-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant15
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać419
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2020-05-15
2017-05-17
2017-05-18
Wierzyć w siebie, mieć do siebie zaufanie, nie przygotowywać się przez całe życie do życia, ale wyznaczać sobie cele i uczciwie do nich dążyć. Wspaniały esej "Self-Reliance" (Poleganie na sobie) Emersona podniesie na duchu każdego, a już na pewno studenta w czasie sesji. Co prawda jest napisany "ciężkim językiem" z wieloma przykładami, jednak na pewno warto zawalczyć o przeczytanie do końca, a potem koniecznie posłuchać youtubowej interpretacji użytkownika Illacertus - świetne podsumowanie i bardzo wartościowe wnioski.
Polecam wszystkim, szczególnie osobom, które są lekko podłamane natłokiem obowiązków, nie wiedzą co mają dalej robić lub jak osiągnąć swoje cele. Ale oczywiście to esej też dla tych wszystkich, którzy po prostu mają chwilę na kawał dobrej literatury ;)
Wierzyć w siebie, mieć do siebie zaufanie, nie przygotowywać się przez całe życie do życia, ale wyznaczać sobie cele i uczciwie do nich dążyć. Wspaniały esej "Self-Reliance" (Poleganie na sobie) Emersona podniesie na duchu każdego, a już na pewno studenta w czasie sesji. Co prawda jest napisany "ciężkim językiem" z wieloma przykładami, jednak na pewno warto zawalczyć o...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-20
2017-05-26
2017-05-21
2017-05-23
Zabawa z czasem, zabawa z czytelnikiem, zabawa z językiem. Bierce nie zawodzi. Nie da się napisać o tym opowiadaniu niczego, co nie byłoby dość niergrzecznym spojlerem, więc ograniczę się do silnej rekomendacji. Warto dla samej narracyjnej sztuczki! Przyjemny język, fascynująca dbałość o szczegół, doskonały pomysł. Wszystkie te elementy składają się na opowiadanie, które czytałam z zapartym tchem.
Co ciekawe na wielu obcojęzycznych forach i blogach miałam (nie)przyjemność poczytania o tym, jak czytelnicy miażdżą opowiadania Bierce'a. Wydaje się, że najbardziej uderza w nich absurd, dziwność którą widać w sposobie, w jaki autor postrzega świat. No cóż, każdy powinien przekonać się sam ;) Jak dla mnie - na wielki plus!
Zabawa z czasem, zabawa z czytelnikiem, zabawa z językiem. Bierce nie zawodzi. Nie da się napisać o tym opowiadaniu niczego, co nie byłoby dość niergrzecznym spojlerem, więc ograniczę się do silnej rekomendacji. Warto dla samej narracyjnej sztuczki! Przyjemny język, fascynująca dbałość o szczegół, doskonały pomysł. Wszystkie te elementy składają się na opowiadanie, które...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-28
Obowiązkowa lektura dla studentów lingwistyki - co poradzić ;) Za każdym razem, kiedy mam okazję przeczytać jakaś "obowiązkową książkę", szokuje mnie jak bardzo różnią się moje interpretacje od tego, co podaje się na talerzu na wykładzie. SparkNote'owa papka, gadanina wykładowcy, który chce odhaczyć najważniejsze dzieła, ostatecznie pośpiech przed egzaminem - wszystko może całkowicie zniszczyć lekturę.
Opowiadanie Kiplinga było dla mnie popisowym przykładem tego, jak świetnie budować historię. Jak zachęcić czytelnika do wczucia się w losy bohaterów. Wiele długich powieści, nie mówiąc o filmach, pada w przedbiegach mordując dziesiątki bohaterów, co i tak nie robi wrażenia na odbiorcy, bo nie zdążył się on wczuć w daną postać. Kiplingowi udaje się zaciekawić pojawiającymi się charakterami, zaprezentować pomysł, który mimo swojego absurdu okazuje się być sukcesem!
Opowiadanie jak najbardziej godne polecenia, chociaż na zajęciach każdy usłyszy tylko "Rudyard Kipling - opisać błędy Imperium brytyjskiego związane z kolonizacją Indii". Ech...
Obowiązkowa lektura dla studentów lingwistyki - co poradzić ;) Za każdym razem, kiedy mam okazję przeczytać jakaś "obowiązkową książkę", szokuje mnie jak bardzo różnią się moje interpretacje od tego, co podaje się na talerzu na wykładzie. SparkNote'owa papka, gadanina wykładowcy, który chce odhaczyć najważniejsze dzieła, ostatecznie pośpiech przed egzaminem - wszystko może...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-29
2017-05-30
2017-02
2017-05-14
Born to be Wilde!
Wspaniała sztuka ociekająca Dzikim humorem - czego chcieć więcej? ;) Naprawdę świetnie się to czyta, a wiedza o tym, jakie cuda odstawiał w swoim życiu sam autor sprawia, że żarty stają się jeszcze śmieszniejsze. A koniec końców i tak wszyscy przepraszają za szczerość! A w szczególności Ernest. To znaczy Jack. Czyli Ernest ;)
Wilde w typowy dla siebie, ironiczny sposób przedstawia wiktoriańskie podejście do kwestii moralności, edukacji, małżeństwa - tego jak status społeczny wpływa na potrzeganie innych. Oczywiście wyśmiewałam to, że dziewczyny gustują w panach, którzy mają na imię Ernest do czasu, kiedy nie przypomniało mi się, że kilka dni wcześniej rozmawiałam z koleżankami o tym, jakie męskie imiona nam się najbardziej podobają (okazało się, że decydujące były zdrobnienia). Ale oczwyście Wilde mocno mylił się w swojej ocenie kobiet ;)
Miałam okazję przeczytać w oryginale. Tekst naszpikowany jest żartami językowymi, a pierwszy z nich pojawia się już w tytule! Nie wiem, jak poradził sobie z tym polski tłumacz, ale bądźmy poważni - Wilde w oryginale to jest to! Na serio!
Born to be Wilde!
Wspaniała sztuka ociekająca Dzikim humorem - czego chcieć więcej? ;) Naprawdę świetnie się to czyta, a wiedza o tym, jakie cuda odstawiał w swoim życiu sam autor sprawia, że żarty stają się jeszcze śmieszniejsze. A koniec końców i tak wszyscy przepraszają za szczerość! A w szczególności Ernest. To znaczy Jack. Czyli Ernest ;)
Wilde w typowy dla siebie,...
2017-05-10
Przeczytałam dwa opowiadania w oryginale: tytułowe "Rip van Winkle" oraz "The Legend of Sleepy Hollow". Teksty czytało mi się świetnie, w szczególności, że nie miałam jeszcze przyjemności trafienia na kogoś, kto starałby się stworzyć podstawy amerykańskiej "mitologii" - zaprezentować stare opowieści, legendy o przybyszach do Ameryki, którzy wprowadzali do jej historii i kultury własne obawy i przesądy, ale też pasje i pomysły!
Opowiadania czyta się lekko, przyjemnie. Miałam za zadanie przeczytać je na zajęcia z literatury i zdziwiło mnie bardzo to, że tak proste opowiadania zostały zinterpretowane na tak wiele różnych sposobów! Każdy miał na nie inny pomysł i (chyba już tradycyjnie) pomysł wykładowcy był najmniej fascynujący ;) I oczywiście ten najmniej fascynujący trzeba było wałkować na egzaminie.
Przeczytałam dwa opowiadania w oryginale: tytułowe "Rip van Winkle" oraz "The Legend of Sleepy Hollow". Teksty czytało mi się świetnie, w szczególności, że nie miałam jeszcze przyjemności trafienia na kogoś, kto starałby się stworzyć podstawy amerykańskiej "mitologii" - zaprezentować stare opowieści, legendy o przybyszach do Ameryki, którzy wprowadzali do jej historii i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-10
Niewiele osób zajmuje się podobną tematyką, a "filologiczny słownik" poświęcony terminologii z zakresu muzyki popularnej jest jak kot w (i na) komputerze tłumacza - niby nie niezbędny, ale ile czasu liczonego w wypitych herbatach i błędów sobie zaoszczędzisz, mając pod ręką takie dziełko!
Słowniczek pokazał mi magię tysięcy możliwości określania jednej techniki gry, udowodnił mi, że w manager nie jedno (a więcej) ma imię i ostatecznie zachęcił do dalszej pracy w tej pięknej dziedzine.
Niestety! Prowadząc "badania" nad tą dziedziną kilkanaście lat po publikacji słownika widzę, że jest on już przedawniony. Niektóre formy nie są już używane, a czytając biografię (już nie mówię o tekstach natury piramidalnie, jakby powiedział Iwaszkiewicz, specjalistycznej) można doszukać się wielu słów, których Wolański nie miał okazji dodać do swojego glosariusza, bo pojawiły się niedawno (z całym szacuneczkiem dla wieku Autora).
Mimo wszystko polecam wszystkim czytelnikom, których jeszcze nie boli głowa z nadmiaru muzycznych informacji. Hasło bottleneck i bass drum przyprawią Wasze życie o szampańskie zawroty myślących części ciała. Polecam gorąco!
Niewiele osób zajmuje się podobną tematyką, a "filologiczny słownik" poświęcony terminologii z zakresu muzyki popularnej jest jak kot w (i na) komputerze tłumacza - niby nie niezbędny, ale ile czasu liczonego w wypitych herbatach i błędów sobie zaoszczędzisz, mając pod ręką takie dziełko!
Słowniczek pokazał mi magię tysięcy możliwości określania jednej techniki gry,...
2017-05-08
Wspaniała fotograficzna podróż przez muzyczne życie Jimmy'ego Page'a. Wyjątkowa dbałość o chronologię i opisy sprawia, że przeglądanie zawartości tego pięknego albumu będzie czystą radością dla każdego perfekcjonisty. Wartość albumu wzrośnie, kiedy uświadomimy sobie, że każdy podpis został przygotowany przez samego Page'a. Gitarzysta przygotował też zdjęcia, układ stron i dokładny spis koncertów. Na stronie wydawnictwa płacz, że redaktorzy nie mieli nic do roboty ;)
Nie jedno dziwi w tym pięknym albumie. Od zawsze zaskakuje mnie sytuacja, kiedy ktoś zbudował swoje życie na pewnych wartościach, o które dbał bardzo długo, które dawały mu siłę i nadawały sens, nagle je porzuca, gwałtownie się ich pozbywa, wymazuje ze swojego świata. Jaką zmianę widać w takim człowieku. Osobie, któracałe życie opisywana była jako pewna siebie i przekonana co do swojego talentu oraz wartości, a która po wielu latach ukazuje się w oczach tych samych ludzi jako nieśmiała, niepewna, trochę nerwowa.
Page oczywiście nie zaprosi Was wprost do swojego życia, ale z pewnością pokaże Wam jaką przemianę przeżył. Na pewno wiele Was zaskoczy w tym albumie, ale, jak to bywa z tym muzykiem, naprawdę fascynujące będzie to, co zostało pominięte.
Wspaniała fotograficzna podróż przez muzyczne życie Jimmy'ego Page'a. Wyjątkowa dbałość o chronologię i opisy sprawia, że przeglądanie zawartości tego pięknego albumu będzie czystą radością dla każdego perfekcjonisty. Wartość albumu wzrośnie, kiedy uświadomimy sobie, że każdy podpis został przygotowany przez samego Page'a. Gitarzysta przygotował też zdjęcia, układ stron i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-05
Radość z powrotu do odprężającej lektury, na jaką można liczyć widząc nazwisko "Wohlleben" na okładce? Zdecydowanie tak.
Radość z fantastycznego tłumaczenia, które powinno zostać nagrodzone przynajmniej PRZYNAJMNIEJ czekoladkami od wydawców? ;) Zdecydowanie tak!
Radość z przepięknych zdjęć polskiej przyrody wydrukowanych na przepięknym papierze? Jak najbardziej!
Radość z treści, która wiele wnosi w Twoje życie? Oj...
W kilku miejscach ze smutkiem złapałam się na tym, że właściwie... nie wiem o co chodzi. Szczury biegające po labiryncie bez wniosku panoszą się po stronach książki. Wiele osób zwróciło uwagę w swoich recenzjach na niespójności w treści (np. jeśli chodzi o kwestie oszustw) oraz na to, że wiele kwestii się powtarza (jak już wspomniałem wcześniej-jak już wspomniałem wcześniej-jak już...).
Książka faktycznie nie rozpieszcza aż tak bardzo pod względem treści, ale chyba winiłabym za to nas samych ;) Trzeba przyznać, że zwierzęta zdarza nam się obserwować znacznie częściej niż drzewa, więc kolejny tom niemieckiego leśnika oparty na jego własnych obserwacjach musiałby być wybitnie oryginalny a niestety nie jest. Nie umniejsza to absolutnie frajdy z czytania tej książki, ponieważ Wohlleben jest świetnym gawiędziarzem.
"Duchowe życie zwierząt" z pewnością zyskuje wiele na wspaniałej strukturze. Przejście od tematu instynktów i uczuć, przez zmysły, emocje, po myśli, sny i duszę zrobiło na mnie duże wrażenie. W którymś momencie pomyślałam, że w sumie z każdego z tych rozdziałów można było zrobić oddzielną książkę i to dopiero by się ciekawie czytało. Nie muszę opisywać lekkiego zawodu, który poczułam, kiedy w podziękowaniach wyczytałam, że piękna struktura książki nie jest zasługą Wohllebena optującego za "trzema tomami".
Niemniej książka jest godna polecenia na wolną, odprężającą chwilę. Na lato, kiedy możemy usiąść w parku, poczytać i porozglądać się w poszukiwaniu własnych doświadczeń. Miłość, którą autor czuję wobec wszystkich stworzeń, liczne anegdotki, rozczulające zdjęcia, czasem trudne i kontrowersyjne tematy - wszystko to może zrekompensować drobne braki w kolejnej książce Wohllebena.
Radość z powrotu do odprężającej lektury, na jaką można liczyć widząc nazwisko "Wohlleben" na okładce? Zdecydowanie tak.
Radość z fantastycznego tłumaczenia, które powinno zostać nagrodzone przynajmniej PRZYNAJMNIEJ czekoladkami od wydawców? ;) Zdecydowanie tak!
Radość z przepięknych zdjęć polskiej przyrody wydrukowanych na przepięknym papierze? Jak najbardziej!
Radość z...
2017-04-30
"Well, I woke up this morning, I got myself a beer.
Future's uncertain and the end is always near."
Spotkaliście się kiedyś - w szkole, na uczelni, w pracy, gdziekolwiek - z osobą, która jako jedyna z całej grupy traktowana jest inaczej? Ma z jakiegoś powodu więcej swobody, z jakiegoś powodu jest bardziej odizolowana od grupy, przyciąga do siebie określony typ ludzi Z JAKIEGOŚ POWODU? Pamiętacie swoje odczucia wobec tego człowieka? "Gdy ucichnie muzyka" to książka opisująca historię przedstawiciela tego wyjątkowego gatunku.
Niech nie myli podtytuł (a raczej "nadtytuł") 'Biografia The Doors'. Książka skupia się na życiu Jima Morrisona i opisuje je w szczegółach. Wall pozwolił sobie napomknąć, że pozostali Doorsi byli luzakami, którzy wiedli "normalne" (cokolwiek przez to rozumiemy, ale chyba w tym przypadku jest to odpowiednik słowa "nudne") życie, więc lepiej skupić się na tym jak zmagali się ze swoim dziwnym frontmanem. Autor przytacza różne historie bez owijania w bawełnę, nie rozczula się nad Morrisonem, prezentuje swój punkt widzenia na wszystkie "tajemnice" związane z jego życiem. Spodziewajcie się ostrego języka i jeszcze ostrzejszych sądów.
Oczywiście niezwykła dokładność Walla znowu zadziwia. Autor cytuje wiele źródeł, analizuje zajścia z różnych punktów widzenia, opis każdego wydarzenia opatrzony jest opiniami różnych osób, które były w centrum wydarzeń. Do tego Wall podaje historię w swój wyjątkowy, gawędziarski sposób. Jeśli ktoś jest zainteresowany losami Doorsów w erze "post-Morrisonowej" to śmiało może zajrzeć do skromnego, kilkunastrostronnicowego epilogu. Ale...
Nie jestem zakochana ani w Morrisonie, ani w Doorsach. Lubię wyjątkowe podejście do partii instrumentów klawiszowych, nadal jednak nie jest to muzyka, której mogłabym słuchać bez przerwy do końca życia. ALE wydaje się, że Mick Wall wcale nie lubi żadnego jej aspektu. Nie lubi ani jednej osoby związanej z zespołem. Czytając biografię coraz częściej łapałam się na tym, że brzydzi mnie sam widok nazwiska "Morrison", bo pewnie czeka mnie obrzydliwy opis "tripów", pijatyk albo innego sposobu folgowania swoim nałogom. Praca Doorsów nie jest za bardzo doceniania przez Walla, mamy wrażenie że czytamy o ciągłbym paśmie porażek i wstydu.
Naprawdę dziwi, że ktoś kto nie za bardzo lubi dany zespół chciał poświęcić miesiące, a pewnie i lata swojego życia na dokładne przestudiowanie jego historii i opowiedzenie jej na swój sposób.
Chyba muszę dołączyć do chóru głosów zadających Wallowi to samo pytanie, kiedy przyjeżdżał dowiedzieć się czegoś od osób związanych z zespołem: Dlaczego chcesz o tym pisać? Po co?
Moment szczerego zniechęcenia Morrisonem przeszedł mi kiedy trafiłam na nagranie "Roadhouse Blues" (to które ma ponad 4 mln wyświetleń i jest "fanowskim filmikiem" - polecam). W pewnym momencie Morrison rozdaje autografy a ktoś z tłumu łapie go za włosy. Jim odwraca się i uśmiecha do przyłapanego na gorącym uczynku, osoby stojące dookoła śmieją się, panuje cudowna, przyjacielska atmosfera. Na następnym filmiku (Driving with Jim Morrison) Jim bawi się z dzieciakami na dworzu i wygląda na najszczęśliwszego człowieka na świecie. Czy aby na pewno nie można było napisać na jego temat czegoś dobrego? Nie ma w nim nic pozytywnego oprócz talentu literackiego, wysokiego poziomu inteligencji, charyzmy scenicznej i dziwnego zachowania? Nic? Najwidoczniej Wall nigdy nie mógł się dopchać przez tłum, żeby złapać Morrisona za czuprynę ;)
"Well, I woke up this morning, I got myself a beer.
Future's uncertain and the end is always near."
Spotkaliście się kiedyś - w szkole, na uczelni, w pracy, gdziekolwiek - z osobą, która jako jedyna z całej grupy traktowana jest inaczej? Ma z jakiegoś powodu więcej swobody, z jakiegoś powodu jest bardziej odizolowana od grupy, przyciąga do siebie określony typ ludzi Z...
Czytałam i w oryginale, i po polsku - tłumaczenie jest przepyszne, ale nadal... ciężko się ten utwór CZYTA. To ewidentnie dramat, który trzeba zobaczyć na deskach teatru. Niestety nie miałam takiej możliwości, ale jestem przekonana, że robiłby niesamowite wrażenie, bo i treść jest zaskakująca, zastanawiająca - głównie przez swoją monotonnię. Zaskoczyć powtarzalnością? Beckett udowadnia, że to możliwe. Wspaniała, dająca do myślenia sztuka o codziennym czekaniu... czekaniu... czekaniu... czekaniu...
Czytałam i w oryginale, i po polsku - tłumaczenie jest przepyszne, ale nadal... ciężko się ten utwór CZYTA. To ewidentnie dramat, który trzeba zobaczyć na deskach teatru. Niestety nie miałam takiej możliwości, ale jestem przekonana, że robiłby niesamowite wrażenie, bo i treść jest zaskakująca, zastanawiająca - głównie przez swoją monotonnię. Zaskoczyć powtarzalnością?...
więcej Pokaż mimo to