-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-04-18
2014-04-30
2018-06-27
2014-05-28
W lata 50. XX w. Jennifer Worth była początkującą położną, pracującą w prowadzonym przez zakonnice Domu św. Nonnata na East Endzie. Na co dzień widziała biedę i próbowała pomóc jak najlepiej rodzącym w tych warunkach kobietom. Teraz spisała swoje wspomnienia w formie kilku książek.
Na tę książkę czekałam już od daaawna, a konkretnie od początku roku, kiedy na LC pojawił się artykuł o najważniejszych tegorocznych premierach. Wśród nich była książka na podstawie nakręcono mój ulubiony serial (którego obejrzałam jeden odcinek...). Data premiery: marzec. Później okazało się, że był to maj... Ale dotrwałam jakoś i w końcu dostałam ją w swoje łapki. Dlaczego wam o tym wszystkim piszę? Żeby pokazać, jak długo czekałam i jakie wymagania miałam co do tej książki. Czy spełniły się one? (wszyscy już znają odpowiedź po mojej ocenie)
Zacznę od końca, czyli konkretnie od posłowia. W nim pani Worth pisze: "Być może jest gdzieś położna, która potrafiłaby zrobić dla położnictwa to, co James Herriot zrobił dla weterynarzy". Przeczytałam te słowa i podjęłam wyzwanie. Czy upodobniła się do Jamesa Herriota? Nie, moim zdaniem nie i na szczęście nie, bo Jamesa Herriota nie lubię, a panią Worth nawet bardzo.
Chociaż na początku nie byłam tego pewna. Pierwszy rozdział został napisany w czasie teraźniejszym. Zdziwiło mnie to wielce, ale stwierdziłam: Cóż, to nietypowy sposób narracji jak na wspomnienia, ale ja tam to lubię. Za to następny rozdział był już normalnie. Raził mnie również początkowo sposób wypowiadania się mieszkańców East Endów. Bo faktycznie po polsku brzmi to strasznie. Później zrozumiałam jednak, że tłumaczka starała się oddać charakter cockney (zainteresowanych zapraszam do Wikipedii) i wrażenie jakie wywoływał on na mieszkańcach innych rejonów Londynu.
Jennifer Worth zastosowała prosty trick, by nie przesadzić z liczbą historii prywatnych i przypadków medycznych. Przeplatała więc jedno z drugim, co dało świetny efekt. Niektóre z opisanych historii są tak niesamowite, że mogłyby stanowić podstawy do osobnych powieści. Ale nie. To prawdziwe życie.
Czytając, najbardziej przerażały mnie opisy biedy panujących w wielkich czynszówkach, gdzie rodzina z kilkunastoma dziećmi gnieździła się w dwupokojowym mieszkanku z małą kuchnią i "łazienką" na końcu każdego balkonu. Z resztą nie tylko mnie one przerażały - Jennifer też często. Opisała wszystko w sposób niezwykle obrazowy. Podobało mi się jak przy okazji różnych postaci pisała coś o ich przyszłości. W świetny sposób dobrała też same opowieści. Są więc te zabawne, wzruszające, napełniające nadzieją lub te zwyczajnie smutne lub tragiczne.
Na pochwałę zasługuje też jeszcze jeden wątek. Jennifer przybywają do domu św. Nonnata była, delikatnie mówiąc, z religią na bakier. Dzięki siostrom zaczęła jednak odkrywać wiarę na nowo i, jak w pisze w ostatnim zdaniu, "tamtego wieczora zaczęłam czytać ewangelię". Ooo.
Jennifer Worth swoim stylem pisarskich z pewnością nie zasłużyła na literacką nagrodę Nobla, ale jej historie mają w sobie tyle uroku i pogody, że nie sposób się w nich zakochać. Aż miałam ochotę wystawić niższą ocenę. Dlaczego? BO TYCH HISTORII JEST ZWYCZAJNIE ZA MAŁO! Po skończonej lekturze czuję tak straszny niedosyt, że coś mnie rozsadza od środka. Człowiek czytałby i czytał do końca świata to samo. Już wiem, że będzie to jedna z najważniejszych pozycji w mojej biblioteczce. Polecam. No i czekam na tłumaczenie kolejnych tomów wspomnień :)
miedzysklejonymikartkami.blospot.com
W lata 50. XX w. Jennifer Worth była początkującą położną, pracującą w prowadzonym przez zakonnice Domu św. Nonnata na East Endzie. Na co dzień widziała biedę i próbowała pomóc jak najlepiej rodzącym w tych warunkach kobietom. Teraz spisała swoje wspomnienia w formie kilku książek.
Na tę książkę czekałam już od daaawna, a konkretnie od początku roku, kiedy na LC pojawił...
2024-02-24
2024-01-26
2015-06-07
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/06/135-alison-maloney-pod-schodami-zycie.html
W XXI wieku służba domowa jest domeną kilku kamerdynerów, gospodyń czy nianiek, dzięki którym najbogatsze domy w kraju nadal zachowują dawny blask. Za te usługi służba każe sobie jednak słono płacić. Tymczasem jeszcze przed stu laty praca w charakterze pomocy domowej była najbardziej popularną formą zatrudnienia. Biorąc pod uwagę, że w edwardiańskiej Anglii większość społeczeństwa żyła w nędzy, praca w charakterze służącego była zajęciem pożądanym, bo pozwalała nie przymierać głodem. Nie była to jednak prosta ścieżka kariery. Niezależnie od sprawowanej funkcji pomywaczki, gospodyni czy kamerdynera służący musiał być na każde skinienie pana i pani domu przez 24 godziny na dobę. Musiał ciężko pracować od świtu do zmierzchu, otrzymując za to nędzną zapłatę i ciasny, niewygodny pokój, usytuowany zwykle na strychu lub w piwnicy. Podczas gdy pracodawca jadał posiłki składające się z dziewięciu dań, warte tyle, co sześcioletnie zarobki pokojówki, służba dojadała w piwnicy zimne resztki z pańskiego stołu.
[źródło opisu: okładka]
Jak już mogliście się przekonać, jestem miłośniczką epoki wiktoriańskiej. Pod schodami dotyczy zaś następnego niejako okresu, czyli tzw. epoki edwardiańskiej [od imion ówczesnych monarchów brytyjskich]. Zainteresowała mnie jednak ta publikacja, bo potrzebowałam więcej szczegółowej wiedzy właśnie o służbie. Postanowiłam zaryzykować i nie żałuję.
Autorka zrobiła coś bardzo ciekawego i stanowiącego chyba największą zaletę tej książki. Otóż opisując realia, niemal cały czas porównywała je do czasów wcześniejszych (czyli właśnie mojej epoki wiktoriańskiej) oraz współczesnych. Czyli właściwie otrzymałam jedną epokę gratis, a jednocześnie mają skalę porównawczą, dużo łatwiej wejść w dany okres. Bardzo mi się to spodobało.
Książkę podzielono na czytelne rozdziały i jeszcze mniejsze podrozdziały. Pod tym względem było dużo lepiej niż w ostatnich czytanych Kobiecie epoki wiktoriańskiej, gdzie rozdziały były gigantyczne i nic nie można było potem znaleźć, czy Gejszy, gdzie podrozdziały były, ale układały się bez większego sensu i też nic znaleźć nie można było. Tutaj wręcz przeciwnie. Poszczególne części są krótkie i zwarte, poprzerywane czytelnymi infografikami, rycinami oraz fragmentami z gazet czy poradników epoki edwardiańskiej. Bardzo to urozmaica lekturę i jest źródłem najróżniejszych ciekawostek, np. w części poświęconej nakrywaniu do stołu, mamy dwa przepisy [na poncz rzymski i pudding z przepiórek i wołowiny].
Mimo że Alison Maloney wykonała kawał dobrej roboty i ujęła chyba wszystkie możliwe zagadnienia związane z tematem, a dodatkowo ukazała to wszystko w ciekawie formie i ubrała w przystępny język, to czuję chyba niewielki niedosyt. W niektórych momentach miałam wrażenie, że napisano to zbyt skąpo. Najbardziej odczułam to przy guwernantce, której poświęcono tylko nieco ponad pół strony i wbrew moim oczekiwaniom, nie dodano już nic później, jak w przypadku innych posad. A akurat to mnie bardzo interesowało...
Jest to jednak naprawdę dobre opracowanie, skierowane do szerszej grupy odbiorców, a nie tylko tych, których mózg nie przegrzeje się po dwustu stronach nie-wiadomo-czemu trudnego słownictwa. Można się naprawdę dużo dowiedzieć. Polecam.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/06/135-alison-maloney-pod-schodami-zycie.html
W XXI wieku służba domowa jest domeną kilku kamerdynerów, gospodyń czy nianiek, dzięki którym najbogatsze domy w kraju nadal zachowują dawny blask. Za te usługi służba każe sobie jednak słono płacić. Tymczasem jeszcze przed stu laty praca w charakterze pomocy domowej była...
2024-01-13
2018-07-23
W ostatnim czasie możemy zauważyć sporą popularność "feministycznych" książek dla dziewczynek - prezentujących inspirujące postacie i zachęcających do realizacji marzeń, przede wszystkim w sferze zajęć uznawanych za typowo męskie. Od początku doceniałam ten trend, ale też nie odczuwałam jakiegoś przesadnego pociągu do tego typu pozycji. Sięgnęłam po jedną z nich dopiero teraz, gdy zaproponowano mi zrecenzowanie <i>Kosmicznych dziewczyn</i> Libby Jackson. Jak ten pomysł wypadł w praktyce? Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2018/08/357-kosmiczne-dziewczyny.html
W ostatnim czasie możemy zauważyć sporą popularność "feministycznych" książek dla dziewczynek - prezentujących inspirujące postacie i zachęcających do realizacji marzeń, przede wszystkim w sferze zajęć uznawanych za typowo męskie. Od początku doceniałam ten trend, ale też nie odczuwałam jakiegoś przesadnego pociągu do tego typu pozycji. Sięgnęłam po jedną z nich dopiero...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-11
Pewnie wiecie, że bardzo lubię "Świat Dysku", ale sięgam po niego wyrywkowo, wykorzystując właściwie tylko okazje pożyczenia różnych tomów. W ten sposób udało mi się przeczytać ich siedem. Niedużo. Chciałabym więcej. Dlatego chętnie sięgnęłam po "Przewodnik pani Bradshaw" jako po nieoczywisty dodatek do lubianej serii. I tym mocniej się zawiodłam.
Całość na:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/07/278-terry-pratchett-przewodnik.html
Pewnie wiecie, że bardzo lubię "Świat Dysku", ale sięgam po niego wyrywkowo, wykorzystując właściwie tylko okazje pożyczenia różnych tomów. W ten sposób udało mi się przeczytać ich siedem. Niedużo. Chciałabym więcej. Dlatego chętnie sięgnęłam po "Przewodnik pani Bradshaw" jako po nieoczywisty dodatek do lubianej serii. I tym mocniej się zawiodłam.
Całość...
2014-05-21
Po śmierci wszyscy, którzy za życia nie wyróżnili się niczym bardzo dobrym ani bardzo złym, zostają czyimś aniołem stróżem. Tak jest i z Margot. Tyle że ona jako Ruth ma za zadanie strzec samej siebie. Ponownie musi przejść przez wszystkie rodziny zastępcze, dom dziecka, małżeństwo, rozwód i nie tylko. Ma za zadanie kierować się czterema zasadami: obserwuj, chroń, rejestruj, kochaj. Jednak jak można bezczynnie patrzeć, gdy życie własne i bliskich chyli się ku upadkowi, a można było temu zapobiec... Czy Margot/Ruth poświęci swoją nieśmiertelną duszę na rzecz szczęścia swojej rodziny?
Może pamiętacie, jak przy okazji Red Rising pisałam o swoim szoku, gdy odkryłam, że zakupiona przeze mnie książka okazała się kolejną młodzieżówką. No to było dokładnie na odwrót. Wymieniając się, sądziłam, że to młodzieżówka. A potem z radością odkryłam, że właśnie nie!
Pokochałam tę książkę praktycznie od drugiego zdania:
"Gdy tylko przybyłam w zaświaty, Nandita powiedziała mi o tym bez żadnych wstępów, bez luźnej pogawędki przełamującej pierwsze lody. Znacie te rozmowy z dentystą, który przed wyrwaniem zęba pyta o wasze plany bożonarodzeniowe? Ni więc możecie mi wierzyć, nic takiego tu nie miało miejsca."
Rozpoczynając drugą stronę, krzyknęłam na głos: Uwielbiam tę książkę! Świadkowie potwierdzą... Uwielbiam jednocześnie prosty i piękny język autorki. Próbkę macie powyżej, ale bywają sto razy lepsze fragmenty.
Wyobrażenia pani Cooke na temat życia po śmierci po prostu mnie zachwyciły. To piękne w swej prostocie! Chociaż, niestety, czytałam już kilka książek z aniołami w tle, to ta jest absolutnie inna. Bardzo wyważona i nie wiem nawet czy powinno się ją zaliczyć do fantastyki...
Autorka stworzyła bardzo niebanalne postacie. Wystarczy spojrzeć na Margot: jest tak realistyczna, że aż wkurza! (Od teraz dla rozróżnienia będę pisała Margot i Margot-Ruth :)) Ich życia nie są usłane różami, chyba że ich kolcami, lecz jednocześnie nie do końca tragiczne. Jest jak każde inne życie. Pokochałam też innych bohaterów, chociaż ze względów objętościowych nie pozwolono mi się z nimi dłużej zapoznać...
Książkę czyta się niezwykle szybko. Skończyłam ją w jeden dzień, co stanowi mój rekord dla pełnowymiarowej powieści. Historia idzie do przodu gładko. Polecam absolutnie wszystkim! Nie zrażajcie się gatunkiem, bo tego chwilami w ogóle nie czuje się w czytaniu!
Po śmierci wszyscy, którzy za życia nie wyróżnili się niczym bardzo dobrym ani bardzo złym, zostają czyimś aniołem stróżem. Tak jest i z Margot. Tyle że ona jako Ruth ma za zadanie strzec samej siebie. Ponownie musi przejść przez wszystkie rodziny zastępcze, dom dziecka, małżeństwo, rozwód i nie tylko. Ma za zadanie kierować się czterema zasadami: obserwuj, chroń,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-11
2023-12-29
2023-02-07
6,5/10
Bardzo podobały mi się poszczególne epizody, ale wątek spajający je w całość okazał się rozczarowujący.
6,5/10
Bardzo podobały mi się poszczególne epizody, ale wątek spajający je w całość okazał się rozczarowujący.
2023-09-30
2023-08-13
2023-08-08
Przełom XVIII i XIX wieku. Elżbieta Bennet wraz rodzicami i czterema siostrami mieszka w posiadłości Longbourn w hrabstwie Hertfordshire. Dziewczęta muszą dobrze wyjść za mąż, by, wedle prawa majoratu, po śmierci ojca i przejęciu majątku przez ich krewnego, pastora Collinsa, móc utrzymać matkę i ewentualne niezamężne siostry. Problemem dla nich może być jednak brak posagu i dosyć przeciętne pochodzenie. Niespodziewanie pobliską posiadłość kupuje niezwykle zamożny pan Bingley. Sąsiad wkrótce wyprawia bal, na którym Elżbieta poznaje jego przyjaciela, pana Darcy'ego...
Do tej książki podchodziłam z rezerwą. Staram się od czasu do czasu przeczytać coś z klasyki romansu (w ten sposób poznałam "Wielkiego Gatsby'ego"), więc wcześniej czy później musiałam trafić na tę pozycję. Z początku czytanie szło mi opornie. Nieco przegadane dialogi, kompletny brak opisów, archaiczny język i ogólnie powolne tempo akcji nie zachęcały. Więc lekturę przerwałam, by powrócić do niej po jakimś miesiącu.
I dałam się wciągnąć. Odkryłam całość jakby na nowo. Świetny klimat, chociaż opisów wciąż trochę brakowało. Mieszane uczucia miałam tylko co do głównej bohaterki. Elżbieta jest taka... Fakt, na tle innych dziewcząt wypada pozytywnie, ale nie zmienia to faktu, że jej impulsywność oraz pozorna niedostępność potrafią zirytować. Pokochałam za to państwa Bennet. Matkę raczej za sposób przedstawienia jej charakteru i sposoby myślenia, w którym nie była odosobniona. Ale pan Bennet był, mało literackie słowo, rozwalający. Niektóre jego wypowiedzi w stosunku do żony po prostu rozkładały na łopatki. Ale i tak najlepszy był Darcy. Chociaż nie mam skłonności do zakochiwania się w bohaterach książkowych to on był po prostu boski *_* Zaczęłam rozumieć Elżbietę.
Skoro jesteśmy przy tym, to nie sposób nie wspomnieć w romansie o wątku miłosnym. A on był całkiem... przyjemny. Dużym zaskoczeniem było to, że współczesne Jane Austen autorki nie pochwalały chyba jeszcze miłości od pierwszego wrażenia. Tytułowa duma i uprzedzenie Elżbiety w stosunku do Darcy'ego była świetnie przedstawiona, aż momentami chciałam krzyczeć: NO POWIEDZ MU, IDIOTKO, ŻE GO KOCHASZ I BĄDŹCIE JUŻ RAZEM DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE!!! Na szczęście tego nie zrobiłam. Oczywiście chwilami następowały u mnie chwile zwątpienia w jakość powieści, ale kilka rozdziałów dalej autorka znowu serwowała nam jakieś zaskakujące wydarzenie.
Jane Austen przedstawiła też, raczej niechcący, świetne wprowadzenie w świat drobnego ziemiaństwa w owych czasach i w mentalność tamtych ludzi. Praktycznie każdy bohater reprezentuje inny charakter i mentalność. Doskonale też opisała moim zdaniem panujące konwenanse. Najbardziej widać to po ucieczce Lidii - kiedy wyszła ona za Wickhama, nikt już praktycznie nie miał jej tego za złe, mimo że groziło to zniszczeniem reputacji wszystkich sióstr. Właśnie dzięki temu przystępnemu ukazaniu realiów powieść ta jest tak popularna obecnie.
Jednak jaki był największy mankament książki? Język i tłumaczenie. O zgrozo. "Dumę..." przetłumaczono na polski po raz pierwszy w latach pięćdziesiątych i ten przekład jest nadal najpopularniejszy. Jednak jest ono tak kiepskie, że głowa boli. Wszystko wina stylizacji językowej, która z marnym językiem tłumaczki stworzyło małego koszmarka dla uczniów. Po prostu trąci myszką.
Jednakże książkę bardzo polecam, chociaż może nie jako lekturę. Ta pozycja jest po prostu obowiązkowa dla każdego mola książkowego, ale należy przeczytać ją z własnej woli. Z przyjemnością sięgnę po inne książki autorki oraz po ekranizację, szczególnie, że uwielbiam Keirę Knightley.
Przełom XVIII i XIX wieku. Elżbieta Bennet wraz rodzicami i czterema siostrami mieszka w posiadłości Longbourn w hrabstwie Hertfordshire. Dziewczęta muszą dobrze wyjść za mąż, by, wedle prawa majoratu, po śmierci ojca i przejęciu majątku przez ich krewnego, pastora Collinsa, móc utrzymać matkę i ewentualne niezamężne siostry. Problemem dla nich może być jednak brak posagu i...
więcej Pokaż mimo to