-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik230
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2013-05-07
2013-09-22
Powiem Wam jakie będzie moje najlepsze wspomnienie z lektury "Wielkiego Gatsby`ego". A będzie to moment, kiedy nieświadoma tego wykrzyknęłam z oburzeniem - "CO!?" Właśnie takich chwil się nie zapomina... Właśnie to sprawi, że tę cieniutką książeczkę będę wspominać tak ciepło.
Pewnie macie sąsiadów? No chyba, że mieszkacie na kompletnym odludziu. A może ten sąsiad jest - bogaty, skrywający tajemnice, z niewyjaśnioną przeszłością? Czy zabił człowieka? Zagadki. Zagadki. Jak Nick Carraway stań się zwierzchnikiem sekretów pana Gatsby.
Mam mętlik w głowie. Zastanawiam się, zastanawiam się czy aby na pewno dobrze czytałam tę książkę. Czy wyniosłam z niej odpowiednie wartości i czy... Zastanawiam się. Wydaje mi się jakby "czegoś" brakowało. I to "coś" ma odkryć czytelnik. W tym wypadku "ja"...
Słyszeliście o tym żeby oszczędzać słowa?
Słyszeliście o tym żeby oszczędzać wyrazy?
Słyszeliście o tym żeby oszczędzać myśli?
A... słyszeliście o tym żeby...
... żeby...
brakowało liter?
I taki jest "Wielki Gatsby"
Niezdefiniowany.
I.
Nieodkryty.
Nie wiem.
Co mam mówić.
Nie wiem.
Co mam pisać.
Nie wiem.
Co mam myśleć.
Nie wiem.
Więc, zostawcie mnie w spokoju.
"I tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość."
Ciekawa jestem, czy ona go naprawdę kochała?
Powiem Wam jakie będzie moje najlepsze wspomnienie z lektury "Wielkiego Gatsby`ego". A będzie to moment, kiedy nieświadoma tego wykrzyknęłam z oburzeniem - "CO!?" Właśnie takich chwil się nie zapomina... Właśnie to sprawi, że tę cieniutką książeczkę będę wspominać tak ciepło.
Pewnie macie sąsiadów? No chyba, że mieszkacie na kompletnym odludziu. A może ten sąsiad jest -...
2013-10-18
Jaka piękna okładka. Rzeczywiście. Ta książka drze serce na kawałki.
Co można napisać o książce, która ma zaledwie 80 stron? Czy można w nich zmieścić wszystko to co trzeba, a nawet więcej niżby to było możliwe? Oczywiście, że się da!
Oskar ma dziesięć lat. Jest chory. Ma raka. Wie, że niedługo umrze.
Jak przeżyć całe życie w dwanaście dni?
"Codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy."
"Oskar i Pani Róża" jest jak sen. Zaczyna się niespodziewanie, tylko po to, żeby tak samo niespodziewanie się skończyć. Żeby uciec. Schować się. I nie wrócić nigdy więcej. Ale ile wnosi! Całe życie wywraca do góry nogami.
"Zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jak byśmy byli nieśmiertelni."
Jeszcze nie czytałam takiej książki. Ból, rozpacz, wisielczy humor. Dobija czasami. Są łzy, jest śmiech. Wiara w Boga, przedstawiona troszkę inaczej. Bardziej zrozumiale. Oskar pisał listy do Boga. Nie wiedział na jaki adres je wysłać. I pozostaje jeszcze ciocia Róża. Chciałabym posłuchać jej opowieści.
Powiedzieć, że ta powieść jest dobra, jest zbrodnią, ona jest niezwykła wręcz. Nie pozwala siebie odłożyć nawet na króciutki moment. Każe czytać i czytać, i czytać. Aż do końca. Każda strona jest przepełniona wszystkim tym, co najważniejsze w życiu. Wszystkim tym, czego każdy z nas szuka.
Przecież każdy z nas szuka nieistniejących odpowiedzi na nurtujące pytania.
"Tylko Bóg ma prawo mnie obudzić."
Jaka piękna okładka. Rzeczywiście. Ta książka drze serce na kawałki.
Co można napisać o książce, która ma zaledwie 80 stron? Czy można w nich zmieścić wszystko to co trzeba, a nawet więcej niżby to było możliwe? Oczywiście, że się da!
Oskar ma dziesięć lat. Jest chory. Ma raka. Wie, że niedługo umrze.
Jak przeżyć całe życie w dwanaście dni?
"Codziennie patrz na świat,...
2014-01-26
Jesteśmy tacy sami, a jednak inni
Wyobraź to sobie.
Po dwóch stronach ogrodzenia.
Oddzieleni drucianą siatką.
A wokół szaleje wojna.
Dwóch chłopców.
Poznają się przypadkiem. Jakie to dziwne spotkanie! Ale też niesamowite, bo całkowicie odmienia ich życie.
Urodzili się tego samego roku, miesiąca, dnia.
Są prawie tacy sami, a jednak inni.
Jestem JA. I jest ON.
Bruno i Szmul.
Co ich różni?
"Kropka, z której się zrobił punkt, z którego się zrobiła plama, z której się zrobiła sylwetka, z której się zrobił chłopiec."
Chłopiec w pasiastej piżamie. Beznadziejny Przypadek. Niedostępny Zawsze Bez Wyjątku. Furia.
Okno. Okno na świat. Za oknem jest inaczej. Za oknem świat nie jest tak bezpieczny. Straszny czasami. Nawet bardzo. Dom, nieważne jaki, jest bezpieczny. Ale coś przyciąga, coś popycha, wygania z domu, żeby odkryć ten drugi świat.
Co zobaczyli za oknem?
Myślę, że ta książka, mimo iż skierowana głównie do dzieci - jest trudna. Trudna. Napisana prosto, na temat, bez zbędnych upiększeń. Autor część tej historii jakby ukrył, schował przed światem. I tak nic to nie da. Każdy to drugie dno zauważy.
Odpowiednia ilość lekkości przykrywa wszystko jak puchowa kołdra.
Powieść idealna na pewno nie jest. Ma wady. Ma usterki. Niedoskonałości. Ale podczas czytania się ich nie zauważa, a to dobrze, naprawdę dobrze. Poza tym wkurzyłam się, bo porządna korekta na pewno by nie zaszkodziła. Wiecie jak to drażni?
Oczywiście polecam. Warto się na chwilę zatrzymać. Nie mam słów, nie mam wyrazów, aby pisać. A zakończenie, wszystkie nasze myśli wywraca do góry nogami.
Jesteśmy tacy sami, a jednak inni
Wyobraź to sobie.
Po dwóch stronach ogrodzenia.
Oddzieleni drucianą siatką.
A wokół szaleje wojna.
Dwóch chłopców.
Poznają się przypadkiem. Jakie to dziwne spotkanie! Ale też niesamowite, bo całkowicie odmienia ich życie.
Urodzili się tego samego roku, miesiąca, dnia.
Są prawie tacy sami, a jednak inni.
Jestem JA. I jest ON.
Bruno i...
2014-03-29
Dzisiaj będzie inaczej.
Dzisiaj użyję tylko znikomej ilości słów.
Dzisiaj przedstawię Wam książkę:
krótką;
pełną cudownych ilustracji;
napakowaną prawdami życiowymi;
pełną tego wszystkiego o czym na co dzień się nie myśli;
rozkazującą się na chwilkę zatrzymać;
pytającą co przedstawia tamta akwarelka;
zasypaną różnymi planetami.
Czy trzeba do niej dorosnąć?
Hm.
Kłóciłabym się.
Powiedziałabym, że więcej zrozumie z niej młody niż dorosły.
Bo wszyscy dorośli doszukują się nieprawdy w prawdzie, a dzieci przyjmują ją bez zająknięcia.
Choć bez wątpienia.
Trzeba przeczytać chociaż parę razy.
W tych momentach życia kiedy przez nie przedziera się huragan.
Aby "Mały Książę" mógł wszystko uspokoić.
Wtedy będzie najlepszy, najlepiej rozumiany.
Może nich za rekomendację wystarczy Wam to, że ja nie chcę dorosnąć.
I nie zamierzam tu przytaczać pięknych cytatów. Zamierzam je wszystkie zapamiętać poprzez ciągłe wracanie do fragmentów; poprzez odkrywanie tej książeczki na nowo.
Dzisiaj będzie inaczej.
Dzisiaj użyję tylko znikomej ilości słów.
Dzisiaj przedstawię Wam książkę:
krótką;
pełną cudownych ilustracji;
napakowaną prawdami życiowymi;
pełną tego wszystkiego o czym na co dzień się nie myśli;
rozkazującą się na chwilkę zatrzymać;
pytającą co przedstawia tamta akwarelka;
zasypaną różnymi planetami.
Czy trzeba do niej dorosnąć?
Hm....
2014-04-09
(Starałam się nie spoilerować, ale jak przez przypadek powiedziałam za dużo to przepraszam!)
"Ignite, my love. Ignite."
O tak.
Nadal marzę, że uda mi się ukraść styl Mafi, wykorzystać go do własnych celów, a potem jej go oddać, nienadającego się już do niczego.
Rozpadam się widząc pierwsze zdanie.
"I am an hourglass."
Wtedy zaczyna zżerać mnie zazdrość. Tak duża, tak mocna, wręcz nie do opisania.
Dlaczego?
Dlaczego ja nie mogę tak pisać?
"My bones, my blood, my brain freeze in place, seizing in some kind of sudden, uncontrollable paralysis that spreads through me so quickly I can`t seem to breathe. I`m wheezing in deep, strained inhalations, and the walls won`t stop swaying in front of me."
I znowu. Znowu. Znowu!
Mafi, jak możesz!?
"I grieve nothing. I take everything."
I po raz kolejny zastanawia mnie co takiego kryje się w tych słowach. Każde z nich wydaje się idealnie dopasowane, idealnie wczepione i złożone w zdanie. A razem one wszystkie tworzą niemal... muzykę. Nieziemską melodię. Cała książka to jeden wielki dźwięk, tak głośny, że niemal może rozsadzić uszy. Zatykam je, przykrywam rękami, i kręcę kręcę kręcę głową. A myśli, tak, one tańczą w alei po prawej stronie, gdzie zawsze świeci słońce.
"Stop.
Stop time.
Stop the world."
Tak właśnie się stało. Przepadłam. Odpłynęłam na jakimś nieznanym mi statku i wrócę dopiero gdy skończę czytać. Albo nie. Wrócę dopiero wtedy gdy zdołam się otrząsnąć po tej emocjonalnej bombie. Wrócę kiedy już będę gotowa. Kiedy nacieszę się naiwnością tej historii, jej cudownym szczęśliwym zakończeniem i całym wymiarem tej rozbrajającej bajeczki. "I think (...) my heart is going to explode."
Szkoda tylko, że autorka poszła na łatwiznę. Ruszyła najprostszą, najłatwiejszą drogą. Bo fani chcieli. Krzyczeli. A większość czytelników posiadających szósty zmysł wiedziała jak to się skończy. Wymarzyła sobie swój własny przecudowny koniec, a teraz oczekują tylko oficjalnego potwierdzenia swoich domysłów. Kochani, chciałabym Wam powiedzieć coś więcej, ale... NIE POWIEM. Jednak z drugiej strony. Czy to nie było zaplanowane od pierwszej części? Czy czasem Mafi nie zwodziła nas wszystkich żeby później nimi wstrząsnąć, chwycić za serce i i i nie oddać go go go już nigdy więcej? Klucza do rozwiązania tej zagadki poszukajcie sami. Nie wiem czy wolicie spacerować, biegać, tańczyć, śpiewać, skakać czy też po prostu odpoczywać, ale zapewniam, że TU każdy znajdzie coś dla siebie. Kochani, od czego jest wyobraźnia?
Już od dawna nie czytałam tak wyśmienitej książki. Tak pysznej. Po skończeniu jej coś we mnie poszło z dymem. Spaliło się. "And something inside of me shatters." Nie mam pojęcia jak to odzyskać. Mogę próbować kartkowania tysiąca innych powieści, oglądania tysiąca filmów i rozszyfrowywania tysiąca innych zagadek, ale wiem, że to nie będzie to samo.
Bohaterzy ulegli diametralnej przemianie. Julia, Adam i... Warner nie są już tymi samymi postaciami, którymi mogli się wydawać w pierwszej części. W "Ignite me" możemy poznać o nich całą prawdę, zrozumieć ich działania i tok myślenia. Sama Julia bierze się w garść, staje się silna, wierzy, że osiągnie swój cel i... walczy na wszelkie możliwe sposoby. Natomiast Adam, więc on... eee, jest idiotą, choć to i tak mało powiedziane. Jest kompletnym debilem, ciotą i marną imitacją pingwina. Nienawidzę go tak bardzo, że każdy fragment, w którym występuje podnosi mi ciśnienie. Jejciu, najgorsza, najbardziej mdła i irytująca postać z jaką spotkałam się w literaturze. Fuj! Ale Warner, tu już jest o niebo (dwa nieba!) lepiej. Autorka poświeciła mu masę czasu, widać wyraźnie, że w kreację jego charakteru włożyła dużo wysiłku. Jeśli możliwe jest zakochanie się w bohaterze literackim, to ja właśnie się zakochałam.
Ach, zapomniałam wspomnieć o tym, że w tej części brakuje skreśleń. Brakuje ich, bo Julia już wie czego chce. Podjęła decyzję i nie tłumi w sobie myśli, nie ukrywa ich sama przed sobą. Teraz głośno krzyczy. Nie zamierza przestać.
"- You know - he whispers, his lips at my ear - the whole world will be coming for us now.
I lean back. Look into in eyes.
- I can`t wait to watch them try."
Przepraszam, ale nie jestem w stanie pisać dalej. Mafi ukradła mój osobisty słownik.
(Starałam się nie spoilerować, ale jak przez przypadek powiedziałam za dużo to przepraszam!)
"Ignite, my love. Ignite."
O tak.
Nadal marzę, że uda mi się ukraść styl Mafi, wykorzystać go do własnych celów, a potem jej go oddać, nienadającego się już do niczego.
Rozpadam się widząc pierwsze zdanie.
"I am an hourglass."
Wtedy zaczyna zżerać mnie zazdrość. Tak duża, tak...
2014-01-24
SEN O KRWI
Autorka od razu wrzuca Czytelnika na głęboką wodę, ma w swojej głowie magiczny świat, jego zasady, zwyczaje, tradycje, imiona, postaci, miejsca, własną przestrzeń, ale nie potrafi go tak opisać, by dla nas był zrozumiały. Ta historia toczy się tylko w jej głowie, ona po prostu to zapisuje. A jako że wie jak co wygląda, nie widzi sensu nam tego przedstawiać, zamiast tego zamieszcza na końcu coś o nazwie "Glosariusz", który niejako za wyjaśnienie ma służyć, a że swego zadania nie spełnia, to już zupełnie inna kwestia. Więc Czytelnik stoi z boku, poza tym światem i patrzy co się dzieje...
W pustynnym mieście - państwie Gujaareh jedynym prawem jest spokój. Porządek utrzymują kapłani bogini snu, zwani zbieraczami - gromadzą sny obywateli, leczą chorych i rannych, prowadzą śniących w życie wieczne... nie zważając na to, czy śniący się na to zgadza. Kiedy Ehiru - najsławniejszy z miejskich zbieraczy - otrzymuje zlecenie pobrania snów kobiety, przysłanej do Gujaarehu z misją dyplomatyczną, niespodziewanie dla samego siebie zostaje wciągnięty w spisek, który może doprowadzić do wybuchu niszczącej wojny.
Początek był zachęcający, dalej natomiast... im dalej tym gorzej, w środku w miarę lepiej, końcówka - przemilczę. Wszystko jest ze sobą tak poplątane, że nie sposób to zrozumieć. Książka zwyczajnie nudzi i męczy straszliwie. Ale potencjał był, bardzo duży, i nawet pani Jemisin pisze przystępnym stylem, ale cały czas dręczyło mnie uparte wrażenie, że coś nie pasuje, coś się nie trzyma prosto, ale się chwieje, a za dosłownie minutę - spadnie.
Bohaterzy zamiast być opisani tam gdzie trzeba, czyli w tekście, są opisani dwoma zdaniami na końcu książki, a co jeszcze ciekawsze - nie wszyscy. Tak więc, pojawiali się podczas mojej czytelniczej przygody, a ja nawet nie wiedziałam kim są, skąd się tam wzięli. Chyba, że przeoczyłam jakiś istotny fragment, ale wydaje się to mało prawdopodobne, bo przeczytałam każdą linijkę tego tworu. Akcja jak akcja, wartka czasami, a czasami tak monotonna, że mieli się to wszystko, a świadomość, iż trzeba przeczytać kolejne zdanie staje się strasznie natrętna i jednocześnie przerażająca.
Jednak wiem, że "Zabójczy księżyc" może się podobać, blogerzy u nas będą wychwalać go pod niebiosa, podając jako argumenty - nietuzinkowość, nadanie nowej świeżości literaturze fantastycznej, wspaniały pomysł, ciekawe wykonanie. Ogólnie racz biorąc, przynajmniej połowa będzie zachwycona. Ja ze swojej strony zachęcam do przekonania się na własnej skórze. Możliwe, że jestem wyjątkiem, zbyt wymagającym, do którego po prostu ten utwór nie trafia.
SEN O KRWI
Autorka od razu wrzuca Czytelnika na głęboką wodę, ma w swojej głowie magiczny świat, jego zasady, zwyczaje, tradycje, imiona, postaci, miejsca, własną przestrzeń, ale nie potrafi go tak opisać, by dla nas był zrozumiały. Ta historia toczy się tylko w jej głowie, ona po prostu to zapisuje. A jako że wie jak co wygląda, nie widzi sensu nam tego przedstawiać,...
2013-12-30
Na nowo zakochaj się w wampirach! Ale uważaj - te wampiry naprawdę gryzą!
Jestem wymagającą czytelniczką, ale czasami, sporadycznie, mam ochotę cofnąć się do tamtych czasów kiedy od książek nie wymagałam zbyt wiele, kiedy jedynymi określeniami było "podoba się" lub "nie podoba". Aktualnie taka postawa strasznie mnie irytuje, zwłaszcza kiedy pytam się koleżanki co sądzi na temat danej pozycji... Niespodzianka! Dzisiaj ja postaram się z kimś takim wewnętrznie utożsamić (kwestie w nawiasach, to moja recenzencka podświadomość).
Przypadkowe spotkanie na Trafalgar Square odmienia życie Violet Lee. Poznaje świat, którego istnienia nawet sobie nie wyobrażała: miejsce poza czasem, w którym elegancja, bogactwo, wspaniałe rezydencje i wytworne przyjęcia są znamionami dekadencji, w jakiej żyją jego mieszkańcy. Za tym przepychem kryje się mrok, którego ucieleśnieniem jest charyzmatyczny, przystojny i śmiertelnie groźny Kaspar Varn. Violet połączy z Kasparem niebezpieczna namiętność, za którą obydwoje będą musieli zapłacić wysoką cenę...
Z różnych stron zasypały mnie przeróżne opinie, aż trafiłam na jedną, której autorka rozpływała się w zachwytach, do tego jeszcze przyznając maksymalną ocenę. Trzeba przyznać, narobiła mi ochoty, a że miałam ostatnio ochotę na coś lekkiego i zarazem przyjemnego, i akurat pojawiła się okazja, to nie omieszkałam z niej skorzystać. Mimo iż wiedziałam, że powieść będzie oparta na jednym i tym samym, wciąż wałkowanym schemacie, nie skreśliłam jej jednak, bo istnieją wyjątki od tej reguły, które okazują się rewelacyjne. Przykład? "Dotyk Julii" oraz "Sekret Julii" i "Dary Anioła".
Okładka, bardzo klimatyczna, idealnie pasująca do tego co znajduje się w środku, przykuwająca wzrok i kusząca niejedną nastolatkę przechadzającą się po księgarni, będącą zarówno fanką wampirów. (Pomijając fakt, że takich okładek mamy od groma i jeszcze więcej, wszystkie romanse paranormalne mają niemalże identyczne, nic nowego i nadzwyczajnego, do tego jeszcze twarz kobieca zawieszona dosłownie w powietrzu. Oryginalność, ale oczy to ma interesujące - fiołkowe).
Zaczęłam czytać i pomyślałam "ekstra!", od pierwszej strony coś się dzieje. Super, akcja pędzi cały czas do przodu, przynajmniej nie będę się nudzić! (W pewnym momencie to akcja przepędziła autorkę... Tak, kochani, co za dużo i za szybko, to nie zdrowo. Trudno mi było się zorientować co się akurat dzieje i nie rozumiałam kompletnie tego co czytam. Poza tym miałam wrażenie jakby w tekście brakowało akapitów, zdań, a nawet całego rozdziału. Natomiast w innym miejscu czułam "przeciążeniu tekstu", co znaczy, że było go stanowczo za dużo i lepiej byłoby go skrócić).
Bohaterzy drugoplanowi niczym się nie wyróżniali, byli, ale jakby ich nie było (wielka szkoda, na pewno podniosłoby to poziom historii). Violet jest "całkiem spoko" (dopóki siedzi cicho i się nie odzywa), ma bardzo mały zasób słownictwa i próbuje ten brak zastąpić przekleństwami, których tu nie zacytuję, bo byłoby to niesmaczne. Ale ogólnie nie jest znowuż tak źle, przynajmniej się nad sobą nie użala. Kaspar jest kreowany na takiego chłopaka, który ma za zadanie przewracać wszystkim dziewczynom w główkach, a one będą za nim latać jakby były ślepe i głupie (do tego pomiata nimi i poniża je), a Violet właśnie to zadanie spełnia, kazałby jej skoczyć w ogień, a ona, a jakże, skoczyłaby. Oczywiście występuje tu trójkącik miłosny, jednak tylko przez pierwszą połowę (Fabian jest zbyt dobry i przykładny, aby Violet mogła dać mu szansę, zachowuje się jak chłopak, w przeciwieństwie do Kaspara). Nasze gołąbki przechodzą drastyczną przemianę (jak? kiedy? dlaczego? - tego niestety nie wiem). Ogromnie denerwowało mnie to, jak do Vi zwracał się Kaspar, mianowicie per "dziewczynko", co nie jest ani słodkie, ani urocze, a jedynie wywołuje uczucie zażenowania. Zauważyłam, że wszystkie postaci w tej książce "chichotały", nikt się nie śmiał, a uwierzcie, czytanie co stronę, że ktoś "zachichotał" doprowadza do szewskiej pasji.
Świat przedstawiony jest interesujący, czuć tu powiew świeżości, z czego się cieszę (szkoda tylko, że zostało to tak beznadziejnie zaprzepaszczone, bo Abigail wcale a wcale się na nim nie skupiła, nic nie tłumaczy i bez zastanowienia przechodzi do kolejnych wątków, pomijając te już rozpoczęte). Ciekawa jestem co jeszcze wymyśli w kolejnych częściach, oglądałam wywiad z autorką, planuje aby łącznie było ich dziewięć (chyba szykuje się drugi "Dom Nocy").
Jak widać, moja natura recenzentki zwyciężyła nad tą drugą i sprawiła, że "Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" bardzo mnie zawiodła, a dopisek na okładce, że drugi tom cyklu "Jesienna Róża" ukaże się w 2014 roku nie wzbudza we mnie ekscytacji i gorączkowego oczekiwania, a jedynie dezorientację, bo naprawdę nie rozumiem czym ludzie się tu zachwycają? Abigail Gibbs publikowała swoją opowieść w internecie, w odcinkach, a skoro została wydana, znaczy iż musiała się bardzo podobać i ma wiernych fanów. Gratuluję, ale moim zdaniem ten sukces nie jest nawet w najmniejszym stopniu zasłużony, widać, niewiele trzeba żeby zachwycić dzisiejszą młodzież, a od czytania "tego czegoś" naprawdę boli serce. A teraz zadaję sobie pytanie - "czego ja się spodziewałam? cudu?" Osobiście - nie polecam.
Na nowo zakochaj się w wampirach! Ale uważaj - te wampiry naprawdę gryzą!
Jestem wymagającą czytelniczką, ale czasami, sporadycznie, mam ochotę cofnąć się do tamtych czasów kiedy od książek nie wymagałam zbyt wiele, kiedy jedynymi określeniami było "podoba się" lub "nie podoba". Aktualnie taka postawa strasznie mnie irytuje, zwłaszcza kiedy pytam się koleżanki co sądzi...
2014-05
Och, ile ja słyszałam o Jeżycjadzie! Każdy chwali, zachwyca się i poleca. Mówi, że to taka świetna seria dla młodzieży. Pouczająca, ale jednocześnie przyjemna. I kochana, uwielbiana przez wielu... Jednak moje koleżanki nie potrafią jej przełknąć, przychodzą i żalą się, że to takie głupie. A ja tylko kiwam głową, w prawo i w lewo, do góry i do dołu, mówiąc, że trochę się zgadzam, a trochę nie.
Książka mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się Maćka krzyczącego co pewien czas: "Jasna cholera psiakrew". Nie wiedziałam, że poznam małą dziewczynkę, o różnych wcieleniach, która będzie dodawała mnóstwo słońca. Ani Kreski, mojej ulubionej bohaterki tej powieści, która nada opowieści kolorów, eliminując wszystkie szarości.
Reszta... reszty nie polubiłam. Pani Jedwabińska niesłychanie mnie irytowała, chociaż próbowałam ją zrozumieć, to jednak... nie potrafię. Uważam ją za głupią (tylko nie rzućcie się na mnie z nożami). Podobnie sprawa ma się z innymi, których nie wymieniłam w poprzednim akapicie. Żyjące na kartkach szablony każdy stworzyć potrafi, jednak, aby wyszły poza litery... to dopiero jest sztuka.
Styl Musierowicz niespecjalnie przypadł mi do gustu, odbierałam dialogi jako sztuczne i nienaturalne, a opisy, hm, na pewno dobre, jednakże to nie moja planeta. Tego typu literatura nigdy do mnie nie trafiała, co więcej, omijałam ją szerokim łukiem. Jest po prostu zbyt.... idealna? Choć może to niezbyt dobre określenie.... Więc powiem, że brakuje jej rozmachu, lekkości, takiej prawdziwej. Takiej, którą jest w stanie stworzyć tylko pisarz, wchodzący w pewnego rodzaju trans, a nie wiedzący, że pisze własną książkę. Brakuje mi... czegoś. Jeszcze tylko nie mogę odkryć, co to jest.
Mimo to, podobało mi się. "Opium w rosole" jest warty uwagi, sądzę nawet, że większość czytelników jest oczarowana lub dopiero będzie. Ja jestem jednym z wyjątków, które książkę odebrały ciepło, aczkolwiek uważają, że mogło być znacznie lepiej. Bo w końcu, zawsze może.
Och, ile ja słyszałam o Jeżycjadzie! Każdy chwali, zachwyca się i poleca. Mówi, że to taka świetna seria dla młodzieży. Pouczająca, ale jednocześnie przyjemna. I kochana, uwielbiana przez wielu... Jednak moje koleżanki nie potrafią jej przełknąć, przychodzą i żalą się, że to takie głupie. A ja tylko kiwam głową, w prawo i w lewo, do góry i do dołu, mówiąc, że trochę się...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-10
"Zawsze miałam wrażenie, że w chwili moich narodzin Bóg akurat mrugnął. Przegapił je i nigdy się nie dowiedział, że przyszłam na świat."
Czasami w swoim życiu trafiamy na moment na krawędzi, kiedy próbujemy się czegoś uchwycić, ale nie wiemy czego... Kiedy czujemy jakby niebo waliło się nam na głowę. Tracimy zainteresowanie wszystkim tym, co nas otacza. Stajemy się obojętni. I straszna staje się myśl, że książki które jeszcze parę dni wcześniej czytaliśmy z tak wielką przyjemnością teraz stały się dla nas mniej ważne. Spędzałam godziny na zagłębianiu się w zadania z matematyki, chemii, fizyki i ucząc się kolejno ze wszystkich przedmiotów. Może to dziwne, ale nauka stała się dla mnie deską ratunkową. Mimo zmęczenia i tego, że powoli nie dawałam już sobie z nią rady. Więc gdy tylko dowiedziałam się, że istnieje taka książka jak "Bóg nigdy nie mruga" od razu zapragnęłam ją poznać. Zdobyłam ją jak najszybciej się dało, otworzyłam na pierwszej stronie i napisałam: "Będziesz moim wyzwoleniem." I rzeczywiście, stała się nim.
"Bóg nigdy nie daje nam więcej niż potrafimy udźwignąć. Niektórzy z nas potrafią znieść więcej, inni mniej. Nawet jeśli dostaniemy do dźwigania część nieba, nie będzie to ciężar. Będzie to dar."
Regina Brett mówi, że "Życie jest niesprawiedliwe, ale i tak jest dobre". Mówi o następnym właściwym kroku. O czasie, który trzeba wykorzystać jak najlepiej. Porusza kwestię nas samych, jak odbieramy innych, jak inni odbierają nas. Wiem, że to niemożliwe, ale mam wrażenie jakby weszła do mojego własnego serca i dokładnie je przeszukała. Mówi o różnicach zdań, konfliktach i jak z nich wybrnąć w rozsądny sposób. Uświadamia, że łzy to nie jest nic złego. Mówi, że mamy prawo rozgniewać się na Boga, bo On to wytrzyma. Radzi jak pogodzić się z przeszłością i nie roztrząsać wciąż tych samych spraw na nowo. Porusza temat pisania własnej książki, mówi jak nie pisać. Każe uwierzyć w cuda. Uczy wybaczać, oddychać, prosić, ustępować i zawsze wybierać życie. A przez to przewija się miłość, bo Bóg jest Miłością.
"Bóg cię kocha, bo jest Bogiem, a nie dlatego, że coś zrobiłeś albo czegoś nie zrobiłeś."
Muszę przyznać, że felietony pani Brett naprawdę sprawiły, że uwierzyłam. Co prawda, wierzyłam już wcześniej, ale wiarą zachwianą, niepewną i wątpliwą. Teraz jestem zdecydowanie bliżej tej trwałej, mocnej i dobrej, która będzie wypełniać moje serce do końca. Ale osoby niewierzące też znajdą tu coś dla siebie, bo teksty autorki są zdumiewające i magiczne, nic nie narzucają, a jedynie w delikatny sposób próbują przemówić do czytelnika.
"To wybór, a nie przypadek, decyduje o twoim przeznaczeniu. Sam musisz zdecydować, ile jesteś wart, jaką odgrywasz rolę w świecie i w jaki sposób nadajesz mu sens. Nikt inny nie dysponuje tym, co ty - twoim zestawem talentów, pomysłów, zainteresowań. Jesteś oryginalnym egzemplarzem. Arcydziełem."
Książka Reginy Brett podniosła mnie na duchu. Sprawiła, że zapomniałam o błahostkach, pozwoliła przemyśleć parę istotnych kwestii, zrozumieć wiele rzeczy i wypełniła tę pustkę w środku, której nic innego nie było w stanie zapełnić. Teraz znaczy ona dla mnie tyle, że nie jestem w stanie wyrazić tego słowami. Zdecydowanie jedna z najpiękniejszych i najbardziej wartościowych lektur jakie dane mi było poznać.
"Nie przesadzaj. Świat się nie kończy. To tylko turbulencje. Samolot jest bezpieczny. Ma dobrego pilota. Siedzisz na właściwym miejscu. Trafiłeś po prostu na potężny wir. Poczekaj. To minie."
Na końcu zadałam sobie pytanie: Za co ja, chciałabym zostać zapamiętana?
"Zawsze miałam wrażenie, że w chwili moich narodzin Bóg akurat mrugnął. Przegapił je i nigdy się nie dowiedział, że przyszłam na świat."
Czasami w swoim życiu trafiamy na moment na krawędzi, kiedy próbujemy się czegoś uchwycić, ale nie wiemy czego... Kiedy czujemy jakby niebo waliło się nam na głowę. Tracimy zainteresowanie wszystkim tym, co nas otacza. Stajemy się...
2013-09-08
Och, uwierzcie mi! Nie ma już takich książek!
Nie ma drugiej takiej wywołującej wszystkie istniejące w człowieku emocje!
Nie ma drugiej takiej, którą będziecie równocześnie kochać i nienawidzić za... za to, że ją kochacie! Nie ma, kochani! Nie ma. I nie będzie nigdy! Pogódźcie się z tym...
Przeminęło z wiatrem. Bo wszystko kiedyś przeminie. Przyjdzie na to czas i pora. Nic nie trwa wiecznie. Wszystko ma swój początek i koniec. Zwiędną kwiaty. Uschną liście. Rozpuszczą się płatki śniegu. W jednej chwili, nawet się nie spostrzeżesz kiedy. Coś może stracić swój dawny sens. I przeminąć. Bezpowrotnie. Jak za podmuchem wiatru... Nie wróci. Zostawi po sobie tylko tępy ból i pustkę. Nawet miłość...
Idioci! Głupcy. Nic nie widzicie. A może przez jedną, krótką chwilę warto się zatrzymać, i rozejrzeć... dookoła? Pomyślcie. Może w końcu, nareszcie, dostrzeżecie co się wokół was dzieje! Ale wy... eh... nic nie widzicie! I co? No tak. Obudzicie się na sam koniec. Jak już będzie za późno. Jak wszystko, co było naprawdę w życiu ważne, przeminie z wiatrem... A ty, Scarlett O`Hara, jak mogłaś bać aż tak ślepa? I odzyskać wzrok kiedy... kiedy...
Takiej bohaterki jaką jest Scarlett można za świecą szukać a i tak się jej nie znajdzie. Prosty wniosek. Jest rozpieszczona, porywcza, odważna, potrafi walczyć o swoje, nie dba o to co ludzie o niej powiedzą. Żyje swoim życiem i nie ogląda się za siebie. "Pomyślę o tym jutro" powtarza, i stara się czerpać jak najwięcej z danej chwili. Podobno Scarlett O`Hara jest głupia, tak przynajmniej słyszałam. No dobra, potrafi rozzłościć, zirytować czytelnika, aż będzie miał ochotę wedrzeć się do książki, uderzyć ją i wykrzyczeć jej prosto w twarz - "Zastanów się co robisz!" Wszystko, byleby nie to, że Scarlett jest głupia.
I Ashley. I Rett. Doprawdy, czasami trudno zrozumieć ich postępowanie. Ale i sens przyjdzie z wiatrem. W miarę zbliżania się do końca odkrywane są wszystkie czyste karty i zostają zapełnione literami, słowami, zdaniami wyjaśnienia. Znamy prawdę, staje się jasne, że...
" - Co się ze mną stanie, jeśli odejdziesz?
- Kochanie, nic mnie to nie obchodzi."
Nie będę ukrywać, że jestem pod wrażeniem tej książki. Od samego początku byłam przygotowana, że nie zakończę swojej przygody czytając "I żyli długo i szczęśliwie" lub czegoś równie płytkiego. Byłam przygotowana i być może dlatego zniosłam to lepiej. Co nie znaczy, że koniec mną nie wstrząsnął. Bo wstrząsnął. I to jeszcze jak! Byłam w szoku i kompletnie nie wiedziałam co się dzieje.
Tak dużo wyniosłam z tej powieści, tak dużo odkryłam wartości, tak wiele, wiele więcej wiem, wynosiłam to wszystko pełnymi i ciężkimi wiadrami. Trudno je było nieść. Nie będę tu mówić rezultatów, bo odkryjecie je sami, jeśli oczywiście sięgnięcie po "Przeminęło z wiatrem". Każda strona ma przekaz, sumując wszystkie strony wyjdzie morał. Jak ja, staniecie się innymi ludźmi...
"Pomyślę o tym wszystkim jutro, w Tarze. Zniosę to wtedy lepiej. Jutro pomyślę, jak go odzyskać. Mimo wszystko, życie dzisiaj się nie kończy."
Och... Rett, jak mogłeś?
ARCYDZIEŁO
Och, uwierzcie mi! Nie ma już takich książek!
Nie ma drugiej takiej wywołującej wszystkie istniejące w człowieku emocje!
Nie ma drugiej takiej, którą będziecie równocześnie kochać i nienawidzić za... za to, że ją kochacie! Nie ma, kochani! Nie ma. I nie będzie nigdy! Pogódźcie się z tym...
Przeminęło z wiatrem. Bo wszystko kiedyś przeminie. Przyjdzie na to czas i pora....
2014-05-03
"- Nic mnie to nie obchodzi - oświadczyła Clary. - On by to dla mnie zrobił. Tylko powiedz, że nie. Gdybym zginęła...
- Spaliłby cały świat, żeby móc wykopać cię z popiołów."
Piąty tom serii "Dary Anioła" czytałam dość długo. Czytałam wieczorami, gdy fabuła stawała się tak nieskończenie interesująca, że nie można się było oderwać. Czytałam trochę w południe i rano przekartkowywałam. Ale... czytałam pomiędzy innymi książkami, bo nie umiałam skupić się całkowicie na "Mieście zagubionych dusz". Cały czas mi coś nie pasowało.
Co się stało z tą serią, którą znałam i lubiłam wcześniej?
Zmieniła się. Na gorsze.
Mówi teraz o tym, że Jace stał się sługą zła związanym na zawsze z Sebastianem i prawie nikt już nie wierzy, że można go uratować. Poczytałam sobie trochę jak Clary się użala, że Jace nie jest jej prawdziwym Jacem. O dziwnej relacji Aleca i Magnusa (nie jestem niestety tolerancyjna w tego rodzaju sprawach), która mnie niesamowicie irytowała. Był też wątek Mai i Jordana, który nic do fabuły nie wnosił i okazał się całkowicie niepotrzebny, a do tego nieciekawy. Chyba służył jedynie po to, aby powieść miała większą objętość. A uwierzcie, że przez te 550 stron właściwie nic się nie dzieje. Jeśli chodzi o Isabelle i Simon`a to czy ten wątek nie jest czasem trochę, hm, wymuszony? No bo sorry, ale ci bohaterzy nie mogli się aż tak zmienić! A najbardziej Iz, to już nie jest ta sama dziewczyna, którą poznaliśmy w pierwszych trzech tomach. Natomiast Simon stał się w miarę znośny. Ale nie zmienia to faktu, że i tak go nie lubię.
"Moje serce jest twoim sercem. Moje ręce twoimi rękami."
Styl jakim posługuje się Cassandra Clare jest miły, lekki i przyjemny, ale jak dla mnie zbyt... prosty? Bo ja do historii tego typu chciałabym pióra barwnego, kwiecistego i takiego, którym można będzie się zachwycać. Cały wykreowany przez autorkę świat jest bardzo ciekawy, ale... nigdy nie potrafiłam go sobie dokładnie wyobrazić. Potrzebuję więc pióra, które podziała na wyobraźnię. Takiego, które zaserwuje jakieś ładne opisy, a tu... tego nie ma. Za to dialogi wychodzą pisarce naturalnie i dość zgrabnie. Sprawia to, że czyta się w niemal zabójczym tempie.
"Chyba zawsze brakowało mi kawałka duszy i znalazłem go w tobie."
Właściwie to nie wiem co myśleć o tej książce. Było znośnie, ale mogło być znacznie lepiej. Mam wrażenie jakby autorka pisała na siłę i przeciągała wszystko jak tylko się da. To nie jest to, co znalazłam w "Mieście kości". Jedynym moim pocieszeniem jest fakt, że czeka nas jeszcze finał i może... Może zwali on czytelników z nóg?
"- Nic mnie to nie obchodzi - oświadczyła Clary. - On by to dla mnie zrobił. Tylko powiedz, że nie. Gdybym zginęła...
- Spaliłby cały świat, żeby móc wykopać cię z popiołów."
Piąty tom serii "Dary Anioła" czytałam dość długo. Czytałam wieczorami, gdy fabuła stawała się tak nieskończenie interesująca, że nie można się było oderwać. Czytałam trochę w południe i rano...
2013-06-04
Pewnie większości nieznana jest ta książka, a szkoda, bo jak najbardziej zasłużyła żeby się z nią zapoznać. Powieść „Przeżyć z wilkami” dostałam od mamy, a gdy przeczytałam opis bardzo się ucieszyłam i jak najszybciej zabrałam się za czytanie.
Historia żydowskiej dziewczynki, która w wieku 7 lat zostaje zupełnie sama na świecie. Kiedy w ogarniętej wojną Brukseli Niemcy aresztują jej rodziców, znajduje schronienie u pewnej bardzo niemiłej kobiety, która traktuje ją z pogardą. Pewnego dnia słysząc, jak kobieta zwierza się komuś, że jeśli będzie trzeba, odda ją Niemcom, dziewczynka postanawia uciec i wyrusza na wschód, ponieważ wierzy, że właśnie tam zostali zabrani jej rodzice. Wędruje pieszo przez Belgię, Niemcy, Polskę aż na Ukrainę, kradnąc po drodze pożywienie i ubranie. Przez pewien czas żyje wśród stada wilków, zachowując się jak jedno z ich młodych, przestrzegając wilczych obyczajów i bawiąc się ze szczeniętami. W czasie czteroletniej tułaczki po Europie odkrywa ludzką niegodziwość i zwierzęcą humanitarność, z każdym dniem stając się coraz mniej człowiekiem i coraz bardziej wilkiem.
Misha Defonseca od 1997 roku upierała się, że „Przeżyć z wilkami” to powieść autobiograficzna, która przez wiele lat była sprzedawana jako „prawdziwa historia o przeżyciu Zagłady.” Dopiero w maju 2008 roku historycy udowodnili pisarce kłamstwo, która przeprosiła czytelników za mistyfikację: „Proszę o wybaczenie wszystkich, którzy czują się zdradzeni, ale proszę ich, aby postawili się na miejscu czteroletniej dziewczynki, która straciła wszystko.” Wyjaśniła też, że powieść to mieszanka wspomnień wojennych, fascynacji i zasłyszanych opowieści.
Tym co niewątpliwie najbardziej mi się nie spodobało to to, że autorka plącze czas teraźniejszy z czasem przeszłym, raz jest małą dziewczynką, a raz dorosłą już kobietą opowiadającą swoją historię, z tego wszystkiego wychodzi jedno wielkie bagno i miejscami trudno się połapać o co chodzi. Niby książka krótka, ale zawierająca masę opisów, więc tym, którzy lubują się w dialogach na pewno się to nie spodoba i ostrzegam, że nie jest to pozycja dla wszystkich, a w szczególności nie dla tych o słabych nerwach.
Nie jest to lekka historia przy której możemy odpocząć, rozluźnić czy też roześmiać. To wstrząsająca i miejscami ohydna historia z dawką grozy i przerażania na wielu stronach. Wzruszająca, może niektórym nawet uda się uronić łzę (mi niestety nie). Niesie za sobą wiele przekazów, prawd moralnych i wskazówek, a także pokazuje jak okrutne potrafi być życie... Szczególnie w pamięć wbił mi się jeden fragment a mianowicie:
„Zwierzęta zabijają żeby się najeść, ludzie z byle powodu”.
Główną postacią i jednocześnie narratorką książki siedmioletnia dziewczynka, w dalszych rozdziałach coraz starsza, wydawała mi się za dorosła jak na swój wiek, nie wiem do końca czym były spowodowane moje tego typu odczucia, spróbowałabym to w jakiś sensowny sposób wyjaśnić, ale ponieważ nie chcę zdradzać z treści więcej iż to konieczne powstrzymam się.
W sumie książkę „Przeżyć z wilkami” gorąco polecam, nic dodać, nic ująć!
Pewnie większości nieznana jest ta książka, a szkoda, bo jak najbardziej zasłużyła żeby się z nią zapoznać. Powieść „Przeżyć z wilkami” dostałam od mamy, a gdy przeczytałam opis bardzo się ucieszyłam i jak najszybciej zabrałam się za czytanie.
Historia żydowskiej dziewczynki, która w wieku 7 lat zostaje zupełnie sama na świecie. Kiedy w ogarniętej wojną Brukseli Niemcy...
2013-07-30
Jesteś podpalaczką, kochanie, jedną wielką zapalniczką...
Wyobraź sobie, że masz dar. Niezwykłą moc. Dzięki, której możesz sprawić, że: spalisz ludzi, podpalisz samochody, wybuchną domy, a to za sprawą woli. Możesz zrobić wszystko. Nic ci nie zagrozi. To ty stawiasz warunki. Jeśli tylko zechcesz możesz... możesz... co tylko zechcesz. Ale pojawiają się źli ludzie. Oni pragną cię zabić. Uciekasz, w nieskończoność uciekasz. Dokąd? Sam nawet nie masz pojęcia. Musisz ranić, albo sam zostaniesz zraniony.
Tak wygląda życie Charlie.
„Zrób to, Charlie. Spal ich wszystkich.”
Moja pierwsza książka tego autora, mianowicie – Stephena Kinga, którego nazwisko każdy mól książkowy przynajmniej kojarzy ze słyszenia. Jak wypadło moje pierwsze `spotkanie` z jego twórczością? Dowiecie się zgłębiając treść recenzji.
Charlie McGee jest dzieckiem wyjątkowym, obdarzonym nadludzkim darem, zdolnością pirokinezy: potrafi siłą woli zdalnie rozniecić ogień. Rodzice dziewczynki, Vicky i Andy, uczestniczyli kiedyś jako ochotnicy w tajemniczym eksperymencie sponsorowanym przez tajną amerykańską agencję rządową, przybudówkę CIA zwaną Sklepikiem. Pozwalając sobie wstrzyknąć Próbę Sześć – rzekomo nieszkodliwą substancję halucynogenną, w rzeczywistości niebezpieczny środek chemiczny powodujący trwałe zmiany w przysadce mózgowej i chromosomach – zostali nieświadomie wyposażeni w niezwykłe talenty, obejmujące telekinezę, hipnozę i telepatię. Daleko idące skutki eksperymentu kładą się cieniem na życiu poddanej nieustannej obserwacji rodziny McGee, zmieniając je w koszmar. Po zamordowaniu Vicky przez agentów Sklepiku, nie chcąc, by Charlie stała się kolejnym „królikiem doświadczalnym” CIA, Andy decyduje się na ucieczkę. Pościg za dwójką zbiegów prowadzi John Rainbird, zabójca na usługach Sklepiku, dla którego zabicie dziecka staje się celem samym w sobie. Czy Charlie użyje pirokinetycznej mocy, by ocalić siebie i ojca? Zdaniem naukowców, byłaby nawet w stanie samoczynnie doprowadzić do eksplozji atomowej...
Na początku nie mogłam przyzwyczaić się do stylu jakim posługuje się King, wulgaryzmy to to czego osobiście z książkach nie trawię, ewentualnie jeśli są odpowiednio wplątane w akcję to nie mam zarzutu, ale tutaj po prostu było ich za wiele, zbyt rzucały się w oczy, a to całkowicie nie jest potrzebne do przedstawienia historii o małej dziewczynce. Później już nie zwracałam uwagi, przyzwyczaiłam się do tego wyrażania się po chamsku.
Rozdziały są krótkie, więc szybko się czyta, ale objętość można by było trochę skrócić, bo jednak powieść miejscami nudzi, ale wynagradzają to kolejne strony od których nie można się oderwać. Mimo wszystko książka bardzo mnie wciągnęła, jest oryginalna, bo czegoś takiego przedstawionego w taki sposób jeszcze nie czytałam.
Do bohaterów nie mam zastrzeżeń. Byli pomysłowo skonstruowani. Szkoda tylko, że do żadnego nie zapałałam szczególną sympatią, nawet Charlie czegoś zabrakło, ale muszę się przyznać iż czasami trudno było jej nie współczuć.
Koniec zdecydowanie książkę uratował, nie spodziewałam się takiego rozwoju wypadków, więc jest to przeogromny plus.
„Podpalaczkę” polecam wszystkim tym którzy z twórczością Pana Kinga są już jako tako zapoznani, ale także i tym, którzy jak ja do niedawna nie przeczytali jeszcze żadnej książki jego pióra. Myślę, że „Podpalaczka” na sam początek jest dobra, aczkolwiek nie zachwyca tak bardzo jak się tego spodziewałam.
Jesteś podpalaczką, kochanie, jedną wielką zapalniczką...
Wyobraź sobie, że masz dar. Niezwykłą moc. Dzięki, której możesz sprawić, że: spalisz ludzi, podpalisz samochody, wybuchną domy, a to za sprawą woli. Możesz zrobić wszystko. Nic ci nie zagrozi. To ty stawiasz warunki. Jeśli tylko zechcesz możesz... możesz... co tylko zechcesz. Ale pojawiają się źli ludzie. Oni...
2013-08-11
Kopciuszek w przyszłości?
Za debiutancką książką Marissy Meyer rozglądałam się odkąd tylko się o niej dowiedziałam, więc gdy pojawiła się możliwość wymiany nie wahałam się długo. Czy dobrze zrobiłam? Tak, myślę, że tak, bo pierwsza część „Sagi księżycowej” dostarczyła mi sporej dawki rozrywki, aczkolwiek nie zachwyciła mnie w takiej mierze jak innych czytelników.
Saga przyszłości ma swój początek dawno, dawno temu...
Cinder mieszka w hałaśliwym Nowym Pekinie, zdziesiątkowanym przez zarazę. Jako dziewczyna cyborg o tajemniczej przeszłości jest obywatelem drugiej kategorii. Lecz kiedy na jej drodze staje przystojny książę Kai, Cinder nagle znajduje się w epicentrum międzygalaktycznej walki z bezlitosną królową Luny. Rozdarta pomiędzy obowiązkiem a wolnością, wiernością a zdradą, musi wyjawić sekrety swojej przeszłości, by ochronić swoją przyszłość...
„Zabrały jej piękne suknie, ubrały ją w stary zszarzały fartuch, a na nogi włożyły drewniaki.”
Po pierwsze i najważniejsze – za mało opisów! Tak, tak dla mnie stanowczo za mało. Rozumiem, że jak są praktycznie same dialogi to szybko się czyta i w ogóle...a tak na marginesie to są na bardzo dobrym poziomie, naturalnie, ale brakuje opisów całej scenerii, świata przyszłości gdzie cała ta historia się dzieję, nie mogłam sobie tego do końca wyobrazić. A przecież to daleka przyszłość, więc autorka mogła się trochę bardziej postarać!
„Wieczorem, gdy była już zupełnie wyczerpana pracą, zabrały jej łóżko i zmusiły, by położyła się w popiele przy palenisku.”
Odniosłam wrażenie, ze Meyer skupiła się na dobrym wykreowaniu wyłącznie tytułowej bohaterki. I bardzo dobrze jej to wyszło, tylko dlaczego tyle samo uwagi nie poświęciła księciu Kaiowi? Wydawał się mdły, bez wyrazu i bez charakteru, bez osobowości. Od samego początku wiedziałam iż sympatią to go nie obdarzę. A reszta postaci... też była potraktowana tak po macoszemu. Naprawdę można było ich dopracować i wtedy wszystko byłoby dobrze.
„Nie mogę pozwolić ci pójść z nami! Nie masz strojnych sukien i nie potrafisz tańczyć! Przyniosłabyś nam wstyd!”
Pomijając wszystkie te niedoskonałości książkę czytało mi się nad wyraz przyjemnie mimo, że była do bólu przewidywalna, ale takie też było zamierzenie od samego początku ponieważ „Cinder” jest nawiązaniem do baśni o „Kopciuszku” . Chociaż muszę przyznać, że Marissa Meyer wykazała się pomysłowością i stworzyła coś innego i podobnego zarazem.
„Kiedy Kopciuszek zbiegał ze schodów, lewy pantofelek zsunął się z jej stopy.”
„Cinder” polecam bardzo gorąco, jest to idealna lektura żeby odetchnąć i troszkę odpocząć od innego rodzaju literatury, na przykład tej wymagającej myślenia, bo nad pierwszą częścią „Sagi księżycowej” zdecydowanie nie trzeba długo się głowić. I nie zwracajcie uwagi na wszystkie `przeciw`, które wymieniłam, bo czytając łatwo o tych mankamentach zapomnieć.
Kopciuszek w przyszłości?
Za debiutancką książką Marissy Meyer rozglądałam się odkąd tylko się o niej dowiedziałam, więc gdy pojawiła się możliwość wymiany nie wahałam się długo. Czy dobrze zrobiłam? Tak, myślę, że tak, bo pierwsza część „Sagi księżycowej” dostarczyła mi sporej dawki rozrywki, aczkolwiek nie zachwyciła mnie w takiej mierze jak innych czytelników.
Saga...
2013-10-11
Na zawsze w naszych myślach
Książkę zaczęłam czytać w wakacje i na 60 stronach się skończyło. Zwyczajnie nie mogłam "tego czegoś" strawić. Nie podchodziło mi. Ale zmobilizowałam się i... właśnie skończyłam czytać, w październiku.
Idiotyzm goni idiotyzm
Multum irytacji
Dwa powyższe podtytuły świetnie oddają to co czułam przedzierając się przez długi, męczący, ociekający irytacją początek. Wyobrażasz sobie coś takiego, drogi Czytelniku - czytasz, czytasz i co zdanie przewracasz oczami na "znak głupoty" bohaterów? Tutaj to znajdziesz! Nie ma problemu. Ronnie jest głupiutką nastolatką, przechodzącą nastoletni bunt, ale spokojnie, jej życie ma się wkrótce odmienić...
Wracając jeszcze do początku, był naprawdę tandetny! Przez co mój egzemplarz tej książki jest "troszeczkę" zmasakrowany. Wiem, że to nie ładnie, ale musiałam na czymś się wyżyć. Zrozumcie.
Im dalej w las, tym lepiej
Tak też jest. Ostanie 150 stron, ostatnie rozdziały i w końcu sam koniec potrafią przyciągnąć potencjalnego czytelnika jak magnes. Mnie przyciągnęły. Nie spodziewałam się, że to napiszę - byłam pozytywnie zaskoczona!
I co z tego, skoro reszta leży i kwiczy?
Ronnie. Will. Ronnie. Will. Ech... mam ich po dziurki w nosie! Może i mieli jakieś tam swoje problemy, ale co z tego skoro i tak wszystko wyszło - super, pięknie, ładnie, HAPPY END.
Jak ja nie lubię takich zakończeń jakie zastosował Pan Sparks. Brrr. Wolę gdy niektóre wątki są nieskończone, otwarte, kocham możliwość ułożenia swojej dalszej wersji. Ale nie! Trzeba wszystko tak PROSTO zakończyć. Wszystko powiedzieć. Napisać. O niczym nie zapomnieć. Po cholerę, ja się pytam?
Wracając do wątków. Takiego naciągania dawno nie widziałam. Co poniektóre momenty wołają o pomstę do nieba! Na przykład te żółwie. Przepraszam was gadziątka, ale chyba już zawsze będę was kojarzyć tylko z tą powieścią. Przykro mi.
Muszę wspomnieć o Blaze. To jedyna postać, którą obdarzyłam szczerą sympatią. Nieodgadniona.
Nie podoba mi się, że nagle nastąpiła w niej taka zmiana. Chciałabym ją bardziej zrozumieć. Stopniowo. Wyciągnąć więcej wniosków. No i Jonnah, świetny młody chłopak. (Ja jestem na diecie, a on zajada ciastka, no wiesz co?)
Nie rozumiem sukcesu "Ostatniej piosenki"
Dlaczego? Czemu? Co w niej takiego jest? Wytłumaczcie mi, proszę!
Bo ja nic nie widzę, oprócz: czytadełka dla nastolatek, zapychającego czas...
Na zawsze w naszych myślach
Książkę zaczęłam czytać w wakacje i na 60 stronach się skończyło. Zwyczajnie nie mogłam "tego czegoś" strawić. Nie podchodziło mi. Ale zmobilizowałam się i... właśnie skończyłam czytać, w październiku.
Idiotyzm goni idiotyzm
Multum irytacji
Dwa powyższe podtytuły świetnie oddają to co czułam przedzierając się przez długi, męczący,...
2014-04-01
"Praga stała się moją obsesją."
Lubicie Warszawę? Jeśli tak, to książka idealna dla Was! Jeśli nie, to cóż, na wstępie informuję, że nie znajdziecie w niej nic dla siebie. Ja natomiast jestem gdzieś pośrodku. Jak nie ma mnie w stolicy to mówię, że tak, oczywiście, bardzo ją lubię, a jak tam jestem to, jedynym moim marzeniem staje się ucieczka. Wolę ciszę, spokój, a ci wszyscy ludzie, którzy cały czas gdzieś pędzą doprowadzają mnie do... nie wiem jak to ująć w słowa, bo to bardzo dziwne uczucie. Ja po prostu nie mogłabym żyć tak jak oni. Tam jest stanowczo za głośno, za dużo szumu, za duży tłok. Jak w takim razie odebrałam "Na Pragę nie wrócę"? Książkę, której tematem przewodnim jest właśnie Warszawa?
Jedną z bohaterek tej opowieści jest Magdalena, pisarka i historyk, innymi są... warszawskie kamienice, których historia ożywa na oczach czytelnika, obejmując wiek XVIII, II wojnę światową, PRL i współczesność. A obok nich - skomplikowane postaci kobiet: wiernych przyjaciółek, kochających matek, namiętnych kochanek i profesjonalistek u szczytu kariery.
Autorka, znająca Warszawę jak mało kto, wędruje między jej prawą i lewą stroną, między tym co było a tym co zostało. Zagląda w głąb śmierdzących podwórek cudem ocalałych kamienic, zabiera czytelnika na niebezpieczne przechadzki po praskich cmentarzach lub blokowiskach wyrosłych na gruzach dawnej Warszawy. Podczas tych historyczno-urbanistycznych włóczęg poznajemy całą galerię postaci, takich jak dwóch osiemnastowiecznych księży nieświadomych, że trafili pod warszawskie czerwone latarnie czy parę bezdomnych zakochanych z autobusu linii 160. Gdzieś na pograniczu głównych wątków pojawiają się też psie historie, niekiedy zabawne, a czasem chwytające za gardło.
W gąszczu powieściowych wątków nie zabraknie niepokojącego kryminału, pogmatwanego romansu i dziennika podróży po Europie, z bezcenną instrukcją obsługi włoskiej komunikacji miejskiej oraz przewodnika po lokalach gastronomicznych warszawskiej Pragi.*
Nie spodziewałam się, że autorka będzie posługiwała się tak lekkim i zgrabnym stylem, który oczywiście przypadnie mi od razu do gustu. Sytuacje choć niekiedy absurdalne (nie chcę Wam psuć przyjemności z lektury, więc nie przytoczę ich tutaj) wychodzą nadzwyczaj... naturalnie i jakby przemawiają cichutko do czytelnika "Tak miało być! Wszystko się zgadza!", a nie zgadza się, ten czytelnik podświadomie to czuje. Natomiast bohaterzy ujęli moje serducho swoją... zwykłością. Pani Wichrowska dała świetny przykład na to, że nie trzeba serwować długich opisów charakteru postaci, a wystarczy jedynie stworzyć odpowiednie sytuacje, aby czytelnicy mogli się na nich poznać.
Wydaje mi się, że to było od początku zaplanowane, a mianowicie - autorka nie kończy wątków. Prawie wszystkie pozostawia otwarte. Stawia swoim czytelnikom pytania, na które później nie chce dać odpowiedzi. Większość zapewne uzna to za minus, jednak ja uważam to za idealne rozwiązanie. Uwielbiam takie książki, bo można się w nich doszukiwać czegoś więcej i okazują się one być bardzo miłym zaskoczeniem.
Jednak żeby nie było za słodko, muszę wspomnieć również o tym, że te wszystkie fakty historycznie wplątane między karty "Na Pragę nie wrócę" są nieco uciążliwe, zwłaszcza dla osób, które historii nie lubią, nie interesuje ich lub też po prostu nie potrafią przyswoić dat i dopasować do nich odpowiednich wydarzeń. Ja należę do tej trzeciej grupy, słaba pamięć to w końcu nie moja wina.
W ogólnym rozrachunku "Na Pragę nie wrócę" wypada dobrze, bardzo się cieszę, że mogłam bliżej zapoznać się z powieścią Elżbiety Wichrowskiej i mam nadzieję, że w przyszłości będę mogła przeczytać coś jeszcze jej autorstwa.
* - pochodzi z okładki
"Praga stała się moją obsesją."
Lubicie Warszawę? Jeśli tak, to książka idealna dla Was! Jeśli nie, to cóż, na wstępie informuję, że nie znajdziecie w niej nic dla siebie. Ja natomiast jestem gdzieś pośrodku. Jak nie ma mnie w stolicy to mówię, że tak, oczywiście, bardzo ją lubię, a jak tam jestem to, jedynym moim marzeniem staje się ucieczka. Wolę ciszę, spokój, a ci...
2014-04-19
Jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak bardzo, że skończyłam czytać książkę. W moim serduszku zakiełkowała ulga. Nareszcie, pomyślałam, koniec. Nie zniosłabym już ani strony więcej.
W zagubionych wśród nadbiebrzańskich bagien Waniuszkach modlitwą i ziołami leczy się stara Oleszczukowa. Kiedy niespodziewanie umiera, wieś oczekuje od jej wnuczki Oleny, że będzie kontynuowała rodzinną tradycję. Olena rezygnuje z marzeń o studiach medycznych i zostaje wioskową szeptuchą.
Życie w Waniuszkach wciąż jeszcze opiera się na niewzruszonym fundamencie zasad, tradycji i Słowa Bożego. Wszystko ma tam swój ład, ludzie czynią to, co do nich należy, każdy wie, gdzie jest jego miejsce. Jednak nawet i do Waniuszek nieuchronnie nadciąga nowe. Legenda o tajemniczym pustelniku, który na uroczysku Łojmy zbierał popsute lalki i przybijał je do drzew, sprowadza znanego filmowca z Warszawy, Alka Litwina. Olena znajduje w Alku przyjaciela i powiernika, z którym może się podzielić sekretami swojej sztuki i najskrytszymi myślami. Po raz pierwszy w życiu nie czuje się samotna...*
Spodziewałam się lekkiej i klimatycznej opowieści, której fabuła niesamowicie mnie zauroczy. Moje nadzieje pękły jak bańki mydlane zaledwie po trzynastu stronach. Dalej było już tylko gorzej. Zmuszałam się do brnięcia przez kolejne linijki i "patrzyłam" na kolejne idiotyzmy, które serwuje nam autorka. Nie mogłam nadziwić się głupocie bohaterów. W końcu nie wytrzymałam i stwierdziłam, że gdyby była ku temu możliwość to weszłabym do tej książki z nożem w ręce i wszystkich bym ukatrupiła. I wcale nie byłoby mi przykro.
Styl pisarki kuleje, a dialogi mają w sobie tyle sztuczności, że czytać ich się po prostu nie da. Opisy jakie serwuje Menzel nudzą i nic wartościowego do fabuły nie wnoszą. Są chyba jedynie po to, aby powieść była grubsza. Autorka posługuje się niezbyt przyjemnym piórem, wplatając w nie jakąś chorą ironię i używając przekleństw w nieodpowiednich miejscach. Opisuje niesmaczne sytuacje, o których ja nie miałam najmniejszej ochoty czytać i sieje zgorszenie na każdej kartce. Przez większą część lektury towarzyszyła mi też dezorientacja. Próbowałam skupić się na treści, ale moje myśli zaraz szybko odpływały i biegały jakimiś nieznanymi dróżkami, więc jeśli teraz ktoś spytałaby się mnie o czym dokładnie była "Szeptucha" to nie potrafiłabym odpowiedzieć na zadane pytanie.
Dla mnie czytanie "Szeptuchy" było katorgą. Nie mogę znaleźć nawet jednego pozytywu. Nie dość, że zmarnowałam czas to jeszcze nic z niej nie wyniosłam. Ze swojej strony radzę omijać baaardzo szerokim łukiem. Jest przecież tyle innych ciekawych książek.
* - pochodzi z okładki
Jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak bardzo, że skończyłam czytać książkę. W moim serduszku zakiełkowała ulga. Nareszcie, pomyślałam, koniec. Nie zniosłabym już ani strony więcej.
W zagubionych wśród nadbiebrzańskich bagien Waniuszkach modlitwą i ziołami leczy się stara Oleszczukowa. Kiedy niespodziewanie umiera, wieś oczekuje od jej wnuczki Oleny, że będzie kontynuowała...
2014-04-16
"Mówi się, że każdy z nas pewnego dnia znajdzie osobę, która pokaże nam, czym jest prawdziwa miłość."
Czasami trafiasz na książkę, której autora dobrze znasz. Nieważne, że tylko blogowo i na podstawie kilku mailów. Ale znasz. Jeszcze przed przeczytaniem "Dźwięków wspomnień" Katarzyna Meres była dla mnie nieocenionym źródłem rad, więc zżerała mnie ogromna ciekawość jak recenzentka poradziła sobie pisząc własną książkę. Spodziewałam się czegoś miłego, lekkiego, przyjemnego i do poczytania, ale... nie spodziewałam się, że będę miała do czynienia z czymś aż tak rewelacyjnym. Może i ta książka nie jest genialna, ale jest naprawdę dobra.
"Życie jest krótkie, ale wystarczająco długie, aby ludzie zdążyli nas zranić. Każdy rani."
"Dźwięki wspomnień" to dwa króciutkie odpowiadania. Zawierające w sobie całą gamę uczuć, emocji i miłości. Pierwsze z nich to zapis przeżyć i najskrytszych myśli kobiety i mężczyzny, które zostały przelane na kartki pamiętnika. A drugie przybliża nam postać kobiety wspominającej swoją największą miłość. Myślę, że więcej już zdradzać nie trzeba, bo dodanie choć jednego słowa więcej może zepsuć Wam całą przyjemność z czytania.
"Okazało się, że nasza miłość jest lepsza, niż sobie wyobrażałam - delikatna jak pajęcza sieć, szczera, cierpliwa, wybaczająca, a przede wszystkim ciągle ucząca się."
Widać ogromny przeskok pomiędzy obiema historiami. Zauważyłam, że większości bardziej podobała się ta druga, ale ja jestem odmiennego zdania. Wydawała mi się zbyt cukierkowa, zbyt idealna. Miłość, którą Kasia w niej przedstawia jest wprost nierealna, nie trzyma się ziemi. Nie sądzę, aby mogła wydarzyć się na tej planecie, może gdzieś w innym świecie, jak na przykład na papierze, ale nie w szarej rzeczywistości. Jednak jest w niej coś pięknego. Coś, co każe czytać dalej. Coś uniwersalnego. A do tego zawartego w tak pięknych słowach. Uczta dla duszy.
"Wstyd mi za siebie. Codziennie się modlę, aby zobaczyć twoją twarz. A Ty nie przychodzisz do mnie we śnie..."
Jednak, tak jak wspominałam wyżej, najbardziej upodobałam sobie pierwszą. Przede wszystkim za kilkanaście zdań, parę fragmentów i kilka rozdziałów, które naprawdę trafiły głęboko do mojego serca. Są tak do bólu prawdziwe. Są tak urzekające. Są tak niezwykłe. Razem tworzą bardzo silną konstrukcję, której nic nie będzie w stanie zburzyć. Jestem pełna uznania dla autorki. Ze świecą można szukać osoby, która zdołałaby napisać tak cudownie o miłości, jak zrobiła to Kasia. Ta część książki to jedna z moich największych inspiracji.
"Mogę tylko czytać między Twoimi słowami."
Chciałabym napisać coś jeszcze. Coś, co wyrazi wszystko co czułam czytając "Dźwięki wspomnień". Ale nie da się tego zrobić. "Nie ma odpowiednich słów, nawet najwięksi poeci nie umieją tego wyrazić słowami, mimo iż wiele lat próbują. Na pozór im się to udaje, ale w głębi duszy wiedzą, że tak się nie da." Gdyby wszystkie debiuty były tak udane, to świat byłby piękny.
"Mówi się, że każdy z nas pewnego dnia znajdzie osobę, która pokaże nam, czym jest prawdziwa miłość."
Czasami trafiasz na książkę, której autora dobrze znasz. Nieważne, że tylko blogowo i na podstawie kilku mailów. Ale znasz. Jeszcze przed przeczytaniem "Dźwięków wspomnień" Katarzyna Meres była dla mnie nieocenionym źródłem rad, więc zżerała mnie ogromna ciekawość jak...
2014-04-11
Kiedy zostaje im odebrane dzieciństwo...
Po raz pierwszy "Pokój na poddaszu" autorstwa Wandy Wasilewskiej został wydany w 1939 roku. Książka opowiada o bardzo młodych ludziach, których los zmusił do szybkiego wkroczenia w dorosłość. Umarła bowiem ich matka. Anka, Zosia, Adaś i Ignaś są zdani jedynie na siebie i mogą liczyć tylko na to, że dopisze im szczęście.
Tej krótkiej powieści, bo zaledwie stu stronicowej, wcale nie czyta się tak łatwo. Mimo, że dzieci zawsze udaje się uratować z opresji. Mimo, że ktoś zawsze zdoła im pomóc. Mimo, że pojawiają się w ich życiu radosne akcenty. Mimo to wszystko łapie człowieka dojmujący smutek. Dlaczego właśnie oni? Czemu to Ania musi zastąpić swojemu rodzeństwu matkę?
Nie macie pojęcia jak bardzo było mi żal Ignasia, kiedy przeczytałam o tym, że tak się poświęcił i...
Wasilewska posługuje się z jednej strony prostym i dość przyjemnym piórem, bo zawierającym przeważającą liczbę dialogów, a z drugiej odbierałam je po trosze jako sztuczne. Brakowało w nim pewnego rodzaju "rozmachu". A działania bohaterów zawsze były takie d o b r e, takie godne przykładu. Anielskie dzieci. Jednakże wiem, że tak miało być. Więc wybaczam.
Ale nie mogę wybaczę tego, że autorka użyła tak małej ilości wyrazów, aby wszystkie wydarzenia opisać.
Powinna użyć znacznie więcej.
Powinna zaserwować choć ciut więcej opisów.
Powinna skupić się na lepszej charakterystyce bohaterów. Tak żeby czytelnik mógł ich lepiej poznać.
Powinna powiedzieć coś jeszcze na temat Chaimka.
Powinna oddać coś jeszcze odnośnie Helenki.
Tak dużo rzeczy powinna zrobić, a nie zrobiła.
A może jednak lepiej wybaczyć? Może tak było zaplanowane? Tak miało być?
Bo gdyby było inaczej...
"Pokój na poddaszu" nie byłby tą książką, która leży teraz przede mną.
Byłby inną, nieznajomą książką.
Która wcale a wcale nie musiałaby okazać się dobra.
Ojej...
Kiedy zostaje im odebrane dzieciństwo...
Po raz pierwszy "Pokój na poddaszu" autorstwa Wandy Wasilewskiej został wydany w 1939 roku. Książka opowiada o bardzo młodych ludziach, których los zmusił do szybkiego wkroczenia w dorosłość. Umarła bowiem ich matka. Anka, Zosia, Adaś i Ignaś są zdani jedynie na siebie i mogą liczyć tylko na to, że dopisze im szczęście.
Tej...
Muszę to powiedzieć - pierwsza część sprawiła, że zniknęłam na jakiś czas z naszego świata i przeniosłam się do ETAP - u. Tak więc pierwszy tom był wprost arcydziełem a temu jednak `czegoś` zabrakło. Mimo to książka była bardzo dobra i podobała mi się, spokojnie mogę dać jej dziewięć na dziesięć.
Trzy miesiące
po Apokalipsie.
Życie w ETAP – ie staje się,
coraz trudniejsze.
Zapasy jedzenia właśnie się kończą...
Nadchodzi pora GŁODU.
Ciemność również odczuwa przeraźliwy głód.
Chce się nasycić. Zawładnąć ETAP – em.
Opanowuje kolejne umysły, przejmuje kontrolę.
W Perdido Beach rozpoczyna się walka o władzę.
Zdesperowane dzieciaki stają naprzeciw siebie.
Pojawia się strach.
Czy ktokolwiek zdoła jeszcze opanować wymykającą się
spod kontroli sytuację?
Pod każdym względem ta książka jest bardzo dobra ale mi zabrakło tu czegoś, co było w pierwszej części. To chyba będzie ta świeżość kiedy to poznajemy bohaterów i początek ich wielkiej przygody.
Autor wzbogaca serię w wiele nowych interesujących wątków oraz postaci, które odegrają szczególną rolę na dalszych stronach. Nowe wyjaśnienia dotyczące tego co dzieje się w ETAP – ie i wiele, wiele więcej. Nie będę psuć wam przyjemności czytania i nic więcej nie zdradzę.
Dopiero gdy przeczytałam Fazę drugą - Głód uświadomiłam sobie jak bardzo irytuje mnie jeden z głównych bohaterów – Sam. Niby ma swoją osobowość, charakter, widać, że to przemyślana postać a jednak dla mnie był nudny i jakby zbyt (nie wiem czy to odpowiednie określenie) idealny. Większość ludzi słuchała i bała się go ale też znalazły się osoby przeciwne jego działaniom i dzięki wielkie, że tak się stało bo nie zniosłabym tego jak ciągle jest w centrum zainteresowania. Bo Sam to, Sam tamto... Co do reszty to raczej nie mam zarzutów.
„Nikt nie jest wobec ciebie lojalny – stwierdziła. (...) Jest tylko jedna osoba, której naprawdę na tobie zależy.
- Ty?
Nie odpowiedziała.”
Caine i Diana to postacie, które naprawdę potrafiły zaskoczyć mnie swoim postępowaniem. To oni stanowili główny napęd a bez nich byłoby bardzo nudno.
„Tego dnia uświadomił sobie podstawową prawdę: inni nie mogą cię usidlić, usidlić może cię tylko własny strach. Sprzeciwisz się, to wygrasz.”
Słyszałam, że seria GONE ma tendencję spadkową i boję się, żeby nie okazało się to prawdą. Fazę trzecią - Kłamstwa mam już wypożyczoną z biblioteki, stoi na półce i czeka aż się za nią zabiorę, mam tylko nadzieję że po przeczytaniu części trzeciej będę w pełni usatysfakcjonowana.
Na koniec chciałam wypowiedzieć się na temat okładki. Bardzo mi się n i e p o d o b a!
http://kinga42.blogspot.com/2013/05/gone-znikneli-faza-druga-god-michael.html
Muszę to powiedzieć - pierwsza część sprawiła, że zniknęłam na jakiś czas z naszego świata i przeniosłam się do ETAP - u. Tak więc pierwszy tom był wprost arcydziełem a temu jednak `czegoś` zabrakło. Mimo to książka była bardzo dobra i podobała mi się, spokojnie mogę dać jej dziewięć na dziesięć.
więcej Pokaż mimo toTrzy miesiące
po Apokalipsie.
Życie w ETAP – ie staje się,
coraz...