-
ArtykułyHeather Morris pozdrawia polskich czytelnikówLubimyCzytać1
-
ArtykułyTajemnice Wenecji. Wokół „Kochanka bez stałego adresu” Carla Fruttera i Franca LucentiniegoLubimyCzytać2
-
ArtykułyA.J. Finn po 6 latach powraca z nową książką – rozmowa z autorem o „Końcu opowieści”Anna Sierant1
-
ArtykułyZawsze interesuje mnie najgorszy scenariusz: Steve Cavanagh opowiada o „Adwokacie diabła”Ewa Cieślik1
Biblioteczka
2015-03-22
2015-05
Otoczona świergotem ptaków, z obrazem majowej zieleni, gdy podniosę wzrok, czytam kolejną - po wspaniałej " Śród świętych duchów" - książkę Małgorzaty Szejnert. Ciałem nad jeziorem Żarnowieckim, duchem na wyspie Ellis przy wybrzeżach Nowego Jorku. Ellis Island nazwano wyspą kluczem do Ameryki. Tu od kilku godzin do kilkunastu miesięcy przebywają uchodźcy z Europy rozpaczliwie zabiegając o to, by przyjęła ich Ameryka. Odsyłani lub przyjmowani, jeśli nie podpadają pod ograniczenia mówiące, że Ameryka nie chce "idiotów, chorych umysłowo, nędzarzy, poligamistów", chorych na choroby zakaźne, kryminalistów. W ciągu 62 lat działania Ellis Island (1892 - 1954) przez wyspę przeszło kilkanaście milionów ludzi.
Małgorzata Szejnert pisze o tym rzeczowo, a jednocześnie obrazowo.
Cały weekend - dzięki sugestywnym opisom M.S. otaczają mnie ludzie, którzy nadzieję widzieli w Ameryce i ci, którzy decydowali o ich przyjęciu lub odrzuceniu pomagając im przetrwać w jak najgodniejszy sposób trudny czas na wyspie lub wzmagając ich upokorzenie.
Małgorzata Szejnert przedstawia nam też kierujących wyspą, niektórzy spośród których sami w swoim czasie doświadczyli pobytu na Ellis Island wyjeżdżając jako dzieci czy młodzi ludzie z Anglii czy Włoch do Ameryki. Przedmiotem zainteresowania autorki są też relacje zafascynowanych wyspą pisarzy np. takich jak w Henry James i Wells.
Przedstawiając historię wyspy autorka wpisuje ją w historię Stanów Zjednoczonych i świata stąd przejmujące opisy kryzysu lat 1930-32, obaw w czas I Wojny Światowej przed Ormianami uciekających od rzezi tureckich, Rosjanami uciekającymi od okrucieństw rewolucji, Niemcami z Ameryki więzionymi tu w czas I Wojny, przed czerwonymi przybywającymi i przebywającymi już w Ameryce. Czas kryzysu lat 30-ch to czas wzmożonego deportowania z Ameryki. Przestraszona głodem Ameryka nie przyjmuje, ale odsyła. Po wybuchu II wojny milion Japończyków, Niemców i Włochów z Ameryki uznanych za wrogów umieszczono na Ellis Island. Jednocześnie otrzymano dyrektywę - unikać przyjmowania Żydów z Niemiec i Austrii uciekających. W 2001 roku wyspa przyjmuje najpierw rannych, a potem zabitych przy rozpadzie wież World Trade Center. W historii wyspy Ellis wyraża się historia świata z lat 1892-1954.
W książce historie poszczególnych osób, albo zdarzeń takich, jak historia cholery przywiezionej na statkach z emigrantami. Z Hamburga przypłynął statek szybko nazwany przez przerażonych Nowojorczyków statkiem śmierci. Po drodze przez ocean za burtę zostały wyrzucone zwłoki dwadzieściorga zmarłych dzieci. Zarazę przywieźli z Rosji emigranci żydowscy. Nowy Jork wpadł w panikę. Ogłoszono, że każdy, kto spróbuje zejść ze statku na ląd, zostanie zastrzelony. Dopiero po opanowaniu zarazy na morzu ze statku zeszli także pasażerowie zdrowi. Ta sytuacja wyzwala protesty Amerykanów przeciwko emigrantom. Także kampanie okrętowe z mniejszym entuzjazmem załadowują pokłady dla biedoty.
Opisy zawierają skrzętnie dokumentowane w przepisach dane statystyczne i niezwykłe czarno-białe zdjęcia zarówno tych, których na wyspie uznano za godnych wjazdu di Ameryki, jak i tych deportowanych, ale i tych, którzy decydowali o ich losach.
Książka bardzo wciąga przede wszystkim tym, że przedmiotem uwagi są cały czas ludzie. Zawsze mówiłam: tyle jest miejsc na świecie, do których chciałabym pojechać. Do Ameryki mnie nie ciągnie, ale przeczytawszy opowieść Małgorzaty Szejnert, wyspę Ellis chciałabym zobaczyć.
Chylę czoło przed pięknem tej książki.
Otoczona świergotem ptaków, z obrazem majowej zieleni, gdy podniosę wzrok, czytam kolejną - po wspaniałej " Śród świętych duchów" - książkę Małgorzaty Szejnert. Ciałem nad jeziorem Żarnowieckim, duchem na wyspie Ellis przy wybrzeżach Nowego Jorku. Ellis Island nazwano wyspą kluczem do Ameryki. Tu od kilku godzin do kilkunastu miesięcy przebywają uchodźcy z Europy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przeczytawszy przypomniałam sobie niezwykle życie Kazimiery Iłłakowiczównej. Urodzona w 1892 w Wilnie jako nieślubna córka wnuka zaprzyjaźnionego z Mickiewiczem Tomasza Zana, wcześnie osierocona, wychowana przez krewnych, studentka w Oxfordzie i Krakowie, sanitariuszka na froncie 1914-17, sekretarka Piłsudskiego, zaprzyjaźniona z Tuwimem i Witkacym, Dąbrowskiej przypominała mistyczkę Teresę z Avili, wojnę spędziła na obczyźnie w Rumunii, czas powojenny na tłumaczeniach Tołstoja i Goethego w Poznaniu, o którym w 1956 roku napisze "Rozstrzelano moje serce w Poznaniu". Tak naprawdę przestało ono bić właśnie w tym mieście w 1983 roku.
Portrety czytam skacząc. Zaczynając od imion bliskich mi osób, porównując portrety imion z tymi osobami, zastanawiając się nad nimi.
Poprzedni tytuł wydanej w 1926 roku książki mówił o wróżebnych portretach imion. Wynika to z tego, że Iłłakowiczówna bawi się tu we wróżenie losów ludzi, których od dziecka obdarzy się lub obciąży określonym imieniem. Iłłakowiczówna w lekko staroświeckim języku, z dużą znajomością psychogii, z humorem maluje portrety ludzi różnicując ich los w zależności od tego, czy jako właściciele danego imienia mieszkają w mieście, czy na wsi, zdobyli wykształcenie, czy nie, jaki zawód wybiorą, będą żyć w małżeństwie czy samotnie. Wróży los, doradza wybory na żony osób o konkretnych imionach.
W portretach można odnaleźć liczne odniesienia kulturowe i literackie. Za imionami widać Gustawa z "Dziadów", Ignacego Loyolę, Weronikę z Golgoty, Marię Magdalenę, Helenę Trojańską, Jasieńka, któremu już nie trzeba róż, świętego Pawła, Judytę ucinająca głowę Holofernesa, Elżbiete z Tudorów, caryce Katarzynę, Adama Mickiewicza.
Przy imieniu Aleksander odniesienia do Macedońskiego: "Urośnie w przepaść twa zuchwała władza".
Przy imieniu Jan "zwykle typ Jana Ewangelisty lub Chryzostoma, rzadko przypomina Chrzciciela".
Książkę wydano w 1926 roku. Zaledwie 8 lat minęło od zakończenia się zaborów Polski, stąd archaiczne dziś odniesienia Iłłakowiczównej do braci Moskali. Ostrzeżenia, by Michała nie zwać Miszą, przy Stefanie nawiązania do Stienki Riazina.
Urok minionego czasu. Bliskie
Iłłakowiczównej skojarzenia zdaje się zasypywać piasek Internetu. Nawet jej imię nie z tej epoki (przecież tak nazywano moją prababke).
Wybieram z jej portretów puzzle oderwane od całości:
- o Ignacym:
"nogi ma krzywe, wieczny katar i zęby zepsute, a miał być ognia imiennikiem"
- o Jerzym
"zaborczy nadto, choleryk, fantasta nerwowy"
- o Weronice
"na cudzą Golgotę dąży zawsze"
- o Teresie
"miło z nią wszystkim w domu, po którym się unosi jak cisza"
- o Andrzeju
"i żadne czucie nie pali się w nim już, chyba do ptaków i kwiatów, i zwierząt"
- o Rogerze
"Żar krwi nieznośny!... i walka zażarta z prastarym sumieniem".
- o Barbarze
"lubi ciszę, ciasnotę i mur gruby - tak by było coś na ksztalt wieży"
- o Wandzie
"gdy się zakocha - uniknąć z nią małżeństwa nie sposób: jest jak pająk, mistrzyni sieci"
- o Gryzeldzie
"Cierpliwa... Ach jak piasek pod nogą człowieka, co milczy i nie rani, nie ucieka!"
- o Franciszku
"niezdolny do walki o byt, zwłaszcza gdy jest Polakiem. Lepszym mężem i kochankiem bywa jako Francuz albo Żyd."
- o Pawle
"raz przejrzał i ślepota już się go nie ima"
- o Annie
"niech lepiej dziewczyna nie cierpi: niech nie Anną, lecz Hanką zostanie!"
- o Adeli
"Wychodzi za mąż albo nie. Nie gra to w jej życiu żadnej roli".
- o Oldze, której matka
"modli się, aby prędzej przyszedł ktoś, kto tej nieustraszonej mężne serce złamie".
- o Zuzannie
"przetworzy się z dzieweczki w grubą, opasłą żonę, jak motyl się w poczwarkę przepotwarza"
U Iłłakowiczównej w portrecie każdego imienia nierzadko pojawia się możliwość różnych losów.
Ciekawe.
Zaledwie sprzed stu lat, a tak dawne.
Przeczytawszy przypomniałam sobie niezwykle życie Kazimiery Iłłakowiczównej. Urodzona w 1892 w Wilnie jako nieślubna córka wnuka zaprzyjaźnionego z Mickiewiczem Tomasza Zana, wcześnie osierocona, wychowana przez krewnych, studentka w Oxfordzie i Krakowie, sanitariuszka na froncie 1914-17, sekretarka Piłsudskiego, zaprzyjaźniona z Tuwimem i Witkacym, Dąbrowskiej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-08-01
Wstyd się przyznać, że z książek Jagielskiego - "Dobre miejsce dla umierania" i "Wieże z kamienia" o Czeczenii oraz "Nocni wędrowcy" i "Wypalanie traw" o Afryce - znam tylko Modlitwę o deszcz o Afganistanie. O tym kraju czytałam tez - "Księgarza z Kabulu", "Nad Afganistanem Bóg już tylko płacze", Jaskółki z Kabulu i "Córkę bajarza" Sairy Shah.
Modlitwa o deszcz porusza nie tylko tytułem. To oszczędna, surowa w słowach, ale przebogata w fakty opowieść o tym, co w ostatnich latach działo się w Afganistanie. Wciąż słyszymy o nim przy okazji historii o czyjejś nagłej śmierci. Autor pisze do bólu szczerze, nie wywyższając się, próbując zrozumieć, a nie osądzić. Czuje się, ze on tam był i to nie raz (jedenaście podróży od 1992 do 2001 roku), że rozmawiał, że go to, co tam się dzieje i obchodziło i bolało. Historia Afganistanu jest tak boleśnie zawikłana, ze na początku trudno mi było się orientować w tym: kto kogo i z kim, nie pytając już dlaczego i i po co. Czytałam z rosnącym zachwytem, porażona treścią, bezsilna wobec fatów, współczując ludziom.
Książka spotkała się z dużym uznaniem. Nominowana do nagrody NIKE 2003, nagroda im. J. Tischnera w kategorii "publicystyki lub eseistyki na tematy społeczne, która uczy przyjmować nieszczęsny "dar wolności", nagroda Złotego Bursztyna Biblioteki Raczyńskich za najlepszą książkę podróżniczą. Jej autor Wojciech Jagielski naprawdę budzi we mnie podziw.
OPIS FRAGMENTÓW KSIĄŻKI:
Przekraczając granice Afganistanu czy to przez Przełęcz Chajberską, czy od strony burzliwej rzeki Amu-Darii musimy być gotowi na "zgodę na poddanie się niewiadomej", świadomi, że tu nie możemy już tak liczyć na to, że nasz los zależy od nas.
1.
Obraz suszy, która dziesiątkuje wymęczonych latami wojny ludzi. Spustoszone miasta, z których przed prawami talibów uciekli pisarze, lekarze, nawet licealiści. Pozostali uchodźcy z wiosek daremnie czekają w głodzie na pomoc z zagranicy. Zburzenie przez talibów świętokradczych wg nich tysiącletnich posągów Buddy oburzyło świat. Zrozpaczeni mieszkańcy Kabulu zastanawiają się, za jakie grzechy Bóg odwraca się od nich.
2.
W Afganistanie rósł strach przed wojną. Kolejną, bardziej tragiczną w skutkach niż ostatnie 25 lat wojen, które zrujnowały Afganistan. Zagrażała ona Afganistanowi ze strony świata, który nie zawiesiłby działań wojennych nawet w czas świętego postu w miesiącu Ramadan ani w kończący go radosny dzień przebaczenia, modlitwy i wzajemnego obdarowywania się id al-fitr. Różne znaki zwiastowały zbliżającą się tragedię. Zima zbyt łagodna nie zasypała przełęczy górskich nie wstrzymując śniegiem wojny. Trzęsienie ziemi w Badachszanie zabiło tysiące ludzi. Wędrowne ptaki w swym locie zaczęły omijać Afganistan woląc bezpieczniejsze niebo nad Iranem. Groźby wojny głoszone przez cudzoziemców nie niepokoiły jednookiego emira Omara próbującego wokół Kandaharu stworzyć utopię islamskiego państwa rządzącego się prawami sprzed stuleci. Wbrew groźbom zachodniego świata dając schronienie arabskim terrorystom, którzy wypowiedzieli wojnę Ameryce i światu rządzonemu bez Boga, przygotowywał Afganistanowi koszmar kolejnej wojny. Jesienią 2001 sprawdziły się zapowiadające ja znaki.
3.
Mułla Mohammad Omar - czerń ubioru i brody, poczernione węglem (na podobieństwo Mahometa) oczy, bladość twarzy i blizna zmiażdżonego oka. Przewodzący talibom mula ogłoszony potem emirem sprawiał posępne wrażenie. Jednocześnie jednak budził respekt. Mimo ze królował najpierw jako komendant siedząc na podłodze, potem z łoża ustawionego w izbie. Nawet koronacja na kalifa, przywódcę wszystkich muzułmanów świata, uznana przez wielu z nich za bluźnierczą, nie obudziła w nim pragnienia przepychu. Chciał tylko wprowadzić Boży ład i pokój, z którym rozminęli się mudżahedini walczący też w imię Allaha z komunistami i popierającymi ich Rosjanami. Ich zwycięstwo nad Rosjanami rozpoczęło szarpanie Afganistanu w walkach udzielnych komendantów o władzę, o ziemię. Zmęczonym bratobójczymi walkami Afgańczykom mułła Omar wprowadzający ład na czele talibów wydał się z początku zbawcą. Oszpecenie, unikanie kontaktów czyniły z niego zagadkowa postać. Spekulowano, że mógłby być ocalonym z rosyjskiego zamachu tyranem Hafizzulahem Aminem, lub synem wygnanego króla Zahira Shaha. Sławny a nieznany nikomu Omar budził podziw pakistańskiego świętego męża Sami ul-Haq. Za wierność islamowi, za zuchwałość muzułmańskiej rewolucji.
Tę zuchwałość ułatwiała niewiedza. Niskiego rodu Pasztun spod Kandaharu, , pomniejszy z komendantów w walce z Rosjanami. Wsławił się ostrzeliwując Rosjan jako mistrz bazuki. Jego odwaga wzbudzała podziw, ale i przerażała innych.
Kandahar - oaza na pustyni zbudowana na ruinach fortu Aleksandra Macedońskiego. Szczyt rozkwitu w XVIII.
Reszta w książce...
Kopiuję tu moją opinię z mojej strony nietylkoindie.pl (tam z ilustracjami)
Wstyd się przyznać, że z książek Jagielskiego - "Dobre miejsce dla umierania" i "Wieże z kamienia" o Czeczenii oraz "Nocni wędrowcy" i "Wypalanie traw" o Afryce - znam tylko Modlitwę o deszcz o Afganistanie. O tym kraju czytałam tez - "Księgarza z Kabulu", "Nad Afganistanem Bóg już tylko płacze", Jaskółki z Kabulu i "Córkę bajarza" Sairy Shah.
Modlitwa o deszcz porusza...
Znów z cudzej biblioteki. Dla płodozmianu. W bibliotece bym nie wyciągnęła ręki po tę książkę, ale lato ma swoje prawa.
W kilkudziesięciu krótkich rozdzialikach młodsza siostra Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej przedstawia sprawy dla kobiet. Z humorem, niemniej pielęgnując obce mi stereotypy, nudząc mnie chwilami swoimi wywodami na tematy, ktory opatruje tytulami:
- Sztuka milczenia
- Sztuka odchodzenia
- Wybór męża
- Nie dręcz sobą innych
- Kocha...nie kocha?
Itd
Opowieści trącą myszka (czy ktoś jeszcze używa tego powiedzenia?). Mowa o pończochach zdobiących kobiecą nóżkę, o łapaniu oczek, gdy się je zahaczy, o dorabianiu się na powojennym szabrownictwie, o magii lisa na szyi kobiecej. W książce czuje się cień niedawno minionej wojny, po której brakuje mężczyzn i wciąż chce się jeść i jeść.
M. S. mówiąc o kobietach dzieli nas na
- marudy
- jajarki
- tylko (wciąż krytyczne)
- kobiety-radio
Do którego z typów Ci najbliżej? Do którego najbliżej było Magdalenie Samozwaniec, która wydaje się wygrywać z innymi w grę MOJE LEPSZE.
Jej spojrzenie ma w sobie pewien protekcjonalizm i zdaje się patrzeć na świat chwilami okiem Kaja, ktorego widzenie świata wykrzywiał okruch z rozbitego zwietciadla zła Królowej Zimy.
Nie lubię gdy ktoś mi daje rady, szczególnie tak wprost i tak wiele. To do czego przekonuje w swej książce Magdalena Samozwaniec wydaje mi się powierzchowne, zewnętrzne, często, jak z innej planety. Drażni mnie też to jak przedstawia przyjaciółki kobiety czesto wietrząc w ludziach zawiść, próżność, złośliwość ("jeszcze nie wyczerpałam swojej porcji jadu") i snobizm (np na Anglię u kogoś, kto każe sobie zrobić transfuzję z krwi angielskiej).Bywa trafne, ale generalizowane jest według mnie nieprawdziwe. Obce mojej wizji ludzi.
Niemniej nie można jej odmówić zabawnego lekkiego stylu pisania:
- " W dobrych małżeństwach, czyli takich; które nie mają zamiaru się ze sobą rozwieść, następuje zwykle ze strony mężczyzny zobojętnienie. Zaczyna spoglądać na własną żonę jak na własną nogę, to znaczy ani się nią nie zachwyca, ani się jej nie dziwi, ani jej nie dostrzega. Ot noga - jak noga.
Oczywiście, że kocha ją właśnie tak jak własną nogę; życie bez niej byłoby nie do pomyślenia, ale cieszyć się nią specjalnie nie widzi powodu."
- "Niektóre, a raczej większość kobiet mówi, klepie, paple, byle co, byle prędko, dużo, tak jakby dopiero nauczyły się mówić i były z tego szalenie dumne....A najgorsze to, że nie są w stanie słuchać."
- "Na ogół kobiety wychodzą za mąż, ażeby mieć mężczyznę nad głową (coś tak jak własny dach), a mężczyzni, żeby mieć kobietę na głowie i zwykle nie robią tego własnowolnie, tylko bywają do tego zmuszani."
Znów z cudzej biblioteki. Dla płodozmianu. W bibliotece bym nie wyciągnęła ręki po tę książkę, ale lato ma swoje prawa.
W kilkudziesięciu krótkich rozdzialikach młodsza siostra Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej przedstawia sprawy dla kobiet. Z humorem, niemniej pielęgnując obce mi stereotypy, nudząc mnie chwilami swoimi wywodami na tematy, ktory opatruje tytulami:
-...
Na urlop do walizki wagi do 10 kilo wolałam wziąć kilka cienkich książek niż 2-3 grube, stąd czytana właśnie książka "Bieguni" została w domu. A przede mną zaledwie 85-stronicowa "Lalka i perła" Olgi Tokarczuk. W 13 rozdziałach autorka mierzy się z powieścią Prusa zadając sobie i nam pytania: czy to dobrze, że boli? czy romantyzm jest chorobą? co to za dziwna para Wokulski i Rzecki? O.T. odpowiada na nie z pasją, która budzi we mnie pragnienie jak najszybszego powrotu do lektury "Lalki". Pisząc o niej Tokarczuk odwołuje się do swej wiedzy psychologicznej. Mówi o indywiduacji, inicjacji, czy projekcji swoich pragnień na osobę, w której się zakochujemy, o gestaltowskiej interpretacji snu, do ktorego przyrównuje powieść. Pojawia się nazwisko Junga, ale i mistrza Erkharda, odniesienia do "Pieśni nad Pieśniami" czy "Hymnu o miłości" świętego Pawla. Wstrząs, jakiego doświadcza Wokulski na warszawskim Powiślu przyrównywany jest do doświadczenia Buddy, który opuściwszy pałac po raz pierwszy zmierzył się z cierpieniem, starością i śmiercią. To doświadczenie dla obojga rozpoczyna drogę ku przemianie. Z gąsienicy w motyla, który jest symbolem zmartwychwstania, tu obudzenia duchowego.
Kluczowe w inicjacji jest doświadczenie cierpienia, a istotą wyzwolenia wejście w postawę współczucia, współprzeżywania. Także Wokulskiego wobec Izabeli Łęckiej, która go bardzo zraniła, a w której mimo to potem zobaczył "złamaną istotę, która nie znalazła właściwej dla siebie drogi...siostrę w smutku" (Prus)
Ksiazka budzi we mnie refleksje nad sobą. Wdzięczna jestem też autorce za liczne cytaty z Prusa i za nowe dla mnie spojrzenie na "Lalkę".
Z notatek na łapu capu, na co zwróciłam uwagę:
- wyjazd jako inicjacja przemian; tu Wokulskiego do Rosji, ale szczególnie do Paryża
- Buddy i Wokulskiego reakcja na cierpienie - "poczucie jedności że światem, poczucie wspólnoty z innymi bytami...doświadczenie wspólnoty cierpienia"; Prus pisze o tym tak: "I nie tylko obchodzili go ludzie. Czuł zmęczenie koni ciągnących ciężkie wozy, i ból ich karków tartych do krwi przez chomąto. Czuł obawę psa, który szczekal na ulicy, zgubiwszy pana, i rozpacz chudej suki z obwislymi wymionami, która na próżno biegała od rynsztoka do rynsztoka, szukając strawy dla siebie i szczeniąt. I jeszcze, na domiar cierpień, bolały go drzewa obdarte z kory, bruki podobne do powybijanych zębów, wilgoć na ścianach, połamane sprzęty i podarta odzież".
- kryzys połowy wieku, po wypełnieniu roli społecznej, w który wg O.T. wchodzi Wokulski ("A więc już nie KIM JESTEM? KIM MÓGŁBYM BYĆ?, lecz O CO W TYM WSZYSTKIM CHODZI?, JAKIE JEST MOJE ZADANIE? DLACZEGO W OGÓLE JESTEM?") - Tokarczuk
- kryzys jako impuls do przemiany ("by stać się kimś innym...jego status quo nie jest prawdziwym nim" O.T.)
- romantyzm (także Wokulskiego). jako postawa głębszego przeżywania i rozumienia, głębszego współuczestniczenia w doświadczeniach ludzi i zbiorowości, "odwaga głoszenia swoich prawd, prawo do zaznaczenia się w świecie... poświęcenie siebie ... poczucie niewygody i rodzaj prowokacji... niezgoda na świat pozorów". To wg O.T. zapowiedź XX-wiecznego Obcego.
- analiza głosu, którego w sobie doświadcza Wokulski, który zapowiada mu, że to, co po nim zostanie to przebaczenie (wg O.T. ten dialog wewnętrzny Wokulskiego jest nieświadoma rozmową z Bogiem)
- o podziałach w "Lalce" - na arystokratów i zwykłych ludzi, zwierzęta w ludzkiej skórze i mniej licznych ludzi, tych , którzy dążą i tych którzy żyją z dnia na dzień dla brzucha i kieszeni, "prawdziwych, zdających sobie sprawę ze swego miejsca w świecie i pozornych, niewiedzących, zanurzonych w chaosie... śpiących i przebudzonych" (O.T.) chemików i preparaty chemiczne w ich rękach.
- obcość Wokulskiego i a propos tego wywody O.T. o "obcości, która daje możliwość pozostawania w dialogu z bóstwem... obcości jako epifanii...obcości, która pomaga przyjąć, że człowiek należy... do jakiegoś Tam, którego nie pamięta".
- A propos Izabeli dywagacje na temat próżności i pełni; próżności w znaczeniu narcyzmu, jako "niezdolności do obdarzania miłością kogokolwiek poza sobą ", niezdolności do współczucia i pełni, głębi, obrazu Bożego ukrytego we wnętrzu czlowieka, otwartości nieograniczonej, bo "ze strony Boga wszystko może się zdarzyć, ponieważ Bóg nie jest ani WIEM, ani CHCĘ, ani MAM" *O.T.)
- o miłości, o której opowiada "Lalka" O.T. pisze "jest w miłości jakiś element siły nie z tego świata, element boski". Pisząc o miłości wiąże ją znowu ze współczuciem, które umożliwia doświadczenie wspólnoty bólu, zgodnie z przekazaniem "kochaj bliźniego swego, jak siebie samego.
- o wezwaniu, warunkiem odpowiedzi na które jest przebudzenie O.T. pisze cytując opis doświadczenia Wokulskiego przed lustrem "Wtem otworzył oczy i włosy powstały mu na głowie. Naprzeciw siebie zobaczył taki sam pokój jak jego, takie samo łóżko z baldachimem, a na nim ... siebie!... Było to jedno z najsilniejszych wstrząśnien, jakich doznał w życiu, sprawdziwszy własnymi oczyma, że tu, gdzie uważał się za zupełnie samotnego, towarzyszy mu nieodstępny świadek... on sam!..." - (B. Prus)
- o duchu czasu i zamianie pielgrzymki duchowej na pielgrzymkę kulturalną, której celem nie jest Jerozolima czy Compostela, ale Paryż lub Nowy Jork, w których " nie relikwie świętych, nie cudowne obrazy, ale architektura kościołów i obrazy w muzeach interesują pielgrzymów". (O.T.)
- O T. hymn na na cześć pielgrzymki:
"W pielgrzymce ważne jest porzucanie tego, co stare, znajome, bezpieczne. Pielgrzymka jest wyruszeniem w drogę, symbolicznym aktem, wielka decyzją. Jest zmianą punktu widzenia, obraniem nowej perspektywy, próbą zasiania się na nowo, gotowością odnowienia".
Zastanawiałam się, czy słowa te pochodzą u O.T. z osobistego doświadczenia pielgrzymki.
Książka budzi we mnie tęsknotę za przemianą ze wspomnianej już gąsienicy w motyla.
I pragnienie przeczytania na nowo "Lalki.
Na urlop do walizki wagi do 10 kilo wolałam wziąć kilka cienkich książek niż 2-3 grube, stąd czytana właśnie książka "Bieguni" została w domu. A przede mną zaledwie 85-stronicowa "Lalka i perła" Olgi Tokarczuk. W 13 rozdziałach autorka mierzy się z powieścią Prusa zadając sobie i nam pytania: czy to dobrze, że boli? czy romantyzm jest chorobą? co to za dziwna para...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nigdy bym nie sięgnęła po tę książkę. Ani w księgarni ani w bibliotece. Już sam tytuł, a i okładka podpowiadają, by ominąć ją wzrokiem. Jednak fakt, że dostałam ją w prezencie od przyjaciółki, sprawił, że sumiennie ją przeczytałam. Mimo jej sentymentalizmu i egzaltacji. 21 opowiadań, których bohaterką pod różnymi imionami i w różnych okolicznościach jest starzejąca się kobieta. To samotna, to zdradzana, to opuszczana z powodu śmierci. Zanurzona we wspomnienia. Łapczywie chwytająca ostatni oddech spóźnionej miłości, w dwóch opowiadaniach nazywanej "miłością czasu spadających kasztanów i jesiennych sztormów".
Być może są osoby, które to przemijanie i tęsknota za miłością zauroczy.
Mi podobało się jedynie to, że akcja wielu opowieści rozgrywa się w bliskim mi Trójmieście.
Nigdy bym nie sięgnęła po tę książkę. Ani w księgarni ani w bibliotece. Już sam tytuł, a i okładka podpowiadają, by ominąć ją wzrokiem. Jednak fakt, że dostałam ją w prezencie od przyjaciółki, sprawił, że sumiennie ją przeczytałam. Mimo jej sentymentalizmu i egzaltacji. 21 opowiadań, których bohaterką pod różnymi imionami i w różnych okolicznościach jest starzejąca się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przy łóżku mam kilkanaście książek. Niektóre z nich czytam strona po stronie, po innych skaczę, porzucam je, wracam do nich. Na tę książkę trafiłam podczas porządkowania szpargałów. Wystarczająco krótka, by pochłonąć ją jednym chaustem.
Kiedyś ją czytałam.
Osiem krótkich opowieści napisanych sucho. Zwięzłym jezykiem. Fakty, słowa świadków, opis postaci. Bez interpretacji.
Już pierwsze opowiadanie umiejscowilo mnie na ulicy, idąc która nierzadko mijam kamienną tablicę z informacją o tym, że w tym budynku hitlerowcy wytwarzali z ciał ludzkich mydło. Prześlizguje się po tym napisie wzrokiem, jak po korze rosnącego naprzeciwko drzewa. Przecież wiem o tym od tak dawna. A jednak mocą litetatury stworzonej przez Zofię Nałkowska ten czas nagle we mnie ożył. Może dlatego przedstawiam poniżej opowiadanie za opowiadaniem, by pisząc pobyć trochę dłużej z tymi, którzy "prowadzeni na rzeź ocaleli". Lub nie. I czytając i pisząc o tym i tak pozostaję "po tej stronie muru".
Oczywiście lepiej zamiast czytać to, co poniżej, sięgnąć po "Medaliony" Nałkowskiej.
Pierwsze opowiadanie "Profesor Spanner" opowiada o inspekcji w spalarni tłuszczów we Wrzeszczu. Obok Akademii Medycznej. Autorka konfrontuje nas z obrazem dziesiątek nagich ciał przechowywanych w kamiennych kadziach. Od 1943 zwożono je tutaj z więzień, obozów i "wariackiego domu", jak mówi jeden ze świadków. To on potem opowiada komisji, jak pod kierunkiem profesora Spannera przetwarzal tłuszcz z tych ciał na mydło. Mówi o resztkach palonych nocą, by sąsiedzi mniej uskarzali się na smród, o tym, że z jednego trupa wychodzi 5 kg mydła, o obrzydzeniu, jakie czuł do dziwnie pachnącego mydła i które pokonał w końcu, bo dobrze się pieniło. A także o uznaniu wyrażonym słowami "W Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją coś zrobić - z niczego".
Zapytani dwaj niemieccy profesorowie, znający profesora, czy mogliby przepuścić, że jest on zdolny do produkcji mydła z ludzkich ciał odpowiedzieli:
- Tak, gdyby dostał rozkaz jako karny członek partii
- Tak, ze względu na brak tłuszczów w ówczesnych Niemczech
W drugim opowiadaniu zatytułowanym "Dno" kobieta, która straciwszy w obozach męża i dwoje dorosłych dzieci wydaje się autorce, która słucha jej opowieści kimś, kto przede wszystkim potrzebuje trochę życzliwości. Opowiada o tym, jak udało jej się nie zdradzić mimo bicia na Pawiaku, gdzie zdarzało się, że związanych więźniów wrzucano na pożarcie szczurom. Wspomina ona doświadczenia medyczne w Ravensbruck, chociaż najbardziej zapadł jej w pamięć głód i obozowa kara w postaci stania 12 godzin na zimnie lub zamknięcie w chłodzie i głodzie w bunkrach, gdzie przechowywano trupy, jedzone czasem przez wygłodniale więźniarki.
Z największym bólem kobieta wspomina jednak dowóz do obozu. Jechały w takim ścisku, że wtulone w siebie stały jedna obok drugiej. W upale, we własnym kale. Wyjąc o wodę. Ich widok wzbudził grozę nawet w niemieckim oficerze, który kazawszy otworzyć wagon pozwolił im się wymyć i napić. Te, które popadły w obłęd wykrzykiwaly wszystko, czego mękami nie wydobyto z nich na Gestapo. Rozstrzelano je po przybyciu do obozu.
W trzecim opowiadaniu "Kobieta cmentarna" Nałkowska przedstawia cmentarz jako miejsce większego ładu niż umiejscowione obok niego getto. Porzadkujaca cmentarz kobieta żali się na to, że to, co się dzieje za murem nie pozwala jej spokojnie żyć. "Tych, co się bronią, oni zabijają na miejscu. A tych, co się nie bronią, wywozą samochodami tak samo na śmierć".
"Rzeczywistość jest do zniesienia, gdyż jest niecała wiadoma. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzepach relacji. Wiemy o spokojnych pochodach ludzi idących bez sprzeciwu na śmierć. O skokach w płomienie, o skokach w przepaść. Ale my jesteśmy po tej stronie muru"
Czwarte z opowiadań "Przy torze kolejowym" to jedyne, które zostało w mojej pamięci z lektury sprzed lat. Jego bohaterką jest młoda Żydowka, którą postrzelono podczas ucieczki z wagonu towarowego wiozącego ją i innych Żydów do obozu. Ostatni dzień swego życia spędza ona leżąc przy torze kolejowym w otoczeniu przychodzących i odchodzących Polaków, z których nikt nie ma odwagi zaryzykować swego życia, by jej pomóc, bo "nieprzeparta była ta siła, która odgradzala ją od nich wszystkich pierścieniem przerażenia".
Piąte z opowiadań przedstawia los tytułowej Dwojry Zielonej, która mimo śmierci męża w obozie tak bardzo chciała żyć, że wciąż ukrywała się podczas łapanek w getcie, często głodując. Gest zasłaniania podczas opowieści twarzy rozczapiezonymi rękoma pokazuje jej stan " ściganej zwierzyny". Raz tylko na jakiś czas straciła wolę życia. Gdy w noc sylwestrową faszyści bawili się strzelaniem do Żydów. Straciła wówczas oko.
Szóste opowiadanie nosi tytuł "Wiza", spolszczenie niemieckiej nazwy łąki (Wiese).
Jego bohaterka to schrystianizowana Zydowka, która bita modli się, by nie nienawidzić. Więcej mówi o innych niż o sobie. Wspomina tłum więźniarek wyganianych z baraków na łąkę, gdzie tulily się one do siebie wymarznięte stojąc tam godzinami. Wciąż cisnąc się ku środkowi tłumu, by nie marznac na obrzeżach. Aż do pierwszej selekcji, po której łąka opustoszala.
Siódme opowiadanie ma w tytule słowa Niemca "Człowiek jest mocny" skierowane do młodego Żyda zagonionego do zakopywania trupów Żydów i Cyganów duszonych spalinami wpuszczonymi do ciężarówek. Codziennie 13 transportów. W każdym 90 osób. Tysiąc chowany w trzech, czterech metrach. Jeden na drugim. Oszczędzając miejsca. Twarzą w dół. Zakopujący ich Żyd usłyszał te słowa od oprawcy, gdy wśród przywiezionych trupów rozpoznawszy swoją żonę i kilkuletnie dzieci położył się w grobie obok nich. Wyciągnięto go bijąc. " Człowiek jest mocny. Może jeszcze dobrze popracować", usłyszał.
Ósmemu opowiadaniu "Dorośli i dzieci w Oświęcimiu" brakuje jednego bohatera. Jest bilasowaniem bohaterstwa i nikczemnosci.
Przy łóżku mam kilkanaście książek. Niektóre z nich czytam strona po stronie, po innych skaczę, porzucam je, wracam do nich. Na tę książkę trafiłam podczas porządkowania szpargałów. Wystarczająco krótka, by pochłonąć ją jednym chaustem.
Kiedyś ją czytałam.
Osiem krótkich opowieści napisanych sucho. Zwięzłym jezykiem. Fakty, słowa świadków, opis postaci. Bez...
Między czytane właśnie przeze mnie "Miłość i małżeństwo w Indiach, "Mity i symbole w indyjskiej sztuce", a "Dżinizm" wślizgnęła mi się wczoraj wieczorem znaleziona wśród rozdawanych książek "Dewajtis" Marii Rodziewiczównej. Zanurzyłam się w jej opowieści wydanej w 1888 roku łapczywie. "Dewajtis" to historia daleka od bliskiej mi rzeczywistości miejskiej.
Szumiąca odwiecznym dębem Dewajtisem,odwołująca się do starych opowieści, przepojona miłością do ziemi, głosząca hymn ciężkiej pracy, podkreślająca znaczenie honoru i prawości w relacjach ludzkich. Rodziewiczówna snuje swoją opowieść to rzewnie, to z patosem. Rozrzucając w niej takie zdania jak "Po zbiegu ślad stóp, po pozostałym ślad krwi!", czy "Dola buduje się na klęskach" Odwołując się do wiary w Boga i patriotyzmu głoszonego w słowach "Kraj ten musi być wart kochania, gdy na wzmiankę o nim ludzie tak promienieją". Opowiada nam ona o miłości milczącego olbrzyma, miłości powstrzymywanej w obawie przed okazaniem słabości i zależności, z powodu dumy. Przedstawia Żmudź, bliską mi, choć nieznaną ojczyznę przodków, pewna że nie przeminie to, co jednak przeminęło: "czy się stanie, co ma stać, czy nie stanie, Żemajtis zawsze zostanie".
W historii tej, rozpoczętej sceną umierania starca, dzieleniem schedy między dzieci i godzeniem się z Bogiem, nierzadko słychać takiego rodzaju słowa:
- "Chleb cudzym nożem krajany niesmaczny"
- "Każdą chorobą od fraszki się zaczyna i fraszką, ziółkiem da się z początku wyleczyć".
Tak mówią między sobą ludzie, Dewajtis zaś, dąb, który jeden słyszy wyrwany milczeniu żal bohatera też ma swoją pieśń: "Mnie nic nie boli, nie męczy, nie gubi, póki mi ziemi stanie i słońca!... przyjdzie słońce i ożywi każdego! Przyjdzie dzień, co rany zabliźni!".
P.S. Rodzicom Marii Rodziewiczównej za pomoc okazaną powstańcom styczniowym w 1863 skonfiskowano majątek ziemski, a ich samych zesłano na Syberię. Matce pozwolono najpierw urodzić i oddać dziadkom Marię i potem opłaconym prze siebie powozem dojechać na zsyłkę do męża. Po śmierci dziadków małą Marią zajęła się przyjaciółka matki. Gdy mała miała siedem lat rodzicom pozwolono wrócić z zsyłki.
Nie wolno im jednak było osiedlić się wśród rodziny i przyjaciół na ziemiach w okolicy Grodna. Warszawie, gdzie matka pracowała w fabryce papierosów, a ojciec zarządzał kamienicą, daleko było do przestrzeni wschodniej Polski.
Ich sytuacja materialna poprawiła się, gdy Marii było 11 lat. Ojciec odziedziczył po bezdzietnym bracie ziemie na Polesiu. Maria przebywała na pensji, z której mając 12 lat wróciła z powodu braku pieniędzy na kształcenie do domu. Miała szesnaście lat, gdy w związku ze śmiercią ojca przejęła opiekę nad majątkiem, 23, gdy zarządzała nim formalnie.
Narażona na konflikty z białoruskimi chłopami (oskarżenie o pobicie, podpalenie gospodarstwa), spłacając rodzeństwo, borykając się z kłopotami finansowymi. W literaturze zadebiutowała mając lat osiemnaście. Z nagrody za "Dewajtis" stać ją było na podróż do Rzymu. Zmarła mając lat osiemdziesiąt. Podczas wojny, w listopadzie 1944 roku.
Indyjski akcent. Rodziewiczówna była członkiem polskiego Towarzystwa Teozoficznego głoszącego w świecie ideę synkretyzmu religijnego, jedności wszystkich religii. Siedziba Towarzystwa od 1882 roku znajduje się w Adyar k. Ćennaju (stolicy indyjskiego stanu Tamil Nadu.
Kopia ilustrowanego postu ze strony nietylkoindie.pl
Między czytane właśnie przeze mnie "Miłość i małżeństwo w Indiach, "Mity i symbole w indyjskiej sztuce", a "Dżinizm" wślizgnęła mi się wczoraj wieczorem znaleziona wśród rozdawanych książek "Dewajtis" Marii Rodziewiczównej. Zanurzyłam się w jej opowieści wydanej w 1888 roku łapczywie. "Dewajtis" to historia daleka od bliskiej mi rzeczywistości miejskiej.
Szumiąca...
2010-11-19
Podziwiam autorkę. Za odwagę! Pół roku samotnej wędrówki po Azji! Wdzięczna tez jestem za tę książkę, nawet jeśli niektóre miejscowości potraktowane są powierzchownie. Bawią jednak i ciekawią szczegóły. Nie podoba mi się, jak autorka (niewierząca?) pisze o wierze. Rozumiem, że widzi ją w kategoriach "opium dla ludu" i środka do nabijania kasy cwanym kapłanom dzięki naiwności maluczkich. Brakuje mi jednak szacunku dla wiary, która jest drugą stroną Indii. Za to ile praktycznych rad, za którymi rozglądam się przed podróżą! Azja opisana lekko, zabawnym stylem. Książka sama w sobie jest podróżą. Polecam!
Opisywałam ją w 2010, teraz już sama jestem po pierwszej podróży przez południowo-zachodnie Indie (Hampi, Badami, Gokarna, Goa, Koczin – skorzystałam z jej rad, za com wdzięczna). Teraz przed kolejną podróżą znów na południe z ciekawością patrzę, co autorka pisze o Bangalore, Rameswaram, Mammalupuram i Czennai.
Marzena Filipczak, autorka tej książki (od nastu lat dziennikarka "Gazety Wyborczej") w 2008 roku pół roku spędziła w Azji podróżując sama. Poczynając od indyjskiego Bangalore i pierwszego spotkania z zalanymi moczem toaletami i karaluchami w hotelu. Pierwsza część książki jest zapisem prowadzonego na bieżąco bloga. Druga zawiera praktyczne porady typu, jak nie dać się okraść, jak nie spędzić podróży w toalecie z powodu biegunki. Oprócz Indii podróż objęła Malezję, Tajlandię, Kambodżę i Wietnam.
Po Indiach autorka wędrowała dwukrotnie. Zaczynając podróż od południowych Indii (Bangalur, Hampi, Badami, Goa, Majsur, Koczin, Munnar, Rameswaram, Mammalupuram, Czennai), kończąc ją na Indiach północnych (Bombaj, Udajpur, Dżodpur,Dżajsalmer, Puszkar, Dżajpur, Amritsar, Czandigar, Riszikesz, Haridwar, Delhi, Mathura, Agra, Waranasi, Gangtok, Darżiling,Kalkuta).
Poniżej przedstawiam opis jej opisu, bo Indii nigdy dla nie bywa za dużo. Ale zachęcam do sięgnięcia po oryginał.
WITAJCIE W BANGALURZE
Poraża smród, chaos i brud. Brak chodników. Śpiący na poboczach ludzie, włóczące się wychudzone psy, krowy świadome swych przywilejów. Hałas, wszechobecni kalecy, którzy nauczyli się poruszać w tym bałaganie. Smród spalin i gryzący kurz. Daremność wysiłków wciąż zamiatających Indusów. Przegrywają z wiatrem.
Trud kupowania biletu – odsyłanie od okienka do okienka, zbieranie podpisów, konieczność podania numeru hinduskiej komórki przy zakupie biletu lotniczego.
Ilość rąk do pracy ustalana nie wg ergonomii pracy, ale aby jak najwięcej mogło mieć pracę. Wg modelu dwóch do łopaty – jeden wbija, drugi ciągnie za sznur i ją wyjmuje.
PIERWSZE KOTY ZA PŁOTY – BANGALUR– HAMPI
Maj. Upał około 40 stopni. Litry wody i lassi o smakach różnych owoców, najpopularniejsze z mango. W poszukiwaniu jak najmniej ostrych dań. Indusi odwrotnie -przyprawiają je jeszcze dla zaostrzenia smaku piklami i sosami . Wokół Hampi w Karnatace plantacje bananów kryją w sobie z 500 ruin m.in. sławnych stajni słoni, pozostałości po XV-wiecznym królestwie Vijayanagar. W Hampi wśród wielu kamiennych świątyń pielgrzymi wypierają turystów. Dojazd do Hampi to doświadczanie czasu na hinduską modłę. Spóźniające się, w ogóle nieprzyjeżdżające lub psujące się autobusy. I święta cierpliwość Indusów wobec tych problemów.
Upodobanie do witania białych przez podanie ręki, szukanie przez mężczyzn okazji do dotknięcia białej kobiety. Niewiedza, czym jest Polska, ale i komentarz „Poland and Russia not friends, like India and Pakistan”.
Badami w Karnatace – dziś wioska z taplającymi się czarnymi świniami, kiedyś stolica kwitnącego królestwa Chalukya słynąca z wykutych w skale świątyń - (nawet z VI wieku) z bóstwami w różnych pozach i wcieleniach.
Indie na prowincji, we wsiach - czas zatrzymany od setek lat, rano woda ze studni, wieczorem światło oliwnej lampki. 1/3 Indusów żyje za mniej niż dolara dziennie, 1/3 nie umie czytać. Mimo zniesienia w 1950 roku systemu kastowego – 15% Indusów to pariasi (niedotykalni nędzarze). Wszystkich Indusów ponad 1,1 mld, utrzymując dzisiejszy przyrost za 25 lat osiągną najwyższą liczbę ludności świata.
NA PLAŻY MI SIĘ MARZY – HAMPI –BADAMI
PATTADAKAL – BIDŻAPUR – KOLHAPUR- PLAŻA ANDŻUNA
Odmienność Goa od reszty Indii. Była kolonia portugalska. Kobiety w sukienkach zamiast w sari, dzieci obute, wielu białych, którzy się tu osiedlili porzucając swoje poprzednie życie. Martwy sezon w porze deszczowej. Nawet w Old Goa przy bazylice z grobem patrona Indii św. Franciszka Ksawerego. Więcej starych kościołów niż w Watykanie przyciąga tu indyjskich turystów fotografujących się przy chrześcijańskich grobach.
Plaża Andżuna na północy Goa. Mekka hippisów. Okryte liśćmi palmowymi domki na plaży. Za 4-5 dolarów za noc.
Problem braku toalet, mężczyzn sikających pod murkiem lub do publicznych pisuarów.
Ubranie. Salwar kamiz – spodnie,tunika i długi szal za 3 dolary. Kobiety się w nich kapią i opalają.
Bidżapur. W Karnatace. Jedno z najświętszych muzułmańskich miejsc w Indiach.
O PRAWDOPODOBIEŃSTWIE PEWNOŚCI –GOA
Jazda autobusami na dachu zabroniona,ale tylko oficjalnie. Przez autorkę odradzana ze względu na kurz.Wszystkie autobusy mają słabe resory. Podskakiwanie na wybojach razem z autobusem ułatwia uciążliwą jazdę. Po trzech godzinach jazdy (w Indiach 100 km) przerwa na jedzenie w dhabie – samosy, thali (ryż z sosami), smażone kulki z warzyw, czaj słodki z mlekiem i przyprawami. Odjazd na gwizdek. W autobusach nocnych , by kobieta uniknęła zaczepek kierowca usadza ją z przodu nawet przesadzając pasażerów. Konduktorzy pomocni, przyjaźni. Trudność sprawia znalezienie dworca. Jeśli chce się dojechać do innego stanu, trzeba szukać ISBT (intestate bus terminal), zwykle za miastem, lub stanowiska na dworcu z napisem intenational.
Godzinami czekanie na dworcu. Uczenie się pokory od Indusów. W smrodzie, brudzie, hałasie. Szczury, krowie odchody, ścisk na ławce. Otwarte szalety. Pierwsza lekcja Azji – bez porównań do Europy. To pozwala doświadczyć radości podróży. Podczas której jednak najbardziej boli widok żebrzących dzieci.
MONSUNOWO – PALOLEM (GOA) –GOKARNA – UDUPI - HASSAN
Monsun Ciemno o 18-j. Niebo jak przed burzą.
Krem z filtrem przeciwsłonecznym w cenie dwóch luksusowych noclegów (500 rupii).
Plaża Palolem na południu Goa, na której często słyszy się jawohl i spasiba i widać Europejki w bikini. Niegdyś pełna ciszy, dziś turystów, ale bez huku dyskotek, pełna szałasowych domków, odrodzonych natychmiast po uznaniu ich za nielegalne i zniszczeniu w 2006 roku.
Hassan skąd wyrusza się, by zobaczyć okoliczne święte wioski z rzeźbionymi wspaniale świątyniami.
Strach przed kradzieżą butów, które trzeba zostawić przed świątynią. Do Hassanu przez świętą wioskę Gokarną pełną białych udających hindusów (kropki na czole, plecaki noszone na głowie). Znana jest z pełnych pielgrzymów świątyń, do których nie mają wstępu turyści, z głębokiego, rytualnego zbiornika wodnego i restauracji Mahalaxmi, której specjalnością są lassi, bananowe naleśniki i grający na gitarach hippisi.
Pielgrzymkowe miasto Udupi, a w nim plaża, z której płynie się na wyspę. W 1498 wylądował na niej Vasco da Gama. Sławą miasta jest świątynia Kryszny i masala dosa (cieniutkie pikantne placki).
Przed modlitwą - ofiara dla kapłana, bóstwo przywołuje się uderzeniem w dzwonek, ubrane w złoto zebrane z datków biedaków. Co roku przemalowywane, jeśli ważne to odświeżane co tydzień.
Przy domach wszędzie w donicy wielkie ziele, dzika bazylia, święte ziele ayurwedy.
DRZEWA PRZYPRAWOWE- HASSAN, HALEBID, BELUR,
MAJSUR, SRIRANGAPATNA – KOCZIN
Mimo monsunu możliwa była atrakcja Koczinu pływanie łodzią po rozlewiskach Kerali.
W drodze przystanki w wioskach na to, by obejrzeć jak się robi mleczko, olej i dywany kokosowe (Kerala – kraj kokosów0. Można też obejrzeć plantacje przypraw. Cynamon, wanilia i imbir to prawie drzewa. Dojedzenia thali – ryz z sosami i przyprawami. Jeść wg autorki należy w malej rodzinnej knajpce, gdzie można zamówić coś mniej ostrego. Reklamy knajpek odwrotne niż u nas – ready meal (nie trzeba czekać) i non-veg restaurant, jako kuriozum.
Bankomaty w większości przyjmują Visę a nie MasterCard. Przydatny jest spis adresów oddziałów swojego banku w Indiach)
Z obserwacjo autorki. Na ulicach nie widać kobiet w ciąży, ale dużo jest z małymi dziećmi. Bezdzietnych młodych prawie nie ma. Chłopcy po 20-ce wędrują gromadami lub trzymając się za ręce. W geście przyjaźni.
Dla rykszarzy biały jest szansą na większe pieniądze, można być przy okazji oszukanym. Tak jak autorka w bajkowym, pełnym koronkowych pałaców sułtanów i ogrodów Majsur (jadąc do hotelu Surya)
CÓRKA JEST TERAZ W MODZIE –KOCZIN- MUNNAR
Munnar. Zimno. Stąd rusza się w góry. Czas wakacji dla Hindusów. Całą rodziną wynajętym dżipem. Dziwiąc się, ze Polka wydaje w podróży na miesiąc tylko 700-800- dolarów. Wielu podróżuje ze stanu do stanu. Dla nich to jak podróż za granicę. Na pytanie, czy byli zagranicą odpowiadają: właściwie nie, ale byłem w Uttar Pradesh, Maharasztrze”. Europę też spostrzegają jak jeden kraj o wielu stanach nie znając poszczególnych krajów, tak jak my nie mamy pojęcia o kilkudziesięciomilionowej Karnatace.
Ciekawi Polski, zdziwieni, że nie gramy w krykieta. W rozmowie z jednym z młodych nowoczesnych Indusów autorkę zdumiewa, że za rzecz oczywistą uważa on aranżowane małżeństwo mówiąc też, ze oprócz chłopca chce mieć tez w przyszłości córeczkę. „Córka jest teraz w dobrym tonie. Tylko biedacy jej nie chcą”.
Biedni Indusi jeżdżą tylko raz na kilka lat na pielgrzymkę, pociągami II klasy (a nie sleeperem bez klimatyzacji i przedziałów, ale z rozkładanymi kuszetkami, jak autorka), śpiąc za darmo w świątyniach i jedząc tylko dhal (soczewicę) i chleb chapati.
ORŁA CIEŃ – MUNNAR – KUMILY –RAMESWARAM
200 km i zmiana strefy klimatu i krajobrazu. Dżungla, góry, plantacje herbaty, kardamonu, potem gaje palmowe, busz i uprawy ryżu i trzciny cukrowej.
W górach w Kerali o świcie. Mokro, mgliście, ślisko. Kozice we mgle, cień orła. Spacer plantacjami herbaty. Ostry zjazd z gór (Ghatów Zachodnich) do Kumily, położonej na południowym krańcu Kerali. W lasach keralskiej Kumily tysiące słoni, tygrysy, małpy.
Safari o świcie. W mrocznej, wilgotnej i gorącej dżungli. Pełnej pijawek.
Koniec Indii. Przylądek Komoryn (Kanyakumari). I ciągnący się na południe od niego, w kierunku wyspy Sri Lanki Most Adama,
szereg wysepek raf i mielizn.
Pranie po indyjsku, mokrym ubraniem bicie o kamienie.
Krowa obniża status – Rameswaram– Maduraj – Tandzore – Kumbakuram – Czidambaram
Tamil Nadu - „Najbiedniejszy, najgłośniejszy, najbardziej chaotyczny i najbrudniejszy” stan Indii. Szokująca różnica w porównaniu z czystością sąsiadującej z nim Kerali.
Kraj Tollywoodu, który od Bollywoodu różni się dłuższymi wąsami u mężczyzn, większymi dekoltami u kobiet.
Sławny z jaskrawo kolorowych rzeźbionych świątyń. Czidambaram, 20 hektarów świątyń. A przy nich całe rodziny hinduskie składające ofiary z kwiatów ,owoców, bijące pokłony przed bóstwami. Obok przykuty łańcuchem do ściany przyświątynny słoń.
Krowy natomiast na wolności. Mają pierwszeństwo na drodze, w zaułkach, nikt nie śmie ich choćby uderzyć. Krowa to symbol matki – ziemi, naszej karmicielki. Daje mleko, ciągnie wózek, jej nawozem pali się piecu. Niezdolna do pracy wypuszcza się wolno. Wielkie ich ilości włóczą się samopas po śmietnikach. Nielicznymi opiekują się przytułki. Krowa- symbol Indii staje się problemem. Władze starają się ją usunąć z centrum miasta, zagraża na ulicach, obniża prestiż wyrastających na imperium Indii. W Delhi płacono 40 dolarów (2 tysiące rupii) za odstawienie dziko błąkającej się krowy do schroniska. W Radżastanie buduje się obory przy więzieniach. Mleko za opiekę więźniów.
Życzliwość Hindusów. Z wyjątkiem spragnionych zarobienia na Europejczykach rykszarzy, naganiaczy turystów, hord dzieci ulicy i żebraków. Autorka wspomina kilkunastokilometrowy spacer pustą plażą na koniec Indii na Most Adama kilkadziesiąt kilometrów wody oddalony od Sri Lanki. Spotkany tam kapłan malutkiej zaniedbanej świątynki promieniował ufną radością życia mimo, że mając tylko jeden sarong sypiał w świątyni na podłodze. Do tego miejsca można dojść tylko pieszo lub dojechać wynajętą ciężarówką. Podobnie jak do Danuszkodi, pełen życia port zniszczony w ciągu jednej nocy 1964 roku przez cyklon. Pozostały ruiny kościoła, szkoły, stacji kolejowej z zasypanymi przez piach domami.
Mammalapuram (Mahabalipuram), starożytne religijne płaskorzeźby wykute w skale, odnowione po zniszczeniach tsunami2004 roku.
W Kumbakonam, tamilskim chaotycznym pełnym krów i kurzu miasteczku – 18 kolorowych świątyń Śiwy lub Wisznu.
Znakiem rozpoznawczym takich świątyń popularnych w całym Tamil Nadu są wysokie wieże, gopury pokryte jaskrawo pomalowanymi rzeźbami.
Autorka z czasem polubiła spacery nocą, gdy więcej się dzieje, bo chłodniej. Na obwoźnych straganach zapalają się lampki oliwne. Smaży się chapati, samosy, sprzedaje soczewicę. Można spotkać korowód wiozący pana młodego do domu panny młodej. W blasku fajerwerków, huku dętej orkiestry, w kolorach.
Kopiuję tu moją opinię z blogu Zahry valley-of-dance i z mojej strony nietylkoindie.pl
Podziwiam autorkę. Za odwagę! Pół roku samotnej wędrówki po Azji! Wdzięczna tez jestem za tę książkę, nawet jeśli niektóre miejscowości potraktowane są powierzchownie. Bawią jednak i ciekawią szczegóły. Nie podoba mi się, jak autorka (niewierząca?) pisze o wierze. Rozumiem, że widzi ją w kategoriach "opium dla ludu" i środka do nabijania kasy cwanym kapłanom dzięki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCzytałam jeszcze jako dziecko i nawet widząc, jak mojemu miłemu od czasu czasu zdarza się uciekać w historię z "Potopu", nie chcę już do niego wracać. Niemniej miarą tego, jak przekonująco napisał swoją powieść Henryk Sienkiewicz jest fakt, że gdy miałam jedenaście lat ojciec złapał mnie na próbie golenia się (chciałam być jak Kmicic) i że mój plecak w drodze do szkoły obciążał nierzadko jeden z trzech tomów "Potopu". Na wypadek, gdybym podczas przerwy chciała sprawdzić, jak sobie pan Andrzej radzi z przemianą ze zdrajcy w bohatera.
Czytałam jeszcze jako dziecko i nawet widząc, jak mojemu miłemu od czasu czasu zdarza się uciekać w historię z "Potopu", nie chcę już do niego wracać. Niemniej miarą tego, jak przekonująco napisał swoją powieść Henryk Sienkiewicz jest fakt, że gdy miałam jedenaście lat ojciec złapał mnie na próbie golenia się (chciałam być jak Kmicic) i że mój plecak w drodze do szkoły...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04
Książkę Małgorzaty Szejnert przeczytałam jednym tchem. W weekend. Wydawało mi się, że nie można tak z zapartym tchem czytać książki o szukaniu grobów rozstrzelanych przez komunistów po wojnie Akowców. A jednak. Motyw szukania, w dodatku losów poszczególnych osób, po to, by ocalić pamięć o nich, czyni tę historię bardzo poruszającą. Szukanie, dochodzenie, zbieranie, porównywanie, spisywanie rozmów z ludźmi, rozróżnienie zasłyszanej relacji od relacji od świadka. Wszystko to po to, by dociec prawdy, by znowu włączyć w krwiobieg naszej polskiej rzeczywistości ludzi tak walecznych i tak skrzywdzonych. Czasem przed rozstrzelaniem powiązanych drutem kolczastym. Nadzy i bezimienni we wspólnym grobie zasypywani wapnem. Chowani nocą. Z zacieraniem śladów pochówku. Próbowano nam odebrać pamięć o nich. Uświadamiając im tuż przed śmiercią, że nie tylko zginą, ale i zostaną pochowani bez prawa do imienia na grobie.
Małgorzata Szejnert cytuje Mickiewicza:
"O grób dla kości naszych w ziemi naszej prosimy Cię, Panie"
i Krasińskiego:
"A kto wie?
Może nad Polski mogiłą
Już się proroctwo
Snów mych dopełniło?
Mnie tam, ach, tylko - mnie
Trupa, nie było
Śród żywych duchów"
Z tych słów wyprowadza tytuł książki. Wśród żywych duchów.
O kimś, kto podobnie, jak ona szuka ocalenia dla tych, których zasługi giną w niepamięci, MS pisze "Wydaje się być pisana z misją przekazania prawdy o faktach, a nie o emocjach". I taka właśnie jest jej książka. Fakty opisujące komunistyczną próbę odebrania pamięci i jej zabiegi o to, by ją odzyskać. Związać imię z miejscem, bo bez tego niepamięć: jedni wiedzieli kogo pochowano, nie wiedzieli, gdzie; inni wiedzieli gdzie, nie wiedzieli kogo - nietrwałość pamięci. Na stronach książki imiona i nazwiska spisane dużymi literami, po kilkunastu rozstrzelanych w kolejnym roku. Przechodzę dalej prześlizgnąwszy się po liście spojrzeniem - w większości nic mi nie mówią te nazwiska - potem wracam, by przynajmniej odczytać imię i nazwisko każdego z tych ocalanych dla pamięci dzięki książce Małgorzaty Szejnert.
W książce - szczegóły, które mnie poruszają
- spowiedź skazanego na śmierć przyjmuje przebrany za kapłana ubek
- prokurator chciał 5 wyroków i 1 dożywocia; sąd zatwierdził 6 wyroków śmierci
- w celi mokotowskiej wyryte w ścianie słowa: "czekam na Służewiec" i znak krzyża - to czekanie na wyrok i wrzucenie nocą nagiego ciała do dołu na obrzeżu cmentarza na Służewcu.
I styl pisania Małgorzaty Szejnert, który czyni tę historię tak przejmującą:
- "Pozwoliła mi zadawać pytania. Sama nie zadała ani jednego. Uznała widocznie, że mam prywatny powód, by pytać. Z kolei, jako osoba, która traktowała dosyć obojętnie nocne transporty, co ją dziś zasmuca i niepokoi, miała prywatny powód, by odpowiadać".
Fakty. Liczby. Ofiary Wronek z lat 1946-1956 - 219 rozstrzelanych. We Wronkach byłam kiedyś, odwiedzałam w więzieniu pacjenta / narkomana, który zmarł potem na AIDS. Myśląc wówczas, że to tam właśnie w piwnicy rozstrzelano 23-letniego Akowca, Leona Suchockiego z naszej rodziny. Rozmawiając o tej książce dowiedziałam się, że zabito go w szczecińskim więzieniu. Miejsca kaźni rozsiane po całej Polsce. Wydawano na nich wyroki z tego samego paragrafu, z jakiego sądzono komendanta Oświęcimia Hessa. Zabijano uznając za zdrajców Ojczyzny. Tak zginął Nil / Emil Fieldorf.
W książce wiele historii ludzi. Z niektórych poznajemy zaledwie kilka faktów, z innych więcej.
Witold Pilecki, urodzony w 1901 roku, zakładał harcerstwo w Wilnie, od 1920 w wojsku; podczas wojny dobrowolnie znalazł się w Oświęcimiu, by tam stworzyć tajną organizację wojskową, zagrożony dekonspiracją uciekł z obozu. Walczył we Włoszech, wrócił do kraju; w 1947 oskarżony o szpiegostwo stracony, gdy premierem był Cyrankiewicz, który w Oświęcimiu należał do zorganizowanej przez niego organizacji.
Władysław Sliwinski, służył jako pilot w Anglii. Swoją angielską żoną, Myrę poznał podczas wojny. Pracując na lotnisku doprowadzała ona do bazy powracających z walk powietrznych pilotów; jednemu z nich udało się wrócić z zadania mimo rany dzięki jej naprowadzeniom; przyszedł podziękować; pobrali się; gdy przywiózł ją po wojnie do Polski aresztowano ich. Myra urodziła dziecko w więzieniu, w celi współtowarzyszki uczyły ją polskiego. Mijając ją w korytarzu więzienia mąż zrobił kółko w powietrzu - znak wyroku dożywocia; ucieszyła się bojąc wyroku śmierci (czy jej znakiem był krzyżyk ?).
Władysław Lisiecki, w 1939 roku walczył jako ochotnik w obronie Modlina; od 39 roku w Związku Walku Zbrojnej; 1940-45 w Oświęcimiu; w 1952 roku rozstrzelany przez komunistów.
Adam Mirecki, 4 krotnie aresztowany przez Niemców, katowany, 4 razy uciekł; znów złapany dożył końca wojny w obozach; rozstrzelany przez "swoich", przez Polaków.
Tadeusz Leśnikowski, pochowany bezimiennie w dołach wykopywanych nocą na obrzeżu Powązek, stracony w więzieniu na Mokotowie uprzedził kogoś w celi, że idąc na śmierć włoży w usta medalik, by można go było rozpoznać w obdartym z wszystkiego ciele, a z czasem szkielecie ; grobów tajnie chowanych nigdy nie rozkopano. Opłakałam czytając to jego pragnienie bycia rozpoznanym, ale i wierność jego żony; na ziemi, w której go zakopano, postawiła mu aż dwa groby bezimienny, a z czasem, gdy nie groziło to już zniszczeniem i wykupiony z imieniem.
Tadeusz Klukowski, syn znanego lekarza z Zamojszczyzny, który wykonał ogromną archiwalną pracę tworząc listę lekarzy, którzy brali udział pomagając w powstaniu styczniowym. "Nazwiska ich dziwnie szybko poszły w zapomnienie. Zadaniem naszym jest wydobyć je ponownie na światło dzienne i choć tym sposobem złożyć hołd ich pamięci." pisał o nich. To co on robił wobec lekarzy z powstania styczniowego, to Małgorzata Szejnert zrobiła wobec jego rozstrzelanego syna. Wydobyła go z niepamięci.
Maria, żona Zbigniewa Mariana Romera straconego na Mokotowie w 34 roku życia zobaczyła go z domu z widokiem na spacerniak więzienny. Ukryta tam z lornetką zawołała jakby do swoich dzieci: "Gosiuniu, Tadziu na obiad!" Usłyszał to i znieruchomiał.
Płaczę nad nimi czytając.
Obok mnie ktoś bliski mi, gdy czytam na głos fragmenty, wchodzi w oburzenie i nienawiść wobec oprawców, we mnie więcej miejsca na podziw i współczucie wobec bohaterów zamienianych w ofiary. I na modlitwę za nich. Niemniej rozumiem i to uczucie bezsilnego buntu.
Przeogromna wdzięczność Małgorzacie Szejnert za ocalenie ich pamięci.
CYTATY:
Książkę uzupełniają cytaty, dwa z nich chcę tu przedstawić:
- krakowski psychiatra Antoni Kępiński pisze w "Lęku":
"Lęk działa hamująco na rozwój osobowości, w skrajnych przypadkach doprowadza do skarłowacenia człowieka. W epokach lęku i terroru ludzie nikczemnieją, stają się karłami. Lęk bowiem zmusza człowieka do skulenia się, podobnie zresztą i zwierzęta. Człowiek myśli tylko o tym, by nie zostać przez wrogie otoczenie zniszczony".
- słowa z Księgi proroka Izajasza (59, 4-10) czytane podczas pogrzebu Anieli Steinsbergowej:
"Nikt nie pozywa przed sąd według słuszności i nikt nie prowadzi sprawy uczciwie. Polegają na kłamstwie i mówią puste słowa, są brzemienni występkiem i rodzą zgubę. Wylęgają jaja bazyliszka i przędą pajęczynę; kto spożywa ich jaja, ginie, a gdy się je stłucze, wypełznie z nich gad. Ich tkaniny nie nadają się na suknię, a ich robotą nie można się przyodziać. Ich uczynki, to uczynki złe, a dowody gwałtu są na ich dłoniach. Ich nogi biegną do złego i śpieszą się do przelewu niewinnej krwi; ich myśli, to myśli zgubne, spustoszenie i zniszczenie znaczą ich szlaki. Drogi pokoju nie znają i nie ma prawa na ich gościńcach, chodzą tylko krętymi ścieżkami. Żaden z tych, którzy nimi chodzą, nie zna pokoju. Dlatego dalekie jest od nas prawo i nie dociera do nas sprawiedliwość; wyczekujemy światłości, lecz oto jest ciemność, wyczekujemy jasności dziennej, lecz musimy chodzić w mrokach. Wymacujemy ściany jak ślepi i chodzimy po omacku, jakbyśmy nie mieli oczu, potykamy się w biały dzień jak o zmroku, jak umarli w podziemnej krainie."
Kopia mojej opinii z blogu valley-of-dance i ze strony nietylkoindie.pl
Książkę Małgorzaty Szejnert przeczytałam jednym tchem. W weekend. Wydawało mi się, że nie można tak z zapartym tchem czytać książki o szukaniu grobów rozstrzelanych przez komunistów po wojnie Akowców. A jednak. Motyw szukania, w dodatku losów poszczególnych osób, po to, by ocalić pamięć o nich, czyni tę historię bardzo poruszającą. Szukanie, dochodzenie, zbieranie,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-10-10
O tej książce usłyszałam z ust samej autorki. Poszłam na spotkanie z panią Lidką Ostałowską. Na miejscu okazało się, że usłyszę od autorek o dwóch książkach. Pani Ostałowka mówiła o "Farbach wodnych", a Ewa Winnicka o "Londyńczykach". Obie z pasją, bardzo żywo, szczerze, ciekawie. Po wydaniu "Londyńczyków" ludzie, z którymi rozmawiała godzinami zbierając materiał do odtworzenia historii Polaków w Londynie po II wojnie światowej, uznali ją za szukającą sensacji "personę non grata". Nie zaakceptowali jej wizji emigracji polskiej w Anglii. Poruszającej, ciekawej. Zabolało. Najpierw ich, potem ją.
Ale skąd "Londyńczycy" jeśli ostatnio wciąż siedzę w Indiach? Przecież Indusi pojawiają się w tej książce tylko w rozdziale „Mister Pałac i jego ojczyzna”, w historii polskiego księcia, który wśród szeregowych domków w dzielnicy londyńskiej ku protestom Anglików zbudował w ostatnich latach kopię XVII wiecznego pałacu, wynajmowanego na wesela. Między innymi hindusom i muzułmanom.
Inną historię opowiada reportaż „Zastąpiona”. Irena Anders, pierwsza żona generała Andersa, opuszczona dla młodszej artystki rewiowej, z trudem utrzymuje się w powojennym Londynie. Na jej samodzielność i poczucie godności patrzę z szacunkiem. Potrafiła nawet wzbudzić zaufanie w córce swojej rywalki, drugiej Ireny Anders. Przejmująca historia, która oburzyła emigrantów londyńskich. Ciężko czytać o słabościach bohaterów.
Niemniej ciekawe są pozostałe reportaże. „Tato”, w listach opowiedziana historia szukania swoich korzeni. Córka Irlandki próbuje zrozumieć swego brutalnego ojca Polaka, szuka jego śladów, więzi z jego polską żoną. To poszukiwanie wiedzy o ojcu staje się dla niej drogą ku przebaczeniu.
„Kim jest Lili?” - to historia szukania w Polsce ocalonych dzieci żydowskich, odnajdowania ich i przywracania im ich żydowskiej tożsamości i wiary przodków. Rabin Salomon Schonfeld, który przywiózł do Anglii lub Palestyny z tysiąc dzieci. Ironią losu nie zawsze żydowskich, czasem oddawanych przez polskie rodziny dla poprawy losu. Czy przywrócił im tożsamość? Czy stali się Żydami, czy Anglikami? EW opisuje dokładnie losy Lilii, w skrócie kilkorga innych.
"Dwunastoletni B., który mieszkał w lesie i jest nieufny. Gdy go ktoś od tyłu dotknie, od razu dźga nożem zostanie chirurgiem dziecięcym, zbije fortunę i popełni samobójstwo.
A., która ciągle płacze wyjdzie za mąż w Paryżu i zostanie psychiatrą.
M., która ma osiemnaście lat i jest w zaawansowanej ciąży zostanie robotnica w fabryce ciastek, a jej synka rabin odeśle do Izraela"
Uderza mnie opis, jak rabin rozpoznawał żydowskie dzieci. Pojawiał się w polskim sierocińcu i zaczynał wśród dzieci odmawiać modlitwę Szema Israel, zaraz ktoś z nich dołączał się do niej. Te same dzieci ratowała znajomość „Ojcze Nasz”, a teraz przywracała Izraelowi modlitwa "Słuchaj,Izraelu".
Czego dotyczą inne historie? Skarbu polskiego wywiezionego w sposób godzien sensacyjnego filmu przez Rumunię, Afrykę do Londynu. Jego wielkość jest imponująca, historia jego utraty - przygnębiająca.
Zaskakuje mnie opowieść o Sikorskiego
pragnieniach uczynienia królem Polski jednego z książąt angielskich, w swoim czasie uwiedzionego też próbami dogadywania się z Niemcami. W reportażu „Angielski król Polski.”
Smutek wzbudziła we mnie opowieść o zamku Fawley Court nad Tamizą – „Spokój nieboszczyka”.
Niegdyś duma Polaków na emigracji szczycący się muzealnymi skarbami polskości, szkołą dla polskich dzieci, miejscem gremialnych spotkań Polaków w Zielone Świątki został sprzedany jak zwykła rzecz o wysokiej materialnej wartości. Wbrew protestom emigrantów. Dlaczego?Czy dlatego, ze zabrakło wśród kierownictwa takich postaci jak założyciel jego marianin Józef Jastrzębski? Czy dlatego, że emigracja polska w Anglii osłabiona wymieraniem starego pokolenia, przemieniona adaptacją nie potrzebowała już takiego miejsca?
Sposób pisania EW wciąga. Np "Historię miłości w dziesięciu etapach" - opowieść o stosunku Anglików wobec Polaków, którzy znaleźli się w Anglii na skutek II wojny światowej EW opisuje w częściach zatytułowanych:
- przyjeżdża ubogi krewny
- zauroczenie
- miodowy miesiąc
- znudzenie
- zdrada
- rozwód
- obojętność
- wściekłość
- trwanie
- uwrażliwienie
Mimo że koniec książki wydał mi się nijaki, to początek od razu rozbudził moją ciekawość. Ktoś znajduje na śmietniku wyrzucone przez kogoś czarno-białe zdjęcia. Zapis lat pięćdziesiątych - jakieś potańcówki, uśmiechy znad morza. Uratowane na śmietniku na dziesięć lat zginęły w czyjejś piwnicy. Aż wreszcie ktoś im się uważnie przyjrzał. Londyńczycy.
Polecam - część czyjejś, ale i naszej historii, a więc naszej tożsamości.
Kopiuję tu moją opinię z blogu valley-of-dance.blog i z mojej strony nietylkoindie.pl (tam z ilustracjami)
O tej książce usłyszałam z ust samej autorki. Poszłam na spotkanie z panią Lidką Ostałowską. Na miejscu okazało się, że usłyszę od autorek o dwóch książkach. Pani Ostałowka mówiła o "Farbach wodnych", a Ewa Winnicka o "Londyńczykach". Obie z pasją, bardzo żywo, szczerze, ciekawie. Po wydaniu "Londyńczyków" ludzie, z którymi rozmawiała godzinami zbierając materiał do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-05-10
Kontrowersyjna, wzbudzająca ostre spory, biografia Kapuścińskiego pokazująca go jako wspaniałego dziennikarza, ale i człowieka, który ma swoje słabości, śmiesznostki. W książce o jego powiązaniach w kręgach dziennikarsko-partyjnych pomagających mu realizować się jako reporter w Afryce i Ameryce Łacińskiej, przedstawiać z fascynacją sylwetki Che Guevara, Lumumby i Allende.
W Polsce wielki spór wokół tej książki. Największy polski dziennikarz odbrązowiony? Czy można za życia rodziny mając do dyspozycji jej archiwum pisać o zdradzaniu żony? Ile prawdy w Kapuścińskiego powiązaniach z upadłym systemem i czy odsłonięcie prawdy o tym godzi w jego autorytet? Czy Domosławski napisał bardzo prawdziwą biografię czy oszkalował Kapuścińskiego?
Moja opinia jest bardzo specyficzna, bo ja w tej książce szukałam Indii żałując, że Kapuściński zacząwszy swoje opisywanie świata od Indii zajął się potem Afryką i Ameryką Łacińską, czy Rosją. Tak bym chciała przeczytać jego "Lapidarium" na temat Indii.
Tu chcę tylko przedstawiane przez AD Kapuścińskiego wrażenia na temat Indii - w oparciu o rozdział z "Podróży z Herodotem" i artykuły z gazet Kapuścińskiego. W ujęciu AD. I tyle.
TRZECI ŚWIAT: ZDERZENIE, POCZĄTEK
motto Ryszarda Kapuścińskiego („Podróże z Herodotem”)- „...kiedy zobaczyłem , że w Indiach miliony nie mają butów, odezwało się we mnie jakieś uczucie wspólnoty, pobratymstwa z tymi ludźmi, a czasem nawet ogarniał mnie nastrój, jaki odczuwamy, wracając do domu dzieciństwa”
W lecie 1956 „Sztandar Młodych” wysyła 24-letniego Kapuścińskiego jako swego dziennikarza do Indii. Kapuściński, który nie zna angielskiego i nic nie wie o Indiach, biegnie do księgarni i antykwariatu w poszukiwaniu czegoś, co przygotuje go do podróży. Dlaczego Indie?
Trwa odwilż, rozliczenie ze stalinizmem, następuje większe otwarcie na świat. Tzw kraje Trzeciego Świata, nawet inne ustrojowo wyzwalając się spod kolonizacji Zachodu szukają wsparcia w Moskwie, czy Pekinie, a dla bloku komunistycznego znaczenie ma szansa na nowe rynki zbytu, przede wszystkim dla maszyn, nawozów i broni.
Rok przedtem podczas wizyty w Polsce Nehru
Kapuściński pisał o tym w „Sztandarze”. O walce premiera Indii o pokój. W tym samym czasie warszawska ulica żartował: -Dlaczego Nehru przyjechał do nas w kalesonach (aluzja do białych obcisłych spodni, które nosił) – By pokazać, że Indie też budują socjalizm”. Obsługa wizyty Nehru z ramienia gazety zadecydowały o wysłaniu go do Indii.
Nie ma więc go w Polsce w październiku, gdy grozi nam interwencja radziecka i potem, gdy entuzjastycznie przyjęty Gomółka obejmuje władzę w kraju. Podobnie Kapuścińskiego ominą wszystkie najważniejsze wydarzenia w kraju. Będzie na dalekim Wschodzie, gdy Gomółka w 1957 zamknie „Po prostu” dławiąc ruch odnowy socjalizmu, podczas protestów studenckich wiosną1968i strzałów na Wybrzeżu w 1970 będzie przebywać w Ameryce Łacińskiej. W 1976roku, gdy partia użyje siły wobec robotników w imieniu których sprawuje władzę, Kapuściński będzie relacjonować wojnę w Angoli.
Kapuściński jako dziennikarz zbierający dotychczas doświadczenia jedynie w fabryce, na konferencjach partyjnych i festiwalach młodzieży polsko-rosyjskiej był przerażony i zafascynowany podróżą do Azji.
Pierwsze wrażenia z Indii to refleksja, że dotarł do Indii, do których nie udało się dotrzeć nawet Kolumbowi. Ponadto K. zauważa lewostronny (dziedzictwo kolonizacji brytyjskiej) ruch i święte krowy nie przestrzegające przepisów drogowych.
Już w samolocie siedzi rozdarty między Anglikiem a Indusem. Pierwszy skarży się na ograniczenia wolnych Indii w stosunku do spółek brytyjskich, bolejąc, jak może wyglądać gospodarka Indii bez Anglików. Indus zaś przekonuje, że wiadomo, jak wyglądała z Anglikami – powszechna nędza Indusów.
Po pierwszym dniu K. chce tylko jednego: wracać do kraju! Umęczony upałem, wilgocią Delhi, samotnością i widokiem tylu cierpiących ludzi.
Koczujących na ulicach po niedawnej (często corocznej) powodzi Gangesu.
„Życie nie jest tu życiem, jedzenie nie jest jedzeniem, tylko nędza jest naprawdę nędzą”, pisze od razu po powrocie.
Przez dwa tygodnie Frelek z PAP, potem jego protektor w PAP i w partii pokazuje mu Delhi. Jednak nie znającemu angielskiego K. brakuje rozmów z ludźmi. „Język zdał mi się w tym momencie czymś materialnym ,czymś istniejącym fizycznie, murem, który wyrasta na drodze i nie pozwala iść dalej..”. K. Daremnie próbuje się uczyć angielskiego ze zbyt trudnego kupionego na straganie „Komu bije dzwon” Hemingwaya. By móc napisać o Indiach wyjeżdża jako jedyny biały rozklekotanym autobusem na prowincję, do świętych miejsc subkontynentu. Śpi w drodze na derce po szopach z miejscowymi. Gdy wraca strażnik nie chce wpuścić do Frelka oberwanego indyjskiego włóczęgę. Frelek komentuje to po latach słowami: „Utożsamił się z Indiami”
INDIE Z BLISKA - WYCINKI Z GAZET
z New Delhi
Dzieci leżące w kurzu, nieruchome, głodne. Żołnierze w pontonach ratujący z wody ludzi i bydło. Ganges, rzeka która przeraża powodzią, ale i karmi Indie. Na polach wokół niej 1/3 ludzi, spichlerz dla 110 mln mieszkańców. Obrazek z okien jadącego droga auta: ”Nie ma końca ludziom, wodzie i tragedii”
z Benares:
o pielgrzymce do Benaresu, która odbiera strach przed sądem ostatecznym. Wymarznięci, wychudzeni, półnadzy o wschodzie słońca zmierzają ku rzece. Mijając zszarzałe, drżące z zimna postacie chorych na malarię i sczerniałe, straszące kikutami sylwetki trędowatych. Pod nabożną muzykę, śpiew, bębny, flety tłum zanurzywszy się o wschodzie słońca w wody Gangesu zmywa z siebie swoje grzechy.
W swędzie ciał palonych na brzegu rzeki
Z BENGALU:
Niemożność opisania Indii z pomocą europejskich pojęć. Nasza metafora o tym, że nie ma się gdzie mieszkać i dosłowność adresu bezdomnych, mieszkających naprawdę na ulicy. Nasza przenośnia o tym, że nie mamy, co jeść i i 5 milionów ludzi zmarłych w Bengalu z głodu w 1943.
„W naszym życiu nie mamy odpowiedników hinduskich zjawisk i stąd tak łatwo o wszelką bujdę” (str.138)
Indie budzą nadzieję na egzotykę. Wg K. egzotyka tam jest dekoracją. Rzeczywistością jest „bytowanie na dnie, pośród plag epidemii i pod obcą bezwzględną władzą. Z wyobraźnią nakarmioną wizjami fakirów, małp, dżungli i zaklinaczy wężów” - „zamiast faktów chłoniemy mity” (str 139)
z Kalkuty:
szerokie perony w większości zajęte ludźmi leżącymi, klęczącymi, z głodu nie mają siły się ruszać. Mają tylko dach nad głową – uchodźcy (refugee) z Pakistanu.
K. przedstawia hipotetyczną rozmowę dwóch Anglików, świadomych tego, że nie mogą już utrzymać Indii jako kolonii. Zastanawiają się jak osłabić wyzwalające się Indie. Ustaliwszy wpierw, że Indie zamieszkuje 254 milionów hindusów i 92 miliony muzułmanów. Burżuazja hinduska walczy z Anglikami, ale feudałowie muzułmańscy widzą w nich sojuszników, stąd pomysł podziału Indii na hinduskie i muzułmańskie państwa. Mimo tolerancyjności hinduizmu i braku waśni religijnych Anglicy są przekonani, że uda się poróżnić ludzi dwóch wyznań. I rzeczywiście 1947 rok - rzezie religijne, miliony opuszczających swoje domy,
zniszczenie gospodarki przez Podział, zrujnowane systemu nawodnienia, oddzielenie surowców od fabryk, powstanie dwóch, wrogich sobie państw.
Muzułmanie, którzy chcieli opuścić Indie wyjechali do Pakistanu, ale we Wschodnim Pakistanie (dziś Bangladesz) pozostali hinduscy chłopi dręczeni przez fanatyków muzułmańskich. Co miesiąc przybywa do Bengalu 20 tysięcy uchodźców z Pakistanu Wschodniego. Część z nich otrzymuje ziemię, zapomogi, buduje im się domy w Indiach.
W drodze z Bangalore do Hajdarabadu:
„Zjawisko współistnienia epok jest bardzo charakterystyczne dla Indii. Starożytność egzystuje tu obok nowoczesności, teraźniejszość jest nasycona przeszłością, a dla zrozumienia tego, co jest dziś, trzeba dokładnie poznać, to, co było wiele stuleci temu.” (str 140)
"Zbrodnia kolonizacji zatrzymała w Indiach rozwój w zamierzchłych czasach”.
„W ten sposób istnieją obok siebie ludożerczy lud Naga i reaktor atomowy, drewniana socha i impresjonizm, bambusowe szałasy i konstrukcje Le Corbusier” (str 140)
Maszynę i przemysł wprowadzono w Indiach jako narzędzie grabieży, stąd niektórych uraz do rozwoju uprzemysłowienia.
Słuszna indyjska duma z najstarszej (obok Chin) cywilizacji świata, która w porównaniu z grecką, rzymską, egipską od 4 tysięcy lat pozostaje cywilizacją żywą.
W drodze powrotnej nie mogąc wracać statkiem (Anglicy i Francuzi zamknęli nacjonalizowany przez Nassera kanał Suezki) K. leci samolotem przez Karaczi i Kabul. W Kabulu zostaje aresztowany z powodu braku wizy. Wypuszczony dowiaduje się, ze uwolnienie zawdzięcza opiece ambasady radzieckiej, jako Amerykanin poznałby afgańskie piwnice.
W Indiach (podobnie jak potem w Chinach) K. intryguje „trudna do przeniknięcia i fascynująca odmienność” (str 143)
Trzeci Świat (choć nie Chiny i Indie) stanie się światem Kapuścińskiego, zgodnie z jego słowami: ”Przetrwa ten, kto stworzył swój świat”. K. zaczął tworzyć swój świat podczas pierwszej podróży do Indii. Od niej zaczęła się jego wędrówka po świecie. Tam narodził się jako dziennikarz, dla którego fundamentem jest pasja. W artykułach z Indii pojawiają się wątki, którym pozostanie wierny i później -„empatia dla biednych, moralny sprzeciw wobec potęg kolonialnych...dystans wobec całego kapitalistycznego Zachodu, krytyczny stosunek do eurocentryzmu w myśleniu o świecie; zainteresowanie odmiennością. Tam też zrodził się jego warsztat dziennikarza - decyzja wtapiania się w tło, rozmów ze zwykłymi ludźmi, w głuchej wiosce. Tam ukształtował się K. jako dziennikarz - „tłumacz kultur” podchodzący do ludzi innych kultur z szacunkiem.
„Indie są przypadkowo posianym ziarnem, z którego w jego życiu coś wyrośnie” Pisząc o ich bogactwie kulturowym, potrafi jednak jeszcze wówczas o Afganistanie napisać „dziki kraj”.
Wg Domosławskiego K. właśnie w Indiach uświadamia sobie, że to, co go najbardziej ciekawi to - „wielka zmiana społeczna” Może właśnie w Trzecim budzącym się do życia Świecie można będzie zbudować świat na innych zasadach, bliższych sprawiedliwości społecznej. „Tam się teraz dzieje Historia” (str 145). Zafascynowany rewolucją, Wielką Zmianą K. pisze w „Metryce naszego urodzenia” (zaraz po zdławieniu w 1957 roku odnowy w Polsce):
„Azja, którą zamieszkuje więcej niż połowa ludzkości, Azja deptana i nikczemniona, dziesiątkowana głodem i plagami, zaczyna po raz pierwszy od wieków jeść trzy razy dziennie, chodzić w butach i uczyć się czytać. „ (str 145)
Artur Domosławski, dziennikarz "Gazety Wyborczej", pisał o ruchach protestu na świecie wojnach gangów, autor „Chrystus bez karabinu. O pontyfikacie Jana Pawła II” 1999, "Świat nie na sprzedaż” 2002, - Książka Lata 2002, nagroda Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu, „Gorączka latynoamerykańska” 2004 - Nagroda Warszawskiej Premiery Literackiej, listopad 2004, „Ameryka zbuntowana” 2007 – Nagroda im Beaty Pawlak. Wdowa po Kapuścińskim wytoczyła mu proces o ochronę dóbr osobistych i praw autorskich. Całej książki nie czytałam, ale i tak cieszy mnie, że mogę w niej pośrednio znaleźć Indie Kapuścińskiego.
Kopiuję tu moją opinię z blogu Zahry valley-of-dance i z mojej strony nietylkoindie.pl
Kontrowersyjna, wzbudzająca ostre spory, biografia Kapuścińskiego pokazująca go jako wspaniałego dziennikarza, ale i człowieka, który ma swoje słabości, śmiesznostki. W książce o jego powiązaniach w kręgach dziennikarsko-partyjnych pomagających mu realizować się jako reporter w Afryce i Ameryce Łacińskiej, przedstawiać z fascynacją sylwetki Che Guevara, Lumumby i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2009-02-12
Autor mimo że za Horacym uważa iż "Niebo, nie duszę zmieniają ci, co po morzach pływają" rusza w podróż po "azjatyckich tygrysach", krajach, które ostatnio rozwijają się gospodarczo w bardzo dużym tempie. Opisuje to w kilku relacjach:
-W szponach dobrobytu (o Singapurze)
-Piętno (o Wietnamie)
-Świat bez nas (o Chinach)
-Pobojowisko (o Indiach)
OPIS "POBOJOWISKA" (O INDIACH)
Motto: "Jednemu Allah daje pożywienie, innemu apetyt" (Mahomet)
Autor pisze o skoku w rozwoju Indii, o Bangalore, które staje się jednym z światowych centrów informatycznych, opisuje swoje wrażenia z Delhi, piekła Mumbaju (jak pisze), czy Goa. J.P. rozbija mit pomnika miłości Tadź Mahal wspominając o Szachdżahanie jako erotomanie, wspomina jego relacje z synem, który go uwięził, z Aurangzebem.
W książce przedstawiono trochę informacji na temat hinduizmu, podziału życia na 4 fazy i odpowiadające im cele życia (artha, kama,dharma i moksza). Autor pisze też o pojęciu karmy i ahimsy.
Czytałam tę książkę w Szczawnicy. Wokół mnie biel śniegu, który (jak pisze Dostojewski) przykrywa wszystek brud świata, a tu upał, pył, pot i smród. Nieraz czytałam o Indiach atakujących ostrymi zapachami nasze nosy, ale Pałasiński czuje ten smród i brud szczególnie dotkliwie. I oddaje to w swoim reportażu powtarzając za Gandhim: "Trzeba dbać o siebie, bo upał, wilgoć i kurz chcą nas pożreć".
W jego reportażu uderzyło mnie też odbrązawianie mitu. J.P. łączy tu podziw dla piękna Taj Mahal, hymn pochwalny miłości do kobiety po stracie której ktoś osiwiał i przez 20 lat obciążał budżet kraju budując dla jej rozłożonego już ciała grobowiec. Jednocześnie jednak zażywając rozkoszy z innymi kobietami.
Z radością też czytałam jako indofanka o przyszłości Indii, którym przepowiada się w najbliższym czasie miejsce trzeciego mocarstwa w świecie, o prących do przodu młodych (50% z ponad miliarda ludzi ma mniej niż 20 lat), spragnionych wykształcenia, szalejących w informatyce.
Przyjemność mi sprawiały częste cytaty (też lubię cytować mądrzejszych od siebie) , np. z Platona to prowokacyjnego: "Dobrzy to ci, którzy zadowalają się marzeniem o tym, co źli naprawdę robią",
to bliskiego mi duchem "Lepiej być krzywdzonym niż krzywdzić".
Dziwiły pomyłki typu - niedotykalni nazywani przez Gandhiego dziećmi słońca (wg mnie haridżanie to dzieci Boga); dziś się używa częściej słowa dalici (tj. uciśnieni).
Zastanowiło zadane przez autora pytanie: czy my, Zachód możemy swoją butą "białych" zrazić Indie i resztę Azji podobnie, jak udało nam się doprowadzić do wojny cywilizacji między Zachodem a światem arabskim?
Oczywiście, ta książka to relacja z podróży po kilku azjatyckich krajach. Te sobie doczytajcie, bo ja zdążyłam się zanurzyć tylko w rozdziale o Indiach.
Kopiuję tu moją opinię z blogu Zahry valley-of-dance i z mojej strony nietylkoindie.pl
Autor mimo że za Horacym uważa iż "Niebo, nie duszę zmieniają ci, co po morzach pływają" rusza w podróż po "azjatyckich tygrysach", krajach, które ostatnio rozwijają się gospodarczo w bardzo dużym tempie. Opisuje to w kilku relacjach:
-W szponach dobrobytu (o Singapurze)
-Piętno (o Wietnamie)
-Świat bez nas (o Chinach)
-Pobojowisko (o Indiach)
OPIS "POBOJOWISKA" (O...
2012-09-02
To pierwsza książka z naszego podwórka. Polski reportaż. Dotychczas były tu Indie i przede wszystkim Indie, choć Zahra zrobiła też miejsce na "Z książkami przez świat". I powolutku pojawiają się tu także inne książki.
Z moimi Indiami Farby wodne łączy tylko jedno – Cyganie. Wiadomo, że Romowie, bo tak nazwali sami siebie, by odżegnać się od pełnych uprzedzeń skojarzeń ze słowem Cygan, przywędrowali do nas w XI wieku z półpustynnego Radżastanu.
Tę książkę czyta się jednym tchem. Przynajmniej ja ją tak czytałam, ale mi było łatwiej. Zanim zakupiłam ją w sopockim Empiku i z ciekawością rzuciłam się na nią już w kolejce, uczestniczyłam w warsztacie prowadzonym przez p. Lidię, a potem byłam na jej spotkaniu autorskim. Podziwiając jej pasję, żarliwość wobec ludzi. Słuchając o jej wieloletnich spotkaniach z Romami, z których wyrosła książka Cygan to Cygan,ale i o pracy reportera wśród dresiarzy z blokowisk, relacji z procesu polskich faszystów. Jej podejście do człowieka bardzo mnie ujęło. Czuło się, że jest on w jej odczuciu przede wszystkim kimś zasługującym na szacunek, czy współczucie, a nie materiałem na dobry reportaż.
Już sam początek książki prowokuje. Wiadomość z gazety o zarabianiu w Nowym Jorku na towarze sprzedawanym jako mydło z ludzkich kości i podpisanym słowami: Polska 1940. Punkt wyjścia reportażu też od razu zaciekawia. Premiera pierwszego długometrażowego filmu animowanego - Królewny Śnieżki i krasnoludków Disneya. Kulisy jego powstawania. Umieszczone w historycznym kontekście tego, co się akurat dzieje w Europie. Jest rok 1937. Umocniony już faszyzm oznacza rosnącą zagładę Żydów, ale i Cyganów.Obejrzawszy ostatnio "W ciemności" A. Holland, zdecydowałam, że zbyt zmęczona jestem tym tematem, że chcę od niego odpocząć. Nie opisałam filmu. P. Ostałowskiej też ktoś zadał to pytanie: "Znowu zagłada Żydów ,ile można?" On odrzekła, że jej reportaż jest nie o samej zagładzie, ale o tym, jak się ją dziś pamięta. Bolesnym w książce okazuje się spór ofiar – Żydów, Romów i Polaków więzionych w Oświęcimiu. W tym przypadku o konkretne rzeczy. Autorka portretów męczonych przez Mengele Cyganów, Dina Gottlieb sama była żydowską więźniarką. Dr Mengele, dokonujący w obozie eksperymentów medycznych na cygańskich bliźniętach kazał Dinie Gottlibovej, byłej studentce Akademii Sztuk Pięknych, malować portrety ofiar swoich eksperymentów. Po zakończeniu wojny pozostały one w muzeum obozu w Oświęcimiu jako pamiątka po umęczonych Cyganach.
W latach 70-ch Dina już teraz Babitt przyjechała z Ameryki do Oświęcimia, pragnąc odzyskać namalowane przez siebie portrety. Muzeum odmówiło wydania pamiątek po Cyganach. Poparli je Romowie i Międzynarodowa Rada Oświęcimska. Zaczął się bolesny spór o to, jak pamiętamy zagładę (tak to określa p. Lidka Ostałowska). Dina Gottliebova-Babitt zmarła w 2009 nie odzyskawszy swoich rysunków.
Książkę gorąco polecam.
Kopiuję tu moją opinię z blogu Zahry valley-of-dance i z mojej strony nietylkoindie.
To pierwsza książka z naszego podwórka. Polski reportaż. Dotychczas były tu Indie i przede wszystkim Indie, choć Zahra zrobiła też miejsce na "Z książkami przez świat". I powolutku pojawiają się tu także inne książki.
Z moimi Indiami Farby wodne łączy tylko jedno – Cyganie. Wiadomo, że Romowie, bo tak nazwali sami siebie, by odżegnać się od pełnych uprzedzeń skojarzeń ze...
2015-07-10
Chwina znam tylko z "Hanemanna". Tu wzbudził we mnie podobny podziw pietyzmem tworzonych obrazów Warszawy z przełomu XIX i XX wieku.Opowieść przedstawiająca losy ludzi związanych z panną Esther Simmel rozgrywa się na przestrzeni czasu od początku stulecia do pierwszych lat powojennych, a miejscem akcji jest przede wszystkim Warszawa, ale mowa też o Wiedniu, Zurychu, Bazylei, Petersburgu, ale i Gdańsku. Wszystkie te miejsca przedstawiono w trakcie zmian także tych tak dramatycznych jak rewolucja październikowa, powstanie warszawskie, czy germanizacja i faszyzacja Wolnego Miasta Gdańsk. W tle losów bohaterów pojawiają się postacie prawdziwe: Nietzsche, Papusza i Witkacy.
Na początku podziwiając sugestywność odtwarzanych światów nie byłam pewna, czy chcę czytać dalej. Czułam się jak przy oglądaniu albumu ze starymi zdjęciami obcych mi osób. Przecież to minęło, przecież to nie moje. Z czasem jednak bohaterowie przestali być mi obcy i wciągnęła mnie ta historia młodzieńczej fascynacji dwóch braci piękną Esther Simmel, której zdjęcie przyczyni się w bolszewickiej Rosji do czyjejś klęski, a w okupowanej przez Niemców Polsce ocali czyjeś życie.
W książce
- motyw choroby i szukania zeń ocalenia choćby u osób przypominających Rasputina
- motyw Cyganów
- i motyw szantażu, przy czym szantażystę Stefan Chwin przedstawia w duchu Dostojewskiego.
Opowieść zamkniętą klamrą współczesności ilustrują czarno-białe zdjęcia Warszawy i Gdańska sprzed stu lat. Dopełniają one bardzo wiarygodne obrazy przemijania. Ktoś tu odjeżdża, ktoś umiera. Po kimś pokój zostaje wysprzątany aż po anonimowość, czyjś dom mebel po meblu ginie opuszczany pod białymi pokrowcami.
Ciekawe.
CYTATY:
"Przecież nic nas nie potrafi nasycić. To może być dowód, że istnieje inny świat. Bo dusza zawsze rwie się tam, gdzie nas nie ma. Ten świat jej nie smakuje."
"Lecz w jakiej chwili życie przełamuje się w nas i to, co dotąd radowało przestaje cieszyć?"
proroctwo na temat przyszłości:
"Każdy będzie wierzył w to, co będzie chciał wierzyć, bo nikt nie będzie naprawdę wierzył w cokolwiek. A wierz sobie, powiedzą ci, człowieku, w co chcesz! Chcesz w Buddę? Proszę bardzo. W Jezusa? Jeszcze lepiej. W Allaha? Ależ oczywiście, wierz sobie w Allaha! A co z Prawdą? - zapytasz. Prawda? Państwo stanie na straży wielości wiar nie dopuszczając, by ktokolwiek żarliwie spierał się o to, która z wiar prawdziwa... Prawdziwym Bogiem będzie społeczna harmonia wiary w wielu bogów. Samo słowo Prawda stanie się nieprzyzwoite...Zobaczysz, prawdziwą cnota przyszłości będzie obojętność w sferze Prawdy."
"Jak Tertulian uwierzył, że Chrystus był ułomny i miał szpetną twarz, w czym świętość Boża najpełniej się objawiła."
u karmelitów "Miser res sacra... Ubogi rzecz święta."
"Czyż dziesięcioro przykazań nie jest obcesowe? Bo jakże to tak: Najwyższy na "ty" do ciebie od razu! Nie będziesz miał cudzych bogów przede mną...Czcij ojca swego...Nie zabijaj...nie kradnij... Nie cudzołóż...To dusze szlachetna, co wolność uważa za swój święty obowiązek, zrazić może. Delikatności większej tu potrzeba, bośmy już nie tacy jak dawniej, odkąd Bastylię zburzono! Nowe czasy! A gdyby Pan nasz zechciał się do nas dajmy na to tak:
Primo: Uprzejmie uprasza się Szanownych Państwa o nie posiadanie bogów cudzych przede mną... Quinto: Uprzejmie proszę, byście Państwo zechcieli nie mordować bliźniego swego."
"O, to palenie rzeczy po najbliższych. To przebieranie, co zostawić, co wrzucić w ogień. To łowienie ciepłego zapachu w zimnych już kieszeniach.... Te płaszcze, których nikt już nie włoży. Te starzejące się w oka mgnieniu krawaty i kokardy. Te okulary pasujące tylko do tamtych oczu. Te niczyje grzebienie, na których lśni skręcony włos 2 z przysypanej piaskiem głowy."
TROCHĘ INDII, a więc o Romach:
- Pogląd czyjś o Cyganach:
"Bezbożność - wiadomo- szerzy się wśród ludzi bez domu własnego i stałego zajęcia. Dom rzecz święta, duszę człowieka buduje."
- o traktowaniu Cyganów:
"Izabela Kastylijska, królowa katolickiej Hiszpanii kazała ich bić batem, zakuwać w kajdany i obcinać uszy. Anglicy wieszali nawet cygańskie dzieci. W krajach niemieckich chłosta, rozdzieranie nozdrzy i warg, wypalanie piętna na twarzy... A hrabiowie znad Renu polowania sobie urządzali na cygańskie tabory... Arcykatolicka Maria Teresa, sławna cesarzowa Austrii, kazała Cyganom dzieciom odbierać i dawać je na wychowanie chłopom... I jak tu po czymś "takim mogą nie mieć się za ludzi wyższych lepszych od wszystkich. Kto zgnieciony, pogardą odpłaca ...To piękny lud, choć dziwny trochę i może przeminie w jak wszystko".
Kopia z mojej opinii z blogu Zahry valley-of-dance i mojej strony nietylkoindie.pl
Chwina znam tylko z "Hanemanna". Tu wzbudził we mnie podobny podziw pietyzmem tworzonych obrazów Warszawy z przełomu XIX i XX wieku.Opowieść przedstawiająca losy ludzi związanych z panną Esther Simmel rozgrywa się na przestrzeni czasu od początku stulecia do pierwszych lat powojennych, a miejscem akcji jest przede wszystkim Warszawa, ale mowa też o Wiedniu, Zurychu,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-04-15
Krzysztofa Mroziewicza znam z dwóch książek czytanych jeszcze na początku mojej fascynacji Indiami - "Ucieczka do Indii" i "Ćakra czyli kołowa historia Indii". Czytałam je z ciekawością, bo też i Mroziewicz dotknął Indii! 10 lat pracując tam jako dziennikarz, potem po Byrskim jako ambasador w Delhi.
Po tę książkę sięgnęłam jednak z wahaniem. Zaniepokojona zaciętością czy też goryczą w twarzy autora, zniechęcona tematem. Szpiegostwo, wywiady? Czy chcę to znać?
Mroziewicz przedstawia tu impresje z całej swojej pracy dziennikarza i dyplomaty, więc mamy i temat Kuby i World Trade Center, Bin Ladena, czy Mata Hari, Holenderki, która poślubiwszy oficera armii kolonizatorów poznany na Sumatrze taniec azjatycki pokazała w Paryżu prezentując się jako urodzona w Kerali córka bramina i devadasi. Zanim rozstrzelano ją jako niemieckiego szpiega ogłosiwszy się wyznawczynią Śiwy na magię Wschodu i swój taniec nago zwiodła bardzo wielu ludzi.
Podobnie jak on jako dziennikarz w Indiach miał szukać w prasie indyjskiej poloników, ja w jego książce chciwie wypatrywałam czegoś o Indiach. Niestety w tej książce, w której wciąż powraca żal autora za posądzenie go o bycie szpiegiem dużo o szpiegach, wywiadzie, mało o Indiach. Czy Mroziewicz szpiegiem był? Nie wiem, teraz coraz mnie wiemy, kim kto był w Polsce i po co.
A co pisze o Indiach? Właściwie Indie pojawiają się jakby w tle. Bombaj jako miasto po którym Mroziewicz oprowadzał córkę Jaruzelskiego, Monikę, Czennai jako miasto, które dowiedziawszy się, że w Delhi stawiają Jaruzelskiemu zarzuty z powodu ujawnienia afery z naszymi szpiegami w Indiach przekornie przyjęło go gościnnie. Są wzmianki o separatyzmie pendżabskim, o naksalitach, o tym, że Indusi nie lubią kawałów o politykach, bo uważają je za naruszenie cudzej prywatności. Właściwie tylko Indiom poświęcone są dwa rozdziały - "Malediwy"
(obraz indyjskiej pomocy wojskowej udzielonej archipelagowi w sytuacji pirackiego ataku na wyspy) i "Grenada Rajiva Gandhiego". To bardzo ciekawy rozdział. Szczegółowo przedstawia historię Cejlonu, który stał się Sri Lanką. Szczególną uwagę zwracając na konflikt między buddyjskimi Syngalezami i hinduskimi Tamilami. Rajiv Gandhi przejąwszy władzę po sikhijskim zamachu na jego matkę Indirę wmieszał się w konflikty na wyspie. Wzbudzając w szkolonych w Indiach tamilskich partyzantach nadzieję na to, że uda im się na wyspie stworzyć niezależne tamilskie państwo na wzór Bangladeszu, do powstania którego przyczynili się w 1971 Indusi. Za zawiedzenie tych nadziei Rajiv zapłacił śmiercią. Zginął z rąk samobójczyni z Tamilskich Tygrysów, której los pokazano w filmie "The Terorist"
W książce też rozdział o sąsiedzie Indii. Opisano Bangladesz - oderwaną od Indii w 1947 część Bengalu zamienioną we Wschodni Pakistan - z jego zamachami stanu, żebrzącymi na ulicach specjalnie okaleczonymi dziećmi. Jeden z rozdziałów poświęcono Afganistanowi. Rozczarował mnie. Zafascynowana "Modlitwą o deszcz" Jagielskiego spodziewałam się czegoś więcej niż wieści, że udręczonym wojną sowieckim oficerom marzył się wymarsz z Afganistanu i wkroczenie do buntującej się...Polski.
Podsumowując: jeśli lubicie pisane żywo i w pierwszej osobie (a więc smakując ego autora) książki o szpiegostwie i dyplomatach, to...czas pluskiew czeka. Ja poleciłabym przede wszystkim rozdział o Sri Lance.
A swoją drogą, w kim z pisarzy widzielibyście szpiega? Tu spotkacie: Grahama Greene’a, Defoe, Williama Somerseta Maughama, który napisał "Malowany welon" i..?
Moją opinię kopiuję z blogu valley-of.dance i strony nietylkoindie.pl
Krzysztofa Mroziewicza znam z dwóch książek czytanych jeszcze na początku mojej fascynacji Indiami - "Ucieczka do Indii" i "Ćakra czyli kołowa historia Indii". Czytałam je z ciekawością, bo też i Mroziewicz dotknął Indii! 10 lat pracując tam jako dziennikarz, potem po Byrskim jako ambasador w Delhi.
Po tę książkę sięgnęłam jednak z wahaniem. Zaniepokojona zaciętością czy...
2015-03-28
Autorem książki jest inżynier, podróżnik,który odwołuje się do wędrowcy w każdym z nas, choćby dlatego, że każdy z nas prędzej czy później ruszy "w najdłuższą, bezpowrotną, ale najbardziej fascynującą podróż". Autor z ogromną odwagą wchodzi w sytuacje niebezpieczne, przedstawia nam miejsca dla wielu nieznane, wzbogacając pokazywane obrazy kontekstem historycznym. Warto z nim ruszyć w tę podróż, którą zaczął w Bieszczadach a kontynuuje w Azji.
W rozdziałach:
- My Euroajaty
- Asasyni za sterami boeingów
- Kaukaz w płomieniach
- Kierunek Amur
- Polowanie na niedźwiedzia
- U Wrót Agharty
- Wyprawa do Pięciu Bogów
- Karakorum Highway
z mapami Jedwabnego Szlaku karawan kupców od II w p.n.e. do VII n.e. i Czarnego Szlaku najazdu Czingiz-chana z 1219-1223 i Batu-chana z 1236-1242, Witold Michałowski zabiera nas w podróż po Azji.
Autor przybywa do odciętego wiele miesięcy zimy od kraju Ladakh. To tu można od wieków odbyć pielgrzymkę wokół osi świata tzn liczącej sobie 6714 metrów góry Kajlas - dla śiwaitow siedziby Siwy. To z jej zboczy wypływają źródła rzek Indus i Brahmaputry. Władze chińskie ograniczają ilość pielgrzymów, szczególnie z Indii wprowadzając wysokie opłaty.
Autor książki podąża do XVII-wiecznego klasztoru buddyjskiego sławnego z tanki, świętego malowidła tybetańskiego buddyzmu. Autora jednak bardziej interesują ślady obecności tu wysłanego przez carat Mikołaja Notowicza. Urodzony na Krymie syn rabina w 1906 roku podpisał z szachem Iranu umowę na budowę rurociągu naftowego. Tak ważną rolę zlecono komuś, kto już zasłużył się caratowi. Czym?
27 lat wcześniej petersburgska gazeta "Nowoje Wriemia" wysłała go na wędrówkę po Ladakhu i Kaszmirze.
Z jego relacji wynika, że złamaną nogę kurował w klasztorze Himis zabijając czas tłumaczeniami z palu. Tam to rzekomo miałby znaleźć zwoje, zgodnie z którymi zanim Jezus objawił się wędrując po Izraelu dotarł on Jedwabnym Szlakiem z karawanami kupców w Himalaje. Co robił w górach? Rzekomo studiował buddyjskie pisma, a nawet odwiedził w Dzagannacie w Orisie grób Wajasza Kryszny.
Wg Notowicza, Chrystusa ocalono. Zdjętemu z krzyża udzielono pomocy, by powrócił z rodziną w Himalaje. Tam rzekomo zestarzawszy się umarł i pochowano go w stolicy Kaszmiru, w Srinagarze.
Dlaczego rewelacje Notowicza miałyby być (jak uważa autor)prowokacją carskiej Ochrany godzącą w zachodnie chrześcijaństwo, szczególnie w katolicyzm? Przecież godziły w istotę chrześcijaństwa także prawosławnego, w ideę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa?
Czy to te właśnie nowiny głoszą rzekomo aż 23 łże-ewangelie, w tym Wodnika, Izraelczyków, Barnaby itd.?
Czy rewelacje Notowicza były częścią tzw Wielkiej Gry końca XIX wieku (Big Game) Rosji i Anglii o panowanie nad Indiami?
W. Michałowski przybywa do Leh,by dociekać prawdy na ten temat. Spotyka tam moc starszych, białych pań, które przyjechały tu w poszukiwaniu sensu życia w buddyjskich klasztorach.
Autor Ałtajskich tropów wspomina o książce Saint-Yves d'Alveydre "Misja Indii w Europie". W końcu XIX wieku Francję urzekły religie Indii. Tam też jej autorzy szukali wówczas źródła tajemnic życia. W tekście tym jednak głosi się pean na część misji Rosji w Indiach. Czy książkę napisano na zamówienie carskie, podobnie jak rzekomo Nieznane życie Jezusa z 1894 Notowicza? Dlaczego więc zesłano go na Sybir, by "nie rozsiewał zarazy"?
Brak logiki.
Ochranę, rosyjski oddział szpiegów i prowokatorów utworzono po stłumieniu powstania styczniowego. Czy idea Chrystusa rzekomo umierającego w Himalajach jest dziełem, jak sądzi W.M. carskiej Ochrany? Po co?
Michałowski sprawdza jej prawdziwość. Odwiedza w Srinagarze grób Yuza Asafa uznany za grób Jezusa. Rewelacje o nim i o grobie rzekomej żony Jezusa Marii Magdaleny publikowała sowiecka prasa. W to, że Sowietom były na rękę publikacje podważające chrześcijaństwo wierzę, ale carskiej Ochranie?
Gdy ludzie odwracają się od wiary w Boga, rośnie w nich apetyt na magię, czasem wręcz głód magii. Słyszeliście opowieści o Agharcie, podziemnej krainie pod Himalajami ze stolicą w Szambali? Pod koniec życia czuł się jej władcą dożywający swych lat w Indiach rosyjski malarz Mikołaj Rerich.
Wracając do sensacji Notowicza. Pierwszy raz podważono fakt śmierci i zmartwychwstania Chrystusa w XIV wieku w ewangelii Barnaby (wśród hiszpańskich muzułmanów widzących w Jezusie proroka, a nie Boga). Od XIX wieku teorie o grobie Jezusa w Srinagarze głosi sekta ahmadytów z Pendżabu i Kaszmiru. Wg nich Piłat uratował Jezusa i pomógł mu uciec w Himalaje, miejsce, w którym rzekomo spędził on na studiowaniu buddyjskich nauk lata między 12 a 30 rokiem życia. Sekty, której guru Mirza Ghulam Ahmad uważa siebie za wcielenie Jezusa, Mahdiego i Kryszny nie uznaje ortodoksyjny islam. Niemniej na Zachodzie sekta ma swoich wyznawców.
Notowicza rewelacje na temat starych zwojów w palu odcyfrowanych przez niego w klasztorze tybetańskim podważono - Notowicz nie kurował się w żadnym klasztorze, w wymienionym klasztorze nie ma pism w postaci zwojów, nie mógł też tłumaczyć z palu, bo Tybet tłumaczył z sanskrytu lub chińskiego. Jego rewelacje obalił największy autorytet indologii owego czasu Max Mueller. Mimo stwierdzenia fałszerstwa łże-ewangelie mnożyły się. Na przełomie XIX i XX wieku angielski pastor opublikował propagującą wegetarianizm Ewangelię Świętych Dwunastu. W 1911 w Los Angeles nawiązując do Notowicza L.H. Dowling pisze Ewangelię Wodnika. Głosi w niej buddyjskie korzenie chrześcijaństwa, zapowiada erę wodnika. Dla ruchu New Age książka ta nabrała znaczenia świętości. Ruch ten narodzony w Ameryce w latach 60-ch głosi panteizm, jego wyzbawcy dążą do zjednoczenia ze światem poprzez jogę i medytację. W ich ewangeliach (Wodnika i Wegetarian) Marię Magdalenę przedstawia się jako partnerkę Jezusa, a apostołowie wierzą w reinkarnację.
Czytałam o tym z ciekawością śledząc meandry ludzkich myśli. Sama wierząc w śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, które dla mnie jest wiarą w Jego miłość, uwalnianie od grzechów i w życie wieczne.
To temat przedstawiony przez W.M. w ostatnim rozdziale książki Karakorum Highway. Zaczęłam czytać książkę od niego, bo dotyczy Indii. Co jest tematem innych rozdziałów?
KIERUNEK AMUR
Duma Białorusinów z Brześcia z długotrwałej obrony twierdzy w 1941 bez wiedzy, że w dużym stopniu bronili jej Czeczeni z Kaukazu.
Pomnik bosego starca ze zwłokami dziecka w rękach - sowiecka cześć oddana pomordowanym w Chatyniu po to, by odciągnąć uwagę od Katynia. Dopiero katastrofa lotnicza w Smoleńsku sprawiła, że Miedwiediew poinformował po raz pierwszy świat, że mordu na 20 tysiącach polskich oficerów dokonał Stalin, a nie faszyści.
Wędrówka przez Kazań z meczetem Kul Szariffa na wzór Taj Mahalu, z przekroczeniem ałtajskiej granicy między Europą a Azją, przez Ufę, w centrum której zbudowana za datki z Zachodu świątynia mormonów, nocny przejazd przez rzekę Ob. Nowosybirsk, a w nim muzeum Mikołaja Rericha, który kończył życie w Darżyling u stóp Himalajów przekonany, że jest XIV Dalajlamą.
Czy był w Indiach bolszewickim agentem, jak sądzi W.M.?
Altaj - z powodu rakiet wystrzeliwanych z Bajkonuru coraz bardziej skażony, coraz więcej dzieci ze skazą genetyczną z powodu radioaktywności.
Z Kazwina do wiosku Shatar-chan - szaleńcza jazda autobusem przypomina mi tę przez Kaukaz, gdy z Erewania do Tbilisi jechaliśmy nad urwiskami jeepem zawadiacko prowadzonym przez matkę dorosłych synów. Oni siedząc obok niej na całe gardło śpiewali. Gdy śpiew ich porwał, matka przyśpieszała. W autobusie autora - głośna recytacja Koranu przez pasażerów.
W.M. nocą pieszo, samotnie do Gazar-chan do kolejnej wioski muzułmańskiej. Ma odwagę. W pewnym momencie wędruje z potomkiem asasynów za przewodnika. Alamut. Hassan ibn as-Sabbah, pierwszy Starzec z Gór z żydowskiego królewskiego rodu kapłanów podbitego przez Persów. Studiował w Niszapur. Spotykamy go w XIII-wiecznym opisaniu świata Marca Polo. Kim są asasyni? Zakon, sekta morderców? U stóp góry Elburs. koło Kazwinu. Marco Polo opisuje że odurzywszy narkotykiem porywano młodziutkich mężczyzn. Budzili się w rajskim ogrodzie otoczeni pięknymi kobietami. Doświadczywszy tego raju uśpieni ponownie budzili się w zamku starca. Zabójstwo było drogą powrotu do raju. Średniowieczni kamikadze byli bardzo starannie szkoleni. Nie tylko w zabijaniu sztyletem. Gdy ich mistrz nie pozyskał gdzieś wpływu groźbą, władca interesującej go terenu stawał się celem asasyna - zabójcy. Najpierw jednak ten uczył się języka i zawodu umożliwiającego zbliżenie się do ofiary na odległość wbicia sztyletu w serce. Bano się tego owianego tajemnicą imperium sztyletu z Alamutu. Na skinienie dłoni jego władcy rzucano się gorliwie w przepaść. Tylko po to, by mógł on posłów utrzymać w grozie. Stąd mogli liczyć na okup królów Francji czy Niemiec. Gdy z czasem stracili na znaczeniu stali się z dumnych aniołów śmierci płatnymi zabójcami, najemnikami zwanymi strzałami sułtana.
Czy tytuł rozdziału łączy ich z World Trade Center?
Michałowski pisze o sowieckich próbach badania doświadczeń asasynów z myślą o wykorzystaniu ich dla światowej rewolucji. Z drugiej strony wpływy asasynów można znaleźć w podręczniku szkoleniowym CIA Studium zabójstwa.
KAUKAZ W PŁOMIENIACH
Podziw dla odwagi autora, który wchodzi w Czeczenii w oko cyklonu, jest pod ostrzałem, widzi ruiny po bombardowaniach zaledwie chwilę wcześniej, spodziewa się kolejnych, rozmawia z namierzanymi przez Rosjan przywódcami czeczeńskimi. Z Emirem zanim go otrują, z Szamilem Basajewem zanim zginie nocą w 2006, być może w eksplozji ciężarówki z materiałami wybuchowymi, z Asłanem Maschadowem zanim zginie podczas ataku rosyjskiego w 2005, być może zabity, by uniknąć schwytania.
Wolę opisywać przytaczane przez autora powiastki o asasynach niż zatrzymać się dłużej przy Czeczenii. Ta ostatnia zbyt boli. Opisywałam jej grozę mówiąc o książce "Dzieci Groznego" - Asne Seierstad.
I filmie "Aleksandra".
Czeczenia jawi się u W.M. w obrazach drapieżnej jak hiena francuskiej dziennikarki, czy dziecka z oderwanymi bombą nóżkami, uśmiechniętego, relacji z wioski Elustandzi, gdzie w nalocie zginęło 50 osób w większości dzieci na przerwie szkolnej,
Fatimy, kobiety - snajpera, która w tym nalocie straciła męża i córeczkę, ruin Groznego, na który jak mówi autor , w 1995 roku spadło więcej bomb niż na Stalingrad.
Padają słowa - czeskie Lidice z 1942 roku, francuski Oradour z 1944 roku : podobnie jak czeczeńska Elustandzi - nazwy do zapamiętania - czyjaś rozpacz czyjś ból.
Resztę znajdziecie w wartej poznania książce.
To kopia opinii z mojej strony nietylkoindie.pl i blogu Zahry valley-of-dance
Autorem książki jest inżynier, podróżnik,który odwołuje się do wędrowcy w każdym z nas, choćby dlatego, że każdy z nas prędzej czy później ruszy "w najdłuższą, bezpowrotną, ale najbardziej fascynującą podróż". Autor z ogromną odwagą wchodzi w sytuacje niebezpieczne, przedstawia nam miejsca dla wielu nieznane, wzbogacając pokazywane obrazy kontekstem historycznym. Warto z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przebieranie palcami po koralikach muzułmańskiego różańca. Każdy koralik to wspomnienie kolejnego wstrząsającego doświadczenia. Obóz uchodźców przedstawiony w formie porównania zdjęć z lotu ptaka w miarę rosnących statystyk. Obrazy świata rozwalanego przez bomby i życie w zagrożeniu oczyma dzieci. Tragiczne zdarzenia wyświetlane z komórki. Porównanie milczących stłoczonych nieufnych uchodźców z Darfuru z z luksusem lotu tych z Zachodu w tym autorów książki. Forma, w jakiej Wojciech Tochman i Katarzyna Boni (kto, co z tego pisał?) przedstawiają współczesny dramat Syrii i jej uchodźców w Jordanie, uderza swoją oszczędnością i wyrazistością. W służbie zdarzeń. Porusza do łez. Czy zmienia?
W maleńkiej książeczce siedem rozdziałów. Na zaledwie 141 stronach ogrom cierpienia i ból wobec obojętności świata.
Początek
Jordan - piękno krajobrazów wśród których zabytki starożytnego Rzymu i gościnni gospodarze. Tak jest na południu kraju. Tu skalista pustka i pył drogi.
Zaledwie na czterech procentach ziemi można uprawiać oliwki, daktyle, bakłażany. Brakuje wody, nie ma tryskającej dolarami ropy. Za to od marca 2011 roku kraj zalewają syryjscy uchodźcy. 600 tysięcy Syryjczyków, co dziesiąty w Jordanii to Syryjczyk. Tylko co piąty w obozie uchodźców. Dlaczego Syryjczycy uciekają ze swojego kraju? Mimo że nie opuszczali go tak masowo wcześniej mimo przewrotu wojskowego w 1963 roku, mimo władzy Hafeza, który demonstracje sunnitów protestujących przeciwko przywilejom szyitów zdławił w 1982 roku w ciągu 27 dni zabijając w mieście Hama 20 tysięcy ludzi. Jego syn przejąwszy władzę w 2000 roku okazał się nie mniejszym despota. W 2011 roku, gdy aresztował kilku nastolatków za antyrządowe graffitti na ścianach szkoły, czara się przelała. Badzar kazał otworzyć ogień do protestującego tłumu uzbrojonych jedynie w oliwne gałązki pokoju. I słowa sprzeciwu. Protest objął całą Syrię. Od tego czasu giną ludzie. Dziesiątkami tysięcy. Dwa i pół miliona opuściło swój kraj.
Wojciech Tochman (a może Katarzyna Boni?) pięknie pisze o tęsknocie wydziedziczonych. Czują gurbę. "To nostalgia, wyobcowanie, świadomość wygnania i żal za utraconym. Dręczące poczucie bycia nie u siebie" Słowo gurba pochodzi z islamu, od przeciwstawianego słowu szaraka słowa garaba.
"Szaraka - wychodzące słońce, obcowanie z Bogiem.
Garaba - ciemność. Tego nic nie ukoi. Tylko powrót."
W mieście Ramta
Dwugłos męża i żony, ona bohaterka ruchu oporu, pierwsza w demonstracjach i w leczeniu rannych. On mąż swojej żony upokorzony jej niezależnością, potrafi ją uderzyć. Ranną przetransportowano ją do Jordanii. Czwórka dzieci została w Syrii z jej siostrą. Na razie dla niej najważniejsza jest walka. W słowach Zahida troska o żonę, w słowach Aidy żal z powodu obłudy męża.
W Cyber City
Fabryka i obóz dla uchodźców syryjskich w drodze z miasta Ramta w kierunku Ammanu. 12 metrów kwadratowych na rodzinę, wspólna łazienka, smród, krzyk, żadnej intymności i ludzie w letargu, bez nadziei, bez celu.
Fadi, 55-letni Palestyńczyk syryjski, podwójny uchodźca, bezdomność do kwadratu. Jeden syn przesypia dni, bo uchodźcy syryjscy nie mają prawa do nauki licealnej, drugi kiedyś student romanistyki w Damaszku, zdobył zgodę na studia w Zarce, trzeciemu synowi w syryjskim wiezieniu złamano szczękę. Rodzinie udało się go wykupić i teraz uzyskał azyl w Norwegii. "A my tu gnijemy, mówi Fadi i dolewa nam kawy".
Na pustyni
Historia Ahmeda i jego sześciu synów i dwóch córek. Uchodźcy z Syrii. Nie chcieli iść do obozu, bo tam rządzą ludzie z obcego klanu. Oni byliby bezkarnie dręczeni i okradani, więc mieszkają nielegalnie w namiotach przy drodze. Głodując, zadłużając się, wyprzedając się z ziemi w Syrii, narażeni na to, że policja w każdej chwili może spalić ich namioty, a wtedy pozostaje im tylko obóz uchodźców lub powrót do Syrii. Koszmar krwawych wspomnień, bezsenność, brak nadziei na odmianę losu w przyszłości.
W Zaatari
Od tej części książki pochodzi tytuł. Kontener. Coś co ma zastąpić dom w obozie dla uchodźców, który wzrósł do 75 tysięcy mieszkańców.
W Syrii
Miasto Ramta w Jordanii. 200 metrów od granicy syryjskiej. Ludzie, których dzieci już wiedzą, że "śmierć jest lepsza od życia bez rąk, bez nóg, bez rodziców" i dorośli w ich obecności pokazujący dziennikarzom egzekucje sąsiadów zarejestrowane na komórce, palenie ludzi, wciąż oglądane na Youtubie umieranie osiemnastoletniego syna.
"Pierwszy odruch - ucieczka. Drugi - wyciągnąć telefon, nagrać i pokazać światu. Filmowcy amatorzy, wojenni kronikarze. Kim są? Na co liczą? Że ktoś wpisze w Google:
walki Syria?
śmierć Syria?
(...)
umierające dzieci Syria?
obojętność świata Syria?"
Syria 2011-2013. W tych latach zabito tam 11 tysięcy 420 dzieci, w Aleppo, Dara 1 na 1000, 1 na 400. Na ich oczach domy przeszukane przez wojsko,palono, strzelano do ludzi. Kobietom kazano odsłonić twarze, szukając pod czadorami dezerterów z armii. O gwałtach milczy się jak o największej hańbie.
Dorośli opowiadają sobie o katowni w Damaszku: sześc pięter pod ziemią; jeśli się pospieszysz zanim zabiją, za 3 tysiące dolarów można z niej wykupić człowieka. Dzieci słuchają opowieści o niej. Także o ucieczce z Syrii, którą same przeżyły. W ciszy, w ciemności, w obciążeniu całym dobytkiem. W strachu.
W Ammanie
W śnieżycy z trudem dojazd na lotnisko i komfortowy odlot do domu. Ze wspomnieniem dzień wcześniej w Ammanie spotkania z 40 uchodźcami z sudańskiego Darfuru. Na 36 metrach kwadratowych szczekający z zimna mężczyźni. Bez prawa do pracy. Przeczekują tu marznąc życie.
kopia opinii na mojej stronie nietylkoindie.pl
Przebieranie palcami po koralikach muzułmańskiego różańca. Każdy koralik to wspomnienie kolejnego wstrząsającego doświadczenia. Obóz uchodźców przedstawiony w formie porównania zdjęć z lotu ptaka w miarę rosnących statystyk. Obrazy świata rozwalanego przez bomby i życie w zagrożeniu oczyma dzieci. Tragiczne zdarzenia wyświetlane z komórki. Porównanie milczących...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to