-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant977
Biblioteczka
2023-12-23
2023-03-23
Odlot totalny! Szalony trip poza granice wyobraźni. Fantastyczna jazda w dalekie wymiary i odległe czasy. Hipnozy, mentiony, aury, pałace pamięci, nie tylko czytanie, ale i grzebanie w myślach. Zjawiska i zdolności, które filozofom się nie śniły. Cała gama piekielnie barwnych postaci, oryginałów do kwadratu! Irytujący, uroczy, antypatyczni, przesympatyczni - do wyboru do koloru! Absolutnie niemożliwa do przewidzenia historia - każda kolejna strona każdy kolejny akapit to niewiadoma. Nie mam pojęcia na jakich bajkach wychowała się Marketa Pilatova, że dziś posiada tak niebotyczną wyobraźnię, ale domyślam się, że Krecik to to nie był. Chyba, że Krecik na dopalaczach. Albo Gumisie podkręcane sokiem z gumijagód na bazie super hiper energetyków. Wspaniałe, cudowne szaleństwo! I zapewne teraz wszyscy myślicie, że “Ciemna strona” to radosna, ujmująca komedyjka. Nic bardziej mylnego! Marketa Pilatova, owszem, nie stroni od komizmu, prześmiesznych dialogów i sytuacji, ale pod płaszczykiem tej wszechobecnej wesołości skrywa się przygnębiająca, daleka od banałów opowieść o tak sztampowych tematach jak odwieczna walka dobra ze złem, niezrozumienie i odrzucenie. Bohaterowie Pilatovej to jednostki w głębi duszy nieszczęśliwe, przepełnione smutkiem, zmagające się z demonami przeszłości - co skutecznie udaje im się maskować etykietą “odmienności” czy często okazywanym poczuciem humoru. Ta z pozoru czysto rozrywkowa opowieść będąca bardzo oryginalną, umiejętnie sporządzoną i celująco wykonaną mieszanką fantastyki, realizmu magicznego i kryminału w rzeczywistości skrywa w sobie bogactwo treści i zmusza czytelnika do pochylenia się nad - zarówno wiecznie aktualnymi jak i nowo-otrzymanymi w pakiecie z cudownymi odkryciami XXI-wieku - problemami. Pilatova napisała powieść niejednoznaczną, wielowarstwową, ze zmuszającym do długich rozmyślań drugim dnem. Czeska pisarka obdarowała czytelników historią tak bogatą, że można o niej rozmawiać godzinami, po wielokroć analizować w głowie, a i tak zawsze znajdzie się coś więcej, coś jeszcze do dodania.
www.instagram.com/joannaoksiazkach/
www.facebook.com/joannaoksiazkachfb/
Odlot totalny! Szalony trip poza granice wyobraźni. Fantastyczna jazda w dalekie wymiary i odległe czasy. Hipnozy, mentiony, aury, pałace pamięci, nie tylko czytanie, ale i grzebanie w myślach. Zjawiska i zdolności, które filozofom się nie śniły. Cała gama piekielnie barwnych postaci, oryginałów do kwadratu! Irytujący, uroczy, antypatyczni, przesympatyczni - do wyboru do...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-14
Zawładnęła mną ta książka. Zafascynowała, zaangażowała i pochłonęła totalnie. Pozycja autorstwa Janki Kaempfer Luis to ten typ literatury faktu, do którego mam wyjątkową słabość - osobiste intymne wspomnienia, próba rekonstrukcji historii rodzinnej na podstawie skąpych skrawków informacji, nielicznych przebłysków pamięci i skrupulatnie prowadzonego prywatnego śledztwa. Autorka córka Żydów - intelektualistów - enigmatycznej piękności, bohaterki Powstania Warszawskiego Ireny Gelblum i znanego dziennikarza Ignacego Waniewicza kawałek po kawałku, okruszek po okruszku dopasowując kolejne rozsypane po całym kraju i całym świecie puzzle rekonstruuje liczącą kilkanaście dekad historię swojej najbliższej rodziny. Intymna opowieść Kaempfer Luis to pasjonująca, bogata w mało znane fakty sięgająca końca XIX wieku lekcja historii Polski i dziejów mieszkającej tu ludności Żydowskiej. Przeciekawe są fragmenty o kiedyś przepięknych luksusowych kamienicach warszawskich wybudowanych przez przodków autorki jak i o sytuacji Żydów na wiejskich ziemiach w pierwszych dekadach po 1900 roku. W końcu i czas II Wojny Światowej - pomimo bardzo dobrej znajomości tego okresu - opowieść Kaempfer Louis w żadnym momencie mnie nie nużyła. Korzystając z pomocy m.in. Marka Edelmana i Remigiusza Grzeli autorka „na naszych oczach” poznaje całkiem inne wcielenie swojej dosyć surowej, oschłej matki - kobietę odważną, pełną empatii i dobroci, ryzykującą swoje życie dla innych.
Przejmująca jest to opowieść. Niesamowita, piękna i pełna smutku historia. Jestem pewna, że to jedna z tych książek, które zostaną we mnie na długie długie lata.
www.instagram.com/joannaoksiazkach/
www.facebook.com/joannaoksiazkachfb/
Zawładnęła mną ta książka. Zafascynowała, zaangażowała i pochłonęła totalnie. Pozycja autorstwa Janki Kaempfer Luis to ten typ literatury faktu, do którego mam wyjątkową słabość - osobiste intymne wspomnienia, próba rekonstrukcji historii rodzinnej na podstawie skąpych skrawków informacji, nielicznych przebłysków pamięci i skrupulatnie prowadzonego prywatnego śledztwa....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-30
Węgierska wieś początku XX-wieku, reportaż kryminalny, kobiety trucicielki-morderczynie mężczyzn. Brzmi szalenie intrygująco, prawda? Brzmi - to słowo klucz, Szanowni Państwo! Sprawne i godne tak nieprzeciętnego i mało znanego tematu wykonanie przerosło autorkę. Zacznijmy od tego, że oryginalny wydawca już na wstępie wprowadza czytelnika w błąd kategoryzując “Wioskę Wdów” jako literaturę faktu, a dokładnie - reportaż. I tu trzeba pochwalić polskie wydawnictwo, że konsekwentnie uczciwie reklamują książkę McCracken jako “powieść z kategorii true crime”. Reportaż fabularyzowany? Też pasuje idealnie. Mnóstwo w tej książce drobiazgowych opisów dokładnych przemyśleń i zachowań bohaterów (osób rzeczywistych - nie fikcyjnych) czy szczegółowych wydarzeń - relacjonowanych minuta po minucie. Skąd McCracken posiadała tak gruntowną wiedzę o zdarzeniach mających miejsce ponad 100 lat temu w maleńkiej, zapyziałej węgierskiej wiosce? Próżno szukać odpowiedzi - źródła w tym “reportażu” to jeden wielki żart. Kompletny brak przypisów, szczątkowa bibliografia przekierowująca do bardzo ogólnych, mało precyzyjnych źródeł. Skąd czytelnicy mają mieć pewność, że treść książki faktycznie opisuje rzeczywiste wydarzenia i osoby? U mnie w przypadku literatury faktu przy tak powierzchownym, niedbałym podejściu do podawanie źródeł włącza się tryb “niewierny Tomasz” i o zaufaniu do tego, co autor bądź autorka przekazuje, o wiarygodności nie ma mowy. Tak ogólna bibliografia tylko namnaża u mnie wątpliwości i rodzi kolejne pytania. Czy autorka osobiście odwiedziła węgierskie archiwa? Czy korzystała z oryginalnych węgierskojęzycznych źródeł czy opierała się wyłącznie na artykułach znalezionych w internecie i anglojęzycznych pozycjach z bibliotek? Czy próbowała kontaktować się lub osobiście dotrzeć do osób, które o tej sprawie posiadają sporą wiedzę? W końcu i - czy zna węgierski czy korzystała z pomocy tłumacza? I tu znów kolejne pytanie - jakiego? Profesjonalnego z biegłą znajomością języka bądź native speakera czy jednego z popularnych translatorów internetowych? Można się pogubić w tym gąszczu pytań i wątpliwości.
Przy tych wszystkich słabościach książka McCracken niespodziewanie w pewnym stopniu broni się w jednym punkcie. Jako reportaż historyczno-true crime “Wioska Wdów” zasługuje co najwyżej na ocenę mierną - natomiast warstwa nie-kryminalna to już zupełnie inna bajka. Opisy życia w małej węgierskiej wiosce w latach międzywojennych oraz licznych - tak różnych od naszych polskich - tradycji, obrzędów, zabobonów czy w końcu i historia Węgier tamtego okresu - o tym wszystkim McCracken pisze fascynująco. Tylko znów - brak dokładnych przepisów ze źródłami, przynajmniej w bibliografii jest kilka tytułów na ten temat wymienionych.
McCracken (wraz z redaktorką) powinna się zdecydować czy chce napisać reportaż historyczno-kryminalny czy powieść, będącą mało porywającą obyczajówką wypełnioną, w znacznej mierze zbędnymi, przemyśleniami bohaterów. Bo w takiej formie w jakiej ta książka została wydana czytelnik dostaje takie nie wiadomo co do ręki - ni to powieść historyczna ni stricte fabularyzowany reportaż. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości ktoś bardziej kompetentny zajmie się tematem trucicielek z węgierskiej wioski Nagyrév.
www.instagram.com/joannaoksiazkach/
www.facebook.com/joannaoksiazkachfb/
Węgierska wieś początku XX-wieku, reportaż kryminalny, kobiety trucicielki-morderczynie mężczyzn. Brzmi szalenie intrygująco, prawda? Brzmi - to słowo klucz, Szanowni Państwo! Sprawne i godne tak nieprzeciętnego i mało znanego tematu wykonanie przerosło autorkę. Zacznijmy od tego, że oryginalny wydawca już na wstępie wprowadza czytelnika w błąd kategoryzując “Wioskę Wdów”...
więcej mniej Pokaż mimo to
Panie i Panowie, król ambitnej i inteligentnej literatury rozrywkowej jest u nas w kraju jeden i nazywa się Maciej Siembieda. Najnowszą powieścią “Kołysanka” tylko udowadnia, że berło i koronę dzierży jak najbardziej zasłużenie i że wcale z królewskim tronem tak szybko żegnać się nie zamierza.
Jakże wspaniała, wręcz mistrzowska jest to powieść! Aż słów mi brak, żeby należycie wyrazić mój zachwyt nad najnowszą - szóstą już - częścią przygód prokuratura IPN Jakuba Kani. Autor jak zwykle serwuje czytelnikom fascynujący miks thrillera, kryminału, sensacji i obfitującej w autentyczne fakty powieści historycznej. Jak przy wszystkich innych książkach - tak i przy “Kołysance” - znów chylę czoła i podziwiam monstrualnie wiedzę historyczną autora, znakomity research, pasję do pisania, która wręcz wylewa się z każdej strony, każdego zdania oraz last but not least umiejętność totalnego zarażenia przedstawianymi tematem i zagadnieniami historycznymi czytelnika! Maciej Siembieda znów oszałamia czytelnika snutą na kartach książki opowieścią - jej rozmachem, wielowątkowością, misterną w najdrobnijeszym szczególe przemyślaną intrygą, zupełnie niespodziewanymi zwrotami akcji i zaskakującym, aczkolwiek bardzo satysfakcjonującym finałem. Naprawdę nie potrafię się do niczego przyczepić, bo i bohaterowie są pierwszorzędnie wykreowani - realistyczni, w swoim zachowaniu i postępowaniu jak najbardziej naturalni i “ludzcy”, czasami wielce oryginalni i dziwaczni - ale nigdy nie karykaturalni. Uwielbiam to jak dużą uwagę autor poświęca i postaciom drugoplanowym - w książkach Siembiedy nie tylko główni bohaterowie posiadają cały wachlarz cech, historię życia - i poboczne postacie dostają swoje wątki. I zawsze są to wątki niesamowicie interesujące. Język i styl? Tu też fani pisarstwa autora będą przeszczęśliwi. “Kołysanka” naszpikowana jest błyskotliwymi i ironicznymi, wypełnionymi poczuciem humoru dialogami, ripostami i spostrzeżeniami. Opisy - te są tak plastyczne, drobiazgowe, z tak ogromnym przywiązaniem do detalu, że “Kołysanka” wypada niczym literacki odpowiednik filmowych dzieł Viscontiego.
“Kołysanka” to kolejny popis wielkiego talentu pisarskiego Macieja Siembiedy. Najnowsza pozycja w niczym nie ustępuje poprzednikom, a ja osobiście - ze względu na wybitnie “moją” tematykę tj. będący w centrum fabuły Śląsk, obfite w autentyczne wydarzenia i postaci historyczne retrospekcje z XIX wieku i powojennego okresu oraz istotną, a wręcz kluczową rolę muzyki klasycznej w całej historii - stawiam “Kołysankę” na samym szczycie podium twórczości autora. I tym sposobem dotychczasowy posiadacz wieńca laurowego - “Miejsce i imię” spadł na drugie miejsce.
Uwierzcie mi - dla mnie to była książką marzenie. Najwykwintniejsza czytelnicza uczta, idealne połączenie rozrywki z ogromną dawką wiedzy. Tak mocno zaangażowałam się w tę historię, tak zżyłam z bohaterami, traktując ich jak dobrych znajomych, że z jednej strony ciekawość zżerała - jak rozwiną i rozwiążą się liczne skomplikowane i pełne tajemnic wątki, z drugiej jednak tak doszczętnie wsiąkłam w tę opowieść i tak doskonale się w niej odnalazłam, że chciałam aby ta czytelnicza przygoda trwała jak najdłużej, nie chciałam szybko się z nią żegnać. Fenomenalna to rzecz!
www.instagram.com/joannaoksiazkach/
www.facebook.com/joannaoksiazkachfb/
Panie i Panowie, król ambitnej i inteligentnej literatury rozrywkowej jest u nas w kraju jeden i nazywa się Maciej Siembieda. Najnowszą powieścią “Kołysanka” tylko udowadnia, że berło i koronę dzierży jak najbardziej zasłużenie i że wcale z królewskim tronem tak szybko żegnać się nie zamierza.
Jakże wspaniała, wręcz mistrzowska jest to powieść! Aż słów mi brak, żeby...
2022-06-16
Ewidentnym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że ostatnimi czasy cierpimy na niedobór książek o tematyce LGBTQIA. I jest to jak najlepszy trend wydawniczy, który autentycznie cieszy. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie homofobia jest powszechna, gdzie rząd nie tylko dyskryminację osób nieheteroseksualnych akceptuje, ale i jej przyklaskuje i sam propaguje, książki poruszające tematykę mniejszości seksualnych - czy to powieści z reprezentacją osób LGBTQIA czy reportaże traktujące o tych grupach są ogromnie potrzebne. Jednak nie da się zaprzeczyć, że są i wydawnictwa, które na tym delikatnym i wymagającym potraktowania z największym szacunkiem temacie chcą tylko i wyłącznie zarobić. Nie obchodzi ich edukacja społeczeństwa, szerzenie tolerancji, przekonanie zatwardziałych homofobów, że LGBTQIA to ludzie - a nie ideologia. Nie trzeba więc dużo na księgarnianych regałach się naszukać aby natrafić na z realną troską o mniejszości seksualne nie mające nic wspólnego tęczowe wydawnicze babole - miałkie, powierzchowne, pisane na kolanie. Co tam jakość i merytoryczność - na fali elgiebetowego (sic!) „trendu” wszystko z tęczą na okładce zejdzie na pniu. Na szczęście mająca u nas premierę zaledwie kilka tygodni temu książka Marka Gevissera nie zalicza się do tego typu publikacji. Gevisser - pochodzący i wychowany w RPA nieheteronormatywny dziennikarz- napisał reportaż doskonały - wnikliwy, wartościowy, którego największą mocą jest unikatowość wyróżniająca go spośród innych podobnych pozycji. Autor podszedł do tematu osób o różnych orientacjach seksualnych i tożsamościach płciowych od całkiem innej strony niż większość jego kolegów po fachu (i „temacie”) i w „Różowej linii” oddał głos tym zazwyczaj niezauważalnym i pomijanym - przedstawicielom społeczności LGBTQIA z najdalszych krańców świata, zamieszkałych i dorastających w państwach potocznie zwanych “egzotycznymi” czy “turystcznymi”, w których o panujących prawach i zakazach względem mniejszości seksualnych, bądźmy szczerzy - przeciętny Europejczyk czy Amerykanin nie wie nic. Para lesbijek prowadząca homo-kawiarnię w Kairze, ugandyjski nastolatek przebywający w obozie dla uchodzców w Nairobii, transpłciowa Rosjanka starająca się o opiekę nad jedynym synem. To tylko garstka bohaterów „Różowej linii”, z którymi w ciągu siedmiu długich lat tytanicznej pracy nad reportażem rozmawiał i których losy miesiącami śledził Gevisser. Reporter obszerne i naprawdę dramatyczne, ale i niepozbawione szczęsliwych momentów, wspomnienia swoich rozmówców przeplata rozdziałami, w których wnikliwie i szczegółowo, ale przejrzyście i zrozumiałym dla przeciętnego czytelnika językiem przybliża historię i sytuację ruchu LGBTQIA na całym świeice. I owszem, są kraje, które dla tej społeczności są istnym rajem na ziemi; kraje, w których osoby z mniejszości m są traktowane jak każdy inny obywatel - przysługują im te same prawa, ale i obowiązują identyczne nakazy i zakazy. Jednocześnie ich rówieśnicy mieszkający kilkaset/kilka tysięcy kilometrów dalej za trzymanie się za rękę z osobą tej samej płci czy inne i niewiele bardziej wylewne publiczne okazywanie czułości są skazywani na dożywocie, a nawet karę śmierci. Polska, niechlubnie sytuuje się bliżej tych drugich. Z resztą specjalnie do polskiego wydania autor popełnił dodatkowy rozdział, który w całości skupia się na sytuacji osób nieheteronormatywnych w naszym kraju. Co nie powinno być dla nikogo z czytelników nowością - wyłania się tu gorzki obraz sytuacji niegodnej pozazdroszczenia.
Książka Gevissena to bardzo ważny głos w dyskusji w sprawie wzajemnej tolerancji i promowania praw mniejszości seksualnych. Oby wybrzmiał jak najgłośniej!
www.instagram.com/joannaoksiazkach
Ewidentnym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że ostatnimi czasy cierpimy na niedobór książek o tematyce LGBTQIA. I jest to jak najlepszy trend wydawniczy, który autentycznie cieszy. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie homofobia jest powszechna, gdzie rząd nie tylko dyskryminację osób nieheteroseksualnych akceptuje, ale i jej przyklaskuje i sam propaguje, książki poruszające...
więcej mniej Pokaż mimo to
Gdybym miała swoją własną prywatną listę najważniejszych dla mnie książek - takich, które znacząco wpłynęły na moje życie, decyzje, świadome wybory to „Chiny 5.0” miałyby dożywotnio gwarantowane miejsce na samym podium. Będę ten szalenie aktualny i ważny reportaż niemieckiego dziennikarza, wieloletniego korespondenta w Pekinie Kaia Strittmattera- nawet nie polecać, a wręcz usilnie wciskać każdemu do przeczytania. I tak jak nie przepadam za określaniem książek jako „lektury obowiązkowe”, „must ready” itd. to w przypadku tej książki muszę zrobić wyjątek i naprawdę bez krzty wahania stwierdzam, że fragmenty powinny być czytane i omawiane już w szkole. I teraz - po lekturze „Chin 5.0” jeszcze bardziej uderza mnie to jak pomijany jest przez największe, ogólnodostępne krajowe media problem AI, nadmiernego wykorzystania nowych technologii przez władze państwowe i prywatne koncerny. Mnie już jakiś czas temu skutecznie z szału na smart urządzenia wyleczyła Gosia Fraser i jej pełne rozsądku, mądrych przemyśleń i trzeźwego spojrzenia na nowe technologie podcasty i artykuły. Ta książka zdecydowanie jeszcze bardziej poszerzyła moją wiedzę i świadomość, co do zagrożeń nadmiernego otaczania się smart urządzeniami. A - i na co zwraca uwagę w swojej książce Strittmatter nie tylko urządzenia produkowane w Chinach mogą naruszać prywatność - zarówno amerykańskie jak i europejskie firmy (w tym m.in. bardzo u nas popularny VW) korzystają w swoich produktach z technologii, urządzeń zamawianych u Chińczyków.
Jeszcze wspomnę, że polski tytuł tego nie sugeruje - ale jest to również w znacznej mierze książka o samych Chinach - społeczeństwu, polityce, historii, kulturze. Zresztą autor wielokrotnie wspomina, że takie „przyzwolenie” Chińczyków na kontrolę, uległość wobec władz i rządy autorytarne jest głęboko zakorzenione w ich historii i kulturze. Przeciekawe są i te nie-technologiczne części książki.
Naprawdę, ogromnie polecam każdemu „Chiny 5.0” przeczytać - niezależnie od wieku, pochodzenia, wykształcenia itd., bo poruszane w książce zagrożenia dotyczą nie tylko obywateli Chin, a każdego z nas - jeszcze nie w tak dużym stopniu jak Chińczyków, ale z coraz dynamiczniejszym rozwojem AI i ogólnie nowych technologii jest to problem coraz bardziej i nas dotykający.
instagram.com/joannaoksiazkach facebook.com/joannaoksiazkachfb
Gdybym miała swoją własną prywatną listę najważniejszych dla mnie książek - takich, które znacząco wpłynęły na moje życie, decyzje, świadome wybory to „Chiny 5.0” miałyby dożywotnio gwarantowane miejsce na samym podium. Będę ten szalenie aktualny i ważny reportaż niemieckiego dziennikarza, wieloletniego korespondenta w Pekinie Kaia Strittmattera- nawet nie polecać, a wręcz...
więcej Pokaż mimo to