Kanibale. Sylwetki morderców Christopher Berry-Dee 6,5
ocenił(a) na 47 tyg. temu Od czego by tu zacząć? Książka rozminęła się z moimi oczekiwaniami i takie określenie będzie chyba najbardziej odpowiednie. Sięgając po nią, miałam nadzieję wejść w umysł takiego mordercy-kanibala, dowiedzieć się, z jakiego powodu ludzie to robią. Otrzymałam tego jednak bardzo niewiele, a były to głównie aluzje.
Najlepszą częścią okazały się wstęp oraz pierwszy rozdział. Przedstawiały on bowiem historię kanibalizmu oraz kanibalizm jako zjawisko społeczne. Wyjaśniały, jak się on objawia w różnych kulturach, wskazywały, w jakich celach jest w ogóle uprawiany. Tutaj mój głód wiedzy został nieco zaspokojony, oczekiwałam też, że w kolejnych rozdziałach dowiem się więcej. Rozczarowałam się.
Każdy kolejny rozdział przedstawia historię innego mordercy-kanibala, praktycznie według tego samego schematu: dzieciństwo, trauma w okresie adolescencji, dorosłość, stopniowy upadek, pierwsze morderstwo, śledztwo, schwytanie, wypowiedzi zabójcy po aresztowaniu.
Absolutnie nie rozumiem, dlaczego część morderców w ogóle znalazła się w tym zestawieniu. W przypadku tych kilku postaci nie pojawia się nawet wzmianka o spożywaniu ludzkiego mięsa, a część z nich autor określił kanibalami jedynie z powodu picia ludzkiej krwi, co jest moim zdaniem odmiennym zagadnieniem, otoczonym o wiele mniejszym tabu, bo przecież romantyzujemy wampiry.
Trudno mi ocenić, w jakim świetle usiłował przedstawić swoich bohaterów autor. Z jednej strony daje przesłanki, żeby im współczuć - spora część z nich doświadczyła traumatycznych doświadczeń, które odcisnęły na nich piętno - z drugiej ocenia ich negatywnie i nazywa potworami. Momentami miałam wrażenie, że autor chce po prostu wywołać sensację, pisząc o najbardziej makabrycznych szczegółach. Niektórych fragmentów nie dało się czytać, były jak wyjęte z podręcznika:
"Trzydziestojednoletnia Ljubow Zujewa 4 kwietnia 1990 roku wysiadła z pociągu w towarzystwie mordercy na stacji Donlieschoz niedaleko Szacht. Jej ciało znaleziono pod koniec sierpnia.
Trzynastoletni Wiktor Pietrow został zamordowany w rostowskim ogrodzie botanicznym 28 lipca 1990 roku kilka metrów od miejsca, w którym zginął Jarosław Makarow (47. ofiara Rzeźnika z Rostowa).
Jedenastoletni Iwan Fomin zginął z rąk mordercy 14 sierpnia na plaży miejskiej w Nowoczerkasku. Jego zwłoki znaleziono trzy dni później.
Wadim Gromow, upośledzony umysłowo szesnastolatek z Szacht, przepadł bez wieści 16 października podczas podróży pociągiem do Taganrogu. Jego ciało znaleziono dwa tygodnie później, 30 października".
Najbardziej obrzydzają mnie jednak nie opisy tego, co robili z ciałami, tylko powielanie stereotypu spokojnego, cichego dziecka, żyjącego trochę we własnym świecie, które potem staje się seryjnym mordercą. Opowiadając o Dahmerze, autor wprost nazywa go autystycznym dzieckiem. To budzi moje obawy umocnienia w czytelnikach tej książki przekonania, że osoby autystyczne są agresywne i niebezpieczne. Nie znam dobrze historii Dahmera i nawet jeśli był osobą autystyczną, to nie miało najmniejszego wpływu na to, czego się dopuścił. Później rodzice podczas diagnozy dziecka boją się, że zrobią z niego upośledzonego umysłowo, albo mordercę, a wcale tak nie musi być. Nie ma między nimi znaku równości.
Mniej więcej po połowie zaczęłam dostrzegać schemat. Większość opisanych morderców cierpiała na nekrofilię, a mięso z ciał ofiar wycinała nierzadko przypadkiem, na próbę. Jest mi ich niezmiernie szkoda. Widać, że nie chcieli tego robić, ale nie umieli zapanować nad instynktami. Jeden z nich chciał po aresztowaniu poddać się operacji usunięcia części mózgu, żeby wreszcie uwolnić się od morderczej natury.
Koncept ciekawy, ale wzięła się za niego nieodpowiednia osoba.