-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant23
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać420
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
"Kraina Chichów" przez te kilka dni całkowicie zawładnęła moim życiem. Chociaż zupełnie nie miałam ostatnio czasu na czytanie, kiedy nie czytałam tej książki, obsesyjnie o niej myślałam. Kilka razy prawie przegapiłam swój przystanek i zupełnie nie miałam pojęcia, jakim cudem tak szybko dotarłam na miejsce. Ta książka ma tak niesamowity i unikatowy klimat, jest przy tym tak zaskakująca, niebanalna i dziwaczna, że dosłownie do ostatniej strony nie miałam pojęcia, jak opowieść się zakończy - a ostatnie kilkanaście stron naprawdę szokuje i otwiera oczy na sporo wskazówek, które łatwo było przeoczyć podczas lektury. Urzekła mnie też mnogość odwołań do innych tekstów i autorów, najbardziej ucieszyło mnie nawiązanie do Borgesa. Wracając do "Krainy Chichów" - doskonała, specyficzna, przewrotna, nieszablonowa powieść, diabelnie wciągająca, po prostu inna niż wszystkie. Na pewno nie jest to koniec mojej przygody z twórczością J. Carrolla. Pozostaje tylko jedno "ale" - niezaspokojone pragnienie, aby do moich rąk trafiła książka Marshalla France'a, choć przecież zdaję sobie sprawę z faktu, że ta postać nie istnieje...
"Kraina Chichów" przez te kilka dni całkowicie zawładnęła moim życiem. Chociaż zupełnie nie miałam ostatnio czasu na czytanie, kiedy nie czytałam tej książki, obsesyjnie o niej myślałam. Kilka razy prawie przegapiłam swój przystanek i zupełnie nie miałam pojęcia, jakim cudem tak szybko dotarłam na miejsce. Ta książka ma tak niesamowity i unikatowy klimat, jest przy tym tak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czytałam powieść w oryginale i w sumie zastanawia mnie jej ciepłe przyjęcie przez użytkowników lubimyczytac.pl. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że książka jest kiepska, bo nie jest - chodzi o to, że towarzyszy mi wiele mieszanych uczuć i powiedziałabym wręcz, że te złe (ale przeplatające się z fascynacją) przeważają. Z tego powodu bardzo jestem ciekawa tłumaczenia, bo zastanawiam się, czy kwestia mojego gustu, czy przekładu.
W tej książce wszystko, ale to wszystko jest na opak. Prawie każde uczucie i relacja są jak całkowity rewers tej właściwej. Efekt niemal krzywego zwierciadła, tak adekwatny do tematyki.
Pojawia się mnóstwo toksycznych, nieakceptowanych społecznie postaw i wybitnie niesmaczne wątki oraz opisy. Mimo wszystko nie tylko nie są one w stanie zburzyć jakiegoś mrocznego i pokracznego czaru tej historii, a wręcz go potęgują.
W zasadzie większości bohaterów nie lubiłam, z żadnym się nie zgadzałam, ale jest to przedziwna antypatia, gdzieś na graniczu sympatii i akceptacji - to się nie zdarza przy innych książkach, nie w taki sposób.
Jeśli chodzi o kwestię arturyzmu - gdzieś wyczytałam, że miało być to swoiste nawiązanie do masowego samobójstwa w Jonestown - jeśli rzeczywiście tak jest, powieść zyskuje kolejną głębię.
Na bardzo wielkie uznanie Dunn zasługuje nie tylko ze względu na miotanie czytelnikiem jego własnej po skali etycznej i balansowanie na granicy dobrego smaku w iście mistrzowski sposób, ale i za styl. Lubię pisarki, które mają styl wyrazisty i ostry, rozbudowane słownictwo, autorki, które nie boją się tematów tabu. Lubię ironię, brutalność, bezpardonowość i groteskę w wydaniu kobiecym.
Najdziwniejsza książka, jaką przeczytałam - i za to ją polecam. Można jej nienawidzić, ale zostaje w pamięci.
Czytałam powieść w oryginale i w sumie zastanawia mnie jej ciepłe przyjęcie przez użytkowników lubimyczytac.pl. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że książka jest kiepska, bo nie jest - chodzi o to, że towarzyszy mi wiele mieszanych uczuć i powiedziałabym wręcz, że te złe (ale przeplatające się z fascynacją) przeważają. Z tego powodu bardzo jestem ciekawa tłumaczenia, bo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Trudno w zasadzie uznać tę książkę za przeczytaną, jako że napisana jest w wymyślonym języku (zabieg jak najbardziej celowy) i jedyne, na czym może bazować czytelnik, to ilustracje. Całość ma formę zbliżoną wizualnie do encyklopedycznej.
Uwielbiam różne kurioza, dlatego musiałam konieczne przejrzeć ten twór, gdy tylko o nim usłyszałam. Sądzę, że wydanie papierowe robi o wiele większe wrażenie, niestety, wydaje się, że obecnie najłatwiej o ebooka, którego można pobrać w wielu miejscach.
Jeżeli ktoś nie lubi abstrakcji, surrealizmu, odrobiny groteski, najpewniej uzna tę pozycję za totalną bzdurę. Ja nie - ilustracje są starannie wykonane, przemyślane, interesujące, pomysłowe - może w tych czasach już tak nie szokują, bo w Internecie można się natknąć na różnego rodzaju sztukę, także abstrakcyjną, ale "Codex Seraphinianus" liczy sobie przecież ponad 30 lat! W tamtych czasach musiał być dziełkiem wyjątkowo niszowym i postrzeganym jako naprawdę dziwaczne.
Książka działa na wyobraźnię - z wielką chęcią zajrzałabym też do wersji, którą jakiś śmiałek spróbowałby "przetłumaczyć", czyli po prostu wymyślić tekst do wszystkiego, co zostało tak pięknie przekazane za pomocą barwy i kształtu.
Trudno w zasadzie uznać tę książkę za przeczytaną, jako że napisana jest w wymyślonym języku (zabieg jak najbardziej celowy) i jedyne, na czym może bazować czytelnik, to ilustracje. Całość ma formę zbliżoną wizualnie do encyklopedycznej.
Uwielbiam różne kurioza, dlatego musiałam konieczne przejrzeć ten twór, gdy tylko o nim usłyszałam. Sądzę, że wydanie papierowe robi o...
Zaczynając książkę, byłam niemile zdziwiona, jak nudno prowadzona jest narracja. Pierwsze sto stron - nie wiemy, kto jest kim, jaką magią się bawi i za jakie grzechy to czytamy.
Potem powieść bardzo się rozkręca i nie zawiodą się ci, którym przypadł do gustu styl znany z "Chłopów".
Fabuła przyjemna, niezbyt skomplikowana, ale taka... inna, jeśli popatrzymy na nasze podwórko. Motyw wampira przedstawiony mało konkretnie, ale całkiem ciekawie, bez niepotrzebnego kiczu.
Warto przeczytać choćby po to, żeby poznać Reymonta z nieco innej strony.
Zaczynając książkę, byłam niemile zdziwiona, jak nudno prowadzona jest narracja. Pierwsze sto stron - nie wiemy, kto jest kim, jaką magią się bawi i za jakie grzechy to czytamy.
Potem powieść bardzo się rozkręca i nie zawiodą się ci, którym przypadł do gustu styl znany z "Chłopów".
Fabuła przyjemna, niezbyt skomplikowana, ale taka... inna, jeśli popatrzymy na nasze...
Diabelnie przerysowane (choć celniej byłoby rzec - wampirycznie). I w tym tkwi cały urok.
Tej brzydocie nie można odmówić pewnego piękna - nie chodzi tu o głębię psychologiczną bohaterów, nie chodzi nawet o walory artystyczne - po prostu postaci mają tę legendarną już iskrę w oku, popularnie mówiąc, po prostu mają jaja. I to najpewniej tak przyciąga czytelników do "Hellsinga", chociaż powiedzmy sobie szczerze - kto nie lubi rysunkowego gore? Ja lubię, stąd moja ocena.
A Alucard i Pip trafili już dawno do mojego zestawienia ulubionych postaci, zawsze lubiłam długowłosych facetów z przewrotnym uśmieszkiem.
Diabelnie przerysowane (choć celniej byłoby rzec - wampirycznie). I w tym tkwi cały urok.
Tej brzydocie nie można odmówić pewnego piękna - nie chodzi tu o głębię psychologiczną bohaterów, nie chodzi nawet o walory artystyczne - po prostu postaci mają tę legendarną już iskrę w oku, popularnie mówiąc, po prostu mają jaja. I to najpewniej tak przyciąga czytelników do...
Miała być to książka "na potem", kiedy już uporam się ze swoimi priorytetami czytelniczymi, jednak coś mnie podkusiło, żeby po nią sięgnąć - zwłaszcza, że jej recenzje są przeważnie albo bardzo entuzjastyczne, albo wręcz miażdżące. Ku mojemu zdziwieniu, jest to pierwsza książka tutaj, którą pozostawię bez oceny, dlatego, że ocenić jej po prostu nie umiem, ale o tym później.
"Oficjalna kontynuacja", tak nazwano owoc współpracy D. Stokera i I. Holta. No cóż, dla mnie oficjalna kontynuacja występuje TYLKO wtedy, gdy ktoś kończy pracę autora (np. w przypadku nagłej śmierci tegoż), posługując się jego zapiskami i możliwie jak najbliżej trzyma się jego stylu lub kiedy autor oficjalnie wyznacza swojego następcę, ale tutaj uzależniam swoją decyzję trochę od tego, ile bzdur i niekanonicznych kwestii wprowadzi nowa osoba. Rzecz, która bazuje na czyjejś własności intelektualnej i wykonana jest bez jego wiedzy i zgody (i nieważne, że autor nie żyje i trupowi wszystko jedno) NIE jest dla mnie oficjalną kontynuacją.
O dziwo, najbardziej zniesmaczyły mnie nie zmiany dotyczące postaci, a komentarze Stokera, Holta oraz niejakiej Miller, pseudoautorytetu od wampirycznych kwestii. Ten pierwszy, co widać, pojęcie o swoim dziedzictwie miał mgliste, ale wiadomo, że dla błyszczącego pieniążka wielu jest w stanie przezwyciężyć niechęć do kurzu pokrywającego kufry z pamiątkami rodzinnymi. Nie podoba mi się także niezachwiana wiara w to, że Bram pogłaskałby autorów "kontynuacji" po główce za ich pracę - nie zdziwiłabym się, gdyby raczej skończyli zakołkowani. Idźmy jednak dalej - Holt. Możliwe, że on po prostu wykorzystał swoją szansę na jakiś (minimalny) rozgłos czy realizację pisarskiego kaprysu, nie podoba mi się jednak jego fanatyczny entuzjazm. Oczywiście, że na upartego można stworzyć swoją "kontynuację" np. Biblii, w której Jezus wróciłby na Ziemię z zamiarem zemsty, siedząc na grzbiecie gigantycznego dziobaka i dzierżąc w dłoni kabanosa w charakterze broni zaczepnej, pytanie tylko - po co te kretynizmy, skoro i tak nikt nie wziąłby tego na poważnie? Tak samo tu, wszystko wygląda ładnie, wspaniale, pobudki autorów poparte są pseudonaukowymi tłumaczeniami, tylko czy nie na tym przypadkiem polegał urok Stokerowskiego "Draculi", że tam się wierzyło, nie wiedziało? Mędrca szkiełko i oko, ot, co. No i głupie tłumaczenie, że autorzy znaleźli coś niewykorzystanego w zapiskach Brama - pewnie, dla miłośników to dodatkowy smaczek, ale gdyby został gdzieś wydany w formie dokładnie takiej, w jakiej pozostawił go prawowity autor. Dla historii to nie ma znaczenia, bo historia, książka jest sprawą zamkniętą, podobnie jak ludzki los - w życiu też mamy możliwość dokonywania wyborów, ale liczy się ostateczny, widać panowie jeszcze się tego przez tyle lat życia nie nauczyli. Już nie mówiąc o tym, że to żadne novum, bo przecież mnóstwo autorów zmieniało fragmenty swoich dzieł - a nie zawsze były to fragmenty małe i nic nie wnoszące. Ostatnia osóbka, pojawiająca się tylko w kilku zdaniach, ale zdążyła zirytować. Otóż Miller, opiewając wspaniałość "kontynuacji", kpiąco i niefrasobliwie odnosi się do ewentualnych przeciwników kontynuacji w tej formie jako do "purystów" - w takiej sytuacji mogę powiedzieć tylko jedno - jest idiotką bez szacunku wobec tego, czym się zajmuje i bez pojęcia o literaturze w ogóle. Zapewne po godzinach czytuje fan fiction z najniższej półki, bo przecież każdy może sobie napisać cokolwiek i "puryści" nie powinni być tym urażeni. Nawet nie mam siły dalej komentować tego babska.
No dobrze, to teraz może o samej książce. Gdyby była to luźna wariacja, nie pretendująca do miana kontynuacji, bez silenia się na wzniosłe pobudki, tradycje literackie i tak dalej... cóż, w takim wypadku jest to naprawdę dobra książka! Zgrabnie napisana, z wyraźnie zarysowanymi postaciami, wciągająca, nie do końca schematyczna, a najlepsze w niej jest to, że trup się gęsto ściele i słodki syrop makabry leje się na wszelkie złe serduszka jej spragnione. Widać, że tutaj nie spartaczono, wątki także nieźle się ze sobą splatają, są dopracowane, jakiś tam research zrobiony, po prostu puzzle z jednego zestawu, nie smętne resztki kilku układanek zsypane do jednego pudełka.
Ostatecznie bez oceny, dlatego że książka jest rzeczywiście dobra, ale jeśli nie porównujemy jej z klasycznym "Draculą" - jako kontynuacja jest beznadziejna, naciągana i żeruje na Stokerowskim fenomenie, ponadto kilka odwołań do strzępków pomysłów Brama jest wyraźną nadinterpretacją.
Miała być to książka "na potem", kiedy już uporam się ze swoimi priorytetami czytelniczymi, jednak coś mnie podkusiło, żeby po nią sięgnąć - zwłaszcza, że jej recenzje są przeważnie albo bardzo entuzjastyczne, albo wręcz miażdżące. Ku mojemu zdziwieniu, jest to pierwsza książka tutaj, którą pozostawię bez oceny, dlatego, że ocenić jej po prostu nie umiem, ale o tym...
więcej mniej Pokaż mimo toBardzo krótkie opowiadanie, ale bardzo dobre. Uwielbiam ten urzekający styl gotyckiej klasyki, pierwsze opowiadania grozy - unosi się nad nimi subtelna aura tajemnicy, klimat wyważonej prozy z dreszczykiem, ale na bardzo wysokim poziomie. Pomysły, jak dla współczesnego czytelnika, są proste, może wręcz czasami oklepane, ale jednocześnie przedstawione z ogromną dbałością o język, z wielkim wyczuciem i smakiem. "Carmilla" ma tylko jeden minus - jest niedługa i czyta się ją w chwilę, ale nie umniejsza to przyjemności zapoznawania się z tekstem.
Bardzo krótkie opowiadanie, ale bardzo dobre. Uwielbiam ten urzekający styl gotyckiej klasyki, pierwsze opowiadania grozy - unosi się nad nimi subtelna aura tajemnicy, klimat wyważonej prozy z dreszczykiem, ale na bardzo wysokim poziomie. Pomysły, jak dla współczesnego czytelnika, są proste, może wręcz czasami oklepane, ale jednocześnie przedstawione z ogromną dbałością o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko bajki, jakich wiele - i popełniłby błąd.
Jak słusznie zauważają czytelnicy, utwory nie są skierowane do dzieci, bo dzieci nie mogłyby dostrzec wszystkich odcieni i prawd. Pominę już nawet to, że są przygnębiające - do dziś postrzegam z ogromnym sentymentem baśń Andersena o matce szukającej swego dziecka porwanego przez śmierć, choć niedługo minie dwadzieścia lat od momentu, gdy tę baśń usłyszałam, a myślę, że była o wiele bardziej ponura.
Język i styl zachwycają, znać, że pióro mistrza.
Mam jeszcze tylko jedną wskazówkę: nie należy czytać tego w środkach komunikacji, bo zbyt wzrusza i nie pozostawia obojętnym.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko bajki, jakich wiele - i popełniłby błąd.
Jak słusznie zauważają czytelnicy, utwory nie są skierowane do dzieci, bo dzieci nie mogłyby dostrzec wszystkich odcieni i prawd. Pominę już nawet to, że są przygnębiające - do dziś postrzegam z ogromnym sentymentem baśń Andersena o matce szukającej swego dziecka porwanego przez śmierć, choć...
Długo szukałam tak wychwalanego i polecanego "Mausa". Już po lekturze mam bardzo mieszane uczucia.
Zupełnie nie tak wyobrażałam sobie narrację, a jednak... dzięki temu bohaterowie są blisko czytelników, prawie na dotknięcie ręki. Są realni, autentyczni i nie wybielani.
To NAPRAWDĘ nie jest jakiś tam sobie zwykły komiks. Świadomość, że to wszystko miało miejsce oraz sposób przekazania historii przez Arta Spiegelmana sprawiają, że nie da się zapomnieć o "Mausie". I z pewnością nie czyta się tego po prostu jak komiksu, dziwnie przyswaja się treść tego dzieła, ale to wrażenie każdy powinien sprawdzić sam.
Wszyscy powinni spróbować to przeczytać, o ile mają taką możliwość - to jest niezwykłe.
Długo szukałam tak wychwalanego i polecanego "Mausa". Już po lekturze mam bardzo mieszane uczucia.
Zupełnie nie tak wyobrażałam sobie narrację, a jednak... dzięki temu bohaterowie są blisko czytelników, prawie na dotknięcie ręki. Są realni, autentyczni i nie wybielani.
To NAPRAWDĘ nie jest jakiś tam sobie zwykły komiks. Świadomość, że to wszystko miało miejsce oraz sposób...
Zawsze mam problem z powieściami pisarzy japońskich - nie do końca trafiają w mój gust, ale jednocześnie nie mogę odmówić im wszelkich walorów.
Opowieść niedopowiedziana, niezwykła, urywana, przez co odrobinę tajemnicza.
Mistrzostwem jest dla mnie przedstawienie postaci Yoko - choć wydaje się ona być tłem dla przepychanek uczuciowych dwójki głównych bohaterów, tak naprawdę odgrywa dużą rolę - a opisu twarzy Yoko na początku powieści oraz jej losów na samym końcu długo nie zapomnę. Doskonałe i liryczne.
Zawsze mam problem z powieściami pisarzy japońskich - nie do końca trafiają w mój gust, ale jednocześnie nie mogę odmówić im wszelkich walorów.
Opowieść niedopowiedziana, niezwykła, urywana, przez co odrobinę tajemnicza.
Mistrzostwem jest dla mnie przedstawienie postaci Yoko - choć wydaje się ona być tłem dla przepychanek uczuciowych dwójki głównych bohaterów, tak...
Dobry zwyczaj - nie pożyczaj...
...od kogoś, kto chce uszczęśliwiać na siłę. Przyjemność miał mi sprawić wątek Rozpruwacza - no i przyjemność sprawił, konkretnie taką, że na szczęście za dużo wystąpień tej postaci nie było. Dżentelmena mogę zrozumieć, przy dobrej kreacji mógłby dołączyć do moich ulubionych postaci drugoplanowych, natomiast to, na co zdecydowała się autorka, to prawdziwa kpina. Zrobić z groźnego, agresywnego, pełnego prymitywnej żądzy socjopaty i mizogina podnóżek kobiety (!!!) to pomysł naprawdę egzotyczny... I nieważne, że chodzi o legendarną Elżbietę - moim zdaniem, także zbyt naciąganą w charakterze głównej złej.
Pomijając urażoną pamięć (nie)sławnego mordercy, załamuje gimnazjalny humor, papierowość postaci, brak przemyślanych szczegółów i absurdalność niektórych pomysłów (np. Behemot jako kot-ozdoba, znika, gdy przestaje być potrzebny, rozwinięcie wątku diabła przemienionego w dżina nie ma racji bytu z logicznego punktu widzenia).
Nie oczekuję także ostrej powieści ze smaczkami erotycznymi, zwłaszcza, że autorką jest młoda dziewczyna, no ale proszę, więcej realizmu: jeśli z treści można wywnioskować, że jest to trzeci tom trylogii, a główny bohater od pierwszego tomu stara się dobrać heroinie do majtek, postawienie sprawy tak, jak zrobiła to Miszczuk, jest tragicznie złe. Ba, nawet gorsze od wyuzdanej i niesmacznej sceny, jest po prostu sztuczne i nieautentyczne, suche, mdłe i już nic nas przy tej książce nie trzyma.
Trzy gwiazdki tylko za to, że kilka pomysłów, mimo że dość wtórnych, zostało jako tako rozwiniętych, nad kilkoma innymi można było popracować i naprawdę nie byłoby źle.
Dobry zwyczaj - nie pożyczaj...
...od kogoś, kto chce uszczęśliwiać na siłę. Przyjemność miał mi sprawić wątek Rozpruwacza - no i przyjemność sprawił, konkretnie taką, że na szczęście za dużo wystąpień tej postaci nie było. Dżentelmena mogę zrozumieć, przy dobrej kreacji mógłby dołączyć do moich ulubionych postaci drugoplanowych, natomiast to, na co zdecydowała się...
Kolejna powieść o odnajdywaniu siebie, o wyobcowaniu i hańbie.
Kolejna, ale zarazem nie taka sama. Naturalistyczna, ale i przyciągająca.
Zakończenie powoduje niedosyt, cała książka stawia pytanie: kto tak naprawdę jest barbarzyńcą?
Kolejna powieść o odnajdywaniu siebie, o wyobcowaniu i hańbie.
Kolejna, ale zarazem nie taka sama. Naturalistyczna, ale i przyciągająca.
Zakończenie powoduje niedosyt, cała książka stawia pytanie: kto tak naprawdę jest barbarzyńcą?
Zabierałam się bez zbytniego entuzjazmu, z myślą: "Po co właściwie ją kupiłam?". Błąd. Świetna książka.
Można dowiedzieć się mnóstwa ciekawych rzeczy, naprawdę. Gdyby przyszło tego szukać na własną rękę, do niektórych informacji pewnie byłoby trudno dotrzeć.
Miłym zaskoczeniem dla lubiących czytać o seryjnych mordercach zapewne będzie fakt, że i ich pojawienia się będzie się można spodziewać, choć zdecydowanie w tle.
Na początku drażnił mnie ten luźny styl narracji, ale potem się do niego przyzwyczaiłam - wystarczy sobie przypomnieć wykłady prostudenckich, ale i doświadczonych w swoich fachu profesorów, zapewne każdy kiedyś takich miał.
Zabierałam się bez zbytniego entuzjazmu, z myślą: "Po co właściwie ją kupiłam?". Błąd. Świetna książka.
Można dowiedzieć się mnóstwa ciekawych rzeczy, naprawdę. Gdyby przyszło tego szukać na własną rękę, do niektórych informacji pewnie byłoby trudno dotrzeć.
Miłym zaskoczeniem dla lubiących czytać o seryjnych mordercach zapewne będzie fakt, że i ich pojawienia się będzie...
Ciekawe, jakim życiorysem mogą się pochwalić ci, którzy książkę określili jako "nudną" albo "mało porywającą".
Książka-pamiętnik Tammeta to niesamowita okazja, by dowiedzieć się czegoś o zespole Aspergera z pierwszej ręki. Niesamowity podziw budzi też odwaga tego człowieka, który mimo wielu ograniczeń decydował się na przedsięwzięcia, jakich bałby się niejeden teoretycznie zdrowy człowiek (np. pobyt w całkowicie obcym kraju, występ przed kamerami).
Najlepiej czytać za jednym zamachem, bo odłożona smakuje gorzej.
Ciekawe, jakim życiorysem mogą się pochwalić ci, którzy książkę określili jako "nudną" albo "mało porywającą".
Książka-pamiętnik Tammeta to niesamowita okazja, by dowiedzieć się czegoś o zespole Aspergera z pierwszej ręki. Niesamowity podziw budzi też odwaga tego człowieka, który mimo wielu ograniczeń decydował się na przedsięwzięcia, jakich bałby się niejeden teoretycznie...
Książkę czyta się nadzwyczaj szybko, nie zauważa się wtedy świata zewnętrznego i nie słyszy szelestu kolejnej przewracanej kartki...
Wbrew pozorom, trudno ją opisać, ciężko scharakteryzować. O czym jest? Na pewno o życiu. Czy tylko o życiu Michaela? Zdecydowanie nie, choć jest on niezwykły.
Zaskoczona byłam tylko tymi kilkoma wulgaryzmami, których się po Coetzee'm nie spodziewałam, a które jeszcze bardziej pozwoliły odczuć czytelnikowi realność wykreowanego świata.
Przyznam też, że chyba nigdy nie byłam tak poruszona symboliczną utratą pewnej niewinności przez bohatera, który nieco przypominał mi postaci ze "Stu lat samotności", jeśli chodzi o tę wyjątkową aurę wyobcowania.
"Życie i czasy Michaela K." przypomina iryzujący cenny kamień - każdemu objawi inną barwę, a ma ich naprawdę wiele.
Książkę czyta się nadzwyczaj szybko, nie zauważa się wtedy świata zewnętrznego i nie słyszy szelestu kolejnej przewracanej kartki...
Wbrew pozorom, trudno ją opisać, ciężko scharakteryzować. O czym jest? Na pewno o życiu. Czy tylko o życiu Michaela? Zdecydowanie nie, choć jest on niezwykły.
Zaskoczona byłam tylko tymi kilkoma wulgaryzmami, których się po Coetzee'm nie...
Nawet zapomniałam o tym przerywniku od remontu, dawno zresztą już zakończonego. W sumie korzystniej byłoby zapomnieć, że to w ogóle kiedykolwiek czytałam, ale skoro już sobie przypomniałam...
Na miejscu Rice nie błaźniłabym się i nie podpisywała tego potwora własnym nazwiskiem.
Krótko i treściwie, choć niezbyt pięknie: co za gówno. Na nic więcej nie mam siły, więc po logiczne i spójne argumenty odsyłam do innych opinii.
Nawet zapomniałam o tym przerywniku od remontu, dawno zresztą już zakończonego. W sumie korzystniej byłoby zapomnieć, że to w ogóle kiedykolwiek czytałam, ale skoro już sobie przypomniałam...
Na miejscu Rice nie błaźniłabym się i nie podpisywała tego potwora własnym nazwiskiem.
Krótko i treściwie, choć niezbyt pięknie: co za gówno. Na nic więcej nie mam siły, więc po...
Niezła książka, choć nie do końca tego się spodziewałam. Liczyłam na więcej wywiadów, na odrobinę więcej dramatyzmu i mniej faktów, które pojawiają się wszędzie. Miałam też nadzieję, że może znajdzie się tu Bundy, choć to trochę nie przystaje z różnych względów.
Czyta się dobrze, ale pojawiły się trzy rzeczy, które uważam za idiotyczne lub drażniące:
- Berry Dee w dwóch momentach nie udostępnia opisów urazów ofiar, stosując tylko określenia w stylu "niewypowiedziane cierpienie". Czy naprawdę te kilka szczegółów byłoby czymś gorszym od reszty książki albo od dosadnych detali w innych publikacjach na temat? Nie wydaje mi się, brzmi to jak wykręt, być może informacje na temat były utajnione lub policja określiła daną zbrodnię z użyciem tego typu słów, ale jako że Dee o tym nie wspomina, pozostaje zniesmaczenie.
- DeFeo był MASOWYM mordercą, pasuje do wszelkich wytycznych, co więcej, sam autor chyba również określa go w ten sposób - jak ma to przystawać do książki na temat SERYJNYCH morderców? Rozumiem, gdyby chodziło o wielokrotnych, ale nie, chodzi tu o seryjnych - tym samym wydaje się, że Berry Dee nie miał lepszego materiału, więc wziął, co było i podczepił tam masowego, bo głąby się nie zorientują (uzasadnienia dla wyboru brak).
- Nie podoba mi się sposób cytowania morderców - każdy z nich posługuje się identycznym zasobem słów i wyraża myśli z taką samą manierą. Owszem, funkcjonują pewne socjolekty, ale każdy posiada też własny idiolekt, który jednak da się wyodrębnić - a w tej książce właśnie się nie da. Wszystko na jedno kopyto, w czymś na kształt więziennego slangu, budzi wątpliwości odnośnie autentyczności tych wypowiedzi, przynajmniej jeśli chodzi o ich formę.
Mogło jednak być lepiej.
Niezła książka, choć nie do końca tego się spodziewałam. Liczyłam na więcej wywiadów, na odrobinę więcej dramatyzmu i mniej faktów, które pojawiają się wszędzie. Miałam też nadzieję, że może znajdzie się tu Bundy, choć to trochę nie przystaje z różnych względów.
Czyta się dobrze, ale pojawiły się trzy rzeczy, które uważam za idiotyczne lub drażniące:
- Berry Dee w dwóch...
Znakomita. Wspaniale uzupełnia się z historiami z "Kronik Marsjańskich".
Bradbury znów z wyczuciem balansuje na granicy makabry i refleksji, którą tylko on potrafił wykreować w ten sposób.
Trudno wybrać ulubione opowiadanie, mogę tylko zdradzić, że ponownie przewija się wątek pana Poe, na chwilę pojawiają się Marsjanie, a podboje ludzi ukazane są z nieco mniej korzystnej dla nich strony...
Znakomita. Wspaniale uzupełnia się z historiami z "Kronik Marsjańskich".
Bradbury znów z wyczuciem balansuje na granicy makabry i refleksji, którą tylko on potrafił wykreować w ten sposób.
Trudno wybrać ulubione opowiadanie, mogę tylko zdradzić, że ponownie przewija się wątek pana Poe, na chwilę pojawiają się Marsjanie, a podboje ludzi ukazane są z nieco mniej korzystnej...
Wpadła mi w ręce przypadkiem, ale dobrze się złożyło.
Książka jest w tej chwili nie do kupienia, można ją łowić tylko w bibliotekach. Jest to najprawdopodobniej praca magisterska (? zbyt mało obszerna na doktorską) autorki. Czyta się dość trudno, bo książka wygląda, jakby była pisana na maszynie, przez co nie wszystkie litery są wyraźne.
Mimo wszystko jest to wartościowa pozycja - mogę się założyć, że tak naprawdę większości czytelników tylko się wydaje, że wiedzą dokładnie, czym jest przestrzeń w utworze literackim. Aby przekonać się, jak blisko prawdy znajdują się nasze wyobrażenia, trzeba sięgnąć po tę książkę. Z pewnością się opłaca - dzięki temu nasze zdolności interpretacyjne zdecydowanie się poprawią.
Wpadła mi w ręce przypadkiem, ale dobrze się złożyło.
Książka jest w tej chwili nie do kupienia, można ją łowić tylko w bibliotekach. Jest to najprawdopodobniej praca magisterska (? zbyt mało obszerna na doktorską) autorki. Czyta się dość trudno, bo książka wygląda, jakby była pisana na maszynie, przez co nie wszystkie litery są wyraźne.
Mimo wszystko jest to wartościowa...
Rewelacja! Na długie miesiące odłożyłam tę książkę, myśląc, że jest zbyt dziecinna i przy tym nudnawa. Nic bardziej mylnego.
Gdy tylko akcja się odrobinę rozkręciła, nie mogłam przestać czytać. Mieville ma nieskończoną fantazję, czegoś takiego absolutnie się nie spodziewałam, co więcej, autor perfekcyjnie gra słowem. Postaci są barwne, niebanalne, absolutnie zwariowane! Czytelnik może spotkać m. in. wojowników binja (znające sztuki walki ożywione śmietniki) czy parasole (umbrellas), które stają się swoim przeciwieństwem (unbrellas), a na końcu prawdziwymi rebeliantami (rebrellas) - a to dopiero początek. Jeśli nie potrafiliście sobie wyobrazić krwiożerczych żyraf z alternatywnej rzeczywistości, koniecznie sięgnijcie po tę książkę.
Już od dawna nie zaliczam się do grona nastolatek, a książka naprawdę mnie urzekła, podejrzewam, że ktoś młodszy mógłby mieć jeszcze większą przyjemność z czytania. Teraz tylko zostaje mi zmierzyć się z bardziej "dorosłymi" pozycjami autora.
Rewelacja! Na długie miesiące odłożyłam tę książkę, myśląc, że jest zbyt dziecinna i przy tym nudnawa. Nic bardziej mylnego.
więcej Pokaż mimo toGdy tylko akcja się odrobinę rozkręciła, nie mogłam przestać czytać. Mieville ma nieskończoną fantazję, czegoś takiego absolutnie się nie spodziewałam, co więcej, autor perfekcyjnie gra słowem. Postaci są barwne, niebanalne, absolutnie zwariowane!...