-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2014-04-30
2014-04-01
Lata dwudzieste. David Martin od zawsze marzy o tym, aby zostać pisarzem. Najpierw pracuje w podrzędnej gazecie, by wreszcie móc pracować w swoim ukochanym zawodzie. Kupuje starą, opuszczoną willę i przyjmuje niezwykle intratną ofertę od tajemniczego wydawcy, Andreasa Corelliego. Być może te dwie decyzje na zawsze zmienią życie jego i jego bliskich.
Kurczę, jestem mocno niezadowolona ze swojego opisu. Zupełnie nie oddaje atmosfery tej powieści. Już dużo lepszy byłby ten z okładki, ale ja lubię wszystko robić sama. A więc o czym właściwie jest "Gra Anioła"? Jest historią całego życia głównego bohatera. Zaczynając od dzieciństwa, a kończąc na... (nie zamierzam spoilerować), poznajemy dogłębnie jego duszę, by w każdej chwili mógł nas czymś zadziwić. Bo jest on prawdziwym bohaterem z krwi i kości.
Zafón stworzył opowieść mroczną i mglistą. Tak się ją właśnie czyta. Traktuję to jako swego rodzaju pomost pomiędzy "Cmentarzem Zapomnianych Książek" a "Trylogią mgły". Do tego pierwszego pasuje realistyczną (do pewnego momentu) fabułą, a do tego drugiego - niezwykłą atmosferą. Niby powinno się to zaliczyć do fantastyki, ale coś nie pozwala. Jezu... Pierwszy raz nie wiem, co napisać - nie potrafię wyrazić swoich odczuć wobec tej książki słowami. To trzeba przeczytać.
Tak jak w pierwszym tomie, "Cieniu Wiatru", mamy tu pokazaną przemianę głównego bohatera, jego dojrzewanie. Jest tu jednak miejsce na pewną zadumę, dowolność interpretacji (znowu nie potrafię tego po ludzku napisać!). Gdyby porównać te dwie pozycje, to zajęłyby u mnie tę samą pozycję. Dlaczego? W tej drugiej momentami się nudziłam, co w pierwszej mi się nie zdarzało. Czasami przyczyny bywają prozaiczne ;)
Jeśli do czegoś można by się przyczepić (ale to czepianie byłoby niezwykle czepialskie) to realizm. Niby opowieść osadzona dokładnie w rzeczywistości, ale historia tak nieprawdopodobna, że kurczę. Ale ja aż tak czepialska nie jestem, więc nie bierzemy tego w ogóle pod uwagę.
Lektura "Gry Anioła" była niezwykle przyjemna. Rozkoszowałam się każdym słowem autora. Opisy pisania książek wydają się tak (po raz kolejny używam tego słowa) realistyczne, że gdybym była głupia, to doszukiwałam się tu jakichś elementów autobiograficznych. To one chyba zasługują najbardziej na wyróżnienie. Nie czyta się tego szybko, ale czas spędzony w ten sposób wydawała mi się niezwykle "luksusowy" jak przejażdżka zabytkowym samochodem. W dodatku to niejednoznaczne zakończenie... Kocham takie chwyty! Kocham Zafóna! Kocham czytać! Nic więcej dodawać nie trzeba.
PS. Zauważam, że ostatnio mam niebywałe szczęście do świetnych pozycji książkowych i aby tak dalej.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/
Lata dwudzieste. David Martin od zawsze marzy o tym, aby zostać pisarzem. Najpierw pracuje w podrzędnej gazecie, by wreszcie móc pracować w swoim ukochanym zawodzie. Kupuje starą, opuszczoną willę i przyjmuje niezwykle intratną ofertę od tajemniczego wydawcy, Andreasa Corelliego. Być może te dwie decyzje na zawsze zmienią życie jego i jego bliskich.
Kurczę, jestem mocno...
2014-05-28
W lata 50. XX w. Jennifer Worth była początkującą położną, pracującą w prowadzonym przez zakonnice Domu św. Nonnata na East Endzie. Na co dzień widziała biedę i próbowała pomóc jak najlepiej rodzącym w tych warunkach kobietom. Teraz spisała swoje wspomnienia w formie kilku książek.
Na tę książkę czekałam już od daaawna, a konkretnie od początku roku, kiedy na LC pojawił się artykuł o najważniejszych tegorocznych premierach. Wśród nich była książka na podstawie nakręcono mój ulubiony serial (którego obejrzałam jeden odcinek...). Data premiery: marzec. Później okazało się, że był to maj... Ale dotrwałam jakoś i w końcu dostałam ją w swoje łapki. Dlaczego wam o tym wszystkim piszę? Żeby pokazać, jak długo czekałam i jakie wymagania miałam co do tej książki. Czy spełniły się one? (wszyscy już znają odpowiedź po mojej ocenie)
Zacznę od końca, czyli konkretnie od posłowia. W nim pani Worth pisze: "Być może jest gdzieś położna, która potrafiłaby zrobić dla położnictwa to, co James Herriot zrobił dla weterynarzy". Przeczytałam te słowa i podjęłam wyzwanie. Czy upodobniła się do Jamesa Herriota? Nie, moim zdaniem nie i na szczęście nie, bo Jamesa Herriota nie lubię, a panią Worth nawet bardzo.
Chociaż na początku nie byłam tego pewna. Pierwszy rozdział został napisany w czasie teraźniejszym. Zdziwiło mnie to wielce, ale stwierdziłam: Cóż, to nietypowy sposób narracji jak na wspomnienia, ale ja tam to lubię. Za to następny rozdział był już normalnie. Raził mnie również początkowo sposób wypowiadania się mieszkańców East Endów. Bo faktycznie po polsku brzmi to strasznie. Później zrozumiałam jednak, że tłumaczka starała się oddać charakter cockney (zainteresowanych zapraszam do Wikipedii) i wrażenie jakie wywoływał on na mieszkańcach innych rejonów Londynu.
Jennifer Worth zastosowała prosty trick, by nie przesadzić z liczbą historii prywatnych i przypadków medycznych. Przeplatała więc jedno z drugim, co dało świetny efekt. Niektóre z opisanych historii są tak niesamowite, że mogłyby stanowić podstawy do osobnych powieści. Ale nie. To prawdziwe życie.
Czytając, najbardziej przerażały mnie opisy biedy panujących w wielkich czynszówkach, gdzie rodzina z kilkunastoma dziećmi gnieździła się w dwupokojowym mieszkanku z małą kuchnią i "łazienką" na końcu każdego balkonu. Z resztą nie tylko mnie one przerażały - Jennifer też często. Opisała wszystko w sposób niezwykle obrazowy. Podobało mi się jak przy okazji różnych postaci pisała coś o ich przyszłości. W świetny sposób dobrała też same opowieści. Są więc te zabawne, wzruszające, napełniające nadzieją lub te zwyczajnie smutne lub tragiczne.
Na pochwałę zasługuje też jeszcze jeden wątek. Jennifer przybywają do domu św. Nonnata była, delikatnie mówiąc, z religią na bakier. Dzięki siostrom zaczęła jednak odkrywać wiarę na nowo i, jak w pisze w ostatnim zdaniu, "tamtego wieczora zaczęłam czytać ewangelię". Ooo.
Jennifer Worth swoim stylem pisarskich z pewnością nie zasłużyła na literacką nagrodę Nobla, ale jej historie mają w sobie tyle uroku i pogody, że nie sposób się w nich zakochać. Aż miałam ochotę wystawić niższą ocenę. Dlaczego? BO TYCH HISTORII JEST ZWYCZAJNIE ZA MAŁO! Po skończonej lekturze czuję tak straszny niedosyt, że coś mnie rozsadza od środka. Człowiek czytałby i czytał do końca świata to samo. Już wiem, że będzie to jedna z najważniejszych pozycji w mojej biblioteczce. Polecam. No i czekam na tłumaczenie kolejnych tomów wspomnień :)
miedzysklejonymikartkami.blospot.com
W lata 50. XX w. Jennifer Worth była początkującą położną, pracującą w prowadzonym przez zakonnice Domu św. Nonnata na East Endzie. Na co dzień widziała biedę i próbowała pomóc jak najlepiej rodzącym w tych warunkach kobietom. Teraz spisała swoje wspomnienia w formie kilku książek.
Na tę książkę czekałam już od daaawna, a konkretnie od początku roku, kiedy na LC pojawił...
2014-04-23
Chyba nic tak nie może wpłynąć na człowieka jak Książka, którą kupiło się przez przypadek, nie mając o niej bladego pojęcia. Zaintrygowała mnie okładka, która moim zdaniem idealnie wpisuje w klimat i tematykę Powieści. Tak jak na okładce, w Historii tej nie ma barw. Są tylko różne odcienie szarości.
Większość Książki stanowi stenogram z rozmowy. Nie. Jest to stenogram połączony z opisem przeżyć wewnętrznych - nie mamy typowej budowy: - powiedziała z uśmiechem Anax, tylko stwierdzenie: Anax: coś tam, coś tam. To w dziwny sposób ułatwia i usprawnia lekturę oraz nadaje jej oryginalny charakter. Kojarzy mi się w ten sposób z Antyfoną Sonmi~451 z Atlasu Chmur. I to nie tylko pod względem konstrukcji, ale też tematyki.
W Genezis autor podejmuje różne zagadnienia filozoficzne: od duszy poczynając, do tego, czy sztuczna inteligencja może się równać z człowiekiem. Sięga do twórczości starożytnych filozofów (widzimy to chociażby po imionach bohaterów: Anaksymandra, Platon, Arystotelia). Niech jednak nikomu się nie wydaje, że jest to jakaś rozprawa filozoficzna owinięta w pseudofabułę (jak w przypadku Świata Zofii na przykład). Nie! Atmosfera staje się z upływem czasu coraz cięższa, czujemy na sobie dezorientację Anax. Z początku postanowiłam dać ocenę 8 lub 9, ale potem przyszedł szok pierwszy i wiedziałam, że będzie to dziesiątka, a następnie szok drugi, czyli skala została rozwalona. Bo autor świetnie dawkuje napięcie, w pewnym momencie powodując, że czytelnikowi brakuje tchu. Po raz pierwszy w pełni zgadzam się z opisem na okładce. Sama więcej bym już chyba nie wymyśliła, więc zacytuję:
GENEZIS to niezwykła Książka, która w niespotykany sposób łączy w sobie to, co najlepsze w science fiction oraz filozofii. Stawia pytania o duszę, dalszą ewolucję człowieka, zapytuje o możliwość uświadomienia sztucznej inteligencji. Bernard Beckett odpowiedzi poszukuje u klasyków filozofii, po czym uaktualnia je i wykorzystuje w świecie galopujących współczesnych technologii. Książkę czyta się niczym najlepszy thriller - jednym tchem.
Jak można się domyślać, polecam to K A Ż D E M U i zaczynam ewangelizować moje koleżanki. Bo tę pozycję po prostu trzeba przeczytać.
Marre
PS. Duże litery zastosowałam ze względu na szacunek do tej epickiej Książki. Oczywiste więc, że w tym celu zmodyfikowałam trochę opis okładkowy.
Chyba nic tak nie może wpłynąć na człowieka jak Książka, którą kupiło się przez przypadek, nie mając o niej bladego pojęcia. Zaintrygowała mnie okładka, która moim zdaniem idealnie wpisuje w klimat i tematykę Powieści. Tak jak na okładce, w Historii tej nie ma barw. Są tylko różne odcienie szarości.
Większość Książki stanowi stenogram z rozmowy. Nie. Jest to stenogram...
2014-11-21
7-/10
Bardzo bałam się tej książki. Poprzednia część "Tajemnica Czerwonej Hańczy" była chyba najsłabsza w całej mojej ukochanej serii i bałam się czy, ta nie pójdzie w jej ślady. Na szczęście nie. Powieść może nie dorasta do pięt najlepszym, ale plasuje się w środku na poziomie bardzo dobrym.
Ale może to też dlatego, że jednocześnie bardzo dużo sobie obiecywałam po tej części. Historia obraca się w okolicy ubóstwianego ostatnio przeze mnie steampunku i jest dla mnie przełomowa. Dlaczego? Bo właśnie teraz prześcignęłam wiekiem głównych bohaterów. To smutne, bo serię poznałam w piątej klasie, gdy wydane już było jakieś 7 części. Poczułam się strasznie... stara?
Książka jest nierówna. Pierwsza połowa to przede wszystkim ten obezwładniający, ulubiony przeze mnie Kosikowy humor. Środek nieco się wlecze z braku celu, a końcówka... No właśnie po zabawnym początku powinna nadejść zapowiadana "horrorystyczna" część. I właśnie wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nadeszła, ale ja zupełnie jej nie czułam. Nie mogłam (i nadal nie mogę) pozbyć się porównania z "Trzecią Kuzynką", która jest moją ulubioną częścią. Tam groza była namacalna, wsparta przez oryginalne pomysły i mroczne epizody, które na koniec składały się w mroczną całość. W "Klątwie..." pomysł niby dobry, ale dalsze wykonanie...
W książce najsłabszym momentem był chyba rozdział "Częste mycie skraca życie". Cały wątek pobytu u pani Piernikowskiej był zbyt "epizodyczny", czyli zbyt wyłamywał się z całości fabuły i zaburzał akcję. Wtopa?
Ale ogółem książka z pewnością zaspokoi fanów FNiN (czyli mnie). Postacie nadal barwne, Net mówi jeszcze więcej i jeszcze bardziej tchórzy, a steampunkowy Londyn Kosika jest bardzo ciekawy. Cieszę się, że autor podniósł się po poprzednim słabym tomie (no i jest Manfred :D) i już zaczynam czekać na następny.
7-/10
Bardzo bałam się tej książki. Poprzednia część "Tajemnica Czerwonej Hańczy" była chyba najsłabsza w całej mojej ukochanej serii i bałam się czy, ta nie pójdzie w jej ślady. Na szczęście nie. Powieść może nie dorasta do pięt najlepszym, ale plasuje się w środku na poziomie bardzo dobrym.
Ale może to też dlatego, że jednocześnie bardzo dużo sobie obiecywałam po tej...
2014-05-21
Po śmierci wszyscy, którzy za życia nie wyróżnili się niczym bardzo dobrym ani bardzo złym, zostają czyimś aniołem stróżem. Tak jest i z Margot. Tyle że ona jako Ruth ma za zadanie strzec samej siebie. Ponownie musi przejść przez wszystkie rodziny zastępcze, dom dziecka, małżeństwo, rozwód i nie tylko. Ma za zadanie kierować się czterema zasadami: obserwuj, chroń, rejestruj, kochaj. Jednak jak można bezczynnie patrzeć, gdy życie własne i bliskich chyli się ku upadkowi, a można było temu zapobiec... Czy Margot/Ruth poświęci swoją nieśmiertelną duszę na rzecz szczęścia swojej rodziny?
Może pamiętacie, jak przy okazji Red Rising pisałam o swoim szoku, gdy odkryłam, że zakupiona przeze mnie książka okazała się kolejną młodzieżówką. No to było dokładnie na odwrót. Wymieniając się, sądziłam, że to młodzieżówka. A potem z radością odkryłam, że właśnie nie!
Pokochałam tę książkę praktycznie od drugiego zdania:
"Gdy tylko przybyłam w zaświaty, Nandita powiedziała mi o tym bez żadnych wstępów, bez luźnej pogawędki przełamującej pierwsze lody. Znacie te rozmowy z dentystą, który przed wyrwaniem zęba pyta o wasze plany bożonarodzeniowe? Ni więc możecie mi wierzyć, nic takiego tu nie miało miejsca."
Rozpoczynając drugą stronę, krzyknęłam na głos: Uwielbiam tę książkę! Świadkowie potwierdzą... Uwielbiam jednocześnie prosty i piękny język autorki. Próbkę macie powyżej, ale bywają sto razy lepsze fragmenty.
Wyobrażenia pani Cooke na temat życia po śmierci po prostu mnie zachwyciły. To piękne w swej prostocie! Chociaż, niestety, czytałam już kilka książek z aniołami w tle, to ta jest absolutnie inna. Bardzo wyważona i nie wiem nawet czy powinno się ją zaliczyć do fantastyki...
Autorka stworzyła bardzo niebanalne postacie. Wystarczy spojrzeć na Margot: jest tak realistyczna, że aż wkurza! (Od teraz dla rozróżnienia będę pisała Margot i Margot-Ruth :)) Ich życia nie są usłane różami, chyba że ich kolcami, lecz jednocześnie nie do końca tragiczne. Jest jak każde inne życie. Pokochałam też innych bohaterów, chociaż ze względów objętościowych nie pozwolono mi się z nimi dłużej zapoznać...
Książkę czyta się niezwykle szybko. Skończyłam ją w jeden dzień, co stanowi mój rekord dla pełnowymiarowej powieści. Historia idzie do przodu gładko. Polecam absolutnie wszystkim! Nie zrażajcie się gatunkiem, bo tego chwilami w ogóle nie czuje się w czytaniu!
Po śmierci wszyscy, którzy za życia nie wyróżnili się niczym bardzo dobrym ani bardzo złym, zostają czyimś aniołem stróżem. Tak jest i z Margot. Tyle że ona jako Ruth ma za zadanie strzec samej siebie. Ponownie musi przejść przez wszystkie rodziny zastępcze, dom dziecka, małżeństwo, rozwód i nie tylko. Ma za zadanie kierować się czterema zasadami: obserwuj, chroń,...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-03
WOLĘ CZERWONEGO KAPTURKA
Siostra Valerie była piękna, dobra i urocza. A teraz nie żyje. Henry, przystojny syn kowala, próbuje pocieszyć Valerie, lecz jej zbuntowane serce bije mocniej dla kogoś innego - drwala uważanego za wyrzutka, Petera, który proponuje dziewczynie inne życie z dala od domu. Po brutalnym zabójstwie siostry świat Valerie zaczyna w szaleńczym tempie wymykać się spod kontroli. Od pokoleń gniew Wilka łagodzono comiesięczną ofiarą, jednak teraz nikt nie jest bezpieczny. Kiedy do wsi przybywa doświadczony pogromca wilkołaków, mieszkańcy dowiadują się, że bestia żyje pośród nich - może nią być każdy... Wkrótce okazuje się, że Valerie jako jedyna posiada zdolność rozumienia głosu potwora. Wilk mówi, że dziewczyna musi poddać się jego woli, zanim przeminie krwawy księżyc. W przeciwnym wypadku zginą wszyscy, których kocha.
Powiem bez ogródek: ta książka to niezły koszmarek. Jest to książka napisana na podstawie filmu i długo się zastanawiałam, jak ją oceniać. W końcu stwierdziłam, że skoro filmu nie oglądałam, to potraktuję to, jakby go nie było. Dlaczego? Bo ocena spadłaby jeszcze w dół.
W recenzjach czytałam o mrocznej atmosferze, a tu nie wiem od czego zacząć. Więc może zacznę od sprawy wbrew pozorom mniej ważnej, czyli od stylu i języka.
Od pierwszych stron zauważyłam dziwny styl pisania. Z początku był on tylko specyficzny, ale potem zrozumiałam, że jest on po prostu surowy i dosyć infantylny - moje opowiadania na przełomie podstawówki i gimnazjum były podobnej jakości. Fakt, że jest to debiut mógłby usprawiedliwiać, ale autorka chyba rzadko trzymała w ręku długopis (znaczy: rzadko pisała coś w wordzie). Będzie się to jeszcze powtarzało w kolejnych minusach.
A teraz dam upust swojej czytelniczej frustracji: NIE CIERPIĘ, KIEDY Z CZYTELNIKA ROBI SIĘ DEBILA, NAWET GDY JEST ON PRZECIĘTNIE INTELIGENTNĄ NASTOLATKĄ. Dziękuję, koniec wybuchu. Nigdy, przenigdy nie spotkałam książki zbudowanej na niemalże samych błędach rzeczowych. Przecież każdemu mogą się zdarzyć potknięcia!, powie ktoś zaraz. Mogą, to prawda. Jednakże większość z wymienionych poniżej potknięć jest na tyle głupia, że chyba każdy by je zauważył. Dlaczego? Bo to nieścisłości historyczne, proszę państwa.
Akcja dzieje w średniowieczu. Chyba, bo jeden z bohaterów, ojciec Solomon, o którym będę jeszcze pisała, był wdowcem. Czyli wiek jakiś XVII. Chociaż kto to wie.
Buenty:
-Zupełne ignorowanie mentalności na wsi w tamtym okresie. Dziewczyna obściskuje się publicznie z chłopakiem, lecz jednocześnie jest zaręczona przez rodziców wbrew własnej woli.
-Wieś jest wsią, ale za to jaką! Oprócz wielkiej liczby mieszkańców, posiada nawet więzienie.
-Żniwa na przełomie jesieni i zimy. Coś dodać?
-Po wspomnianych żniwach praktycznie brak zmęczenia.
-W chrześcijaństwie palenie ciał na stosach puszczanych na wodę.
-Wszyscy umieją pisać i czytać, chociaż o szkole ani słowa!
-Wieśniacy z łatwością rozpoznają słonia, mówi się o zabijaniu tygrysa [s. 311].
-No i jeden z moich debeściaków: zapałki!
Mam nadzieję, że nikt nie będzie uważał tego za czepialstwo; to się naprawdę rzucało w oczy podczas lektury! Z resztą nie tylko to. Wystąpiło mnóstwo błędów logicznych, których nie będę na szczęście wymieniać.
Teraz pora na moją opinię o kreowanych postaciach, która nie jest zbyt pozytywna. Przede wszystkim wspomniany ojciec Solomon. Autorka chyba opuściła tę lekcję, na której mówiono o tym, że w książkach młodzieżowych powinno zachować się neutralność religijną. A tutaj wszyscy duchowni są be - ojciec Auguste, bo przez całą książkę zachowywał się jak ciota, a ojciec Solomon, bo był okrutny i w ogóle. Powielono tu mnóstwo krzywdzących stereotypów. Ojciec Salomon m.in. uważa niepełnosprawnego Claude'a za opętanego i na siłę szuka wszędzie czarownic. Stosuje tortury i sam osądza. Nie waha się zabić swojego człowieka, którego ugryzł Wilk. A wszystko robi w imię "Boga". I żeby takie stereotypy promować w książkach dla młodzieży.
Co do pozostałych bohaterów, to nie mam o nich również najlepszego zdania. Valerie, jak można się domyślić, przypomina toczka w toczkę wszystkie typowe bohaterki paranormal romance. Natomiast wątek miłosny mógłby się obronić, gdyby... był. W książce nic się praktycznie nie dzieje, te 350 stron napędzają opisy nie wiem czego i wielka czcionka. Wątek miłosny jakby jest, ale go nie ma. Mimo że trójkąty królują ostatnio w literaturze młodzieżowej, to gdyby ten poprowadzić odpowiednio, mógłby wiele zyskać. A tak...
Muszę wspomnieć też o zakończeniu. Ono... nie miało trochę sensu. Niby wszystkie fakty złożyły się w całość, ale zabrakło czegoś. Od pierwszych stron myślałam, że Wilkiem jest babcia, co byłoby bardzo oryginalne i świetnie odnosiło się do baśni. A tu... często używane przez młodzież słowo: żal.
Ogólnie to chyba jedna z najgorszych przeczytanych przeze mnie książek. Od jedynki ratuje ją trzecia część, w której historia w miarę toczyła się do przodu. Największą zaletą tej książki jest prędkość czytania. Nawet do szaty graficznej muszę się przyczepić, bo a) trąci kiczem, b) przytłacza podczas lektury, c) zupełnie nie pasuje do tematu. Czy polecam, to odpowiecie sobie sami, a ja powtórzę za tytułem tej recenzji: wolę Czerwonego Kapturka.
WOLĘ CZERWONEGO KAPTURKA
Siostra Valerie była piękna, dobra i urocza. A teraz nie żyje. Henry, przystojny syn kowala, próbuje pocieszyć Valerie, lecz jej zbuntowane serce bije mocniej dla kogoś innego - drwala uważanego za wyrzutka, Petera, który proponuje dziewczynie inne życie z dala od domu. Po brutalnym zabójstwie siostry świat Valerie zaczyna w szaleńczym tempie...
2014-02-06
Od dłuższego czasu czekałam na tę książkę w bibliotece, starannie pielęgnując wspomnienie o "Cieniu Wiatru". Teraz mam ją w swoich łapkach.
Ciąg dalszy historii Daniela Sempere, bohatera "Cienia Wiatru". Minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Fermin Romero de Torres ma niedługo ożenić się ze swoją ukochaną Bernardą, lecz wydaje się, że coś go dręczy. Tymczasem pomimo okresu świątecznego interesy w księgarni "Sempere i synowie" idą dużo gorzej niż zwykle. Do czasu, gdy odwiedza ją tajemniczy człowiek, dawny znajomy Fermina. Za jego sprawą mężczyzna musi ponownie zmierzyć się ze swoją przeszłością, w tajemniczy sposób związaną z samym Danielem. Historia ta może jeszcze wiele zmienić w życiu ich obojga.
Z początku książka bardzo mnie zawiodła i zirytowała. Już po kilku stronach wiedziałam, że odnajdę tu atmosfery "Cienia...". Bo i nie jest to książka o dojrzewaniu, tylko raczej o podejmowaniu ważnych decyzji. W całej swojej fabule wydaje się być bardziej zwyczajna. Choć dla mnie tak naprawdę zaczyna się dopiero z początkiem opowieści Fermina.
Pragnę wierzyć, że historię tę autor stworzył w oparciu o prawdziwe zeznania z tamtych lat. Bo większa część książki traktuje właśnie o okrucieństwach reżimu generała Franco, których ofiarą również stał się bohater. Ukazuje również trochę codzienny tragizm powojennej biedy i sytuacji nieustawicznego oskarżenia ludzi o powiązania z komunistami i im podobnymi. Dla mnie najbardziej przerażająca była scena w szpitalu z chorą Isabellą.
Istnieje tam również mnóstwo pobocznych wątków, m.in. naczelnika Mauricia Vallsa, który jest tutaj jedną z najbardziej charakterystycznych postaci, jakich wiele było w tamtych czasach i wiele jest dzisiaj. Zafón świetnie kreuje swoich bohaterów, sprawiając, że nie sposób ich ze sobą pomylić, a jednocześnie wciąż nam czymś zaskoczyć (wieczór kawalerski Fermina i Sempere senior). Jego historie są jak wyjęte z życia i zachwycają swoją drobiazgowością.
Mimo że "Więzień Nieba" jest trochę słabszy od "Cienia Wiatru" ze względu na samą fabułą, to niezmiernie mi się podobał i dołącza do grona moich ulubionych książek. Bardzo polecam każdemu i zaczynam polować na "Grę Anioła".
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/
Od dłuższego czasu czekałam na tę książkę w bibliotece, starannie pielęgnując wspomnienie o "Cieniu Wiatru". Teraz mam ją w swoich łapkach.
Ciąg dalszy historii Daniela Sempere, bohatera "Cienia Wiatru". Minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Fermin Romero de Torres ma niedługo ożenić się ze swoją ukochaną Bernardą, lecz wydaje się, że coś go dręczy. Tymczasem pomimo okresu...
2014-09-22
2014-07-24
Południe Stanów Zjednoczonych oraz dawny Dziki Zachód są zupełnie inne niż Nowy Jork, Chicago czy Kalifornia. Styl życia na prerii zadziwia nawet tych, którzy dobrze znają Amerykę. [...]
Rzecz dzieje się współcześnie, w Arizonie, przy granicy z Meksykiem. Dziki Zachód dawno przestał być dziki, ale mieszkańcy prerii wciąż o tym zapominają. Posłuchajcie...
[fragmenty opisu z okładki]
Nie zamierzam ukrywać, że pana Wojciecha ubóstwiam w każdej postaci (i pozwalam sobie nazywać go panem Wojciechem). Co niedziela oglądam na TVP2 "Boso przez świat" i mimo że chyba każdy odcinek oglądałam po trzy razy, to nie zamierzam przestawać. I jako że pan Wojciech jest "fajnym człowiekiem", to pisze też książki. I zawsze dam 10/10, nie czytając ich nawet (ale tym razem czytałam!!! :)).
"Dotychczas pisałem książki o Indianach z Amazonii - było dziko i egzotycznie. To jest o kowbojach z Arizony, i też będzie dziko i egzotycznie." [s. 7]
No właśnie. Ja, Tomasz Niedowiarek, nie za bardzo w to wierzyłam. Bo Amazonia zawsze da nam jakieś fajne przeżycia, ale pisać o Stanach? Bałam się. I nie potrzebnie.
Cała książka jest właściwie zbiorkiem anegdot o życiu na prerii, które nieustannie kojarzyły mi się z felietonami. I równie dobrze je się czytało. Całość okraszona jest specyficznym tamtejszym humorem, zachwytami autora nad wolnością w wydaniu amerykańskim oraz amerykańskim stylem życia, specyficznymi poglądami tegoż autora, klimatycznymi zdjęciami i nastrojem letniego niecnierobienia. Pan Wojciech w świetny sposób przekazał mentalność "współczesnych kowbojów" i sam jej trochę zażył.
Z tej książki bucha "totalny chillout". Ktoś, kto wymyślił datę premiery w środku lata był WIELKIM GENIUSZEM. Bo tę książkę najlepiej czytać sobie w cieniu w ogródku, opcjonalnie na balkonie/plaży, gdy wokół trzydzieści stopni Celsjusza. Ja niestety czytałam na szpitalnym łóżku (ale trzydziestostopniowy upał również mi towarzyszył -_-), ale i tak czułam się świetnie. Mimo że książka zachęca do zakupu domku na prerii, to ja chyba jednak pozostanę przy książkach pana Wojciecha.
Ogółem książka to po prostu kolejny świetnie się zapowiadający bestseller w dorobku autora. Przyciągnie nowych fanów i ucieszy starych. Jak najbardziej polecam każdemu.
miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Południe Stanów Zjednoczonych oraz dawny Dziki Zachód są zupełnie inne niż Nowy Jork, Chicago czy Kalifornia. Styl życia na prerii zadziwia nawet tych, którzy dobrze znają Amerykę. [...]
Rzecz dzieje się współcześnie, w Arizonie, przy granicy z Meksykiem. Dziki Zachód dawno przestał być dziki, ale mieszkańcy prerii wciąż o tym zapominają. Posłuchajcie...
[fragmenty opisu...
2014-09-13
więcej recenzji na: miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Rodzina Creedów przeprowadza się do małego miasteczka, by zamieszkać w swoim wymarzonym domu. Stoi on przy ruchliwej drodze, gdzie niejednokrotnie ginęły zwierzęta okolicznych mieszkańców. Dzieci chowały je na własne ręcznie stworzonym cmentarzu w środku lasu: Cmętarzu Zwieżąt. Budzi on grozę w sercach ludzi, lecz nikt nie domyśla się prawdy... I powtarzają historię, nie słuchając ostrzeżeń...
Smętarz (wolę tę wersję tytułu) czytałam miesiąc. Serio. Gdyby nie samozaparcie i możliwość przedłużania terminu w bibliotece przynajmniej dwa razy zaprzestałabym lektury, a książkę oddała. Dlaczego więc dałam tak wysoką ocenę? Bo jest to świetna książka, a tylko ja się akurat tak zawsze męczę na horrorach.
Wstyd się przyznać, ale to pierwsza książka Kinga w moim dorobku czytelniczym, jednak na pewno nie ostatnia. To co najbardziej mnie zachwyciło w tym autorze, to umiejętność budowania nastroju: najpierw małomiasteczkowego spokoju, później rozmytego napięcia, aż w końcu czystej grozy. Czyli tego, co tygryski lubią najbardziej.
Drugą zaletą jest sposób konstrukcji charakterów. PPP nie są nikim nadzwyczajnym – zwyczajna rodzina. Ich moc stanowią doświadczenia. Mają być tylko idealnym tłem na wydarzeń, co wyjątkowo mi nie przeszkadzało. Louis był lekko wkurzający w swoim ograniczeniu, lecz nikt inny nie sprawdziłby się tak dobrze w powierzonej mu roli.
Co do całego pomysłu, to wspomnę o miłym zaskoczeniu, jakie wywołało u mnie zrozumienie roli, jaką odgrywa tytuł. Ale cichosza ;) Mam wrażenie, że jest to jedna z pierwszych książek o tematyce zombie, która jednak nie zupełnie o tym jest… Hmm. Ciężko o tym pisać, trzeba przeczytać :)
Książkę czyta się powoli, co z pewnością wpłynęło na mój "zapał". Jakieś wady? Może zbyt krótkie zakończenie. Akcja rozwija się bardzo długo, by w końcu wybuchnąć człowiekowi prosto w twarz. Ale kto by się przejmować moim czepialstwem. Smętarz Zwierząt to po prostu idealny, wzorcowy horror. Jak najbardziej polecam.
więcej recenzji na: miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Rodzina Creedów przeprowadza się do małego miasteczka, by zamieszkać w swoim wymarzonym domu. Stoi on przy ruchliwej drodze, gdzie niejednokrotnie ginęły zwierzęta okolicznych mieszkańców. Dzieci chowały je na własne ręcznie stworzonym cmentarzu w środku lasu: Cmętarzu Zwieżąt. Budzi on grozę w sercach ludzi, lecz...
2014-10-13
2014-06-23
Liesel Meminger swoją pierwszą książkę kradnie podczas pogrzebu młodszego brata. To dzięki „Podręcznikowi grabarza” uczy się czytać i odkrywa moc słów. Później przyjdzie czas na kolejne książki: płonące na stosach nazistów, ukryte w biblioteczce żony burmistrza i wreszcie te własnoręcznie napisane… Ale Liesel żyje w niebezpiecznych czasach. Kiedy jej przybrana rodzina udziela schronienia Żydowi, świat dziewczynki zmienia się na zawsze…
[źródło: okładka]
Tak, wiem, teraz wszyscy piszą o tej książce. I w 99% przypadków dobrze. Ja również nie zamierzam się wyłamywać z tego schematu, bo książka ta jest naprawdę genialna.
"Zabił się, bo kochał życie."
Zacznę od narracji, bo to chyba jej, niestety, poświęcałam najwięcej uwagi. Z początku szalenie mnie irytowała. Rozumiecie, dla mnie narracja musi być albo pierwszoosobowa, albo niewidoczna. A tutaj narrator, Śmierć, co i rusz wtrącał(a) swoje trzy grosze. W dodatku, jak to Śmierć, był(a) okropnie lakoniczna w opisie najbardziej wzruszających momentów. Z biegiem kartek przyzwyczajałam się jednak do tego, by w końcu zrozumieć, ile dodaje to uroku całej historii. A ona posiada go mnóstwo.
Cała historia składa się z masy całkiem nieważnych wydarzonek, kojarzących mi się z książkami dla dzieci. Z czasem jednak obrastają one wydarzeniami całkiem poważnymi, wojną, nazizmem. I taka też pozostaje ta książka: lekka i optymistyczna. Jednocześnie czytamy o zbrodniach hitlerowskich i opisach szczęśliwego dzieciństwa. To nieco przerażające i jednocześnie piękne.
"Myślę, że się bał. Rudy Steiner bał się pocałować złodziejkę książek. Tak długo o tym marzył. Tak niewiarygodnie mocno ją kochał. Kochał ją tak bardzo, że już nigdy jej o to nie poprosił i zszedł do grobu, nie zaznawszy smaku jej ust."
Choć historia jest w pełni fikcyjna, to moim zdaniem mogłaby się wydarzyć naprawdę. Oszczędzono w niej oczywiście drastycznych opisów wszelkich wojennych okropności, ale w pełni oddaje atmosferę tamtych lat młodszemu czytelnikowi. Scena, w której śmierć siedzi sobie na dachu komór gazowych i zbiera dusze zmarłych mówi chyba sama za siebie.
Postacie też są bardzo realistyczne i nie sposób ich nie pokochać. Według mnie, to okrucieństwo ze strony autora. Największą dawką miłości obdarzyłam chyba Rosę, która na stałe zajęła miejsce w moim serduchu (razem z wszystkimi przekleństwami, wyzwiskami i znaczną duszą). Po zakończeniu byłam tak zmaltretowana psychicznie, że poszłam przytulić się do mamy (czego na co dzień zbyt często nie robię).
"Śmierć nie czeka na nikogo, a jeśli czeka, to niezbyt długo."
Nie potrafię napisać o tej książce nic więcej, niż napisali inni. To TRZEBA przeczytać. Polecam absolutnie wszystkim, i starszym, i młodszym.
miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Liesel Meminger swoją pierwszą książkę kradnie podczas pogrzebu młodszego brata. To dzięki „Podręcznikowi grabarza” uczy się czytać i odkrywa moc słów. Później przyjdzie czas na kolejne książki: płonące na stosach nazistów, ukryte w biblioteczce żony burmistrza i wreszcie te własnoręcznie napisane… Ale Liesel żyje w niebezpiecznych czasach. Kiedy jej przybrana rodzina...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-23
Choć spodziewałam się w miarę kolejnych części pan Pilipiuk nieco wyrobi się, to się zawiodłam. Wspomniane w recenzjach poprzednich tomów wady denerwowały mnie jeszcze bardziej. Muszę jednak przyznać, iż konstrukcja całości mocno się poprawiła, a powieść jest bardziej spójna. Jednak nie są spójne wszystkie trzy części jako całość. Każdy opowiada o czymś innym i to w sumie przypadek, że części są akurat trzy. Dlatego moim znaniem nie powinno się nazywać tego trylogią. Przy ostatnim tomie zrezygnowałam też z określenia: powieść młodzieżowa, bo tu już jej cech zupełnie nie zauważam. Jest to jednak kawałek porządnej, szybko czytającej się literatury i polecam wszystkim fanom Pilipiuka (bo innym ma prawo się to nie podobać).
Choć spodziewałam się w miarę kolejnych części pan Pilipiuk nieco wyrobi się, to się zawiodłam. Wspomniane w recenzjach poprzednich tomów wady denerwowały mnie jeszcze bardziej. Muszę jednak przyznać, iż konstrukcja całości mocno się poprawiła, a powieść jest bardziej spójna. Jednak nie są spójne wszystkie trzy części jako całość. Każdy opowiada o czymś innym i to w sumie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-22
Pod pewnymi względami lepsze i gorsze od poprzedniej części. Pewne błędy stają się jeszcze bardziej irytujące. A więc ogólne czepianie się do wszystkiego co związane ze współczesną edukacją. I załatwianie wszystkich problemów przy użyciu nieaktualnej legitymacji ABW (czy autor nie pomyślał, że nawet głupią kartę wstępu na basen trzeba zwracać, a co dopiero taki dokument?!). Jednocześnie akcja na szczęście przyspiesza. Dużo więcej wydarzeń i akcja jakby bardziej zamknięta. Chociaż Bractwo Drugiej Drogi wciąż mnie straszliwie denerwuje.
No i ostatnie: TO WCIĄŻ NIE JEST SERIA DLA MŁODZIEŻY! Nie sądzę, żeby wielu moich rówieśników było w stanie przeczytać choćby pół pierwszej części...
Ale ogólnie polecam.
Pod pewnymi względami lepsze i gorsze od poprzedniej części. Pewne błędy stają się jeszcze bardziej irytujące. A więc ogólne czepianie się do wszystkiego co związane ze współczesną edukacją. I załatwianie wszystkich problemów przy użyciu nieaktualnej legitymacji ABW (czy autor nie pomyślał, że nawet głupią kartę wstępu na basen trzeba zwracać, a co dopiero taki dokument?!)....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-20
Nie sądziłam, że po tylu przeczytanych powieściach Pilipiuka ten autor jest w stanie mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Cieszę się, iż się myliłam.
Przede wszystkim pomysł i fabuła. Świetna! Historia typowo Pilipiukowa, choć jakby bardziej stonowana. Nie ma tu zbyt dużo akcji, ale po pierwsze traktuję to jako wstęp do całej trylogii, a po drugie: przecież to Pilipiuk!
Ale jeśli ma to być powieść dla młodzieży, to kilka ważnych punktów zostało opuszczonych. Przede wszystkim szkoła: już po kilku stronach każdy, kto chowa w swej pamięci jakieś wspomnienia o tej instytucji lub, co gorsza, do niej uczęszcza, od razu zauważy mnóstwo nieścisłości. To ważne!
Warstwa emocjonalna również nie jest najmocniejsza. Ciągle mnie dziwi łatwość, z jaką kuzynka Katarzyna przyjmuje do wiadomości istnienie czterystuletniej krewnej oraz wampira, a w dodatku decyduje się z nimi zamieszkać! Czy oni jej w tym CBŚ tak wyprali mózg, że nic nie jest w stanie wytrącić jej z równowagi?...
Muszę również zwrócić uwagę na opis z tyłu okładki. Nie dość, że o treści nie mówi nam nic, to to, co miało nas zaciekawić nijak się ma do prawdziwych wydarzeń...
Mimo kilku niedociągnięć jest to jedna z lepszych powieści Pilipiuka. Czyta się ją niezwykle łatwo, szybko i przyjemnie. Nie ma w sobie za dużo wartości, a wszystkie wydarzenia składające się na akcję uważam za najsłabszy element, ale mimo to jest bardzo dobry kawałek literatury i już nie mogę się doczekać, gdy dostanę kolejne części. Polecam, choć niekażdemu.
Nie sądziłam, że po tylu przeczytanych powieściach Pilipiuka ten autor jest w stanie mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Cieszę się, iż się myliłam.
Przede wszystkim pomysł i fabuła. Świetna! Historia typowo Pilipiukowa, choć jakby bardziej stonowana. Nie ma tu zbyt dużo akcji, ale po pierwsze traktuję to jako wstęp do całej trylogii, a po drugie: przecież to Pilipiuk!
Ale jeśli...
2014-05-26
Przyszłość. Społeczeństwo miasta San Francisco zostało podzielone na 5 frakcje, odpowiadające 5 cnotom: Erudycję, Altruizm, Nieustraszoność, Serdeczność i Uczciwość. Każdy w wieku szesnastu lat musi przejść test, który wyłoni mu jego przeszłość. Jeśli wyjdzie ci więcej niż jeden wynik, zostaniesz Niezgodnym.
Tris również jest taka. Pasuje jednocześnie do swojego rodzinnego altruizmu, nieustraszoności oraz erudycji. Musi się ukrywać i wybiera to drugie. Rozpoczyna trening, podczas którego odkrywa mroczne sekrety ustroju.
Dylematy, dylematy, dylematy... Chyba muszę odstawić nieco młodzieżowe dystopie, bo zaczynają mi się przejadać i nie podobać. A może to nie ze mną jest problem, tylko z autorami?
Ogólnie pomysł był świetny, bardzo przypadł mi do gustu. Społeczeństwo podzielone na frakcje... Państwo chcące kontrolować w ten sposób obywateli... Ale pojawiają się niezgodni, nie pasujący do jednego schematu. Autorka podkreśla cały czas ich niezwykłość, traktuje jako coś nienormalnego. A kiedy dłużej nad tym pomyślałam, to właśnie niezgodność jest normalna. Człowiek jest z natury różnorodny. No i z jednej strony autorka podkreślała, jak poszczególni bohaterowie, nawet ci "normalni", odnajdują w sobie jakieś inne cechy, ale z drugiej strony cały czas podkreślała "nienormalność" niezgodnych. Przeczytawszy ten akapit stwierdzam, że brzmi to jak bełkot, ale tak właśnie się czułam czytając.
<i> Chcę być odważny, bezinteresowny i mądry, i życzliwy, i uczciwy. </i> [s. 308 - nie szukajcie tam tego w wydaniach papierowych]
Jednak frakcje nie mają samych wad. Autorka musiała się nieco napracować, by wyszczególnić te 5 najważniejszych cech tak, by każdy zawód można było do czegoś podpasować. Za to spory plus. Chociaż cierpiałam z powodu małej ilości informacji na temat świata przedstawionego... -_-
A teraz kolejny minus. Główna bohaterka... Od kilku miesięcy nie spotkałam równie beznadziejnej postaci (ostatnim razem była chyba Przędza Gennifer Albin - recenzja TUTAJ). Tris z początku była znośna, lecz w miarę upływu czasu odkrywałam w niej kolejne wady, nieścisłości i wylewającą się wszelkimi dziurami (głównie ustami) głupotę. Kiedy Cztery ją wyśmiewał publicznie, chyba każdy domyślał się, że chce ją chronić. Każdy oprócz samej zainteresowanej. Bo ona potem rzucała się na niego z pięściami. On jej to tłumaczył, a następnym razem: dawaj od nowa. Po 300 stronach to naprawdę irytowało.
<i> Jesteś głupia, Triss </i> [305 - jw. by Cztery]
Najsłabiej dopracowanym elementem były moim zdaniem "odwiedziny" u Erudytów. Po pierwsze: po kiego grzyba ona tam lazła. Aha, przepraszam - było jej ciężko po jednej z prób, bo Cztery jej nie wspierał. Tam została złapana, a tłumacząc się, powiedziała (bo "frakcja ponad krwią"), że nienawidzi swojej rodziny. A, dodajmy, uciekała do brata. Oczywiście usatysfakcjonowani, hiperprzebiegli Erudyci nie zauważają, że całość się kupy nie trzyma.
Wspomniałam już o Cztery. Jest to książkowy przystojniak. Uwaga! Nie ma, przynajmniej w pierwszej części, trójkącika. Uff..., odetchnęła z ulgą Marre. Autorka oszczędziła na potencjalnych ukochanych, ale za to świetnie "wyposażyła" tego jednego. Jest naprawdę cudowny, co mówi osoba niezwykle wybredna w kwestii książkowych facetów. Ma jedną wadę: brak gustu do dziewczyn ;)
Mimo wymienionych wad książkę czyta się szybko i mogę spokojnie zaliczyć ją do milusich zapychających czas książeczek. Gdyby tak nie irytowała, może przeczytałabym drugą część. A tak się waham. Fankom młodzieżowych dystopii jednak na pewno się spodoba, więc im polecam. A pozostali niech czytają na własne ryzyko.
miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Przyszłość. Społeczeństwo miasta San Francisco zostało podzielone na 5 frakcje, odpowiadające 5 cnotom: Erudycję, Altruizm, Nieustraszoność, Serdeczność i Uczciwość. Każdy w wieku szesnastu lat musi przejść test, który wyłoni mu jego przeszłość. Jeśli wyjdzie ci więcej niż jeden wynik, zostaniesz Niezgodnym.
Tris również jest taka. Pasuje jednocześnie do swojego rodzinnego...
2014-03-02
2014-07-15
Trzymasz w dłoniach miejsce jedyne w swoim rodzaju: maleńką wyspę, będącą dziełem ludzkich rąk, położoną w zatoce Nagasaki i od dwustu lat pełniącą rolę jedynej bramy łączącej Japonię z Zachodem. Wiek XVIII dogorywa, gdy przybywa na nią młody holenderski urzędnik z zamiarem zbicia fortuny. Zamiast tego traci głowę dla kobiety. Wyjdź na ulice Dejimy, wmieszaj się w tłum podstępnych handlarzy, szpiegów, tłumaczy, sług i konkubin na styku dwóch kultur. W tej opowieści o prawości i zepsuciu, namiętności i potędze kluczem jest władza - władza nad bogactwami, umysłami i nad samą śmiercią.
źródło: okładka
Uch, wreszcie skończyłam. Czy to znaczy, że czytało się źle? Nie! Tyle, że powoli... -_-
Od początku zachwyciły mnie barwne, działające na wyobraźnię opisy. Wprowadzają one czytelnika w genialną atmosferę i pozwalają mu zanurzyć się w tej pięknej historii. Język jest prosty, ale bardzo dobrze pasuje moim zdaniem do całokształtu.
Wątek miłosny jest bardzo spory i z początku myślałam, że trafiłam na zakamuflowany romans historyczny. Dopiero później zrozumiałam, że na szczęście nie (czuję awersję do tego gatunku). Mimo wszystko zajmuje on dużo miejsca, więc jeśli ktoś szczególnie tego nie lubi, to książka raczej nie dla niego. Ja, pomimo początkowej niepewności, czuję się do tego przekonana. David Mitchell opisał wszystko delikatnie i romantycznie, ale bez przesady. Ostrzegam: kończy się niebanalnie i zakończenie to chyba najlepszy element całości.
Równie dużo miejsca zajmują szczegóły handlu pomiędzy Holendrami i Japończykami oraz zawiłości polityki Cesarstwa. O ile pierwsze było ciekawe, to przy drugim powiewało nudą. Szczególnie, gdy w tym samym czasie moglibyśmy obserwować lody Orito w zakonie... Mimo wszystko widać, że autor starał się ułatwić czytelnikowi zrozumienie tych spraw i za to duży plus.
Czy zmieści się tu coś jeszcze? Ano zmieszczą się świetni bohaterowie, których naprawdę polubiłam. Jacob z początku zachowuje się jak totalny przygłup (w końcu się zakochał!), ale potem naprawdę nie sposób nie czuć sympatii do niego i jego błędów, których jest mnóstwo. W kwestii pozostałych Europejczyków, to trochę zlali mi się w jedno. Oczywiście, kojarzę ich trochę, ale przy tak małej ich liczbie, autor mógł trochę "zaszaleć". Praktycznie wszyscy występujący w książce Japończycy stoją na linii kontrastu starego z nowym. Starsi to w większości tradycjonaliści, ale młodsi widzą szanse, jakie niesie ze sobą europejska nauka i nie tylko. Cały czas jednak wyznają japońską mentalność i nie tylko.
Tym, czego najbardziej brakowało mi w tej książce, było posłowie. Moim zdaniem w powieściach historycznych to standard. Fakt, jest jakieś mikroskopijne początkowe Od autora, ale ja wymagam więcej.
Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta jest po prostu książką piękną. Już podczas lektury Atlasu Chmur tego autora (recenzja TUTAJ) czułam, że elementy powieści historycznej mają niesamowity potencjał, ale dopiero tutaj poczułam, jak wielki. Autor wplótł tutaj swoje wątki filozoficzne i efekt końcowy jest naprawdę wspaniały. Polecam, a sama idę poszperać w poszukiwaniu jakiejś innej powieści o historii Japonii.
miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Trzymasz w dłoniach miejsce jedyne w swoim rodzaju: maleńką wyspę, będącą dziełem ludzkich rąk, położoną w zatoce Nagasaki i od dwustu lat pełniącą rolę jedynej bramy łączącej Japonię z Zachodem. Wiek XVIII dogorywa, gdy przybywa na nią młody holenderski urzędnik z zamiarem zbicia fortuny. Zamiast tego traci głowę dla kobiety. Wyjdź na ulice Dejimy, wmieszaj się w tłum...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-20
Przełom XVIII i XIX wieku. Elżbieta Bennet wraz rodzicami i czterema siostrami mieszka w posiadłości Longbourn w hrabstwie Hertfordshire. Dziewczęta muszą dobrze wyjść za mąż, by, wedle prawa majoratu, po śmierci ojca i przejęciu majątku przez ich krewnego, pastora Collinsa, móc utrzymać matkę i ewentualne niezamężne siostry. Problemem dla nich może być jednak brak posagu i dosyć przeciętne pochodzenie. Niespodziewanie pobliską posiadłość kupuje niezwykle zamożny pan Bingley. Sąsiad wkrótce wyprawia bal, na którym Elżbieta poznaje jego przyjaciela, pana Darcy'ego...
Do tej książki podchodziłam z rezerwą. Staram się od czasu do czasu przeczytać coś z klasyki romansu (w ten sposób poznałam "Wielkiego Gatsby'ego"), więc wcześniej czy później musiałam trafić na tę pozycję. Z początku czytanie szło mi opornie. Nieco przegadane dialogi, kompletny brak opisów, archaiczny język i ogólnie powolne tempo akcji nie zachęcały. Więc lekturę przerwałam, by powrócić do niej po jakimś miesiącu.
I dałam się wciągnąć. Odkryłam całość jakby na nowo. Świetny klimat, chociaż opisów wciąż trochę brakowało. Mieszane uczucia miałam tylko co do głównej bohaterki. Elżbieta jest taka... Fakt, na tle innych dziewcząt wypada pozytywnie, ale nie zmienia to faktu, że jej impulsywność oraz pozorna niedostępność potrafią zirytować. Pokochałam za to państwa Bennet. Matkę raczej za sposób przedstawienia jej charakteru i sposoby myślenia, w którym nie była odosobniona. Ale pan Bennet był, mało literackie słowo, rozwalający. Niektóre jego wypowiedzi w stosunku do żony po prostu rozkładały na łopatki. Ale i tak najlepszy był Darcy. Chociaż nie mam skłonności do zakochiwania się w bohaterach książkowych to on był po prostu boski *_* Zaczęłam rozumieć Elżbietę.
Skoro jesteśmy przy tym, to nie sposób nie wspomnieć w romansie o wątku miłosnym. A on był całkiem... przyjemny. Dużym zaskoczeniem było to, że współczesne Jane Austen autorki nie pochwalały chyba jeszcze miłości od pierwszego wrażenia. Tytułowa duma i uprzedzenie Elżbiety w stosunku do Darcy'ego była świetnie przedstawiona, aż momentami chciałam krzyczeć: NO POWIEDZ MU, IDIOTKO, ŻE GO KOCHASZ I BĄDŹCIE JUŻ RAZEM DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE!!! Na szczęście tego nie zrobiłam. Oczywiście chwilami następowały u mnie chwile zwątpienia w jakość powieści, ale kilka rozdziałów dalej autorka znowu serwowała nam jakieś zaskakujące wydarzenie.
Jane Austen przedstawiła też, raczej niechcący, świetne wprowadzenie w świat drobnego ziemiaństwa w owych czasach i w mentalność tamtych ludzi. Praktycznie każdy bohater reprezentuje inny charakter i mentalność. Doskonale też opisała moim zdaniem panujące konwenanse. Najbardziej widać to po ucieczce Lidii - kiedy wyszła ona za Wickhama, nikt już praktycznie nie miał jej tego za złe, mimo że groziło to zniszczeniem reputacji wszystkich sióstr. Właśnie dzięki temu przystępnemu ukazaniu realiów powieść ta jest tak popularna obecnie.
Jednak jaki był największy mankament książki? Język i tłumaczenie. O zgrozo. "Dumę..." przetłumaczono na polski po raz pierwszy w latach pięćdziesiątych i ten przekład jest nadal najpopularniejszy. Jednak jest ono tak kiepskie, że głowa boli. Wszystko wina stylizacji językowej, która z marnym językiem tłumaczki stworzyło małego koszmarka dla uczniów. Po prostu trąci myszką.
Jednakże książkę bardzo polecam, chociaż może nie jako lekturę. Ta pozycja jest po prostu obowiązkowa dla każdego mola książkowego, ale należy przeczytać ją z własnej woli. Z przyjemnością sięgnę po inne książki autorki oraz po ekranizację, szczególnie, że uwielbiam Keirę Knightley.
Przełom XVIII i XIX wieku. Elżbieta Bennet wraz rodzicami i czterema siostrami mieszka w posiadłości Longbourn w hrabstwie Hertfordshire. Dziewczęta muszą dobrze wyjść za mąż, by, wedle prawa majoratu, po śmierci ojca i przejęciu majątku przez ich krewnego, pastora Collinsa, móc utrzymać matkę i ewentualne niezamężne siostry. Problemem dla nich może być jednak brak posagu i...
więcej Pokaż mimo to