-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński4
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński23
Biblioteczka
2017-06-11
2022-05
2024-04-06
W swojej powieści stawia Sturgeon kluczowe pytania o dalsze etapy ewolucji człowieka, a w szczególności o ten moment w rozwoju, w którym powstanie nowy gatunek istoty postludzkiej, który będzie tak odrębny i bardziej rozwinięty od homo sapiens, jak homo sapiens się różnił od neandertalczyka. W wizji Sturgeona takim kamieniem milowym rozwoju ludzkiej rasy jest możliwość połączenia ze sobą jaźni kilku osób, w imię zasady, że całość jest czymś więcej niż tylko sumą pojedynczych jej części.
Oprócz pytania o kierunek ewolucji człowieka Sturgeon stawia tezę, że nieodłączną częścią ewolucji powinien być też ciągły rozwój moralności i etyki, które to miałyby na uwadze zarówno dobro jednostki w społeczeństwie, jak i dobro społeczeństwa jako całości. Skoro więc ludzkość podlega ciągłym zmianom, moralność i etyka muszą iść z tymi zmianami w parze, w przeciwnym razie może się okazać, że jest to bardziej regres niż progres.
Można się z poglądami Sturgeona zgodzić lub nie, można wychwalać lub krytykować jego pomysł na post-człowieka, ale sam fakt zadawania tych jakże fundamentalnych pytań i próba szukania dla nich rozwiązania są według mnie ważniejsze od samych odpowiedzi. A książkę polecam przeczytać każdemu, kto nie stroni od filozofii (i po części także socjologii) w fantastyce naukowej. Jeśli zaś szukacie lektury niezobowiązującej, lekkiej i przyjemnej, to "Więcej niż człowiek" może niekoniecznie trafić w wasze gusta i oczekiwania.
W swojej powieści stawia Sturgeon kluczowe pytania o dalsze etapy ewolucji człowieka, a w szczególności o ten moment w rozwoju, w którym powstanie nowy gatunek istoty postludzkiej, który będzie tak odrębny i bardziej rozwinięty od homo sapiens, jak homo sapiens się różnił od neandertalczyka. W wizji Sturgeona takim kamieniem milowym rozwoju ludzkiej rasy jest możliwość...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-27
"Przestrzeni! Przestrzeni!" to ponura wizja świata pogrążonego w brudzie, smrodzie i głodzie, szarpanego ciężkimi warunkami atmosferycznymi, od duszących, lepkich upałów w lecie, poprzez strugi marznącego deszczu w listopadzie. Chociaż fanką Harrisona nie jestem (podpadł mi inną swoją powieścią), to trzeba przyznać, że piórem posługuje się on całkiem sprawnie, opisy są plastyczne, sugestywne, ale nie przesadzone, a bohaterów da się polubić i kibicować im, pomimo beznadziejności sytuacji. Jest też zachowany odpowiedni stosunek opisów i dialogów, nie ma więc wrażenia, ze książka jest przegadana, albo w drugą stronę - zbyt rozwlekła.
Nie jest to jednak powieść bez wad, do których zaliczyłabym:
1) sprowadzenie przyczyn zapaści do braku kontroli urodzeń jako głównego czynnika wystąpienia kryzysu, a zarazem we wprowadzeniu owej kontroli przedstawia się jedyny ratunek dla ludzkości - jest to wg mnie zbyt powierzchowne potraktowanie tematu. Długoterminowo może i by pomogło, ale przy takiej skali problemów, jakie przedstawia Harrison, potrzebne byłyby doraźne działania tu i teraz. Co da zmniejszenie ilości urodzeń, jeśli ludzie umierają na lewo i prawo z głodu, chorób, czy w zamieszkach?
2) pewne braki logiki, np. jedna z bohaterek jako metodę na przetrwanie stosuje znalezienie sobie bogatych sponsorów, ale jakoś magicznie nigdy nie zachodzi w ciążę (pomimo braku antykoncepcji i wielomiesięcznego takiego sposobu na życie). Wspomina co prawda metodę kalendarzyka, ale jest oczywistym, że jej faceci raczej nie lubili wymówek, i kiedy mieli ochotę na seks, to go dostawali. Plus wspomniany już w innych recenzjach rzekomy rozwój medycyny, którego w ogóle się w książce nie uświadczy, a np. na niedobory w żywieniu dostaje się kartkę żywnościową na... masło orzechowe.
Zakończenie jest też jakoś takie niesatysfakcjonujące - chociaż może takie miało właśnie być, nie z przytupem, a z powolnym, lecz nieuniknionym rozkładem cywilizacji?...
Podsumowując, warto powieść Harrisona przeczytać, ale nie bezkrytycznie. Za to warto wyciągnąć wlasne wnioski, dokąd zmierza świat, i co szkodzi mu najbardziej.
"Przestrzeni! Przestrzeni!" to ponura wizja świata pogrążonego w brudzie, smrodzie i głodzie, szarpanego ciężkimi warunkami atmosferycznymi, od duszących, lepkich upałów w lecie, poprzez strugi marznącego deszczu w listopadzie. Chociaż fanką Harrisona nie jestem (podpadł mi inną swoją powieścią), to trzeba przyznać, że piórem posługuje się on całkiem sprawnie, opisy są...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05
2024-03-31
Kameralna, niespieszna opowieść o końcu świata opowiadana z perspektywy Australii. Dobrze się toto czytało, ale ostatecznie autor nie wysilił się na żadną próbę ocalenia ludzkości, tylko założył, że wszyscy grzecznie położą się w swoich łóżkach, ogródkach, czy gdziekolwiek im najwygodniej, i ze stoickim spokojem popełnią samobójstwa. Wizja cokolwiek nierealna, i zbyt uproszczona, chyba że Australijczycy takie właśnie mają podejście do życia - nie wiem. Na koniec nawet się wzruszyłam, ale ogólnie z wizją autora nie mogę się zgodzić.
Z jednej strony brakowało mi ukazania czarniejszej strony ludzkiej natury, zamieszek, kradzieży, napaści, masowego chaosu, ale też tej naszej nieugiętej natury i niepoddawania się przeciwnościom losom. Mając kilka miesięcy do oczekiwanej zagłady, czemu rząd nie próbował zbudować jakiegoś bunkra, w której część ludzkości mogłaby przetrwać te najgorszą dekadę czy dwie po wojnie atomowej, aż poziom napromieniowania zmniejszyłby się do akceptowalnego poziomu?
Ogólnie, książka dobra, nie żałuję czasu spędzonej przy niej, ale wracać do niej też nie będę.
Kameralna, niespieszna opowieść o końcu świata opowiadana z perspektywy Australii. Dobrze się toto czytało, ale ostatecznie autor nie wysilił się na żadną próbę ocalenia ludzkości, tylko założył, że wszyscy grzecznie położą się w swoich łóżkach, ogródkach, czy gdziekolwiek im najwygodniej, i ze stoickim spokojem popełnią samobójstwa. Wizja cokolwiek nierealna, i zbyt...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-07
Nie jestem zwolenniczką doszukiwania się w fantastyce alegorii na czasy współczesne autorowi - nie uważam, żeby Sauron z Władcy Pierścieni był odpowiednikiem Hitlera etc. - a jednak po zakończeniu lektury "Roju Hellstroma" nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że opowiada on o zderzeniu zachodniej, a w szczególności amerykańskiej kultury, z wizją komunistycznego kolektywu.
Od razu zaznaczę, że Herbert unika tak powszechnego w amerykańskiej kulturze patosu, bohaterstwa, czy wybielania swojego kraju. W jego powieści jego krajanami żądzą dość płytkie, prozaiczne powody, jak choćby chciwość czy pragnienie awansu. Nie było mi łatwo kibicować bohaterom wykreowanym przez Herberta, i wcale nie było takie oczywiste, że to Amerykanie są tymi "good guys" w opisywanym konflikcie.
Dla kontrastu ta druga strona, a więc społeczeństwo stworzone na wzór roju pszczół czy kopca mrówek, jest ukazane - przynajmniej z początku - jako miejsce, gdzie każdy człowiek żyje dla dobra społeczności i jest z tego powodu szczęśliwy. Rój Hellstroma jest też opisywany jako wyższy poziom ewolucji, który umożliwi ludzkości przetrwanie nadchodzących kryzysów i kataklizmów. Dopiero wraz z biegiem powieści poznajemy ciemne strony tego "idealnego" społeczeństwa i nieuchronnie zaczynamy sobie zadawać pytanie, czy cel rzeczywiście uświęca środki?...
Nie oczekujcie jednakże gotowego rozwiązania na te dylematy, bo Herbert zakończeniem powieści nie serwuje nam żadnych ostatecznych odpowiedzi. Jak w prawdziwej polityce, gdy dwa imperia są zbyt duże, żeby się nawzajem zniszczyć, następuje impas na kształt zimnej wojny - stąd skojarzenie z konfliktem USA-ZSRR jest jeszcze intensywniejsze.
Oczywiście, możecie całkowicie odmiennie interpretować tę powieść, i zamiast treści politycznych odczytywać tylko jej fantastyczno-naukową warstwę. Z tej perspektywy z książki Hellstroma też można wiele wyciągnąć, zaś dzięki temu, że technika Roju jest w niej opisana dość ogólnikowo, nie mamy poczucia, że trąci myszką.
Uprzedzam jednak, że jeśli oczekujecie od niej wielowątkowej fabuły rodem z "Diuny", to srogo się zawiedziecie. W moim odczuciu jednak "Rój Hellstroma" nigdy nie miał ani ambicji, ani zamiaru być drugą "Diuną", i broni się doskonale jako powieść skoncentrowana na jednej, ale za to bardzo konkretnej idei.
Nie jestem zwolenniczką doszukiwania się w fantastyce alegorii na czasy współczesne autorowi - nie uważam, żeby Sauron z Władcy Pierścieni był odpowiednikiem Hitlera etc. - a jednak po zakończeniu lektury "Roju Hellstroma" nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że opowiada on o zderzeniu zachodniej, a w szczególności amerykańskiej kultury, z wizją komunistycznego kolektywu.
Od...
2012-04-17
Przeczytałam tę książkę dwukrotnie, raz kilka lat temu i teraz ponownie. W obu przypadkach, po jej zakończeniu musiałam sięgnąć po chusteczki, bo nie byłam w stanie powstrzymać łez wzruszenia.
"Pozytronowy człowiek" to opowieść o duchowej i emocjonalnej podróży głównej postaci-robota, jego ciągłym rozwoju i odkrywaniu nowych uczuć: radości, miłości, zachwytu, ale także niecierpliwości, smutku, poczucia straty. Przede wszystkim zaś, to opowieść o tym, co naprawdę czyni nas ludźmi.
Książka porusza dość bolesny temat, a mianowicie - jak bardzo świadomość nieuchronnej śmierci predestynuje całe nasze życie i jak bardzo umieranie jest nieodłączną częścią naszego człowieczeństwa.
Książkę ogromnie polecam, choć muszę też zwrócić uwagę, że jest to fantastyka poprzedniej epoki. Wydana w 1992 r., zawiera w sobie odniesienia do "dalekiej przyszłości", jaką jest... rok 2007, w którym płatności dokonuje się czekami, choć w wielu krajach ich użycie zostało już zmarginalizowane i wyparte przez przelewy elektroniczne. Co nie zmienia faktu, że dla mnie "Pozytronowy człowiek" to must read, jeśli chodzi o klasykę science-fiction. Polecam!
Przeczytałam tę książkę dwukrotnie, raz kilka lat temu i teraz ponownie. W obu przypadkach, po jej zakończeniu musiałam sięgnąć po chusteczki, bo nie byłam w stanie powstrzymać łez wzruszenia.
"Pozytronowy człowiek" to opowieść o duchowej i emocjonalnej podróży głównej postaci-robota, jego ciągłym rozwoju i odkrywaniu nowych uczuć: radości, miłości, zachwytu, ale także...
2011-09-20
2011-09-19
Dobra kontynuacja części pierwszej. Jeszcze bardziej epicka, magiczna, ale mam nadzieję, że autor nie przesadzi z tą pompą w części trzeciej.
W tomie drugim mamy już bóstwa zstępujące na ziemię jako śmiertelnicy, mamy bohaterów odradzających się po wielu wiekach, magów, którzy za pomocą myśli potrafią zagotować mózgi całej wrogiej armii... Naprawdę martwię się, że w części trzeciej - z takimi elementami świata przedstawionego - ów świat czeka totalny armageddon i to kilka razy pod rząd. To tylko taka moja refleksja - chyba wolałam, jak bohaterami byli zwykli ludzie, a nie bogowie i herosi.
Mimo wszystko, seria (jak na razie) zasługuje na 7 gwiazdek, a jak przeczytam część trzecią, zobaczymy, czy moje obawy były uzasadnione.
Dobra kontynuacja części pierwszej. Jeszcze bardziej epicka, magiczna, ale mam nadzieję, że autor nie przesadzi z tą pompą w części trzeciej.
W tomie drugim mamy już bóstwa zstępujące na ziemię jako śmiertelnicy, mamy bohaterów odradzających się po wielu wiekach, magów, którzy za pomocą myśli potrafią zagotować mózgi całej wrogiej armii... Naprawdę martwię się, że w części...
Absolutnie nie rozumiem fenomenu tej książki. Nie przebrnęłam do końca. Nie była w stanie mnie zainteresować, wciągnąć, dlatego porzuciłam jej czytanie w trakcie. Jeśli kiedykolwiek dam jej drugą szansę i wrócę do niej, może zmienię ocenę.
Absolutnie nie rozumiem fenomenu tej książki. Nie przebrnęłam do końca. Nie była w stanie mnie zainteresować, wciągnąć, dlatego porzuciłam jej czytanie w trakcie. Jeśli kiedykolwiek dam jej drugą szansę i wrócę do niej, może zmienię ocenę.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-08
Kawał solidnego militarnego fantasy. Plusy to na pewno:
- duża ilość akcji i ciekawie zarysowany świat; w książce ciągle coś się dzieje, Czarna Kompania nie siedzi na tyłkach, tylko w swojej podróży odwiedza wiele miejsc. Podróż zaczniemy na południu, wśród Miast-Klejnotów, takich jak Opal i Beryl; w trakcie przygody odwiedzimy także Wieżę - siedzibę Pani, Równinę Strachu, gdzie panuje Stary Ojciec Drzewo, głazy mówią ludzkim głosem, a wieloryby latają, oraz Krainę Kurhanów, gdzie przed wiekami został pogrzebany Dominator, Pani oraz Dziesięciu, Których Schwytano. Wraz z Kompanią przejdziemy setki kilometrów na morzu i lądzie, przez lasy, bagna i pustynie. Szczerze mówiąc, jedyne czego mi brakowało, to mapy świata.
- relatywizm moralny grup walczących o władzę; zarówno Pani wraz z Dzięsięcioma, Których Schwytano, Czarna Kompania, jak i rebelianci walczący w imię Białej Róży stosują metody najgorsze z możliwych, nie wyłączając rzezi, tortur i gwałtów, nie tylko na wrogach, ale także na cywilach. Wszystkie grupy ~ulegają nieubłaganym wymogom wojny, a środki podporządkowują celowi, czyli wygranej w konflikcie. A świat jest tylko szachownicą, na której rozkładają swoje pionki.
- brak podziału na "dobrych" i "złych"; jedynie naprawdę złą postacią jest Dominator, który uosabia Zło przez duże Z. Poza nim wszyscy bohaterowie są rozsiani na ogromnej skali między dobrem a złem, czasami postępują źle w imię większego dobra, a czasami jakiemuś małemu przestępcy udaje się zrobić coś, co w ostatecznym rozrachunku wychodzi na dobre, ale z kompletnie niewłaściwych pobudek. Tak naprawdę Czarna Kompania to grupa oszustów, morderców i gwałcicieli, ale nie wiem, jak Cook to zrobił - oni naprawdę dają się lubić! Także Pani oraz Schwytani budzą na zmianę lęk i sympatię.
Czy powieść Cooka ma minusy? Oczywiście, że ma. Kilka rozwiązań jest trochę naciąganych, kilka motywów nieprzemyślanych, ale są to potknięcia na tyle nieistotne, że nie będę się wdawać w szczegóły. Na razie pierwsze 3 części serii przyniosły mi dużo frajdy i mam zamiar przeczytać kolejne. Gorąco polecam!
Kawał solidnego militarnego fantasy. Plusy to na pewno:
- duża ilość akcji i ciekawie zarysowany świat; w książce ciągle coś się dzieje, Czarna Kompania nie siedzi na tyłkach, tylko w swojej podróży odwiedza wiele miejsc. Podróż zaczniemy na południu, wśród Miast-Klejnotów, takich jak Opal i Beryl; w trakcie przygody odwiedzimy także Wieżę - siedzibę Pani, Równinę Strachu,...
2012-06-20
Bardzo się cieszę, że wydawnictwo REBIS postanowiło wznowić tę trylogię, będącą częścią Sagi o wojnie światów. Swego czasu nieliczne sprzedawane egzemplarze tej trylogii osiągały na aukcjach internetowych horrendalne sumy. Na szczęście dziś czytelnicy nie mają takiego problemu i mogą zakupić ją bez nadmiernego obciążania budżetu.
Czego możemy oczekiwać po pierwszym tomie? Cliche "od zera do bogatera", ale w kobiecym wydaniu. W tym przypadku jest to historia Mary, córki lorda, która miała złożyć śluby zakonne, ale z powodu śmierci ojca i brata na polu bitwy w obcym świecie Midkemii, musi zrzucić habit i objąć funkcję głowy rodu Acoma. Wrogie rody patrzą na każdy jej ruch w nadziei odkrycia jakiejś słabości i wyniszczenia Acoma do cna. Czy im się uda? Przeczytajcie sami.
Jeszcze tylko słowo o nowym wydaniu. Pod względem estetycznym, jest przepiękne - lakierowana okładka ze skrzydełkami, zapobiegająca załamaniom, dobrej jakości papier, wyraźna czcionka z odpowiednim światłem między wersami (nie za dużym, ale też i nie za małym). Jedyne, co mnie irytowało, to nieprzetłumaczenie dwóch, bardzo ważnych nazw własnych. Mówię o nazwach: Warlord (w poprzednich wydaniach - Pan Wojny) i Rift (nie pamiętam już dokładnie przetłumaczonej nazwy, ale chodzi o przejście między światami). Przy wznowieniach jestem zwolenniczką trzymania się poprzednich tłumaczeń, bo potem mają miejsce takie właśnie "kwiatki".
Ale przede wszystkim - czy polecam tę książkę? Przyznam się szczerze, że nie jestem bezstronna, Sagę o wojnie światów (a przynajmniej pierwsze 8-9 tomów, później niestety poziom serii się obniżył) darzę bowiem ogromnym sentymentem. Trylogia Imperium jest jednak wyjątkowa pod dwoma względami: po pierwsze, główną bohaterką jest kobieta (co u Feista wcześniej się nie zdarzało), po drugie, trylogia ma miejsce w świecie Tsuranuanni, nie Midkemii. Polecam ją wszystkim, ale dla fanów serii jest to pozycja wręcz obowiązkowa!
Bardzo się cieszę, że wydawnictwo REBIS postanowiło wznowić tę trylogię, będącą częścią Sagi o wojnie światów. Swego czasu nieliczne sprzedawane egzemplarze tej trylogii osiągały na aukcjach internetowych horrendalne sumy. Na szczęście dziś czytelnicy nie mają takiego problemu i mogą zakupić ją bez nadmiernego obciążania budżetu.
Czego możemy oczekiwać po pierwszym tomie?...
2012-05-11
Mam mieszane uczucia co do tej książki.
Z jednej strony mamy ciekawy świat, w którym ludzie - dla odmiany - są mniejszością narodową, spotykają się z dyskryminacją, elfy (Dragaerianie) pogardzają nimi i obrzucają epitetami. Mamy dwa rodzaje "sił nadnaturalnych": elfy mają swoich magów, którzy energię do magii czerpią z imperialnej Kuli, ludzie mają zaś czarowników, których czary opierają się głównie na rytuałach. Mamy też Nekromantów (a jakże), dzięki którym zmarłego bohatera można wskrzesić/ożywić, pod warunkiem, że nie minęło za dużo czasu od śmierci delikwenta, a jego ciało jest w miarę dobrym stanie, tzn. nie zostało spalone, głowa nie została odrąbana etc. Mamy też ciekawego głównego bohatera, który jest człowiekiem, ale któremu ojciec za oszczędności całego życia kupił tytuł baroneta wśród Dragaerian.
Brzmi to wszystko jak nieco sztampowe, ale jak najbardziej smakowite fantasy w starym dobrym stylu. Co jest więc nie tak? Moi drodzy, fabuła. Prosta jak budowa cepa. Cała książka jest o.... planach zamachu na jednego delikwenta. To nie jest jeden z wielu wątków. To jest centrum zainteresowania głównego bohatera przez całą książkę. W trakcie czytania zastanawiałam się, kiedy Vlad go wreszcie ukatrupi i przejdziemy może do innych wątków? Może jakaś polityka, intryga, może inny cel na celowniku? Nic z tych rzeczy; cała książka jest o planowaniu jednego morderstwa.
Do tego dochodzi zupełnie dla mnie niepotrzebny i psujący całą historię wątek reinkarnacji i mamy historię, która za przeproszeniem kupy się nie trzyma. A mogło być tak pięknie; na początku świat wciągnął mnie na maksa i czytałam z zapartym oddechem i wypiekami na policzkach. Cóż, może dam szansę drugiej części serii i przekonam się, czy autorowi udało się zrehabilitować?
Mam mieszane uczucia co do tej książki.
Z jednej strony mamy ciekawy świat, w którym ludzie - dla odmiany - są mniejszością narodową, spotykają się z dyskryminacją, elfy (Dragaerianie) pogardzają nimi i obrzucają epitetami. Mamy dwa rodzaje "sił nadnaturalnych": elfy mają swoich magów, którzy energię do magii czerpią z imperialnej Kuli, ludzie mają zaś czarowników, których...
2015-05-23
Jako nastolatka połykałam wszystkie książki Anne McCaffrey, jakie wpadły mi w ręce. Cykl o jeźdźcach smoków z Pern był jednym z moich ulubionych, tak samo jak trylogia "Rowan". I o ile w "Rowan" Utalentowani, czyli osoby posiadające parapsychiczne zdolności, kierują ruchem międzyplanetarnym, gdyż ludzkość już dawno rozprzestrzeniła się poza Układ Słoneczny, w przypadku powieści "Ujeździć Pegaza" mamy do czynienia z początkami tworzenia się społeczności Talentów na Ziemi oraz poznawaniem ich dopiero co odkrytych możliwości.
W jednej z recenzji któryś z czytelników porównywał powieść McCaffrey do "Fundacji" Asimova, a właściwie do tych części cyklu, które opowiadają o tworzeniu podwalin Fundacji. Muszę przyznać, że porównanie jest wyjątkowo trafne; McCaffrey tworzy równie interesujące uniwersum, nawet jeśli czyni to z mniejszym rozmachem, niż Asimov. Autorka skupia się bowiem nie na zdarzeniach, które zdecydują o kształcie świata i przyszłości ludzkości, a skupia się na problemach jednostek.
Do lektury książki wróciłam ponownie po kilkunastu latach. Nadal czytało mi się ją z wielką przyjemnością, a losy bohaterów i społeczności Talentów nadal okazały się mi bliskie. Straciłam jednak bezkrytyczny zachwyt, jakim niegdyś darzyłam autorkę. "Ujeździć Pegaza" to tylko (albo aż) bardzo dobra książka o telepatach, empatach, telekinetykach... Wbrew pozorom nie jest to temat oklepany - bardzo trudno o dobrą książkę fantastyczną o parapsychologii, która byłaby napisana z głową, a bohaterzy nie byliby kreowani na superbohaterów. "Ujeździć Pegaza" spełnia to kryterium.
Jako nastolatka połykałam wszystkie książki Anne McCaffrey, jakie wpadły mi w ręce. Cykl o jeźdźcach smoków z Pern był jednym z moich ulubionych, tak samo jak trylogia "Rowan". I o ile w "Rowan" Utalentowani, czyli osoby posiadające parapsychiczne zdolności, kierują ruchem międzyplanetarnym, gdyż ludzkość już dawno rozprzestrzeniła się poza Układ Słoneczny, w przypadku...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-23
Dobra kontynuacja powieści "Ujeździć Pegaza".
Dwa pokolenia po wydarzeniach znanych z poprzedniej części ludzkość nie dziwi się już istnieniu Utalentowanych, ale ci nadal spotkają się na przemian z podziwem oraz nieufnością i niechęcią. Tymczasem centrum zainteresowania ludzkości staje się kolonizacja międzygwiezdna. Oczywiście Talenty, a w szczególności telekinetycy, mogliby pomóc w budowaniu stacji kosmicznych, ale na własnych warunkach.
Komu poleciłabym "Lot Pegaza"? Przede wszystkim osobom, którym nie jest obca pozostała twórczość autorki. Znajomość "Lotu Pegaza" oraz trylogii "Rowan" raczej się przydaje do zrozumienia treści powieści oraz klimatu uniwersum, które stworzyła autorka.
Dobra kontynuacja powieści "Ujeździć Pegaza".
Dwa pokolenia po wydarzeniach znanych z poprzedniej części ludzkość nie dziwi się już istnieniu Utalentowanych, ale ci nadal spotkają się na przemian z podziwem oraz nieufnością i niechęcią. Tymczasem centrum zainteresowania ludzkości staje się kolonizacja międzygwiezdna. Oczywiście Talenty, a w szczególności telekinetycy,...
2015-06-06
Nie jestem fanką Abercrombiego. Czytałam jego dwie powieści, "Samo ostrze" i "Czerwoną krainę", i obie odłożyłam niedoczytane. Nie przekonała mnie do nich ani fabuła, która nie zdołała mnie zaciekawić, ani bohaterowie, do których nie poczułam żadnej sympatii ani nie zaangażowałam się w ich losy. Po "Pół króla" sięgnęłam bez większych oczekiwań; po prostu byłam ciekawa, jak spisze się autor w literaturze pisanej dla grupy young adult. Ku mojemu zaskoczeniu książka mnie wciągnęła, czego nie zdołały osiągnąć jej poprzedniczki.
Największą zaletą powieści okazali się jej bohaterowie. Szczególnie Yarvi, młody, kaleki książę, którego wir wydarzeń wynosi na tron, a potem z niego strąca. Na początku chłopak jest płaczliwy i użala się nad sobą; potem dojrzewa, zyskuje tężyznę fizyczną i psychiczną, choć i tak zdarza mu się działać pochopnie lub mieć "humory". Mimo wszystko bardzo polubiłam jego postać, nawet pomimo faktu, że niejeden raz mnie zirytował i często z jego powodu zgrzytałam zębami ze złości. Najważniejsze, że jego postać nie była mi obojętna; tego w prozie Abercrombiego obawiałam się najbardziej. Na szczęście, moje obawy były nieuzasadnione.
Jeśli chodzi o świat przedstawiony, jest barwny i złożony, ale nie wyróżnił się niczym szczególnym w porównaniu do innych krain w powieściach fantasy. Spotkamy tu wszystkich: królów i niewolników, doradzającym władcom ministrów oraz żeglujących po Morzu Drzazg piratów. W niektórych miejscach możemy zobaczyć ruiny elfickich budowli, do których nawet najwspanialsze dzieła ludzkich rąk nie mogą się równać. Jest to świat stworzony przez sprawnego rzemieślnika, dopracowany ze szczegółami, ale nie wizjonerski.
Ogólnie wrażenia z lektury mam bardzo pozytywne. Szczególnie końcówka zaskoczyła mnie kilkoma szczegółami, a zaskoczenie zawsze jest mile widziane; oznacza to, że autor nie odkrył na raz wszystkich swoich kart. Chętnie wrócę do świata Morza Drzazg - dlatego też wystawiam pierwszej części zasłużone siedem gwiazdek.
Nie jestem fanką Abercrombiego. Czytałam jego dwie powieści, "Samo ostrze" i "Czerwoną krainę", i obie odłożyłam niedoczytane. Nie przekonała mnie do nich ani fabuła, która nie zdołała mnie zaciekawić, ani bohaterowie, do których nie poczułam żadnej sympatii ani nie zaangażowałam się w ich losy. Po "Pół króla" sięgnęłam bez większych oczekiwań; po prostu byłam ciekawa, jak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-16
Oj, ciężko mi było oceniać tę pozycję. Połknęłam ją bardzo szybko, w zasadzie w dwa wieczory, więc na pewno wciąga, nie ma w niej dłużyzn. Niesamowita historia, wciągająca akcja, sympatyczni bohaterowie. To skoro jest tak dobrze, to dlaczego tylko 5 gwiazdek -> książka przeciętna?
No bo niestety jest to tylko zwykłe czytadło, do przeczytania i zapomnienia. Po lekturze pierwszej części chętnie przeczytałabym kolejną, ale świat by mi się nie zawalił, gdyby tak się nie stało. Co więcej, pomimo mojego zaciekawienia książka nie wzbudziła we mnie żadnych innych emocji, nie spowodowała żadnych refleksji, nie ma w sobie niczego, co spowodowałoby, że w przyszłości bym do niej wróciła.
Moje podsumowanie: książka bardzo przyjemna, ale jednak na raz. Niestety na 6 gwiazdek (książka dobra), to jednak trochę za mało.
Oj, ciężko mi było oceniać tę pozycję. Połknęłam ją bardzo szybko, w zasadzie w dwa wieczory, więc na pewno wciąga, nie ma w niej dłużyzn. Niesamowita historia, wciągająca akcja, sympatyczni bohaterowie. To skoro jest tak dobrze, to dlaczego tylko 5 gwiazdek -> książka przeciętna?
No bo niestety jest to tylko zwykłe czytadło, do przeczytania i zapomnienia. Po lekturze...
2015-12-11
Moje początki z powieścią Roberta Szmidta wcale nie były udane. Pierwsi bohaterowie, jakich poznajemy, to nieciekawe typki prowadzący podejrzane interesy i klnący, ile wlezie. Nie byłam pod wrażeniem. Ale okazało się, że im dalej, tym lepiej, a ostatecznie lekturę powieści "Łatwo być bogiem" skończyłam z uśmiechem od ucha do ucha i ogromną chęcią na więcej.
Gdyby nie kiepski początek, może by mi nawet ręka zadrżała przy wystawianiu oceny i dałabym osiem gwiazdek, a tak jest bardzo solidne siedem. Mam nadzieję, że kolejne tomy powstaną i zostaną wydane, a ja będę mogła już z czystym sumieniem ocenę podciągnąć.
Tymczasem fanom dobrej space-opery z nieźle zarysowaną intrygą i naprawdę ciekawie przedstawionymi rasami obcych - serdecznie książkę "Łatwo być bogiem" polecam!
Moje początki z powieścią Roberta Szmidta wcale nie były udane. Pierwsi bohaterowie, jakich poznajemy, to nieciekawe typki prowadzący podejrzane interesy i klnący, ile wlezie. Nie byłam pod wrażeniem. Ale okazało się, że im dalej, tym lepiej, a ostatecznie lekturę powieści "Łatwo być bogiem" skończyłam z uśmiechem od ucha do ucha i ogromną chęcią na więcej.
Gdyby nie...
O zbiorze opowiadań "Ja, robot" Asimova powiedziano już niemal wszystko. Że to klasyka warta przeczytania, w której autor formułuje słynne trzy prawa robotyki, od których wszystko się zaczęło - mówiąc "wszystko", mam na myśli jego oba najsłynniejsze cykle: o Robotach i o Fundacji.
Ja z kolei od siebie dodam, że opowiadania Asimova czytało mi się bardzo dobrze, łatwo "wsiąknęłam" w świat wykreowany przez autora, a pomimo kilku archaicznych motywów "Ja, robot" to książka kompletna, przemyślana i rzekłabym, że ponadczasowa. Autor porusza w niej wiele ważnych kwestii natury humanistycznej, jak choćby co czyni nas ludźmi i czy mamy prawo panować nad robotami jako ich twórcy.
Polecam!
O zbiorze opowiadań "Ja, robot" Asimova powiedziano już niemal wszystko. Że to klasyka warta przeczytania, w której autor formułuje słynne trzy prawa robotyki, od których wszystko się zaczęło - mówiąc "wszystko", mam na myśli jego oba najsłynniejsze cykle: o Robotach i o Fundacji.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJa z kolei od siebie dodam, że opowiadania Asimova czytało mi się bardzo dobrze, łatwo...