-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik235
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2014-03-29
2014-04-09
(Starałam się nie spoilerować, ale jak przez przypadek powiedziałam za dużo to przepraszam!)
"Ignite, my love. Ignite."
O tak.
Nadal marzę, że uda mi się ukraść styl Mafi, wykorzystać go do własnych celów, a potem jej go oddać, nienadającego się już do niczego.
Rozpadam się widząc pierwsze zdanie.
"I am an hourglass."
Wtedy zaczyna zżerać mnie zazdrość. Tak duża, tak mocna, wręcz nie do opisania.
Dlaczego?
Dlaczego ja nie mogę tak pisać?
"My bones, my blood, my brain freeze in place, seizing in some kind of sudden, uncontrollable paralysis that spreads through me so quickly I can`t seem to breathe. I`m wheezing in deep, strained inhalations, and the walls won`t stop swaying in front of me."
I znowu. Znowu. Znowu!
Mafi, jak możesz!?
"I grieve nothing. I take everything."
I po raz kolejny zastanawia mnie co takiego kryje się w tych słowach. Każde z nich wydaje się idealnie dopasowane, idealnie wczepione i złożone w zdanie. A razem one wszystkie tworzą niemal... muzykę. Nieziemską melodię. Cała książka to jeden wielki dźwięk, tak głośny, że niemal może rozsadzić uszy. Zatykam je, przykrywam rękami, i kręcę kręcę kręcę głową. A myśli, tak, one tańczą w alei po prawej stronie, gdzie zawsze świeci słońce.
"Stop.
Stop time.
Stop the world."
Tak właśnie się stało. Przepadłam. Odpłynęłam na jakimś nieznanym mi statku i wrócę dopiero gdy skończę czytać. Albo nie. Wrócę dopiero wtedy gdy zdołam się otrząsnąć po tej emocjonalnej bombie. Wrócę kiedy już będę gotowa. Kiedy nacieszę się naiwnością tej historii, jej cudownym szczęśliwym zakończeniem i całym wymiarem tej rozbrajającej bajeczki. "I think (...) my heart is going to explode."
Szkoda tylko, że autorka poszła na łatwiznę. Ruszyła najprostszą, najłatwiejszą drogą. Bo fani chcieli. Krzyczeli. A większość czytelników posiadających szósty zmysł wiedziała jak to się skończy. Wymarzyła sobie swój własny przecudowny koniec, a teraz oczekują tylko oficjalnego potwierdzenia swoich domysłów. Kochani, chciałabym Wam powiedzieć coś więcej, ale... NIE POWIEM. Jednak z drugiej strony. Czy to nie było zaplanowane od pierwszej części? Czy czasem Mafi nie zwodziła nas wszystkich żeby później nimi wstrząsnąć, chwycić za serce i i i nie oddać go go go już nigdy więcej? Klucza do rozwiązania tej zagadki poszukajcie sami. Nie wiem czy wolicie spacerować, biegać, tańczyć, śpiewać, skakać czy też po prostu odpoczywać, ale zapewniam, że TU każdy znajdzie coś dla siebie. Kochani, od czego jest wyobraźnia?
Już od dawna nie czytałam tak wyśmienitej książki. Tak pysznej. Po skończeniu jej coś we mnie poszło z dymem. Spaliło się. "And something inside of me shatters." Nie mam pojęcia jak to odzyskać. Mogę próbować kartkowania tysiąca innych powieści, oglądania tysiąca filmów i rozszyfrowywania tysiąca innych zagadek, ale wiem, że to nie będzie to samo.
Bohaterzy ulegli diametralnej przemianie. Julia, Adam i... Warner nie są już tymi samymi postaciami, którymi mogli się wydawać w pierwszej części. W "Ignite me" możemy poznać o nich całą prawdę, zrozumieć ich działania i tok myślenia. Sama Julia bierze się w garść, staje się silna, wierzy, że osiągnie swój cel i... walczy na wszelkie możliwe sposoby. Natomiast Adam, więc on... eee, jest idiotą, choć to i tak mało powiedziane. Jest kompletnym debilem, ciotą i marną imitacją pingwina. Nienawidzę go tak bardzo, że każdy fragment, w którym występuje podnosi mi ciśnienie. Jejciu, najgorsza, najbardziej mdła i irytująca postać z jaką spotkałam się w literaturze. Fuj! Ale Warner, tu już jest o niebo (dwa nieba!) lepiej. Autorka poświeciła mu masę czasu, widać wyraźnie, że w kreację jego charakteru włożyła dużo wysiłku. Jeśli możliwe jest zakochanie się w bohaterze literackim, to ja właśnie się zakochałam.
Ach, zapomniałam wspomnieć o tym, że w tej części brakuje skreśleń. Brakuje ich, bo Julia już wie czego chce. Podjęła decyzję i nie tłumi w sobie myśli, nie ukrywa ich sama przed sobą. Teraz głośno krzyczy. Nie zamierza przestać.
"- You know - he whispers, his lips at my ear - the whole world will be coming for us now.
I lean back. Look into in eyes.
- I can`t wait to watch them try."
Przepraszam, ale nie jestem w stanie pisać dalej. Mafi ukradła mój osobisty słownik.
(Starałam się nie spoilerować, ale jak przez przypadek powiedziałam za dużo to przepraszam!)
"Ignite, my love. Ignite."
O tak.
Nadal marzę, że uda mi się ukraść styl Mafi, wykorzystać go do własnych celów, a potem jej go oddać, nienadającego się już do niczego.
Rozpadam się widząc pierwsze zdanie.
"I am an hourglass."
Wtedy zaczyna zżerać mnie zazdrość. Tak duża, tak...
2014-05-10
"Zawsze miałam wrażenie, że w chwili moich narodzin Bóg akurat mrugnął. Przegapił je i nigdy się nie dowiedział, że przyszłam na świat."
Czasami w swoim życiu trafiamy na moment na krawędzi, kiedy próbujemy się czegoś uchwycić, ale nie wiemy czego... Kiedy czujemy jakby niebo waliło się nam na głowę. Tracimy zainteresowanie wszystkim tym, co nas otacza. Stajemy się obojętni. I straszna staje się myśl, że książki które jeszcze parę dni wcześniej czytaliśmy z tak wielką przyjemnością teraz stały się dla nas mniej ważne. Spędzałam godziny na zagłębianiu się w zadania z matematyki, chemii, fizyki i ucząc się kolejno ze wszystkich przedmiotów. Może to dziwne, ale nauka stała się dla mnie deską ratunkową. Mimo zmęczenia i tego, że powoli nie dawałam już sobie z nią rady. Więc gdy tylko dowiedziałam się, że istnieje taka książka jak "Bóg nigdy nie mruga" od razu zapragnęłam ją poznać. Zdobyłam ją jak najszybciej się dało, otworzyłam na pierwszej stronie i napisałam: "Będziesz moim wyzwoleniem." I rzeczywiście, stała się nim.
"Bóg nigdy nie daje nam więcej niż potrafimy udźwignąć. Niektórzy z nas potrafią znieść więcej, inni mniej. Nawet jeśli dostaniemy do dźwigania część nieba, nie będzie to ciężar. Będzie to dar."
Regina Brett mówi, że "Życie jest niesprawiedliwe, ale i tak jest dobre". Mówi o następnym właściwym kroku. O czasie, który trzeba wykorzystać jak najlepiej. Porusza kwestię nas samych, jak odbieramy innych, jak inni odbierają nas. Wiem, że to niemożliwe, ale mam wrażenie jakby weszła do mojego własnego serca i dokładnie je przeszukała. Mówi o różnicach zdań, konfliktach i jak z nich wybrnąć w rozsądny sposób. Uświadamia, że łzy to nie jest nic złego. Mówi, że mamy prawo rozgniewać się na Boga, bo On to wytrzyma. Radzi jak pogodzić się z przeszłością i nie roztrząsać wciąż tych samych spraw na nowo. Porusza temat pisania własnej książki, mówi jak nie pisać. Każe uwierzyć w cuda. Uczy wybaczać, oddychać, prosić, ustępować i zawsze wybierać życie. A przez to przewija się miłość, bo Bóg jest Miłością.
"Bóg cię kocha, bo jest Bogiem, a nie dlatego, że coś zrobiłeś albo czegoś nie zrobiłeś."
Muszę przyznać, że felietony pani Brett naprawdę sprawiły, że uwierzyłam. Co prawda, wierzyłam już wcześniej, ale wiarą zachwianą, niepewną i wątpliwą. Teraz jestem zdecydowanie bliżej tej trwałej, mocnej i dobrej, która będzie wypełniać moje serce do końca. Ale osoby niewierzące też znajdą tu coś dla siebie, bo teksty autorki są zdumiewające i magiczne, nic nie narzucają, a jedynie w delikatny sposób próbują przemówić do czytelnika.
"To wybór, a nie przypadek, decyduje o twoim przeznaczeniu. Sam musisz zdecydować, ile jesteś wart, jaką odgrywasz rolę w świecie i w jaki sposób nadajesz mu sens. Nikt inny nie dysponuje tym, co ty - twoim zestawem talentów, pomysłów, zainteresowań. Jesteś oryginalnym egzemplarzem. Arcydziełem."
Książka Reginy Brett podniosła mnie na duchu. Sprawiła, że zapomniałam o błahostkach, pozwoliła przemyśleć parę istotnych kwestii, zrozumieć wiele rzeczy i wypełniła tę pustkę w środku, której nic innego nie było w stanie zapełnić. Teraz znaczy ona dla mnie tyle, że nie jestem w stanie wyrazić tego słowami. Zdecydowanie jedna z najpiękniejszych i najbardziej wartościowych lektur jakie dane mi było poznać.
"Nie przesadzaj. Świat się nie kończy. To tylko turbulencje. Samolot jest bezpieczny. Ma dobrego pilota. Siedzisz na właściwym miejscu. Trafiłeś po prostu na potężny wir. Poczekaj. To minie."
Na końcu zadałam sobie pytanie: Za co ja, chciałabym zostać zapamiętana?
"Zawsze miałam wrażenie, że w chwili moich narodzin Bóg akurat mrugnął. Przegapił je i nigdy się nie dowiedział, że przyszłam na świat."
Czasami w swoim życiu trafiamy na moment na krawędzi, kiedy próbujemy się czegoś uchwycić, ale nie wiemy czego... Kiedy czujemy jakby niebo waliło się nam na głowę. Tracimy zainteresowanie wszystkim tym, co nas otacza. Stajemy się...
2014-04-16
"Mówi się, że każdy z nas pewnego dnia znajdzie osobę, która pokaże nam, czym jest prawdziwa miłość."
Czasami trafiasz na książkę, której autora dobrze znasz. Nieważne, że tylko blogowo i na podstawie kilku mailów. Ale znasz. Jeszcze przed przeczytaniem "Dźwięków wspomnień" Katarzyna Meres była dla mnie nieocenionym źródłem rad, więc zżerała mnie ogromna ciekawość jak recenzentka poradziła sobie pisząc własną książkę. Spodziewałam się czegoś miłego, lekkiego, przyjemnego i do poczytania, ale... nie spodziewałam się, że będę miała do czynienia z czymś aż tak rewelacyjnym. Może i ta książka nie jest genialna, ale jest naprawdę dobra.
"Życie jest krótkie, ale wystarczająco długie, aby ludzie zdążyli nas zranić. Każdy rani."
"Dźwięki wspomnień" to dwa króciutkie odpowiadania. Zawierające w sobie całą gamę uczuć, emocji i miłości. Pierwsze z nich to zapis przeżyć i najskrytszych myśli kobiety i mężczyzny, które zostały przelane na kartki pamiętnika. A drugie przybliża nam postać kobiety wspominającej swoją największą miłość. Myślę, że więcej już zdradzać nie trzeba, bo dodanie choć jednego słowa więcej może zepsuć Wam całą przyjemność z czytania.
"Okazało się, że nasza miłość jest lepsza, niż sobie wyobrażałam - delikatna jak pajęcza sieć, szczera, cierpliwa, wybaczająca, a przede wszystkim ciągle ucząca się."
Widać ogromny przeskok pomiędzy obiema historiami. Zauważyłam, że większości bardziej podobała się ta druga, ale ja jestem odmiennego zdania. Wydawała mi się zbyt cukierkowa, zbyt idealna. Miłość, którą Kasia w niej przedstawia jest wprost nierealna, nie trzyma się ziemi. Nie sądzę, aby mogła wydarzyć się na tej planecie, może gdzieś w innym świecie, jak na przykład na papierze, ale nie w szarej rzeczywistości. Jednak jest w niej coś pięknego. Coś, co każe czytać dalej. Coś uniwersalnego. A do tego zawartego w tak pięknych słowach. Uczta dla duszy.
"Wstyd mi za siebie. Codziennie się modlę, aby zobaczyć twoją twarz. A Ty nie przychodzisz do mnie we śnie..."
Jednak, tak jak wspominałam wyżej, najbardziej upodobałam sobie pierwszą. Przede wszystkim za kilkanaście zdań, parę fragmentów i kilka rozdziałów, które naprawdę trafiły głęboko do mojego serca. Są tak do bólu prawdziwe. Są tak urzekające. Są tak niezwykłe. Razem tworzą bardzo silną konstrukcję, której nic nie będzie w stanie zburzyć. Jestem pełna uznania dla autorki. Ze świecą można szukać osoby, która zdołałaby napisać tak cudownie o miłości, jak zrobiła to Kasia. Ta część książki to jedna z moich największych inspiracji.
"Mogę tylko czytać między Twoimi słowami."
Chciałabym napisać coś jeszcze. Coś, co wyrazi wszystko co czułam czytając "Dźwięki wspomnień". Ale nie da się tego zrobić. "Nie ma odpowiednich słów, nawet najwięksi poeci nie umieją tego wyrazić słowami, mimo iż wiele lat próbują. Na pozór im się to udaje, ale w głębi duszy wiedzą, że tak się nie da." Gdyby wszystkie debiuty były tak udane, to świat byłby piękny.
"Mówi się, że każdy z nas pewnego dnia znajdzie osobę, która pokaże nam, czym jest prawdziwa miłość."
Czasami trafiasz na książkę, której autora dobrze znasz. Nieważne, że tylko blogowo i na podstawie kilku mailów. Ale znasz. Jeszcze przed przeczytaniem "Dźwięków wspomnień" Katarzyna Meres była dla mnie nieocenionym źródłem rad, więc zżerała mnie ogromna ciekawość jak...
2013-07-23
Recenzja na blogu - http://kinga42.blogspot.com/2013/07/sekret-julii-tahereh-mafi.html :)
Recenzja na blogu - http://kinga42.blogspot.com/2013/07/sekret-julii-tahereh-mafi.html :)
Pokaż mimo to2014-01-07
Jedna książka może zmienić życie człowieka...
Cień wiatru. Intrygujący tytuł. Bo czy wiatr może rzucać cień?
"(...) czytać to bardziej żyć, to żyć intensywniej (...)"
Już od progu wita mnie charakterystyczne, i już trochę poznane pióro Zafóna. Ten niezwykły wręcz klimat. Taki inny świat, rzeczywisty, a jednak nie całkiem. Więc wchodzę do tego innego świata. Zanurzam się w nim. Upajam. I co takiego odkrywam? Odrywam coś o czym nigdy nie słyszałam. Cmentarz Zapomnianych Książek. Miejsce, którego jeszcze nie odwiedziłam. Jednak Zafón o wszystko się zatroszczył, właśnie przed chwilą podał mi piękne niebieściutkie zaproszenie, zapisane równym, pochyłym pismem. Przyjęłam, rzecz jasna. Pozostaje mi już tylko się przekonać, jak mnie ugości.
"(...) istniejemy, póki ktoś o nas pamięta."
Cmentarz Zapomnianych Książek, miejsce ukryte w samym sercu średniowiecznej części Barcelony. Letnim świtem 1945 roku uliczkami starego miasta dziesięcioletni Daniel Sempere podąża za ojcem - księgarzem i antykwariuszem - ku tajemnicy, która nieodwracalnie zawładnie jego życiem, ojciec prowadzi bowiem syna tam, gdzie znajdują schronienie książki zapomniane i przeklęte.
"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie."
Witamy, bardzo nam miło, Pani Kingo, proszę się rozgościć, zaraz herbatkę podamy.
Rozglądam się i widzę ich setki, a może tysiące. Zapomniane. Niechciane. Schowane przed... czymś. Wstaję i podchodzę do jednej z półek. Delikatnie, leciutko, przejeżdżam dłonią po ich grzbietach i próbuję odczytać stare i wyblakłe tytuły. Widzę jedną, która szczególnie wpada mi w oko...
"(...) niewiele rzeczy ma na człowieka tak wielki wpływ jak pierwsza książka, która od razu trafia do jego serca."
Zgodnie z tradycją rodzinną chłopiec musi wybrać dla siebie jedną książkę, by ocalić ją od zapomnienia. Wiedziony przeczuciem, spośród setek tysięcy tomów wybiera "Cień wiatru" nieznanego nikomu Juliana Caraxa.
Można napisać doskonałą książkę o książce? Tak, tak, można, tak, można napisać coś jeszcze lepszego. Coś co będzie ucztą dla każdego mola książkowego. Zafón pięknie pokazał tę miłość do słowa pisanego, której tak wiele osób teraz przecież nie rozumie. Pytają "nie żal ci na to pieniędzy?" lub "po co tracić czas"? Miłość, którą darzy się książki jest inna, ją trudno zrozumieć, nie oczekuję, że osobie nieczytającej się to uda. Nie wymagajmy rzeczy niemożliwych.
Mijają lata... Zauroczony powieścią, Daniel próbuje odnaleźć inne książki Caraxa, ale okazuje się, że niemal wszystkie zostały spalone, a komuś bardzo zależy na zniszczeniu ostatniego egzemplarza. Daniel za wszelką cenę chce odkryć sekret autora, nie podejrzewając, że rozpoczyna się największa i najbardziej niebezpieczna przygoda jego życia. Będzie ona początkiem niezwykłych historii, wielkich namiętności, przeklętych i tragicznych miłości, rozgrywających się w cudownej scenerii Barcelony.
"Przeznaczenie zazwyczaj czeka tuż za rogiem. Jakby było kieszonkowcem, dziwką albo sprzedawcą losów na loterie; to jego najczęstsze wcielenia. Do drzwi naszego domu nigdy nie zapuka. Trzeba za nim ruszyć."
Mamy tu dwie historie i obydwie są piękne, tworzą spójną całość, i przeplatają się jak niebiański warkocz. Trochę tej i tamtej trochę. Posłodzimy tu, to niech tam będzie smutno i tragicznie. "Cień wiatru" jest jak ogromny ładunek emocjonalny, wydaje się, że taki nieszkodliwy i w ogóle, jednak to kłamstwo, wybucha, siejąc spustoszenie.
"W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze"
I nie, nie, to nie jest książka na jeden ranek, dzień, wieczór, ewentualnie dwa, ta książka wymaga wielu ranków, wiele dni i wiele wieczorów, a gdy poświęcimy jej wystarczająco dużo czasu, to dopiero wtedy możemy spróbować się o niej wypowiedzieć.
Jedna książka może zmienić życie człowieka...
Cień wiatru. Intrygujący tytuł. Bo czy wiatr może rzucać cień?
"(...) czytać to bardziej żyć, to żyć intensywniej (...)"
Już od progu wita mnie charakterystyczne, i już trochę poznane pióro Zafóna. Ten niezwykły wręcz klimat. Taki inny świat, rzeczywisty, a jednak nie całkiem. Więc wchodzę do tego innego świata. Zanurzam się...
2013-12-13
Tajemnica
Kobieta kameleon. Jedna z największych zagadek literatury. Kobieta o nieprawdopodobnej sile i odporności. Postrzegana jako najważniejsza autorka w historii. Jej dzieła dały podwaliny emancypacji. Wyzwolona. A nie udało się jej tylko jedno. Nie umiała okręcić sobie wokół palca mężczyzn, na których jej zależało, ale dokonała tego inaczej, zawładnęła światem i pokochali ją wszyscy. Historia sióstr Brontë była jej decyzją. Stworzyła legendę. Publikowała swoje powieści pod pseudonimem, męskim jeszcze do tego. Kto tak naprawdę napisał "Wichrowe wzgórza"? Czy to Anne stoi za "Agnes Grey" i "Lokatorką Wildfell Hall"? Jesteście tego w stu procentach pewni? Ach, te wątpliwości... No cóż, nie chcę nic sugerować, ale... rękopisy powieści Emily i Anne nie istnieją, to Charlotte prowadziła korespondencję i rozmowy z wydawcami. Wszystkie powieści Brontë łączy jedna nić. Ale nie zapominajcie o Branwellu. Czy on nie miał z tym nic wspólnego?
"Charlotte Brontë i jej siostry śpiące" to pierwsza biografia jaka zawitała w moich rękach, pierwsza i równocześnie tak bardzo niezwykła. Dlaczego? Dlatego, że absolutnie się tego nie spodziewałam. Słowo "biografia" zawsze kojarzyło mi się z czymś nudnym, monotonnym, topornym, ciężkim w czytaniu, och, jakże bardzo można się pomylić! "Charlotte Brontë..." w niczym nie przypomina tego co uformowała moja wyobraźnia, ta biografia jest zupełnie inna, o calutkie sto osiemdziesiąt stopni. Czyta się ją lekko, przyjemnie, szybko, a co najlepsze - nie ma nudy, nie nie ma monotonii, od tej książki wprost nie można się oderwać, działa jak magnes, sprawia, że trudno jest powracać do rzeczywistości, będąc obserwatorem takich zdarzeń! Pozwala zapomnieć o całym świecie, przenieść się tam, do plebanii w Haworth.
Doszłam do jednego bardzo ważnego wniosku. Musze jeszcze raz przeczytać "Jane Eyre". Koniecznie! I "Wichrowe wzgórza", a to jeszcze większa konieczność! Muszę poznać wszystkie dostępne powieści Brontë! Będę się w nich zanurzać, upajać ich niezwykłością i magią. Po zamieszczonych cytatach w "Charlotte Brontë i jej siostry śpiące" jestem tego niemalże całkowicie pewna. A wiecie po co chcę drugi raz czytać "Jane Eyre"? Po to żeby zrozumieć jej sukces, odkryć to czego nie odkryłam za pierwszym razem. To autobiografia Charlotte. A ja chcę ją poznać, choć wiem, że nie do końca da się to zrobić. Ale co tam, zawsze można próbować.
Eryk Ostrowski pisze tak przyjemnym stylem, można by uznać, że czaruje słowami, tak jakby miał w dłoniach niewidzialne lasso i nim przyciągał co rusz kolejnych czytelników, którzy urzeczeni historią legendarnych sióstr dają się w te sidła złapać. Plus - co ważne, więc uważnie czytać - autor wszystko dokładnie nam tłumaczy, nie ma tu miejsca na nieporozumienia, więc nawet osoby, które od czasu do czasu oddalą się na chwilkę myślami od lektury, później bez problemu odnajdą się w zaistniałej sytuacji.
Podsumowując tę moją nieskładną paplaninę, "Charlotte Brontë i jej siostry śpiące" to biografia, którą gorąco każdemu polecam, nawet jeśli nie jesteście co do niej przekonani, no a fani twórczości Brontë dosłownie muszą ją przeczytać. Innej możliwości nie ma. Tylko pamiętajcie, tu trzeba odkrywać przestrzeń między wierszami.
"Przecież ja nie umrę, prawda?"
Tajemnica
Kobieta kameleon. Jedna z największych zagadek literatury. Kobieta o nieprawdopodobnej sile i odporności. Postrzegana jako najważniejsza autorka w historii. Jej dzieła dały podwaliny emancypacji. Wyzwolona. A nie udało się jej tylko jedno. Nie umiała okręcić sobie wokół palca mężczyzn, na których jej zależało, ale dokonała tego inaczej, zawładnęła światem i...
2013-10-13
Udaję się na poszukiwanie Wielkiego Być Może
Powiedzcie mi. Jaka jest definicja dobrej książki? Jaka ona jest? Wspaniała. Niezwykła pewnie też. Fenomenalna również. Brakuje przymiotników. Jaka jeszcze? Pomyślcie!
Przedstawię Wam swoje zdanie, według mnie to książka, której się nie czyta, nią się żyje. Gdzie rzeczywistość? Ukryła się pod wszechobecną otaczającą nas ciszą. Taka książka jest też wartościowa, wynosimy z niej wiadrami, ile się da.
Ostatnio zaczęłam szukać tylko takich. Jednakże, żeby znaleźć, trzeba przebrnąć przez dziesiątki, przez setki egzemplarzy.
Nadal b i e g n ę, b i e g n ę, b i e g n ę. Nadal szukam.
Czy w końcu znalazłam?
"Jak wydostać się z tego labiryntu cierpienia?"
Życie Milesa Haltera było totalną nudą aż do dnia, gdy zaczął naukę w równie nudnej szkole z internatem. Wtedy spotkał Alaskę Young. Piękną, inteligentną, zabawną, seksowną i do bólu fascynującą. Alaska owinęła sobie Milesa wokół palca, wciągając go do swojego świata i kradnąc mu serce. Czy dzięki niej chłopak odnajdzie to, czego szuka? Wielkie Być Może - najintensywniejsze i najprawdziwsze doświadczenie rzeczywistości.*
Na "Szukając Alaski" czekałam od marca tego roku. Długo. Ale jak tu nie czekać po przeczytaniu zapierającej dech w piersiach "Gwiazd naszych wina"? Jak nie czekać po niezapomnianych "Papierowych miastach"? Wszędzie było więcej pytań niż odpowiedzi. A ciekawość co serwuje John Green w swojej debiutanckiej powieści zżerała mnie od środka. Aż czasami nie miałam siły...
"Szukając Alaski" jest książką jaką ja sama chciałabym napisać. Ta myśl, od rozpoczęcia lektury błądziła po zakamarkach mojego umysłu, momentami wręcz pulsowała, dając niezawodny znak swojej obecności.
Cała ta historia jest jak... obraz. Pan Green każdą z postaci pomalował na inny kolor. On dał im życie, pewnego rodzaju. Nie sposób uwierzyć, że to tylko wytwory ludzkiej wyobraźni. Ja i tak czuję jakby żyli. Albo nie. To ja żyłam nimi. Kluchą. Pułkownikiem. Takumim. I... Alaską. Swoją drogą, wiedziałam, że kiedyś wybuchnie, i wybuchła, w najmniej odpowiednim momencie. Możesz się człowieku wpatrywać w okno, jak ja w tej chwili, a i tak nic sensownego o niej nie napiszesz. Bo się nie da. Alaska...
"Lubiła być tajemnicza. Może chciała pozostać tajemnicza do końca."
'Głęboko poruszająca książka.'* Nie płakałam w czasie czytania, wzruszyłam się wewnątrz siebie. Bez łez. Tylko na koniec moje oczy zrobiły się jakieś takie mokre trochę, to chyba dlatego iż uświadomiłam sobie, że to rzeczywiście koniec. '(...) to powieść o myślących i wrażliwych młodych ludziach. Zbuntowanych, szukających intensywnych wrażeń i odpowiedzi na najważniejsze pytania: o miłość, która wywraca świat do góry nogami, o przyjaźń, której doświadcza się na całe życie.'*
"Spędzasz całe swoje życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite to będzie uczucie, wmawiając sobie, że przeszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz przeszłość, aby uciec od teraźniejszości."
Nigdy nie lubię mówić co takiego odkryłam w książce. Co z niej wyniosłam. Dlaczego, jest jedną z najlepszych. Więc. Tu. Teraz. Nic nie powiem. Po prostu - przeczytajcie. Tak bardzo Was proszę.
"A więc to jest pytanie, z jakim pozostawiam was na koniec: Jakie macie powody, by nie tracić nadziei?"
* - pochodzi z okładki
kinga42.blogspot.com
Udaję się na poszukiwanie Wielkiego Być Może
Powiedzcie mi. Jaka jest definicja dobrej książki? Jaka ona jest? Wspaniała. Niezwykła pewnie też. Fenomenalna również. Brakuje przymiotników. Jaka jeszcze? Pomyślcie!
Przedstawię Wam swoje zdanie, według mnie to książka, której się nie czyta, nią się żyje. Gdzie rzeczywistość? Ukryła się pod wszechobecną otaczającą nas ciszą....
2012-01-01
Turniej Trójmagiczny
Myślałam, że czytanie „Czary ognia” zamie mi więcej czasu, biorąc pod uwagę jej objętość, ale poradziłam z nią sobie niezwykle szybko! Jak dla mnie trzy dni i jeden wieczór na taką cegłę to bardzo dobry wynik. Tym razem odpuszczę sobie narzekanie, że nic sensownego nie potrafię sklecić i biorę się ostro do dzieła!
W tym roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart rozegra się Turniej Trójmagiczny, na który przybędą uczniowie z Bułgarii i Francji. Zgodnie z prastarymi regułami w turnieju uczestniczyć ma trzech uczniów reprezentantów każdej ze szkół, wybranych przez Czarę Ognia. Dziwnym zbiegiem okoliczności wybranych zostaje czterech. Co z tego wynika dla Harry`ego, jego przyjaciół i całego świata czarodziejów, dowiecie się z lektury 768 stron czwartego tomu Harry`ego Pottera.
„Jeśli chcesz poznać człowieka, patrz jak traktuje podwładnych, a nie równych sobie.”
Zawsze wychwalam wszystkich bohaterów jakich stworzyła Rowling, a tym razem nie będzie inaczej. Podczas czytania ma się wrażenie jakby oni 'żyli' własnym życiem na tych kartkach. Przywiązałam się i polubiłam ich bardzo mocno.
„Zagłuszanie bólu na jakiś czas sprawia, że powraca ze zdwojoną siłą.”
Często zdarza się tak, że jeśli książka jest pokaźnych rozmiarów (chociaż to nic w porównaniu z „Zakonem Feniksa”) to jest ona bezczelnie napchana wszystkim tym co nie potrzebne jak np: przydługimi opisami, ale tu tego nie ma! Wszystko jest zgrabnie dopięte na ostatni guzik, a czwarty tom serii jest przesiąknięty magią, tajemnicami, zagadkami i wartką akcją.
„Nadejdzie czas, w którym będziecie musieli wybierać między tym, co słuszne, a tym, co łatwe.”
Ogólnie rzecz biorąc „Harry Potter” to wspaniała i niezastąpiona seria, polecam ją wszystkim tym, którzy jakimś cudem nie mieli z nią jeszcze do czynienia, ale z pewnością o niej słyszeli. Gwarantuję dużą dawkę rozrywki i prawdopodobnie pod koniec będziecie chcieli więcej. Polecam także powroty, odkryjecie tak jak ja dużo szczegółów, które chyłkiem umykają za pierwszym razem. Ach.. takie książki to czysta przyjemność! Nadają się dla wszystkich - młodszych i starszych.
„(...) co ma być to będzie, a jak już będzie to trzeba się z tym zmierzyć.”
Turniej Trójmagiczny
Myślałam, że czytanie „Czary ognia” zamie mi więcej czasu, biorąc pod uwagę jej objętość, ale poradziłam z nią sobie niezwykle szybko! Jak dla mnie trzy dni i jeden wieczór na taką cegłę to bardzo dobry wynik. Tym razem odpuszczę sobie narzekanie, że nic sensownego nie potrafię sklecić i biorę się ostro do dzieła!
W tym roku w Szkole Magii i...
2013-06-16
Czy gdyby miłość była chorobą, chciałabyś się wyleczyć?
Książka niewątpliwie zdobyła sporą popularność, więc musiałam sprawdzić co tak zachwyca czytelników. Recenzję piszę tak na `świeżo`, bo właśnie skończyłam czytać i jestem nią absolutnie oczarowana! Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego co dostałam i jest to ogromny plus. I muszę przyznać, że ja też uzależniłam się od „Delirium", a z każdą kolejną stroną zapadałam coraz bardziej na chorobę `amor deliria nervosa`.
[miłość]
Mówili, że bez [miłości] będę szczęśliwa.
Mówili, że będę bezpieczna.
I zawsze im wierzyłam. Do dziś.
Teraz wszystko się zmieniło.
Teraz wolę zachorować i kochać choćby przez
ułamek sekundy, niż żyć setki lat w kłamstwie.
Dawniej wierzono, że [miłość] jest
najważniejszą rzeczą pod słońcem.
W imię [miłości] ludzie byli w stanie
zrobić wszystko, nawet zabić.
Potem wynaleziono lekarstwo na [miłość]...
Według mnie książka zawiera pięknie skonstruowane i plastyczne opisy, które umilały czytanie Ani przez chwilę nie przynudzały. Bohaterzy też zdobyli moją sympatię. Nie będę pisać jacy to oni byli, a jacy nie byli. Po prostu świetni. I tyle. Co rzadko mi się zdarza – nie patrzyłam na numery stron i ile ich zostało do końca, nie patrzyłam na numery rozdziałów, które zaczynały piękne cytaty, fragmenty różnych utworów. Nie patrzyłam w, którym momencie jestem. Czytałam, a historia pochłaniała mnie coraz bardziej i głębiej. Ja ją widziałam oczami jak przewijające się kadry z filmów. Wszystko było takie rzeczywiste, jakby działo się naprawdę. Tu. Teraz. Czułam się jak Lena, a w mojej głowie nadal przewija się koniec książki, a w uszach odbija krzyk `Biegnij!`.
"Kocham cię. Pamiętaj. Tego nam nie odbiorą.”
I jeszcze to zakończenie będące jak strzał; nagły, przerażający i całkowicie niespodziewany. Pierwsze co uświadomiłam sobie po przeczytaniu ostatniego słowa na ostatniej stronie to `Dlaczego ja kupiłam tę książkę? Po co ją przeczytałam? Co mam teraz zrobić skoro nie mam kolejnego tomu!?` Tak, więc myślę, że to co pisze z tyłu okładki jest prawdą `...Delirium (...) sprawi, że błyskawicznie sięgniesz po kolejny tom!`. Nie sądziłam, że to się sprawdzi.
„Miłość – najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija cię zarówno wtedy, gdy cię spotka, jak i wtedy, kiedy cię omija. Ale to niedokładnie tak. To skazujący i skazany. To kat i ostrze. I ułaskawienie w ostatnich chwilach. Głęboki oddech, spojrzenie w niebo i westchnienie: dzięki ci, Boże. Miłość – zabije cię i jednocześnie cię ocali.”
Czy gdyby miłość była chorobą, chciałabyś się wyleczyć?
Książka niewątpliwie zdobyła sporą popularność, więc musiałam sprawdzić co tak zachwyca czytelników. Recenzję piszę tak na `świeżo`, bo właśnie skończyłam czytać i jestem nią absolutnie oczarowana! Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego co dostałam i jest to ogromny plus. I muszę przyznać, że ja też uzależniłam...
2012-12-01
Czy z iskry wybuchnie pożar?
Jak pewnie większość z Was słyszała wielkimi krokami zbliża się premiera ekranizacji „W pierścieniu ognia”, tak więc jak można się tego spodziewać, Kinga obejrzała zwiastun, narobiła sobie ochoty na powtórne przeczytanie książki, i tak oto przybywa teraz z recenzją...
„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem.”
Głodowe Igrzyska wbrew przewidywaniom wygrywa szesnastoletnia Katniss. Wraz z nią po raz pierwszy w dziejach Kapitolu wygrywa je także drugi trybut – Peeta Mellark, z którym Katniss stanowiła na arenie parę. Po powrocie do Dwunastego Dystryktu sprawy się komplikują – postawa Katniss podczas igrzysk bardzo nie spodobała się władzom. Komplikuje się także jej życie osobiste – Katniss niełatwo się teraz rozeznać we własnych uczuciach. Polubiła Peetę, ale przecież jest jeszcze Gale – bliski przyjaciel i towarzysz wypraw do lasu na nielegalne polowania.
Tymczasem jednak Katniss i Peeta muszą wziąć udział w odbywającym się po każdych igrzyskach Turnee Zwycięzców i odwiedzić wszystkie dystrykty. Ta podróż uświadamia im, że są ludzie skłonni zbuntować się przeciwko okrucieństwu władzy.
„W pierścieniu ognia” to drugi po „Igrzyskach śmierci” tom trylogii, w którym Suzanne Collins opisuje losy Katniss Everdeen – dziewczyny, która nieoczekiwanie staje się symbolem i zarzewiem buntu.
„Nie dajcie się zabić.”
Każdy komu dane było zapoznać się z „Igrzyskami śmierci” z tego co udało mi się zauważyć, tę trylogię odebrał inaczej. Jedni uważają, że pierwszy tom jest najlepszy, a reszta to totalna klapa. Inni, że to właśnie drugi i trzeci są świetnie, a o pierwszym to nie ma nawet co gadać. Jeszcze inni jej nie cierpią, a tacy jak ja – kochają bardzo mocno.
„Katniss, kiedy trafisz na arenę... (...) Wtedy pamiętaj, kto jest twoim prawdziwym wrogiem.”
Bohaterzy są rzetelnie dopracowani. Czuję jakbym ich wszystkich poznała, spotkała się z nimi, rozmawiała. Akcja cały czas niestrudzenie gna na przód, nie można się nudzić! Książka pełna zaskoczeń, emocji – nie tylko pozytywnych, zwrotów akcji i wszystkiego innego czego tylko czytelnik może oczekiwać od naprawdę dobrej lektury na wysokim poziomie.
„Szkoda, że nie możemy zatrzymać tej chwili, tu i teraz, żeby żyć w niej na zawsze.”
Każdemu bez wyjątku polecam tę trylogię. W dzień w którym ją dostałam nie spodziewałam się, że będzie to strzał w dziesiątkę. I jeśli to jest możliwe to stwierdzam, że czytając książkę po raz drugi „W pierścieniu ognia” jeszcze bardziej mi się podobało. Wiem, że moja recenzja nie oddaje tego jak bardzo „Igrzyska śmierci” są godne uwagi, ale nie mam już pojęcia po jakie słowa sięgnąć, żeby wszystkich przekonać...
„W pewnym momencie trzeba przestać uciekać, odwrócić się i stawić czoło tym, którzy pragną twojej śmierci. Najtrudniej jest znaleźć w sobie odwagę."
Czy z iskry wybuchnie pożar?
Jak pewnie większość z Was słyszała wielkimi krokami zbliża się premiera ekranizacji „W pierścieniu ognia”, tak więc jak można się tego spodziewać, Kinga obejrzała zwiastun, narobiła sobie ochoty na powtórne przeczytanie książki, i tak oto przybywa teraz z recenzją...
„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta,...
2012-01-01
Przyjaciel czy wróg?
Jako, że ostatnio nie potrafiłam się zdecydować po jaką książkę sięgnąć chwyciłam z półki trzeci tom „Harry`ego Pottera” z zamiarem zrelaksowania się, odpoczęcia, umilenia sobie czasu, a później napisania spokojnie recenzji. (Obiecałam zrecenzowanie całej serii.) I tu problem – siedzę przed komputerem, wpatruję się w monitor, zerkam na klawiaturę i... no właśnie... nie wiem co pisać. No bo co mogę powiedzieć o cyklu, który obdarzyłam tak wielką miłością? O bohaterach, których praktycznie poznałam? O wszystkim innym? To zadziwiające jak jedna książka sprawia iż nie można się wysłowić.
Z pilnie strzeżonego więzienia ucieka niebezpieczny przestępca. Kim jest? Co łączy go z Harrym? Dlaczego lekcje przepowiadania przyszłości stają się dla bohatera udręką?
W trzecim tomie przygód Harry'ego Pottera poznamy nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, zobaczymy Hagrida w nowej roli oraz dowiemy się więcej o przeszłości profesora Snape'a. Wyprawimy się również wraz z trzecioklasistami do obfitującego w atrakcje Hogsmeade, jedynej wioski w Anglii zamieszkanej wyłącznie przez czarodziejów
„Harry Potter i więzień Azkabanu” niejednokrotnie sprawił, że szczerzyłam się jak głupia. Po prostu gdy to czytam mimowolnie się uśmiecham. :D Tego chyba nie da się wyjaśnić. Ale są też takie momenty kiedy boimy się o bohaterów, kiedy przeżywamy z nimi kłopoty, w prawdzie ja wiedziałam co się stanie, bo czytałam książkę po raz drugi i niezliczone ilości razy oglądałam ekranizacje, ale zwyczajnie w większości przypadków o tym fakcie zapominałam i podczas czytania świetnie się bawiłam.
Bohaterzy są realni, nie idealni lecz prawdziwi. Z wadami, z zaletami. Z kłopotami, ale również z chwilami szczęścia. Mądrzy i inteligentni, głupi i pyszni. Wszyscy są rzetelnie dopracowani, nawet postacie drugoplanowe i tacy, którzy pojawią się na króciutką chwilkę żeby zaraz zniknąć.
Czytając książkę po raz drugi dopatrzyłam się szczegółów na które za pierwszym razem nawet nie zwróciłam uwagi. Nadal się dziwię w jaki sposób Rowling udało się stworzyć coś takiego... zupełnie inny, wspaniale dopracowany świat. Akcja jest zgrabnie prowadzona, dzięki czemu ani przez chwilę nie było miejsca na nudę. Warsztat pisarski również jest na wyższym poziomie niż w poprzednich częściach. Pióro autorki jest lekkie, proste i zrozumiałe dla wszystkich.
Tak więc na koniec nie pozostaje mi nic jak zachęcać tych co jeszcze tej magicznej serii nie czytali do jak najszybszego po nią sięgnięcia. Polecam też osobom, które chcą i mają okazję powrócić do tego odmiennego świata. Kochani, naprawdę, przestańcie na kilka godzin być mugolami i stańcie się czarodziejami! Warto, bo trudno znaleźć drugi tak fantastyczny cykl, posunę się nawet do stwierdzenia, że takiego drugiego nie ma.
* do tej recenzji darowałam sobie wyszukiwanie cytatów, w przeciwnym razie musiałabym przepisać prawie całą książkę... :)
Przyjaciel czy wróg?
Jako, że ostatnio nie potrafiłam się zdecydować po jaką książkę sięgnąć chwyciłam z półki trzeci tom „Harry`ego Pottera” z zamiarem zrelaksowania się, odpoczęcia, umilenia sobie czasu, a później napisania spokojnie recenzji. (Obiecałam zrecenzowanie całej serii.) I tu problem – siedzę przed komputerem, wpatruję się w monitor, zerkam na klawiaturę i......
2012-12-01
2012-12-01
Panie i panowie, Siedemdziesiąte Czwarte Głodowe Igrzyska uważam za otwarte!
Myślałam, byłam pewna, że gdy tylko zacznę pisać recenzję słowa same przyjdą mi do głowy. W końcu przeczytałam tę książkę po raz drugi, w czym więc problem? Nie wiem... Nie mam słów by to opisać. Po raz pierwszy mi ich zabrakło... To co „Igrzyska śmierci” robią z człowiekiem jest nie do pomyślenia! Wstrząsają, uzależniają, przerażają aż dreszcz przebiega po plecach.
"I niech los zawsze wam sprzyja!"
Na ruinach dawnej Ameryki Północnej rozciąga się państwo Panem, z imponującym Kapitolem otoczonym przez dwanaście dystryktów. Okrutne władze stolicy zmuszają podległe sobie rejony do składania upiornej daniny. Raz w roku każdy dystrykt musi dostarczyć chłopca i dziewczynę między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, by wzięli udział w Igrzyskach śmierci, turnieju na śmierć i życie, transmitowanym na żywo przez telewizję. Bohaterką, a jednocześnie narratorką książki jest szesnastoletnia Katniss Everdeen, która mieszka z matką i młodszą siostrą w jednym z najbiedniejszych dystryktów nowego państwa. Katniss po śmierci ojca jest głową rodziny a musi troszczyć się o młodszą siostrę i chorą matkę, a jest prawdziwa walka o przetrwanie...
" - Dobrze wiesz, jak zabijać.
- Nigdy nie zabiłam człowieka.
- A właściwie co to za różnica? (...)
Najgorsze jest to, że jeśli zdołam zapomnieć, że nie poluję na ludzi nie będzie żadnej. "
„Igrzyska śmierci” to książka, którą pokochałam od pierwszej strony, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zaliczam ją do moich ulubionych i niezastąpionych. Szkoda tylko, że na fali zachwytu całą trylogią wielu pisarzy postanowiło się nią `zainspirować` w celu napisania własnego literackiego dzieła.
"Nie dajcie się zabić."
Książka jest napisana bardzo przystępnym w odbiorze stylem choć, jak udało mi się zauważyć większość osób nie przepada za stosowaniem czasu teraźniejszego, ja właśnie to lubię, więc czytanie było nader przyjemne. Mimo, że tom obfituje w opisy, jest napisany czcionką świetnie nadającą się do wygodnego czytania. A okładka odwzorowuje mroczny klimat – śmierć obecną na kartkach.
Z bohaterami (Katniss i Peetą) zżyłam się bardzo, są świetnie przez autorkę zarysowani, pełni odwagi i poświęcenia. Na arenie w ułamku chwili można przecież zginąć...a oni brną dalej wyboistą drogą, do celu, do wygranej, do ucieczki. Ucieczki z areny, ucieczki przed tym okrutnym światem... Przed głodem, przed śmiercią... Reszta, czyli każdy z trybutów, jest tak ludzko przedstawiony, że czytając mimowolnie robiło mi się ich żal. Ale też takie prawa zostały narzucone przez Kapitol i nie ma na to rady. Głęboko do serca wbiła mi się dziewczynka o imieniu Rue, jej delikatność, spryt, inteligencja od początku mnie ujęły. Chyba trzeba tu jeszcze dodać, że takiego mentora jak Haymitch i stylisty jak Cinna to ze świecą szukać.
"- Właściwie nie wiem, jak to ująć. Chodzi o to, że… chcę umrzeć taki, jaki jestem naprawdę. Nie jestem pewien, czy rozumiesz, o co mi chodzi (…).
- Chcesz przez to powiedzieć, że nikogo nie zabijesz? – zdumiewam się.
-Nie, gdy przyjdzie co do czego, na pewno będę zabijał jak wszyscy. Nie odejdę bez walki. Po prostu usiłuję znaleźć sposób na to, że jestem kimś więcej niż zaledwie pionkiem w ich igrzyskach.
- Ale nie jesteś kimś więcej. Nikt z nas nie jest. Na tym polegają igrzyska.
- Zgoda, ale w głębi duszy powinniśmy pozostać sobą, i ty, i ja- upiera się Peeta. – Wiesz, w czym rzecz.
- Trochę. Słuchaj, bez obrazy, Peeta, ale właściwie kogo to obchodzi?
-Mnie. Co innego może mnie obchodzić w takiej sytuacji?"
„Igrzyska śmierci” polecam wszystkim pragnącym dużej dawki emocji i lektury od której nie sposób się oderwać. Nie spałam przez nie dwie noce z rzędu, a to już o czymś świadczy. Mam jedno zastrzeżenie – przecież zawsze się jakieś znajdzie – dlaczego ta książka jest taka krótka? Czytając po raz drugi „Igrzyska...” dostrzegłam szczegóły, które wcześniej mi umknęły, i zrozumiałam je w pełni. W najbliższym czasie wezmę się za „W pierścieniu ognia”, a gdy skończę całą trylogię w dalszej przyszłości jeszcze do niej powrócę.
"Chwytam jego rękę i ściskam ją mocno, przygotowując się na spotkanie z kamerami. Boję się chwili, w której będę musiała ją puścić..."
Gorąco polecam!!
Panie i panowie, Siedemdziesiąte Czwarte Głodowe Igrzyska uważam za otwarte!
Myślałam, byłam pewna, że gdy tylko zacznę pisać recenzję słowa same przyjdą mi do głowy. W końcu przeczytałam tę książkę po raz drugi, w czym więc problem? Nie wiem... Nie mam słów by to opisać. Po raz pierwszy mi ich zabrakło... To co „Igrzyska śmierci” robią z człowiekiem jest nie do...
2012-01-01
2012-01-01
2012-01-01
Powrót do świata magii...
Kto nie słyszał o Harrym Potterze? Nie ma chyba na świecie takiej osoby. A wszyscy podzieleni są na dwie grupy: tych kochających i tych nienawidzących przygód o młodym czarodzieju. A ja zdecydowanie zaliczam się do tej pierwszej grupy. Mimo, że cały ten `szał` mnie ominą, to gdy tylko trochę to ucichło, czyli jakiś czas po premierze ostatniej ekranizacji, ostatniego tomu „Insygni śmierci” sięgnęłam po wersję papierową i (uwaga!) zostałam przeniesiona do innego świata już od pierwszych stron! A ponieważ „Harry`ego Pottera” czytałam w tamtym roku to logiczne jest, że sporo zapomniałam i w tegoroczne wakacje postanowiłam odświeżyć sobie pamięć.
Dla nieznających jeszcze treści:
Harry Potter to sierota i podrzutek, od niemowlęcia wychowywany przez ciotkę i wuja, którzy podobnie jak ich syn Dudley traktowali go jak piąte koło u wozu. Pochodzenie chłopca owiane jest tajemnicą, jedyna pamiątka z przeszłości to zagadkowa blizna na jego czole. Skąd jednak biorą się niesamowite zjawiska, które towarzyszą nieświadomemu niczego Potterowi? Wszystko wyjaśni się w jedenaste urodziny chłopca, a będzie to dopiero początek Wielkiej Tajemnicy...
Nie sądziłam, że drugi raz nadal będzie tak magiczny. Zaskakujące jest jak Rowling zgrabnie pisze, dzięki czemu czytelnik nie może się uwolnić od lektury, a z każdą stroną pragnie więcej i więcej... I prawdą jest, że jest to seria dla wszystkich: dzieci, młodzieży i dorosłych. Wiem, na podstawie doświadczeń widzianych moimi oczami.
Pierwszy tom zawsze wspominałam jako ten najgorszy, najmniej ciekawy, nudny po prosu, a to wszystko dlatego, że został przeze mnie przeczytany jako ostatni. (Zaczęłam od części drugiej, bo pierwszą ktoś w bibliotece wypożyczył i już nie oddał). Ale teraz moje nastawienie do niej całkowicie się zmieniło!
Sięgając po pierwszą część „Harry Potter i Kamień Filozoficzny” miałam tak paskudny humor, że podświadomie czułam iż jaką tylko wezmę książkę do ręki to jej nie skończę, a nawet ją skrytykuję choć prawdopodobnie wcale na to nie zasługuje. A dzięki Harry`emu? Chodziłam uśmiechnięta od ucha do ucha przez cały dzień!
Całą serię „Harry`ego Pottera” polecam wszystkim tym którzy jeszcze jej nie czytali, a zawsze gdzieś tam się tacy uchowają. Gwarantuję, że przeżyjecie mnóstwo wspaniałych chwil jeśli tylko lubicie fantastykę. A w „Kamieniu Filozoficznym” akcja dopiero się rozkręca!
Powrót do świata magii...
Kto nie słyszał o Harrym Potterze? Nie ma chyba na świecie takiej osoby. A wszyscy podzieleni są na dwie grupy: tych kochających i tych nienawidzących przygód o młodym czarodzieju. A ja zdecydowanie zaliczam się do tej pierwszej grupy. Mimo, że cały ten `szał` mnie ominą, to gdy tylko trochę to ucichło, czyli jakiś czas po premierze ostatniej...
2012-01-01
Komnata ponownie została otwarta...
Wybrałam sobie bardzo trudne zadanie, a mianowicie zrecenzowanie wszystkich siedmiu tomów o Harrym Potterze. Czytam teraz serię drugi raz, więc jest akurat okazja, tylko nie przewidziałam takiego malutkiego problemiku, otóż już na „Komnacie Tajemnic” się zacięłam, nie wiem co tu jeszcze napisać, a jest to dopiero drugi tom!
„To nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej, niż nasze zdolności.”
Harry musi się zmierzyć z przerażającym potworem na zamku Hogwart. Otworzyć tę komnatę mógł jedynie prawowity dziedzic Slytherina, a wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności podejrzenie pada na Harry`ego.. W dodatku jeden z najlepszych przyjaciół bohatera znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Kto naprawdę wypuścił potwora? Jaka była przeszłość Hagrida? Jakie sekrety skrywa rodzina Malfoya?
„Wiesz co, Harry? Jeśli on będzie wciąż próbował ratować ci życie, to cię w końcu załatwi na dobre.”
Kolejny raz zdumiewa mnie jak Pani Rowling przemyślała tę część. Przez cały czas trwania lektury wodzi czytelnika za nos – ogromne brawa! W książce trzeba samemu pokapować się co jest prawdą, a co nie, jest to bardzo trudne zadanie, nie wiadomo kto jest winny, aż w końcu wychodzi na jaw, że jest to osoba, której nawet nie śmielibyśmy podejrzewać...
„Nigdy nie ufaj niczemu i nikomu, jeśli nie wiesz, gdzie jest jego mózg.”
Postacią, która zawsze wywoływała mój uśmiech był nie kto inny jak próżny chwalipięta Gilderoy Lockhart. Na pewno nie tylko mi potrafił swoim zachowaniem poprawić humor. Zauważyłam jeszcze, że wszystkie postaci są naprawdę różnorodne. Każdy, nawet ten mało ważny i nic nowego nie wprowadzający do akcji czymś się wyróżnia oraz ma swoje własne usposobienie.
„Dla Freda i George'a był to jeszcze jeden powód do wygłupów. Zdarzało się, że szli przed Harrym korytarzami, wołając:
- Przejście dla dziedzica Slytherina, potężnego czarnoksiężnika!
Percy był wyraźnie zgorszony takim zachowaniem. - To wcale nie jest powód do śmiechu - skarcił ich za którymś razem.
- Zjeżdżaj, Percy - odpowiedział Fred - Harry się spieszy. - Tak, zasuwa do Komnaty Tajemnic na filiżankę herbaty ze swoim jadowitym sługą.”
Tą jak i resztę części polecam wszystkim molom książkowym (dosłownie – nawet moja mama przeczytała całą serię i oglądała wszystkie filmy), bo „Harry Potter” stanowi już pewnego rodzaju klasykę literatury młodzieżowej i dobrze by było gdyby jeszcze więcej osób poznało przygody młodego czarodzieja.
Znam parę osób, które wyrażają się źle na temat całej serii, a odpowiedź dlaczego tak jest, jest bardzo prosta – nie przeczytali nawet jednej strony.
Polecam z całego serca!!
Komnata ponownie została otwarta...
Wybrałam sobie bardzo trudne zadanie, a mianowicie zrecenzowanie wszystkich siedmiu tomów o Harrym Potterze. Czytam teraz serię drugi raz, więc jest akurat okazja, tylko nie przewidziałam takiego malutkiego problemiku, otóż już na „Komnacie Tajemnic” się zacięłam, nie wiem co tu jeszcze napisać, a jest to dopiero drugi tom!
„To nasze...
2012-01-01
2013-07-25
[live free or die]
Trylogia – dom. Trylogia przypomina mi dom. I jak tak o tym myślę to coraz bardziej utwierdzam się w swoim przekonaniu. Tom pierwszy „[delirium]” to swego rodzaju fundament, od tamtego momentu wszystko się zaczyna, gdyby nie ten fundament to nic, absolutnie nic nie wyszłoby z ciężkiej pracy. A on jest mocny, stabilny, dobrze zbudowany, prosi aby zacząć już budować ściany. I tak też robi Lauren Oliver – pisze „[pandemonium]”, który jak te ściany umacniające dom umacnia tą historię. „[pandemonium]” musi być dobrze napisane, aby budowa poszła dobrze. Mamy fundament, mamy ściany, nie mamy dachu. „[requiem]” jest dachem, kończy opowieść, kończy budowę. Kończy wszystko. Wyjaśnia wszystko. I tu jest problem, bo „[requiem]” nie spełnia roli dachu. Ostatni tom nie jest skończony, nie jest pełny. Dach jest dziurawy.
„Musisz ranić albo zostaniesz zraniony.”
Rewolucja rozlewa się na cały kraj, oddziały rządowe śledzą i brutalnie tępią grupy Odmieńców. Jako członkini ruchu oporu Lena znajduje się w samym centrum konfliktu. Rozdarta między Aleksem i Julianem walczy o swoje życie i prawo do miłości.
W tym samym czasie Hana prowadzi bezpieczne, pozbawione miłości życie u boku narzeczonego – nowego burmistrza Portland. Wkrótce drogi dziewczyn znów się zejdą, a ich spotkanie doprowadzi do bolesnej konfrontacji.
Czy można wybaczyć zdradę? Czy mury wreszcie runą?
„Taka jest właśnie przeszłość: unosi się, potem osiada i gromadzi warstwami. Jeśli się straci czujność, pogrzebie cię.”
Jestem prawie pewna, że Lauren Olivie chciała aby czytelnicy tej książki postarali się czytać między wierszami, i tak też robię, czytam uważnie, zatrzymuję się, myślę, czytam dalej. Tej historii nie należy przeczytać, ja trzeba w pewien sposób zrozumieć. Większość z Was nie wie zapewne o co mi chodzi, ale ja dostrzegłam w tej trylogii coś czego być może nie dostrzegła większość. Chciałabym to wyjaśnić, ale nie da się nie wplatając w tekst spojlerów. Trudno.
„Nie przestaje mnie zdumiewać, że ludzie są nowi każdego dnia. Że nigdy nie są tacy sami. Trzeba ich ciągle wymyślać. Zresztą oni też muszą ciągle wymyślać samych siebie.”
Teraz rozumiem zdanie wszystkich osób, które twierdzą, że ostatni tom jest najgorszy. Bo tak w istocie jest. „[requiem]” jest pełne wątpliwości. A wiadomo. Nikt z nas nie lubi być trzymany w niepewności. Każdy chce wiedzieć jak to się skończy, chce zgłębić to co nie zostało napisane. Chce wiedzieć jak będzie wyglądało dalsze życie tych postaci do których zdążył się tak przywiązać. Ja też chcę. Ale nic nie poradzę.
Więc myślę, myślę i dumam nad tym co może być dalej...
„To właśnie robią ludzie w tym chaotycznym świecie, świecie wolności i wyboru: odchodzą, kiedy chcą.”
„[requiem]” jak i całą trylogię oczywiście polecam, tylko nie oczekujcie, że spodoba się ona Wam tak bardzo jak mi, całkiem możliwe, że nie spodoba się w ogóle. Ale tak to już jest, każdy jest inny i ma inny gust. Jednakże mam cichą nadzieję, że gdzieś tam na świecie jest osoba, która podziela moje zdanie.
„Wiesz, że nie możesz być szczęśliwa, jeżeli czasami nie bywasz nieszczęśliwa, prawda ?”
[live free or die]
Trylogia – dom. Trylogia przypomina mi dom. I jak tak o tym myślę to coraz bardziej utwierdzam się w swoim przekonaniu. Tom pierwszy „[delirium]” to swego rodzaju fundament, od tamtego momentu wszystko się zaczyna, gdyby nie ten fundament to nic, absolutnie nic nie wyszłoby z ciężkiej pracy. A on jest mocny, stabilny, dobrze zbudowany, prosi aby zacząć...
Dzisiaj będzie inaczej.
Dzisiaj użyję tylko znikomej ilości słów.
Dzisiaj przedstawię Wam książkę:
krótką;
pełną cudownych ilustracji;
napakowaną prawdami życiowymi;
pełną tego wszystkiego o czym na co dzień się nie myśli;
rozkazującą się na chwilkę zatrzymać;
pytającą co przedstawia tamta akwarelka;
zasypaną różnymi planetami.
Czy trzeba do niej dorosnąć?
Hm.
Kłóciłabym się.
Powiedziałabym, że więcej zrozumie z niej młody niż dorosły.
Bo wszyscy dorośli doszukują się nieprawdy w prawdzie, a dzieci przyjmują ją bez zająknięcia.
Choć bez wątpienia.
Trzeba przeczytać chociaż parę razy.
W tych momentach życia kiedy przez nie przedziera się huragan.
Aby "Mały Książę" mógł wszystko uspokoić.
Wtedy będzie najlepszy, najlepiej rozumiany.
Może nich za rekomendację wystarczy Wam to, że ja nie chcę dorosnąć.
I nie zamierzam tu przytaczać pięknych cytatów. Zamierzam je wszystkie zapamiętać poprzez ciągłe wracanie do fragmentów; poprzez odkrywanie tej książeczki na nowo.
Dzisiaj będzie inaczej.
więcej Pokaż mimo toDzisiaj użyję tylko znikomej ilości słów.
Dzisiaj przedstawię Wam książkę:
krótką;
pełną cudownych ilustracji;
napakowaną prawdami życiowymi;
pełną tego wszystkiego o czym na co dzień się nie myśli;
rozkazującą się na chwilkę zatrzymać;
pytającą co przedstawia tamta akwarelka;
zasypaną różnymi planetami.
Czy trzeba do niej dorosnąć?
Hm....