-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać311
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
W tej książce jest tyle spokoju i ciepła ile można go mieć we własnym domu. Swojej twierdzy, miejscu, gdzie jest nam błogo, gdzie rozwieszamy pranie i układamy puzzle.
Jednocześnie, dokładnie tak jak w komfortowym domu- to w nim rozgrywa się ból, płacz i lęk.
Nigdy nie czytałam tak niejednoznacznej książki. Ciepłej i komfortowej, a jednocześnie bolesnej i smutnej.
Trzeba to poczuć, przeczytać samemu. Ale jest, nie zawaham się użyć tego słowa, cudowna.
W tej książce jest tyle spokoju i ciepła ile można go mieć we własnym domu. Swojej twierdzy, miejscu, gdzie jest nam błogo, gdzie rozwieszamy pranie i układamy puzzle.
Jednocześnie, dokładnie tak jak w komfortowym domu- to w nim rozgrywa się ból, płacz i lęk.
Nigdy nie czytałam tak niejednoznacznej książki. Ciepłej i komfortowej, a jednocześnie bolesnej i smutnej.
Trzeba...
Duże zaskoczenie, na plus. Historia płynie przez różnych, pozornie niepowiązanych bohaterów, których łączy... lęk.
Trudna, bolesna I napisana w taki sposób, że miałam poczucie, że autorka wie, jak używać słów. A to rzadka sztuka ostatnio...
Temat ważny, mam wrażenie nadal przemilczany.
Chociaż dla mnie przede wszystkim to książka o lęku o dzieci. Paraliżujący lęk współczesnego ojca zestawiony z nieludzką krzywdą dzieci w trakcie II wojny. Przerażające i bolesne połączenie.
Duże zaskoczenie, na plus. Historia płynie przez różnych, pozornie niepowiązanych bohaterów, których łączy... lęk.
Trudna, bolesna I napisana w taki sposób, że miałam poczucie, że autorka wie, jak używać słów. A to rzadka sztuka ostatnio...
Temat ważny, mam wrażenie nadal przemilczany.
Chociaż dla mnie przede wszystkim to książka o lęku o dzieci. Paraliżujący lęk...
Trudna, bolesna historia o samotności mężczyzny, który traci żonę w strasznych okolicznościach. W tle konflikt na Bliskim Wschodzie.
Egzotyczna, bo trudno sobie wyobrazić, że nasz współmałżonek wysadza się wśród tłumu ludzi. Jednocześnie bardzo aktualna i uniwersalna pod względem przeżywanej tragedii. Bardzo dobra.
Trudna, bolesna historia o samotności mężczyzny, który traci żonę w strasznych okolicznościach. W tle konflikt na Bliskim Wschodzie.
Egzotyczna, bo trudno sobie wyobrazić, że nasz współmałżonek wysadza się wśród tłumu ludzi. Jednocześnie bardzo aktualna i uniwersalna pod względem przeżywanej tragedii. Bardzo dobra.
2021-01-26
Książka "Niedługie życie" jest zbiorem wywiadów z rodzicami, podopiecznymi hospicjum. Autor książki, lekarz, bioetyk, rozmawia z rodzicami zmarłych przedwcześnie dzieci.
Rozmowy dotyczą głównie kwestii etycznych, autor pyta rodziców o uporczywą terapię.
Uporczywa terapia to stosowanie procedur medycznych, które mają za celu utrzymać przy życiu osobę śmiertelnie chorą. W książce wypowiadają się rodzice dzieci, które urodziły się z ciężkimi, nieuleczalnymi chorobami i żyły kilka miesięcy, czasem kilka lat. Autor pyta rodziców o to, czy woleli, by dziecko umierało w domu, czy w szpitalu. Czy zgodziliby się na podłączenie do respiratora (w Polsce prawo pozwala nie zgodzić się na podłączenie, natomiast jeżeli ktoś zostanie już podłączony, nie wolno go odłączyć. To właśnie może być uporczywa terapia, jeżeli wiadomo, że chory nigdy nie wyzdrowieje).
Trudno mi opowiedzieć tę książkę. Przeżywałam ją ogromnie, nie mogąc się od niej oderwać. Płakałam, czytając o odchodzących niemowlętach i nieustannie zastawiałam się, jak niesamowicie trudne decyzje przyszło podejmować ich rodzicom. To, co wydawało mi się najbardziej okrutne, to fakt, że ci rodzice, że oni...zanim zostali rodzicami, byli takimi samymi ludźmi jak my wszyscy. Spotkała ich tylko ogromna tragedia.
Ta książka z pewnością nie jest dla wszystkich. Nie widzę powodu, by osoby wyjątkowo wrażliwe na krzywdę innych, lub te, które starają się o dziecko, mamy w ciąży, miały ją czytać. Pamiętajcie, że takie historie potrafią zostać gdzieś w naszej głowie, zejść do podświadomości i obudzić się w momencie, w którym najmniej byśmy tego chcieli.
Mimo to, w obliczu dyskusji w Polsce i majstrowania wokół wolności kobiet, co do rodzenia dzieci chorych, to książka ogromnie ważna. Pokazuje, z czym borykają się rodzice, którzy zdecydowali się urodzić dziecko ze śmiertelną chorobą. Jak również to, jak zmienia się życie rodziców, którzy dowiadują się, że ich dziecko nigdy nie osiągnie pełnoletności.
Książka "Niedługie życie" jest zbiorem wywiadów z rodzicami, podopiecznymi hospicjum. Autor książki, lekarz, bioetyk, rozmawia z rodzicami zmarłych przedwcześnie dzieci.
Rozmowy dotyczą głównie kwestii etycznych, autor pyta rodziców o uporczywą terapię.
Uporczywa terapia to stosowanie procedur medycznych, które mają za celu utrzymać przy życiu osobę śmiertelnie...
2019-10-26
To moje drugie podejście do tej recenzji. Poprzednia w wyniku do dziś dla mnie niezrozumiałych okoliczności...zniknęła. Spróbuję jeszcze raz obudzić emocje, które towarzyszyły lekturze "Był sobie pies 2". To zdaje się...nie będzie zbyt trudne ;-).
"Był sobie pies 2" to kontynuacja historii z poprzedniej części. Poznajemy psa, który ponownie odradza się w nowych psich ciałach i tak jak w poprzedniej części odkrywa, że nie dzieje się to bez powodu, ma on bowiem do spełnienia na Ziemi pewną misję.
Najważniejszą misją i jednocześnie głównym wątkiem książki jest historia CJ, wnuczki Ethana, bohatera poprzedniej części. W niewyjaśnionych okolicznościach losy psa splatają się z życiem dziewczyny.
Pierwsza część była fenomenalna, pomysł świetny, historia wzruszająca do łez. Co mogło zmienić się w drugiej części? Z jednej strony- niewiele. To ciągle ta sama historia, inni bohaterowie, ale baza fabuły ciągle taka sama. Odniosłam jednak wrażenie, że druga część nie jest już taka...cukierkowa. Pojawia się istotny wątek zaburzeń odżywiania, ale także poważnych chorób. Wiedziałam, o czym będę czytać, będzie pies, który odradza się na nowo by towarzyszyć jednemu człowiekowi. Zupełnie jednak nie spodziewałam się, że do łez wzruszę się już na...drugiej stronie.
Pomysł dla mnie nadal jest świetny, nie tylko odradzający się pies, ale też pokazanie fabuły jego oczami. Pies nie rozumie wszystkiego, przez co czytelnik często zostaje z niedopowiedzeniem. Są jednak momenty, w których to pies rozumie wszystko zanim ludzie na dobre zauważą, że coś może być nie tak.
Bardzo ważny pozostaje dla mnie też fakt, że pokazanie świata psimi oczami doskonale pokazuje czytelnikowi w jaki sposób funkcjonuje psi rozum. To doskonała lekcja dla dorosłych posiadaczy czworonogów, ale idealna dla tych młodszych czytelników. Molly nie rozumiała dlaczego została ukarana za zjedzenie butów swojej pani. Ona skojarzyła, że kiedy CJ zakłada szpilki, najczęściej kończy się to jej złym nastrojem. Wiedziała co powinna zrobić...;-). Jeżeli spojrzymy na zjedzone przez psa buty w taki sposób...czy naprawdę mamy prawo się na niego złościć?
"Był sobie pies 2" to jednak przede wszystkim ogrom psiej miłości. I masa wzruszeń. Przyznaję, że chociaż w niewielkim stopniu książka była przewidywalna, ja nie potrafiłam się od niej oderwać i płakałam wiele razy. Za każdym razem patrząc na mojego psa, Bajkę i zauważając w jej oczach miłość, o której pisze W. Bruce Cameron.
Z chęcią cofnęłam przeczytanie tej książki, by móc przeżyć ją od nowa. Wzruszająca, słodka i pełna miłości, a jednocześnie trudna. Do czytania wyłącznie z psem na kanapie. I zapasem chusteczek ;-).
Lucyna Tomoń/ https://today-ornever.blogspot.com/2019/10/by-sobie-pies-2-w-bruce-cameron.html
To moje drugie podejście do tej recenzji. Poprzednia w wyniku do dziś dla mnie niezrozumiałych okoliczności...zniknęła. Spróbuję jeszcze raz obudzić emocje, które towarzyszyły lekturze "Był sobie pies 2". To zdaje się...nie będzie zbyt trudne ;-).
"Był sobie pies 2" to kontynuacja historii z poprzedniej części. Poznajemy psa, który ponownie odradza się w nowych psich...
2019-07-15
Główny bohater, Julien, jest młodym wdowcem, wychowującym kilkuletniego syna. Jego żona, Helene, zmarła kilka miesięcy wcześniej, po nierównej walce z chorobą. Julien pozostaje na tym etapie żałoby, na którym nie wychodzi się z domu, tylko rozpacza i złości. Przed śmiercią Helene prosi go, by napisał do niej 33 listy, dokładnie tyle, ile przeżyła lat. Twierdzi, że to pomoże mu się uporać z żałobą, a może nawet pozwoli mu pokochać od nowa?
Nie wiedziałam, czego spodziewać się po tej książce. W zasadzie rzadko decyduję się na takie historie. Bezwarunkowo czytam jednak te, których akcja dzieje się we Francji. Żona Juliena pochowana jest na cmentarzu na Montmartrze, akcja powieści toczy się w Paryżu. I jest to taki wymarzony, przepiękny Paryż, w którym chciałabym zamieszkać. Autor idealnie opisuje jego klimat.
Można by pomyśleć, że to nieco kiczowaty pomysł, o miłości...w Paryżu? Ale to nie jest łatwa miłość, w zasadzie to historia w znacznej części traktująca o żałobie, o tym, na ile razem ze zmarłym umiera uczucie, a ile z niego pozostaje w człowieku na zawsze. I czy, przede wszystkim, można kochać drugi raz? Czy to w ogóle jest możliwe?
Z twórczością autora zetknęłam się po raz pierwszy i już wiem, że wrócę do poprzednich jego książek. Cała historia i francuska atmosfera, w jakiej jest utrzymana, przypomina mi książki Niny George (które uwielbiam!). Liczyłam na romans, wzruszenie i pocałunki, a dostałam przepiękną historię pożegnania. To książka o trudnym czasie pomiędzy płaczem za zmarłym, a momentem, w którym na nowo chce się zacząć uśmiechać, żyć.
Przeczytana w kilka deszczowych wieczorów, z zapartym tchem, łzą wzruszenia ale i satysfakcją dobrze spędzonego czasu. Przy całej lawinie nowości, książek wydawanych niemal codziennie, to pozycja, która nie powinna przejść bez echa. Trudna i piękna jednocześnie. Chce się ją czytać i nie chce kończyć. Z pewnością jedna z tych książek, które na długo pozostają w mojej pamięci.
Lucyna Tomoń/ https://today-ornever.blogspot.com/2019/07/33-razy-moj-kochany-nicolas-barreau.html
Główny bohater, Julien, jest młodym wdowcem, wychowującym kilkuletniego syna. Jego żona, Helene, zmarła kilka miesięcy wcześniej, po nierównej walce z chorobą. Julien pozostaje na tym etapie żałoby, na którym nie wychodzi się z domu, tylko rozpacza i złości. Przed śmiercią Helene prosi go, by napisał do niej 33 listy, dokładnie tyle, ile przeżyła lat. Twierdzi, że to pomoże...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-13
Walentynki w książkowym świecie to równie dobry marketingowo moment na romanse jak Boże Narodzenie. W tym drugim przypadku zawsze dam się wciągnąć ale w Walentynki jestem bardziej wybredna. Nie mam ochoty na romanse, tylko na obyczajowy powiew świeżości. Opowiadania sprawdzają się idealnie.
Wspólnym punktem wszystkich opowiadań w zbiorze jest miłość. Czasem pierwsza, innym razem ta, która chociaż w kolejności następna, w sercu zajęła pierwsze miejsce. Nie brzmi to nawet jakoś odkrywczo. Takich antologii jest już kilka, kilka czytałam. Ta jednak jest przyjemnie wyjątkowa.
Dwa opowiadania, które moim zdaniem wygrywają, to to Agnieszki Krawczyk i Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.
Pierwsza autorka zabiera czytelnika w zupełnie nietypowe miejsce, do...hospicjum. Tam odbywa rozmowę z panem Janem. Opowiada jej on o swojej pierwszej randce, a potem zostawia dla głównej bohaterki list. Zakończenie wzruszyło mnie do łez. Opowiadanie drugiej Agnieszki, o której wspomniałam jest dla mnie o tyle wyjątkowe, że w zasadzie nie lubię książek tej autorki. Podejmowałam kilka prób i nigdy nie dotrwałam do końca powieści. Opowiadaniu postanowiłam dać szansę i bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Zaskakujący pomysł i świeża oprawa. Poczułam miejsce akcji i na te kilkanaście stron przeniosłam się w historię pani Agnieszki. Nie wiem dlaczego opowiadań wydaje się u nas tak mało. Wiem natomiast, że ja bardzo je lubię. Pamiętam jak wiele lat temu, mogłam mieć może 17 lat, kupiłam nad morzem w namiocie z tanimi książkami, pewnością je kojarzycie, antologię opowiadań "Listy miłosne". Czytałam je później na plaży i w pociągu, w drodze do domu. Zapisywałam notatki na prawie wszystkich marginesach tej książki. Po powrocie sprezentowałam ją chłopakowi, w którym się wtedy kochałam. Pamiętam, że czytał już w drodze do domu, chociaż był środek nocy, a on szedł pieszo.
Opowiadania mają wspaniałą, magiczną moc. Te w "Pierwszej miłości" są przy okazji świeże i takie...dające nadzieję, może wiosenne? Będą idealne na walentynkowy wieczór. Albo do porannej kawy 14 lutego. Będą smakowały idealnie. Spróbowałabym też zapisać swoje przemyślenia tak, jak ja zrobiłam to dziesięć lat temu. Pięknie się potem do takiej ożywionej, personalizowanej książki wraca ;-)
Lucyna Tomoń/ www.today-ornever.blogspot.com
Walentynki w książkowym świecie to równie dobry marketingowo moment na romanse jak Boże Narodzenie. W tym drugim przypadku zawsze dam się wciągnąć ale w Walentynki jestem bardziej wybredna. Nie mam ochoty na romanse, tylko na obyczajowy powiew świeżości. Opowiadania sprawdzają się idealnie.
Wspólnym punktem wszystkich opowiadań w zbiorze jest miłość. Czasem pierwsza,...
2018-10-18
Obserwuję od pewnego czasu ogromne zainteresowanie himalaizmem w Polsce. I widzę dwie tendencje. Po pierwsze to ten rodzaj pasji, którą raczej obserwujemy w zaciszu swojego domu. Jedni i chyba do nich się zaliczam, czytają i próbują zrozumieć. Jest ogromnie dużo książek o wspinaczce, o Wandzie Rutkiewicz, o Hajzerze, książka Adama Bieleckiego, o wyprawie na Nanga Parbat sprzed kilku lat. Sprzedaż i zainteresowanie podkręca przede wszystkim...tragedia. Tak samo tej drugiej grupie, która śledzi wspinaczki w TVN24 i komentuje. Mocno i bardzo z hejtem. Bo po cholerę oni tak wchodzili... To właśnie próbuję zrozumieć. I myślę, że motorem napędowym całego tego zainteresowania jest właśnie chęć zrozumienia.
"Wszystko za K2" miało być dziennikiem z wyprawy, która miała miejsce poprzedniej zimy. Niestety, autor książki ostatecznie nie dostał pozwolenia na uczestnictwo w wyprawie. Zablokowali go sami uczestnicy. Jestem w stanie to zrozumieć, mogli mieć obawę, że wtedy wyprawa byłaby jeszcze bardziej jak reality-show. W pierwszej chwili pomyślałam - co zatem autor może wiedzieć o K2, skoro go tam nie było? Z pewnością więcej niż ja...I z pewnością więcej niż wszystkowiedzący znawcy z Twittera.
Piotr Trybalski przybliża sporą część historii polskiego himalaizmu. Warto sięgnąć po tę książkę chociażby dlatego. Żeby zobaczyć, że oni wspinali się na długo przed tym, kiedy telewizja zaczęła się interesować. Opowiada jak to było wcześniej i jeżeli nie czytaliście wcześniej nic na ten temat to świetne kompendium wiedzy.
Co do samej wyprawy, historia napisana przez autora z pewnością byłaby inna, gdyby pisał ją u podnóża K2. Trudno mi rozpatrywać, czy byłaby lepsza. Bo jest dobra. Nie śledziłam wyprawy od samego początku, przyznaję, zaczęłam dopiero, kiedy do Polski dotarła wieść o ataku szczytowym na Nanga Parbat i potem, kiedy polska wyprawa musiała ruszyć do akcji ratunkowej. To zresztą spora część tej książki.
Opisana dość obiektywnie, chociaż z subiektywnych punktów widzenia tych, którzy tam byli ale także autora, który obserwował wszystko z Polski. Pięknie podsumowuje postawę Elizabeth Revol pisząc, że większość z tych, którzy wracają z gór bez swoich kolegów, musi się potem z tego wytłumaczyć. Tak na przykład Bielecki po Broad Peak i jego książka, która zresztą od dłuższego czasu czeka u mnie na przeczytanie. Elizabeth też przyjdzie kiedyś to wyjaśnić.
Nie wiem, czy "Wszystko za K2" przyniosło odpowiedzi, na pytania, które gdzieś mam w sobie. Z pewnością poszerzyła moją bardzo niewielką wiedzę w temacie. Otworzyła kolejne drogi, urodziła kolejne niedopowiedzenia. I rozbudziła apetyt na więcej.
Przepiękna, opasła, bo prawie 600 stron, to opowieść o polskim himalaizmie , o tym dlaczego dobrze jest, kiedy szczyt nie zostanie zdobyty i czemu czemu niektórzy z gór już nigdy nie wrócą.
Dla tych, którzy próbują zrozumieć dlaczego oni tam w ogóle idą i czemu nie dało się uratować Mackiewicza. Dla tych, którzy chcą dyskutować i tych, którzy lubią o himalaizmie czytać to z pewnością łakomy kąsek.
Lucyna Tomoń/ https://today-ornever.blogspot.com/2018/10/wszystko-za-k2-piotr-trybalski.html
Obserwuję od pewnego czasu ogromne zainteresowanie himalaizmem w Polsce. I widzę dwie tendencje. Po pierwsze to ten rodzaj pasji, którą raczej obserwujemy w zaciszu swojego domu. Jedni i chyba do nich się zaliczam, czytają i próbują zrozumieć. Jest ogromnie dużo książek o wspinaczce, o Wandzie Rutkiewicz, o Hajzerze, książka Adama Bieleckiego, o wyprawie na Nanga Parbat...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-13
Colleen Hoover pewnie nie trzeba nikomu przedstawiać. Autorka tych powieści YA, po których czytelnikowi zostaje kac gigant. Tych, które poleca się przyjaciółce. Odnoszę wrażenie, że jeżeli sięgnęło się po jedną z książek autorki, trudno nie śledzić na bieżąco i nie czytać wszystkiego, co napisała.
Merit żyje w licznej rodzinie, w której panują bardzo skomplikowane relacje. Ojciec zostawił matkę, kiedy ta chorowała na raka dla...jej pielęgniarki. Siostra Merit spotyka się z terminalnie chorymi chłopcami. Brat codziennie wywiesza na dworze jakiś pouczający cytat. Tylko najmłodszy z rodzeństwa jest względnie...normalny. Ale to pewnie dlatego, że ma dopiero 4 lata. Mieszkają w starym...kościele, który ojciec kupił, żeby zemścić się na księdzu, którego pies bez przerwy ujadał. Macocha Merit mieszka z nimi i matką. Matka choruje na agorafobię i mieszka w piwnicy.
Sprawy jeszcze bardziej się skomplikują, kiedy w ich życiu pojawi się brat macochy i chłopak Honor- siostry bliźniaczki Merit.
"Without Merit" jest inna niż wszystkie dotychczasowe książki Hoover. Do tej pory autorka kojarzyła mi się raczej z melancholią, wybrałabym jej książki, gdybym chciała przepłakać całą noc. "Without Merit" jest inna. Merit jest inna. Ma w sobie dużo złości, takiego buntu przeciwko swojej rodzinie, przeciwko światu i....sobie samej. Rodzina Vossów jest zupełnie poplątana, szalona, trochę nierealna i bardzo zabawna. Nie przypominam sobie, żeby autorka w którejkolwiek książce była śmieszna...
Wszystko to nie ujmuje ani akcji, ani jej autentyczności. Merit wyróżnia się spośród innych głównych bohaterek Hoover. Brak jej romantyzmu, eteryczności. Jest zbuntowana, zła. Cała nieco nierealna fabuła sprawia, że książka jest lekka, chociaż ostatecznie mówi o naprawdę trudnym temacie. Chodzi o depresję. Nie do końca wiem, czy trafia do mnie ten sposób pisania o niej. Przy całej zgromadzonej przeze mnie wiedzy na ten temat, wydaje mi się, że to takie jakby przedstawienie depresji w wersji light. Nie przemawia do mnie. Natomiast problemy Merit są już jak najbardziej realne, a jej bunt bardzo zrozumiały.
Idealna na wakacje. Lekka, inna niż wszystkie dotychczasowe książki Hoover. Dla młodych czytelniczek YA, ale także dla tych, które lubią książki autorki. Takie, przy których uśmiech sam wypływa na twarz.
www.today-ornever.blogspot.com
Colleen Hoover pewnie nie trzeba nikomu przedstawiać. Autorka tych powieści YA, po których czytelnikowi zostaje kac gigant. Tych, które poleca się przyjaciółce. Odnoszę wrażenie, że jeżeli sięgnęło się po jedną z książek autorki, trudno nie śledzić na bieżąco i nie czytać wszystkiego, co napisała.
Merit żyje w licznej rodzinie, w której panują bardzo skomplikowane...
2018-05-19
Elizabeth Strout jest jedną z tych autorek, o których bardzo dużo słyszałam, bardzo chciałam przeczytać, ale jakoś...nigdy nie wystarczało czasu. Tym sposobem zamiast zacząć, jak większość, od "Mam na imię Lucy" zaczęłam od "Amy i Isabelle", która oryginalnie jest jej debiutancką powieścią, wydaną właśnie w Polsce nakładem wydawnictwa Wielka Litera.
Dwie główne bohaterki i ich dwie historie. Isabelle, matka Amy, od lat pracuje w tym samym miejscu, mieszka sama z córką, jest powściągliwa i przez innych odbierana jako nieco sztywna. Amy jest nastolatką wchodzącą właśnie we wczesną dorosłość. Nie do końca wie, co się z nią dzieje, nie ma też śmiałości pytać o to matki. Ich relacja jest...trudna. Autorka opisuje ją jako niewidzialną czarną nić łączącą kobiety, która napina się w sytuacjach trudnych. Tych dostarcza Amy, kiedy poznaje nowego nauczyciela matematyki, pana Robertsona. Relacja nastolatki i nauczyciela daleko wykracza poza tę formalną i budzi w Amy ogrom wstydu. Do czasu...kiedy o wszystkim nie dowie się Isabelle.
Opis fabuły w ogóle nie oddaje świetności tej książki. Naprawdę, kiedy sama go czytałam, obawiałam się, że książka mnie znuży i trudno mi będzie dobrnąć do końca. Nic bardziej mylnego. Trudno było mi się oderwać.
Elizabeth Strout doskonale kreśli obraz małomiasteczkowej amerykańskiej społeczności. Doskonale pokazuje ramy, w których żyją mieszkańcy miasteczka. Co więcej, idealnie opisuje również ramy, w które jako samotna matka wpędza się Isabelle i w jakich nakazuje funkcjonować Amy.
Bunt nastolatki nie jest tu niczym oczywistym. Autorka pokazuje go jakby od środka, nie jako wszechwiedząca, ale jakby Amy była pierwszą nastolatką wchodzącą w ten trudny okres. Bo czy nie jest tak, że każdy z nas kiedy przez to przechodził, czuł, że coś jest nie tak i że z pewnością nikt z rówieśników nie przeżywa nic podobnego?
Na uwagę zasługuje tu jednak głównie gorzka relacja matki i córki. Matki, która za wszelką cenę próbuje ustrzec Amy przed błędami, które sama popełnia w młodości i jest tym tak bardzo pochłonięta, że nie zauważa, że córka robi właśnie to, czego Isabelle obawia się najbardziej. Co więcej, Isabelle zazdrości córce. To z pewnością jedna z ciemniejszych stron macierzyństwa i przypuszczam, że niemal żadna kobieta nie miałaby w sobie tyle odwagi, by przyznać się do tego, że zazdrości córce pierwszej miłości, pierwszego pocałunku...
Wielowątkowość i doskonale napisana historia. Doskonała na rozpoczęcie przygody z Elizabeth Strout. To nie jest powiastka, którą czyta się raz, a potem na zawsze odkłada na półkę, ale historia, którą chce się mieć w swojej bibliotece.
Lucyna Tomoń/ http://today-ornever.blogspot.com/2018/05/amy-i-isabelle-elizabeth-strout.html
Elizabeth Strout jest jedną z tych autorek, o których bardzo dużo słyszałam, bardzo chciałam przeczytać, ale jakoś...nigdy nie wystarczało czasu. Tym sposobem zamiast zacząć, jak większość, od "Mam na imię Lucy" zaczęłam od "Amy i Isabelle", która oryginalnie jest jej debiutancką powieścią, wydaną właśnie w Polsce nakładem wydawnictwa Wielka Litera.
Dwie główne...
2018-04-14
Króciutka książeczka (niecałe 150 stron) do których podchodziłam chyba trzy, albo cztery razy. Trudna. Ale od początku.
Książka jest zapisem kawałka życia przed, a potem rocznej terapii odwykowej. Autorka, narratorka i główna bohaterka w jednej osobie, opowiada swoją historię. Historię nałogu, zauważenia problemu, wyparcia, zamknięcia, aż w końcu podejścia do terapii, trzeźwienia i wyleczenia.
Czyta się to trochę tak, jakby zajrzało się do cudzego dziennika, pisanego podczas terapii. Bohaterka dobrowolnie poddaje się leczeniu w zamkniętym ośrodku, kiedy zauważa, że kompletnie odcięła się od rzeczywistości. Nie dlatego, że piła do nie przytomności, ale dlatego, że przez leki i alkohol przestała spotykać się ze znajomymi, wychodzić z domu, a ostatecznie nawet wstawać z łóżka. Zauważyła, że coś jest nie tak, chociaż nie uważała, na początku, że to problem uzależnienia. Nie traktowała brania benzodiazepin (leków psychotropowych) w kategoriach uzależnienia. Brała je, bo nie potrafiła bez nich spać. Alkohol piła, bo uważała, że bez niego nie napisze nic wartościowego. Dopiero na terapii odkrywa, że piła, brała leki z zupełnie innego powodu. Powodem było uzależnienie.
Jestem daleka od stereotypów, ale w każdym jest nieco prawdy. W tym, że Polacy piją, również. Każdy z nas zna kogoś, kto ma w rodzinie kogoś, kto ma problem z alkoholem. Albo jest DDA (dorosłym dzieckiem alkoholika). Problem jest ogromny. Nie mamy szans nic z tym zrobić, mamy natomiast szansę poszerzyć swoją wiedzę. Albo dać tę książkę komuś, kto boryka się z problemem uzależnienia. A może uzyskać wiedzę, jak z nim rozmawiać. Albo w ogóle widzę na temat terapii, która działa. Która daje szansę. Jeżeli chce się przestać.
To nie jest idylliczna historia o tym, jak bohaterka po roku przestała brać cokolwiek i nigdy już nie napije się wódki. To raczej trudna droga usłana wyzwalaczami i atakami alkoholowego głodu. Autorka pokazuje ciemną stronę, ale też to, że można przejść na tę jasną. Trzeba tylko samemu, w sobie, chcieć przestać. Nie dla rodziny, żony, męża, ale dla siebie. Iść na odwyk dlatego, że nie chce się już więcej pić. To ogromnie trudne.
Historia nie jest fabularyzowana, to nie "Pamiętnik narkomanki". Nie ma wartkiej akcji. Jest droga ku jaśniejszej przyszłości. I ciężka praca. Nie trzeba być psychologiem, by wiedzieć, jak ogromną pracę wykonują osoby przebywające na odwyku. Jeszcze większą, kiedy podejmują decyzję o podjęciu leczenia. I równie dużą potem, przez całe dalsze życie.
Padają tu takie słowa:
- Dam wam taki przykład. Jedziecie samochodem i nagle słyszycie stuki-puki. Co robicie?
-Zatrzymuję się i sprawdzam, co się dzieje- mówię.
-To jest optymistyczne, normalne działanie- stwierdza terapeutka. - Osoba uzależniona, kiedy słyszy stuki-puki, dąży do wyeliminowania nieprzyjemnej sytuacji. I co robi? Włącza radio. One trwają i może dojść do wypadku, ale kierowca już ich nie słyszy, więc jest uspokojony.
Autorka pyta dalej, czy rozumiecie. Ja rozumiem. I zachęcam wszystkich, którzy próbują zrozumieć, żeby po tę książkę sięgnęli.
Pani Katarzyno, gratuluję. Trzymam za Panią kciuki.
http://today-ornever.blogspot.com/2018/04/rok-na-odwyku-katarzyna-t-nowak.html
Króciutka książeczka (niecałe 150 stron) do których podchodziłam chyba trzy, albo cztery razy. Trudna. Ale od początku.
Książka jest zapisem kawałka życia przed, a potem rocznej terapii odwykowej. Autorka, narratorka i główna bohaterka w jednej osobie, opowiada swoją historię. Historię nałogu, zauważenia problemu, wyparcia, zamknięcia, aż w końcu podejścia do terapii,...
2018-03-02
Tęsknię za wiosną. I na pewno nie jestem w mojej tęsknocie odosobniona. Marzec to dla mnie czas planowania, pomysłów na kwiaty, nowe zioła, na wszystko, co żywe. W tym roku moja rodzina postanowiła pomyśleć także o...pszczołach. I, możecie mi wierzyć, lub nie, ale inspiracją do dyskusji i pomysłu stworzenia ula była ta książka.
Autor książki pracował w korporacji, żył w ciągłym biegu. Uległ wypadkowi i podczas długiej rekonwalescencji zaczął zastanawiać się nad zmianami w swoim życiu, nad powrotem do natury. Wtedy też wpadł na pomysł, by hodować pszczoły.
Książka jest subiektywnym wyborem tego, co autor twierdzi, że każdy o pszczołach wiedzieć powinien, a także tego, ile kroków dzieli nas od miodu z własnej pasieki.
Poprzedni boom na pszczele książki jakoś mnie ominął, przez co dopiero teraz dowiedziałam się, jak niesamowite to owady. Autor opisuje pszczoły, przytacza sporo liczb, które z pewnością Was zaskoczą. Na przykład ile pyłku zbiera jedna pszczoła, albo ile go potrzebuje, by wyprodukować miód. Książka opatrzona jest ogromną ilością przepięknych, wiosennych zdjęć.
Nawet jeżeli nie interesują Was pszczoły, to chcecie przeczytać tę książkę. Naprawdę. Historia pszczół jest fascynująca, a tutaj przekazana w bardzo przystępny, przyjemny sposób. Kolejne części, te o własnej, przydomowej pasiece dla mnie były równie ciekawe i przede wszystkim bardzo inspirujące. Poza tym jest przepięknie wydana, ogromny ukłon w stronę Wydawnictwa Literackiego. Ogromny plus, bo książka od tygodnia jest u mnie regularnie wertowana, w celu sprawdzenia, jakie ramki powinien mieć nasz ul.
To słodka książka, wiosenna, pachnie kwitnącym rzepakiem. Przywołuje wiosnę.Tłumaczy, jak niewyobrażalną pracę muszą wykonać pszczoły, żebyśmy mogli położyć miód na kanapkę. Co więcej, w "Pszczołach" znajdziecie kilka autorskich przepisów. Do wykorzystania.
"Pszczoły" trzeba przeczytać. I koniecznie mieć w swojej bibliotece. Do przeczytania w słoneczny sobotni poranek.
Lucyna Tomoń/ http://today-ornever.blogspot.com/2018/03/pszczoy-joachim-petterson.html
Tęsknię za wiosną. I na pewno nie jestem w mojej tęsknocie odosobniona. Marzec to dla mnie czas planowania, pomysłów na kwiaty, nowe zioła, na wszystko, co żywe. W tym roku moja rodzina postanowiła pomyśleć także o...pszczołach. I, możecie mi wierzyć, lub nie, ale inspiracją do dyskusji i pomysłu stworzenia ula była ta książka.
Autor książki pracował w korporacji, żył...
2018-02-20
Dużo tu schematów. Pewnych rzeczy łatwo się domyślić. Na przykład tego, czy Aiden w końcu przemówi. Albo tego, kto za tym wszystkim stoi. Nie ujmuje to jednak całości. Atmosfera jest bardzo niepokojąca, a jednocześnie czytelnik ma wrażenie pozornej normalności. Jakby to, co przytrafiło się Aidenowi, Emmie i pozostałym bohaterom, mogło się zdarzyć tuż za rogiem.
Jeżeli istnieje w tej książce coś, co mnie zaskoczyło, to z pewnością nie zakończenie, ale zachowanie Aidena. Jego tajemnica i to, co dzieje się z nim na ostatnich stronach. Autorka idealnie manipuluje czytelnikiem. Ostatecznie nie wiedziałam już, czy mu współczuję, czy się go boję, czy może mnie drażni.
Bardzo dobry thriller. Może nieco kobiecy, przez główną bohaterkę. Nie trzyma w napięciu jak kryminał, ale szokuje, powoduje strach. Do przeczytania w kilka wieczorów, bo bardzo wciąga.
Cała recenzja: http://today-ornever.blogspot.com/2018/02/milczace-dziecko-sarah-denzil.html
Dużo tu schematów. Pewnych rzeczy łatwo się domyślić. Na przykład tego, czy Aiden w końcu przemówi. Albo tego, kto za tym wszystkim stoi. Nie ujmuje to jednak całości. Atmosfera jest bardzo niepokojąca, a jednocześnie czytelnik ma wrażenie pozornej normalności. Jakby to, co przytrafiło się Aidenowi, Emmie i pozostałym bohaterom, mogło się zdarzyć tuż za rogiem.
Jeżeli...
2018-01-31
Zaczęłam czytać "Kobietę w oknie" na długo przed tym całym szumem, przez co nie spodziewałam się bestsellera. Dałam się wciągnąć zupełnie obiektywnie. Historia rozkręca się powoli, ciągle jest bardzo dużo niewiadomych. Autorka odkrywa przed nami karty stopniowo, równocześnie wciągając go w intrygę. I kłamstwo. Oszustwo, którego przyznaję, niemal do końca książki nie wyłapałam.
Czytelnik, nawet ten najmniej refleksyjny, w końcu zadaje sobie pytanie, czy to, o czym opowiada Anna mogło mieć miejsce? Wierzy jej, bo przebywa z nią całą drogę od początku, ale...ma wątpliwości. Bardzo nieoczywista.
To tak bardzo wyniośle brzmi, ale ta książka to naprawdę doskonały thriller. Autorka manipuluje czytelnikiem, nic tu nie jest takie, jakim wydaje się na początku. Zostawiła mnie z ogromnym czytelniczym kacem. Poza tym nie wiedziałam, komu wierzę.
Hermetyczny świat głównej bohaterki zamyka się nad głową czytelnika już przy pierwszych stronach i nie wypuści go do ostatniej strony. W takim miejscu łatwo o zawrót głowy. Ale warto tam wejść. Naprawdę warto.
Lucyna Tomoń/ http://today-ornever.blogspot.com/2018/01/kobieta-w-oknie-ajfinn.html
Zaczęłam czytać "Kobietę w oknie" na długo przed tym całym szumem, przez co nie spodziewałam się bestsellera. Dałam się wciągnąć zupełnie obiektywnie. Historia rozkręca się powoli, ciągle jest bardzo dużo niewiadomych. Autorka odkrywa przed nami karty stopniowo, równocześnie wciągając go w intrygę. I kłamstwo. Oszustwo, którego przyznaję, niemal do końca książki nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-24
Janusz Wiśniewski jest chyba jednym z tych polskich autorów, którzy bardziej dzielą, niż łączą. Czytelniczki (czy panowie również czytają?) albo czytają wszystkie jego książki i uwielbiają, albo wręcz przeciwnie. Od wielu lat zaliczam się raczej do tych pierwszych. Chociaż nie bez krytyki. Czekałam na powieść od "Grand". Doczekałam się, a potem...czytałam ją kilka miesięcy.
Główny bohater, narrator historii, ulega dziwnemu wypadkowi, po którym zapada w półroczną śpiączkę. Budzi się w szpitalu w Amsterdamie. Jego ciało bardzo powoli budzi się ze snu, natomiast umysł zdaje się od razu gotowy do pracy. Tym samym podsuwa mężczyźnie kolejne wspomnienia, w zasadzie wspomnienia kolejnych kobiet. Byłej żony, córki, ale także wielu kochanek. Wszystko podlega surowej ocenie, mężczyzna wydaje się, widzi swoje życie z zupełnie nowej, krytycznej perspektywy.
Naprawdę dużo oczekiwałam od tej książki. "Grand" był wspaniały, poprzednie książki autora, być może dlatego, że czytałam je w młodym wieku, też zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Wiśniewski długo kazał czekać na powieść, chociaż, nie dał o sobie zapomnieć, regularnie wydawano zbiory opowiadań i felietonów. Ten na przykład.
Autor od zawsze ujmował mnie wrażliwością i sposobem patrzenia na kobiety. Dlatego, mimo fali krytyki, mimo stale podobnej tematyki, zawsze do niego wracałam. I wrócę z pewnością nie raz, chociaż..."Przebudzenie" szło mi bardzo opornie. Trudno mi było się wdrożyć, historia kompletnie mnie nie wciągnęła. Przypominała mi nieco książkę Niny George, "Księgę snów", gdzie główny bohater również jest w śpiączce, która również zmusza go do wielu przemyśleń.
Początkowo trochę się zmuszałam, z czasem zaczęłam wracać do "Przebudzenia" z większą ciekawością. Wiśniewski ciągle potrafi przepięknie opowiadać o kobietach, o miłości. Książka jest jednak już znacznie bardziej dojrzała, retrospektywna, może trochę...gorzka?
"Przebudzeniu" z pewnością trzeba dać czas. Czerpać przyjemność z samej lektury, nie koniecznie akcji. Wtedy książka trafia idealnie, wzrusza, porywa. Skłania do refleksji.
Lucyna Tomoń/ http://today-ornever.blogspot.com/2018/01/wszystkie-moje-kobiety-przebudzenie.html
Janusz Wiśniewski jest chyba jednym z tych polskich autorów, którzy bardziej dzielą, niż łączą. Czytelniczki (czy panowie również czytają?) albo czytają wszystkie jego książki i uwielbiają, albo wręcz przeciwnie. Od wielu lat zaliczam się raczej do tych pierwszych. Chociaż nie bez krytyki. Czekałam na powieść od "Grand". Doczekałam się, a potem...czytałam ją kilka miesięcy....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-14
Główna bohaterka Nora jest...dziwna. Mieszka w piwnicy, pracuje jako detektyw. Zupełnie nie zawraca sobie głowy swoim wyglądem, czy w ogóle tym, jak postrzegają ją inni. Wiele lat temu urodziła córkę. W szpitalu, kiedy pielęgniarka podała ją do przytulenia, nawet na nią nie spojrzała. Teraz jej córka, adoptowana przez pewną rodzinę znika. Policja od razu stwierdza, że nastolatka uciekła. Nora jest jednak bardziej dociekliwa. I chociaż obiecała sobie nigdy do tej sprawy nie wracać, jej niezawodna intuicja prowadzi ją w tamtym kierunku. Będzie musiała zmierzyć się z przeszłością.
Brzmi...schematycznie? Jest całkiem zaskakująco. Opis wydawcy niewiele mówi o samej fabule, która biegnie w naprawdę nieprzewidywalnym kierunku. Nora jest bohaterką, którą czytelnikowi trudno zaklasyfikować do tych dobrych, albo złych. Wolimy przechodzić przez historię z bohaterem pozytywnym, ale...Nora zostawiła swoje dziecko. I ma problemy z alkoholem. Ma też nosa do wykrywania ludzkich kłamstw. Przybliży ją to do rozwiązania zagadki. Ale też wpakuje w kłopoty. Do końca trudno mi było określić się względem Nory.
Liczyłam na jednoosobowe rozwiązywanie zagadki. Tak jest do pewnego momentu i w zasadzie w ostatniej, najważniejszej scenie Nora zostaje sam na sam z przeciwnikiem.
Bardzo tajemnicza, nieprzewidywalna. Idzie w strasznym kierunku i skrywa przed czytelnikiem ogromne okrucieństwo.
Gdyby komuś kompletnie znudziło się to świąteczne szaleństwo, w książkach również, polecam. Na jeden wieczór, bo trudno się od niej oderwać.
Główna bohaterka Nora jest...dziwna. Mieszka w piwnicy, pracuje jako detektyw. Zupełnie nie zawraca sobie głowy swoim wyglądem, czy w ogóle tym, jak postrzegają ją inni. Wiele lat temu urodziła córkę. W szpitalu, kiedy pielęgniarka podała ją do przytulenia, nawet na nią nie spojrzała. Teraz jej córka, adoptowana przez pewną rodzinę znika. Policja od razu stwierdza, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-24
Są trzy rzeczy, które musicie wiedzieć o głównej bohaterce
1. Jest w śpiączce
2. Mąż już jej nie kocha
3. Czasami kłamie
Okolice Bożego Narodzenia. Amber pracuje w porannej audycji radiowej, wiedzie spokojne życie mimo, że jest nieco...neurotyczna. Czytelnik poznaje ją w trzech wymiarach czasowych. Po pierwsze Amber leży w szpitalu w śpiączce. Nie może się poruszać, ani mówić, ale słyszy, co się wokół niej dzieje. Nie pamięta jednak, co wydarzyło się wcześniej i to właśnie wspomina w tym drugim wymiarze. Trzeci to dzienniki kilkuletniej dziewczynki.
Słyszałam o niej same dobre opinie, chociaż po opisie zamieszczonym przez wydawcę w zasadzie...trudno domyślić się czegokolwiek. Wielka niespodzianka.
Amber jest dziwna...Chociaż trudno jej nie współczuć. Życie jej nie oszczędzało. Dziwna sytuacja z rodzicami, trudna relacja z siostrą, która teraz wyraźnie zbyt często kręci się wokół męża Amber, Paula. Jak jednak doszło do wypadku, po którym zapadła w śpiączkę? Czyżby ktoś chciał...zrobić jej krzywdę?
Ta książka jest..dziwna. Trudno się od niej oderwać, jednak...budzi w czytelniku sprzeczne emocje. Głównie za sprawą głównej bohaterki. Z jednej strony wzbudza litość, jednak z drugiej...kłamie? To może oznaczać, że każde wydarzenie w powieści może być nieprawdziwe. Poniekąd...Kiedy autorka zaczyna odkrywać przed czytelnikiem kolejne karty, nic nie jest takie jakie się wydawało. Ani nikt.
Świetna. Naprawdę bardzo dobry thriller. Zostawia czytelnika ze sporym kacem. Idealna propozycja dla tych, do których nie przemawiają przedświąteczne opowieści o cudach. Tutaj są Święta, ale za grosz cudów. Jest za to nieprzewidywalna akcja. I nieprzewidywalna Amber. Amber, która w ogóle nie jest taka, jaką się wydaje.
Lucyna Tomoń/ http://today-ornever.blogspot.com/2017/11/czasami-kamie-alice-feeney.html
Są trzy rzeczy, które musicie wiedzieć o głównej bohaterce
1. Jest w śpiączce
2. Mąż już jej nie kocha
3. Czasami kłamie
Okolice Bożego Narodzenia. Amber pracuje w porannej audycji radiowej, wiedzie spokojne życie mimo, że jest nieco...neurotyczna. Czytelnik poznaje ją w trzech wymiarach czasowych. Po pierwsze Amber leży w szpitalu w śpiączce. Nie może się...
2017-09-26
....
Widziałam wiele pozytywnych recenzji, widziałam zachwyty koleżanek- recenzentek i zastanawiam się...Czy czytałyśmy tę samą książkę...;)
Przesadziłam, ale tylko nieznacznie. Musso zachwycał mnie niezmiennie połączeniem wątku sensacyjnego, szybkiej fabuły, z elementem powieści, romansu. Stanowczo, w "Dziewczynie z Brooklynu" dzieje się bardzo wiele. Nie znalazłam natomiast tego drugiego, dla mnie bardzo ważnego w twórczości autora, elementu. Cały czas odnosiłam wrażenie, że okładka nie współgra z treścią, bo czułam się, jakbym czytała...kryminał. Relacja Raphaela i Anny, chociaż kluczowa dla powieści, nie ma najmniejszej szansy się rozwinąć, bo Anny zwyczajnie...nie ma. Szkoda.
Czytelnikowi niesamowicie trudno przewidzieć zakończenie tej książki, akcja robi zwroty w bardzo niespodziewanych momentach i to, w jaki sposób finalnie się rozwiązuje...Jest zupełnie nie do przewidzenia. Wciąga, trudno się od niej oderwać, ciągle jednak w ten kryminalny, sensacyjny sposób.
Świetni bohaterowie, trudno bowiem stwierdzić, kto w tej rozgrywce tak naprawdę jest dobry. W trakcie lektury kilka razy zmienimy zdanie o Annie, ale także o innym bohaterze. Musso zostawia sporą dowolność interpretacji tej walki dobra ze złem.
Wciągająca, zaskakująca, bardzo dobra. Szkoda, że tak bardzo sensacyjna.
Cały tekst na http://today-ornever.blogspot.com/2017/09/dziewczyna-z-brooklynu-guillaume-musso.html
....
Widziałam wiele pozytywnych recenzji, widziałam zachwyty koleżanek- recenzentek i zastanawiam się...Czy czytałyśmy tę samą książkę...;)
Przesadziłam, ale tylko nieznacznie. Musso zachwycał mnie niezmiennie połączeniem wątku sensacyjnego, szybkiej fabuły, z elementem powieści, romansu. Stanowczo, w "Dziewczynie z Brooklynu" dzieje się bardzo wiele. Nie...
Dlaczego tak niewiele jest we współczesnej literaturze polskiej, tak dobrych powieści?
Bawiłam się świetnie, podziwiając kunszt Anny Dziewit-Meller.
Słodko- gorzka, sielska i jednocześnie brutalnie polska.
Z każdą kolejną stroną autorka coraz bardziej bawi się formą i narracją powieści, pozwalając czytelnikowi wierzyć, że ma na kształt zakończenia, jakiś wpływ. Doskonały zabieg.
Po Górze Tajget myślałam, że może być trudno utrzymać poziom. Nie było.
Pływałam w jeziorze Juno z ogromną przyjemnością, nabierając chęci na własną pisarską przygodę- a to zawsze dobrze wróży książce. Trudno było mi się oderwać nie ze względu na wartką akcję i mnogość wydarzeń, ale dlatego, że Juno jest tak dobrze napisane.
Dlaczego tak niewiele jest we współczesnej literaturze polskiej, tak dobrych powieści?
więcej Pokaż mimo toBawiłam się świetnie, podziwiając kunszt Anny Dziewit-Meller.
Słodko- gorzka, sielska i jednocześnie brutalnie polska.
Z każdą kolejną stroną autorka coraz bardziej bawi się formą i narracją powieści, pozwalając czytelnikowi wierzyć, że ma na kształt zakończenia, jakiś wpływ. Doskonały...