-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać12
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik1
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik7
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2021-01-04
2020-06-14
2015-06-07
2015-12-05
2015-10-11
Nie sposób nie wspomnieć o oczekiwaniach - takie a nie inne nazwisko na okładce zdecydowanie zmienia podejście do pozycji, szykując czytelnika na coś, co odzwierciedli kunszt, zarówno fabularny, jak i literacki, serii o Harrym Potterze. Nie ukrywam, że przygotowana byłam na książkę, która wciągnie mnie w swój świat, nie pozwoli oderwać ani na moment, a jednocześnie poruszy nieco poważniejsze problemy. Tymczasem spotkał mnie zawód już od pierwszych stron - przeszkadzały mi przesadne wulgaryzmy, nadmierna erotyka; tak, jakby w końcu, po dziesięciu latach wstrzemięźliwości w literaturze dziecięcej, można było dać ujście wszystkiemu, co złe i nieodpowiednie, wywlec wszelkie chowane przez lata brudy. Na pewien czas musiałam Trafny wybór odłożyć i przemyśleć, pozbyć się świadomości, kto jest autorem. Gdy przestałam patrzeć na książkę przez pryzmat poprzedniego dorobku, od razu było lżej - i można było zacząć czerpać większą przyjemność z lektury.
Na pewno pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, to duża liczba bohaterów, których byłam przekonana, że nie spamiętam, tak samo, jak przeplatających się licznych wątków. Myślałam, że w pewnym momencie mnie to przytłoczy i otworzę książkę, nie mając pojęcia, co się akurat dzieje. Tymczasem byłam pozytywnie zaskoczona, gdy okazało się, że nie dość, że postaci zaczynałam kojarzyć bez trudu, to jeszcze nie byłam w stanie określić, która z historii najbardziej przypadła mi do gustu (czy też najmniej się spodobała, wszak ciężko o sympatię) - bo nie ma tu jednoznacznie dobrych i złych postaw, każdy bohater, nawet ten z pozoru najbardziej prawy, ma za sobą skrycie ukrywane sekrety, co sprawia, że nie można postaci ocenić. Puszczalska dziewczyna z patologicznego środowiska okazuje się być opiekuńczą siostrą, a doskonały mąż sypia nie w tym łóżku, co trzeba.
Zadziwiającym jest też to, że historia, choć z pozoru wydaje się nudna i przeciągana, potrafi wciągnąć - co prawda, zauważyłam, że na „wciąganie” składa się kilka etapów; najpierw niechęć, która mimowolnie pojawia się przy pozycjach, przy których ma się wrażenie, że jedną stronę czyta się przez dziesięć minut i zupełnie nie widać postępów. Następnie faza przełamania bariery - osobiście ciężko mi było wejść do Pagford od pierwszych słów, musiałam przebrnąć przez kilka stron, by dopiero faktycznie móc się oddać fabule. I wtedy już przeważnie szło z górki. Dlatego też do tego tytułu mam mieszane pod tym względem uczucia; w końcu naprzemiennie następowały po sobie fazy całkowitego zatracenia w książce i niemocy w brnięciu dalej. Często też sięgałam po coś innego, zupełnie nie mając ochoty na powrót do Trafnego wyboru, stąd też lektura zajęła mi więcej czasu. Niekiedy, w przebłyskach, gdy przypominałam sobie, kim jest autorka, udawało mi się znaleźć niektóre zabiegi, w których zakochałam się wcześniej i mogłam poczuć swego rodzaju swojskość - co też podnosiło na duchu i sprawiało, że czytanie szło lżej. Jednak nie mogę do końca powiedzieć, żeby była to pozycja, którą można „pochłonąć”.
Patrząc na to, co działo się w mojej głowie po dotarciu do tylnej okładki, trzeba przyznać, że powieść okazuje się ogromna - mnóstwo bohaterów, z których każdy ma własne pięć minut - a jednocześnie wydawać by się mogło, że ciągnąca się przez ponad 500 stron drobnym maczkiem fabuła jest o niczym. Dobrze - jest o tym, jak mieszkańcy próbują swoich sił w wyborach na miejsce zmarłego Barry'ego w radzie, a w tym czasie zaglądamy do domów poszczególnych rodzin, które w jakiś sposób są z wyborami związane, by odkryć ich tajemnice niedostrzegalne z zewnątrz. A jednocześnie zakończenie nic nie przynosi - zamknęłam książkę, odłożyłam na półkę i nie wyciągnęłam z tego żadnych większych wniosków. Ot, przeszłam przez doskonałe z pozoru miasteczko, odkryłam jego mroczniejszą stronę i wyszłam, wróciłam do normalności. Nie mogę stwierdzić, że ten tytuł coś w moim życiu zmienił i że kiedykolwiek do niego wrócę. Nawet nie wiem, czy mi się szczególnie podobał. Chyba nawet nie mam zdania, co mnie samą nieco zaskakuje.
Podsumowując, przeczytać można, ale nie jest to książka, w której można się zakochać, zwłaszcza biorąc pod uwagę wcześniejszą twórczość Rowling. Mogę polecić ludziom, którzy lubią czytać o społeczności, poznawać różne punkty widzenia i gdzie można sobie samemu wybrać głównego bohatera - bo to zdecydowanie jest na plus, że autorka nie daje nam jednoznacznego protagonisty, którego jedni pokochają, a inni znienawidzą; każdy znajdzie tu coś dla siebie. Warto również przeczytać, by zobaczyć, że to, co z wierzchu wygląda idealnie, wewnątrz może być zepsute do szpiku. Generalnie oceniam mimo wszystko książkę pozytywnie. Dobrze jest ją poznać, ale z pewnością nie jest to must-read.
Nie sposób nie wspomnieć o oczekiwaniach - takie a nie inne nazwisko na okładce zdecydowanie zmienia podejście do pozycji, szykując czytelnika na coś, co odzwierciedli kunszt, zarówno fabularny, jak i literacki, serii o Harrym Potterze. Nie ukrywam, że przygotowana byłam na książkę, która wciągnie mnie w swój świat, nie pozwoli oderwać ani na moment, a jednocześnie poruszy...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-23
Dobra, niech będzie, przyznam się. Oczekiwania miałam ogromne, nie mogłam się doczekać lektury, ale gdzieś tam z tyłu głowy towarzyszyła mi myśl, że to na pewno nie będzie tak genialne, jak wszyscy wokół sławią - proszę Was, dwudziestokilkuletnia pisarka? I do tego debiut? To nie mogło się udać.
A jednak.
Najgorszym było wkręcenie się w powieść. Autorka już od pierwszych stron zasypuje nas masą informacji, których nie sposób przetworzyć, nie wiadomo, o czym się czyta, co w ogóle się dzieje, jak wyobrazić sobie świat przedstawiony. Nie wiadomo, czy narzekać na brak plastycznych opisów, czy na ich nadmiar, czuję się zdezorientowana - i może nieco oszukana? Idzie dość opornie, strasznie się męczę, usiłując złożyć wszystko do kupy, Paige trafia do kolonii karnej, pierwsze spotkanie z Refaitami... I nagle wszystko zaczyna się rozjaśniać. Pozwalam nieść się historii i nawet nie zauważam, kiedy dochodzę do końca i z niedowierzaniem patrzę na książkę: Czy ja na pewno nie ominęłam dwustu stron? To niemożliwe, by to było już wszystko! Tak, powieść wciąga - jednak warto mieć na uwadze, że mimo wszystko nie od pierwszej strony. Shannon serwuje nam niewiarygodnie skomplikowany świat, rozbudowany niemal do perfekcji - ale rzuca czytelnika w sam jego środek, z jednej strony przygniatając jego rozmiarami, a z drugiej stopniowo wszystko wyjaśniając. Pierwsze, co mi przyszło na myśl po zakończeniu lektury, to chyba to, że książkę dobrze byłoby przeczytać raz jeszcze - tyle że teraz ominęłaby mnie cała ta katorga związana z przedstawieniem rzeczywistości bohaterki i mogłabym się całkowicie oddać akcji.
Generalnie do książki mam nieco ambiwalentny stosunek - z jednej strony mi się podobała, nie mogłam się oderwać, a wykreowany świat naprawdę zrobił wrażenie, z drugiej jednak, nie było to też do końca to, czego oczekiwałam i jednak zalatywało w pewnych kwestiach lekko młodzieżówką. Mimo wszystko mogę gorąco polecić, bo jest to kawał dobrej fantastyki.
Dobra, niech będzie, przyznam się. Oczekiwania miałam ogromne, nie mogłam się doczekać lektury, ale gdzieś tam z tyłu głowy towarzyszyła mi myśl, że to na pewno nie będzie tak genialne, jak wszyscy wokół sławią - proszę Was, dwudziestokilkuletnia pisarka? I do tego debiut? To nie mogło się udać.
A jednak.
Najgorszym było wkręcenie się w powieść. Autorka już od pierwszych...
2015-08-22
Jedyne, co przemawia za tym, by zaliczyć ten tytuł do literatury młodzieżowej, to wiek postaci. Niezwykła historia traktująca o prawdziwym życiu; życiu opartego na kłamstwie w nigdy niestworzonych obrazach Noaha oraz zabobonach hipochondrycznej Jude - świadczy o czymś zupełnie innym. To zdarzenia malowane pędzlem, które bez pardonu pochłaniają całą głowę, ryjąc w niej niczym dłuto w kamieniu, aż człowiek po zamknięciu książki nabiera ochoty, by pobiec do swojego rodzeństwa i w uścisku powtarzać, że nigdy nie pozwoli, by coś ich poróżniło.
Czyta się z zapartym tchem i narastającym zachwytem. Czasem chce się coś kopnąć, czasem krzyknąć z radości, czasem spytać Clarka Gable'a, jak mógł dopuścić do stworzenia takiego świata, czasem na twarzy wyrasta uśmiech pełen ulgi i szczęścia, by zaraz został zmieciony przez falę zawodu i poczucia niesprawiedliwości. Czytelnik zmienia się w świadka natchnienia artysty - widzi, jakby stał tuż obok, jak bohaterowie chwytają za płótno swego życia i dają upust artystycznej duszy. Aż w pewnym momencie zauważają czyjąś obecność i niczym przyłapani, chronią swój obraz, po chwili dochodząc do wniosku, że lepszym pomysłem będzie oddanie pędzla Tobie, czytelniku. I nawet nie zauważasz, jak sam zostajesz wplątany w fabułę - jeśli nie jesteś gotowy na podróż do czyjegoś świata, lepiej zostaw tę książkę w bezpiecznej odległości. Choć nawet nie wyobrażasz sobie, co tracisz.
Edit: Teraz, po czasie, gdy emocje nieco opadły, muszę przyznać, że tak naprawdę książka ma trochę wad. Zdecydowanie jest nią delikatna aura mistyki plącząca się po wydarzeniach, nieco przejaskrawień, jak i przesadnie doskonałe zakończenie (spoilerem to nie będzie, w końcu czego innego można się spodziewać?), co jednak istotnie klasyfikuje ten tytuł do takiej, a nie innej kategorii. Mimo to jest to pozycja naprawdę warta przeczytania.
Jedyne, co przemawia za tym, by zaliczyć ten tytuł do literatury młodzieżowej, to wiek postaci. Niezwykła historia traktująca o prawdziwym życiu; życiu opartego na kłamstwie w nigdy niestworzonych obrazach Noaha oraz zabobonach hipochondrycznej Jude - świadczy o czymś zupełnie innym. To zdarzenia malowane pędzlem, które bez pardonu pochłaniają całą głowę, ryjąc w niej...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10-31
Siedemnastoletnia Deznee, miłośniczka adrenaliny i mocnych wrażeń, spotyka na swojej drodze tajemniczego Kale'a. Chłopak zachowuje się dość podejrzanie, w dodatku ewidentnie jest na muszce, co Dez postanawia wykorzystać jako świetną okazję do wystawienia cierpliwości ojca na próbę i sprowadza uciekiniera do domu. Nim dziewczyna zdąży się obejrzeć, cały jej świat zostaje wywrócony do góry nogami, a jej głównym wrogiem staje się Denazen, organizacja prowadzona przez jej własnego ojca, wykorzystująca nadnaturalnie uzdolnionych młodych ludzi do wymierzania sprawiedliwości - to z niej właśnie ucieka Kale, chłopak, który zabija dotykiem. Odtąd życie Dez już nigdy nie będzie takie jak wcześniej...
Wszystkim powszechnie wiadomo, że fanką romansów nie jestem, a dodanie paranormal przed nazwą raczej niewiele zmienia. Za literaturą młodzieżową również nie przepadam, więc nie ukrywam, że moją jedyną motywacją, by w ogóle sięgnąć po tę książkę była średnia ocen na lubimyczytac. Ponad siedem gwiazdek to całkiem spory wynik, więc, pomyślałam, za tą tandetną okładką (bo nie ma co ukrywać - pod względem graficznym jest okropna) musi kryć się coś choć trochę interesującego. A jak już nawet fabuła będzie trzymać poziom warstwy wizualnej, to może chociaż będę się dobrze bawić, miło spędzę czas, bo zazwyczaj książki w tym gatunku są napisane tak, by całkowicie wciągnąć czytelnika. Nic bardziej mylnego.
Poczynając od fabuły, jest ona wyjątkowo słaba - historia nieszczególnie zaskakuje, jest dość schematyczna i przewidywalna. Odniosłam wrażenie, że autorka buduje ją na zasadzie gry komputerowej; bohaterowie są odsyłani od osoby do osoby, wykonują zadanie, by dostać kolejne, wszystko toczy się od punktu do punktu, bez żadnej głębszej intrygi. Pomoc zawsze przychodzi w odpowiednim momencie, Dez w ciągu kilku sekund wymyśla nowy plan po nagłej zmianie sytuacji. Kule się nikogo nie imają, można biec w ostrzale profesjonalistów przez korytarz i oczywiście żaden z naszych nie zostanie trafiony.
Bohaterowie są płytcy i do bólu schematyczni. Naiwna Deznee, która zawsze uwierzy na słowo - w końcu to całkiem normalne, że ktoś zabija dotykiem, nikogo nie dziwi, gdy nagle wróg okazuje się przyjacielem, w żaden sposób nie będziemy go sprawdzać, bo po co? Już nie mówiąc o tym, że jest do znudzenia buntownicza i sto razy zdąży kogoś obrazić czy rzucić ripostę (często niezbyt trafnie), zamiast po ludzku odpowiedzieć na pytanie. Pseudo tajemniczy Kale, który zupełnie nie rozumie otaczającego go świata - do pewnego momentu wydaje się to naturalne ze względu na jego sytuację, ale w po pewnym czasie zaczyna być przesadzone, wręcz groteskowe. Siedziba organizacji to nie dżungla, urządzenia elektryczne były tam na porządku dziennym, w dodatku sam się chwalił, że oglądał kiedyś film; aż dziw, że nie uciekł przed jadącą z ekranu lokomotywą! O wątku miłosnym między nimi już nawet nie będę wspominać. Podobnie jak o postaciach drugoplanowych, które są przeraźliwie papierowe i pozbawione wszelkiej charyzmy.
To może nadzieja pozostaje w stylu pisania? Niestety, ale książki nie ratuje pióro autorki. Nie byłam się w stanie wciągnąć, czytało mi się ją bardzo opornie. Może to ze względu na brak większych opisów (oj, przepraszam, opisy tego, co kto ma na sobie ubrane zawsze na posterunku) oraz skrótów myślowych - bo tego nie można nazwać wartką akcją, to po prostu skrót myślowy. Miałam wrażenie, że Accardo ma jakiś tam pomysł, ilość punktów fabuły, przez jakie musi przejść, ale nie może się doczekać zakończenia i zamiast przechodzić przez plan płynnie, robi skoki (jak impuls nerwowy na osłonce mielinowej - lepszego porównania nie mam). Stąd nagle się okazuje, że bohaterowie przeszli przełom, którego nawet nie zauważyłam, bo był zamknięty w jednym krótkim zdaniu. Albo też dodaje szczegóły danej sceny z opóźnieniem - czyli dopiero po fakcie dowiemy się, że przy pierwszym spotkaniu Dez z Kalem, chłopak swym dotykiem ususzył trawę. Uważam to za niesprawiedliwe w stosunku do czytelnika, bo autorka nie daje okazji do samodzielnego dochodzenia do różnych wniosków. To tak, jakby w kryminałach pisarz nie dzielił się poszlakami, tym samym nie pozwalając czytelnikowi na obstawianie zabójcy. Już nie mówiąc o ogólnych nieścisłościach - bo nikogo nie dziwi, że Dez kupuje część jednorazowego przebrania na imprezę za trzysta dolarów; albo gdy dziewczyna nie może sobie poradzić ze zdjęciem koszulki Kale'a, ten ją rozrywa na części. Skądże, to takie normalne.
Ale też nie wszystko jest jednoznacznie dobre lub złe. Przyznam, że kilka razy zostałam szczerze rozśmieszona, więc humor w niektórych miejscach spełnił swoje zadanie. Czasem też bohaterowie wzbudzali moją sympatię, a pewne wątki faktycznie mnie zaskoczyły.
Podsumowując, jest to słabiutki debiut, bardzo niedojrzały i szczerze mówiąc, takiego poziomu spodziewałabym się po blogujących gimnazjalistkach (nikogo nie obrażając), a nie wydanej i - o zgrozo! - przetłumaczonej na inne języki trylogii. Mogłabym ewentualnie polecić komuś niewymagającemu, ale myślę, że nawet fani gatunku nie znajdą tu niczego awangardowego.
Siedemnastoletnia Deznee, miłośniczka adrenaliny i mocnych wrażeń, spotyka na swojej drodze tajemniczego Kale'a. Chłopak zachowuje się dość podejrzanie, w dodatku ewidentnie jest na muszce, co Dez postanawia wykorzystać jako świetną okazję do wystawienia cierpliwości ojca na próbę i sprowadza uciekiniera do domu. Nim dziewczyna zdąży się obejrzeć, cały jej świat zostaje...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-05-15
2016-01-09
Gdyby ktoś streścił mi bardzo oględnie fabułę i powiedział, że będzie to powieść, w której zakocham się już od samego początku, chyba nie uwierzyłabym od razu. Wystarczyło jednak, bym otworzyła książkę, a Bułhakow wciągnął mnie do swego świata do tego stopnia, że nie sposób było się oderwać; niejednokrotnie wybuchałam szczerym śmiechem, tym samym widząc oznaki niepokoju w oczach pozostałych domowników („Spokojnie, spokojnie, do Strawińskiego się jeszcze nie wybieram!”), a zakończenie pozostawiło we mnie pewien niedosyt. Coś czuję, że jeszcze nie raz do tej niesamowitej historii będę powracać!
Gdyby ktoś streścił mi bardzo oględnie fabułę i powiedział, że będzie to powieść, w której zakocham się już od samego początku, chyba nie uwierzyłabym od razu. Wystarczyło jednak, bym otworzyła książkę, a Bułhakow wciągnął mnie do swego świata do tego stopnia, że nie sposób było się oderwać; niejednokrotnie wybuchałam szczerym śmiechem, tym samym widząc oznaki niepokoju w...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-30
Zacznę od tego, że moje podejście do słynnej serii pani Clare było mocno zdystansowane, szczególnie gdy zaczęły mnie atakować hasła pod tytułem paranormal romance czy też rekomendacja Stephanie Meyer, która, przykro mi to mówić, ale nie jest dla mnie żadnym autorytetem. Doszłam jednak do wniosku, że gdziekolwiek się nie obrócę, tam u wszystkich cykl ten dumnie stoi na półkach wraz z nieodłącznym towarzystwem zachwytów - stąd też aż nie wypadało się przyznawać, że książek tych w ogóle się nie zna. Wyczekiwałam cierpliwie w bibliotece na pierwszą część...
...i dostałam w ręce historię piętnastoletniej nowojorskiej dziewczyny, która podczas imprezy zauważa uzbrojonych wytatuowanych nastolatków grożących chłopakowi wątpliwej niewinności. Czy będzie zaskoczeniem, jeśli dodam, że nikt poza Clary tych ludzi nie dostrzega? I jakby niezwykłym przypadkiem, zaraz po tym wydarzeniu matka dziewczyny zostaje porwana przez tajemniczego Valentine'a, a ona sama nawet nie zauważa kiedy wchodzi w świat Nocnych Łowców i staje się częścią wielkiej misji - uratowania matki, odzyskania magicznego Kielicha i pokonania Voldemor... przepraszam, Valentine'a. Takiej historii to jeszcze nie było.
O mój książku, skończyłam lekturę i patrzę się z niedowierzaniem na jakże nieprzyjemną grafikę na okładce Miasta kości. Jakim cudem ta seria sprawia, że nowi jej fani wyłażą jak grzyby po deszczu? Może jestem inna, ale zupełnie nie zrozumiałam fenomenu Darów Anioła, jak dla mnie jest to mało udane połączenie Zmierzchu oraz Harry'ego Pottera. Człowiek, który już w szkole zaczął otaczać się wianuszkiem wyznawców, postanawia wytępić wszystko, w czyich żyłach nie płynie czysta krew. Któregoś dnia wszyscy są przekonani, że umiera, ale ten jednak wspaniałomyślnie wraca do gry i sieje grozę. Do tego dochodzi jeszcze nastolatka zakochana w młodzieńcu związanym ze światem, z którego obecności dotychczas nie zdawała sobie sprawy. Nie będę wspominać, że dziewczyna traci przytomność niemal w każdym rozdziale, budzi się w różnych miejscach, za każdym razem w jakiś tam sposób ubliżając swojemu wybawcy, dopóki nie da mu dojść do głosu i dać sobie wszystko wyjaśnić. Mogłabym tak długo, ale sądzę, że wszyscy już wiedzą, o co chodzi.
Generalnie książka jest okropnie przewidywalna i choć autorka chciała temu zapobiec, komplikując nieco koneksje rodzinne, to w dalszym ciągu czytelnik jest co najmniej dwa rozdziały przed bohaterką. Chciałabym móc powiedzieć, że jakakolwiek część mnie zaskoczyła, ale choć wysilam pamięć jak mogę, żadnej takiej sytuacji przypomnieć sobie nie jestem w stanie. Wybaczcie, że zaraz zacznę wylewać swoje żale, ale pani Clare swoimi zabiegami sprawiła, że gorycz wręcz się ze mnie wylewa. Hej, Jace! Rzuciłam twoim wyjątkowym sztyletem w tamtego okropnego wilka i go w nim zostawiłam, mam nadzieję, że się nie gniewasz? Ależ oczywiście, że nie, jakże mógłbym się gniewać, przecież byśmy po niego nie wrócili. [Kilka rozdziałów później] Hej, Clary! Jestem wilkiem, w którego rzuciłaś sztyletem. Bardzo trafny rzut, gratuluję! O, a tu jest ten sztylet, masz, oddaję. Wybaczcie, przerwa.
Dobra, wyważyłam pozamykane na wszystkie spusty drzwi jednym kopnięciem, już mi lepiej (Jace użył kilku, but still). Krótko mówiąc, zabiegi autorki polegają na zasadzie przygotuj wcześniej taką scenę, by później można było ją łatwo rozwiązać. Czyli na przykład Clary przez przypadek zapomni coś komuś oddać, a czym kilka stron dalej będzie mogła uwolnić się z potrzasku. Bądź też ktoś niecierpliwy zostanie w samochodzie, by później wyskoczyć jak Filip z konopi i wspaniałomyślnie uratować wszystkich. Nie mówię, że to jakoś bardzo źle, mnóstwo twórców stosuje taką taktykę - z tą jednak różnicą, że zazwyczaj nie jest to aż tak zauważalne.
Czy warto wspominać o bohaterach? Clary (w sumie czy to przypadek, że jej imię jest niemal identyczne z nazwiskiem autorki?) jest typową merysujką. Trafia do zupełnie innej rzeczywistości, czasem się buntując, czasem robiąc wielkie oczy, czasem ratując wszystkich pozostałych. Zdarza jej się wpadać na genialne pomysły, zauważać rzeczy, których inni nie dostrzegają, a z drugiej strony, jest zupełnie ślepa na miłość swojego przyjaciela. Nic nowego, że tak powiem. Ogólnie nic bym do niej nie miała, gdyby nie jedna scena - w której całkiem świadomie krzywdzi Aleca, grając jego orientacją seksualną, co było zwyczajnym świństwem. Co do Jace'a - sarkastyczny, pewny siebie, a jednocześnie skrywający jakąś tajemnicę. O matulu, był tak bardzo schematyczny, że aż zęby bolą. Swoje zadanie spełnił jednak jak najlepiej - wszystkie fanki książek pani Clare za nim wariują. Nie chcę tu nikogo urazić, ale dla mnie jest to postać zwyczajnie irytująca - z tego względu, że wiernie spełnia swój stereotyp.
Wspomnę jeszcze o postaciach dorosłych, które są zwyczajnie błahe i bez polotu. Bo zacznijmy od tego, że to nie są dorośli bohaterowie w dosłownym tego słowa znaczeniu - a przynajmniej nie na tle nastolatków, którzy ratują świat i zawsze znajdują wyjście z opresji kiedy akurat jest na takowe zapotrzebowanie. Valentine również mnie nie przekonuje - po antagoniście spodziewałam się czegoś więcej, a tymczasem dostałam postać wyjątkowo jednoznaczną. Choć autorka w pewnym momencie próbowała zarówno bohaterów, jak i czytelnika zmylić co do jego intencji, osobiście nie odniosłam wrażenia, by naszły mnie jakiekolwiek wątpliwości.
Kończąc ten wywód, powiem tyle: to jest ciekawa książka, bo napisana jest stosunkowo dobrze i potrafi wciągnąć - ale na pewno nie osoby, które czegoś od literatury jednak wymagają. Jako wprawiony czytelnik, oczekiwałam przynajmniej cząstkowej oryginalności. Dostałam zlepek wszystkiego, co już wcześniej było. Co prawda, nie wiem, jak prezentują się kolejne tomy serii, ale po wymęczeniu pierwszej części raczej nie ciągnie mnie do następnych. Przy tym dobrze się bawić będzie czytelnik młody, bez dużych wymagań i który nie wyobraża sobie, by książka miała się skończyć źle. Mnie pani Clare niestety się nie udało zauroczyć.
Zacznę od tego, że moje podejście do słynnej serii pani Clare było mocno zdystansowane, szczególnie gdy zaczęły mnie atakować hasła pod tytułem paranormal romance czy też rekomendacja Stephanie Meyer, która, przykro mi to mówić, ale nie jest dla mnie żadnym autorytetem. Doszłam jednak do wniosku, że gdziekolwiek się nie obrócę, tam u wszystkich cykl ten dumnie stoi na...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-27
Pat dopiero co wyszedł z niedobrego miejsca i wrócił do domu gotowy, by sprostać stawionemu wobec siebie wyzwaniu - budować sylwetkę, biegając godzinami w worku na śmieci czy robiąc setki brzuszków, a jednocześnie ćwiczyć bycie miłym, czytać klasyki literatury i myśleć pozytywnie. To jedyny sposób, by doprowadzić swoje życie, swój film, do szczęśliwego zakończenia, jakim jest powrót jego byłej żony, Nikki. Tymczasem trafia do rzeczywistości, w której próbuje odbudować swoją relację z ojcem, poznać skrzętnie przed nim ukrywane sekrety, a na domiar złego wciąż plącze się za nim niejaka Tiffany... Czy z tego wyjdzie coś dobrego? Czy Pat zapewni widzom swego filmu wyjście z kina z uśmiechem na ustach?
„Ćwiczę bycie miłym, a nie stawianie na swoim.”
Książka ta już od jakiegoś czasu za mną chodziła, ale nie oczekiwałam po niej niczego specjalnego - ot, historia idealna na ekranizację, która zwabi tłumy do kin. Okazuje się jednak, że od pierwszych stron spotyka mnie zaskoczenie: nie dość, że fabuła sama w sobie nie wydaje się tak płytka, jak ją opis na okładce maluje, to jeszcze niejednokrotnie zaskakuje i zmusza do przemyśleń. Nie pamiętam, ile razy patrzyłam z narastającym smutkiem na optymistyczne działania Pata, który to sam, trzydziestoparoletni mężczyzna o psychice dziecka, trafia do codzienności dorosłego życia, do którego nijak pasuje. Traktowany z pobłażliwością, delikatnie, a jednocześnie z brakiem głębszego zaufania i lękiem, jego dni ograniczają się do ćwiczeń, oglądania meczów Orłów oraz rozmyślania, co też takiego z tym fantem, zwanym Tiffany, zrobić. To historia nie tylko o dążeniu do celu - to również historia pary ludzi zupełnie wyjętych z ram normalności i dorosłości.
„Mam wrażenie, że aby udokumentować stan mojej psychiki trzeba było ściąć przynajmniej dziesięć drzew.”
Co można powiedzieć o samych bohaterach? Wątpię, byście w którymkolwiek odnaleźli swą bratnią duszę - natomiast jestem pewna, że znajdziecie w nich obiekt pewnego zainteresowania. Będziecie współczuć Patowi, będziecie kręcić głową na jego próby powrotu do żony, a jednocześnie gdzieś w głębi serca będziecie go dopingować, będziecie równie mocno wierzyć, że spotka go szczęśliwe zakończenie. Tiffany prawdopodobnie z początku Was zirytuje, będziecie przewracać oczami na każdorazowe jej pojawienie się - aż w którymś momencie odrzucicie wszelkie blokady i zaczniecie przyglądać się jej uważniej, ujrzycie wokół niej sieć sekretów, które usilnie będziecie chcieli poznać. I myślę, że jeszcze przez jakiś czas pozostaną Wam w pamięci.
„Świadomość, że cuda się zdarzają, wielu ludziom daje siłę do życia.”
Jest pewna rzecz, która większość z czytelników może zirytować - mianowicie ciągłe, nieprzerwane opisy meczów ulubionej drużyny znajomych i ojca Pata, co widocznie jest ulubionym tematem amerykańskich pisarzy. Przez to wiele pozytywnych opinii zostało przyćmionych i sama podchodziłam do książki nieco ostrożnie; w końcu taki ze mnie fan sportu jak z koziej rzyci waltornia. Pozytywnie się jednak zaskoczyłam, bo opisy nie okazały się aż tak nachalne i w pewnym momencie zaczyna dostrzegać się ich głębszy sens - w końcu w jaki inny sposób, jak nie przez wspólne oglądanie rozgrywek, Pat zbliży się do swojego ojca? Dlatego jeśli boicie się sięgnąć po tę pozycję właśnie z tej przyczyny - porzućcie strach i nie wahajcie się!
„Pamiętaj, przyszłość zaczyna się dziś.”
Nie ma co ukrywać, książka napisana jest tak lekko, a narracja prowadzona w formie rozmowy facetów przy barze sprawia, że nie sposób utknąć w niej na dłużej. Poza tym - zwyczajnie wciąga. Co prawda, nie można wymagać od niej za wiele, nie jest to pozycja stworzona z rozmachem i należytym patosem, język jest wyjątkowo prosty, rozdziały krótkie, a tym samym nie trzeba akcji poświęcać całej swej uwagi - stąd jest to doskonały tytuł na wypełnienie czasu w ciągu dnia, podczas oczekiwania na autobus czy w kolejce do przychodni, kiedy świat zewnętrzny często odrywa nas od lektury. Polecam również jako coś do rozładowania się po ambitniejszych tytułach, to doskonała odskocznia.
Pat dopiero co wyszedł z niedobrego miejsca i wrócił do domu gotowy, by sprostać stawionemu wobec siebie wyzwaniu - budować sylwetkę, biegając godzinami w worku na śmieci czy robiąc setki brzuszków, a jednocześnie ćwiczyć bycie miłym, czytać klasyki literatury i myśleć pozytywnie. To jedyny sposób, by doprowadzić swoje życie, swój film, do szczęśliwego zakończenia, jakim...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-21
Tuf to bohater, którego nie da się nie kochać - niezwykle ekscentryczny i jednocześnie poczciwy, pełen dystansu do świata, z niezwykle ciętym, a zarazem niewinnym humorem, o niezwyczajnym sposobie wyrażania się. Mogłabym opisać go Wam na milion różnych sposobów, ale nigdy nie zrozumiecie fenomenu inżyniera ekologa bez poznania go osobiście. Zresztą już za samo zdanie, że "cywilizacje obcujące z kotami są znacznie bogatsze i bardziej ludzkie niż te pozbawione ich niedającego się z niczym porównać towarzystwa", zasługuje na uwagę! Szczerze przyznam, że dawno żadna fikcyjna postać nie wywołała u mnie tyle sympatii co Haviland Tuf i jedno, co mogę powiedzieć, to to, że z całą pewnością do tej historii jeszcze nieraz będę wracać.
Tuf to bohater, którego nie da się nie kochać - niezwykle ekscentryczny i jednocześnie poczciwy, pełen dystansu do świata, z niezwykle ciętym, a zarazem niewinnym humorem, o niezwyczajnym sposobie wyrażania się. Mogłabym opisać go Wam na milion różnych sposobów, ale nigdy nie zrozumiecie fenomenu inżyniera ekologa bez poznania go osobiście. Zresztą już za samo zdanie, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-04
Co zauważyłam? Niewiarygodnie trafny humor, nadzwyczaj dobre pióro, mało tego - swoisty klimat, w którym można się zakochać. Czas umilają nam bohaterowie, których nie sposób nie polubić, nawet wtedy, gdy popełniają drastyczne gafy, gdy wznosimy oczy ku niebu, gdy zaklinamy ich, by nie szli w ciemny zaułek, a oni na złość akurat to zrobią. W dodatku towarzyszy im ciągła akcja i zawsze coś się dzieje, nawet gdy pozornie nie dzieje się nic - a najlepszym na to dowodem jest to, że od książki nie da się oderwać. Czasem wydawało mi się, że lektura zaczyna mnie nużyć - obiecywałam sobie, że dojdę do końca strony i kończę. Tymczasem faktycznie kończyłam pięćdziesiąt stron później.
Cholera! Choć rozum mi mówi, że nie jest to książka mego życia, że tak naprawdę nie podzielam w całości wszystkich tych komplementów atakujących mnie zewsząd, to zwyczajnie się zakochałam i doskonale wiem, że na przekór wszystkiemu i tak przy najbliższej okazji sięgnę po kolejne tytuły Remigiusza Mroza. Co prawda, dla mnie, jako długodystansowca w gatunku sensacji, Kasacja nie była historią jakąś wybitną - była po prostu dobra pod względem intrygi, choć faktycznie dla osób, dla których było to jedno z pierwszych spotkań z thrillerem, może wydać się czymś genialnym. Dlatego też mogę z czystym sercem polecić każdemu, kto do tej pory raczej z tego typu literaturą styczności nie miał, bo będzie to idealne wprowadzenie do gatunku - a nawet rozkochanie go w sobie. Natomiast ci bardziej wymagający również bawić się będą dobrze - choć można odczuć brak tej niezidentyfikowanej kropki nad i. Ale doszły mnie słuchy, że kolejne części są jeszcze lepsze...
Co zauważyłam? Niewiarygodnie trafny humor, nadzwyczaj dobre pióro, mało tego - swoisty klimat, w którym można się zakochać. Czas umilają nam bohaterowie, których nie sposób nie polubić, nawet wtedy, gdy popełniają drastyczne gafy, gdy wznosimy oczy ku niebu, gdy zaklinamy ich, by nie szli w ciemny zaułek, a oni na złość akurat to zrobią. W dodatku towarzyszy im ciągła...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-18
Jeśli od dłuższego czasu narzekacie na nudę, żadna książka nie jest w stanie Was wyrwać z szarej rzeczywistości, w nawet najlepszych thrillerach autor niczym Was nie zaskakuje i szukacie czegoś, co sprawi, że nie będziecie spać po nocach - oto doskonała pozycja!
Książka to jedna wielka lawina akcji. Gdy tylko wydaje nam się, że wydarzenia zwalniają, akurat w tym momencie autorka serwuje nam zastrzyk adrenaliny, tym samym nie pozwalając od lektury się oderwać. Każda przerwa wiązała się z ciągłym wałkowaniem powieści, próbą dojścia do odpowiedzi - dlatego nie warto się łudzić, że wraz z zamknięciem książki, znika ona z naszego życia. Bawiłam się w detektywa w każdej wolnej chwili, aż już pod koniec doszłam do ostatecznej konstatacji - ha! Już wszystko rozgryzłam, wcale to nie było takie trudne! I w tym momencie wkroczyła Tess, sprawiając, że do teraz nie mogę pozbierać szczęki z podłogi. Owszem, doszłam do trafnych wniosków, ale był to zaledwie szczyt góry lodowej. A wiecie co jest najgorsze? Autorka w swojej powieści daje nam na tacy wszystkie poszlaki - ale nawet jeśli jesteście dość wnikliwymi czytelnikami, większości z nich w ogóle nie weźmiecie pod uwagę, podczas gdy inne, zupełnie nieistotne będą Wam zawracać głowę.
Jeśliby podsumować to, co czułam podczas lektury, najlepiej byłoby się posłużyć angielskim wyrażeniem to keep on the edge of one's seat. To jest książka, którą będziecie czytać napięci jak struna, poruszeni niespokojnie, z szybko bijącym sercem i niepokojem w oczach - dlaczego wszyscy wokół są tacy spokojni?! Z trwogą będziecie obserwować kolejne ubywające strony. Mogę powiedzieć tylko jedno - polecam i to gorąco!
Jeśli od dłuższego czasu narzekacie na nudę, żadna książka nie jest w stanie Was wyrwać z szarej rzeczywistości, w nawet najlepszych thrillerach autor niczym Was nie zaskakuje i szukacie czegoś, co sprawi, że nie będziecie spać po nocach - oto doskonała pozycja!
Książka to jedna wielka lawina akcji. Gdy tylko wydaje nam się, że wydarzenia zwalniają, akurat w tym momencie...
2015-12-11
Trzymając w dłoni stosunkowo ładną okładkę, muszę przyznać, że jestem całkiem pozytywnie zaskoczona. Co prawda, nie rzucam wszystkiego na rzecz Greena, któremu po raz pierwszy udało się mnie czymś w tym gatunku zaskoczyć, jednak przyznaję - nie każde New Adult to schemat zamknięty w tragizm ze szczyptą cukierkowatości.
Historia dwójki młodych ludzi, którzy przez swój stan zdrowia powinni wywoływać litość i tym samym niecnie chwytać za serca przypadkowych czytelników (powinni, ale ku memu ogromnemu zdziwieniu to nie rak czyni z nich jednostki charyzmatyczne - choć pewnie podświadomie otrzymują jakąś tam taryfę ulgową), wywołuje uśmiech na twarzy. Można by pomyśleć, że para ta do złudzenia przypomina Shakespeare'owską tragedię, która w tym przypadku opiera się nie na złych nazwiskach, co chorobie. Tymczasem istotnie można zgodzić się z van Houtenem - ich miłość nie jest przyćmiewana przez niekontrolowanie dzielące się komórki. To uczucie bez żadnych ograniczeń. Brzmi tandetnie? Może i tak - ale ze wstydem przyznam, że gdzieś tam głęboko oczekiwałam zakończenia z Romea i Julii. Tymczasem nie uwierzycie, jednak moim największym zaskoczeniem było to, że książka skończyła się tak, jak to dzieje się w życiu. A to się ceni.
Bohaterowie są nadzwyczaj szczerzy w swoim zachowaniu i tym samym wiarygodni, nawet jeśli Hazel zdarzało się być niezwykle irytująca (czy jakakolwiek bohaterka w tym gatunku mnie kiedyś nie irytowała?) - ale niech mnie, przecież ja też nie byłam szesnastolatką idealną! Co prawda, powinnam rzucać książką o ściany, krzycząc z rozpaczy nad pewnymi przewidywalnymi zagraniami - a jak nie przewidywalnymi, to co najmniej powodującymi wznoszenie oczu ku niebu i tarmoszenie okładki wraz ze słowem przesada pojawiającym się na ustach - ale z drugiej strony.... cholera, Bonusy Rakowe.
Nie będzie niczym niezwykłym, gdy dodam, że autor ma dość lekkie pióro bez skłonności do daleko posuniętej kwiecistości (Pierwsza Zasada Bycia Pisarzem NA) - natomiast Gwiazd naszych wina można niejako traktować jako skarbnicę cytatów. Do pewnego momentu to jest całkiem interesująca zabawa w wyszukiwanie zdań, które z całą pewnością setki ludzi będą miały w ulubionych, ale w końcu to coelhizowanie zaczyna to być męczące. Ileż można wkładać w usta bohaterów kolejne Wielkie Zdania?
Podsumowując, mam nieco mieszane uczucia co do tej książki. Z jednej strony była miłym oderwaniem od rzeczywistości, dając nieco do myślenia, ale z drugiej, Green nie wyszedł zbytnio poza ramy swojego gatunku, wykorzystując trochę kiczowatych zagrań - i wybaczcie, ale zdanie o zakładaniu prezerwatywy zdmuchnęło bez pardonu ostatni płomyczek tlącej się nadziei (to jest wymagane w Stanach, by w scenach stosunku nieletnich wspominać o zabezpieczeniu? Jeśli tak, jako szanujący się autor próbowałabym oszukać cenzurę - albo przynajmniej z tych scen zrezygnować). Generalnie mogę polecić, bo jest to dobra książka, która zmusi do przemyśleń, a i miło można przy niej spędzić czas.
Trzymając w dłoni stosunkowo ładną okładkę, muszę przyznać, że jestem całkiem pozytywnie zaskoczona. Co prawda, nie rzucam wszystkiego na rzecz Greena, któremu po raz pierwszy udało się mnie czymś w tym gatunku zaskoczyć, jednak przyznaję - nie każde New Adult to schemat zamknięty w tragizm ze szczyptą cukierkowatości.
Historia dwójki młodych ludzi, którzy przez swój stan...
2015-11-30
Nie ukrywam, że opis mnie zaintrygował do tego stopnia, że wprost z niecierpliwością oczekiwałam na lekturę tej książki - w dodatku to nieśmiertelny Schmitt, którego wszyscy wychwalają pod niebiosa, a i mnie do gustu przypadł po Oskarze i pani Róży. Jakie wrażenie wywarł na mnie Sektą egoistów? Przyznam szczerze, że mam stosunkowo mieszane uczucia co do tego tytułu. Z jednej strony, choć historia jest przedstawiona w telegraficznym skrócie, niejednokrotnie czułam znużenie, nie potrafiłam wejść w świat kreowany przez autora, zdarzało mi się gubić - ale z drugiej, czytało mi się ją wyjątkowo przyjemnie, zakończenie mnie zaintrygowało, pozostawiło w uczuciu lekkiego niepokoju, którym pisarz w pewien sposób uratował swoją powieść; a Gaspard, obiekt zainteresowania głównego bohatera, to postać zdecydowanie nietuzinkowa i jak dla mnie - osoby, która nieszczególnie przepada za zagłębianiem się w filozoficzne wywody - jego poglądy przykuwają uwagę.
Nie do końca jestem pewna, czy i komu pozycję polecić, dlatego Was z tym pozostawiam. Jeśli macie wolną chwilę, warto poświęcić książce chwilę, jednak zdecydowanie bez większego nacisku - wszak sama doskonale wiem, że raczej do niej nigdy nie wrócę.
Nie ukrywam, że opis mnie zaintrygował do tego stopnia, że wprost z niecierpliwością oczekiwałam na lekturę tej książki - w dodatku to nieśmiertelny Schmitt, którego wszyscy wychwalają pod niebiosa, a i mnie do gustu przypadł po Oskarze i pani Róży. Jakie wrażenie wywarł na mnie Sektą egoistów? Przyznam szczerze, że mam stosunkowo mieszane uczucia co do tego tytułu. Z...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-23
2015-11-23
2015-11-22
Pewnego dnia budzisz się w ciemności w niewielkim pomieszczeniu z zupełną pustką w głowie, a jedyne co pamiętasz to Twoje imię. W pewnym momencie z sufitu atakuje Cię fala oślepiającego światła w akompaniamencie dziesiątek głosów, chwytasz za wyciągniętą w Twoim kierunku rękę, przypieczętowując swój los. Witaj w Strefie, Thomasie, miejscu otoczonym rozległym labiryntem, którego penetracja od dwóch lat nie przyniosła żadnych efektów. Żeby było ciekawiej, labirynt zamieszkują niezbyt przyjazne stworzenia, lepiej dla Ciebie, byś nigdy nie miał okazji zostać tam na noc. Kiwasz głową i zaczynasz obchód terenu, by móc jakoś popaść w rutynę. Jednak w momencie, gdy kolejnego dnia do Strefy trafia dziewczyna z jednoznacznym proroctwem, wszelkie myśli o rutynie opuszczają i Ciebie, i pozostałych Streferów. Nic już nie będzie takie, jak wcześniej. Zaczyna się walka o przetrwanie, a zasada jest tylko jedna: znajdź wyjście albo giń.
O książce pierwszy raz usłyszałam, gdy do kin weszła ekranizacja - wtedy to szumne hasło na podstawie bestsellerowej powieści jednoznacznie przekreśliło szanse na obejrzenie całkiem interesująco zapowiadającego się filmu; nie było opcji, trzeba było najpierw sięgnąć po pierwowzór. Wstukałam tytuł w wyszukiwarkę i mój zapał nieco osłabł. No tak, kolejne porównanie do Igrzysk śmierci, kolejna młodzieżówka, która będzie miała dobry pomysł na fabułę, ale wykonanie będzie leżało i kwiczało. Machnęłam ręką, aż tak mi nie zależało.
Wszystko zmieniło się, gdy rok później błądziłam między bibliotecznymi półkami, nie mogąc znaleźć niczego konkretnego, a wskazówki za zegarku jednoznacznie dawały do zrozumienia, że autobus długo na mnie czekać nie będzie. Ponieważ głupio wyjść z biblioteki bez żadnej książki, skoro tylko w tym celu się tam przyszło, więc w akcie desperacji przeszłam przez ostatni regał, z którego zaatakowała mnie znajoma nazwa na grzbiecie. Niewiele myśląc, porwałam tytuł i pobiegłam na przystanek. Wsiadłam do autobusu i przyjrzałam się trzymanej w ręce książce. Zobaczmy, co też takiego do mnie trafiło.
Początek utwierdził mnie w przekonaniu, że owszem, oto mam przed sobą typowego przedstawiciela literatury młodzieżowej, który nie grzeszy szczególnie kwiecistym stylem, a postaci na przemian to zgrywają dorosłych, to na wszelkie sposoby ujawniają swoją niedojrzałość. I tak, z lekkim dystansem, zaczęłam śledzić dalsze poczynania Thomasa, dopóki nie zauważyłam, że nie potrafię się od nich oderwać, a każda myśl o przerwaniu lektury napawa mnie przerażeniem. Niech będzie, doczytam do końca rozdziału i idę napełnić żołądek - nic z tego, do lodówki zostałam zmuszona chodzić z książką w ręku. To niewiarygodnie, jak Dashner wciąga czytelnika w swój świat, zręcznie budując napięcie. W dodatku lekkość pióra sprawia, że dużo łatwiej biec wzrokiem po zdaniach, by w końcu poznać odpowiedź, rozładować ten nadmiar adrenaliny buzujący w żyłach. Dlatego też nie łudźcie się - jeśli macie zamiar czytać Więźnia labiryntu w przerwach między jednym zajęciem a drugim, od razu przekreślcie wszystkie swoje plany, odwołajcie spotkania, bo nie spoczniecie, póki nie skończycie. A później zamknięcie książkę z nutą zawodu - ale jak to, to już?
Odstawicie skończoną pozycję, chwycicie za kubek z zimną już herbatą i zaczniecie myśleć. Wyciągnięcie przed siebie cały ten chaos, który powstał po lekturze, by przyjrzeć mu się uważniej. Najpierw oddzielicie emocje, które stanowią najgrubszą nić spajającą cały Wasz mętlik. Później pozbawicie swojego wrażenia o tejże historii świetnej fabuły i nagle pozostałe elementy zaczną wydawać się Wam jakieś liche, trochę niezgrabne, jakby bez tych dwóch istotnych rzeczy przestały mieć rację bytu. Bohaterowie okażą się nieco papierowi, bez większej głębi, i choć wydaje się, że nawiązaliście z nimi więź, tak naprawdę nawet powieka Wam nie drgnie, gdy jednemu z nich stanie się krzywda. Czasem nawet odnosi się wrażenie, że to postaci drugoplanowe są ulepieni z trwalszej gliny. Zaczniecie też dostrzegać, że coś tu dzieje się za szybko, że z jednej strony chłopcy kulturalnie, krok po kroku dochodzą do rozwiązania, by tu nagle, ni z tego, ni z owego, dostać wszystko na talerzu, i to z wisienką i parasolką. Najważniejsze kwestie, zamiast budować napięcie, zostają przegadane. Dobrze jest poznać odpowiedzi na nurtujące pytania, ale w odpowiedniej formie - wizja bohatera, w której od razu znajduje klucz do zagadki, do niej nie należy. Nie chcę w tym momencie powiedzieć, że to ujmuje akcji - jednak liczyłam na coś więcej, zwłaszcza po tym, co prezentował autor wcześniej. Choć nie oszukujmy się, niektóre pomysły nie są szczególnie innowacyjne i czytelnik wpadnie na nie dużo wcześniej.
Mimo wszystko książka naprawdę trzyma poziom, chociaż po jej lekturze pozostało mi wrażenie lekkiego niedosytu - nie mylić z niedosytem akcji. Czegoś mi zabrakło, jakiegoś elementu, który dopełniłby całą historię i sprawił, że świat stworzony przez Dashnera można by uznać za w pełni dopracowany. Możliwe, że kolejne części trylogii powstawiają brakujące części do układanki, ale póki co ciężko mi powiedzieć, by Strefa była tak zarysowana jak Panem, posługując się nieśmiertelnym porównaniem do Igrzysk. Choć - jeszcze dwie części przede mną...
Podsumowując, jeśli szukacie czegoś, co czyta się lekko i przyjemnie, co niezaprzeczalnie wciąga i pochłonie Was bez reszty, sięgnijcie po Więźnia labiryntu. Tym bardziej wymagającym myślę, że również z czystym sumieniem mogę pozycję polecić - bo czasem warto przymknąć oko na niedociągnięcia i po prostu dobrze się zabawić przy czymś, co nie będzie wymagać dużego nakładu umysłowego.
Pewnego dnia budzisz się w ciemności w niewielkim pomieszczeniu z zupełną pustką w głowie, a jedyne co pamiętasz to Twoje imię. W pewnym momencie z sufitu atakuje Cię fala oślepiającego światła w akompaniamencie dziesiątek głosów, chwytasz za wyciągniętą w Twoim kierunku rękę, przypieczętowując swój los. Witaj w Strefie, Thomasie, miejscu otoczonym rozległym labiryntem,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Drogi czytelniku, jeśli chcesz sięgnąć po tę książkę na zasadzie „a, zrobię sobie chwilę przerwy od pracy”, to natychmiast cofnij rękę - bo ani się obejrzysz, a dotrzesz do tylnej okładki, zdziwiony po raz, że to już koniec, a dwa: że za oknem zrobiło się ciemno, choć przecież dałbyś sobie rękę uciąć, że zacząłeś czytać nad ranem. „Dawca” tak wciąga, że wprost nie sposób się oderwać - dosłownie chodziłam z książką w dłoni po domu, nie odrywając wzroku od tekstu, i na oślep próbowałam wydobyć jedzenie z lodówki, by do końca akcji nie umrzeć z głodu. Historia może i jest nieco przewidywalna, ale nawet znając zakończenie, po ponownej lekturze adrenalina w moich żyłach płynęła równie szybko. Gorąco polecam!
Drogi czytelniku, jeśli chcesz sięgnąć po tę książkę na zasadzie „a, zrobię sobie chwilę przerwy od pracy”, to natychmiast cofnij rękę - bo ani się obejrzysz, a dotrzesz do tylnej okładki, zdziwiony po raz, że to już koniec, a dwa: że za oknem zrobiło się ciemno, choć przecież dałbyś sobie rękę uciąć, że zacząłeś czytać nad ranem. „Dawca” tak wciąga, że wprost nie sposób...
więcej Pokaż mimo to