-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać2
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz4
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać3
Biblioteczka
2017-12-21
2017-11-25
2017-10-07
2017-03-07
2017-12-07
2017-06-19
2017-04-27
2017-04-03
2017-03-23
2017-03-16
2017-03-16
Jak można zrecenzować książkę kucharską? Takie pytanie narodziło się w mojej głowie, kiedy dostałam dwie pozycje od wydawnictwa Septem. Zabierałam się do tego jak pies do jeża dopóki… nie wypróbowałam przepisów w mojej kuchni!
Monika Walecka, autorka bloga gotujebolubi.pl, pokazuje nam, że gotowanie wcale nie musi być nudne i trudne. Zaczyna więc swoją książkę od „Opowiadania o drewnianym stole”, a następnie przedstawia, co tak naprawdę liczy się dla niej w kuchni – pełnia smaku, brak liczenia kalorii i piękny wygląd potraw.
Każdy ze składników używanych przez Monikę w jej daniach i wypiekach jest (przynajmniej pobieżnie) opisany. Książka dzieli się na rozdziały takie, jak: czym gotować?, jak robić zakupy?, na śniadanie, na obiad oraz… na słodko! Jako, że jestem jawnym łakomczuchem, ta ostatnia część książki mnie zaciekawiła najbardziej.
Każdy przepis zawarty w Opowiadaniach drewnianego stołu ma swoją strukturę. Oprócz zwykłego podania przepisu i listy składników, autorka zawiera historię dania i wyjaśnia, skąd się wzięło u niej w kuchni. To, dlaczego akurat takie danie znalazło się w książce, napisane jest bardzo przystępnie – i dobrze, bo nudne, historyczne opisy nas nie interesują.
W książce tej każdy znajdzie coś dla siebie. Mnie osobiście początkowo przeraziły przepisy z wykorzystaniem nieznanych mi składników (choć pewnie część z was będzie je kojarzyć): amarantus, humus, jarmuż czy kajmak. Miałam swoiste wyobrażenie „przecież to będzie kosztować fortunę!”, ale jednak po sprawdzeniu cen – każdy przepis jest przystępny dla przeciętnego Polaka.
Twarda oprawa i papier kredowy niestety swoje ważą, dlatego też książka sama w sobie jest ciężka. To chyba jedyny minus, jaki w niej widzę.
Opowiadania drewnianego stołu mogę polecić każdemu, komu zrazy i ziemniaki w kuchni się znudziły, a kto szuka w kuchni inspiracji i dobrych smaków.
Jak można zrecenzować książkę kucharską? Takie pytanie narodziło się w mojej głowie, kiedy dostałam dwie pozycje od wydawnictwa Septem. Zabierałam się do tego jak pies do jeża dopóki… nie wypróbowałam przepisów w mojej kuchni!
Monika Walecka, autorka bloga gotujebolubi.pl, pokazuje nam, że gotowanie wcale nie musi być nudne i trudne. Zaczyna więc swoją książkę od...
2017-03-13
Czy może być coś piękniejszego od opowiadania, w którym świat magii i rzeczywistość przeplatają się prawie niezauważenie? Czy historie, którym racjonalny człowiek nie dałby wiary, mogły się jednak przytrafić naprawdę? Dwanaście opowiadań tułaczych pokazuje, że można uwierzyć w niemożliwe.
Mistrz realizmu magicznego – gatunku, którego nie sposób określić inaczej, jak „magia zamknięta w rzeczywistości” – po raz kolejny pokazuje nam, że świat nie jest tak naturalistyczny, jak mogliśmy sądzić.
Gabriel Garcia Marquez – autor wielu dzieł, z którego najsławniejszym jest Sto lat samotności, laureat Literackiej Nagrody Nobla – w książce Dwanaście opowiadań tułaczych zabiera nas do świata, w którym jeszcze żaden z jego bohaterów się nie znalazł. Wydarzenia, które autor opisuje w dwunastu (jakże różnych, a jednak jakże podobnych) opowiadaniach, to zlepek historii, które przydarzyły się jemu i spotkanym przez niego osobom. Europa to dla niego jakby nieodkryty ląd – dziki świat, w którym mogą zdarzyć się magiczne rzeczy. I tak też pisarz przedstawia nam Barcelonę, Paryż, Genewę i Rzym. Bez względu na to, w jakim miejscu znajdował się bohater powieści, czy siedział, czy może jadł – Marquez potrafi z najbardziej błahej, ludzkiej rzeczy uczynić magiczne święto.
Tak też poznajemy chłopców, którzy pływali w morzu światła po zbiciu żarówki, spotykamy dziewczynę, która swoją krwią mogłaby zaprowadzić zagubionego wędrowca z Mediolanu do Paryża. Poznajemy srogą nianię, która – pełna pasji i namiętności – jedynie w nocy oddaje się uciechom.
- Ammazza! – wrzasnął wówczas mistrz tak donośnie, że pewnie słychać go było w całej dzielnicy. – Najbardziej wkurwia mnie u stalinistów właśnie to, że nie wierzą w rzeczywistość.
Realizm magiczny ma to do siebie, że jest gatunkiem, który albo się kocha, albo nienawidzi. Cała kwintesencja zawiera się w tym, że bohaterowie nie zwracają zupełnie uwagi na rzeczy magiczne, które zwykły człowiek, w naszej szaroburej rzeczywistości, uważałby za całkowicie nierealne. Bohaterowie opowiadań cieszą się zaś z najbardziej błahych dla nas rzeczy; takich, na które my – czytelnicy – w naszym świecie nie zwrócilibyśmy najmniejszej uwagi.
Znając inne dzieła Kolumbijczyka można było spodziewać się także tego, że nie będzie on przebierał w słowach. Przepiękna charakterystyka krajobrazu; krótkie, ale jakże dobrze oddające emocje dialogi; brak jakichkolwiek zahamowań w napisaniu czegoś, co niekoniecznie może być dobrze przyjęte. Język noblisty jest pełny i nie brakuje w nim porównań, onomatopei czy hiperbolicznych opisów. Emocje także oddane są ze stuprocentową sprawnością literacką.
Dwanaście opowiadań tułaczych to kolejna książka Marqueza, która zabiera nas w magiczny świat i pokazuje, jak właściwie możemy cieszyć się małymi rzeczami.
Czy może być coś piękniejszego od opowiadania, w którym świat magii i rzeczywistość przeplatają się prawie niezauważenie? Czy historie, którym racjonalny człowiek nie dałby wiary, mogły się jednak przytrafić naprawdę? Dwanaście opowiadań tułaczych pokazuje, że można uwierzyć w niemożliwe.
Mistrz realizmu magicznego – gatunku, którego nie sposób określić inaczej, jak „magia...
2017-03-01
Ewa W. Żurczak to psycholog, coach i terapeutka. Jej książka Mój kawałek raju to nowość wydawnictwa Sensus, dzięki której możemy odkryć swoje własne „ja”.
Wszyscy żyjemy w stresie. W końcu mamy XXI wiek. Gonimy za karierą, pieniędzmi, nie zastanawiając się nad tym, że każdemu człowiekowi potrzebny jest też odpoczynek. Autorka książki Mój kawałek raju podpowiada nam, na co należy zwrócić uwagę, żeby nie popaść w totalne zagonienie się i – jak mówi podtytuł książki – wybrać dobre życie.
Pozycja psychologiczna podzielona jest na pięć zasadniczych części. Są one połączone ze sobą kaskadowo, co oznacza, że każdy następny rozdział nawiązuje i tłumaczy w pewnym stopniu poprzedni. Żurczak zajmuje się takimi zagadnieniami jak: stres w życiu, stres w pracy, autosugestia i w końcu relaks.
Mówi się, że szczęśliwy jest ten, kto łączy pasję z pracą, czyli wykonuje zawód, który sprawia mu radość.
Autorka bardzo szczegółowo omawia przyczyny i skutki stresu, którego potrafimy się nabawić czy to w życiu, czy w pracy. Definiuje pojęcia stresu pod kątem psychologicznym, przy czym nie są to definicje, w których użyte jest słownictwo naukowe. Terapeutka stara się nam – czytelnikom – w bardzo przystępny sposób pomóc zrozumieć podstawy psychologii.
Jeżeli jesteśmy zadowoleni z wyników swojej pracy, a także ze sposobu, w jaki pracujemy, jesteśmy też zadowoleni z siebie.
Żurczak przedstawia nie tylko podstawy psychologiczne, ale także analizuje podstawowe przypadki motywacji, radzi nam, jak się wykaraskać z problemów. Ale czy przeczytanie książki odmieni naszą egzystencję? Oczywiście, że nie! Autorka podsuwa nam jedynie pomysły na to, jak możemy takie zmiany przeprowadzić. Robi to zaś w bardzo przystępny i umiejętny sposób. Pomimo psychologicznego wydźwięku lektury, jest to książka, którą może przeczytać każdy, a czy zdecyduje się na zmianę swojego podejścia do życia – to już zależy jedynie od czytelnika.
Podsumowując, poleciłabym tę pozycję każdemu, kto ma problemy ze stresem lub chce najzwyczajniej w świecie zastanowić się nad tym, jak polepszyć własne samopoczucie i jak odmienić swoje życie.
Ewa W. Żurczak to psycholog, coach i terapeutka. Jej książka Mój kawałek raju to nowość wydawnictwa Sensus, dzięki której możemy odkryć swoje własne „ja”.
Wszyscy żyjemy w stresie. W końcu mamy XXI wiek. Gonimy za karierą, pieniędzmi, nie zastanawiając się nad tym, że każdemu człowiekowi potrzebny jest też odpoczynek. Autorka książki Mój kawałek raju podpowiada nam, na co...
2017-03-07
Pięć osób, pięć różnych żyć, pięć opowiadań. Opowiadań mocno wstrząsających. Góra Tajget to zbiór historii o Śląsku, o wojnie i o dzieciach – tych narodzonych i tych nienarodzonych. Te łączące się w pewnym kontekście opowieści nie należą do zbioru najłatwiejszych, ale zacznijmy od początku.
Sebastian
Współczesna Polska, współczesny Śląsk. Poznajemy Sebastiana – głównego bohatera pierwszego opowiadania. Mieszkający w Lublińcu aptekarz, sprzedający leki naprzeciw szpitala psychiatrycznego, zostaje świeżo upieczonym ojcem. Pomimo szczęścia, jakie daje mu dziecko, odzywa się w nim lęk. Strach przed śmiercią, przed tym, że nie będzie mógł obronić własnego dziecka przed zagładą, paraliżuje jego psychikę. Tymczasem z niespodziewaną wizytą zjawia się były nauczyciel Sebastiana, proponując mu współudział w uczczeniu pamięci ponad dwustu dzieci, zabitych przez nazistów w wariatkowie.
Gertruda
Bohaterka drugiego opowiadania stawia czoło wyzwaniu, co dla leciwej już pani doktor okazuje się wcale nie tak łatwe. Przyjmując dziennikarza w swoim domu, musi spojrzeć we własną, niechlubną przeszłość. Duchy wojny starają się zakłócić jej uzyskany przez długi lata spokój duszy.
Zefka
Wyzwolenie spod niemieckiej okupacji dla Zefki okazuje się być tragedią. Po dwóch latach spędzonych w Niemczech w – jak się dziewczynie zdawało – bajkowej scenerii, gdzie motyle karmi się watą cukrową, powraca do śląskich standardów i wodzionki. Nadchodzą Rosjanie, a wraz z nimi nędza, gwałty i śmierć. Co więc dla Zefki oznacza spotkanie z radzieckimi żołnierzami?
Rysiu
Tym razem mamy do czynienia z małym chłopcem, którego los zostaje desygnowany przez szpital. Trafiając do psychiatryka poprzez własnego ojczyma, stara się zachować resztki umysłu skażonego trucizną. Na jego drodze jednak pojawia się pielęgniarka, przekonana, że może uratować swą duszę poprzez ratunek tego jednego, jedynego dla niej ważnego pacjenta.
Adik
Adik? Adrian? A może Adolf? Historia wzruszająca do łez, tym razem łącząca się z innymi nie tylko czasem wojny, ale także osobą samego Hitlera. Adik jest chłopcem uwielbianym przez matkę i faworyzowanym na tle swojego rodzeństwa. Młodszy od swoich kolegów z kamienicy, niebieskooki mały mężczyzna gra w berka z sąsiadami, a jego dzieciństwo jest błahe do czasu.
Anna Dziewit-Meller, autorka Góry Tajget, zaprasza czytelnika do świata, w którym mieszają się wojna i pokój, luksus i bieda, wspomnienia tragiczne i wspomnienia radosne, miłość i nienawiść, skrucha i zgoda na zapomnienie. Ta niekonwencjonalna powieść opowiada o losach pięciu różnych bohaterów. Czas II wojny światowej miesza się z teraźniejszością. Wspomnienia przeplatają się z myślami o przyszłości.
Nigdy nie czytałam tak skonstruowanej książki. Każdy z rozdziałów ma swojego narratora, każda z postaci jest inna. Pisarka przedstawia nam wydarzenie, z którym każdy z uczestników historii ma coś wspólnego – czy to swoją osobę, czy jedynie budynek naprzeciw miejsca pracy. Zostawia nam rozsypaną układankę, którą musimy o własnych siłach poukładać. Pomysł na zwarcie tak rozległej siatki wydarzeń w niewiele ponad dwustu czterdziestu stronach jest znakomitym przykładem tego, że da się napisać króciutką książeczkę o fabule, w której czytelnik nie zna wszystkich faktów, a może jedynie drążyć swą wyobraźnią oczka tej siatki.
W każdym opowiadaniu akcja toczy się dość prędko; poniekąd zbyt szybko, przez co możemy wyłapać mnóstwo luk w opowieści. Daje nam to jednak możliwość – za sprawą wprawnego pióra pisarki oraz naszej nieograniczonej niczym wyobraźni – dopowiadania sobie historii na własną rękę. Żadne z opowiadań nie nudzi, mimo paru wątków pobocznych, które czytelnika w ogóle nie prowadzą do zrozumienia ogółu fabuły.
Język Anny Dziewit-Meller jest zrozumiały i całkiem łatwy do przyswojenia. Bardzo zdziwił mnie fakt używania śląskich sformułowań w powieści, ze względu na w dalszym ciągu nieskodyfikowanie etnolektu śląskiego, choć przyznam, że jako Ślązaczka zdania napisane w języku śląskim – pomimo pominięcia znaków diakrytycznych – zrozumiałam bez większego problemu. Pisarka wzbudza jednak w czytelniku pewnego rodzaju zrozumienie realiów śląskich podczas II wojny światowej oraz bezpośrednio po wyzwoleniu Śląska przez ZSRR.
Góra Tajget jest książką targającą nerwy. Tak trudne tematy, ażeby poruszyć czytelnika, nie muszą być przez niego przeżyte. Autorka ma bardzo bogate słownictwo, poprzez które przekazuje multum emocji czytelnikowi. Oddaje strach, żal i ból bardzo naturalistycznie, zaś radość i miłość w zupełnie magiczny sposób. Czytając tę powieść czytelnik doświadcza emocji wraz z bohaterami opowiadań.
Książkę polecam każdemu. Dosłownie każdemu. Jest dla mnie lekturą obowiązkową, podobnie jak Paragraf 22 czy też Chłopiec z latawcem. Tak wzruszającej powieści (czy też zbioru opowiadań) dawno nie czytałam. Wielkie brawa dla autorki z mojej strony!
Pięć osób, pięć różnych żyć, pięć opowiadań. Opowiadań mocno wstrząsających. Góra Tajget to zbiór historii o Śląsku, o wojnie i o dzieciach – tych narodzonych i tych nienarodzonych. Te łączące się w pewnym kontekście opowieści nie należą do zbioru najłatwiejszych, ale zacznijmy od początku.
Sebastian
Współczesna Polska, współczesny Śląsk. Poznajemy Sebastiana – głównego...
2017-02-18
Czy nadprzyrodzone moce mogą zmienić sens naszego życia? Czy w ogóle jest możliwe, żeby skalny odłamek, który spadł z nieba, sprawił, że możemy być silni, mieć moc telekinezy czy też panowania nad umysłami innych? W świecie literatury wszystko jest wykonalne. Książka Eccedentesiast pokazuje nam, że nieludzkie zdolności mogą prowadzić do klęski i zła.
Byle się nie załamać. Ludzie niestety są mistrzami w sprawianiu bólu.
Łukasz Skotniczny to młody polski pisarz, powieść Eccedentesiast jest zaś jego literackim debiutem. Poznajemy w niej dwóch chłopców – Matta i Pete’a – których ojciec zabił ich matkę, a następnie siebie. Bliźniakami zajął się więc dziadek mieszkający w małej miejscowości Greensville. Chłopcy, niemogący pogodzić się z losem, jaki ich spotkał, są dla siebie wsparciem i opoką. Starszy o parę minut Pete ma również dziewczynę, dzięki której może być szczęśliwy. Młodszy z braci jest osobą zamkniętą w sobie – kryje ból za uśmiechem, udając, że wszystko jest w porządku.
Gdy pewnego razu bracia wybierają się nad jezioro, nad które raz w życiu zabrał ich ojciec, otrzymują niezwykły dar – nadprzyrodzone i niezbyt normalne dla przeciętnego człowieka moce. Pete potrafi kontrolować innych, wchodząc do ich umysłów, jest też nadludzko silny; Matthew potrafi zadawać innej osobie ból fizyczny bez pozostawiania śladów na jej ciele, ma również moc telekinezy. Jak wykorzystają te zdolności młodzi chłopcy? Nie chcą wykorzystywać ich przeciwko komuś wyłącznie dlatego, że są źli czy zdenerwowani. Chcą ratować świat. Moc niestety zmienia ich w ludzi bez sumienia i bez jakiegokolwiek poczucia winy. Czy taka historia może się dobrze skończyć?
W życiu nie zawsze układa się tak, jakbyśmy tego chcieli. Każdy z nas przechodzi przez trudne chwile, miewa jakieś problemy. Czasem mniejsze, czasem większe. To, co musimy zrobić, to przezwyciężyć je wszystkie, nieważne, jak trudne by to było.
Autor nie jest pisarzem o wyrafinowanym języku. Powieść jest napisana sprawnie i bardzo szybko się ją czyta; niestety, brakowało mi na tych 200 stronach zdań złożonych. Nie liczyłam ich dokładnie, ale wydaje mi się, że nie byłoby ich więcej niż palców u rąk (oczywiście, jeśli ktoś ma je wszystkie). Kunszt pisarski jest w przypadku Skotnicznego do dopracowania. Zauważyłam także dialogi sprawiające wrażenie wymuszonych na potrzeby danej sytuacji czy wydarzenia w treści. Opisy rodem z filmów Marvela są niestety czymś, czego zwykły czytelnik sobie nie wyobrazi – nawet jeśli oglądał całą serię z Iron Manem. Całkowicie sztucznie i nierealnie wyeksponowane zdolności chłopców są tym, czego jest w tej książce zbyt dużo.
Mimo to sam pomysł, jak i fabuła są bardzo dobre. Spodobał mi się wątek poświęcony Jessice – dziewczynie, która owinęła sobie Matta wokół palca, a jednak wróciła do człowieka, który traktował ją źle. Kiedyś udało mi się napisać tekst na temat tego, dlaczego kobiety lubią niegrzecznych chłopców – w tej powieści znalazłam jedynie potwierdzenie mojej tezy.
Opisywane wydarzenia toczą się szybko; dla mnie osobiście trochę zbyt szybko, niektóre wątki mogłyby być dużo szerzej rozbudowane. Jest to jednak powieść, która szarpie emocjami. Mimo że, jakby się mogło wydawać, akcja mogłaby być rozwinięta, to ten krótki dla czytelnika test emocjonalny daje w kość. Tragedia za tragedią, spojrzenie w świetlaną przyszłość, a następnie kolejna tragedia – są to zabiegi, które trzymają w napięciu i sprawiają, że chce się więcej.
Nie zmienia to jednak faktu, że powieść sama w sobie jest ciekawa. Jest to materiał na serię wartą kontynuacji, czego serdecznie autorowi życzę. Z chęcią przeczytałabym – jeśli w ogóle będę mogła – dalsze losy bohaterów Eccedentesiast.
Czy nadprzyrodzone moce mogą zmienić sens naszego życia? Czy w ogóle jest możliwe, żeby skalny odłamek, który spadł z nieba, sprawił, że możemy być silni, mieć moc telekinezy czy też panowania nad umysłami innych? W świecie literatury wszystko jest wykonalne. Książka Eccedentesiast pokazuje nam, że nieludzkie zdolności mogą prowadzić do klęski i zła.
Byle się nie załamać....
Życie i 101 przyjaciół to nie jest zwykła książka motywacyjna, za jaką moglibyśmy ją uważać. Patrzymy na rzesze książek i na boom samorozwojowych treści w dzisiejszym świecie, ale nie każda pozycja skłania do refleksji. Tym różni się Życie od mnóstwa innych poradników.
Panna M. została moją przyjaciółką, kiedy poznałem jej sens i prawdziwe znaczenie dzięki dziesiątkom książek. Jest zupełnie inna niż się powszechnie uważa. To energia, którą nosimy w sobie, aby dzielić się nią ze światem. To energia życia, która napędza wszystko, co nas otacza, co powoduje, że rośniemy i żyjemy.
Krzysztof Liegmann to wizjoner, który odnalazł w życiu to, co chciał w nim odnaleźć. Poprzez poszukiwania sensu i własnego ja, wydobył ze świata to, co w nim najpiękniejsze. Emocje, stany ducha, a nawet zwykłe rzeczy nazywa swoimi przyjaciółmi.
Autor książki odkrywa przed nami cuda, które dla nas mogłyby nie być cudami. Życie mamy jedno i z tym zgodzi się chyba każdy czytelnik. Ale co z nim zrobimy, to już nasza sprawa.
W momencie sięgnięcia po tę książkę, czytelnik tak naprawdę nie wie, o czym ona jest. Tytuł nam tak naprawdę nic nie mówi. I może właśnie dlatego lektura tego dzieła jest porywająca i wciągająca. Liegmann ma smykałkę w pisaniu. Pisze przekonująco i, co najważniejsze, nie ujmuje w zbyt trudne słowa żadnego zagadnienia. Rzekłabym, że autor bardzo po ludzku przekazuje informacje na temat naszych „przyjaciół”.
Ale czy tak naprawdę smutek, żal, krew mogą być naszymi przyjaciółmi? Liegmann pokazuje, że rzeczywiście tak może być, podchodzi on zupełnie inaczej do tematu, aniżeli reszta społeczeństwa. On sam nauczył się obchodzić z przyjaciółmi tak, aby mu w życiu pomagali, a nie go krzywdzili.
W Życiu i 101 przyjaciół znajdziemy wskazówki, jak zaprzyjaźnić się z nawet najbardziej przerażającym nas przyjacielem: emocją, zachowaniem, rzeczą czy chwilą. Autor pokazuje nam drogę, którą możemy kroczyć, zanim będzie za późno i podnieść się z dna na wyżyny naszej produktywności i samoświadomości, a także akceptacji siebie i świata nas otaczającego.
Muszę przyznać, że książka wciągnęła mnie niesamowicie nie tylko pod względem stylu pisania autora czy krótkich rozdziałów, ale także pod względem typowo merytorycznym i jak założyciel Architektów Umysłu potrafi opowieścią w naprawdę ludzki sposób przekazać psychologiczne podejście do świata.
Książkę polecam każdemu, kto chciałby móc uświadomić sobie, jak ważne są niektóre aspekty w naszym życiu i jak bardzo są one potrzebne nam do tego, żeby zrozumieć samych siebie. Czytelnik po przeczytaniu tejże lektury potrafi wywnioskować z nawet najgorszych momentów w swoim życiu to, co było w nich wartościowe. Nie zamykajmy się więc na pomoc od innych ludzi czy też wybranie trochę trudniejszej drogi.
Życie i 101 przyjaciół to nie jest zwykła książka motywacyjna, za jaką moglibyśmy ją uważać. Patrzymy na rzesze książek i na boom samorozwojowych treści w dzisiejszym świecie, ale nie każda pozycja skłania do refleksji. Tym różni się Życie od mnóstwa innych poradników.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPanna M. została moją przyjaciółką, kiedy poznałem jej sens i prawdziwe znaczenie dzięki dziesiątkom...