-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant12
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać411
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
2023-03-06
2018-07-05
Tradycyjnie już przełom wiosny i lata oprócz pięknej aury niesie za sobą coś jeszcze- premierę kolejnej książki Danki Braun, na którą czekałam z nie mniejszym zniecierpliwieniem niż na pierwsze upalne dni, bo jak powszechnie wiadomo mogę odpuścić sobie wiele nowości, ale nigdy Danki Braun. I tym razem nie zawiodłam się i zaraz po premierze zabrałam się za lekturę "Nie chodź po lesie nocą".
Pierwszą niespodzianką była już tematyka książki. Jako że poprzednia powieści tj. "Krew na sutannie" (>recenzja<) była thrillerem, to tym razem spodziewałam się typowej obyczajówki o losach Orłowskich, a tutaj niespodzianka- kolejny thriller! (Owszem wiedziałabym o tym, gdybym zajrzała w zapowiedzi, ale szczerze mówiąc, jeśli chodzi o książki Danki Braun, nigdy nie zaprzątam sobie głowy czytaniem zapowiedzi bo wiem, że nawet gdyby wydała atlas dinozaurów to wszystko co sygnuje swoim nazwiskiem biorę w ciemno:D )
Tym razem opuszczamy piękny Kraków by razem z rodziną Orłowskich udać się w nieco spokojniejsze miejsce. Orłowscy bowiem spędzają urlop w odziedziczonym domu Świętej Zośki w rodzinnym mieście Renaty- Żuradzie. Podczas pobytu mają okazję bliżej poznać kuzynkę Renaty- Mariolę Wąsowską wraz z rodziną oraz ich przyjaciół- Pietrzyków.
Szybko okazuje się, że mała mieścina wcale nie jest tak spokojna, jak można było się tego spodziewać bo już na początku pobytu Orłowskich zostaje zamordowany Jacek Wąsowski- mąż Marioli, a śledztwo po raz kolejny prowadzi komisarz Bieda w asyście niezastąpionego Marka Bieglera. Kto mógł chcieć śmierci bogatego, powszechnie szanowanego biznesmena? Okazuje się, że lista potencjalnych morderców wcale nie jest krótka i z każdym kolejnym dniem wydłuża się o kolejnych podejrzanych.
Konstrukcja książki jest bardzo podobna do "Krwi na sutannie", bo między kolejnymi etapami śledztwa poznajemy historię życia Marioli i jej małżeństwa z Jackiem, a czego tam nie było: Ślub, dzieci, zdrady, romanse, rozstania i powroty- a to zaledwie zalążek tego, co czeka Was na kartach "Nie chodź po lesie nocą".
Nie będę rozwodzić się po raz kolejny nad rodziną Orłowskich, gdyż pisałam Wam o nich już nie raz. Oczywiście nie byłabym sobą, gdyby nie przyczepiła się do jednego szczegółu, który raził mnie już w poprzedniej książce i o którym autorka już na wstępie uprzedziła mnie, że tym razem również się powiela, a mianowicie- chronologia. Książka mimo że dopiero wydana, chronologicznie wpasowuje się treścią gdzieś mniej więcej w części serii wydane około 2016 roku, a od czego czasu w życiu Izy, Marty czy Krzyśka wydarzyło się naprawdę sporo o czym mogliśmy przeczytać we wcześniejszych częściach i byłoby dobrze kontynuować te wątki, zwłaszcza, że były naprawdę ciekawe. Poza tym, mimo całego uwielbienia dla thrillerów Danki Braun, trochę brakuje mi tu Orłowskich i chętnie poczytałabym już kolejną część skupiającą się typowo na ich rodzinie.
"Nie chodź po lesie nocą" to kolejna świetna książka Danki Braun, po którą zawsze sięgam w ciemno i polecam absolutnie każdemu, bo to świetne, wciągające powieści, w których każdy znajdzie coś dla siebie. Miłość, zdrada, morderstwo, konflikty i tajemnice z przeszłości, które potrafią przewrócić wszystko do góry nogami. Autorka po raz kolejny pokazała, że nie boi się trudnych, kontrowersyjnych tematów i że potrafi pisać o nich z niesamowitą lekkością tak, że chce się tylko więcej i więcej. Jedyne czego mi zabrakło to tak charakterystycznego dla autorki, nieco sarkastycznego poczucia humoru, którego tym razem było wyjątkowo mało, ale za to pochwalę się Wam, że pierwszy raz udało mi się rozszyfrować Dankę Braun i wytropić mordercę zanim ona sama podała mi go na tacy:)
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Tradycyjnie już przełom wiosny i lata oprócz pięknej aury niesie za sobą coś jeszcze- premierę kolejnej książki Danki Braun, na którą czekałam z nie mniejszym zniecierpliwieniem niż na pierwsze upalne dni, bo jak powszechnie wiadomo mogę odpuścić sobie wiele nowości, ale nigdy Danki Braun. I tym razem nie zawiodłam się i zaraz po premierze zabrałam się za lekturę "Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-03
Korporacja. Dla jednych szczyt marzeń i ogromna szansa na osiągnięcie zawodowego sukcesu, dla innych zaś potwór pochłaniający setki ofiar, łamiący ludziom nie tylko kariery, ale i życie prywatne. A jak jest naprawdę? Cóż, jak w każdej kwestii tak i tutaj: ilu ludzi tyle opinii. Jedno jest pewne: W prawdziwej korporacji nie ma miejsca na nudę.
Aleks Rymer jest specjalistą w Green Stone i świetne odnajduje się w korporacyjnym świecie. Bezwzględny, mściwy, przebiegły, nigdy nie wybacza i nigdy nie zapomina. Jak mało kto opanował szatańskie zasady swego świata i niczym Bóg lub Lucyfer rozdaje karty, decydując, kto przetrwa w jego bezwzględnym świecie. Nikt nie zdoła przed nim uciec, można mu tylko zaprzedać duszę albo umrzeć. Kiedy partnerzy z Nowego Jorku wysyłają go do Warszawy, zaczyna się prawdziwa rozgrywka: walka o przywództwo czyli to, co Rymer lubi najbardziej: Poprzez kolejne manipulacje i tworzenie odpowiednich pozorów zdobywa szacunek zespołu i powoli, sukcesywnie wprowadza swój plan w życie, bo w końcu nie ważne jak słabe masz karty, ważne by przekonać przeciwnika, że jest na przegranej pozycji.
Świat finansów jest zagadnieniem bardzo marginalizowanym w naszej rodzimej literaturze i Olgierd Świerzewski doskonale wpasował się w pewną niszę, a "Master" jest lekturą, obok której nikt nie powinien przejść obojętnie!
Postać Aleksa Rymera jest wykreowana perfekcyjnie. Dawno nie spotkałam, w żadnej powieści tak wyrazistego bohatera: cyniczny, bezwzględny, drapieżny, arogancki, budzący respekt i fascynację jednocześnie, mimo że, jak sam twierdzi, nienawidzi ludzi, potrafi się nimi posługiwać jak mało kto, a manipulacja jest dla niego najlepszą zabawą, a mimo to, jest bohaterem, którego się lubi, ale cóż, biorąc pod uwagę ile bohaterek oszalało na jego punkcie na tych 500-set stronach potwierdza się stara, znana zasada: "Kobiety kochają drani", a Aleks Rymer zdecydowanie jest typem drania, tak więc drogie Panie strzeżcie się, bo ta książka złamie Wam serce:D
Jestem po ogromnym wrażeniem stylu autora, narracja stworzona przez Świerzewskiego sprawiła, że niemalże wchodzimy w skomplikowany umysł Aleksa i przez te kilka godzin spędzonych z książką zaczynamy patrzeć na świat jego oczami. Jedyny problem, który dostrzegłam to początek: akcja rozwija się dość powoli i początek był dla mnie naprawdę nużący, na szczęście kolejne strony wynagrodziły mi moją cierpliwość:)
"Master" to świetnie napisany, niesamowicie wciągający thriller, pokazujący brutalne realia świata finansów, polecam absolutnie każdemu bo wg. mnie to będzie jedna z najlepszych książek tego roku, tak więc moi drodzy biegnijcie do księgarni czy też biblioteki, bo tej lektury nie możecie przegapić!
Korporacja. Dla jednych szczyt marzeń i ogromna szansa na osiągnięcie zawodowego sukcesu, dla innych zaś potwór pochłaniający setki ofiar, łamiący ludziom nie tylko kariery, ale i życie prywatne. A jak jest naprawdę? Cóż, jak w każdej kwestii tak i tutaj: ilu ludzi tyle opinii. Jedno jest pewne: W prawdziwej korporacji nie ma miejsca na nudę.
Aleks Rymer jest...
2016-06-01
Znając już nieco styl Katarzyny Bondy postanowiłam zmierzyć się z osławioną serią "Cztery żywioły" z Saszą Załuską w roli głównej. Co prawda nie czytałam jeszcze "Pochłaniacza", ale kiedy pojawiła się możliwość zrecenzowania "Okularnika", wiedziałam, że muszę po niego sięgnąć. Byłam niesamowicie ciekawa, jak Sasza wypadnie z porównaniu z uwielbianym przeze mnie Hubertem Meyerem i muszę przyznać, że bardzo ciężko ich porównać, ale zacznijmy od początku...
Przed powrotem do policji Sasza Załuska postanawia rozliczyć się z przeszłością. W tym celu udaje się do Hajnówki. Niestety Sasza ma wrodzony wręcz talent do pakowania się w kłopoty, więc i tym razem nie obyło się bez przygód. Na domiar złego w okolicy zaczynają odkrywać odcięte głowy. Niemal wszyscy angażują się w śledztwo, jednak sprawa okazuje się być o wiele bardziej skomplikowana niż mogło się wydawać- tropy prowadzą do wydarzeń z historii, które nie dla wszystkich są powodem do dumy. Są w mieście ludzie, którzy zrobią wszystko, by prawda nie wyszła na jaw.
Długo zastanawiałam się, co powinnam napisać, by oddać w pełni charakter powieści. Nazwanie "Okularnika" kryminałem bynajmniej nie wyczerpuje tematu, zaś określenie mianem powieści obyczajowej mogłoby nieść pejoratywny wydźwięk, bo tak naprawdę "Okularnik" jest z pogranicza obu gatunków. Czytając go miałam gdzieś z tyłu głowy literaturę skandynawską: Larsson, Lackberg- to właśnie ten styl i ten poziom prezentuje nam Katarzyna Bonda. Podoba mi się sposób wykreowania bohaterów. Sasza jest postacią niezwykle ciekawą: z jednej strony poznajemy ją jako kochającą i troskliwą matkę, kruchą i samotną, z drugiej zaś objawia się jako bezlitosna i nieugięta kobieta.
Jednak to, co najbardziej zwraca uwagę w powieściach Bondy to niesamowity warsztat autorki, która pisze tak, że chce się czytać chociażby dla samej formy (choć treść wcale nie odbiega od tych wyśrubowanych "norm").
Oczywiście musi pojawić się temat zakończenia. W tej kwestii autorka jest bardzo konsekwentna i to jej kolejna książka, w której kompletnie nie przejmuje się uczuciami czytelników i bezpardonowo drwi z powszechnego rozumienia happy end'u, burzy wszelkie nadzieje i sprawia, że po zakończeniu lektury emocje nie opuszczają człowieka przez cały kolejny dzień.
"Okularnik" to książka nietuzinkowa: pobudza wyobraźnię, wciąga w świat zawiłych intryg, wyciąga na światło dzienne najmroczniejsze tajemnice i pokazuje, jak wiele twarzy potrafią mieć ludzie, bo każdy ma swoje wstydliwe sekrety, otwarte pozostaje tylko pytanie: Jak wiele jest się w stanie zrobić, by nie obudzić demonów przeszłości?
Znając już nieco styl Katarzyny Bondy postanowiłam zmierzyć się z osławioną serią "Cztery żywioły" z Saszą Załuską w roli głównej. Co prawda nie czytałam jeszcze "Pochłaniacza", ale kiedy pojawiła się możliwość zrecenzowania "Okularnika", wiedziałam, że muszę po niego sięgnąć. Byłam niesamowicie ciekawa, jak Sasza wypadnie z porównaniu z uwielbianym przeze mnie Hubertem...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-11
Para wypalonych zawodowo policjantów- Roman i Baśka- postanawia odejść ze służby i poświęcić swoją energię na budowę urokliwego pensjonatu nad Zalewem Zegrzyńskim. Po latach obcowania z najgorszymi zbrodniarzami chcą stworzyć swoją własną oazę spokoju. Jednak rzeczywistość szybko weryfikuje ich plany. Środki na koncie topnieją w zastraszającym tempie, a rezygnacja z policji wcale nie uwolniła ich od towarzystwa śmierci, gdyż niedaleko ich nowego domu, w bestialski sposób, zostają zamordowani burmistrz miasteczka i dwie młode kobiety z organizacji ekologicznej.
Początkowo nasi bohaterowie nie widzą powodu, by bliżej zajmować się tą sprawą; to już nie jest ich problem, mają dość własnych. Jednak od sensacji trudno jest uciec: gdy gazeta publikuje szokujące zdjęcia z miejsca zbrodni, policyjni emeryci analizują je inaczej niż ich sąsiedzi. Spekulują, któremu z kolegów przypadnie śledztwo i daje się wyczuć, że obojgu trochę jednak zaczyna brakować adrenaliny, którą wyzwala praca w policji.
Mariusz Ziomecki, to nie tylko pisarz, ale również (a może przede wszystkim)- dziennikarz. Swoją karierę rozpoczął na początku lat osiemdziesiątych. Pracował również w Stanach Zjednoczonych jako jeden z głównych komentatorów dziennika „The Detroit Free Press”, był redaktorem naczelnym „Super Expressu”, tygodnika „Przekrój” i „Superstacji”. Obecnie, można go oglądać na antenie Polsat News 2, gdzie prowadzi program publicystyczny „Prawy do lewego, lewy do prawego”. Ziomecki ma już na swoim koncie cztery książki, o bardzo różnej tematyce w tym „ABC Dziennikarstwa”, której jest współautorem. „Umierasz i cię nie ma” to pierwszy tom kryminalnej serii „Elementy zbrodni”.
Narracja w powieści jest pierwszoosobowa, a całą historię poznajmy z perspektywy Romka, który jest bardzo ciekawą i nieoczywistą postacią: z jednej strony stateczny mąż i ojciec, zmęczony służbą w policji, pragnie spokoju i stabilizacji, z drugiej jednak niespokojny duch, którego pociąga niebezpieczeństwo. Mimo zakończenia służby, sprawa morderstw nie daje mu spokoju, nie potrafi przejść nad nią do porządku dziennego i na własną rękę próbuje ustalić pewne fakty, zwłaszcza, że znajduje się ktoś gotowy zapłacić za wiedzę Romana. Tylko czy warto burzyć ledwie zbudowany spokój i rozpoczynać niebezpieczną grę z mordercą? Z tą kwestią nasz bohater będzie musiał uporać się sam.
Autor stworzył bardzo ciekawy, wielowątkowy kryminał. Najważniejszym elementem jest tu oczywiście znalezienie mordercy, jednak przy okazji poznajemy brutalną prawdę na temat organizacji nie tylko policji, ale również innych służb: W każdej jednostce rządzą układy. Jeśli wiesz jak i z tym rozmawiać- to już połowa sukcesu. Jeśli masz wystarczająco gruby portfel- możesz pozwolić sobie na znacznie więcej niż przeciętny zjadacz chleba. Nie jest to co prawda wiedza tajemna i myślę, że zdecydowana większość społeczeństwa doskonale zdaje sobie sprawę ze tego, w jaki sposób działają służby i administracja, jednak dotychczas nie spotkałam się z tak otwartym podejściem do tematu w literaturze. W niektórych kryminałach pojawiały się opisy koneksji policjantów i ich przełożonych, jednak nie było to pokazane na tak wielką skalę, a dotyczyło zazwyczaj jedynie tzw. „płotek”, a jak powszechnie wiadomo ryba psuje się od głowy;)
Znalazły się jedynie dwa aspekty, które nie przypadły mi do gustu: Przede wszystkim, dla mnie największym przewinieniem, na które za każdym razem zwracam uwagę jest stosowanie czasu teraźniejszego. Ciągle zastanawiam się dlaczego autorzy robią to swoim czytelnikom, bo jest to coś, co bardzo utrudnia odbiór książki i niestety w przypadku „Umierasz i cię nie ma” autor również popełnił ten błąd.
Drugą kwestią jest postać żony Romana. Baśka to były psycholog policyjny, kobieta bardzo mądra i ciekawa i żałuję, że jest jej w powieści tak mało. Co prawda pojawia się w kluczowych momentach, ale odniosłam wrażenie, że w całości jej postać jest nieco marginalizowana.
„Umierasz i cię nie ma” to niezwykle wciągający kryminał, z szeroko rozbudowanych wątkiem sensacyjnym. Autor zadbał o to, by do ostatnich stron podtrzymać ciekawość czytelnika i nie zdradzić rozwiązania zbyt wcześnie, nieoczywista historia pozwala błądzić w labiryncie poszlak przez kolejne strony i nim się obrócimy dotrzemy do ostatniej strony. Ta książka to kolejny dowód na to, że Polska stoi kryminałem i osobiście już nie mogę się doczekać kolejnej części przygód inspektora Medyny.
Para wypalonych zawodowo policjantów- Roman i Baśka- postanawia odejść ze służby i poświęcić swoją energię na budowę urokliwego pensjonatu nad Zalewem Zegrzyńskim. Po latach obcowania z najgorszymi zbrodniarzami chcą stworzyć swoją własną oazę spokoju. Jednak rzeczywistość szybko weryfikuje ich plany. Środki na koncie topnieją w zastraszającym tempie, a rezygnacja z policji...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-04
Tym razem Decker obiecuje pomóc swojej dawnej znajomej-Terry, podczas rozmowy z jej mężem, który jest płatnym mordercą. Mimo, że spotkanie przebiega bez problemów, wieczorem Decker odbiera telefon od nieletniego syna Terry. Chłopak martwi się o matkę, która zniknęła bez słowa i nie ma z nią żadnego kontaktu. Decker rozpoczyna poszukiwania kobiety.
Jednocześnie w domu na przedmieściach Los Angeles kierownik budowy znajduje zwisające z krokwi ciało młodej kobiety. Zamordowana była cenioną pielęgniarką, pracowała z dziećmi, nikt nie miał żadnego motywu by pozbawić ją życia, a jednak pozory mylą, a kiedy załoga Deckera zagłębia się w sprawę okazuje się, że porządna pielęgniarka miała więcej wrogów niż przyjaciół.
Detektyw Decker staje przed ciężkim wyzwaniem: musi poprowadzić śledztwo w sprawie morderstwa i odnaleźć Terry, a w międzyczasie zająć się jej nastoletnim synem.
„Pętla” jest drugą przeczytaną przeze mnie powieścią z serii i muszę przyznać, że jest jeszcze lepiej. O ile w „Ciuciubabce” cała uwaga czytelnika była skupiona na toczącym się śledztwie, w „Pętli” pojawił się bardziej rozbudowanych wątek obyczajowy, dzięki czemu bohaterowie są bardziej ludzcy. Autorka, dzięki pojawieniu się dwóch śledztw, serwuje nam podwójną dawkę emocji i tak naprawdę ciężko samemu rozwikłać którąkolwiek ze spraw. Kellerman po raz kolejny pokazała, że jest mistrzynią budowania skomplikowanej intrygi. Wprowadza nas w wykreowany przez siebie świat, podrzuca poszlaki, wodzi za nos i bawi się z nami w swoistą ciuciubabkę.
Od razu powiem Wam, że nie jest to książka dla fanów wartkiej akcji. Kellerman skupia się na szczegółach, prowadzi śledztwo powoli, trochę w stylu kryminałów skandynawskich. I myślę, że fanom np. Camilli Lackberg „Pętla” przypadnie do gustu. Sama jestem zwolennikiem takich rozwiązań, lubię, kiedy policjanci, nie są przedstawiani jedynie jako służbiści, ale gdy mają również jakieś życie prywatne. Nieco rozczarowało mnie samo zakończenie, co prawda nie domyśliłam się go wcześniej, ale miałam nadzieję, na nieco bardziej wymyślne zakończenie, zabrakło mi w nim jakiegoś wstrząsającego odkrycia.
Jednak książkę jak najbardziej polecam. Uważam, że to ciekawy, wciągający i dość „lekki” kryminał, z bardzo charyzmatycznymi bohaterami i dobrze poprowadzoną akcją. Czyta się niezwykle szybko i myślę, że fani gatunku spędzą z „Pętlą” kilka naprawdę przyjemnych wieczorów.
Tym razem Decker obiecuje pomóc swojej dawnej znajomej-Terry, podczas rozmowy z jej mężem, który jest płatnym mordercą. Mimo, że spotkanie przebiega bez problemów, wieczorem Decker odbiera telefon od nieletniego syna Terry. Chłopak martwi się o matkę, która zniknęła bez słowa i nie ma z nią żadnego kontaktu. Decker rozpoczyna poszukiwania kobiety.
Jednocześnie w domu na...
2016-02-28
Ostatnio o Katarzynie Bondzie znów zrobiło się głośno, a to za sprawą otrzymanej przez nią nagrody- Bestseller Roku, a to ze względu na planowaną na ten rok premierę „Lampionów”. Tak czy siak, wszyscy wielbiciele kryminałów mówią obecnie o serii "Cztery żywioły Saszy Załuskiej". Ja sama, może trochę z przekory, sięgnęłam po cykl z Hubertem Meyerem. Moje zdanie na temat „Sprawy Niny Frank” już znacie, a jeśli nie, to zapraszam do zapoznania się z recenzją >klik<. Dziś natomiast słów kilka, o drugiej części przygód profilera tj. „Tylko martwi nie kłamią”.
Tym razem nasz charyzmatyczny i niezwykle utalentowany profiler musi rozwikłać zagadkę śmierci śmieciowego barona, którego ciało znaleziono w jednej z katowickich kamienic. Początkowo wszystkie poszlaki wskazują na biznesowe porachunki, jednak Meyer nie jest przekonany do takiej wersji wydarzeń. Wkrótce okazuje się, że sprawa ma związek z morderstwem sprzed siedemnastu lat, kiedy to w tej samej kamiennicy został zabity pewien zamożny mężczyzna.
Jednak powiązanie tych dwóch spraw jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Pojawiają się kolejne wątki, poszlaki i niechlubni bohaterowie historii, z których każdy ma swoją własną prawdę, a Hubert wraz z prowadzącym śledztwo Szerszeniem i piękną panią prokurator-Weroniką, muszą ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się prawie dwie dekady temu i jaki ma to wpływ na teraźniejszość, co okazuje się nie lada wyzwaniem, bo mimo upływu lat, emocje uczestników tamtych wydarzeń wcale nie opadły, a potencjalnych morderców jest więcej niż ofiar.
Jeśli regularnie odwiedzacie mojego bloga, to zapewne pamiętacie, że od początku podchodziłam do autorki nieco nieufnie, zadziwił mnie ten wszechobecny zachwyt nad jej twórczością, ale jednocześnie bałam się kolejnego rozczarowania, jak to często bywa w przypadku pisarzy znajdujących się obecnie na świeczniku, bo niestety bardzo często popularność wiąże się nie tylko z umiejętnościami ale przede wszystkim z dobrym PR-em. Jednak Bonda po raz kolejny udowodniła, że potrafi. Potrafi stworzyć świetną wciągającą intrygę, a przy tym ma bardzo dobry warsztat.
Chwilami twórczość Katarzyny Bondy kojarzy mi się z książkami Camilli Lackberg. Podobnie jak skandynawska autorka, tak i Polka łączy w swoich powieściach wątek kryminalny z obyczajowym, co daje nam niezwykle udaną kombinację.
Skoro o wątku obyczajowym mowa, to kilka słów o tym, co poza toczącym się śledztwem dzieje się w życiu Huberta Meyera. Jeśli czytaliście „Sprawę Niny Frank”, zapewne pamiętacie, że Hubert znajdował się na życiowym zakręcie, rozwodził się z żoną i tak naprawdę żył tylko pracą. Obecnie w nasz ulubiony profiler w dalszym ciągu poświęca się bez reszty pracy, ale okazuje się, że ma też „jakieś” życie poza nią. Ułożyły się jego relacje z byłą żoną, a mężczyzna ponownie się ożenił, tym razem z Kingą-swoją miłością z lat młodzieńczych. Niestety na tym sielanka się kończy, gdyż żona Meyera okazuje się być śmiertelnie chora, a jako że dla kobiety największą wartością jest nauka, odmawia leczenia i staje się żywym obiektem badawczym naukowców w Ameryce. Mimo dzielącej ich odległości Hubert pozostaje wierny żonie, choć zdaje sobie sprawę, że chyba bardziej niż miłość łączy ich już lojalność. Sytuacja zmienia się, gdy na swojej drodze spotyka piękną i silną Weronikę. Pani prokurator działa na wyobraźnię mężczyzny i budzi w nim uczucia, o których istnienie nawet siebie nie podejrzewał. Jednak czy ich znajomość wyjdzie poza ramy zawodowe czy też zostanie jedynie w sferze fantazji? Tego Wam nie zdradzę. Jedno jest pewne: Jak to u Bondy bywa, z pewnością będzie nieprzewidywalnie.
Na uwagę zasługuje również styl autorki. Katarzyna Bonda bardzo sprawnie operuje językiem, ma lekkie pióro a każde zdanie jest dopracowane i właśnie w jej książkach widać, jak ważne jest szlifowanie własnych umiejętności.
Mam tylko jeden problem z twórczością Bondy- zakończenia. Nie podobało mi się zakończenie „Sprawy Niny Frank” i przy „Tylko martwi nie kłamią” również czuję pewien zgrzyt.
Pierwszą kwestią jest epilog „Sprawy...”, który ma się nijak do „Tylko martwi nie kłamią” gdyż w tej części nie ma ani słowa nawiązania do zakończenia poprzedniego tomu, co według mnie jest pewną niekonsekwencją i upewnia mnie w przekonaniu, że wspomniany epilog był przekombinowany i według mnie niepotrzebny. Jeśli zaś chodzi o zakończenie „Tylko martwi nie kłamią” ciężko powiedzieć by było dobre lub złe. Jest nieprzewidywalne. Rozwiązanie sprawy przerosło moje najśmielsze oczekiwania i naprawdę nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł w trakcie lektury rozwikłać tę zagadkę, ale jeśli chodzi o relację na linii Hubert-Weronika jestem nieco zawiedziona, ale cóż, chyba pora przywyknąć, że wątki osobiste w powieściach Bondy są nieco niekonwencjonalne.
„Tylko martwi nie kłamią” to kawał dobrego kryminału, autorka wciąga czytelnika w zawiłą intrygę, wodzi za nos, ujawnia kolejne szczegóły, a kiedy wydaje Ci się, że już wiesz, że potrafisz rozwiązać tę sprawę, pojawia się nowy wątek i okazuje się, że całą swoją teorię na temat mordercy możesz wyrzucić do kosza, bo ona jest zawsze krok przed Tobą. Natomiast aspekt obyczajowy sprawia, że bohaterowie stają się bardziej ludzcy. Bonda po raz kolejny stanęła na wysokości zadania i udowodniła, że Polska kryminałem stoi. Polecam absolutnie wszystkim fanom gatunku, a ja sama już nie mogę się doczekać, aż sięgnę po „Florystkę”
Ostatnio o Katarzynie Bondzie znów zrobiło się głośno, a to za sprawą otrzymanej przez nią nagrody- Bestseller Roku, a to ze względu na planowaną na ten rok premierę „Lampionów”. Tak czy siak, wszyscy wielbiciele kryminałów mówią obecnie o serii "Cztery żywioły Saszy Załuskiej". Ja sama, może trochę z przekory, sięgnęłam po cykl z Hubertem Meyerem. Moje zdanie na temat...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-09
Czy jest ktoś, kto nie słyszał o Katarzynie Bondzie? Nie sądzę. Nawet jeśli nie gustujecie w kryminałach, jestem przekonana, że nazwisko królowej polskiego kryminału chociaż obiło Wam się o uszy. Autorka wprowadziła do rodzimej literatury postać profilera, którego dotychczas spotykaliśmy jedynie w zagranicznych powieściach.
Zdecydowałam się na poznanie twórczości Katarzyny Bondy, od jej literackiego debiutu. Co prawda, pozycja, która trafiła w moje ręce została wydana w 2015 roku i jest już kolejnym wydaniem, ale to właśnie „Sprawa Niny Frank” jest tytułem, z którym Bonda debiutowała w księgarniach w 2007 roku. Jeszcze przez rozpoczęciem lektury, miałam wysokie wymagania wobec tej książki. W końcu tytuł „królowej polskiego kryminału” zobowiązuje i byłam niezwykle ciekawa, czy jest to zasłużone miano, czy jedynie sprytny zabieg PR-owski. Co prawda, by jednoznacznie ocenić zasadność przypisywanej autorce godności, muszę zapoznać się z twórczością drugiej pretendującej do owego tytułu- Katarzyny Puzyńskiej, ale póki co, mogę stwierdzić, że Bonda, reprezentuje naprawdę wysoki poziom i skoro tak wyglądał jej debiut, to z przyjemnością zapoznam się z jej późniejszymi dziełami.
„Sprawa Niny Frank” to pierwszy tom serii o psychologu śledczym Hubercie Meyerze. Akcja powieści toczy się przede wszystkim w małej, przygranicznej miejscowości- Mielnik nad Bugiem, gdzie swój dworek posiada Nina Frank-jedna z najpopularniejszych polskich aktorek, grająca w uwielbianym przez widzów serialu telewizyjnym. Kiedy celebrytka zostaje odnaleziona martwa, przełożony Meyera wysyła go do miasteczka, by pomógł w odnalezieniu mordercy. Mężczyzna po czterdziestce, z licznymi sukcesami i rozwijającą się karierą, jednak ze zrujnowanym życiem osobistym. Na podstawie śladów z miejsca zbrodni oraz informacji na temat ofiary wykonuje portret psychologiczny sprawcy. Podczas śledztwa wychodzi na jaw wiele kontrowersyjnych szczegółów dotyczących życia Niny, które zdecydowanie różniło się od egzystencji granej przez nią zakonnicy. Z biegiem czasu okazuje się, że coraz więcej osób życzyło ofierze śmierci, jednak kto był na tyle zdesperowany, by posunąć się do tak okrutnej zbrodni? Przekonajcie się sami;)
Bardzo podoba mi się konstrukcja powieści. Poznajemy historię, z kilku punktów widzenia, co daje nam pełny obraz sytuacji, jednocześnie nie zdradzając sprawcy. Autorka ma niezwykle lekkie pióro, a cała historia naprawdę wciąga. Po takiej lekturze zaczęłam rozumieć tę wszechobecną fascynację Bondą, choć znalazły się dwa aspekty, które nie przypadły mi do gustu. Pierwszy kwestia dotyczy wydania: zastosowano dość małą czcionkę i małe marginesy, co w połączeniu utrudnia czytanie. Drugi mankament dotyczy już stricte treści, a konkretniej zakończenia. Według mnie, zabieg zastosowany przez autorkę był zupełnie niepotrzebny i osobiście nie przepadam za takim rozwiązaniem, choć jestem ciekawa, jak przy tak skonstruowanym finale, zostanie zbudowana kolejna część tj. „Tylko martwi nie kłamią” i mam nadzieję, że już niedługo będę miała możliwość się przekonać.
Podsumowując: „Sprawa Niny Frank” to niezwykle wciągający kryminał, wprowadzający do polskiej literatury nową jakość i z pewnością sięgnę po kolejne książki serii.
Czy jest ktoś, kto nie słyszał o Katarzynie Bondzie? Nie sądzę. Nawet jeśli nie gustujecie w kryminałach, jestem przekonana, że nazwisko królowej polskiego kryminału chociaż obiło Wam się o uszy. Autorka wprowadziła do rodzimej literatury postać profilera, którego dotychczas spotykaliśmy jedynie w zagranicznych powieściach.
Zdecydowałam się na poznanie twórczości...
2015-11-05
Akcja powieści toczy się dwutorowo: z jednej strony mamy śledztwo prowadzone w starożytności: kiedy 46-letni Leochares znajduje się na życiowym zakręcie pojawia się u niego tajemniczy Aranth- książę Veii- prosi Leocharesa o pomoc w odnalezieniu mordercy swojego ojca. Obaj mężczyźni udają się do odległej Veii, gdzie rozpoczynają swoje śledztwo, jednak szybko okazuje się, że komuś wyjątkowo zależy na tym, by prawda o śmierci króla nie wyszła na jaw, aby zdemaskować mordercę będą musieli zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu, również życie Leocharesa będzie zagrożone.
Drugi wątek jest już całkowicie współczesny: Jesteśmy w roku 2015 w Londynie, gdzie mieszka młoda pani archeolog- Inga Szczęsna- kobieta skończyła studia i nie wie, co dalej począć ze swoją naukową karierą. Wszystkie instytucje, do których zwróciła się z prośbą o stypendium odmówiły finansowania jej badań, dodatkowo odczyt, który wygłosiła na konferencji naukowej przyciągnął...całe 4 osoby, jednak na jej drodze, zupełnie niespodziewanie, pojawia się prof. Ave Bellmont, która proponuje jej wspólną wyprawę w celu zbadania szczątków Leocharesa...
Szczerze mówiąc, pierwszy raz przeczytałam do końca książkę o takiej budowie: Mamy tutaj dwa śledztwa toczące się równolegle. Rozdział na rozdział. I muszę przyznać, że jest w tym coś ciekawego. Zazwyczaj omijam tego typu powieści z prostego powodu: mało który autor potrafi sprostać wymaganiom takiej konstrukcji, bo jest to naprawdę ciężka forma. Trzeba kierować akcję w taki sposób, by nie zdradzić za wiele, ale jednocześnie aby akcja nie była zbyt zagmatwana, jednak p. Szamałek stanął na wysokości zadania i znalazł ten złoty środek.
Jak zazwyczaj bywa w tego typu książkach, jedna część jest zawsze nieco lepsza i pod tym względem "Czytanie z kości" nie stanowi wyjątku. Według mnie zdecydowanie wygrywa tutaj akcja tocząca się w starożytności, bo jest kompletna: bohaterowie nie są jakoś przesadnie rozpisani, ale są charakterystyczni, historia jest wciągająca, autor pokazuje przeróżne aspekty życia w V wieku p.n.e. i prawdę mówiąc mogłaby być to zupełnie odrębna książka, jedyny minus jaki tutaj znalazłam to brak motywu. Domyśliłam się kto zabił ale dlaczego? Tego prawdę mówiąc nie wiem do tej pory.
Inaczej sytuacja wygląda przy tej części, której akcja toczy się współcześnie. Bohaterowie są co prawda ciekawi, nie można w tej kwestii niczego autorowi zarzucić, ale tak naprawdę w tej współczesności niewiele się dzieje, głównym aspektem jest badanie szczątków, według mnie ta części powstała tylko po to, by uświadomić czytelnikowi, kto jest mordercą i pod tym względem spełnia swoją rolę, ale zabrakło mi tutaj nieco więcej akcji. Czytając książkę miałam wrażenie, że autor najpierw napisał całą historię z czasów starożytnych (która jest naprawdę dobra) a później, zastanawiając się, w jaki sposób ujawnić mordercę, wpadł na pomysł wplecenia w powieść wątku współczesnego, którego chyba do końca nie przemyślał.
Patrząc na powieść, jako na całość jestem zadowolona z tej lektury. Język jest przejrzysty i co bardzo ważne, widać różnice w stylu pomiędzy obiema częściami, za co wielki plus dla autora.
"Czytanie z kości" to naprawdę dobra powieść, z ciekawą historią, zawierająca szeroko rozbudowany wątek kryminalny i nieco sensacji, którą tak naprawdę czyta się jednym tchem. Zawiera pewne wpadki, nie jest doskonała, ale według mnie, warta uwagi. Autor we wspaniały sposób pokazał, że tak naprawdę nigdy do końca nie poznamy historii, możemy znajdywać kolejne relikty przeszłości i na ich podstawie starać się odtworzyć pewne wydarzenia, ale często, mimo kolejnych odkryć nie zbliżamy się do prawdy nawet o krok i tak już niestety zostanie...
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Akcja powieści toczy się dwutorowo: z jednej strony mamy śledztwo prowadzone w starożytności: kiedy 46-letni Leochares znajduje się na życiowym zakręcie pojawia się u niego tajemniczy Aranth- książę Veii- prosi Leocharesa o pomoc w odnalezieniu mordercy swojego ojca. Obaj mężczyźni udają się do odległej Veii, gdzie rozpoczynają swoje śledztwo, jednak szybko okazuje się, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10-02
Ciuciubabka" to kolejny thriller amerykańskiej autorki Faye Kellerman. Tym razem akcja powieści toczy się w Los Angeles: na Ranczu Kojota, należącym do wpływowej rodziny Kaffey'ów dochodzi do morderstwa, ofiarami są właściciele posiadłości: Gil i Gilliam Kaffey oraz ich pokojówka, a syn Kaffey'ów walczy o życie. Sprawę próbuje rozwikłać Peter Decker- porucznik z wydziału zabójstw- wraz ze swoją załogą.
Niestety, od samego początku, nic nie idzie po jego myśli, pytania mnożą się w nieskończoność, a rodzina ofiar oczekuje szybkiego znalezienia winnych. Kto mógł niepostrzeżenie wejść na teren pilnowany przez kilku ochroniarzy i system alarmowy? Czy ktoś z zewnątrz miał w ogóle możliwość przedrzeć się niezauważalnie przez wszystkie zabezpieczenia, zabić trzy osoby i jak gdyby nigdy nic opuścić posiadłość? A może zbrodni dokonał któryś z pracowników? Jedno jest pewne: w tej sprawie nikomu nie można ufać i nikt nie jest wolny od podejrzeń. Na dodatek okazuje się, że dwóch ochroniarzy, pracujących felernej nocy na ranczu, zaginęło. Zostali porwani? Zamordowani? A może to właśnie oni dopuścili się tej straszliwej zbrodni? Porucznik Decker poświęci wiele czasu i energii na zbadanie wszystkich okoliczności. Niestety, oprócz pracy nad śledztwem, Decker musi zająć się również ochroną własnej rodziny, gdyż w sprawę została wmieszana również jego żona! Co z tego wyniknie? Komu jeszcze grozi niebezpieczeństwo? I najważniejsze: czy uda się schwytać mordercę? Przekonajcie się sami.
"Ciuciubabka" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Faye Kellerman, ale z pewnością nie ostatnie. Autorka zaserwowała czytelnikom dobrze skonstruowany, wielowątkowy thriller z charyzmatycznymi bohaterami i ciekawą fabułą czyli to, co książkoholicy lubią najbardziej ;)
Szczerze mówiąc, dawno nie spotkałam się z tak idealnie dopasowanym tytułem do treści. Czytając kolejne rozdziały naprawdę miałam wrażenie, że śledztwo przypomina zabawę w ciuciubabkę. Policjanci błądzili w labiryncie poszlak, świadków i własnych przypuszczeń, a ja razem z nimi. W końcu doszłam do wniosku, że próba rozwikłania zagadki, będąc w trakcie lektury, musi zakończyć się fiaskiem. Kellerman w bardzo inteligentny sposób manipuluje czytelnikiem, podtykając mu pod nos odpowiednie poszlaki w wybranym momencie tak, by ukierunkować jego myślenie w konkretny sposób. I tym oto sposobem zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń, których nie możemy do końca zrozumieć, jednocześnie nie zbliżamy się do rozwiązania sprawy nawet o krok.
Sam tytuł jest sugestywny również w odniesieniu do jednego z bohaterów, ale szczegółów Wam nie zdradzę:)
Duży plus należy się za konstrukcję książki: podział na krótkie, kilkustronicowe rozdziały znacznie ułatwia czytanie (swoją drogą szkoda, że jest to sposób coraz rzadziej stosowany) i zawsze można sobie powiedzieć "Jeszcze tylko jeden rozdział", choć wszyscy wiemy, jak to się kończy ;)
Jedyna kwestia, do której się mogę się przyczepić to ilość bohaterów. Jest ich naprawdę za dużo i ciężko ich wszystkich zapamiętać (zwłaszcza w przypadku postaci drugoplanowych).
Podsumowując: Jak najbardziej polecam "Ciuciubabkę". Książka jest zdecydowanie niebanalna, więc powinna spodobać się wszystkim miłośnikom thrillerów i kryminałów.
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Ciuciubabka" to kolejny thriller amerykańskiej autorki Faye Kellerman. Tym razem akcja powieści toczy się w Los Angeles: na Ranczu Kojota, należącym do wpływowej rodziny Kaffey'ów dochodzi do morderstwa, ofiarami są właściciele posiadłości: Gil i Gilliam Kaffey oraz ich pokojówka, a syn Kaffey'ów walczy o życie. Sprawę próbuje rozwikłać Peter Decker- porucznik z wydziału...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-04
Pierwsza rzecz, która zwróciła moją uwagę to okładka. Jest naprawdę rewelacyjna i idealnie pasuje do treści książki (żałuje jedyne, że nie jest bardziej zmatowiona).
Co do samej fabuły, najbardziej zdziwił mnie motyw przewodni tj. sztuczna inteligencja i zespół sawanta i chyba właśnie te elementy najbardziej zwracają uwagę na Lagercrantza, przypominają, że nie jest to "Millennium" sprzed dekady, autorstwa Larssona, a coś nowego, uwspółcześnionego.
Zafascynował mnie motyw zespołu sawanty. Przyznam, że nigdy wcześniej nie słyszałam o sawantach, więc postać Augusta wywarła na mnie olbrzymie wrażenie, jeśli zaś chodzi o bohaterów znanych z poprzednich części serii to zdradzę wam jedynie, że nie stracili nic, ze swojego charakteru i w dalszym ciągu intrygują tak, jak w książkach Larssona.
Zastanawia mnie, jak wnikliwie Lagercrantz musiał badać trylogię, by tak dokładnie wpasować się w styl serii. Autor nie odciął się od tego, co stworzył Larsson, wręcz przeciwnie, często nawiązuje do treści poprzednich części, jednak wprowadza nowe wątki i własnych bohaterów.
Ciekawy jest temat szpiegostwa w sieci. Zjawisko powszechnie znane, nikogo już chyba nie dziwi, że w dobie globalne informatyzacji jesteśmy poddawani ciągłej inwigilacji, jednak to, w jaki sposób opisał ten problem Lagercrantz, naprawdę robi wrażenie.
Nie chcę zdradzać zbyt wiele, by nie zepsuć wam zabawy, dlatego powiem tak: jeśli boicie się, że "Co nas nie zabije" nie sprosta waszym oczekiwaniom, myślę, że możecie być spokojni. Lagercrantz naprawdę stanął na wysokości zadania! Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy po zakończeniu lektury to: "Ciekawe, czy będą kolejne części", jeśli więc jesteście ciekawi jak potoczyły się dalsze losy waszych ulubieńców, czy "Millennium" przetrwa i co stało się z siostrą Lisbeth... polecam gorąco ;)
więcej na: www ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Pierwsza rzecz, która zwróciła moją uwagę to okładka. Jest naprawdę rewelacyjna i idealnie pasuje do treści książki (żałuje jedyne, że nie jest bardziej zmatowiona).
Co do samej fabuły, najbardziej zdziwił mnie motyw przewodni tj. sztuczna inteligencja i zespół sawanta i chyba właśnie te elementy najbardziej zwracają uwagę na Lagercrantza, przypominają, że nie...
2015-08-28
Bardzo podoba mi się pomysł na fabułę. Co prawda samo morderstwo jest takie, jakich wiele, jednak Rotenberg zdecydował się pokazać zupełnie inne oblicze śledztwa i za to dla niego wielki plus.
Zazwyczaj czytając kryminał, towarzyszymy śledczym w pościgu za mordercom, a książka kończy się w chwili schwytania sprawcy. W "Obwinionej" jest zupełnie inaczej: już na początku mamy oskarżoną, samo śledztwo jest krótkie, a główny wątek stanowi proces sądowy. Autor skupił się przede wszystkim na roli prokuratora i obrońcy: W jaki sposób obie strony przygotowują się do procesu? Co nimi kieruje? O czym myślą? Na te i wiele innych pytań poznacie odpowiedź czytając "Obwinioną".
Jeśli chodzi o bohaterów to ciężko coś o nich powiedzieć. Na pewno łączy ich jedno: zarówno Jennifer, jak i Ted są niezwykle zaangażowani w pracę, na czym cierpią ich rodziny.
Szczerze mówiąc, trochę zabrakło mi kreacji bohaterów, autor nadał im "jakieś" cechy, chyba tylko po to, by dało się ich rozróżnić, dopiero pod koniec zaczynają być bardziej ludzcy. Najbardziej przypadł mi do gustu Ted, może dlatego, że był najlepiej napisaną postacią, w całej książce, z konkretnym bagażem doświadczeń.
Co do stylu autora, to pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to że jest to typowo męski kryminał: język jest prosty, bez ozdobników, a tok myślenia niezwykle rzeczowy, chwilami wręcz pozbawiony emocji. Niemniej jednak całość czyta się naprawdę dobrze, więc jak najbardziej polecam ;)
Bardzo podoba mi się pomysł na fabułę. Co prawda samo morderstwo jest takie, jakich wiele, jednak Rotenberg zdecydował się pokazać zupełnie inne oblicze śledztwa i za to dla niego wielki plus.
Zazwyczaj czytając kryminał, towarzyszymy śledczym w pościgu za mordercom, a książka kończy się w chwili schwytania sprawcy. W "Obwinionej" jest zupełnie inaczej: już na...
2015-08-17
Mówi się, że podczas czytania książki najważniejszy jest jej początek, gdyż to właśnie od pierwszego wrażenia zależy, jakie mamy nastawienie do lektury. Tutaj początek pobudza ciekawość. Autorka zrobiła wszystko by już na wstępie wciągnąć czytelnika w wir wydarzeń i udało jej się to w stu procentach. Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem było jeszcze lepiej. Razem z Kitt i M.C. błądziłam zawiłym labiryntem poszlak, czując się jak trzeci śledczy. Wiele razy zastanawiałam się nad jakimś tropem i myślałam: "O co tu do diabła chodzi?". Irytowało mnie i intrygowało jednocześnie, że nie mogę wpaść na żaden sensowny pomysł i ciągle zastanawiałam się, co się za chwilę wydarzy.
"Naśladowca" to perfekcyjne zbudowany, wielowymiarowy thriller z wątkiem miłosnym w tle. To coś więcej niż tylko wciągający dreszczowiec, to również piękna opowieść o pokonywaniu własnych słabości i podnoszeniu się po każdym, nawet najbardziej bolesnym upadku, o budowaniu przyjaźni i o tym, jak ważne jest wzajemne zaufanie.
Najlepszą rekomendacją niech będzie fakt, że pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po przeczytaniu tej książki było sprawdzenie, czy jest jej kontynuacja. I jest! Więc już niedługo sięgam po drugą część przygód Kitt i M.C: "Złodziej tożsamości"
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Mówi się, że podczas czytania książki najważniejszy jest jej początek, gdyż to właśnie od pierwszego wrażenia zależy, jakie mamy nastawienie do lektury. Tutaj początek pobudza ciekawość. Autorka zrobiła wszystko by już na wstępie wciągnąć czytelnika w wir wydarzeń i udało jej się to w stu procentach. Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem było jeszcze lepiej. Razem z Kitt...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-14
Dawno nie czytałam Cobena. Co prawda jakiś czas temu byłam jego wielką fanką, namiętnie pochłaniałam jego kryminały: od "Nie mów nikomu", przez "Bez pożegnania" na serii z Myronem Bolitarem kończąc, jednak po kilku książkach odkryłam schemat, jakim posługuje się autor i dość szybko domyślałam się, jak będzie wyglądać rozwiązanie zagadki, a wtedy zabawa się kończyła.
Do sięgnięcia po "Klinikę śmierci" zachęciła mnie jedna z przeczytanych recenzji. Zaintrygowała mnie tematyka. Thriller medyczny? Tego jeszcze nie czytałam...
Fabuła jest interesująca: W brutalny sposób zostają zamordowani dwaj homoseksualiści. W obu przypadkach morderca, okrzyknięty mianem "Homorozpruwacza", dział według tego samego schematu, ponadto obaj zamordowani mężczyźni byli pacjentami kliniki zajmującej się badaniami nad lekiem na AIDS, a co więcej, byli wyleczonymi pacjentami(!).
Wkrótce samobójstwo popełnia jeden z założycieli kliniki- Bruce Grey. Nie chcę wam zdradzać całej fabuły, dlatego powiem tylko, że na tym fala śmierci się nie zakończy.
Sprawa nabiera rozgłosu, gdy do kliniki trafia Michael Silverman- przyjaciel Harveya (drugiego, pozostającego przy życiu założyciela kliniki) gwiazda NBA. Czy dzięki leczeniu światowej sławy koszykarza uda się uratować badania, których przyszłość, ze względu na ciężką sytuację finansową, wisi na włosku?
Pierwsze wydanie "Kliniki śmierci" pochodzi z 1991 roku i to widać. Te ćwierć wieku wiele zmieniło w mentalności ludzi i sposobie postrzegania świata, zwłaszcza w przypadku tak ważnych tematów jak homofobia i AIDS. Sam autor zauważył we wstępie, że pewne fragmenty czy postawy prezentowane przez bohaterów mogą wydawać się dziś przestarzałe i faktycznie, tak jest. Coben porusza bardzo istotne tematy, za co chylę czoła, bo ani AIDS, ani problem homofobii nie należą do tematów ani łatwych, ani przyjemnych. Autor pokazuje czytelnikom, jak ludzie pojmowali homoseksualistów w latach 90-tych i co myśleli o chorobie AIDS. Oczywiście, jest to fikcja literacka, jednak wydaje mi się, że mentalność ludzi jest dość dobrze odzwierciedlona.
Społeczeństwo odgrywa ważną rolę w "Klinice śmierci". Głos ludu zawsze wywierał wpływ na "elity" i tak jest również w tym przypadku, jednak przerażający jest sposób myślenia tych ludzi, dla których AIDS i homoseksualizm są ze sobą ściśle powiązane. Według nich, jeśli ktoś ma AIDS to dlatego, że jest homoseksualistą, ewentualnie narkomanem. Motyw ten przewija się przez całą książkę, dlatego tak bardzo rzuca się w oczy.
Coben pokazuje jak wielką skalę ma problem homofobii. Nawet dziś, w 2015 roku ciągle zmagamy się z nietolerancją wobec mniejszości seksualnych, jednak to nic w porównaniu z tym, jak wyglądało to w latach 80-tych czy 90-tych.
Niestety, wydaje mi się, że mimo różnic wynikających z upływu czasu, "Klinika śmierci" ma charakter ponadczasowy, tak naprawdę choć staramy się uświadamiać społeczeństwo i chcemy być uważani za ludzi oświeconych, to postrzeganie świata przez wielu ludzi nie uległo zmianie, a o najważniejszych sprawach takich jak zdrowie i życie ludzie decydują układy.
Szczerze mówiąc sama nie wiem jak ocenić tę książkę. Jest... w porządku, jest w stylu Cobena. Tak po prostu. Nie jest zła, a zakończenie naprawdę mi się spodobało, jednak trochę zabrakło mi zwrotów akcji i tego dreszczyku emocji, który powinno się czuć przy czytaniu thrillerów. Mimo to czytało się naprawdę dobrze. Polecam ją szczególnie miłośnikom stylu Cobena, gdyż ten jest tu ewidentnie widoczny.
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Dawno nie czytałam Cobena. Co prawda jakiś czas temu byłam jego wielką fanką, namiętnie pochłaniałam jego kryminały: od "Nie mów nikomu", przez "Bez pożegnania" na serii z Myronem Bolitarem kończąc, jednak po kilku książkach odkryłam schemat, jakim posługuje się autor i dość szybko domyślałam się, jak będzie wyglądać rozwiązanie zagadki, a wtedy zabawa się kończyła.
...
2015-07-21
Książka, po którą sięgnęłam, zaciekawiona opiniami, że jest to plagiat "Kodu Leonarda da Vinci" Dana Browna. Wyobraźcie sobie zatem moje zdziwienie, kiedy przeczytałam, że pierwsze wydanie "Spadku Leonarda da Vinci" pochodzi z roki 1983!
Od razu pojawiło się w mojej głowie pytanie: "Czy to możliwe, że Perdue doszedł do podobnych wniosków, co Brown, jednak blisko 20 lat wcześniej, i nikt specjalnie nie zainteresował się wówczas jego książką?"
Byłam niewątpliwie podekscytowana lekturą, mimo że przeczytałam zaledwie prolog. Zachęcona zapowiedzią i wiedziona myślą o "Kodzie..." Browna, pogrążyłam się w lekturze z nadzieją na piękne opisy Paryża. I tu spotkała mnie kolejna niespodzianka, gdyż jak się okazało, akcja wcale nie toczy się we Francji, a we Włoszech (czego mogłam się domyślić, mając na względzie włoskie pochodzenie da Vinciego).
Kolejne strony tylko pogłębiały moje zdziwienie, gdyż okazało się, że jedynym elementem wspólnym "Spadku Leonarda da Vinci" Perdue'go "Kodu Leonarda da Vinci" Browna jest postać słynnego artysty, jednak w obu wypadkach wykorzystane są zupełnie inne obszary działalności da Vinciego.
Ale od początku:
Kiedy Vance Erikson- geolog i znawca dzieł Leonrada da Vinci dostaje do zbadanie Kodeks- zbiór szkiców mistrza, zdobyty przez Harrisona Kingsbury'ego- szefa Eriksona- odkrywa, że niektóre strony zostały sfałszowane. W tym samym czasie ginie trzech innych znawców dzieł Leonarda, a czwarty zostaje uprowadzony. Vance rozpoczyna podróż, by odkryć, kto stoi za fałszerstwami, jednocześnie kieruje nim żądza zemsty wobec mordercy swojego mentora i przyjaciela.
Niespodziewanie spotyka Suzanne Storm- dziennikarkę, która od blisko dwóch lat nie odpuszcza żadnej okazji, by publicznie ośmieszyć geologa.
Tymczasem Erikson orientuje się, że stał się kolejnym celem tajnego bractwa. Jak to się skończy? Cóż, musicie przekonać się sami.
Jeśli chodzi o mnie, to szczerze mówiąc początek książki mnie rozczarował. Nie mogłam wciągnąć się w akcje. Postacie wydawały mi się strasznie płytkie, a dialogi zbyt patetyczne. Szczytem rozczarowania był dla mnie fragment, gdy autor tłumaczył genezę napiętych relacji Vance'a i Susanne. Powód podany przez autor był po prostu infantylny.
Kiedy już miałam zamiar odłożyć książkę, ta zaczęła mnie naprawdę wciągać. Po około stu stronach akcja nabiera tempa, a bohaterowie przestają irytować, mało tego, całkiem ich polubiłam.
Geolog i znawca dzieł Leonarda da Vinci, wysoki, przystojny, z błyskiem w oku, a przy jego boku piękna dziennikarka z ciekawą przeszłością.- Nieco bajkowy, lecz budzący sympatię duet.
Ciekawy elementem powieści stanowią wątki dotyczące początków Chrześcijaństwa oraz II Wojny Światowej. Autor pisze między innymi o tym, że św. Piotr miał nieślubnego syna, że Adolf Hitler zmarł dopiero w 1957 roku, a dzieła sztuki zrabowane przez nazistów znajdują się we włoskiej siedzibie tajemniczego bractwa Braci Wybrańców św. Piotra. Odwołuje się także do dzieł Leonarda, a dokładniej mówiąc, do broni, jaką można skonstruować dzięki jego projektom, a jakiej świat jeszcze nie widział.
Sam autor zaznacza, że książka oparta jest na faktach, a prawdą jest mniej więcej połowa powieści. Niestety sami musicie oddzielić prawdę, od fikcji.
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Książka, po którą sięgnęłam, zaciekawiona opiniami, że jest to plagiat "Kodu Leonarda da Vinci" Dana Browna. Wyobraźcie sobie zatem moje zdziwienie, kiedy przeczytałam, że pierwsze wydanie "Spadku Leonarda da Vinci" pochodzi z roki 1983!
Od razu pojawiło się w mojej głowie pytanie: "Czy to możliwe, że Perdue doszedł do podobnych wniosków, co Brown, jednak blisko 20 lat...
2015-07-06
O ile pierwsza część serii nieco odbiega tematycznie od całości, o tyle druga i trzecia część są ze sobą bezpośrednio powiązane. A ściślej rzecz ujmując: trzecia część jest rozwinięciem wydarzeń opisanych w części drugiej.
Trzecia (i niestety ostatnia napisana przez Larssona) część serii obfituje w niesamowite zwroty akcji:
Mikael Blomkvist nawiązuje współpracę z policją, a także bliższe relacje z pewną policjantką.
Lisbeth Salander ma adwokata (co już samo w sobie jest sprzeczne z jej naturą), a jest nim Anika Giannini- siostra Blomkvista, która wiele wniesie w proces sądowy prowadzony przeciwko jej klientce.
Jakby tego było mało, Erika Berger odchodzi z "Millenium"! Dotychczasowa redaktor naczelna, rezygnuje ze swojej funkcji i przechodzi do znanego dziennika SMP.
Mimo że książki te liczą 700-800 stron, pochłania się je błyskawicznie. Nie można się o nich oderwać. I tylko żal, że to już koniec. Oczywiście sięgnę po czwartą część, napisaną przez Lagercrantz'a, jednak mam wrażenie, że śmierć Stiega Larssona zamknęła pewien rozdział szwedzkiego (i nie tylko szwedzkiego) kryminału.
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
O ile pierwsza część serii nieco odbiega tematycznie od całości, o tyle druga i trzecia część są ze sobą bezpośrednio powiązane. A ściślej rzecz ujmując: trzecia część jest rozwinięciem wydarzeń opisanych w części drugiej.
Trzecia (i niestety ostatnia napisana przez Larssona) część serii obfituje w niesamowite zwroty akcji:
Mikael Blomkvist nawiązuje współpracę z...
2015-06-27
Cóż... co ja Wam mogę powiedzieć... Larsson. Stieg Larsson. To jest klasa sama w sobie i myślę, że każdy, kto zetknął się z serią "Millenium" wie o czym mówię. Fenomen tej książki polega na tym, że mimo, że akcja nie rozwija się w zawrotnym tempie, to nie można się od tej książki oderwać. Larsson prowadzi fabułę powoli, systematycznie, zaskakuje zwrotami akcji w najmniej spodziewanym momencie, a zakończenie, jakie wymyślił, po prostu zwala z nóg. Mistrz szwedzkiego kryminału w pełniej krasie.
Jak dla mnie, "Millenium" to absolutny "must read" każdego miłośnika kryminałów. Ciekawa fabuła, głębokie postacie, każdy element, każda strona jest dokładnie zaplanowana. Autor przez całą powieść stopniuje napięcie tak, by na koniec wystrzelić fajerwerki.
Na kilka słów zasługują również bohaterowie: Mikael Blomkvist, Lisbeth Salander, Erika Berger- znani z pierwszej części serii, dalej pozostają wierni swoim ideałom, zachowują niepowtarzalny charakter i cechy, dzięki którym czytelnicy pokochali ich czytając "Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet".
Jedyny minus, to początek książki: treść zawarta w początkowych rozdziałach nieco odstaje od całości. Po cichu liczyłam, że gdzieś w tekście znajdę nawiązanie do początku powieści, jednak wątek ten nie pojawił się już w książce.
Cóż... co ja Wam mogę powiedzieć... Larsson. Stieg Larsson. To jest klasa sama w sobie i myślę, że każdy, kto zetknął się z serią "Millenium" wie o czym mówię. Fenomen tej książki polega na tym, że mimo, że akcja nie rozwija się w zawrotnym tempie, to nie można się od tej książki oderwać. Larsson prowadzi fabułę powoli, systematycznie, zaskakuje zwrotami akcji w najmniej...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-06-10
+Dużą zaletą książki jest fakt, że akcja zaczyna się wyjątkowo szybko, co pozytywnie mnie zaskoczyło,(nie musimy czekać stu stron, aż coś zacznie się dziać).
+Przypadła mi do gustu również konstrukcja książki: rozdziały mają po kilka stron, więc w myśl zasady „jeszcze tylko jeden rozdział”, ciężko się od niej oderwać.
+Bohaterowie, którzy na początku wydawali się płytcy i nijacy, z czasem stali się prawdziwie ludzcy i bardzo ich polubiłam.
+Jak w każdej powieści tego rodzaju, tak i w „Prawie koloseum” autor przywołuje wiele określeń historycznych, a także zwrotów w języku greckim, łacińskim czy hebrajskim, jednak wszystkie terminy są dobrze omówione tak, że czytelnik nie ma wątpliwości, co do ich znaczenia i roli jaką pełnią w tekście.
-Jak dla mnie, jedynym minusem jest, chwilami zbyt prosty, język autora, który męcz zwłaszcza przy dialogach. „Powiedziała Emili”, „Zapytał Jonathan”, „Zobaczył Saladyn”- ciągle powtarzające się wtrącenia, wciskane nawet tam, gdzie są zupełnie zbędne.
Zanim sięgnęłam po „Prawo Koloseum” przeczytałam wiele, nie zawsze przychylnych recenzji na temat tej książki, jednak ja jestem nią zachwycona i gorąco polecam tę pozycję wszystkim miłośnikom powieści sensacyjnych i thrillerów historycznych. Dziwi mnie tylko fakt, że nikt jeszcze nie wziął się, za ekranizację tej książki, gdyż byłby to prawdziwy hit;)
więcej na www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Zapraszam;)
+Dużą zaletą książki jest fakt, że akcja zaczyna się wyjątkowo szybko, co pozytywnie mnie zaskoczyło,(nie musimy czekać stu stron, aż coś zacznie się dziać).
+Przypadła mi do gustu również konstrukcja książki: rozdziały mają po kilka stron, więc w myśl zasady „jeszcze tylko jeden rozdział”, ciężko się od niej oderwać.
+Bohaterowie, którzy na początku wydawali się płytcy i...
2015-05-26
Wam też, J.K. Rowling od zawsze kojarzyła się z „Harrym Potterem”? Po przeczytaniu „Wołania kukułki” stanie się dla Was nową królową brytyjskiego kryminału. A może królem? Gdyż serię o przygodach nieporadnego życiowo detektywa- Strike'a i jego rezolutnej asystentki- Robin, Rowling wydała pod pseudonimem „Robert Galbraith”
Co do samego śledztwa; z początku nie wydało mi się ono specjalnie interesujące: Lula Landry- ciemnoskóra modelka zostaje znaleziona martwa na chodniku przed swoim apartamentem.
Policja stwierdza, że modelka popełniła samobójstwo, jednak brak Luli nie wierzy w tę wersję wydarzeń i zgłasza się z prośbą o pomoc do Cormorana Strike'a- weterana wojennego, który podczas misji w Afganistanie stracił nogę.
Postać detektywa jest naprawdę dziwna: od samego początku, mimo jego wojskowej przeszłości, sprawia wrażenie ofiary losu: ma kłopoty finansowe, właśnie rozstał się z kobietą swojego życia, śpi na łóżku polowym w swojej agencji, a na dodatek, chyba nie do końca uporał się z wydarzeniami z przeszłości. Na domiar złego, klienci omijają jego agencję szerokim łukiem.
Jednak z biegiem czasu okazuje się, że Strike wcale nie jest taką ofermą, za jaką można by go wziąć na początku. Wręcz przeciwnie: niespodziewanie łatwo łączy fakty i nie odpuści, póki nie odkryje prawdy. A pomocna okaże się tu Robin- jego asystentka, dziewczyna przysłana przez agencję pracy tymczasowej, mająca pomóc Strike'owi w organizacji biura. Młoda, rezolutna i początkowo niedoceniona przed detektywa, z czasem okazuje się niezwykle użyteczna. To właśnie Robin jest tą najbardziej pozytywną bohaterką, która budzi sympatię od pierwszej do ostatniej strony.
Ogólnie rzecz biorąc, mam mieszane uczucia do to tej książki, gdyż szczerze mówiąc, nie jestem fanem brytyjskich kryminałów, dużo bardziej cenie sobie kryminały skandynawskie.
Mam wrażenie, że książkę napisały 2 zupełnie różne osoby:
Pierwsza połowa to zdecydowanie za mało kryminału w kryminale. Akcja rozwija się bardzo powoli, a autorka bardziej niż na sprawie Luli Landry, skupia się na prywatnym życiu detektywa i opisach jego wyjść do barów. Chwilami aż nie chciało się tego czytać...
Za to druga połowa jest dużo ciekawsza: Akcja rozwija się w żwawym tempie, Strike przestał irytować swoim rozlazłym stylem bycia, wziął się do pracy, co chwilę pojawiają się nowe wątki... nie ma miejsca na nudę.
Zakończenie może bez fajerwerków, ale dość interesujące, kolejne strony wręcz pochłaniałam w błyskawicznym tempie.
Plusem jest też niewątpliwie język autorki. Widać jej dobry warsztat, język jest prosty i przyjemny ale nie infantylny. Rowling sporo czasu poświęca na analizę gestów i myśli bohaterów, ale tylko w sytuacjach, kiedy jest to jak najbardziej na miejscu.
Ogólnie rzecz biorąc książkę polecam. Jeśli przebrniecie przez pierwszą część, wasza cierpliwość zostanie wynagrodzona;) Ja z pewnością sięgnę po kolejną część serii („Jedwabnik”), może nie tyle z zachwytu nad „Wołaniem kukułki”, co z ciekawości, w jaki sposób autorka poprowadzi bohaterów w kolejnym tomie.
Ta, oraz wiele innych recenzji na blogu: www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Zapraszam serdecznie;)
Wam też, J.K. Rowling od zawsze kojarzyła się z „Harrym Potterem”? Po przeczytaniu „Wołania kukułki” stanie się dla Was nową królową brytyjskiego kryminału. A może królem? Gdyż serię o przygodach nieporadnego życiowo detektywa- Strike'a i jego rezolutnej asystentki- Robin, Rowling wydała pod pseudonimem „Robert Galbraith”
Co do samego śledztwa; z początku nie wydało mi się...
2014-07-14
Często czytelnik, biorąc do ręki książkę, ma pewne wyobrażenia, obiera założenia zarówno względem fabuły, jak i samego autora. Tylko co w momencie, gdy okazuje się, że nasze przekonania były niezwykle dalekie od rzeczywistości, a książka, którą trzymacie w ręku, okazała się czymś zupełnie innym, niż się spodziewaliście? Tak właśnie w moim przypadku jest z najnowszą powieścią Katarzyny Bondy- "Do cna".
W ostatnim czasie Katarzyna Bonda zdecydowanie rozpieszcza swoich czytelników i średnio raz na kwartał możemy cieszyć się, wychodzącymi spod jej pióra nowościami. Tym razem przyszła kolej na trzeci tom serii z detektywem Jakubem Sobieskim.
Sobieski w dalszym ciągu pracuje nad rozwinięciem swojego biura detektywistycznego. Za namową Ady, udaje się na wystawny bankiet do Grażyny Stadnickiej-arystokratki, która chce zlecić mu odnalezienie swojego dorosłego syna-Antona. Sprawa zaczyna komplikować się, gdy detektywi dowiadują się o specyficznych upodobaniach mężczyzny, którego marzeniem było- zostać zjedzonym. Sprawy nie ułatwia ani nadmiernie dbająca o własny wizerunek zleceniodawczyni, ani mieszkańcy Żyrardowa, którzy z dużą nieufnością podchodzą do warszawskiego detektywa i ukrywają przed nim kluczowe dla śledztwa informacje. Z każdym kolejnym przesłuchaniem Jakub upewnia się w przekonaniu, że siatka wzajemnych powiązań jest znacznie szersza, niż początkowo przypuszczał, a w gąszczu mylnych tropów i panującej zmowy milczenia, ciężko określić- komu warto zaufać.
"Do cna" jest moim kolejnym z licznych spotkań z twórczością Katarzyny Bondy i trzecim z bohaterem serii- Jakubem Sobieskim. Zanim sama wzięłam się za lekturę, słyszałam opinie, że jest to najlepsza książka w dorobku autorki. Po zakończonej lekturze mogę wam powiedzieć, że zdecydowanie się z tą tezą nie zgadzam. To absolutnie nie jest najlepsza książka Bondy i niestety daleko jej do tych "najlepszych", co nie znaczy, że jest zła.
Cieszę się, że w trzeciej części autorka przeniosła oś akcji z Warszawy, gdzie dotychczas toczyły się sprawy Sobieskiego, do Żyrardowa, bo osobiście uwielbiam kryminały osadzone w mniejszych miasteczkach- mają swój niepowtarzalny klimat, który ciężko odwzorować w wielkomiejskiej aglomeracji i książki Katarzyny Bondy są tego najlepszym przykładem.
Sama tematyka jest intrygująca. Motyw kanibalizmu nie jest czymś, o czym na co dzień czytamy w kryminałach, więc byłam ciekawa, w jaki sposób autorka podejdzie do tego tematu i muszę przyznać- ten aspekt absolutnie zwalił mnie z nóg. Forma listów z przepisami i cała zbudowana wokół nich narracja była strzałem w dziesiątkę- idealnie podkreślają mroczny klimat powieści i podsycają ciekawość czytelnika. Jeśli czytaliście wcześniejsze książki Bondy, to możecie być równie zdziwieni, jak ja, bo jest to zdecydowanie najbardziej mroczna i brutalna powieść w dorobku autorki ze wszystkich, które dotychczas czytałam. Ale czy najlepsza? Niestety nie. Osobiście odniosłam wrażenie, że przy całym skupieniu na kanibalistycznej otoczce, trochę zagubił się aspekt kryminalny i choć sama nie wierzę, że to powiem, jest on trochę...niedopracowany. Mam wrażenie, że autorka wymyśliła tak wiele motywów i bohaterów, że sama przestała nad nimi panować i ostatecznie całość przestała być spójna. O ile podczas lektury nie jest to element, który w jakikolwiek sposób by mi przeszkadzał, bo książkę czyta się naprawdę dobrze, tak w momencie, gdy dochodzimy do zakończenia, zaświeciła mi się czerwona lampa "Oj coś tu nie gra". Rozwiązanie całej zagadki jest dla mnie niestety bardzo naciągane i mocno oderwane od całej powieści. Nie jestem fanką zakończeń w stylu Bondy, które są bardzo charakterystyczne, ale mimo tego, autorka potrafi umiejętnie połączyć wątki, które prowadzą do takiego, a nie innego finału i tutaj też próbowała zastosować podobny wybieg, ale tym razem kompletnie nie jestem przekonana do wybranej przez nią narracji.
"Do cna" to nietuzinkowa, najbardziej mroczna i brutalna powieść w dorobku Katarzyny Bondy. Pełna mylących tropów, tajemniczych bohaterów i wszechobecnej zmowy milczenia. Nie jest to kryminał, do jakich przyzwyczaiła swoich czytelników autorka. Jest inaczej- co nie znaczy, że jest źle. Nowa, mroczna wersja Katarzyny Bondy bardzo przypadła mi do gustu, ale są też aspekty, które można by poprawić, więc z niecierpliwością czekam na kolejną książkę autorki, bo jestem niezwykle ciekawa, w którą stronę pójdzie jej twórczość: czy "Do cna" jest jednorazową odskocznią, czy może nowym kierunkiem działania? Cóż, bez względu na to, jaka okaże się odpowiedź, zdecydowanie warto poświęcić czas na literackie spotkanie z Sobieskim i spółką, bo jedno mogę wam zapewnić- nudzić się nie będziecie!
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Często czytelnik, biorąc do ręki książkę, ma pewne wyobrażenia, obiera założenia zarówno względem fabuły, jak i samego autora. Tylko co w momencie, gdy okazuje się, że nasze przekonania były niezwykle dalekie od rzeczywistości, a książka, którą trzymacie w ręku, okazała się czymś zupełnie innym, niż się spodziewaliście? Tak właśnie w moim przypadku jest z najnowszą...
więcej Pokaż mimo to