-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant5
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant970
Biblioteczka
2023-06-14
2021-01-04
2013-08
2013-08
2013-08
2013-09
2013-12-30
2013
2013
2013-12-25
Od niepamiętnych czasów ze Stephenem Kingiem prowadziłam zażarty spór i odpychałam od siebie wszystko, co wyszło spod jego pióra - żeby nie być gołosłownym, zawdzięczałam tę istną nienawiść powieści Talizman, której lektura była dla mnie prawdziwą męką. Gdy po tygodniach udało mi się w końcu dotrzeć do tylnej okładki, szczerze zwątpiłam w umiejętności tegoż autora i rzuciłam jego książki w kąt. Jak się okazuje, zupełnie niesłusznie.
Edgar Freemantle w wyniku poważnego wypadku traci rękę, sprawność nogi i doznaje ciężkiego urazu głowy. Ma problemy z pamięcią oraz gwałtownym gniewem, który staje się przyczyną utraty żony, żyje na środkach przeciwbólowych, wizytach rehabilitantki i psychiatry, a jedynym sposobem na odzyskanie równowagi zarówno fizycznej, jak i psychicznej, okazuje się zmiana środowiska. I tym sposobem Freemantle ląduje na wyspie Duma Key, którą zarządza sędziwa Elizabeth Eastlake. Tam z właściciela firmy budowlanej Edgar staje się nietuzinkowym artystą, którego pasja rodzi się z fantomowego swędzenia. Kłopoty zaczynają się w momencie, w którym historia Eastlake'ów wychodzi na wierzch, a talent mężczyzny zaczyna wymykać się spod kontroli i obrazy powoli ukazują swe niebezpieczne, nadprzyrodzone możliwości.
O dziwo lektura wciągnęła mnie od samego początku i niełatwo pozwalała się oderwać. Bogactwo opisów, dość ciekawie prowadzona pierwszoosobowa narracja, stopniowe budowanie napięcia oraz oryginalni bohaterowie, których powiedzonka zostaną ze mną na długo, sprawiają, że pozycja pozostawia po sobie trwały ślad. I to nie tylko kwestia fabuły, lecz także świetnie tworzonych portretów psychologicznych postaci - nie mamy do czynienia z pustymi, papierowymi lalkami, ale z pełnowymiarowymi bohaterami, którym „la loteria” faktycznie dała w kość. Warto również wspomnieć o niezwykle żywych dialogach, i tych poważniejszych, jak i tych z nutką humoru – w końcu dowcip to jeden z istotniejszych elementów składających się na specyfikę powieści. To właśnie anegdotki Wiremana oraz uśmiech w możliwie najgorszej sytuacji sprawiają, że postaci są bliżej nas, że dużo łatwiej jest nam je zrozumieć, współczuć im; są szczere i naturalne. Ręka mistrza to także historia o relacjach międzyludzkich, potędze przyjaźni, miłości braterskiej i rodzinnej, które w żadnym przypadku nie zakrawają o kicz.
Książka jest po prostu dobra, choć nie powinno się jej traktować jako źródło ciepła, gdy za oknem chłód. Niejednokrotnie jest w stanie zmrozić do szpiku kości, a czytanie nocą w samotności w pustym domu tylko potęguje to wrażenie. I choć z początku może odstraszać objętością, warto po nią sięgnąć; jest doskonałą alternatywą na lecące aktualnie w telewizji świąteczne komedie, które każdy zna na pamięć.
I tym sposobem wróciłam do grona fanów Stephena Kinga.
Od niepamiętnych czasów ze Stephenem Kingiem prowadziłam zażarty spór i odpychałam od siebie wszystko, co wyszło spod jego pióra - żeby nie być gołosłownym, zawdzięczałam tę istną nienawiść powieści Talizman, której lektura była dla mnie prawdziwą męką. Gdy po tygodniach udało mi się w końcu dotrzeć do tylnej okładki, szczerze zwątpiłam w umiejętności tegoż autora i...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11
2015-06-12
2015-07-15
2013-07
2015-06-24
2015-07-09
2015-07-06
2013-11-01
2013-11-01
2013-01-01
Ręce mi drżą, nie potrafię nawet poprawnie wybierać liter na klawiaturze, nie mówiąc już o układaniu zdań. Tak chyba można najkrócej opisać wrażenia po dotarciu do ostatniej strony Czerwonego smoka.
Na tę książkę polowałam już od dawna, tęsknie patrząc na podobno genialny film o tym samym tytule, jednocześnie zapierając się, że najpierw przeczytam oryginał. Czas poświęcony na jego poszukiwanie można przełożyć na tygodnie, miesiące, może nawet lata, bezustanne krążenie po księgarniach nie przynosiło rezultatów - dlatego w momencie, w którym chwyciłam pozycję w dłoń, zaczęłam traktować ją jak świętość. Czy słusznie?
Francis Dolarhyde, zwany Zębową Wróżką, w czasie pełni księżyca w niewielkim odstępie czasu dokonuje zabójstw na dwóch rodzinach, nie szczędząc kobiet, dzieci czy zwierząt domowych. Twierdzi, iż jest to niezbędne do dokonania się przemiany w czerwonego smoka z akwareli Williama Blake'a. Śledztwo prowadzi agent FBI, Jack Crawford, który zwraca się z prośbą o pomoc do Willa Grahama, specjalisty od seryjnych morderstw, zwolnionego przed laty na własną prośbę po schwytaniu niebezpiecznego psychopaty, doktora Hannibala Lectera. W myśl, iż tylko psychopata może złapać psychopatę, Graham szuka pomocy u Lectera, nie zdając sobie sprawy, że ten na własną rękę poczyna kroki w stronę Zębowej Wróżki.
„W każdym racjonalnym społeczeństwie zostałbym albo zabity, albo zwrócono by mi książki.”
Sam Hannibal Lecter nie pełni co prawda w pierwszej części tetralogii większej roli, choć trzeba przyznać, że autor doskonale ukazuje nam jego niepowtarzalny charakter i styl. Postać jest wykreowana znakomicie, sama nie wiem, czy nie wywołuje on u mnie więcej pozytywnych emocji niż obrzydzenia - jego bystrość umysłu, irracjonalny system wartości, rozmowa z Grahamem czy chociażby wysyłanie Willowi kartek świątecznych (co skomentowałam czymś w rodzaju „ooh, to uroocze”) spowodowały, że jestem jak najbardziej nim zaintrygowana i z pewnością sięgnę po kolejne książki z udziałem Lectera. Ba! - na półce już czeka Milczenie owiec, które to rzekomo jest najlepsze z serii.
Choć nie do większości psychopatów można czuć zafascynowanie (ekhem), żal czy współczucie, tak barwnie przedstawiona historia Francisa Dolarhyde zmienia nieco statystyki. Wiem, wiem, nie ma żadnych okoliczności łagodzących dla ludobójstwa, jednakże, zaglądając w nieco czarno-biały życiorys Dolarhyde'a, jesteśmy w stanie go zrozumieć i pożałować, pomimo iż i tak będziemy się cieszyć, jeśli czarny charakter przegra. Psychologicznie jest to dobrze stworzona postać, po której faktycznie można spodziewać się wszystkiego.
Natomiast nie mogę sobie wyrobić zdania na temat Willa Grahama. Jako fanka serialu Hannibal stacji NBC, skłamałabym, mówiąc, że w ogóle nie podstawiałam pod jego osobę twarzy Hugha Dancy'ego i graną przez niego postać. Przez to zapewne podświadomie szukałam tego mojego, serialowego Willa, i trochę się zawiodłam - wszak książka traktuje o wydarzeniach, które następują po, aktualnie, pierwszym sezonie. O samych jednak nawiązaniach Czerwony smok-Hannibal można by napisać wiele i tym samym ukłonić się w stronę scenarzystów, którzy z niepozornych kilku wypowiedzi stworzyli coś naprawdę wielkiego. Ale to temat na inne posiedzenie.
„W czasach gdy nasza wrażliwość uległa stępieniu pod wpływem wszechobecnej wulgarności i wyuzdania, warto przekonać się, co wciąż może nami wstrząsnąć.”
Książka niezaprzeczalnie wciąga, Harris świetnie buduje napięcie i trzyma w niepewności aż do samego końca. I nawet, gdy wszystko wydaje się być skończone, a sprawa rozwiązana, gdy czytelnik zaczyna dochodzić do siebie po pełnym rozwianych niepewności śledztwie, akcja rusza z kopyta i praktycznie do ostatniej strony, do ostatniego dialogu nie wiadomo, co tak naprawdę jest prawdą, a co fikcją. Bo, trzeba przyznać, zamykając książkę, przez moment wpatrywałam się w tylną okładkę z błądzącym wzrokiem, próbując poukładać myśli.
Mimo wszystko pozycja ma wady, być może z winy tłumaczenia, nie wiem, tego stwierdzić nie mogę. Szczególnie irytowało mnie chwilowe kurczowe trzymanie się wąskiego zakresu słownictwa. Jestem w stanie przytoczyć cały akapit, gdzie na zmianę używane są nazwiska Graham i Crawford - Graham wstał. Crawford usiadł. Graham otworzył usta. Crawford mrugnął. Cóż to za blokada, niemoc użycia choćby imion, by uniknąć powtórzenia? A jeżeli miał to być specjalny zabieg, to, niestety, nie spełnił swej roli. Podobnie było z grypsem; póki Crawford go miał, był na okrągło grypsem, przyszedł Will i nazwał go listem, podziękujmy Grahamowi.
Ogólnie pod względem technicznym czasem coś kulało i miejscami nie do końca trzymało się kupy, jednak to potknięcia czysto estetyczne, w rzeczywistości nie dają o sobie tak drastycznie znać.
Cóż mogę więcej powiedzieć, poza tym, że i tak powiedziałam już za dużo? Zdecydowanie polecam tę książkę, może dlatego, że historia Hannibala jest po prostu unikatowa, może dlatego, że jest to dobrze zrobiony thriller, a może dlatego, że jako kryminał faktycznie zaskakuje rozwiązaniem.
Ręce mi drżą, nie potrafię nawet poprawnie wybierać liter na klawiaturze, nie mówiąc już o układaniu zdań. Tak chyba można najkrócej opisać wrażenia po dotarciu do ostatniej strony Czerwonego smoka.
więcej Pokaż mimo toNa tę książkę polowałam już od dawna, tęsknie patrząc na podobno genialny film o tym samym tytule, jednocześnie zapierając się, że najpierw przeczytam oryginał. Czas poświęcony...