucentiniegoLubimyCzytać2
-
ArtykułyA.J. Finn po 6 latach powraca z nową książką – rozmowa z autorem o „Końcu opowieści”Anna Sierant1
-
ArtykułyZawsze interesuje mnie najgorszy scenariusz: Steve Cavanagh opowiada o „Adwokacie diabła”Ewa Cieślik1
Biblioteczka
2015-03-14
2015-03-22
Dobry wstęp do większej całości: wiele wątków, postaci, których losy jeszcze się ze sobą nie splotły. Na razie 7 gwiazdek na zachętę, nie omieszkam w niedługim czasie sięgnąć po drugi tom.
Dobry wstęp do większej całości: wiele wątków, postaci, których losy jeszcze się ze sobą nie splotły. Na razie 7 gwiazdek na zachętę, nie omieszkam w niedługim czasie sięgnąć po drugi tom.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-18
Po zawodzie, jakim się okazała trylogia www Sawyera, postanowiłam dać autorowi szansę i sięgnęłam po "Futurospekcję". Okazało się, że była to jedna z lepszych decyzji czytelniczych, jakie kiedykolwiek podjęłam.
Co by było, gdybyśmy mogli uchylić rąbka tajemnicy i zobaczyć urywek naszej przyszłości? A co by było, gdyby swoją przyszłość zobaczyła cała ludzkość? Ale wizja przyszłości wcale nie dla wszystkich okazałaby się błogosławieństwem.
Co zrobilibyśmy z wiedzą, że za 21 lat będziemy mieli innego partnera życiowego, niż teraz? Żyć dalej i inwestować w związek, który jakby z góry jest skazany na przegraną, czy po prostu się rozejść? A gdybyśmy za 21 lat mieli już nie żyć, czy warto próbować odwrócić bieg zdarzeń, czy w zasadzie nie ma po co się wysilać?
Sawyer zadaje bardzo ważne pytania: czy jeśli chodzi o nasze życie, rządzi nim determinizm i wszystko jest z góry ustalone, czy mamy wolną wolę, która pozwala nam podejmować realne decyzje, a nie tylko ich złudzenie? Czy mamy wpływ na nasze losy, czy nasze życie jest tylko grecką tragedią, a nad nami wisi nieprzejednane fatum?
Dodajmy do tego rewelacyjne dysputy bohaterów na temat fizyki kwantowej, czasoprzestrzeni Minkowskiego, kota Schroedingera, który jest żywy lub martwy tylko, gdy w jego świecie pojawi się obserwator, który mógłby to stwierdzić... No miodzio! Te wszystkie fragmenty o neutrinach przenikających Ziemię powodowały realny dreszcz na moich plecach :)
Fanom fizyki w szczególności i nauki w ogóle - serdecznie polecam!
Po zawodzie, jakim się okazała trylogia www Sawyera, postanowiłam dać autorowi szansę i sięgnęłam po "Futurospekcję". Okazało się, że była to jedna z lepszych decyzji czytelniczych, jakie kiedykolwiek podjęłam.
Co by było, gdybyśmy mogli uchylić rąbka tajemnicy i zobaczyć urywek naszej przyszłości? A co by było, gdyby swoją przyszłość zobaczyła cała ludzkość? Ale wizja...
2015-08-03
Pomimo faktu, że "451 Fahrenheita" ma już grubo ponad pół wieku oraz że to klasyka sci-fi, której nie wypada nie znać, muszę się przyznać, że powieść Raya Bradbury'ego trafiła w moje ręce dopiero teraz, po latach czytania fantastyki wszelkiej maści. Książka zupełnie nie spełniła moich oczekiwań, ale - paradoksalnie - okazało się to jej największą zaletą.
Przyzwyczajona do współczesnych antyutopii oraz powieści postapokaliptycznych nie byłam przygotowana na to, co zaserwował mi autor, a mianowicie: kwiecisty, barwny język, którym (niestety) już nikt nie pisze. Lektura "Fahrenheita" była dla mnie jak konsumpcja niezwykle wyszukanego, wysmakowanego i wypieszczonego posiłku. Oszczędność słowa, tak hołubiona w dzisiejszych czasach, musiała pokornie pójść do kąta i dać dojść do głosu poetyckim niemal porównaniom i metaforom.
Kolejne (na szczęście) niezrealizowane oczekiwania miałam wobec samej treści. Z powodu opisu oczekiwałam chyba thrillera sensacyjnego z wątkami politycznymi, a otrzymałam historię zagubionego bohatera, który próbuje odnaleźć się w świecie pop-kultury i konsumpcjonizmu, i który stara się nazwać budzące się w nim na nowo uczucia. Jego podróż w głąb samego siebie nie jest pozbawiona odrobiny szaleństwa, ale w tym szaleństwie jest metoda, która prowadzi do samopoznania i identyfikacji własnych uczuć i potrzeb.
Przysłowiową wisienką na torcie okazało się smakowite posłowie Marka Oramusa, które zalecam przeczytać, nawet jeśli nie macie tego w zwyczaju. Z interpretacją Marka Oramusa można się zgodzić lub nie (porusza on m.in. kwestię, czy każda literatura jest warta ocalenia), ale stawia on kilka bardzo ważnych pytań i porusza kilka współczesnych problemów, które nie istniały w latach pięćdziesiątych (np. kwestia piractwa).
Podsumowując: książkę bardzo serdecznie polecam. A polecając, zachęcam do własnych refleksji. Bo właśnie o nie Bradbury'emu chodziło: nie o fabułę, akcję, czy nawet bohaterów, ale o zadanie pytań, na które trzeba szukać odpowiedzi, razem jako społeczeństwo, i każdy człowiek z osobna.
Pomimo faktu, że "451 Fahrenheita" ma już grubo ponad pół wieku oraz że to klasyka sci-fi, której nie wypada nie znać, muszę się przyznać, że powieść Raya Bradbury'ego trafiła w moje ręce dopiero teraz, po latach czytania fantastyki wszelkiej maści. Książka zupełnie nie spełniła moich oczekiwań, ale - paradoksalnie - okazało się to jej największą zaletą.
Przyzwyczajona do...
2015-03-25
Trylogia www to pierwsza w moim przypadku przygoda z Robertem Sawyerem i niestety, nie spełniła moich oczekiwań.
Przede wszystkim, niektóre fragmenty były naiwne, wręcz infantylne. Autor próbuje ukazać zagrożenie dla Webminda i jego przyjaciół ze strony władz USA i Kanady, ale niezbyt mu to wychodzi; agencja bezpieczeństwa okropnie długo debatuje, co zrobić z nieznanym zagrożeniem w postaci sztucznej świadomości, a jej metody są mało drastyczne i wdrażane w ślimaczym tempie. Mój paranoiczny umysł podpowiada, że gdybym ja nawiązała kontakt ze sztuczną inteligencją, która jest w stanie złamać każdy szyfr, na następny dzień miałabym na karku antyterrorystów.
Sam Webmind jako istota posiadająca kilkakrotnie bardziej złożoną inteligencję od ludzkiej, też wydaje się być mało bystry, przenikliwy. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że pomimo całego swojego rozwoju i całej nabytej wiedzy, jego zdolności rozumowania wcale nie powalają na kolana. Gdy czyta się fragmenty z jego punktem widzenia, jego dylematy wydają się bardzo ludzkie, a zdolności przewidywania - ograniczone. A wydawałoby się, że tak potężna, inteligentna istota będzie w stanie przewidzieć ryzyko swoich działań.
Nie podobały mi się też fragmenty opisujące dylematy dojrzewania głównej bohaterki. OK, Caitlin ma 16 lat, ale czy to oznacza, że muszę czytać, że rosną jej piersi, albo że nie wie za bardzo, co zrobić z penisem, jak już znajdzie się w sytuacji sam-na-sam ze swoim chłopakiem? No niekoniecznie. Odniosłam wrażenie, że autor nie bardzo wiedział, dla kogo chce napisać swoją trylogię, dla starszych czy młodszych czytelników, więc napisał ją dla obu tych grup. Efekt jest raczej nieciekawy: te dojrzalsze fragmenty giną pod tymi napisanymi dla nastolatek.
To, co z kolei mi się podobało, to narracja, sposób prowadzenia akcji, która mnie wciągnęła, wessała wręcz. Książkę połknęłam w błyskawicznym tempie, widać, że Sawyer ma talent do pisania. Ale cały koncept książki mógłby być troszkę bardziej przemyślany. Na dany moment tom drugi otrzymuje ode mnie 6*.
Trylogia www to pierwsza w moim przypadku przygoda z Robertem Sawyerem i niestety, nie spełniła moich oczekiwań.
Przede wszystkim, niektóre fragmenty były naiwne, wręcz infantylne. Autor próbuje ukazać zagrożenie dla Webminda i jego przyjaciół ze strony władz USA i Kanady, ale niezbyt mu to wychodzi; agencja bezpieczeństwa okropnie długo debatuje, co zrobić z nieznanym...
2015-11-30
2015-11-30
2015-11-29
W moim osobistym rankingu książek Sawyera, "Hominidów" uważam za lepszych od trylogii www, a gorszych od "Futurospekcji". Mimo wszystko, nie są to różnice drastycznie duże; Sawyer pisze w miarę podobnie, jego styl jest już ukształtowany, różni się tylko tematyka, którą autor bierze pod lupę. W "Futurospekcji" była to kwestia czasu i jego następstw, trylogia www opisuje powstanie sztucznej inteligencji w Internecie, z kolei "Hominidzi" to połączenie teorii ewolucji z fizyką kwantową. Brzmi ciekawie, nieprawdaż?
Bardzo u Sawyera lubię fakt, iż pod płaszczykiem powieści przemyca wiele newsów i ciekawostek naukowych. Często czytam jego książki dla samej wiedzy, którą można - zupełnie mimochodem - dzięki ich lekturze przyswoić. Przy czym nie jest to hard sci-fi w stylu Grega Egana, który też jest jednym z moich ulubionych pisarzy, ale który jednak tej informacji stricte naukowej stosuje dosyć sporo. W przypadku Sawyera mam wrażenie, że jest bardziej lekkostrawny i że spodoba się także naukowym laikom.
Żeby nie było, że tylko słodzę, "Hominidzi" mają jednak swoje wady. Jedną z nich jest - SPOILER! - scena gwałtu, którą autor serwuje nam prawie na początku powieści. Jestem kobietą, i wolałabym być ostrzeżona, że coś takiego przyjdzie mi czytać.
W moim osobistym rankingu książek Sawyera, "Hominidów" uważam za lepszych od trylogii www, a gorszych od "Futurospekcji". Mimo wszystko, nie są to różnice drastycznie duże; Sawyer pisze w miarę podobnie, jego styl jest już ukształtowany, różni się tylko tematyka, którą autor bierze pod lupę. W "Futurospekcji" była to kwestia czasu i jego następstw, trylogia www opisuje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-02
Bardzo mocno chciałam dać tej książce wyższą ocenę. Ze względu na autora, którego twórczość lubię i polecam, oraz za świetny początek, który mnie urzekł: dzieciństwo głównych bohaterów na Teranezji. Ktoś już wspomniał, że przypominało ono historię dwóch młodych Enderów, niczym z książek Orsona Scott Carda. Faktycznie coś w tym jest, poznajemy dwoje niesamowitych dzieci, które muszą walczyć z przeciwnościami losu i przedwcześnie odnaleźć się w świecie dorosłych.
Niestety, nic z tej magii nie odnajdziemy w dalszych rozdziałach książki. Bohaterowie okazują się mniej ważni od dywagacji naukowych na temat genetyki i ewolucji, czasami wręcz wydaje mi się, że istnieją tylko po to, żeby móc perorować na naukowe tematy... Podobne zagrożenie widziałam już w "Stanie wyczerpania", gdzie były momenty, w których Egan sprawiał wrażenie nadmiernie przejętego naukową stroną swojej książki, traktując część fabularną po macoszemu. Ale o ile "Stan wyczerpania" wyszedł z tego obronną ręką, o tyle "Teranezja" poległa na całej linii.
Nie mogę powiedzieć, że jest to zła książka. Ale zdecydowanie za dużo jest w niej dłużyzn i sztucznych dialogów. Książka najbardziej spodoba się fanom biologii / genetyki. Reszta czytelników może być nieco zawiedziona.
Bardzo mocno chciałam dać tej książce wyższą ocenę. Ze względu na autora, którego twórczość lubię i polecam, oraz za świetny początek, który mnie urzekł: dzieciństwo głównych bohaterów na Teranezji. Ktoś już wspomniał, że przypominało ono historię dwóch młodych Enderów, niczym z książek Orsona Scott Carda. Faktycznie coś w tym jest, poznajemy dwoje niesamowitych dzieci,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-14
Taka sobie ocena na Lubimy Czytać oraz fakt, iż książkę widziałam nie raz na przecenach sprawiły, że oczekiwałam przeciętnej, niczym nie wyróżniającej się powieści. Jakie było moje zdziwienie, gdy "Radio Darwina" okazało się być jedną z lepszych powieści sci-fi, jakie czytałam w ostatnim czasie!
Wyobraźcie sobie połączenie naukowego podejścia Grega Egana z socjologicznym zacięciem Nancy Kress, dorzućcie do tego nieskrępowaną wyobraźnię Arthura C. Clarke'a, a otrzymacie kwintesencję "Radio Darwina". Nie dziwię się, że Greg Bear dostał za nią nagrodę Nebula (o czym doczytałam będąc już w połowie lektury). Autorowi udało się bowiem połączyć wątki: obyczajowe, socjologiczne, naukowe i skrajnie fantastyczne w jeden smakowity kąsek.
Jeśli lubisz dobre sci-fi i nie uciekasz w popłochu na widok pojęć z biologii czy genetyki, ta książka jest dla Ciebie. Bardzo, bardzo serdecznie polecam!
Taka sobie ocena na Lubimy Czytać oraz fakt, iż książkę widziałam nie raz na przecenach sprawiły, że oczekiwałam przeciętnej, niczym nie wyróżniającej się powieści. Jakie było moje zdziwienie, gdy "Radio Darwina" okazało się być jedną z lepszych powieści sci-fi, jakie czytałam w ostatnim czasie!
Wyobraźcie sobie połączenie naukowego podejścia Grega Egana z socjologicznym...
2016-05-19
O ile pierwszy tom wciągnął mnie niesamowicie, o tyle jego kontynuacja nie zrobiła na mnie już takiego wrażenia. "Radio Darwina" charakteryzowało świetne połączenie nauki, refleksji społecznych oraz akcji, dzięki której trudno się było oderwać od lektury. "Dzieciom Darwina" brak tego czegoś, tej "iskry bożej", jakby natchnienie autora się już skończyło, a książka została napisana z automatu.
Nie jest to książka zła; autor nadal może pochwalić się świetnym warsztatem, jednakże nie ma już tego poczucia celowości, jakby Bear nie do końca wiedział, co właściwie chce nam przekazać. Czytając "Dzieci Darwina" miałam poczucie, jakbym wraz z bohaterami brodziła w gęstej mgle, miotając się bez celu. Nawet wątek religijny wydał mi się wciśnięty na siłę (albo ja nie zrozumiałam, czemu miał służyć w zamyśle autora).
Czy warto przeczytać "Dzieci Darwina"? Myślę, że tak, choćby z samej ciekawości, jak wg autora potoczyłyby się dalsze losy bohaterów. To cały czas jest ten sam Bear, to samo świetne pióro, brakuje w nim tylko charyzmy i pasji, które charakteryzowały poprzedniczkę. Ode mnie ocena 6 gwiazdek - książka dobra.
O ile pierwszy tom wciągnął mnie niesamowicie, o tyle jego kontynuacja nie zrobiła na mnie już takiego wrażenia. "Radio Darwina" charakteryzowało świetne połączenie nauki, refleksji społecznych oraz akcji, dzięki której trudno się było oderwać od lektury. "Dzieciom Darwina" brak tego czegoś, tej "iskry bożej", jakby natchnienie autora się już skończyło, a książka została...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-01
"W dół, do ziemi" to bardzo dobra powieść sci-fi, w której autor świetnie opisuje obce rasy i różnice w mentalności między nimi a ludzkością. Nie jest to wcale proste zadanie; wielu pisarzy fantastyki poległo właśnie na kreacji obcych ras, które poza wyglądem niczym się omal od człowieka nie różniły. Silverberg wyszedł z tej próby obronną ręką, były nawet fragmenty, które przypominały mi lekturę "Z milczącej planety" C.S. Lewisa, która to powieść należy do klasyki literatury science-fiction. "W dół, do ziemi" otrzymuje zatem ode mnie zasłużone 7/10 gwiazdek - książka bardzo dobra.
Niestety, kolejna powieść zawiodła moje oczekiwania, choć zapowiadała się naprawdę świetnie. "Czas przemian" napisany jest w narracji pierwszoosobowej, która o dziwo nie tylko nie drażniła mnie, ale od pierwszych stron wciągnęła mnie w lekturę. Pomysł społeczeństwa, w którym słowa "ja" i "moje" są traktowane jako wulgaryzmy, był naprawdę ciekawy. Niestety im dalej w las, tym gorzej, autor wiele stracił w moich oczach przez nobilitowanie narkotyków oraz kiepskiej jakości wstawki erotyczne, które budziły we mnie mieszankę zażenowania, politowania oraz obrzydzenia. Z powodu tych mankamentów "Czas przemian" otrzymuje ode mnie zaledwie 5/10 gwiazdek.
Średnia z obu tych ocen - 6/10, dobrze wyraża moje mieszane odczucia po zakończeniu lektury. Silverberg ma lekkie pióro i świetne pomysły; niestety jest też okropnym szowinistą, a jego warsztat jest nierówny i miejscami pozostawia wiele do życzenia. Szkoda, bo mogło być dużo, dużo lepiej.
"W dół, do ziemi" to bardzo dobra powieść sci-fi, w której autor świetnie opisuje obce rasy i różnice w mentalności między nimi a ludzkością. Nie jest to wcale proste zadanie; wielu pisarzy fantastyki poległo właśnie na kreacji obcych ras, które poza wyglądem niczym się omal od człowieka nie różniły. Silverberg wyszedł z tej próby obronną ręką, były nawet fragmenty, które...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10-23
Zbiór opowiadań "Słonie na Neptunie" to moja pierwsza przygoda z M.Resnickiem, i od razu bardzo udana. Wydaje mi się, że to pozycja idealna zarówno dla wielbicieli opowiadań, jak i dla osób, które z krótszą formą nie mieli do tej pory do czynienia. Autor bowiem umiejętnie łączy lekkie pióro, ciekawe pomysły oraz głębokie przemyślenia na temat ludzkiej natury. Poniżej przedstawię wam moje ulubione opowiadania:
"43 dynastie antaryjskie" to opowieść tubylca, który pracuje jako przewodnik. Jego świat został podbity przez ludzkich najeźdźców, którym teraz on musi się kłaniać, być uprzejmy i opowiadać o losie swojej planety przedstawicielom rasy, która ją podbiła. Słodko-gorzka, nostalgiczna alegoria współczesnych Indian/Aborygenów, którzy muszą opowiadać o swoim upadku białym turystom.
"Siedem spojrzeń na Wąwóz Olduvai" dzieje się daleko, daleko w przyszłości, gdy ludzka rasa zdążyła już zdobyć milion światów, a następnie wyginąć. Inne obce rasy przybywają na Ziemię, żeby zaobserwować, jaki świat zrodził największych zdobywców kosmosu. Jest to bardzo niepokojący tekst, który stawia pytanie: jaka cecha człowieka umożliwiła mu wybicie się ponad wszystkie rasy na Ziemi. Odpowiedź autora na to pytanie chyba nie każdemu się spodoba.
"Barnaba na wybiegu" kojarzy mi się z trylogią www Sawyera, w której szympans bonobo uczy się języka migowego i innych umiejętności świadczących o rozwijającej się inteligencji. Resnick porusza podobny temat, ale zastanawia się, czy dla takiego szympansa byłoby miejsce w dzisiejszym świecie? Czy człowiek jest w stanie uszanować inną inteligentną rasę? Ponownie, odpowiedź autora na to pytanie nie napawa optymizmem.
"Zimowe przesilenie" to króciutka opowieść o Merlinie (tak, o czarodzieju Merlinie). Jednocześnie porusza ona bardzo ważny temat przemijania i zapominania oraz stanowi po części alegorię choroby Alzheimera: "Była (...) choroba starszych ludzi, polegająca na tym, że traci się kawałki umysłu, fragmenty przeszłości, dawne myśli i uczucia, aż zostaje samo pierwotne id, domagające się ciepła i pożywienia. Widzicie znikające kawałki siebie, próbujecie wywołać je z niepamięci, ale to się nie udaje...". Bardzo smutny, smutny tekst.
Opowiadania o Kirinyadze - kontrowersyjne, zmuszające do myślenia teksty o próbie odtworzenia afrykańskiej społeczności plemiennej na innej planecie. Bardzo ciężko jednoznacznie je zinterpretować, odsłaniają bowiem zarówno najlepsze, jak i najgorsze strony pierwotnych kultur: poszanowanie ziemi i tradycji idzie tam w parze z zabobonami i okrutnymi praktykami, takimi jak obrzezanie dzieci obu płci. Autor jest wyraźnie zauroczony plemieniem Kukuju, co nie zmienia faktu, że potrafi spojrzeć na nie obiektywnie.
"Słonie na Neptunie" to jeden z lepszych zbiorów opowiadań, jakie mi ostatnio wpadły w ręce. Z 14 opowiadań tylko 3 mnie nie zainteresowały, co daje 80% zadowolenia z lektury - czyli ocena 8/10. Gorąco polecam!
Zbiór opowiadań "Słonie na Neptunie" to moja pierwsza przygoda z M.Resnickiem, i od razu bardzo udana. Wydaje mi się, że to pozycja idealna zarówno dla wielbicieli opowiadań, jak i dla osób, które z krótszą formą nie mieli do tej pory do czynienia. Autor bowiem umiejętnie łączy lekkie pióro, ciekawe pomysły oraz głębokie przemyślenia na temat ludzkiej natury. Poniżej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10-29
Mam za sobą świetne zbiory opowiadań Poula Andersona i Mike'a Resnicka, na świeżo mogę więc porównać do nich "Siedemdziesiąt dwie litery". Niestety, ale w takim towarzystwie teksty Teda Chianga wypadają bardzo, bardzo słabiutko.
Nie mogę odmówić autorowi miejscami intrygujących pomysłów, niektórych stricte science, innych zupełnie fantastycznych. Niestety, dobry pomysł to tylko połowa sukcesu - druga połowa to wykonanie, które ma zaangażować czytelnika, wzbudzić w nim jakieś emocje, refleksje. Niestety autor poległ tutaj na całej linii; tworzeni przezeń bohaterowie są albo niesympatyczni, albo irytujący, albo kompletnie drewniani. Mam wrażenie, że Chiangowi łatwiej pisać o neutrinach i superkomputerach, niż o ludziach... A to jest mankament, którego nie byłam w stanie przeskoczyć.
Komu mogę polecić "Siedemdziesiąt dwie litery"? Chyba tylko osobom, dla których relacje międzyludzkie w książkach są tylko dodatkiem, który można pominąć. Ja ponownie po ten tomik nie sięgnę.
Mam za sobą świetne zbiory opowiadań Poula Andersona i Mike'a Resnicka, na świeżo mogę więc porównać do nich "Siedemdziesiąt dwie litery". Niestety, ale w takim towarzystwie teksty Teda Chianga wypadają bardzo, bardzo słabiutko.
Nie mogę odmówić autorowi miejscami intrygujących pomysłów, niektórych stricte science, innych zupełnie fantastycznych. Niestety, dobry pomysł to...
2018-08-27
Być może miałam zbyt wysokie oczekiwania co do "Pierścienia", ale w recenzjach ciągle przewijało się określenie "klasyk", co stawia poprzeczkę dość wysoko. Niestety, proza pana Nivena niezbyt do mnie przemówiła, fabuła była dość nudna, a bohaterowie płascy i nijacy. Najbardziej zabolało mnie, jak autor przedstawił główną postać kobiecą: jako młodą, głupiutką, ograniczoną dziewczynę, po której nikt się nic mądrego nie spodziewa, ale która przez to, że jest "zmysłowa jak kotka", została kochanką głównego bohatera. Przykre.
Jedyny plus, który powstrzymał mnie od wystawienia bardziej negatywnej oceny, to humor, który parę razy wywołał na mojej twarzy uśmiech. Niestety, parę wesołych momentów to za mało, żeby "Pierścień" otrzymał ode mnie ocenę wyższą niż 5 gwiazdek - książka przeciętna.
Być może miałam zbyt wysokie oczekiwania co do "Pierścienia", ale w recenzjach ciągle przewijało się określenie "klasyk", co stawia poprzeczkę dość wysoko. Niestety, proza pana Nivena niezbyt do mnie przemówiła, fabuła była dość nudna, a bohaterowie płascy i nijacy. Najbardziej zabolało mnie, jak autor przedstawił główną postać kobiecą: jako młodą, głupiutką, ograniczoną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-30
2019-04-29
Lektura "Warana" nastrojem przypominała mi "Czarnoksiężnika z Archipelagu" Ursuli Le Guin, czym na pewno nikogo nie zdziwię zważywszy na fakt, że podobne porównanie znajdziecie na okładce książki. Towarzyszymy głównemu bohaterowi w jego podróżach, obserwujemy, jak dojrzewa, zakochuje się, uniezależnia się od rodziny, nabiera ogłady. Kibicujemy mu i trzymamy za niego kciuki, kiedy kolejny raz - niemal mimochodem - pakuje się w kolejne tarapaty.
Jednocześnie, im bliżej końca powieści, tym wydźwięk lektury robi się coraz bardziej gorzki. Upływ czasu zmienia bowiem wszystko i wszystkich, a w szczególności rodzinę i przyjaciół, którzy kiedyś byli nam tak bliscy. Cytując fragment książki, "Czas to najstraszniejsza rzecz na świecie (...) Nie możemy z nim zawrzeć pokoju. Nie da się znaleźć nań lekarstwa. Ani zawrócić go wstecz. Czas jest ostatecznym mrokiem, i jeżeli ktoś w nim coś utracił - wspomnienie, szczęśliwy dzień albo kochaną osobę... nic i nigdy mu ich nie przywróci."
O czym jest "Waran", spytacie. To słodko-gorzka powieść o poznawaniu świata i samego siebie, o szukaniu własnej drogi i gonieniu za niedoścignionym, ale nade wszystko, to historia o przemijaniu.
Lektura "Warana" nastrojem przypominała mi "Czarnoksiężnika z Archipelagu" Ursuli Le Guin, czym na pewno nikogo nie zdziwię zważywszy na fakt, że podobne porównanie znajdziecie na okładce książki. Towarzyszymy głównemu bohaterowi w jego podróżach, obserwujemy, jak dojrzewa, zakochuje się, uniezależnia się od rodziny, nabiera ogłady. Kibicujemy mu i trzymamy za niego kciuki,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05-07
"Non Stop" to powieść wydana pierwotnie w 1958, a więc dobre pół wieku temu. Co więcej, zestarzała się nadzwyczaj dobrze. Czytając powieść Aldissa nie mamy poczucia, że opisywana technologia jest "przedpotopowa", a przedstawiana wizja świata nieaktualna, wręcz przeciwnie. Autor swoją książką daję wyraz sceptycyzmu wobec potrzeby i sensu podróży międzygwiezdnych, które skazują członków załogi na wieloletnią izolację oraz narażają ich na rozmaite zagrożenia na obcych planetach. Temat jest więc jak najbardziej na czasie.
Niestety, "Non stop" ma też sporo minusów:
1) Niespójna wizja społeczeństwa na statku,
2) Nieprzekonujący główny bohater,
3) Tandetny wątek romansu, gdzie wystarczy dzień-dwa na zakochanie się,
4) Ogólny chaos i brak konsekwencji.
Żeby nie był gołosłownym, podam jeden przykład takiej niekonsekwencji. Otóż główny bohater, Roy, na początku jest opisywany jako mało bystry, kojarzenie faktów i związków przyczynowo-skutkowych sprawia mu wyraźną trudność. Tymczasem im bliżej końca powieści (która dzieje się na przestrzeni paru tygodni, nie więcej), ten sam Roy niczym rasowy śledczy tropi spiski, znajduje ukryte przejścia i odkrywa niejedną tajemnicę, jakby każda strona oprócz doświadczenia dodawała mu także inteligencji.
Podsumowując, nie żałuję przeczytania powieści Aldissa, autor ma ogromną wyobraźnię oraz przedstawia wiele intrygujących pomysłów, zaś poruszana przez niego tematyka wielopokoleniowych podróży międzygwiezdnych i ich konsekwencji niewątpliwie zasługuje na uwagę czytelnika. Jednocześnie doceniając jej wartość, muszę przyznać że "Non Stop" nie trafi na listę moich ulubionych książek i nie planuję do niej wracać, przez co nie pozostanie w mojej kolekcji na dłużej.
"Non Stop" to powieść wydana pierwotnie w 1958, a więc dobre pół wieku temu. Co więcej, zestarzała się nadzwyczaj dobrze. Czytając powieść Aldissa nie mamy poczucia, że opisywana technologia jest "przedpotopowa", a przedstawiana wizja świata nieaktualna, wręcz przeciwnie. Autor swoją książką daję wyraz sceptycyzmu wobec potrzeby i sensu podróży międzygwiezdnych, które...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-06-01
2019
Obie mini-powieści opisują intrygujące dylematy transhumanizmu i końca ludzkości takiej, jaką znamy obecnie. Anderson zadaje ważne pytania: co stanowi o istocie człowieczeństwa, gdzie zaczyna się, a gdzie kończy definicja człowieka, w którym momencie przekroczymy tę granicę i co jest poza nią.
O ile poruszane pytania są z gatunku odważnych i szczególnie jak na czasy, w których pisał autor, nowatorskie, o tyle odpowiedzi serwowane czytelnikowi przez autora nie wyczerpują wcale tematu, czułam spory niedosyt po zakończeniu lektury.
Podsumowując: "Genesis. Olśnienie" to dobry tytuł na rozpoczęcie przygody z literaturą sci-fi o transhumanizmie, ale dla osób, które mają za sobą lekturę np. "Perfekcyjnej niedoskonałości" Dukaja, może się on okazać niewystarczający.
Obie mini-powieści opisują intrygujące dylematy transhumanizmu i końca ludzkości takiej, jaką znamy obecnie. Anderson zadaje ważne pytania: co stanowi o istocie człowieczeństwa, gdzie zaczyna się, a gdzie kończy definicja człowieka, w którym momencie przekroczymy tę granicę i co jest poza nią.
O ile poruszane pytania są z gatunku odważnych i szczególnie jak na czasy, w...
"Wojnę Światów" wydano w 1898 roku; książki napisanej prawie 120 lat temu nie można, wręcz nie powinno się oceniać pod kątem znajomości dzisiejszej techniki. Co z tego, że obraz wykreowany przez Wellsa się zdezaktualizował? Że trąci myszką? Co nieco. Ale to dzieło mające w zamyśle autora przedstawiać wizję przyszłości, okazało się dla nas, osób istniejących ponad stulecie później, oknem w przeszłość. I to jaką!
Przełom XIX i XX wieku Wells opisuje barwnie, zręcznie operując słowem. Po ulicach mkną bryczki i bicykle, znakiem charakterystycznym dżentelmena jest kapelusz, a do łóżka chodzi się spać koniecznie w szlafmycy lub czepku. Nie wiem jak wam, ale dla mnie brzmi to jak przednia powieść historyczna, choć nie taka miała być w zamyśle. Nagle z nieba spadają na okolice Londynu wielkie metalowe cylindry, kryjące w sobie najeźdźców - Marsjan, a sielskie życie Brytyjczyków zostaje brutalnie zaburzone.
Co najmocniej rzuca się w oczy w trakcie lektury? Ogromne nieprzygotowanie Ziemian do inwazji, spowodowane zacofaną w porównaniu do dnia dzisiejszego techniką oraz brakiem organizacji czy pomysłu na skuteczne odparcie najeźdźców. Przyczyną tego mógł być wolny przepływ informacji: jest to epoka gazet porannych i wieczornych, które stanowiły główne źródło wiedzy, oraz depesz wysyłanych telegrafem. Pierwsze prototypy odbiorników radiowych dopiero co powstawały; tak więc radio, telewizja i Internet były jeszcze pieśnią przyszłości.
Dlatego też tak bardzo szokuje dalekowzroczność Wellsa: uzbroił on Marsjan w Czarny Dym, uśmiercający niemalże natychmiastowo wszystkie istoty, które znajdą się w jego zasięgu. Tymczasem pierwsze użycie gazu bojowego na taką skalę miało miejsce w 1914 roku podczas pierwszej wojny światowej - a więc 16 lat po wydaniu książki. Marsjanie próbują też, po przybyciu na Ziemię, skonstruować maszynę latającą - narrator komentuje, że być może dzięki inwazji na Ziemi powstanie pierwszy samolot. Marzenie to urzeczywistnia się dopiero 5 lat później, podczas pierwszego przelotu samolotem przez braci Wright (pomijam wcześniejsze użycie lotni i szybowców, jako pozbawionych napędu).
Kończąc mój przydługi wywód: "Wojna światów" jako książka oderwana od czasów, w których została napisana, wiele traci na wartości. Ale po zrozumieniu, jak wyglądała rzeczywistość pod koniec XIX wieku, czytelnik uświadamia sobie rozmach wizji wykreowanej przez H. G. Wellsa. Dla nas książka może zdawać się miejscami naiwna; w swoim czasie musiała stanowić prawdziwą rewolucję.
"Wojnę Światów" wydano w 1898 roku; książki napisanej prawie 120 lat temu nie można, wręcz nie powinno się oceniać pod kątem znajomości dzisiejszej techniki. Co z tego, że obraz wykreowany przez Wellsa się zdezaktualizował? Że trąci myszką? Co nieco. Ale to dzieło mające w zamyśle autora przedstawiać wizję przyszłości, okazało się dla nas, osób istniejących ponad stulecie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to