Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Prawdę mówiąc, gdyby nie końcówka, to książka byłaby po prostu nudna. Niby oparta na faktach, ale przez spory czas Autor nie potrafił ubrać tego w odpowiednią formę, która nada fabule płynności. Miast tego skupił się na przesadnej rozbudowie bohaterów, którzy prowadząc swoje monologi utrudniali odbiór całości. Na szczęście, gdy już wreszcie to się skończyło, nastąpiła przemiana na lepsze, chociaż prawdę mówiąc mam lekki niedosyt. Generalnie źle nie było, ale oczekiwania miałem większe.

Prawdę mówiąc, gdyby nie końcówka, to książka byłaby po prostu nudna. Niby oparta na faktach, ale przez spory czas Autor nie potrafił ubrać tego w odpowiednią formę, która nada fabule płynności. Miast tego skupił się na przesadnej rozbudowie bohaterów, którzy prowadząc swoje monologi utrudniali odbiór całości. Na szczęście, gdy już wreszcie to się skończyło, nastąpiła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Uwielbiam Paula Theroux za jego kąśliwe i niezwykle celne uwagi dotyczące współczesnego człowieka i rzeczywistości, którą kreuje. Jednak mam przykre wrażenie, że to oprócz kilku książek podróżniczych wciąż jeszcze nie niedostępnych na naszym rynku wydawniczym (redaktorzy z Czarnego, jak tam załatwianie polskiego wydania "Tao of travel"?), to była ostatnia, którą napisze z wielkiej podróży.

To już jest koniec, Autor doszedł do ściany. Wydaje mi się, że nie tylko ja będę zdania, że tą książką Theroux żegna się z czytelnikami i podróżami w znoju i niewygodzie. Nieraz w trakcie lektury można było odnieść wrażenie, że wyjątkowo ochoczo Autor wraca do luksusu wygodnych hoteli. Wiek robi swoje i nawet taki nonkonformista jak on musi przyznać, że nie wszystkie trudności związane z podróżą można znieść.

W sztafecie ma nastąpić zmiana, Autor chce podać pałeczkę dalej. Tylko czy ktoś będzie potrafił opisywać rzeczywistość w tak uszczypliwy i dosadny sposób? Nie ma ludzi niezastąpionych, ale erudycja Theroux sprawiała, że śledzenie jego marszruty stawało się współodpowiedzialnością za świat oddalony tysiące kilometrów od naszych domów, a na który wbrew pozorom mamy całkiem duży wpływ. Jego wywody wyjątkowo zmuszały do myślenia, a przemyślenia sprawiały, że wiele miejsc na mapach przestawało być tylko kompilacją barw, kresek i znaków graficznych.

Paul Theroux tą książką zakończył pewien etap swojego życia, ale na pewno nie misję z tym związaną. Wyjątkowo mocno kładzie nacisk na świadome podróżowane i wnikliwą obserwację otaczającego nas świata. Może już nikt więcej go nie spotka na afrykańskich bezdrożach, ale jego przekaz będzie tam obecny. Pytanie, kto podejmie wyzwanie i przejmie od Autora pałeczkę? Misja łatwa nie jest, o błąd nie trudno, a możliwość skonfrontowania jest dosyć prosta. Z drugiej jednak strony, jak pisze Theroux, czyż istotą podróży nie jest przekonać się czegoś na własne oczy, miast oglądać coś przez cyfrowy ekran?

Uwielbiam Paula Theroux za jego kąśliwe i niezwykle celne uwagi dotyczące współczesnego człowieka i rzeczywistości, którą kreuje. Jednak mam przykre wrażenie, że to oprócz kilku książek podróżniczych wciąż jeszcze nie niedostępnych na naszym rynku wydawniczym (redaktorzy z Czarnego, jak tam załatwianie polskiego wydania "Tao of travel"?), to była ostatnia, którą napisze z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ci, którzy nakłonili Filipa Springera do napisania tej książki - którzy chcieli, by wieczny malkontent polskiej przestrzeni wreszcie coś w niej pochwalił - powinni chwycić tę książkę i się nią cieszyć ile się da. Drugiej takiej po Autorze m.in. "Miedzianki" i "13 pięter" bym się szybko nie spodziewał. O ile w ogóle miałby zamiar podobną książkę raz jeszcze napisać. Ani "Żle urodzone", ani "Dom jako forma otwarta. Szumin Hansenów" się nie liczą - to już było i dotyczyło raptem kilku obiektów, a nie tylu, co w "Księdze zachwytów".

Zresztą "Księga..." to nie tylko same peany. Nie cały polski modernizm i postmodernizm po 1945 r. jest godny pochwały, ale wynika to z różnych czynników. Warto je poznać.

Sama idea książki jest genialna - mamy przed sobą katalog najciekawszych modernistycznych inwestycji architektonicznych w powojennej Polsce. Czytasz, podziwiasz, jedziesz w plener i podziwiasz raz jeszcze, ale tym razem w bezpośrednim spotkaniu. Świetny przewodnik.

Ale jeśli książkę napisał naczelny maruder polskiej przestrzeni i architektury, to i czytelnicy mają prawo trochę pomarudzić. A ja znalazłem dwa mankamenty. Pierwszy to zdecydowanie za mało zdjęć. Książka jak na mnie mogłaby być dwa razy większa i dwa razy droższa, byleby tematyka była lepiej zobrazowana. Bo w przeciwnym razie trzeba mieć albo dostęp do internetu, albo od razu jechać pod dany budynek. Drugi mankament to z kolei brak kilku wydawać by się mogło świetnych konstrukcji, które powinny się znaleźć w tym zestawieniu. Nie będę się teraz rozdrabniał, o które miejsca konkretnie chodzi - sami się zorientujecie. I nie chodzi tu wcale o jakieś lokalne perełki, ale całkiem rozpoznawalne budynki.

Koniec końców po książkę powinien sięgnąć obowiązkowo każdy, bez względu na jego stosunek do przestrzeni i architektury. A sam Springer jest niesamowity - człowiek, który jest wiecznie w trasie, wiecznie nad czymś pracuje (od roku zbiera materiały do projektu Miasto Archipelag), a tymczasem okazuje się, że znalazł czas na stworzenie ogromnego tomiszcza. Tytan pracy! I mimo jej nawału dostaliśmy pozycję niebanalną i wyjątkową. A przede wszystkim przyjemną w czytaniu.

Ci, którzy nakłonili Filipa Springera do napisania tej książki - którzy chcieli, by wieczny malkontent polskiej przestrzeni wreszcie coś w niej pochwalił - powinni chwycić tę książkę i się nią cieszyć ile się da. Drugiej takiej po Autorze m.in. "Miedzianki" i "13 pięter" bym się szybko nie spodziewał. O ile w ogóle miałby zamiar podobną książkę raz jeszcze napisać. Ani...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Prawdę mówiąc, przeczytałem już tyle książek o Rosji, że nie tyle szukam czegoś o niej nowego, co zresztą wcale już łatwe nie jest, ale bardziej staram się skupiać na formie. Pod tym względem panuje większa różnorodność, z lepszym lub gorszym efektem, ale przyznam szczerze, że ta książka mile mnie zaskoczyła.

Szczególnie zwraca uwagę podejście Autorki do ludzi. Jest niezwykle otwarta i bezpośrednia, ma niezwykłe wyczucie do swoich rozmówców, stara się do nich zbliżyć na tyle, na ile sami pozwolą. Książka jest przez to bardzo autentyczna, co dodatkowo wzmaga wybór rozmówców i bohaterów jej opowieści - są to ludzie niezwykli w swojej zwykłości. Bohaterowie w swoich mikroświatach, składających się w jedną, ogromną całość - współczesnej Rosji.

Z początku z rezerwą podszedłem do sztywnej kategoryzacji tych grup społecznych. Ktoś się uparł, że są to ludzie z Rosji Putina. W sensie dosłownym rzecz jasna nie ma co dyskutować, ale metaforycznie odniosłem pierwotnie wrażenie, że są to ludzie, którym Rosja w każdej epoce wydawałaby się taka sama. Bo czasy się zmieniają, ale imperium ma wciąż te same problemy. W trakcie czytania okazało się jednak, że jest różnica między Rosją sprzed rządów Putina a po przejęciu władzy. Szczegóły znajdują się w książce.

Nawet nie wiem, kiedy zdążyłem ją przeczytać. Opowieści bohaterów Anny Wojtychy oderwały mnie od mojej rzeczywistości i przeniosły w ciasne komunałki i plackarty kolei transsyberyjskiej - niby podobne problemy, a jednak tak inne, tak zagmatwane! Rosja to jedyne chyba miejsce na świecie, gdzie problemy widziane z zewnątrz są niewiarygodnie skomplikowane wewnątrz. Anna Wojtycha zaś to osoba, którą tą Rosją przesiąkła i z którą można w ciemno do niej jechać, nawet jeżeli oznaczałoby to szereg nieprzyjemności. Bo nawet niechciane, to okazują się cennymi doświadczeniami. Zdecydowanie polecam!

Prawdę mówiąc, przeczytałem już tyle książek o Rosji, że nie tyle szukam czegoś o niej nowego, co zresztą wcale już łatwe nie jest, ale bardziej staram się skupiać na formie. Pod tym względem panuje większa różnorodność, z lepszym lub gorszym efektem, ale przyznam szczerze, że ta książka mile mnie zaskoczyła.

Szczególnie zwraca uwagę podejście Autorki do ludzi. Jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Na końcu języka Kornelia Mazurczyk, Andrzej Pisowicz, Zbigniew Rokita
Ocena 7,4
Na końcu języka Kornelia Mazurczyk,...

Na półkach: , , ,

Takie książki nigdy nie powinny mieć końca. O języku można mówić i mówić, a temat nigdy nie miałby końca - tak żywy i dynamiczny jest język.

Książka ta to poza fascynującą wyprawą w świat języków orientalnych ogólnie pojętego Wschodu (trochę Kaukazu, trochę języków irańskich i jeszcze wiele innych), to przede wszystkim benefis Autora, prof. Andrzeja Pisowicza. Dwójka młodych znawców Wschodu - prawdopodobnie wychowankowie profesora - zdecydowali się w przededniu przejścia profesora na emeryturę przeprowadzić z nim zbiór rozmów o jego pasji, jakim są języki orientalne, trochę o sytuacji społeczno-politycznej w krajach, w których spędził spory kawałek życia, a przede wszystkim o jego życiu.

Językoznawstwo jest naprawdę ciekawe, ale sposób prowadzenia rozmowy na ten temat może uczynić jeszcze ciekawszym. I tak jest właśnie w tej książce.

Takie książki nigdy nie powinny mieć końca. O języku można mówić i mówić, a temat nigdy nie miałby końca - tak żywy i dynamiczny jest język.

Książka ta to poza fascynującą wyprawą w świat języków orientalnych ogólnie pojętego Wschodu (trochę Kaukazu, trochę języków irańskich i jeszcze wiele innych), to przede wszystkim benefis Autora, prof. Andrzeja Pisowicza. Dwójka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To książka o samotności, jak jest napisane na odwrocie książki, ale też o szaleństwie, do jakiego ona prowadzi. Momentami to szaleństwo stawało się irytujące, ale ilu takich samotników dookoła nas codziennie bezwiednie mijamy? Ilu takich potrzebuje pomocy, a nigdy jej nie dostaje? To książka o nich, ale nie dająca na nic odpowiedzi. Przykre to.

To książka o samotności, jak jest napisane na odwrocie książki, ale też o szaleństwie, do jakiego ona prowadzi. Momentami to szaleństwo stawało się irytujące, ale ilu takich samotników dookoła nas codziennie bezwiednie mijamy? Ilu takich potrzebuje pomocy, a nigdy jej nie dostaje? To książka o nich, ale nie dająca na nic odpowiedzi. Przykre to.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Prawdę mówiąc, książka mocno mnie rozczarowała. Spodziewałem się czegoś równie spektakularnego jak gry Wisły w Pucharze UEFA w sezonie 2002/03. Tymczasem otrzymałem zbiór kilku (no dobra, kilkudziesięciu) anegdotek, które równie dobrze mogli sobie opowiadać kumple przy piwie.

Widać, że książkę pisał dziennikarz, a nie pisarz czy choćby redaktor. Teksty są typowe do druku w kolumnach - zwięzłe, lakoniczne. Brakuje ewidentnie jakiejś głębi, rozwinięcia niektórych wątków czy dodania kontekstu do zawartych. Tak jakby książka była drukowana wcześniej w "Przeglądzie Sportowym", w którym Autor pracuje, a później dopiero, bez dodatkowej redakcji, przedrukowane do książki. Brakowało mi pełnego opisu wydarzeń - choćby wspomniany sezon 2002/03. Od razu zaczyna się analiza od spotkania z Parmą, zapominając, że symptomy dobrej gry pojawiły się już w dwumeczach z NK Primorje i Glentoranem Belfast. Jest to jeden z przykładów. Brak czasu, miejsca, informacji, chęci na zebranie i spisanie tego wszystkiego?

Dosyć późno się dowiedziałem, że ta książka powstaje. Na początku, jak zobaczyłem jej zapowiedź to od razu pierwszą myślą był fakt, że będzie to wielkie tomiszcze (co najmniej format B5), jakieś 600 stron plus twarda oprawa jako wielki finał. A tu dostałem... broszurkę. Czterysta stron z hakiem, ale sam tekst, a jakiekolwiek zdjęcia to raptem parę kartek w samym środku książki. Srodze się zawiodłem.

Miło było powspominać dzieje chwały. Ale nawet, gdy kibice świętowali największe sukcesy, to zawsze w tej beczce miodu była łyżka dziegciu. A co dopiero, gdy drużyna była w dołku. Mateusz Miga starał się szczegółowo opisywać wszystkie te wydarzenia, dopytywał kogo mógł, ale efekt był taki, że książka jest niedopowiedziana. Argumentacja, skąd się wzięła taka, a nie inna forma jest zrozumiała, lecz mimo wszystko niedosyt pozostaje. Aczkolwiek to, co znalazło się ostatecznie w książce, pomaga zrozumieć kontekst niektórych wydarzeń (jak choćby "ledwie" wicemistrzostwo Polski w sezonie 1999/2000).

Wisła Kraków ery Bogusława Cupiała to przeogromny i fascynujący materiał na książkę, ale potencjał ten nie został w pełni wykorzystany. Tak wspaniały klub jak Wisła zasługuje na coś więcej, na lepszą książkę. Dzięki Wiśle zacząłem interesować się piłką nożną, dzięki niej przeżywałem cudowne chwile, ale i wielkie rozczarowania. Do dziś boiskowym wzorem do naśladowania jest dla mnie Tomasz Frankowski (niemal płakałem, gdy opuszczał Wisłę). Lektura ta daje wspomnień czar, jednak mimo wszystko pozostaje gorzkie wrażenie.

Prawdę mówiąc, książka mocno mnie rozczarowała. Spodziewałem się czegoś równie spektakularnego jak gry Wisły w Pucharze UEFA w sezonie 2002/03. Tymczasem otrzymałem zbiór kilku (no dobra, kilkudziesięciu) anegdotek, które równie dobrze mogli sobie opowiadać kumple przy piwie.

Widać, że książkę pisał dziennikarz, a nie pisarz czy choćby redaktor. Teksty są typowe do druku w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wachlowanie prześcieradłem - jeden z symboli tej opowieści. Jedna z najbardziej upodlających i męczących kar. I typowa dla sprawczyń, gdyż jej przyczyna była trywialna.

Książka ta jest pokłosiem serii reportaży drukowanych w 2014 r. w Dużym Formacie. Sprawa sióstr boromeuszek i ośrodka przez nie prowadzonego przez pewien czas był w centrum uwagi opinii publicznej w całej Polsce. Dzięki temu wydaniu czytelnik ma okazję poznać jeszcze lepiej całą sprawę.

Autorka bardzo wnikliwie i szczegółowo przybliża tę sprawę. Odnajduje źródło patologii, śledzi ją wraz z prowadzonym postępowaniem przygotowawczym przez prokuraturę, przybliża czytelnikom meandry śledztwa, odkrywając przerażającą prawdę o sytuacji w ośrodku z Zabrza. Stara się,z mniejszym lub większym szczęściem, dotrzeć do wszystkich osób, które miały związek ze sprawą. Jej praca zyskuje dzięki temu na obiektywności.

Ona sama, mimo że stara się za wszelką wyjawić całe zło, nie szkaluje sióstr, nie potępia sprawców gwałtów. Cała książka sprowadza się do jednego pytania: dlaczego? Dlaczego doszło do tej patologicznej sytuacji? Dlaczego trwało to tak długo? Dlaczego nikt nic nie widział? Książka i śledztwo nie odkrywają wszystkich odpowiedzi. To sprawia, że reportaż ten jest bardzo dojrzały i perfekcyjnie wykonany. Mimo paru niedopowiedzeń, które pozostawiają lekki niedosyt, książka wydaje się kompletna - to, co powinna wyjaśnić, wyjaśnia, a co nie jest pewne lub nic nie wnosi, jest przemilczane.

Jedynie tytuł wydaje mi się nieodpowiedni. Bóg jest miłosierny i przebacza każdemu, a kwestią zbawienia jest skrucha grzesznika. Tylko wtedy przebaczenie ma szans. Nie Bóg jest więc adresatem tego pytania. Jest nim społeczeństwo, które tworzymy i które współżyje najbliżej ofiar i oprawców z zabrzańskiego ośrodka. Czy jest ono gotowe na wspólną egzystencję? Błędy popełnione przez wszystkich stawiają same znaki zapytania.

Wachlowanie prześcieradłem - jeden z symboli tej opowieści. Jedna z najbardziej upodlających i męczących kar. I typowa dla sprawczyń, gdyż jej przyczyna była trywialna.

Książka ta jest pokłosiem serii reportaży drukowanych w 2014 r. w Dużym Formacie. Sprawa sióstr boromeuszek i ośrodka przez nie prowadzonego przez pewien czas był w centrum uwagi opinii publicznej w całej...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pęknięte miasto. Biesłan Zbigniew Pawlak, Jerzy A. Wlazło
Ocena 7,5
Pęknięte miast... Zbigniew Pawlak, Je...

Na półkach: , , ,

1 września 2004 roku miałem dawno skończone 16 lat, była środa i rano miałem rozpocząć kolejny ważny etap w moim życiu. Po okresie gimnazjalnym, pełnym miłych wspomnień i cennych doświadczeń, szedłem do ogólniaka, który miał być ostatnią prostą przed studiami. Byłem ciekaw, co życie przyniesie w tych nowych okolicznościach. Jakie nowe twarze spotkam, jakim wyzwaniom i obowiązkom będę musiał podołać. Po powrocie do domu dzień mijał mi chyba beztrosko, nie pamiętam tego dokładnie.

Pamiętam za to wiadomości w telewizji o Biesłanie - zakładnicy, terroryści, zabici, zabarykadowanie się w budynku szkoły. Informacje się powtarzały, nic nowego nie wnosiły. Poza tym to było gdzieś daleko, gdzieś, gdzie zawsze do siebie strzelają i wiecznie nie ma spokoju. Trzeciego dnia telewizje informowały o szturmie służb specjalnych i odbiciu zakładników. Wielu z nich zginęło, tak samo jak terroryści, a sama szkoła uległa niemal całkowitemu zniszczeniu.

Nie przywiązywałem wtedy do tych informacji większej uwagi. Owszem, byłem wstrząśnięty i poruszony faktem, że ginęły małe dzieci. Ale jak to bywa z młodymi konformistami, zbyt głupimi i dyletanckimi, by przejmować się cudzą tragedią w jakimś dzikim kraju, po paru dniach nie zaprzątało to już mojej głowy.

Książka Zbigniewa Pawlaka i Jerzego Wlazły oddaje głos tamtym dniom i przede wszystkim tamtym ludziom, którym życie odcisnęło straszne piętno. Te wszystkie liczby, anonimowe twarze nabrały ludzkich kształtów. Wydarzenia sprzed ponad dziesięciu lat wróciły do mnie z siłą, jakby to działo się przed chwilą. Zbigniew Pawlak, którego głównie jest to dzieło, oddaje głos wszystkim uczestnikom tamtych wydarzeń. Głównie dzięki przeprowadzanym rozmowom z mieszkańcami Biesłanu otrzymujemy dzieło kompletne - reportaż pozbawiony wszelkich zahamowań emocjonalnych, okazujący współczucie ofiarom i rozkładając na czynniki pierwsze motywacje sprawców. Gdzie nie można było, Autorzy fakty wspierali fikcją, ale robili to w taki sposób, by nie burzyć układu tej historii, a jedynie by białe plamy nie zniekształcały kontekstu poszczególnych zdarzeń.

Prace nad książką poprzedziły szczegółowe analizy materiałów prasowych, których o Biesłanie powstało całe multum. Jednak siłą książki są wspomniane rozmowy - bez nich byłaby to sucha analiza faktów. Rozmowom tym towarzyszą najróżniejsze emocje, cały ich przekrój - od rozpaczy przez chęć odwetu do akceptacji i szczęścia z ocalenia. To rozróżnienie to obecnie chyba największa kość niezgody miasta. Dzieli się na tych, którzy doświadczyli tragedii i na tych, którzy nigdy tego nie zrozumieją. Dużo czasu upłynie, nim to się zmieni.

Brak słów, by opisać tę tragedię. Dzięki tej książce przestaje ona być czymś odległym, niezrozumiałym. Jej uczestnicy stają się prawdziwymi ludźmi z krwi i kości, a odległy kraj przestaje być dziki i niezrozumiały.

Przez te dziesięć lat bardzo się zmieniłem. Przede wszystkim zacząłem interesować się Wschodem, zacząłem rozumieć ludzi tam mieszkających, w jakich realiach przyszło im żyć i z czym muszą się na co dzień mierzyć. Może gdybym miał tę wiedzę i empatię we wrześniu 2004 roku, nie zapomniałbym tak szybko o mieszkańcach Biesłanu. Dzięki tej książce tak już nie będzie. Odciska silny ślad i nie pozwala być obojętnym. Bo to człowiek jest w niej najważniejszy. Dawno już nie czytałem czegoś, co tak silnie to akcentuje. Człowiek, nade wszystko człowiek...

1 września 2004 roku miałem dawno skończone 16 lat, była środa i rano miałem rozpocząć kolejny ważny etap w moim życiu. Po okresie gimnazjalnym, pełnym miłych wspomnień i cennych doświadczeń, szedłem do ogólniaka, który miał być ostatnią prostą przed studiami. Byłem ciekaw, co życie przyniesie w tych nowych okolicznościach. Jakie nowe twarze spotkam, jakim wyzwaniom i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Proszę Państwa, to, że Ziemowit Szczerek wypracował sobie charakterystyczny dla niego styl, wiedzą pewnie wszystkie osoby, które miały z nim styczność. Dla mniej świadomych powiem krótko - tą książka objawia nam się Filip Springer i Serhij Żadan w jednym!

Szczerek robi rzecz zupełnie nieoczekiwaną - mówi o Polsce nie przez pryzmat liberałów i radykałów, Polski A i Polski B, ale z perspektywy drogi krajowej nr 7, tytułowej siódemki. I, jak się okazuje, jest ona kwintesencją naszego kraju, polskiej mentalności z pastelozą, szyldozą, płotami i skarpetami do sandałów na czele. Jest rdzeniem tego kraju i miejscem, gdzie spotyka się wszystko, co dobre i złe. Zresztą dobrze obrazuje to okładka książki. Wystarczy jedno spojrzenie i wiadomo, z czym się będzie miało do czynienia.

Autor prowadzi fabułę w taki sposób, że podczas czytania zapominałem, że czytam fikcję literacką. Narracja prowadzi do mylnego wrażenia, że ogląda się serwis informacyjny albo przynajmniej słucha się opowieści znajomego o jego ostatnim wypadzie z Krakowa do Warszawy.

Jak to u Szczerka bywa, mamy wielki zastrzyk mało znanej wiedzy historycznej, która nadaje fabule kolorytu i często stanowi trzon akcji. Jest - podobnie jak w "Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian" - punkt kulminacyjny, odrzucający wszelką kpinę i nadający dramatyzm narracji (po raz kolejny w książce skutecznie maskując różnicę między fikcją a rzeczywistością) i wywołując wręcz gniew zmieszany z bezsilnością.

W tej całej grotesce książka pozostawia po sobie ważne pytanie o naszą tożsamość i kierunek, w którym chcemy zmierzać. Bez względu na wybór, musimy też określić sposób, w jaki będziemy go rozwijać. Żeby nie było jednak zbyt patetycznie, Autor postarał się o rozbrajającą puentę - doprawdy, cała z mozołem wypracowana powaga wzięła w łeb paroma zdaniami, a rola województwa opolskiego w stosunkach polsko-rosyjskich jest po prostu bezcenna.

Zdecydowanie polecam, czas spędzony z tą książką to kwintesencja przyjemnego z pożytecznym.

Proszę Państwa, to, że Ziemowit Szczerek wypracował sobie charakterystyczny dla niego styl, wiedzą pewnie wszystkie osoby, które miały z nim styczność. Dla mniej świadomych powiem krótko - tą książka objawia nam się Filip Springer i Serhij Żadan w jednym!

Szczerek robi rzecz zupełnie nieoczekiwaną - mówi o Polsce nie przez pryzmat liberałów i radykałów, Polski A i Polski...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rewelacja, po prostu rewelacja. Świetny dokument rozkładający na części pierwsze genezę ludobójstwa w Kambodży. Autor, który wraz z ekipą filmową pojawił się w wyzwolonej spod terroru Czerwonych Khmerów Kambodży raptem miesiąc od wyzwolenia, stworzył reportaż niezwykle szczegółowo oddający problematykę tego wydarzenia jak na ówczesne realia. Mimo braku dostępu do niektórych źródeł, praca ta nie staje się mniej wiarygodna, a wysuwane wnioski i przypuszczenia na podstawie dostępnej wiedzy są niesamowicie trafne.

Domarańczyk bardzo umiejętnie oddaje atmosferę Kampuczy Czerwonych Khmerów przytaczając jedynie historyczne fakty i dając głos tym, którzy przetrwali to piekło. Sam jest tylko narratorem, który nie wydaje wyroków ani nie przedstawia swoich opinii. Pokazuje zrujnowany kraj, który wszystko zaczyna od początku. Nie tylko gospodarczo, ale przede wszystkim mentalnie. Tytułowa godzina zero.

Niezwykła i mocna książka. Czytając ją cały czas świtała mi książka Petera Idlinga "Uśmiech Pol Pota", która w swej fabule idzie znacznie dalej niż Domarańczyk. Wydaje mi się, że te dwie książki to solidne pozycje non-fiction, będące ciekawą alternatywą dla pozycji popularnonaukowych i naukowych o tym kraju.

Rewelacja, po prostu rewelacja. Świetny dokument rozkładający na części pierwsze genezę ludobójstwa w Kambodży. Autor, który wraz z ekipą filmową pojawił się w wyzwolonej spod terroru Czerwonych Khmerów Kambodży raptem miesiąc od wyzwolenia, stworzył reportaż niezwykle szczegółowo oddający problematykę tego wydarzenia jak na ówczesne realia. Mimo braku dostępu do niektórych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wszystko o książce we wstępie powiedział już Mariusz Szczygieł. Trudno dolać do pełnego. Czytelnikowi pozostaje radość z odkrywania tych wszystkich smaczków, odgadywanie ukrytego przesłania. Pozostają przede wszystkim piękne reportaże o Związku Radzieckim i ludziach, którzy w nim mieszkali. Prawdę mówiąc, gdyby ktoś nu mi powiedział, że są to relacje nam współczesne, to mógłbym się chyba nawet na to nabrać. Wszystko dzięki mistrzowskiemu pióru Autorki.

Wszystko o książce we wstępie powiedział już Mariusz Szczygieł. Trudno dolać do pełnego. Czytelnikowi pozostaje radość z odkrywania tych wszystkich smaczków, odgadywanie ukrytego przesłania. Pozostają przede wszystkim piękne reportaże o Związku Radzieckim i ludziach, którzy w nim mieszkali. Prawdę mówiąc, gdyby ktoś nu mi powiedział, że są to relacje nam współczesne, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Autor albo nie chciał pisać dobrze o środowisku Radia Maryja, albo po prostu nie mógł - to pierwsza refleksja, jaka mi się nasunęła jeszcze w trakcie czytania.

Książka pochłonęła mnie niewiarygodnie, przeczytałem ją w cztery dni i nawet nie wiem, kiedy ten czas mi upłynął. Nie ma sensu mówić, co jest w tej książce i przede wszystkim jak jest napisane - można się tego łatwo domyślić. Poza tym niektóre jej fragmenty drukowane były w "Dużym Formacie" - ja doliczyłem się czterech reportaży. Odniosłem jednak wrażenie, że Autorowi nie za bardzo zależy na tym, aby w gąszczu ksenofobii i szowinizmu, które roztacza środowisko radiomaryjne, znaleźć jakieś pozytywy, bo przecież one tam są. Zdecydowanie lepsza pod tym względem jest książka "Imperator" Piotra Głuchowskiego i Jacka Hołuba - ona z kolei jest przykładem tego, że mimo ogólnie negatywnego odbioru przez sporą część społeczeństwa, można wznieść się na wyżyny obiektywizmu i pokazać, że - uwaga - oni mogą mieć rację. Można zrozumieć ich argumentację.

W książce Marcina Wójcika tego mi zabrakło. Autor jakby nie starał się wgłębić w tok rozumowania zwolenników o. Rydzyka (bał się prania mózgu?), przytoczył ich wypowiedzi i nie starał się ich zbytnio argumentować. Szkoda, bo liczyłem, że książką tą uda się jakoś zbliżyć lub przynajmniej lepiej zrozumieć zwolenników toruńskiego imperium medialnego.

Nie znaczy to, że jest to zbiór wypowiedzi osób ślepo zapatrzonych w o. Rydzyka. Są też uwagi krytyczne. Co więcej, jest to krytyka konstruktywna, nastawiona na dialog. Niestety chyba nie będzie ona miała racji bytu, bo jaki jest sens dyskusji o problemie tylko między osobami, które problem widzą?

Dlaczego więc warto mimo wszystko po nią sięgnąć? Chyba dla jednego z ostatnich zdań, wypowiedziane w rozmowie z o. Ludwikiem Wiśniewskim, które jako jedne (jeśli nie jedyne) z niewielu mówi, dlaczego ludzie ze środowiska radiomaryjnego są, jacy są. A cała reszta jest po to, by nikt nie pomylił kontekst tej wypowiedzi.

Na koniec słów kilka o tytule. Ja go odczytuję wielorako - tytułowym ojcem może być rzecz jasna o. Rydzyk, który opiekuje się tymi wszystkimi zagubionymi duszami. Ojcem tym rzecz jasna może być Bóg - nie ma co więcej tłumaczyć. Ale widzę też trzecie znaczenie - zwolennicy i członkowie rodziny Radia Maryja stworzyli własny wizerunek Boga i swojego Kościoła. Już teraz wiele osób oskarża ich o sekciarskie zapędy. I to jest kolejna twarz tego "ojca". Cztery słowa, a ile kontekstów. Za to Autorowi należy się uznanie, bo w tych trzech przytoczonych przeze mnie znaczeniach zawarł cały sens książki.

Autor albo nie chciał pisać dobrze o środowisku Radia Maryja, albo po prostu nie mógł - to pierwsza refleksja, jaka mi się nasunęła jeszcze w trakcie czytania.

Książka pochłonęła mnie niewiarygodnie, przeczytałem ją w cztery dni i nawet nie wiem, kiedy ten czas mi upłynął. Nie ma sensu mówić, co jest w tej książce i przede wszystkim jak jest napisane - można się tego łatwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Chciałoby się powiedzieć, że to opowieść o miejscu i ludziach, których już nie ma. Szkopuł w tym, że oni chyba jednak wciąż są.

Lektura nie zajmuje dużo czasu. Autor skąpił rozwlekłych opisów, ograniczał się do prostych relacji. Dotyczy to zarówno miejsc, jak i ludzi. Treść książki przez to wydaje się surowa, ale jest z nią jak z życiem na pustyni. Z pozoru jałowe i niemal nieistniejące, jednak po dłuższym zapoznaniu odkrywa swoją obfitość i różnorodność.

Fabuła rozgrywa się na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Miejsce jej rozgrywania to irańsko-pakistańsko-afgańskie pogranicze, gdzieś z dala od głównych szlaków i poza wszelkimi ważniejszymi wydarzeniami. Niby czasem coś tam majaczy w oddali, ale tak naprawdę to tylko odpryski tego, co naprawdę istotne. Świat ten żyje swoim tempem i według swoich zasad. Zaskakuje ich różnorodnością, kryje wiele plemion o długich tradycjach - mniejsze, co zmieszczą się w jednej wiosce, i wielkie, których karawany w trakcie wędrówki oddalone są od siebie o dni podróży.

Mimo upływu lat ich świat zdaje się niezmienny. To niesamowite, że ci ludzie, pozbawieni wszelkich udogodnień cywilizacyjnych (choćby zwykły dostęp do bieżącej wody) są przy tym bardziej autentyczni niż ci, co raz w roku zmieniają samochód (o ile nie częściej). Dla ludzi tych pojęcie honoru i prawdy nie są pustymi frazesami, ale nie raz kwestią życia i śmierci.

W tym wszystkim jedynym świadkiem ich życia często jest wyłącznie krajobraz. On i jego surowość dopełniają charaktery tych ludzi, skazując ich na codzienną walkę ze sobą.

Lapidarność Autora, jego historia i doświadczenia wzmacniają autentyczność tych historii. To nie tylko książka o dalekim, górzystym pograniczu, to książka o harcie ducha i ludzkich relacjach pozbawionych fałszu.

Chciałoby się powiedzieć, że to opowieść o miejscu i ludziach, których już nie ma. Szkopuł w tym, że oni chyba jednak wciąż są.

Lektura nie zajmuje dużo czasu. Autor skąpił rozwlekłych opisów, ograniczał się do prostych relacji. Dotyczy to zarówno miejsc, jak i ludzi. Treść książki przez to wydaje się surowa, ale jest z nią jak z życiem na pustyni. Z pozoru jałowe i niemal...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nazwa wydawnictwa jest przewrotna. Jego twórcy mówią o dowodach na istnienie drugiego człowieka, empatii, prawdy, fałszu etc. Nie mówią za to nic o Bogu. Przewrotnie? Być może, z tego, co się orientuję spora ich część ma najprościej mówiąc nie po drodze z religią, Kościołem itp. Temat na oddzielną dyskusję.

Tym bardziej przewrotny wydaje się debiut w serii "Stehlík" książki Karela Čapka. Przeczytawszy opis, widzę, że Mariusz Szczygieł - redaktor serii - zaczyna z grubej rury. W chełpiących się swoją niewiarą Czechach wyprodukowano Boga. No i nieźle, ale opis był zbyt ogólny. Bo prawda ta, chociaż nieprzyjemna dla osoby, której czeski ateizm (i chyba jakikolwiek też) przeszkadza, jest aktualna i wtedy, i dziś. A w dodatku Autor pokazuje to w najgorszy dla takiej osoby sposób - śmiejąc się z tego.

Do książki trzeba podejść z dystansem. Ja miałem cały czas skojarzenia z M. Bułhakowem - taki miszmasz "Fatalnych jaj", "Psiego serca" i gdzieś tam "Mistrza i Małgorzaty". Te skojarzenia dawały mi dodatkową radość czytania. Ale one były tylko narzędziem do opowiedzenia pewnego problemu. Problemem tym jest nasza interpretacja Boga i jego miejsca w religii (nie wiary!). Pozostawiam czytelnikom kwestię odpowiedzi (o ile na to pytanie można odpowiedzieć, zwłaszcza po lekturze jednej książki i to w dodatku tej).

To jest mądra książka, która wiele może o nas powiedzieć. Mimo że wydana została prawie sto lat temu, jest wciąż aktualna, ale o tym już pisałem. Bardziej znamienne wydaje się, że przez ten czas nie wymyślono żadnego rozwiązania tego tematu. Czy jest to nierozwiązywalne? A może czeka na naprawdę godne siebie pokolenie? Może jesteśmy zbyt dekadenccy, żeby to rozstrzygnąć? A może to wszystko to tylko czcze gadanie?

Uwielbiam te książki, które intrygują i zmuszają do dyskusji. Nie pozwalają przejść koło siebie obojętnie. Zmuszają do myślenia w każdej chwili - zarówno przed rozpoczęciem czytania, jak i w trakcie, ale przede wszystkim - po przewróceniu ostatniej kartki.

Nazwa wydawnictwa jest przewrotna. Jego twórcy mówią o dowodach na istnienie drugiego człowieka, empatii, prawdy, fałszu etc. Nie mówią za to nic o Bogu. Przewrotnie? Być może, z tego, co się orientuję spora ich część ma najprościej mówiąc nie po drodze z religią, Kościołem itp. Temat na oddzielną dyskusję.

Tym bardziej przewrotny wydaje się debiut w serii "Stehlík"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na wstępie należy podziękować, że dzięki takim osobom jak Julianna Jonek, Wojciech Tochman i Mariusz Szczygieł powstało wydawnictwo, które za misję powzięło sobie wydawanie tych tytułów ze sfery non-fiction, które decydują o charakterze tego gatunku. Jako wybitni znawcy tego tematu wiedzą, że są tytuły, które zebrały już trochę kurzu, ale nadal są warte kontaktu z czytelnikiem i są po prostu świetnymi lekturami. Drodzy Redaktorzy, jeżeli nie będę miał osobiście możliwości tego powiedzenia, chcę to napisać tutaj - dziękuję Wam bardzo.

O "Nie oświadczam się" w chwili ponownego wydania i zaraz po nim powiedziano dużo. Wszystkie najważniejsze słowa więc zdążyły już paść, nie ma sensu ich powtarzać. Ale te słowa, które na mnie zrobiły największe wrażenie i nie zostały często wymienione, to cynizm i arogancja. Niedorzeczna wciąż mi się wydaje sytuacja, w której mogło dojść do takiej zmowy milczenia, mataczenia i bezczelnych oskarżeń. Nawet w obliczu ewidentnej winy oskarżeni i ich najbliżsi szli w zaparte. Czemu tak było, w książce Autor wyjaśnia.

Jednak czy Autor faktycznie to wyjaśnia? Prawdę mówiąc odniosłem wrażenie, że na tle całej książki, on sam napisał raptem kilka zdań od siebie. Cała reszta to spektakl złożony ze strony oskarżonych, pokrzywdzonych i wymiaru sprawiedliwości. To oni głównie mówią. Wiesław Łuka dał im miejsce i zebrał to wszystko w sensowną całość, jednak on sam jest cichym uczestnikiem, stojącym naprawdę obok tego wszystkiego. Czy jest bezstronny? Trudno to stwierdzić na gorąco, jednak to moim zdaniem jest siłą tego reportażu, że nie wymaga żadnych dopowiedzeń.

W książce pada kilka mocnych słów, mimo że często są one częścią protokołów przesłuchań bądź zeznań. Ale jedna kwestia, najlepiej moim zdaniem oddająca klimat tej książki i to, z jaką mentalnością się w niej zderzamy, znajduje się na końcu pierwotnej jej wersji:
"Pytam [autor - przyp. M.T.] ludzi: co to znaczy moralność?
Słyszę: a po co to komu wiedzieć?"

Nie odłożycie jej, dopóki nie skończycie czytać.

Na wstępie należy podziękować, że dzięki takim osobom jak Julianna Jonek, Wojciech Tochman i Mariusz Szczygieł powstało wydawnictwo, które za misję powzięło sobie wydawanie tych tytułów ze sfery non-fiction, które decydują o charakterze tego gatunku. Jako wybitni znawcy tego tematu wiedzą, że są tytuły, które zebrały już trochę kurzu, ale nadal są warte kontaktu z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam słabość do wybierania książek po okładkach. Zaintrygowała mnie ta, swoje zrobił też tytuł i osoba autorki. Nie, żeby mi jej nazwisko cokolwiek mówiło, ale fakt, że była to książka czeskiej pisarki dawał nadzieję na dobrą książkę.

Nie zawiodłem się. Przeczytałem powieść świetnie skonstruowaną, wielowątkową historię jednej kobiety i środowiska, w którym wyrastała. Brawa dla Autorki, że tak to wszystko rozwlekła i umiejętnie doprowadziła do końca. On sam jest nieco zaskakujący, przynajmniej ja spodziewałem się czegoś innego, ale czy i to nie jest znakiem dobrej literatury, jej nieprzewidywalność?

Sama książka, poza oczywiście głównym zarysem, częściowo tylko poświęcona jest tytułowym boginiom. U nas pewnie są bardziej znane jako szeptuchy, chociaż pewnie częściej ktoś powie "wiedźma" lub po prostu "czarownica". Niezwykle ciekawie opisane ich zwyczaje, praktyki i tradycje, miejsce w społeczeństwie. Jednak tak po prawdzie to tylko pretekst do opisania uniwersalnego problemu, jakim jest dorastanie w obcym świecie, będąc pozbawionym dostępu do prawdy o przeszłości swojej i własnej rodziny. Książka ta to poszukiwanie swojego miejsca na ziemi i znalezienie odpowiedzi na pytania, które wzięły się z nieszczęsnych nieraz ludzkich doświadczeń.

Poszukiwania odpowiedzi nie były proste, Autorka stworzyła zawiłą opowieść, która jednak strona po stronie pokazywała coraz więcej, a główna bohaterka, dzięki swej determinacji i znajomości problematyki bogiń, znajdowała kolejne brakujące części układanki i łączyła wszystkie fakty w całość, odkrywając prawdę m.in. o swojej historii.

Książka ta to dowód, że nie trzeba daleko szukać, by znaleźć dobrą prozę zagraniczną. Nasi południowi sąsiedzi mają wysoko zawieszoną poprzeczkę - w końcu poziom czytelnictwa w Bohemii i na Morawach jest kilkukrotnie lepszy niż u nas, a więc i wymagania wyższe - więc możemy być pewni, że to, co wydają tych autorów u nas, musi być naprawdę warte przeczytania.

Mam słabość do wybierania książek po okładkach. Zaintrygowała mnie ta, swoje zrobił też tytuł i osoba autorki. Nie, żeby mi jej nazwisko cokolwiek mówiło, ale fakt, że była to książka czeskiej pisarki dawał nadzieję na dobrą książkę.

Nie zawiodłem się. Przeczytałem powieść świetnie skonstruowaną, wielowątkową historię jednej kobiety i środowiska, w którym wyrastała. Brawa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Świat przedstawiony przez Szczepana Twardocha w tej książce jest - i wydaje mi się, że jest to najlepsze słowo - niezwykle pierwotny. Tytułowy Drach sprowadza wszystko do najdawniejszych instynktów - bo tym zresztą on jest - i choćbyśmy nie wiadomo jak starali się nobilitować ludzkość, wszystko sprowadza się do jego racji.

Książka nie jest łatwa, z początku ta wielowątkowość bardzo myli. Z czasem łapie się tę narrację, ale pojawiające się watki nie zawsze są przyjemne. Prawdę mówiąc, nie ma w książce żadnego motywu, dzięki któremu robi się ciepło na sercu. Wszystko tu jest mroczne i ku mrokowi dąży. I nic nie ma znaczenia, bo skoro wszystko i wszyscy dążą ku temu samemu i pochodzą od tego samego, to nie ma znaczenia, czym lub kim aktualnie jest. I jest to przykre, bo jest to prawdziwe.

Czytając tę książkę, często wracało do mnie pytanie - w jakim celu Autor ją napisał? Sam twierdzi, że chce pisać książki ważne. Co ważnego jest w "Drachu"? Co ta książka o nas mówi, dokąd nas prowadzi? Jaki jest cel jest przeczytania? Wydaje mi się, że znalezienie odpowiedzi na te pytania mogą być niemniej ważne niż pytania, o czym ta książka jest. Bo na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się proste, ale skoro wszystko jest pozbawione sensu, to kto wie, jakie jest drugie dno.

Niesamowite, ile czasu Twardoch musiał poświęcić czasu na opracowanie tej powieści. Z jednej strony sam przyznał, że historie tam przedstawione słyszał nie raz jako małe dziecko, poza tym pochodzą często z miejsc, w których się wychował. Niemniej jest tu naprawdę wiele rzeczy, do których trzeba się solidnie i rzetelnie przygotować (sama historiografia jest imponująco szczegółowa). Sprawia to, że ma się wrażenie czytania dzieła naprawdę niezwykłego.

Warto sięgnąć po "Dracha" z kilku powodów, choćby dla języka i dla niesamowitej konstrukcji fabuły. Poza tym jego czytanie to dobre intelektualne ćwiczenie. No i jest to po prostu dobra literatura.

Świat przedstawiony przez Szczepana Twardocha w tej książce jest - i wydaje mi się, że jest to najlepsze słowo - niezwykle pierwotny. Tytułowy Drach sprowadza wszystko do najdawniejszych instynktów - bo tym zresztą on jest - i choćbyśmy nie wiadomo jak starali się nobilitować ludzkość, wszystko sprowadza się do jego racji.

Książka nie jest łatwa, z początku ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Zawsze uważałem, że dorosłość zaczyna się wtedy, gdy na widok śniegu człowiek klnie zamiast się cieszyć. Dlatego każdy opad mnie cieszy (poza tym z marca lub kwietnia - bez przesady), a brak śniegu w porze zimowej po prostu mnie smuci, a czasem po prostu wkurza. Widząc wiec co się obecnie dzieje za oknem, sięgnąłem po tę książkę. "Walić to. Nie ma zimy za oknem, to chociaż wyobraźnią się do niej przeniosę" - taka była moja główna motywacja do jej przeczytania.

Zaczynam czytać i co? Biało. Ma być mróz - to jest (i nawet nie aż tak wielki, jak całkiem niedawne siarczyste mrozy w Polsce), śniegu ile dusza pragnie, krótkie dni, intensywnie spędzane, mroczne noce. Przyczółki cywilizacji i dzika natura, współegzystujące ze sobą. Raj dla ludzi, którzy pragną odpocząć od pędu życia i chcących posmakować dzikiej natury.

Ale czytając dalej okazuje się, że Svalbard i inne wyspy archipelagu wcale nie są takie białe. Więcej, okazuje się, że można tam spotkać cały koloryt życia. Czy to dzięki niesamowitym zorzom polarnym, czy to kulturowej mieszance jego mieszkańców. Pory roku wyraźnie się od siebie różnią, a i na krótkim rękawku można tam czasem poszaleć.

Mimo znacznego oddalenia i słabej znajomości wielu osób, jest to miejsce pełne życia i wyjątkowe, otwarte dla każdego. Autorka wykonała wspaniałą pracę opisując wyspę. Tego typu publikacje są tym cenniejsze, gdyż opisują rzeczywistość z perspektywy zwykłych mieszkańców, którzy mają nieraz dużo ciekawych historii do opowiedzenia. Więcej niż niejeden akademik czy podróżnik.

Jeżeli książki mają inspirować do śmiałych czynów, to ta do nich należy. Jeśli ktoś jeszcze myśli, że Svalbard to dzicz, ośnieżone góry i pustynie lodowe, to po tej lekturze powinien zacząć szukać połączeń lotniczych z Longyearbyen i naprawdę bardzo nieprzemakalnych butów zimowych.

Zawsze uważałem, że dorosłość zaczyna się wtedy, gdy na widok śniegu człowiek klnie zamiast się cieszyć. Dlatego każdy opad mnie cieszy (poza tym z marca lub kwietnia - bez przesady), a brak śniegu w porze zimowej po prostu mnie smuci, a czasem po prostu wkurza. Widząc wiec co się obecnie dzieje za oknem, sięgnąłem po tę książkę. "Walić to. Nie ma zimy za oknem, to chociaż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwszy raz przeczytałem książkę Kinga i nie żałuję. Jest to książka, która idealnie wypełnia czas i jest to dobrze spędzony czas.

Fabuła jest wzorowo skonstruowana, składnie dążąc do kulminacji i zbierając wszystkie wątki do jednego punktu. Nie sposób się nudzić, o odłożeniu książki na dłuższą chwilę nie mówiąc.

Nie zdradzam szczegółów fabuły, bo ci, co lubią ten gatunek, być może powiedzą, że nie jest jakoś skomplikowana i dosyć typowa, a fani Kinga i tak sięgną po książkę, ale ci, którzy nie należą do żadnej z tych grup, nie powinni się rozczarować. Dreszczyk emocji zagwarantowany, naprawdę polecam.

Pierwszy raz przeczytałem książkę Kinga i nie żałuję. Jest to książka, która idealnie wypełnia czas i jest to dobrze spędzony czas.

Fabuła jest wzorowo skonstruowana, składnie dążąc do kulminacji i zbierając wszystkie wątki do jednego punktu. Nie sposób się nudzić, o odłożeniu książki na dłuższą chwilę nie mówiąc.

Nie zdradzam szczegółów fabuły, bo ci, co lubią ten...

więcej Pokaż mimo to