-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać390
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2020-09-28
2018-12-16
2018-11-29
Czytając "Nie ma nieba" odniosłam wrażenie, że autorka bardzo stara się przekonać czytelnika do lekarzy, do ich misji, powołania i pokazać ich w samych superlatywach. Cóż... chyba żyjemy w dwóch różnych rzeczywistościach, bo takich lekarzy jakich przedstawia pani Kosowska: pełnych poświęcenia, życzliwości, prawdziwie przejmujących się losem pacjenta- nie spotkałam nigdy. Ani jednego. wręcz brzmi to dla mnie nieco utopijnie. Ale załóżmy na chwilę, że faktycznie tak jest, że tacy lekarze istnieją: lekarze, którzy przejmują się każdym pacjentem, zaprzyjaźniają się z nimi, przeżywają każdą przegraną z chorobą jak indywidualną klęskę... i tak przez całą karierę. I tak się zastanawiam ile jest w stanie wytrzymać człowiek z takim nastawieniem do życia 20 lat? 30? 40?
Mam wrażenie, że ta książka wcale nie jest o lekarzach. Jest o ludziach, którzy wybrali w swoim życiu nieodpowiednią dla siebie drogę zawodową i z jakiegoś, niezrozumiałego dla mnie powodu postanowili pójść na medycynę. Może z poczucia misji? Chęci niesienia pomocy? Jednak prawda jest taka, że żadne z nich tak naprawdę nie nadaje się do tego zawodu. Praca ich wyniszcza, wykańcza psychicznie, a pacjenci bardzo chętnie wykorzystują ich słabości.
Bardzo podoba mi się sposób, w jaki autorka kreuje bohaterów. Ich przeżycia, emocje i zachowania- nie zawsze odpowiednie, pełne wad i często irytujące sprawiają, że stają się oni bardziej prawdziwi. Choć tak naprawdę z trójki głównych bohaterów, ciężko powiedzieć, żebym naprawdę polubiła któregoś z nich. Najwięcej mojej sympatii, mimo wszystko, zdobył chyba Maciek, choć nie rozumiem wielu jego zachowań i denerwował mnie fakt, że przez tyle czasu uciekał przed konfrontacją.
Małgorzata to dla mnie po prostu synonim naiwności i niezdecydowania. Kobieta, która sama chyba do końca nie wie, czego chce, za sprawą swojej ogromnej wrażliwości daje sobą manipulować na każdy możliwy sposób.
Mamy jeszcze Roberta- młodego mężczyznę chorego na nowotwór. Zazwyczaj choroby powodują, że patrzymy na bohatera nieco łaskawszym okiem, jednak w tym przypadku, kompletnie nie potrafiłam z siebie wykrzesać ani krzty sympatii dla jego osoby. Dla mnie do jedynie komplety egoista, widzący tylko i wyłącznie czubek własnego nosa i żerujący na ludzkiej wrażliwości. Bez skrupułów wykorzystuje ludzkie współczucie i nie przeszkadza mu nawet fakt, że swoim zachowaniem niszczy komuś życie.
Po całość lektury, raczej nie mam wiele do zarzucenia autorce w kwestii jej pracy słowem, ale jest rzecz, która regularnie, przez większość książki przeszkadzała mi w lekturze: Opisy. O ile rozumiem i lubię opisy przeżyć, emocji, uczuć czy konkretnych sytuacji, o tyle czytanie po pięć razy niemalże tego samego opisu Dolomitów doprowadzało mnie do szewskiej pasji:D
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Czytając "Nie ma nieba" odniosłam wrażenie, że autorka bardzo stara się przekonać czytelnika do lekarzy, do ich misji, powołania i pokazać ich w samych superlatywach. Cóż... chyba żyjemy w dwóch różnych rzeczywistościach, bo takich lekarzy jakich przedstawia pani Kosowska: pełnych poświęcenia, życzliwości, prawdziwie przejmujących się losem pacjenta- nie spotkałam nigdy....
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-05
Tradycyjnie już przełom wiosny i lata oprócz pięknej aury niesie za sobą coś jeszcze- premierę kolejnej książki Danki Braun, na którą czekałam z nie mniejszym zniecierpliwieniem niż na pierwsze upalne dni, bo jak powszechnie wiadomo mogę odpuścić sobie wiele nowości, ale nigdy Danki Braun. I tym razem nie zawiodłam się i zaraz po premierze zabrałam się za lekturę "Nie chodź po lesie nocą".
Pierwszą niespodzianką była już tematyka książki. Jako że poprzednia powieści tj. "Krew na sutannie" (>recenzja<) była thrillerem, to tym razem spodziewałam się typowej obyczajówki o losach Orłowskich, a tutaj niespodzianka- kolejny thriller! (Owszem wiedziałabym o tym, gdybym zajrzała w zapowiedzi, ale szczerze mówiąc, jeśli chodzi o książki Danki Braun, nigdy nie zaprzątam sobie głowy czytaniem zapowiedzi bo wiem, że nawet gdyby wydała atlas dinozaurów to wszystko co sygnuje swoim nazwiskiem biorę w ciemno:D )
Tym razem opuszczamy piękny Kraków by razem z rodziną Orłowskich udać się w nieco spokojniejsze miejsce. Orłowscy bowiem spędzają urlop w odziedziczonym domu Świętej Zośki w rodzinnym mieście Renaty- Żuradzie. Podczas pobytu mają okazję bliżej poznać kuzynkę Renaty- Mariolę Wąsowską wraz z rodziną oraz ich przyjaciół- Pietrzyków.
Szybko okazuje się, że mała mieścina wcale nie jest tak spokojna, jak można było się tego spodziewać bo już na początku pobytu Orłowskich zostaje zamordowany Jacek Wąsowski- mąż Marioli, a śledztwo po raz kolejny prowadzi komisarz Bieda w asyście niezastąpionego Marka Bieglera. Kto mógł chcieć śmierci bogatego, powszechnie szanowanego biznesmena? Okazuje się, że lista potencjalnych morderców wcale nie jest krótka i z każdym kolejnym dniem wydłuża się o kolejnych podejrzanych.
Konstrukcja książki jest bardzo podobna do "Krwi na sutannie", bo między kolejnymi etapami śledztwa poznajemy historię życia Marioli i jej małżeństwa z Jackiem, a czego tam nie było: Ślub, dzieci, zdrady, romanse, rozstania i powroty- a to zaledwie zalążek tego, co czeka Was na kartach "Nie chodź po lesie nocą".
Nie będę rozwodzić się po raz kolejny nad rodziną Orłowskich, gdyż pisałam Wam o nich już nie raz. Oczywiście nie byłabym sobą, gdyby nie przyczepiła się do jednego szczegółu, który raził mnie już w poprzedniej książce i o którym autorka już na wstępie uprzedziła mnie, że tym razem również się powiela, a mianowicie- chronologia. Książka mimo że dopiero wydana, chronologicznie wpasowuje się treścią gdzieś mniej więcej w części serii wydane około 2016 roku, a od czego czasu w życiu Izy, Marty czy Krzyśka wydarzyło się naprawdę sporo o czym mogliśmy przeczytać we wcześniejszych częściach i byłoby dobrze kontynuować te wątki, zwłaszcza, że były naprawdę ciekawe. Poza tym, mimo całego uwielbienia dla thrillerów Danki Braun, trochę brakuje mi tu Orłowskich i chętnie poczytałabym już kolejną część skupiającą się typowo na ich rodzinie.
"Nie chodź po lesie nocą" to kolejna świetna książka Danki Braun, po którą zawsze sięgam w ciemno i polecam absolutnie każdemu, bo to świetne, wciągające powieści, w których każdy znajdzie coś dla siebie. Miłość, zdrada, morderstwo, konflikty i tajemnice z przeszłości, które potrafią przewrócić wszystko do góry nogami. Autorka po raz kolejny pokazała, że nie boi się trudnych, kontrowersyjnych tematów i że potrafi pisać o nich z niesamowitą lekkością tak, że chce się tylko więcej i więcej. Jedyne czego mi zabrakło to tak charakterystycznego dla autorki, nieco sarkastycznego poczucia humoru, którego tym razem było wyjątkowo mało, ale za to pochwalę się Wam, że pierwszy raz udało mi się rozszyfrować Dankę Braun i wytropić mordercę zanim ona sama podała mi go na tacy:)
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Tradycyjnie już przełom wiosny i lata oprócz pięknej aury niesie za sobą coś jeszcze- premierę kolejnej książki Danki Braun, na którą czekałam z nie mniejszym zniecierpliwieniem niż na pierwsze upalne dni, bo jak powszechnie wiadomo mogę odpuścić sobie wiele nowości, ale nigdy Danki Braun. I tym razem nie zawiodłam się i zaraz po premierze zabrałam się za lekturę "Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-31
I oto jest, po kilku miesiącach oczekiwania, które ciągnęły mi się niemiłosiernie, pojawiła się nowa książka Danki Braun!
Tym razem przed rozpoczęciem lektury obiecałam sobie, że będę się przyglądać tej książce znacznie dokładniej niż poprzednim powieściom autorki. Bo przecież nie może być ciągle tak idealnie, prawda? Ile można w kółko chwalić i chwalić? I z takim nastawieniem zabrałam się za lekturę i w tym miejscu powinnam zamieścić całą listę rzeczy, które w książce mi się nie podobały: że fabuła słaba, że bohaterowie jacyś tacy „papierowi”, że humor nie ten i styl jakby stracił, ale w sumie to każdemu zdarza się gorszy moment. I przy wydawaniu średnio 2 książek w roku od kilku lat byłoby to w pełni usprawiedliwione. Ale cóż niestety nic takiego napisać Wam nie mogę, bo już po pierwszych pięćdziesięciu stronach przepadłam absolutnie wciągnięta w wir wydarzeń zaserwowanych nam przez Dankę Braun.
Tym razem zostawiamy nieco z boku rodzinę Orłowskich, by rozwiązać pewną kryminalną zagadkę i poznać historię tajemniczej Beaty Tomczyk.
Mark Biegler na prośbę znajomej Roberta Orłowskiego postanawia użyć swoich detektywistycznych zdolności by znaleźć mordercę prowincjała Edwarda Nasiadki- przełożonego Zgromadzenia Księży Katechetów.
Szybko wychodzi na jaw, że powszechnie szanowanym prowincjał, wcale nie miał tak krystalicznego życiorysu, jak powszechnie sądzono, a z każdym kolejnym dniem śledztwa wydłuża się lista wrogów Nasiadki, a co za tym idzie, potencjalnych morderców. Tylko kto ostatecznie zabił? Aby dojść do prawdy Mark postanawia połączyć siły z komisarzem Biedą, jednak Zgromadzenie Księży Katechetów to dość zamknięty krąg niechętnie współpracujący nawet z Markiem, którego sami wynajęli.
W międzyczasie poznajemy historię życia Beaty Tomczyk. Kobieta, która sama prosiła Marka o pomoc w odnalezieniu mordercy okazuje się mieć ze Zgromadzeniem znacznie więcej wspólnego, niż początkowo twierdziła. Na jaw wychodzą nowe fakty z życia Beaty, i jej powiązania z księżmi. Jaką naprawdę tajemnicę skrywa kobieta i czy ma coś wspólnego ze śmiercią prowincjała Nasiadki? Cóż, pewne jest jedno: w tej powieści nic nie jest takie, jakie się wydaje, a pierwsze wrażenia bywają bardzo mylne.
Nie chcę zdradzać Wam zbyt wiele o bohaterach, by nie zepsuć Wam zabawy podczas czytania, ale zapewniam Was, że mimo iż są to postacie odbiegające swoim zachowaniem i charakterem od Orłowskich to, są to niesamowicie barwne, charyzmatyczne postacie, o których, nawet po zakończeniu lektury ciężko zapomnieć.
Pomimo tego, że książka jest absolutnie spójna z poprzednimi powieściami autorki, to tym razem autorka pokusiła się o coś, czego wcześniej nie było: nawiązania do obecnej sytuacji społecznej i aktualnie panujących realiów a ponadto uderzyła w moim zdaniem, bardzo trudny w Polsce temat jakim jest kler. Nie oszukujmy się, w takim kraju, jakim jest Polska, gdzie Kościół ma ogromny wpływ na praktycznie każdą dziedzinę ludzkiego życia (i niestety nie ma znaczenia, czy i w co, człowiek wierzy, Kościół po prostu jest obecny w życiu każdego, czy ktoś tego chce, czy nie) uderzenie, nawet w fikcyjnej historii, w kler jest swojego rodzaju wsadzeniem kija w mrowisko i osobiście Danka Braun bardzo mi tym zaimponowała, bo mimo że historia jest wymyślona, to zawiera wiele prawd, które mają swoje odzwierciedlenie w realnym świecie: Bo idealizujemy księży, że wierzący często traktują ich jako kogoś lepszego, swojego rodzaju „nadludzi”, a prawda jest taka, że ksiądz to taki sam śmiertelnik jak każdy z nas i niejedno ma na swoim sumieniu i najwyższa pora abyśmy my-jako społeczeństwo w końcu to zauważyli.
Jednak nie myślcie sobie, że nagle, po serii książek o charakterze stricte rozrywkowym autorka postanowiła wziąć się za literaturę misyjną, nie, nie, nie- to nadal jest ta sama niezastąpiona Danka Braun, która swoim poczuciem humoru potrafi doprowadzić do śmiechu największego ponuraka;)
„Ostatnio mordercy rozmnażają się jak muchomory sromotnikowe po deszczu. Kurwa mać, urządzili sobie casting na mordercę! Prokurator wściekły, bo miał taką fajną morderczynię, a tu nagle ksiądz też chce być mordercą.”
Ale żeby nie było, że jest tak całkiem idealnie to znalazłam pewien szczegół, który lekko irytował mnie podczas lektury, a mianowicie zaburzona chronologia. Co prawda „Krew na sutannie” nie jest bezpośrednią kontynuacją „Historii pewnej zazdrości” a raczej książką odrębną, jednak biorąc pod uwagę, że występują w niej również Orłowscy, byłoby dobrze, gdyby chronologia książek została zachowana, tymczasem akcja najnowszej powieści toczy się przed wydarzeniami z „Historii pewnej zazdrości” to nieco zaburza odbiór fragmentów poświęconych Orłowskim.
Cóż ja Wam mogę powiedzieć? Nie od dziś wiadomo, że jestem absolutnie zakochana w powieściach tej autorki i nic się w tym temacie nie zmieniło. Danka Braun wykreowała niesamowicie wciągającą historię pełną barwnych postaci, zawiłych intryg, i duchów przeszłości ale również przedstawiającą pełen wachlarz ludzkich uczuć ale i ułomności. Bo świat nie jest romantyczną idyllą, jest również pełen wad: intryg, zazdrości i ludzkich słabości i autorka doskonale zdaje sobie sprawę o czym przekonuję się za każdym razem sięgając po jej powieści.
„Krew na sutannie” to historia absolutnie nietuzinkowa i polecam ją Wam z całego serca bo warta jest każdej minuty poświęconej lekturze, a mi nie zostało nic innego, jak tylko czekać na kolejną książkę autorki.
I oto jest, po kilku miesiącach oczekiwania, które ciągnęły mi się niemiłosiernie, pojawiła się nowa książka Danki Braun!
Tym razem przed rozpoczęciem lektury obiecałam sobie, że będę się przyglądać tej książce znacznie dokładniej niż poprzednim powieściom autorki. Bo przecież nie może być ciągle tak idealnie, prawda? Ile można w kółko chwalić i chwalić? I z takim...
2017-08-27
Jak wielokrotnie już wspominałam, jestem olbrzymią fanką Danki Braun dlatego też niebywałą radość sprawiło mi wydawnictwo proponując zamieszczenie mojej rekomendacji na odwrocie książki, jednak przed rozpoczęciem lektury naszła mnie dziwna refleksja: Miałam już tak wysokie oczekiwania względem autorki, że zaczęłam obawiać się rozczarowania i zastanawiać się czy jest jeszcze w stanie mnie czymś zaskoczyć i wiecie co? Udało się! Po zakończeniu lektury przecierałam oczy ze zdumienia: Danka Braun po raz kolejny stanęła na wysokości zadania i mam wrażenie, że każda jej książka jest jeszcze lepsza od poprzedniej, a kiedy czytelnikowi zaczyna się wydawać, że autorka wdrapała się już na szczyt literackiego kunsztu ona wyciąga kolejnego asa z rękawa i wbija czytelnika w fotel.
Ale może kilka słów o fabule:
"Historia pewnej zazdrości" podobnie jak pozostałe części serii opowiada o perypetiach rodziny Orłowskich. Kiedy zaczynamy lekturę życie Orłowskich przypomina istną sielankę: Wszyscy świętują powrót do zdrowia wybudzonego ze śpiączki Eryka, Krzysiek i Wiki sprawiają wrażenie szczęśliwej rodziny a i po kryzysie u Roberta i Renaty nie widać już śladu. Jednak jak to w życiu bywa rodzinna sielanka nie trwa długo: Eryk nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości i odrzuca zarówno Wiki- nową partnerkę swojego ojca jak i Kamila-przyrodniego brata. Wiki z dnia na dzień wydaje się być coraz bardziej nieszczęśliwa, przytłacza ją nowa sytuacja a dodatkowo stale czuje na plecach oddech konkurencji w postaci Agi- matki Eryka i byłej żony Krzyśka. Krzysiek natomiast znajduje się między młotem a kowadłem- lawiruje między ukochaną, synem oraz ojcem starając się zadowolić wszystkich jednocześnie co niestety szybko okaże się być misją niewykonalną.
Sporo tego? A to zaledwie część tego co czeka na was w książce. Wszak nie zapominajmy, że Robert ma jeszcze dorastającą właśnie córkę- Izę, która to właśnie wkracza w dorosłe życie i zaczyna je od nieszczęśliwej miłości, ale jako nieodrodna córeczka swojego tatusia dziewczyna będzie walczyć o swoje z uporem maniaka, z jakim skutkiem? O tym musicie przekonać się sami. Dodam tylko, że kiedy na scenę wkracza jeszcze bardziej apodyktyczny niż zwykle Robert i postanawia na własną rękę ułożyć życie swoim dorosłym dzieciom- robi się naprawdę ciekawie, ale więcej Wam nie zdradzę;)
Kilka słów należy się również samym bohaterom, bo mam wrażenie, że w tej części najbardziej widać jak olbrzymią przeszli przemianę.
Renata jest chyba najbardziej stabilną, niezmienną postacią w całej rodzinie, swego rodzaju ostoją, którą uwielbiam od zawsze.
Co do Roberta mam natomiast mieszane uczucia: To taki typ człowieka, który ma w sobie to "coś", co sprawia, że mimo wszystkich jego irytujących cech, nie da się go nie lubić jako bohatera, ale jednocześnie, gdybym spotkała kogoś takiego w swoim życiu, mogłoby to się skończyć potężną awanturą, jednak bez względu na jego despotyczne podejście do życia potrafi oczarować każdego.
Krzysiek z kolei, który we wcześniejszych częściach nieco mnie irytował, w końcu dojrzał do roli ojca rodziny a nie jedynie- jak było dotychczas- syna słynnego ojca, co jest dla niego olbrzymim plusem, gdyż w końcu widać w nim świadomego, odpowiedzialnego mężczyznę.
Jednak absolutnie największą przemianę przeszła Iza- dotychczas nie zwracałam większej uwagi na tę postać, ot zwykła nastolatka ze swoimi fanaberiami, córeczka tatusia i właściwie to byłoby tyle. A tutaj niespodzianka. Nadszedł czas kiedy Iza dojrzewa i z elokwentnej choć nieco rozpieszczonej nastolatki przeistacza się w piękną, mądrą, świadomą swojej wartości kobietę i zapewniam Was, że ta metamorfoza robi naprawdę olbrzymie wrażenie.
Duży plus dla autorki za jej styl. Nie od dziś wiadomo, że piękno tkwi w prostocie, a jeżeli tę prostotę połączymy ze sporą dawką poczucia humoru- otrzymamy kombinację idealną i taki właśnie jest styl Danki Braun- nie zanudza czytelnika dziesiątkami nic nie wnoszących opisów, na każdej stronie toczy się wartka akcja, a poczucie humoru autorki jest jedyne w swoim rodzaju...
"Niestety przeciętnej kobiecie bardziej przydaje się uroda niż intelekt, ponieważ przeciętny mężczyzna ma przeważnie lepiej rozwinięty wzrok niż mózg"
"Czy rzeczywiście droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek? Czy po to żonaty facet idzie do kochanki, żeby najeść się pierogów?"
Mam wrażenie, że w każdej książce autorka skupia się na innym problemie w relacjach międzyludzkich i tym razem, jak sam tytuł wskazuje wszystko skupia się wokół zazdrości i nie chodzi tu jedynie o tę najpopularniejszą formę tj. zazdrość w związkach, ale również w relacjach rodzinnych i po zakończeniu lektury nasunął mi się jeden wniosek- prawda stara jak świat: Dwoje to para, troje to tłum...
Danka Braun po raz kolejny wzniosła się na wyżyny literackiego kunsztu i wyzwala w czytelniku pełen wachlarz emocji: bawi, wzrusza, chwilami złości i skłania do refleksji- jedno jest pewne- po lekturze "Historii pewnej zazdrości" nie będziecie żałować ani jednej minuty poświęconej tej książce i tylko żal, że taka krótka, bo te 400 stron dosłownie pożera się jednym tchem a na dalsze przygody rodziny Orłowskich musimy czekać kolejne kilka miesięcy, co niewątpliwie jest największym minusem tej serii, bo nie od dziś uważam, że na okładkach książek Danki Braun powinno pojawiać się ostrzeżenie: "UWAGA! SILNIE UZALEŻNIAJĄCE"
ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Jak wielokrotnie już wspominałam, jestem olbrzymią fanką Danki Braun dlatego też niebywałą radość sprawiło mi wydawnictwo proponując zamieszczenie mojej rekomendacji na odwrocie książki, jednak przed rozpoczęciem lektury naszła mnie dziwna refleksja: Miałam już tak wysokie oczekiwania względem autorki, że zaczęłam obawiać się rozczarowania i zastanawiać się czy jest jeszcze...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-18
Są takie historie, których człowiek sam nie wymyśli, one się po prostu dzieją, nie pytając nikogo o zdanie i na tym polega ich piękno. Właśnie z takim przykładem mamy do czynienia w przypadku książki Samanthy Verant "Siedem listów z Paryża"
40-letnia Samantha czuje, że jej życie znalazło się w martwym punkcie: Tkwi w nieszczęśliwym małżeństwie, tonie w długach, bez pracy i perspektyw, a jej najbliższym przyjacielem jest chory pies. Wszystko zmienia się w chwili gdy kobieta trafiła na swoje stare listy od Jean-Luca- chłopaka, który był jej wakacyjną miłością przez jeden weekend spędzony w Paryżu przed dwudziestoma laty. Samantha wraca wspomnieniami do pamiętnych wakacji i listów, na które nigdy nie odpowiedziała, w końcu za namową przyjaciółki postanawia zacząć pisać bloga, na którym opowie całą historię i... odpisać na listy Jean-Luca.
Za pośrednictwem internetu kobieta odnajduje swojego "żabiego króla", a odnowiona więź okazuje się równie silna, a nawet silniejsza niż ta sprzed dwóch dekad. Tylko czy internetowa korespondencja może równać się rzeczywistej relacji i czy spotkanie po 20 latach nie będzie dla obojga rozczarowujące? Cóż, tego dowiecie się sami w trakcie lektury.
Muszę się Wam przyznać, że już dawno nie czytałam żadnej książki z takim zapałem. Autorka ma ogromną łatwość pisania. Jej lekki, przejrzysty język i ciekawa forma sprawiają, że książkę czyta się niezwykle szybko. Duży plus należy się autorce również za sposób kreacji bohaterów. Opisując własną historię, często ciężko zachować zdrowy dystans i opisać całość w miarę obiektywnie, ale autorce ta sztuka się udała. W "Siedmiu listach z Paryża" nic nie jest tylko czarne lub białe, dobre lub złe, każda osoba, każda sytuacja ma swoje pozytywne i negatywne aspekty dzięki czemu udało się uniknąć przesłodzenia powieści.
Wisienką na torcie są przytoczone listy Jean-Luca, które nadają klimat całości i wprowadzają czytelnika w romantyczny nastrój powieści.
"Siedem listów z Paryża" to niesamowita, romantyczna historia o tym, że czasami warto zaryzykować i pomimo przeciwności losu i wbrew zdrowemu rozsądkowi dać sobie szansę na szczęście. A fakt, że autorka opisała w książce swoją własną historię dodatkowo podnosi rangę książki i sprawia, że historia z pewnością trafił prosto w serce każdej nieuleczalnej romantyczki, więc jeśli jeszcze szukacie prezentu dla takiej osoby biegnijcie do księgarni póki czas;)
Są takie historie, których człowiek sam nie wymyśli, one się po prostu dzieją, nie pytając nikogo o zdanie i na tym polega ich piękno. Właśnie z takim przykładem mamy do czynienia w przypadku książki Samanthy Verant "Siedem listów z Paryża"
40-letnia Samantha czuje, że jej życie znalazło się w martwym punkcie: Tkwi w nieszczęśliwym małżeństwie, tonie w długach, bez...
2016-10-29
Od kiedy w moje ręce wpadła książka „Zabójczy urok blondynki”(>recenzja<) Danki Braun absolutnie zakochałam się w powieściach autorki i z niecierpliwością wyczekuję każdej kolejnej części przygód rodziny Orłowskich dlatego bardzo się cieszę, że dziś mam okazję przedstawić Wam najnowszą książkę autorki o niezwykle intrygującym tytule „Krwawy medalion”.
„Krwawy medialion” to kolejna powieść z rodziną Orłowskich, jednak tym razem, to nie oni są na pierwszym miejscu, ale zacznijmy od początku:
Cała historia rozpoczyna się w momencie, gdy Robert Orłowski wraz ze swoją teściową otrzymują spadek po zmarłej Zofii Florek. Oprócz domku w lesie otrzymują również tajemniczy medalion, który mimo że nie przedstawia wielkiej wartości materialnej, był dla zmarłej niezwykle ważny. Wkrótce okazuje się, że niewinna błyskotka jest znacznie cenniejsza niż przypuszczali Orłowscy, a znajdą się i tacy, którzy gotowi są zabić by tylko dostać medalion we własne ręce.
Mark zaczyna interesować się sprawą i ze zdziwieniem odkrywa, że „Świętą Zośkę” wiele łączy z jego ukochaną ciotką- Gretchen. Co łączy nieco dziwaczną staruszkę z polskiej wsi z jedną z najbogatszych żydowskich rodzin z Wiednia? I czy warto budzić demony przeszłości, czy może bezpieczniej zostawić je w spokoju?
Sięgając po kolejną już książkę Danki Braun myślałam, że wiem czego mogę się spodziewać jednak tym razem autorka kompletnie mnie zaskoczyła sięgając do czasów II Wojny Światowej.
Historia, którą poznajemy z opowieści Gretchen zwaliła mnie z nóg. Kiedy wydawało mi się, że w końcu zaczyeć całą historię, po chwili pojawiała się kolejna rewelacja, która burzyła całą moją wizję, dzięki czemu z wypiekami na twarzy przerzucałam kolejne strony, by jak najszybciej rozwikłać zagadkę tajemniczego medalionu świętej Zośki.
Cóż mogę Wam powiedzieć? Jestem absolutnie oczarowana zarówno stylem jak i pomysłami autorki, która potrafi zaciekawić czytelnika i wciągnąć go w wykreowany przez siebie świat już od pierwszych stron i sprawia, że nie można oderwać się od lektury aż do samego końca.
Ponadto lekkie pióro jakim operuje Danka Braun powoduje, że wszystkie jej książki pochłania się w ekspresowym tempie.
Kilka słów należy się również bohaterom, których po prostu nie da się nie lubić. Zaczynając kolejną książkę o losach Orłowskich czułam się, jakbym wchodziła do domu dobrych znajomych. Nie chcę przedstawiać Wam każdego z nich osobno, bo myślę, że każdy z Was powinien san ich poznać, bo naprawdę warto, ale dodam tylko, że bardzo się cieszę, że tym razem autorka poświęciła więcej uwagi Marcie i Markowi, bo to para, która od początku skradła moje serce.
„Krwawy medalion” to niezwykle wciągająca, nieoczywista historia z barwnymi bohaterami, których pokochacie od pierwszych stron, a Danka Braun to moim zdaniem jedna z najlepszych polskich autorek, dlatego zapamiętajcie do nazwisko i biegnijcie do księgarni czy biblioteki bo warto!
Od kiedy w moje ręce wpadła książka „Zabójczy urok blondynki”(>recenzja<) Danki Braun absolutnie zakochałam się w powieściach autorki i z niecierpliwością wyczekuję każdej kolejnej części przygód rodziny Orłowskich dlatego bardzo się cieszę, że dziś mam okazję przedstawić Wam najnowszą książkę autorki o niezwykle intrygującym tytule „Krwawy medalion”.
„Krwawy medialion”...
2016-09-03
W życiu każdego z Nas przychodzi taki moment, gdy mamy dość, kiedy nie radzimy sobie z otaczającym nas światem i problemami i marzymi by rzucić wszystko, wsiąść do pociągu byle jakiego i ruszyć w siną dal nie bacząc na nic.
Niestety, mało kto ma odwagę, takowy plan zrealizować. Na taki krok zdobyła się za to Georgia- bohaterka powieści Katy Colins "Biuro podróży złamanych serc. Kierunek: Tajlandia"
Georgia to 28-letnia kobieta, której życie w ciągu kilku dni kompletnie się zawaliło. Nie dość, że narzeczony zostawił ją na dwa tygodnie przed ślubem, to jeszcze straciła pracę. W końcu za radą przyjaciółki postanawia sporządzić listę rzeczy, które chciałaby zrobić. Jako że na szczycie listy znajdują się podróże, Georgia postanawia iść za ciosem i wykupuje wycieczkę do Tajlandii by "poznać siebie".
Niestety, wyprawa okazuje się być daleka od ideału; towarzystwo, z którym przyszło jej odbyć tę eskapadę pasowało bardziej na wakacyjny wypad na Ibizę niż podróż w głąb siebie, dodatkowo przelotny romans przysporzył jej jedynie dodatkowych problemów i kiedy wydawało się, że już nic nie jest stanie uratować tej wycieczki, Georgia po raz kolejny postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i odłącza się od grupy, by resztę podróży spędzić samotnie. Dopiero wtedy, kiedy trafia do niesamowitego miejsca jakim bez wątpienia jest "Błękitny Motyl" otrzymuje to, po co przyjechała- swego rodzaju katharsis. Zaczyna cieszyć się każdą chwilą, poznaje ludzi z podobnymi problemami i czerpie radość z najprostrzych czynności. Niestety, los lubi być przewrotny i sielanka kobiety zostanie brutalnie przerwana, jednak ślad po tej podróży zostanie w Georgii na zawsze.
Długo szukałam książki, o podobnej tematyce, która będzie miała w sobie pewną głębie ale wyzbędzie się również zbytniego patosu i właśnie ją znalazłam!
Autorka w piękny sposób nakreśliła postać głównej bohaterki. Georgia to wzbudzająca sympatię kobieta o dość złożonej osobowości. Przez lata grała rolę idealnej córki i narzeczonej, choć w gruncie rzeczy zawsze pragnęła od życia czegoś innego i dopiero gdy jej dotychczasowy, poukładany świat runął niczym zamek z piasku, kobieta odważyła się zrealizować własne marzenia i być szczęśliwa.
Katy Colins poruszyła przy okazji pewien bardzo ważny temat dotyczący niemal każdego z nas: Pokazuje jak wielki wpływ mają na nas ludzie, którymi się otaczamy i w jak dużym stopniu to właśnie oni kierują naszym życiem. Bez względu na to czy są to rodzice, przyjaciele czy partner zawsze znajdzie się ktoś, kto próbuje wcisnąć nas w ramy swojego pomysłu na nasze życie. Ktoś, to wie lepiej czego oczekujemy od życia i co nas uszczęśliwi, a przede wszystkim zawsze wie lepiej co nam szkodzi i czego robić nie powinniśmy. Niestety w końcu dochodzimy do momentu kiedy zostają nam tylko dwa rozwiązania: Albo bierzemy ten gotowy scenariusz na nasze życie i odgrywamy swoją rolę mimo, że wcale nie podoba nam się wizja naszego reżysera, albo udajemy, kłamiąc i ukrywając wiele faktów "dla dobra ogółu", bo przecież rozmowy z "troskliwymi" nie przynoszą żadnych skutków poza wielkimi awanturami i wyrzucanymi w gniewie sloganami o tym, jacy jesteśmy niewdzięczni i egoistyczni tylko dlatego, że zwyczajnie chcemy żyć po swojemu i być szczęśliwi. Ewentualnie, zawsze pozostaje nam trzecia, najbardziej radykalna opcja: Zbuntować się, ucieć na drugi koniec świata i poczekać aż emocje opadną;) Georgia się na to zdecydowała, a wy?;)
"Biuro Podróży Samotnych Serc..." to cudowna, niezwykle wciągająca powieść o tym, co dla każdego z nas powinno być ważne o ile nie najważniejsze: poznawaniu siebie i odnajdywaniu własnej drogi do szczęścia. Tej książki się nie czyta, ją się pochłania i przy okazji marzy o tym, by choć na chwilę zamienić się miejscami z główną bohaterką. Polecam tę powieść z całego serducha, bo oprócz poznania historii spisanej przez autorkę, pozwala nam na chwilę refleksji i zajrzenie w głąb siebie, wsłuchanie się we własne pragnienia. Nie wiem jak wy, ale ja już nie mogę się doczekać kolejnej części, kiedy to niesamowita Georgia uda się do Indii;)
W życiu każdego z Nas przychodzi taki moment, gdy mamy dość, kiedy nie radzimy sobie z otaczającym nas światem i problemami i marzymi by rzucić wszystko, wsiąść do pociągu byle jakiego i ruszyć w siną dal nie bacząc na nic.
Niestety, mało kto ma odwagę, takowy plan zrealizować. Na taki krok zdobyła się za to Georgia- bohaterka powieści Katy Colins "Biuro podróży...
2016-07-23
Arystokracja- dziś to już niszowe określenie obowiązujące w niewielu krajach, jednak nadal robiące spore wrażenie. Poza luksusem i elegancją arystikracja kojarzy się jeszcze z jednym- sztywną etykietą. Tylko co w przypadku kiedy niepokorna Arystokratka wcale nie chce zastosować się do przyjętych w jej kręgach zasad? Jeśli jesteście ciekawi, polecam Wam sięgnąć po "Jak przestałam być Arystokratką"
Christine von Bruhl za sprawą ojca- dyplomaty już w dzieciństwie poznała wiele różnych miejsc i narodowości, a z wiekiem jej zamiłowanie do tego co nieznane wcale nie osłabło, wręcz przeciwnie, młoda Arystokratka chętnie porzuca wystawne życie na rzecz studiów w komunistycznej Polsce czy pracy w odległym od domu rodzinnego Dreźnie. Jednak prawdziwe problemy zaczynają się, kiedy Christine poznaje Schrata- niemieckiego artystę, który niestety z Arystokracją ma niewiele wspólnego. Mimo tego kobieta jest nim prawdziwie zafascynowana i początkowo zdaje się nie zauważać problemów wynikających z odmiennego pochodzenia, jednak z biegiem czasu zaczyna rozumieć jakie konsekwencje niesie za sobą związek z nie-arystokratą i tylko od niej samej zależy, czy zdecyduje się zaryzykować czy też wróci do własnego, bezpiecznego świata.
Po lekturze tej książki mam mieszane uczucia: Bardzo ciężko było mi się wciągnąć w fabułę i musiałam naprawdę walczyć sama za sobą by przebrnąć przez pierwszą połowę. Na szczęście później akcja nabrała tempa i czytało się naprawdę przyjemnie.
Spodobał mi się również pomysł na fabułę: Autorka napisała powieść na podstawie własnego życia ale z zastosowaniem elementu fikcji literackiej, co jest ciekawy zabiegiem i mam wrażenie, że problem pojawił się dopiero w momencie, gdy trzeba było tę konsepcję przelać na papier.
Co prawda sam język jest dobry o w tym aspekcie nie mogę się do niczego przyczepić, jednak pojawił się pewien problem z formą: według mnie w całości jest za dużo opisów w stosunku do akcji, co sprawia, że momentami naprawdę się nudziłam i bardzo żałuję, bo książka ma olbrzymi potencjał, jednak moim zdaniem- kompletnie niewykorzystany.
Tym razem nie będę Was ani zachęcać, ani zniechęcać do lektury, to czy warto po nią sięgnąć zostawiam już tylko Waszej ocenie.
Arystokracja- dziś to już niszowe określenie obowiązujące w niewielu krajach, jednak nadal robiące spore wrażenie. Poza luksusem i elegancją arystikracja kojarzy się jeszcze z jednym- sztywną etykietą. Tylko co w przypadku kiedy niepokorna Arystokratka wcale nie chce zastosować się do przyjętych w jej kręgach zasad? Jeśli jesteście ciekawi, polecam Wam sięgnąć po "Jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-16
Ilona Łepkowska- "Królowa Polskich Seriali". Widziowie zawdzięczają jej m.in. takie produkcje jak: "Nie kłam kochanie", "Nigdy w życiu", "Kogel-mogel", "Och Karol", "Barwy szczęścia", "M jak Miłość" czy "Na dobre i na złe", teraz daje nam się poznać jako autorka powieści "Pani mnie z kimś pomyliła" i zdradzę Wam, że to bardzo udany debiut.
Show-biznes od zawsze pociągał przeciętnych zjadaczy chleba i nie zapowiada się, by miało to ulec zmianie, o czym świadczy chociażby popularność wszelkiego rodzaju portali plotkarskich. Obecnie modny jest emocjonalny (i nie tylko) ekshibicjonizm. Ważne by udzielać miesięcznie dziesiątek wywiadów, wrzucać do sieci nowe selfie co godzinę, a jak taką celebrytkę zupełnym przypadkiem paparazzi złapie, kiedy w pełnym makijażu i szpilkach robi zakupy w pobliskim warzywniaku to już w ogóle hit.
Pozostaje tylko pytanie: Czy każda gwiazda musi się do tych reguł dostosować? I gdzie postawić granicę?- Przed takim dylematem zostaje postawiona Joanna- główna bohaterka powieści "Pani mnie z kimś pomyliła"- czterdziestolatka samotnie wychowująca dorastającą córkę, ledwo wiąże koniec z końcem. Jednak pewnego dnia życie Joanny zmienia się o 180 stopni. Kobieta przez kompletny zbieg okoliczności zostaje prowadzącą nowego programu telewizyjnego. Jej kariera rozwija się w zawrotnym tempie a celebrycki świat wciąga Joannę, jednak ta zaczyna zauważać, że z dnia na dzień przestaje być sobą, a staje się jedynie dobrze wykreowanym produktem marketingowym, tylko czy na takie spostrzeżenia nie jest już za późno? I czy da się naprawić wszystkie błędy? O tym musicie przekonać się sami.
Ilona Łepkowska jak mało kto zna zasady na jakich opiera się polski show-biznes, co udało jej się przekazać w powieści. Autorka pokazuje czytelnikom nie tylko blaski, ale również (a może przede wszystkim) cienie życia na świczniku.
Bardzo podoba mi się kreacja bohaterów. Joanna jest postacią wielowymiarową, przechodzi ciagłą metamorfozę, dzięki czemu nie mamy czasu na nudę. Osobiście zaintrygowała mnie również Misia- córka Joanny, która w newralgicznych momentach jest głosem rozsądku w całej tej zakręconej historii i momentami sprawia wrażenie znacznie dojrzalszej od swojej matki.
"Pani mnie z kimś pomyliła" to bardzo wciągająca powieść obyczajowa ukazująca kulisy tzw. "wielkiego świata", napisana z niezwykłą lekkością i pewną dozą ironii, chwilami bawi do łez, ale daje również sporo do myślenia.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć: Pani Ilono! Więcej takich książek prosimy!
http://ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Ilona Łepkowska- "Królowa Polskich Seriali". Widziowie zawdzięczają jej m.in. takie produkcje jak: "Nie kłam kochanie", "Nigdy w życiu", "Kogel-mogel", "Och Karol", "Barwy szczęścia", "M jak Miłość" czy "Na dobre i na złe", teraz daje nam się poznać jako autorka powieści "Pani mnie z kimś pomyliła" i zdradzę Wam, że to bardzo udany debiut.
Show-biznes od zawsze...
2016-06-23
wiodło, w każdym razie zdecydowałam się poznać "Tylko Twoimi Oczami" i zdecydowanie nie żałuję, bo po tę lekturę naprawdę warto sięgnąć
Alice- 24-latka mieszkająca w Teltow pod Berlinem- pod wpływem chwili postanawia porzucić dotychczasowe życie i na pół roku przenieść się do Wenecji, gdzie będzie pracować jako Au Pair. Niestety, szybko okazuje się, że jej wymarzony raj na ziemi ma również wiele wad, a największą z nich jest rodzina Scarpów, u której mieszka i brak czasu by tak naprawdę poznać Wenecję. Jedynymi chwilami wytchnienia są dla Alice wieczory spędzone na altanie i kiedy dziewczyna zaczyna już przyzwyczajać się do tej rutyny, spotyka na swojej drodze tajemniczego niewidomego- Tobię, dzięki któremu poznaje zupełnie inny świat: wystawne bale, eleganckie restauracje, ale przede wszystkim odkrywa prawdziwe piękno Wenecji. Tylko czy Alice zechce kontynuować znajomość, gdy pozna prawdziwą tożsamość mężczyzny? I czy po latach samotności pozwoli sobie w końcu na miłość?
Zanim skupię się na treści, kilka słów o wydaniu... Czy wy widzicie tę okładkę? Absolutnie się w niej zakochałam, jest tak klimatyczna, że mogłabym wpatrywać się w nią w nieskończoność, ale skupmy się na treści:
Bardzo podoba mi się styl autorki: bardzo subtelny, idealnie korespondujący z charakterem głównej bohaterki, co jest dość istotne biorąc pod uwagę, że całą historię poznajemy z punktu widzenia Alice.
Kilka słów należy się również bohaterom:
Alice- to bardzo ułożona, odpowiedzialna i wrażliwa młoda kobieta z głową pełną marzeń, których nie ma odwagi zrealizować. Jej ojciec zostawił matkę Alice, gdy tylko dowiedział się, że jest ona w ciąży, dlatego też Alice, nauczona przykładem matki, broni się przed miłością rękoma i nogami, nie pozwalając sobie na żadne, nawet najbardziej niewinne porywy serca.
Tobia zaś jest mężczyzną o bardzo złożonej psychice: wraz z utratą wzroku przeszedł całkowitą metamorfozę, stał się nieco cynicznym, wycofanym człowiekiem, który przestał wierzyć, że w życiu może go jeszcze spotkać coś dobrego.
Dwoje ludzi- pozornie zupełnie różnych-zaczynają odkrywać, jak wiele ich łączy. Biedna opiekunka i bogacz- brzmi jak bajka o Kopciuszku? Być może, bo trochę takową jest, jednak jeśli już, to jest to zupełnie nowa, świeża i znacznie piękniejsza wersja historii znanej z bajek i jestem pewna, że wzruszy niejedną romantyczną duszyczkę.
"Tylko Twoimi Oczami" to niezwykła historia o szukaniu swojego miejsca na ziemi i walce z przeciwnościami losu, pokazująca, że wbrew powszechniej opinii ludzie zmieniają się nie tylko na gorsze. To książka z bardzo pięknym przesłaniem, pokazuje nam, co tak naprawdę jest w życiu najważniejsze. Gorąco polecam wszystkim, którzy mają dość wszechobecnego wyścigu szczurów i chcą na chwilę zwolnić by dostrzec prawdziwe piękno tego świata.
wiodło, w każdym razie zdecydowałam się poznać "Tylko Twoimi Oczami" i zdecydowanie nie żałuję, bo po tę lekturę naprawdę warto sięgnąć
Alice- 24-latka mieszkająca w Teltow pod Berlinem- pod wpływem chwili postanawia porzucić dotychczasowe życie i na pół roku przenieść się do Wenecji, gdzie będzie pracować jako Au Pair. Niestety, szybko okazuje się, że jej wymarzony...
2016-05-05
Jak wygląda życie współczesnej 30-letniej singielki? Raczej nie jest ono usłane różami: koleżanki rozmawiają głównie o pieluchach i ząbkowaniu, co bardziej doświadczone są już na etapie szukania idealnej szkoły dla swojej pociechy, rodzina ciągle dopytuje: „Kiedy ty sobie w końcu kogoś znajdziesz”, a randki zamiast przyjemnością, stają się przykrym obowiązkiem na drodze do upragnionej stabilizacji.
Jednak co w wypadku, kiedy owa 30-latka jest już wdową? Tu sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, bo czy można od tak wymazać kilka lat swojego życia i zacząć od nowa, z czystą kartką? I czy w ogóle „wpada” umawiać się na randki?
Właśnie w takiej sytuacji życiowej poznajemy Gert- 29-letnią kobietę, której poukładany świat z dnia na dzień legł w gruzach. Kiedy jej ukochany mąż ginie w wypadku samochodowym, kobieta nie potrafi poradzić sobie z tragedią. Jednak życie toczy się dalej i z biegiem czasu kobieta zaczyna wychodzić do ludzi, a przyjaciółki próbują wciągnąć ją w wir randkowania. Mimo że Gert podchodzi do sprawy bardzo sceptycznie, przypadkowo poznaje Todda- młodszego o kilka lat mężczyznę, przy którym, z każdym spotkaniem czuje się coraz swobodniej. Tylko czy młody partner będzie potrafił związać się z wdową, która ciągle tęskni za zmarłym mężem? I czy Gert uda się wygospodarować w swoich sercu trochę miejsca dla nowego mężczyzny? Tego Wam nie zdradzę.
Z twórczością Caren Lissner spotkałam się już kilka miesięcy temu przy okazji lektury „Carrie Pilby. Nieznośnie genialna” i już wtedy byłam pod wrażeniem oryginalnego podejścia autorki do kwestii samotności. Co prawda „Druga runda” jest książką kompletnie inną od „Carrie...”, różni je sposób narracji, język i przede wszystkim treść, która w żadnym momencie nie przypomina perypetii rezolutnej panny Pilby.
Sięgając po „Drugą rundę”, po zapoznaniu się z zapowiedzią liczyłam na lekką, zabawną historię o polowaniu na mężczyznę idealnego, a dostałam coś zgoła innego: bardzo ciekawą, poruszającą powieść o godzeniu się z losem i poszukiwaniu straconego szczęścia. Cóż, muszę przyznać, że rzeczywistość przerosła moje oczekiwania.
Gert nie jest zdesperowaną, zgorzkniałą wdową, która wyładowuje swoje frustracje na otoczeniu- wręcz przeciwnie- mimo ogromnej tragedii stara się pogodzić z losem i poukładać sobie życie na nowo, jednocześnie nie zapominając o przeszłości.
Bardzo ciekawa jest postać Todda- chociaż nie mamy o nim zbyt wielu informacji, łatwo zaskarbia sobie sympatię czytelników. Mimo stosunkowo młodego wieku wykazuje się niebywałą dojrzałością i wyrozumiałością. Nie stara się wyrzucić zmarłego męża z życia Gert, a pomaga jej zmierzyć z się całą, niełatwą sytuacją.
Bardzo cenię autorkę za wybór oryginalnych, nieoczywistych tematów, które potrafi tak dopasować do całości, by ciągle stanowiły ważny element fabuły, jednocześnie nie obciążając zbytnio czytelnika nadmiarem trudnych uczuć i doznań.
Osobiście odrobinę żałuję, że autorka nie zdecydowała się na narrację pierwszoosobową, co pozwoliło czytelnikowi jeszcze lepiej wczuć się w sytuację głównej bohaterki.
Jedynym nieco rozczarowującym mnie aspektem jest zakończenie. Liczyłam na coś więcej, jakieś fajerwerki, coś, co sprawi, że po zamknięciu książki będę siedziała w bezruchu myśląc o tym,co właśnie przeczytałam i tego mi zabrakło, bo zakończenie, mimo że nie określiłabym go jako złe, jest bardzo wyważone, a po takiej lekturze spodziewałam się czegoś bardziej wyjątkowego.
„Druga runda” to bardzo nieoczywista powieść, budząca w czytelniku najbardziej skrajne emocje: od śmiechu, bo wzruszenie i zadumę, niezwykle barwni i zróżnicowani bohaterowie sprawiają, że nie chciałam rozstawać się z książką, z którą spędziłam kilka naprawdę miłych chwil i aż szkoda, że powieść liczyć zaledwie 350 stron, bo po takiej lekturze chce się tylko więcej i więcej i już nie mogę się doczekać, czym następnym razem zaskoczy nas niepozorna Caren Lissner
Jak wygląda życie współczesnej 30-letniej singielki? Raczej nie jest ono usłane różami: koleżanki rozmawiają głównie o pieluchach i ząbkowaniu, co bardziej doświadczone są już na etapie szukania idealnej szkoły dla swojej pociechy, rodzina ciągle dopytuje: „Kiedy ty sobie w końcu kogoś znajdziesz”, a randki zamiast przyjemnością, stają się przykrym obowiązkiem na drodze do...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-05
Kiedy kilka miesięcy temu, za sprawą „Zabójczego uroku blondynki” zapoznałam się z twórczością Danki Braun, nie mogłam doczekać się, żeby ponownie zagłębić się w historię klanu Orłowskich. Na szczęście autorka nie kazała czekać Nam zbyt długo i już w marcu, w moje ręce trafiła „Historia pewnej rozwiązłości”.
Tym razem autorka skupia się przede wszystkim na relacji Renaty i Krzysztofa, choć nie zabraknie tu również życiowych perypetii Krzyśka, Agi i Wiki.
Życie Orłowskich płynie swoim tempem, promykiem radości w ich domu staje się wnuk- Eryk, który podbił serca całej rodziny. Jednak pewnego dnia ich poukładane życie wali się niczym zamek z piasku. Jedno tragiczne zdarzenie zmienia diametralnie życie obu małżeństw. Los stawia przed bohaterami trudne wybory i zmusza do podejmowania niełatwych decyzji. Czy uda im się pokonać przeciwności losu i odbudować rodzinne szczęście? A może najwyższa pora, by każdy poszedł w swoją stronę? Jedno jest pewne: W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.
Cóż mogę powiedzieć? Takich książek Nam trzeba! Danka Braun po raz kolejny udowodniła, że jest mistrzynią gatunku. Zaciekawia czytelnika już od pierwszych stron, wciąga go w wir wydarzeń i nie pozwala oderwać się od lektury aż do samego końca.
Styl autorki jest bardzo lekki i przyjemny w odbiorze, odrobina sarkastycznego poczucia humoru jest dokładnie tym co uwielbiam, a co niestety jest bardzo ciężko znaleźć w polskiej literaturze.
Na osobną uwagę zasługują bohaterowie, których kreacja jest perfekcyjna. Czytając o nich mamy wrażenie spotkania z prawdziwymi ludźmi z krwi i kości. Razem z nimi cieszyłam się, smuciłam, złościłam się na nich, a czasem współczułam.
W tej części wyjątkowo ciężko jest znaleźć absolutnie kryształowego bohatera, który nie miał by na swoim wizerunku żadnej skazy. Każdy z nich ma coś na sumieniu i chyba właśnie to sprawia, że są tak ludzcy, bo przecież w prawdziwym świecie nie ma ideałów.
Najbardziej skrajne uczucia budzi Robert. O ile wcześniej miałam w głowie jego wizerunek jako odpowiedzialnego statecznego męża i ojca, w „Historii pewnej rozwiązłości” odzywa się w nim butny, szukający przygód 20-latek. Mimo że sam zniszczył rodzinę, ciągle obarczał winą wszystkich dookoła, a szczytem były jego tłumaczenia odnośnie zdrady: „bo wszyscy mężczyźni zdradzają”, „takie prawa biologii”, „przecież w niektórych społeczeństwach do dziś funkcjonuje poligamia”-gotowałam się czytając te pokrętne tłumaczenia, choć muszę przyznać, że jego późniejsze poczynania kiedy skończył mówić, a zaczął działać, były naprawdę imponujące.
Ciekawie ewoluowała postać Renaty. Dotychczas oddana strażniczka domowego ogniska nagle powiedziała „dość”. Zawalczyła o siebie, czym wprawiła w osłupienie nie tylko męża, ale całą rodzinę. I zdecydowanie wyszło jej to na dobre.
Jedynym elementem, który spowodował mój lekki niedosyt przeszłość Agi, która według mnie za bardzo przypomina życiorys Anki z „Zabójczego uroku blondynki”.
„Historia pewnej rozwiązłości” to książka, która uzależnia, kiedy już zacznie się czytać, chce się więcej i więcej. Niebanalni bohaterowie, szybka akcja i świetny styl sprawiają, że ani przez sekundę nie pożałujecie czasu spędzanego z tą lekturą.
Kiedy kilka miesięcy temu, za sprawą „Zabójczego uroku blondynki” zapoznałam się z twórczością Danki Braun, nie mogłam doczekać się, żeby ponownie zagłębić się w historię klanu Orłowskich. Na szczęście autorka nie kazała czekać Nam zbyt długo i już w marcu, w moje ręce trafiła „Historia pewnej rozwiązłości”.
Tym razem autorka skupia się przede wszystkim na relacji Renaty i...
2016-03-22
Z czym kojarzy Wam się Radom? Śmiało. Pierwsze kojarzenie. Zupki chińskie? Disco polo? A może jeden z setek memów lub dowcipów? Pewnie każdy z Was słyszał o mieście, z którego śmieje się cała Polska, ale niewielu z Was wie o nim coś więcej. Muszę przyznać, że sama również nigdy specjalnie nie interesowałam się tym miastem, ale zainspirowana jedną ze scen z książki postanowiłam sprawdzić co do powiedzenia na temat Radomia ma wujek Google. Wiecie co wyskoczyło mi jako pierwsza pozycja? „Radom to nie miasto, to stan umysłu”. Cóż, jeśli jest to stan umysłu bohaterek „Błękitnych Dziewczyn” to ja chcę zostać radomianką.
Główną bohaterką powieści jest Kaja Redo- zbliżająca się do trzydziestki, pani fotograf jednej z lokalnych gazet. Życie Kai nie jest usłane różami: niedawno rozstała się z narzeczonym, jej szefowa jest okropną zołzą, a dodatkowo Kaja ciągle mieszka z rodzicami, co nie jest idealnym rozwiązaniem, ale niestety koniecznym. Mimo tego dziewczyna nie narzeka, cieszy się chwilami spędzonymi z przyjaciółkami: Mini i Madzią i stara się czerpać z życia jak najwięcej. Kiedy jej ukochany Radom zdobywa niechlubny tytuł „Miasta, w którym żyje się najgorzej”, ogarnia ją wściekłość, dodatkowo obserwowanie narzekających mieszkańców sprawia, że dziewczyna chce działać. Jej ambicją staje się znalezienie tytułowych „Błękitnych Dziewczyn”.
„Błękitna Dziewczyna to taka, która sama układa sobie życie. Nie czeka na gwiazdkę z nieba i nie kręci nosem, tylko bierze się do roboty, by do czegoś dojść, by czuć się dobrze i bezpiecznie. Błękitna Dziewczyna jest związana z miejscem, które wybrała. Nie psioczy na własne miasto, miasteczko czy wieś. Bo jeśli jej ono nie odpowiada, to je zmienia na inne. Albo zostaje w nim i zmienia swoje życie.”
Pod wpływem impulsu Kaja zakłada na Facebooku stronę „Szczęśliwe Polki”, gdzie pojawiają się zdjęcia zadowolonych kobiety, pozujących z kartkami, na których chwalą się tym, z czego są dumne. Akcja szybko zdobywa fanów nie tylko w Radomiu, ale i w całej Polsce. Jednak nie zmienia to faktu, że życie naszej bohaterki jest w kompletniej rozsypce, ale ona sama nie załamuje się, działa dalej, walczy z przeciwnościami losu i udowadnia, że jest prawdziwą Błękitną Dziewczyną.
Jestem pod olbrzymim wrażeniem „Błękitnych Dziewczyn”, to niesamowicie pozytywna książka, która już od pierwszych stron wciąga czytelnika w wir wydarzeń i nie wypuszcza, aż do samego końca. Zazwyczaj w tzw. literaturze kobiecej, głównym wątkiem są relacje damsko-męskie, jednak tutaj jest inaczej. Mimo lekkiej formy książka porusza naprawdę ważny temat. Pokazuje prawdziwy obraz kobiet. Bo prawdziwe kobiety to nie bohaterki komedii romantycznych, których jedynym zajęciem i problemem jest szukaniem faceta. Prawdziwe kobiety mają swoje wzloty i upadki, małe i duże problemy, nie wyglądają jak gwiazdy filmowe i nie chodzą na zakupy z torebką za dziesięć tysięcy. Jednak nie jest to wcale ponury obraz. Wręcz przeciwnie. „Błękitne Dziewczyny” to wspaniała historia o tym, że kobiety wbrew pozorom potrafią być szczęśliwe same z siebie, ot tak i wcale nie potrzebują do tego mężczyzn, uczy by szukać w życiu pozytywów i cieszyć się każdym dniem.
Bardzo podoba mi się pomysł z przepisami. Jako że słodkości towarzyszą naszym bohaterom we wszystkich najważniejszych momentach, na końcu książki znajdziecie przepisy na wszystkie smakołyki, o których autorka wspomina w powieści, a jest w czym wybierać.
„Błękitne Dziewczyny” to powieść o kobietach i dla kobiet. Napisana lekkim, humorystycznym językiem, inspiruje, skłania do refleksji i bawi, ale przede wszystkim sprawia, że zaczynamy patrzeć na siebie i otaczający nas świat nieco przychylniejszym okiem.
Z czym kojarzy Wam się Radom? Śmiało. Pierwsze kojarzenie. Zupki chińskie? Disco polo? A może jeden z setek memów lub dowcipów? Pewnie każdy z Was słyszał o mieście, z którego śmieje się cała Polska, ale niewielu z Was wie o nim coś więcej. Muszę przyznać, że sama również nigdy specjalnie nie interesowałam się tym miastem, ale zainspirowana jedną ze scen z książki...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-17
Au Pair- to rodzaj pracy, coraz popularniejszy zarówno w Europie, jak i Stanach Zjednoczonych. Młodzi ludzie udają się do obcego kraju, gdzie zajmują się dziećmi lub pomagają osobą starszym w zamian za zakwaterowanie, jedzenie i kieszonkowe. W ten sposób poznają inne kraje, kultury, języki i niejednokrotnie przeżywają przygodę życia.
W taki sposób wakacje spędza Ania, która właśnie zdała maturę i wspólnie z koleżankami postanowiła skorzystać z oferty biura pracy i wyjeżdża do Anglii, gdzie będzie pracować jako dama do towarzystwa pewnej hrabini, razem z nią odbędzie kilka podróży, spotka również miłość swojego życia, ale niestety los jest przewrotny, a idylla nie trwa wiecznie. W czasie podróży do Wenezueli, Ania zostaje zatrzymana pod zarzutem przemytu narkotyków. Czyżby spokojna dziewczyna miała swoje drugie oblicze? A może ktoś celowo próbuje przysporzyć jej kłopotów? Jedno jest pewne: W tak trudnych chwilach człowiek dowiaduje się, kto w rzeczywistości jest przyjacielem, a kto tylko takowego udaje i komu naprawdę na nas zależy.
Po zakończeniu lektury „Wakacje z Au Pair” miałam bardzo mieszane uczucia, zadałam sobie pytanie czy książka mi się podobała, ale niestety do tej pory nie znalazłam na nie jednoznacznej odpowiedzi. Pierwszą rzeczą, jaka uderzyła mnie już na wstępie była objętość książki, gdyż liczy ona zaledwie 123 strony, zanim otrzymałam ten tytuł byłam przekonana, że w tak krótkiej powieści nie da się wyczerpać tematu i jednocześnie pokazać dobre pióro i niestety dalej to zdanie podtrzymuję. Uważam, że styl autorki pozostawia wiele do życzenia, gdyż jest nieco szkolny, mimo że autorka jest dorosłą kobietą. Ponadto przytaczane kolejne fakty historyczne sprawiały, że czułam się trochę jakbym czytała przewodnik. Miałam wrażenie, że autorka na siłę próbuje czytelnika „czegoś” nauczyć i nie byłby w tym nic złego, gdyby nie było to tak nachalne i niestety sztuczne.
Jednak absolutnie nie zaryzykowałabym stwierdzenia, że książka jest zła, gdyż ma też sporo walorów. Sam pomysł na fabułę bardzo przypadł mi do gustu, mimo że temat wydaje się być dość oczywisty to w rzeczywistości niewiele jest podobnych książek. Ciekawi są również bohaterowie. Zarówno Ania jak i Simon są bardzo dojrzałymi osobami, nie znajdziecie tu pijackich wybryków dwójki nastolatków. Oboje pochodzą z porządnych rodzin, są dobrze wychowani i interesują się światem.
Duży plus dla autorki za aspekt społeczno-polityczny powieści. Akcja dzieje się w czasie, gdy Polska stała się członkiem Unii Europejskiej i właśnie temu wydarzeniu poświęcona jest znaczna część powieści. Autorka pokazuje w jaki sposób społeczeństwo polskie zareagowało na te zmiany, jakie mieli obawy ale i nadzieje. I myślę sobie, że teraz po ponad dekadzie naszego członkostwa w Unii, ta książka jest dobrym pretekstem do pewnego rodzaju podsumowania, nie tylko sytuacji całego kraju, ale przede wszystkim tego, ja my sami odczuwamy te zmiany. Czy potwierdziły się obawy, czy też jedynie na tym skorzystaliśmy?
„Wakacje z Au Pair” to bardzo ciekawa, choć niestety niedopracowana propozycja dla osób rządnych wiedzy, które od powieści oczekują czegoś więcej niż tylko rozrywki. Pozwala na chwilę zadumy nad sytuacją społeczną, ale też nad naszą ludzką naiwnością, nad tym jak szybko ufamy ludziom tylko dlatego, że są dla nas mili, sprawiają dobre wrażenie. Niestety pozory często mylą i warto o tym pamiętać, bo zasada ograniczonego zaufania obowiązuje również w życiu.
Au Pair- to rodzaj pracy, coraz popularniejszy zarówno w Europie, jak i Stanach Zjednoczonych. Młodzi ludzie udają się do obcego kraju, gdzie zajmują się dziećmi lub pomagają osobą starszym w zamian za zakwaterowanie, jedzenie i kieszonkowe. W ten sposób poznają inne kraje, kultury, języki i niejednokrotnie przeżywają przygodę życia.
W taki sposób wakacje spędza...
2016-03-12
Ile razy, w momencie gdy znaleźliście się na życiowym zakręcie chcieliście rzucić wszystko, wsiąść do pociągu byle jakiego, jak mówią słowa pewnej piosenki i ruszyć przed siebie, znaleźć nowe miejsce, gdzie zaczniecie wszystko od zera? Może nawet ktoś z Was odważył się na ten krok? Nawet jeśli tego nie zrobiliście to jestem pewna, że zdecydowanej większości z Was chociaż raz przyszła taka myśl do głowy, bo każdy z Nas ma chwile zwątpienia, kiedy jego własne życie zaczyna mu ciążyć, a wtedy marzy się o tym, by zacząć wszystko raz jeszcze, z czysta kartą.
Olgę- główną bohaterkę powieści- poznajemy właśnie w takim momencie życia: niemal w tym samym czasie traci chłopaka, pracę i poczucie własnej wartości, a wszystko to za sprawą jednej „drobnej” wady naszej bohaterki: dziewczyna zupełnie nie zna się na ludziach, dlatego też przeżywa ogromny szok, gdy okazuje się, że kochający Antek kocha nie tylko ją, uczynny Dominik okazuje się oszustem, „niestrawna” Zośka – całkiem miłą osobą, a sympatyczna Lidka – rywalką.
Kiedy wyobrażenie Olgi o jej dotychczasowym życiu runęło niczym zamek z piasku, 27-latka postanawia odbyć podróż życia i udaje się do Kanady, gdzie mieszka jej starsza siostra-Rena. Niestety bagaż życiowych doświadczeń, to nie walizka z ubraniami, nie zgubimy jej na lotnisku, nie trafi do innego pasażera, czy tego chcemy czy nie podąża za nami i daje o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie.
Zaraz po przekroczeniu progu domu siostry Olga czuje, że popełniła błąd, wcale nie czuje się lepiej, wręcz przeciwnie- towarzyszy jej poczucie wyobcowania, a gdyby tego było mało, odkrywa tajemnicę, którą od lat ukrywali przed nią rodzice. Jednak z biegiem czasu dziewczyna zaczyna przyzwyczajać się do nowego miejsca, zadomawia się i poznaje przyjaciół Reny, ale jak to w Olgą bywa- przyciąganie problemów jest jej specjalnością, tak więc wizyta w Kanadzie wcale nie przebiegnie w nudnej, spokojnej atmosferze.
Po skończonej lekturze mam mieszane uczucia, najchętniej podzieliłbym książkę na dwie części z czego pierwsze 150 stron wyrzuciłabym za siebie. Czytając początkowe rozdziały ciągle zastanawiałam się gdzie tu jest jakiś motyw przewodni, myślałam: „Ok, Olga ma pecha, rozumiem, ale do sedna! Gdzie tu jest jakaś akcja?”, bo istotnie, akcji jest tam niewiele, są co prawda opisy kolejnych życiowych porażek bohaterki, ale przecież, nie o to w tej powieści chodzi. Samej Olgi też szczególnie nie polubiłam: samolubna, naburmuszona, obrażona na cały świat. Miałam szczerą ochotę potrząsnąć nią i wygarnąć kilka słów prawdy. Na szczęście mniej więcej w połowie lektury nastąpił przełom: Akcja nabrała tempa, pojawili się nowi bohaterowie i a Olga zaczęła przybierać ludzką postać, zaczęłam ją rozumieć, a nawet polubiłam. Wbrew pozorom, to bardzo skomplikowana postać: z jednej strony samotna i pragnąca miłości, z drugiej jednak zrażona pasmem porażek, buduje wokół siebie niewidzialny mur, którym odgradza się od świata, nie wpuszcza miłości do swojego serca z strachu przed kolejnym rozczarowaniem, jednak przy całej tej swojej alienacji, nie jest to wcale cicha, wystraszona dziewczynka, wręcz przeciwnie -to harda, waleczna kobieta i prawdziwa zawierucha- gdzie tylko się pojawia sieje spustoszenie, dzięki czemu w powieści nie brakuje zabawnych dialogów i zdarzeń.
„Zawierucha w wielkim mieście” to bardzo lekka, przyjemna lektura dla kobiet. Fabuła jest nieskomplikowana dzięki czemu pozwala się w pełni zrelaksować. Nie jest to książka, która odmieni wasze życie, jednak pozwala spędzić kilka naprawdę przyjemnych chwil. Dla mnie było to pierwsze potkanie z piórem autorki, jednak z pewnością nie ostatnie.
Ile razy, w momencie gdy znaleźliście się na życiowym zakręcie chcieliście rzucić wszystko, wsiąść do pociągu byle jakiego, jak mówią słowa pewnej piosenki i ruszyć przed siebie, znaleźć nowe miejsce, gdzie zaczniecie wszystko od zera? Może nawet ktoś z Was odważył się na ten krok? Nawet jeśli tego nie zrobiliście to jestem pewna, że zdecydowanej większości z Was chociaż...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-27
Jak długo można przekonywać samą siebie, że nie potrzebuje się miłości? Że stabilizacja, partner i dziecko wcale nie dają szczęścia? Cóż, można bardzo długo, aż do momentu, kiedy na swojej drodze spotkamy tego jednego i padniemy bezwładnie powaleni strzałą złośliwego amora. Oczywiście nikt nie broni nam walczyć, ze skrzydlatą bestią i odrzucać wybranka. Tylko na ile logicznie zachowuje się kobieta kompletnie rozstrojona emocjonalnie, której hormony zaczynają wariować a uderzenia gorąca i kołatanie serca na widok „tego jedynego” uniemożliwiają skupienie się na najprostszych czynnościach? Znacie to? W takim razie gratulacje, bo to oznacza, że przechodziłyście tę ciężką drogę zwaną zakochaniem i z pewnością zrozumiecie Ankę- bohaterkę powieści „Rozum kontra serce”, której właśnie z takimi trudnościami przyszło się zmierzyć.
Anka jest szczęśliwą, niespełna czterdziestoletnią kobietą, spełniającą się zawodowo policjantką, ma brata, szwagierkę, kuzynkę i przyjaciół, na których zawsze może liczyć i nie ma zbyt wielu powodów do zmartwień, a przynajmniej nie miała ich do Nowego Roku, kiedy to po suto zakrapianej imprezie sylwestrowej budzi się we własnym mieszkaniu u boku zupełnie obcego mężczyzny. Gdy pierwszy szok mija, a a mgliste wspomnienia zaczynają wracać kobieta uświadamia sobie, że dzieli łóżko z Jackiem- poznanym na wspomnianej imprezie sportowcem. Niestety szybko okazuje się, że oboje interpretują owe zajście nieco inaczej. To, co dla Anki jest jedynie przypadkiem, Jacek traktuje jak początek poważnej relacji. Na domiar złego, podczas kuligu, wszyscy zaczynają dostrzegać swego rodzaju przyciąganie między Anką a Ajronem- weterynarzem i miejscowym amantem w jednym. Rzecz jasna wszyscy poza samą zainteresowaną, która kompletnie nie rozumie, o co też chodzi jej przyjaciołom. Dopiero po powrocie do domu, zaczyna łapać się na tym, że jej myśli coraz częściej krążą wokół przystojnego weterynarza. Co można zrobić w takim wypadku? Oczywiście uciec. A przynajmniej starać się unikać swojego obiektu westchnień i...czekać aż zauroczenie minie. Bo przecież kiedyś minąć musi. Skoro przechodzi przeziębienie, katar, a nawet ospa wietrzna, to dlaczego podobnie nie miałoby być z zakochaniem? Tyle tylko, że czas mija, a jej udręka wcale nie ustępuje. Kiedy w końcu postanawia poddać się i czekać na rozwój wypadków, okazuje się, że ma rywalkę, w postaci... siostry Jacka- nieziemsko pięknej Mirelli, która nie przebiera w środkach i wykorzystuje każdą nadarzającą się sposobność by spotkać się z Ajronem. Jednak czując na plecach oddech konkurencji, wycofana dotąd policjantka zaczyna walczyć o swoje, zwłaszcza, że atrakcyjny weterynarz również stara się o jej względy, tylko czy jednoczesne spotkania z Mirellą, nie pogrążą jego szans u dumnej Anki? Cóż, komedie romantyczne mają to do siebie, że kończą się happy end'em, kwestią otwartą zostaje jedynie to, czyje imię będzie nosić owo szczęśliwe zakończenie.
Jeśli szukacie schematycznej, dramatycznej historii, przy której będziecie mogli użalać się nad własnym losem to absolutnie, w żadnym wypadku nie sięgajcie po tę książkę! Grozi bólami brzucha i hektolitrami wylanych łez... ze śmiechu!
Komedia romantyczna jest zawsze dość trudnym gatunkiem, gdyż trzeba znaleźć idealny balans między wątkiem romantycznym, a elementami humorystycznymi. I autorka ten złoty środek znalazła. Fabuła ciągle oscyluje wokół miłości, jednak całość jest opisana w tak zabawny sposób, że nie da się zachować spokoju podczas tej lektury.
Kilka słów należy się też samym bohaterom. Tak barwnych postaci dawno nie spotkałam. Anka jest bardzo pozytywną, babką, twardo stąpającą po ziemi. Mariola i Aleksandra stanowią raczej jej przeciwieństwo, są oddane rodzinie, cenią sobie ciepło domowego ogniska. A jako, że w każdej powieści musi pojawić się czarny charakter to tutaj mamy Mirellę, o której ciężko powiedzieć cokolwiek dobrego, ale świetnie spełnia swoją rolę.
Jeśli chodzi o mężczyzn to oprócz czarującego Ajrona, mającego na swoim koncie już nie jedno złamane serce, najbardziej charakterystyczny jest Jacek, który zresztą jest sprawcą wielu zabawnych sytuacji, gdyż poziom jego inteligencji pozostawia sporo do życzenia. Jednak w całym swoim nierozgarnięciu jest w gruncie rzeczy dość sympatycznym mężczyzną.
Jedyną rzeczą, do której się przyczepię jest zakończenie. Autorka zastosowała ten san sprawdzony motyw, z którym spotykałam się już w kilkudziesięciu powieściach obyczajowych i szczerze mówiąc, bo tak rewelacyjnej fabule, spodziewałabym się czegoś nieco oryginalniejszego.
Jeśli chodzi o całokształt, to „Rozum kontra serce” od dziś zdecydowanie zalicza się do jednych z moich ulubiony książek. Autorka wykreowała świat, którego nie chce się opuszczać i aż żal, że powieść liczy zaledwie 300 stron bo po jej zakończeniu zostaje olbrzymi niedosyt, chce się więcej i więcej. Ta książka jest najlepszym remedium na wszelkie smutki dnia codziennego, zaraża optymizmem i sprawia, że zaczynamy patrzeć na świat przez różowe okulary.
Jak długo można przekonywać samą siebie, że nie potrzebuje się miłości? Że stabilizacja, partner i dziecko wcale nie dają szczęścia? Cóż, można bardzo długo, aż do momentu, kiedy na swojej drodze spotkamy tego jednego i padniemy bezwładnie powaleni strzałą złośliwego amora. Oczywiście nikt nie broni nam walczyć, ze skrzydlatą bestią i odrzucać wybranka. Tylko na ile...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-21
Zawsze, gdy pojawia się miłość stajemy przed trudnym wyborem: kierować się sercem czy rozumem? Idealistki i niepoprawne romantyczki z pewnością odpowiedzą, że powinniśmy słychać głosu serca, jednak wbrew pozorom, znajdzie się również wiele osób, uznających wyższość rozumu, bo kiedy myślimy racjonalnie trudniej nas zranić.
Właśnie do tej drugiej grupy zalicza się Remy-nastolatka, która wychowała się bez ojca, jedyną pamiątką, jaka jej po nim została jest napisana dla niej "Kołysanka". Przyglądając się kolejnym miłosnym uniesieniom swojej matki-pisarki, organizując jej kolejne wesela i zakładając się z bratem o to, jak długo w ich domu będzie gościł kolejny ojczym, stała się cyniczna. Przestała wierzyć, że miłość aż po grób jest w ogóle możliwa. Nie oznacza to, że Remy zrezygnowała z mężczyzn, wręcz przeciwnie- chętnie korzysta z uroków życia i do perfekcji opanowała sztukę zrywania.
Sytuacja zmienia się diametralnie gdy na horyzoncie pojawia się Dexter- młody, zbuntowany wokalista początkującego zespołu. Oderwany od rzeczywistości, niezorganizowany, wieczny optymista od pierwszego spotkania burzy spokój Remy i oznajmia jej, że są sobie przeznaczeni i prędzej czy później będą razem! I faktycznie tak się dzieje. Początkowo sceptyczna dziewczyna zauważa, że świetnie bawi się w towarzystwie chłopaka i obawia się, że zaczyna za bardzo angażować się w tę relację, dlatego też musi zrobić to, co potrafi najlepiej... zerwać z nim.
Tyle tylko, że tym razem nie tak łatwo zapomnieć bo chłopaku, który zwraca na siebie uwagę za każdym razem, gdy znajduje się w pobliżu. Czy Remy w końcu nagnie własne zasady i da sobie szansę na prawdziwy związek? Pozostaje odwieczny dylemat: rozum czy serce?
Sarah Dessen znana jest jako autorka powieści młodzieżowych i „Kołysanka” jest kolejną z nich. Mamy dwoje bohaterów z różnych środowisk. Ona-zorganizowana córka pisarki, on- wieczny optymista z głową w chmurach. Jeśli dodamy do tego skomplikowane relacje z rodzicami i oczywiście motyw miłości otrzymujemy gotowy scenariusz kolejnej z tysięcy podobnych do siebie powieści. Jedynym oryginalnym elementem jest podejście Remy do miłości. Jest cyniczna do bólu i to zaciekawiło mnie najbardziej. Nie jest kolejną mdłą bohaterką, która czeka aż zjawi się książę na białym koniu. Zamiast tego stąpa twardo po ziemi, ma marzenia, ambicje i nie wierzy w bajki. Jeśli zaś chodzi o Dextera, to jego wieczny optymizm chwilami była naprawdę zaraźliwy, jednak w ogólnym rozrachunku sprawia wrażenie chłopca, który nie zna specjalnie życia i traktuje się go z pewną dozą pobłażliwości.
Co do stylu autorki, to jest on bardzo lekki i typowo młodzieżowy, nie ma sensu doszukiwać się tutaj wybitnego kunsztu literackiego, niemniej jednak czyta się bardzo szybko, więc lektura nie powinna raczej zająć Wam więcej niż jeden czy dwa wieczory.
„Kołysanka” to bardzo lekka, przyjemna opowieści o odwiecznej walce serca i rozumu, o pragnieniu miłości i jednoczesnej walce z nią, polecam ją szczególnie młodszym czytelniczkom, szukającym niewymagającej lektury na długie zimowe wieczory. Nie jest to raczej książka, która zmieni Wasze życie, ale pozwoli spędzić miło czas.
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Zawsze, gdy pojawia się miłość stajemy przed trudnym wyborem: kierować się sercem czy rozumem? Idealistki i niepoprawne romantyczki z pewnością odpowiedzą, że powinniśmy słychać głosu serca, jednak wbrew pozorom, znajdzie się również wiele osób, uznających wyższość rozumu, bo kiedy myślimy racjonalnie trudniej nas zranić.
Właśnie do tej drugiej grupy zalicza się...
2016-01-13
Często widząc dzieci tańczące, śpiewające, grające na niezliczonej ilości instrumentów, występujące w kolejnych talent show, lub słuchając rozmów rodziców zachwycających się swoimi wszechstronnie uzdolnionymi dziećmi, które to chodzą na balet, grają na klarnecie, ćwiczą jazdę figurową na lodzie, a do tego biegle posługują się 5 językami i są laureatami olimpiady matematycznej zastanawiam się, na ile te wszystkie osiągnięcia są spełnieniem marzeń dziecka, a na ile przejawem niespełnionej ambicji rodzica. Czy dziecko, którego życie toczy się według ściśle określonego harmonogramu może być szczęśliwe i czy tak naprawdę to nadal jest dziecko? Na ile jest to rozwijanie zainteresowań tego młodego człowieka, a na ile chęć pochwalenia się jego osiągnięciami i czy w ten sposób nie pozbawia się go dzieciństwa? W jaki sposób życie pod ciągłą presją bycia perfekcyjnym wpływa na ich dorosłe życie?
Emily była utalentowanym dzieckiem, grała na fortepianie od najmłodszych lat i miała szansę osiągnąć olbrzymi sukces, jednak nie potrafiła poradzić sobie z nadziejami jakie w niej pokładano, zbyt wysokie oczekiwania i ciągła rywalizacja z równie utalentowanym bratem sprawiły, że straciła radość płynącą z muzyki, cierpiała katusze, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi, ćwiczyła całymi dniami by być perfekcyjna do czasu aż popadła w obłęd...
Poznajemy ją już jako dorosłą kobietę. Ma na 25 lat, właśnie skończyła studia i postanawia zostać pisarką. Przenosi się na wieś do starego domu odziedziczonego po zmarłych dziadkach, do jedynego miejsca, w którym w przeszłości poznała smak prawdziwego dzieciństwa. Właśnie tam zamierza w spokoju napisać swoją pierwszą w życiu książkę-powieść fantasy, jednak mimo obecności wielu dziwnych stworzeń, w rzeczywistości, pisana przez kobietę historia jest jej własną terapią, rozliczeniem z przeszłością, z którą dotychczas nie potrafiła się uporać.
Szybko okazuje się, że jej pragnienie spokoju, nie zostanie w pełni zaspokojone, gdyż poznaje swojego nowego sąsiada- Jacoba- nieziemsko przystojnego architekta, który wyraźnie jest nią zainteresowany, jednak czy kobieta unikająca przez całe życie mężczyzn jak ognia zdobędzie się na odwagę i da szansę tajemniczemu artyście, czy w ogóle jest jeszcze zdolna do tego, by się zakochać?
Przed rozpoczęciem lektury miałam mieszane uczucia, wątek fantasy budził we mnie spore obawy, gdyż zazwyczaj jak ognia unikam tego gatunku. Zaciekawił mnie jednak motyw książki w książce, dlatego zdecydowałam się przeczytać „Złamane pióro” i absolutnie nie żałuję.
Zanim ocenię samą treści, kilka słów o wydaniu: Absolutnie urzekła mnie okładka, niezwykle prosta, ale i elegancka, ma w sobie swego rodzaju klasę, co jest wyjątkowo cenne, zwłaszcza że dziś jest naprawdę mało takich okładek, jednak muszę przyczepić się do papieru, jestem zdecydowanie zwolenniczką żółtych kartek, a biel bijąca z tej książki aż raziła tak, że mimo szczerych chęci musiałam co jakiś czas robić sobie przerwę, gdyż strasznie bolały mnie oczy.
Jeśli chodzi o samą treść i formę to wielki ukłon należy się p. Borochowskiej za język, jakim operuje. Nie jest to typowy prosty język, jakim pisana jest obecnie większość powieści, ale mimo to ciągle pozostaje czytelny dla odbiorcy, choć odniosłam wrażenie, że nie jest to naturalny styl autorki, osobiście bardziej niż lekkość pióra, dostrzegam tu ogrom pracy jaki musiała włożyć w tę powieść, by reprezentowała właśnie taki, naprawdę wysoki poziom.
Niezwykle podobają mi się również bohaterowie, są charakterystyczni i inteligentni. Większość z nich to tacy ludzie, których samemu chciałoby się spotkać na swojej drodze i wysłuchać, bo naprawdę mieli coś do powiedzenia. Rozmowy Emily z panią Lowson były niesamowite, ze staruszki biła niespotykana, życiowa mądrość, jej wywody na temat miłości i mężczyzn czytałam z olbrzymim zainteresowaniem. Wyjątkowy jest również Jacob jego poglądy na temat rasizmu i religii naprawdę dawały do myślenia. Poza tym pokochałam jego poczucie humoru: cyniczne, sarkastyczne to jest dokładnie to, co lubię, a jednocześnie to kolejny element pokazujący niesamowity warsztat autorki. Doprowadzić czytelnika do śmiechu nie jest łatwo, a ja podczas tej lektury zaśmiewałam się do łez. Nie tylko zabawne dialogi, ale również komizm niektórych sytuacji sprawił, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. I tylko z Emily mam problem. Coś mi w niej nie pasuje, początkowo strasznie męczyła mnie jej osoba, nie mogłam znieść jej dziwacznych zachowań, a wszystkie wypowiadane przez nią synonimy przyprawiały mnie o ból głowy, jednak z biegiem czasu udało mi się ją zrozumieć, a może nawet odrobinę polubić. Była wycofana, dźwigała na swoich barkach olbrzymi bagaż doświadczeń i najzwyczajniej w świecie bała się życia.
„Złamane pióro” to naprawdę niezwykła powieść. Otwierając książkę nawet nie spodziewałam się tak wspaniałej przygody. To cudowna słodko-gorzka opowieść o zmaganiu się z demonami przeszłości i odzyskaniu kontroli nad własnym życiem. Polecam ją z czystym sumieniem, bo połączenie pięknego stylu z niebanalną historią jest przecież tym, co książkoholicy lubią najbardziej.
Często widząc dzieci tańczące, śpiewające, grające na niezliczonej ilości instrumentów, występujące w kolejnych talent show, lub słuchając rozmów rodziców zachwycających się swoimi wszechstronnie uzdolnionymi dziećmi, które to chodzą na balet, grają na klarnecie, ćwiczą jazdę figurową na lodzie, a do tego biegle posługują się 5 językami i są laureatami olimpiady...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Dom w malinowym chruściaku" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Haliny Kowalczuk, ale z pewnością nie ostatnie. Autorka oczarowała mnie klimatem, jaki potrafiła stworzyć. Malinówka to miejscowość roztaczająca wokół siebie tak niesamowitą aurę, że człowiek od razu pragnie się tam przenieść. Bardzo podobała mi się również kreacja bohaterów. Każdy z nich jest charakterystyczny, a przy tym tak autentyczny, że aż chciałoby się ich spotkać na swojej drodze.
Oprócz typowo obyczajowej akcji, autorka dodała element miejscowych legend, czym nadała całości nieco baśniowego klimatu co dodatkowo podkreśla idylliczny charakter całości, co jest w zasadzie dość paradoksalne, gdyż mimo wielu trudności i naprawdę ciężkich, życiowych sytuacji, z którymi musi zmierzyć się autorka, czytelnik odbiera powieść raczej w kategoriach "historii idealnej", a główną bohaterkę jako szczęściarę, która czego się nie dotknie zamienia w przysłowiowe złoto, mimo że w rzeczywistości wszystko co robi kosztuje ją wiele pracy, wysiłku i skrajnych emocji.
Jedyny aspekt, który mi osobiście nie przypadł do gustu to wybór bohaterki, jeśli chodzi o mężczyznę, z którym zdecydowała się spędzić resztę życia. Osobiście byłam zdecydowaną fanką, drugiego z nich i kiedy zobaczyłam na jakie posunięcie zdecydowała się autorka, poczułam ogromne rozczarowanie, ale cóż... "de gustibus non est disputandum".
"Dom w malinowym chruśniaku" to niezwykle klimatyczna i piękna w swej prostocie powieść o walce z przeciwnościami losu i odnajdywaniu własnej drogi do szczęścia. Autorka w cudowny sposób potrafi zagrać na uczuciach czytelnika: na ogół bawi, chwilami wzrusza ale również zmusza do refleksji nad własną definicją "szczęścia". Zdecydowanie polecam wszystkim, którzy nieco pogubili się w tym wszechogarniającym wyścigu szczurów i chcą, choć na chwilę, zwolnić tempo i nacieszyć się chwilą...
www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
"Dom w malinowym chruściaku" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Haliny Kowalczuk, ale z pewnością nie ostatnie. Autorka oczarowała mnie klimatem, jaki potrafiła stworzyć. Malinówka to miejscowość roztaczająca wokół siebie tak niesamowitą aurę, że człowiek od razu pragnie się tam przenieść. Bardzo podobała mi się również kreacja bohaterów. Każdy z nich jest...
więcej Pokaż mimo to