Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Uwielbiam norweskich (i ogółem skandynawskich) autorów, nie potrafię się nie wzruszać tym, jaki obraz norweskiego społeczeństwa pokazują w swoich powieściach: surowy wizerunek ludzi pracowitych i uczciwych, niejednokrotnie nękanych namiętnościami, ale jednocześnie świadomych swoich zobowiązań wobec rodziny i grupy. Jest to proza nie pozbawiona pewnego wdzięku i słodyczy, może chwilami nieco naiwna, ale w cudownie kojący i staroświecki sposób. Bardzo przemawia język, jakim posługuje się Hamsun: zapewne dla niektórych ocierający się delikatnie o kicz, ale mnie się podoba. Miłość jak wietrzyk pośród róż, rozkoszne. I wcale nie kpię.
Opowieść krótka i bynajmniej nie trzymająca w napięciu, ale interesująca i smutna. Znów jestem poirytowana tym, że nie dostaliśmy na końcu odpowiedzi, co dalej z Jankiem, bo bardzo chciałabym wiedzieć, biorąc pod uwagę fakt, czym skończyła się książka. Co do perypetii głównych bohaterów, to czasem tak niestety jest, że wszystko skazane jest na porażkę przez czyjeś zobowiązania wobec innych osób albo czysty, ośli upór, więc tym bardziej przykre wydają się dzieje dwojga zakochanych. Książeczka nie jest rewelacyjna, ale jest urocza i pełna słodyczy w swojej smutnej, pełnej melancholii wymowie.

Uwielbiam norweskich (i ogółem skandynawskich) autorów, nie potrafię się nie wzruszać tym, jaki obraz norweskiego społeczeństwa pokazują w swoich powieściach: surowy wizerunek ludzi pracowitych i uczciwych, niejednokrotnie nękanych namiętnościami, ale jednocześnie świadomych swoich zobowiązań wobec rodziny i grupy. Jest to proza nie pozbawiona pewnego wdzięku i słodyczy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wielu czytelników lubi uwielbiać bohaterów - pieścić ich w swych sercach, głaskać, czule obejmować i pochylać się nad nimi z tkliwością, drżąc, aby okrutne pióro autora nie przekreśliło losów ulubieńców jednym ruchem. Inni kochają nienawidzić bohaterów, może raczej powinnam powiedzieć - antybohaterów. Im więcej skondensowanego zła skrywa się w atramentowych komorach i smolistych przedsionkach serc postaci, tym lepiej, bo łatwiej usprawiedliwić przed sobą błogi uśmiech towarzyszący mściwemu "należało mu się!". A co z tymi, którzy lubią się poznęcać nad bohaterami, choć wcale ich nie nienawidzą, a wręcz mogą znaleźć niejeden powód, aby ich lubić? A tym właśnie mogę z czystym sumieniem polecić "Sapere Aude".
Mamy do czynienia z Meksykiem i historią ostrą jak chorizo: Michael van Horn, człowiek sukcesu i filantrop (ale nie idźmy za bardzo w stronę klimatów z "Iron Mana", bo ich tu nie będzie), niejednemu już zdołał zaleźć za skórę. Obwiniać można nie jego skłonność do płomiennych romansów z cudzymi żonami, bo tego schematu w książce na szczęście nie uświadczymy, a jego upór w dążeniu do niesienia pomocy innym oraz niezłomność charakteru, która momentami ociera się o arogancję. Istotną informacją może być to, że Michael próbuje poprawić byt dzieci, zabiegając o stworzenie azylów, co nie wszystkim przypada do gustu. Przy tej okazji wyjaśni się także tytuł książki, ale ja więcej zdradzać nie będę, napiszę tylko, że to wcale nie problem miejscowych przestępców z azylami jest tym, co sprawi, że van Horn będzie musiał walczyć o życie i zredefiniować pojęcie "ciężkiego dnia". I nawet nie wiecie, jak bardzo ciężkiego...
Zacznijmy od zastrzeżeń mniejszych i większych: korekta bardzo dobra, choć znalazło się parę drobiazgów, naprawdę nie ma na co narzekać. Natomiast część postaci posiada mnóstwo potencjału, ale niestety potencjału w chwili obecnej nierozwiniętego (np. Cecilia czy jedynie wspominana Blanka). Sprawia to wrażenie, że niektóre z postaci są odrobinę papierowe, ale myślę, że spokojnie da się to naprawić w kolejnej części. Czasem prawdopodobieństwo pozostawia wiele do życzenia, mowa np. o członkach gangu zwracających się do małolata "dupku" albo o młodziutkiej Meksykance, która zna angielski, ale nie wiemy właściwie, jakim cudem, gdzie się go nauczyła. Czytelnikom analiz blogowych może się nie spodobać scena z głównym bohaterem, który podziwia się przed lustrem, a miłośnikom sportów walki... w porządku, nie będę rzucać spojlerami. Ogólnie nie są to jednak rzeczy, które sprawiają, że książki nie można czytać z przyjemnością - ot, takiego Larssona, na przykład, da się skrytykować za choćby plastikowe elementy w przedstawionym świecie (co zresztą już zrobiłam), natomiast mowa o pewnych niedociągnięciach (być może w pewnych sytuacjach pozornych), na które można mimo wszystko przymknąć oko i czytać z zapałem. Nie ma tu uniwersum Katarzyny Michalak, w którym wszystko się rozpada i rozchodzi w szwach, są pewne sytuacje, w których dobry wcale nie jest aż taki kryształowo czysty, a jest i taka, która wyzwala w złym resztki empatii czy też świadomość potrzeby wroga do posiadania godności, ostatecznej granicy, której nie powinno się przekraczać.
Kontrast postaci może uchodzić za przerysowany, ale sprawia wrażenie kreowanego świadomie, antagonista nie pożera małych kotków i nie kradnie dzieciakom lizaków, jest postacią mocno negatywną, ale nie kosmicznie niewiarygodną.
Teraz plusy, czyli to, na co każdy czeka. Wspomniałam już o potencjale, sama możliwość wyobrażenia sobie, dokąd to wszystko może zaprowadzić postaci odstawione na boczny tor, stanowi ogromną przyjemność. Kto się dopiero pojawi, kto wróci i zaprezentuje coś niespodziewanego? Sceneria także może dostarczyć wielu smaczków, w końcu to Meksyk! Ciekawym tego, dlaczego nie dostarczyła w tym tomie, radzę zajrzeć do środka, uzasadnienie będę zaskakująco bolesne. A skoro już o bólu mowa, uwielbiam dręczonych bohaterów. Wprawdzie nie skończyłam "Sapere Aude" tak wymęczona, jak "Dziewczyny z sąsiedztwa" (choć w drugim przypadku dużą rolę odgrywała świadomość, że autor inspirował się prawdziwym przypadkiem), ale było całkiem nieźle, także poczułam się zmęczona psychicznie, choć w perwersyjnie pozytywny sposób. Jeśli mieliście nadzieję, że bohaterowi oszczędzone zostaną upokorzenia i ból, to niestety muszę napisać, że ostatni bastion został zdobyty, co brzmi może przewrotnie, ale ma sens po lekturze, bo bynajmniej nie chodzi tu o zwieńczenie powieści śmiercią bohatera, tyle Wam mogę obiecać. A jednak nie będzie miło i grzecznie, nie będziemy głaskali Michaela po włoskach, będziemy się zastanawiać, ile jeszcze wytrzymamy. Aż do samego końca i w tym miejscu pochwała - powieść kończy się na tyle okrutnym dla czytelnika cliffhangerem, że byłam prawie oburzona, ale to można poczytać tylko za ogromny plus.
Mogłabym napisać o wiele więcej, ale mam wrażenie, że pisać bardzo dużo trzeba wtedy, gdy koniecznie chcemy komuś książkę odradzić (Michalak! Felicjańska!), by nie marnował czasu, a ja tę chcę polecić. Zajrzyjcie, spróbujcie, rozsmakujcie się w cudzych cierpieniach, leniwie popijając herbatę po ciężkim dniu w pracy. I poszukajcie tam jeszcze czegoś więcej, co Wy na to?

Wielu czytelników lubi uwielbiać bohaterów - pieścić ich w swych sercach, głaskać, czule obejmować i pochylać się nad nimi z tkliwością, drżąc, aby okrutne pióro autora nie przekreśliło losów ulubieńców jednym ruchem. Inni kochają nienawidzić bohaterów, może raczej powinnam powiedzieć - antybohaterów. Im więcej skondensowanego zła skrywa się w atramentowych komorach i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Absolutnie cudowna. Gorzka i przezabawnie ponura jednocześnie. Nie wierzycie w takie połączenie? W takim razie pora przeczytać tę książkę.

Absolutnie cudowna. Gorzka i przezabawnie ponura jednocześnie. Nie wierzycie w takie połączenie? W takim razie pora przeczytać tę książkę.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To nie był Golding, jakiego się spodziewałam i jakiego pamiętałam z "Władcy Much", pewnie dlatego, że w tym utworze w mroczną melodię została wpleciona także nuta seksualności.
Niepokojąca i dziwaczna książka, jakby cała wyrwana z kontekstu i na pewien sposób szalona. Nie rozwiązuje nic i zostawia czytelnika w ciekawym stanie osłupienia podobnym do tego, w jaki na początku historii wpadli ratujący Matty'ego mężczyźni. Pełna tragicznych i rozdartych postaci, niepełnych i niepewnych powodów swojego istnienia.

To nie był Golding, jakiego się spodziewałam i jakiego pamiętałam z "Władcy Much", pewnie dlatego, że w tym utworze w mroczną melodię została wpleciona także nuta seksualności.
Niepokojąca i dziwaczna książka, jakby cała wyrwana z kontekstu i na pewien sposób szalona. Nie rozwiązuje nic i zostawia czytelnika w ciekawym stanie osłupienia podobnym do tego, w jaki na początku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytałam ją z prawdziwą przyjemnością. Zanim zaczęłam lekturę, ktoś o wiele bardziej doświadczony ode mnie stwierdził, że książka jest kiczowata. Nieco się oburzyłam, zaczęłam czytać i... mogę tylko przyznać rację. Jest kiczowata, tak samo zamierzenie kiczowata, jak Jaromil zamierzenie jest kabotynem. Piękny ten kicz, bo złośliwy, prawdziwy i w innych okolicznościach często kiczem by nie był, tak potrafią chyba tylko wybitni.
Nie zgadzam się z opinią, że książka jest "skłamana". Kwestia konwencji. A narracja stanowi kolejny atut, bo dzięki niej obserwujemy bohatera przez lupę lub mikroskop, tak jak powinniśmy - bo czym właściwie jest nasz poeta, jeśli nie stworzeniem wyhodowanym, eksperymentem matczynej miłości? Ile na świecie istnieje takich egzaltowanych osób, które zachwycają się własną, zazwyczaj nieistniejącą, głębią?
Oczywiście, można tu też opowiadać o odwołaniach dotyczących postaci z pola literackiego (naprawdę ciekawe) i pewnych oznacznikach historycznych (pouczające), natomiast ja skupiłam się najbardziej nie na tragizmie poety, a maminsynka, bo jednak ten wątek wydaje się być rzadziej poruszany.
A zatem - gdzie tak naprawdę jest życie?

Czytałam ją z prawdziwą przyjemnością. Zanim zaczęłam lekturę, ktoś o wiele bardziej doświadczony ode mnie stwierdził, że książka jest kiczowata. Nieco się oburzyłam, zaczęłam czytać i... mogę tylko przyznać rację. Jest kiczowata, tak samo zamierzenie kiczowata, jak Jaromil zamierzenie jest kabotynem. Piękny ten kicz, bo złośliwy, prawdziwy i w innych okolicznościach często...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka jest dosyć interesująca i chwilami nawet zaskakująca, a więc zasłużyłaby na wyższą notę, gdyby nie kilka niedociągnięć. Autor nie tylko przeprowadza studium przypadku, ale i usiłuje wyjaśniać, jak wyglądały pewne kwestie prawne w NRD. Uwaga wrażliwi, pojawiają się zdjęcia, fakt, że czarno-białe, ale można na nich zobaczyć np. odcięte dłonie i stopy.
Co w takim razie poszło nie tak? Niestety, parę rzeczy. Szumnie zapowiadany na okładce kanibal ma zachęcić spragnionego wrażeń odbiorcę (w końcu infotainment), aby sięgnął po książkę, natomiast właśnie dwa przypadki kanibali są ze wszystkich zdecydowanie najmniej godne uwagi.
Rozbawiło mnie także zmienianie nazwisk ofiar, które w pewnych momentach i tak WIDAĆ na wycinkach prasowych. Odrobinę nieprofesjonalne, albo podajemy pełne informacje, albo dbamy o to, żeby dobrze ukryć to, czego nie chcemy lub nie powinniśmy pokazywać czytelnikowi.
Ostatni słaby punkt - słownictwo. Niemiłosiernie duża liczba powtórzeń, pewne zwroty jestem w stanie wyrecytować bez zająknięcia. Niby dobrze, kiedy czyta się książkę w obcym języku, ale po jakimś czasie ograniczone słownictwo nuży. Najbardziej rozzłościł mnie jednak słowniczek - w porządku, rozumiem, że skróty przeróżnych jednostek policyjnych z tamtego czasu należałoby wyjaśnić, bo nie są każdemu znane, ale inne terminy... Poczułam się zażenowana. Dlaczego autor zakłada, że druga osoba jest idiotą i nie zna słów takich jak "etiologia", "ekshibicjonista" czy "amnezja"? Czyżby miał tak niskie mniemanie o swoich rodakach?

Książka jest dosyć interesująca i chwilami nawet zaskakująca, a więc zasłużyłaby na wyższą notę, gdyby nie kilka niedociągnięć. Autor nie tylko przeprowadza studium przypadku, ale i usiłuje wyjaśniać, jak wyglądały pewne kwestie prawne w NRD. Uwaga wrażliwi, pojawiają się zdjęcia, fakt, że czarno-białe, ale można na nich zobaczyć np. odcięte dłonie i stopy.
Co w takim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książkę czytałam w wersji niemieckiej ("Der Bronzedrache", wyd. Heyne), ale angielska wersja była łatwiejsza do znalezienia i dodania, tak więc ocena może odrobinę odbiegać od tej, którą wystawiłabym, gdybym czytała książkę w oryginale - ale tylko nieznacznie.
Kto spodziewa się, że skoro mowa o smokach, to dostaniemy i elfy oraz świat przypominający w zbliżeniu średniowiecze, ten się myli. Także się pomyliłam. Oryginalność można zapisać autorce na plus, ostateczne rozwiązanie - na minus, przynajmniej jak dla mnie. Nie będę zdradzać ze szczegółami, w którą stronę wszystko poszło, ale nie przepadam za wstawkami sf.
Początek jest wciągający i dość przykuwający uwagę, dalej jest niestety gorzej. Nie oznacza to, że fatalnie, ale rewelacyjnie też nie, po prostu przeciętnie.
I tu właśnie uwaga do tłumaczenia, Niemcy są (przynajmniej w mojej opinii, zaznaczmy to) mistrzami niepotrzebnych rozwiązań. Naprawdę nie wydaje mi się, że lekarz w szpitalu i rówieśniczka siedemnastolatka będą się zwracać do chłopaka z użyciem formy "pan". Nasi tłumacze nie popełniliby takiego błędu - niby drobnego, ale irytującego. To były lata mniej więcej siedemdziesiąte, ale wersję niemiecką wydano dopiero w połowie lat osiemdziesiątych, jestem przekonana, że nikt by się w taką bufonadę nie bawił.
Przeczytać można, jeśli komuś wpadnie w ręce, niech zajrzy, ale jeśli nie jest to podyktowane ciekawością albo chęcią kontaktu z językiem, naprawdę, są ciekawsze rzeczy.

Książkę czytałam w wersji niemieckiej ("Der Bronzedrache", wyd. Heyne), ale angielska wersja była łatwiejsza do znalezienia i dodania, tak więc ocena może odrobinę odbiegać od tej, którą wystawiłabym, gdybym czytała książkę w oryginale - ale tylko nieznacznie.
Kto spodziewa się, że skoro mowa o smokach, to dostaniemy i elfy oraz świat przypominający w zbliżeniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak to przy autobiografiach, trudno powiedzieć, gdzie leży granica między prawdą a fikcją, ale ta książka to mocna rzecz.
Bardzo intymna, pochłaniająca uwagę, napisana barwnym, żywym językiem, często ściskająca za serce (a wrażliwych może i za żołądek). Warta uwagi z wielu względów, ale i dlatego, że pokazuje, ile twarzy może mieć ofiara - bo ofiarami byli nie tylko Andreas, jego rodzeństwo i matka, ale nawet i ojciec.

Jak to przy autobiografiach, trudno powiedzieć, gdzie leży granica między prawdą a fikcją, ale ta książka to mocna rzecz.
Bardzo intymna, pochłaniająca uwagę, napisana barwnym, żywym językiem, często ściskająca za serce (a wrażliwych może i za żołądek). Warta uwagi z wielu względów, ale i dlatego, że pokazuje, ile twarzy może mieć ofiara - bo ofiarami byli nie tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sporo spośród tych opowiadań powtarza się w zbiorku "Opowiastki do pociągu".
Najbardziej przypadło mi do gustu "Marta i Jan", boleśnie prawdopodobne i jakoś tak mało prześmiewcze jak na twórczość Viana, natomiast "Mordercę" uznaję za irytującego. Ogólnie polecam, ale tym, którzy lubią utwory z przymrużeniem oka i nieco retro w swoim łobuzerskim tonie.

Sporo spośród tych opowiadań powtarza się w zbiorku "Opowiastki do pociągu".
Najbardziej przypadło mi do gustu "Marta i Jan", boleśnie prawdopodobne i jakoś tak mało prześmiewcze jak na twórczość Viana, natomiast "Mordercę" uznaję za irytującego. Ogólnie polecam, ale tym, którzy lubią utwory z przymrużeniem oka i nieco retro w swoim łobuzerskim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W zasadzie mogłabym napisać wiele rzeczy, ale napiszę to, co najbardziej do mnie przemówiło - książka o człowieku, który nie umiał kochać. Szalenie aktualne. W pewien sposób "Mariamne" jest tylko dodatkiem, ale nie do końca, bo ona i Herod definiują siebie nawzajem. Ona jest aż tak szlachetna tylko ze względu na niego, a on tak potworny tylko przez stosunek wobec niej.

W zasadzie mogłabym napisać wiele rzeczy, ale napiszę to, co najbardziej do mnie przemówiło - książka o człowieku, który nie umiał kochać. Szalenie aktualne. W pewien sposób "Mariamne" jest tylko dodatkiem, ale nie do końca, bo ona i Herod definiują siebie nawzajem. Ona jest aż tak szlachetna tylko ze względu na niego, a on tak potworny tylko przez stosunek wobec...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przeszłość odległa i zapomniana oraz nieco bliższa, o której chcielibyśmy zapomnieć, splecione w jedno. Przyznam, że ta dalsza przeszłość podobała mi się bardziej, jej złowroga atmosfera tchnęła większą baśniowością. Skandynawowie nieco inaczej, nie tacy bezkrwiści, wygładzeni, choć znacznie bardziej aryjscy, niż byśmy chcieli. I kat. Bardzo dobra książka.

Przeszłość odległa i zapomniana oraz nieco bliższa, o której chcielibyśmy zapomnieć, splecione w jedno. Przyznam, że ta dalsza przeszłość podobała mi się bardziej, jej złowroga atmosfera tchnęła większą baśniowością. Skandynawowie nieco inaczej, nie tacy bezkrwiści, wygładzeni, choć znacznie bardziej aryjscy, niż byśmy chcieli. I kat. Bardzo dobra książka.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nędza. Właściwie czuję się po tym szóstym tomie oszukana i mam wrażenie, że bardzo, ale to BARDZO pozawyżałam ocenę poprzednich. Wiadomo, że mamy tu taki trochę fantasy odmóżdżacz na wolne popołudnie, ale myślałam, że może to chociaż dokądś prowadzi. Otóż owszem, prowadzi, do ślepego zaułka, na ścianie którego ktoś nabazgrał farbą "frajer".
Dora nie uczy się niczego. Nadal jest cudownie zakłamana i martwi się tylko o swoje cudowne ciacha, nadal wychodzi z każdej opresji bez szwanku.
Przy okazji to niesamowite, jak bardzo Jadowska się zapomina, mówiąc nam, że postaci są takie szlachetne i uczuciowe, a pokazując coś zupełnie innego - Dorę, rzekomo wielką miłośniczkę istot niewinnych i znajdujących się w nieciekawym położeniu, guzik obchodzi los elfiego chłopaka, Kaja. Bez jakichkolwiek głębszych emocji bohaterka przypatruje się temu, co go spotyka (nie będę spojlerować). Joshua, ogromny empata, który rozdarłby świat na strzępy i oddał swoje życie, byle tylko chronić wiedźmę, dość beznamiętnie przyznaje, że jeśli będzie zmuszony, to zabije dziewczynę, w której się zakochał (a która, oczywiście, jest tylko makietą - poza Dorą w książkach Jadowskiej występują praktycznie tylko trzy rodzaje kobiet - nienawidzące głównej bohaterki zawistne suki, potężne istoty traktujące Wilk z pełną mniejszej lub większej czułości pobłażliwością i kobiety-rekwizyty). Nie no, rewelacyjne świadectwo o postaciach wykreowanych przez autorkę.
Dlaczego wiedźmie się wszystko udaje? Jedynym wytłumaczeniem, jak dla mnie, jest takie, że Jadowska, podobnie jak pisujące blogi nastolatki, tworzy ze swojej bohaterki projekcję swoich najgłębszych marzeń - pożądaną, lubianą, pełną cnót wszelakich, tępioną wyłącznie przez osobników o bardzo dyskusyjnej moralności, inteligencji i urodzie. Pewnie ci, którzy przeczytali poprzednie tomy, zdają sobie sprawę z tego, jakie napięcie pojawiło się na linii Dora-Miron-Varg. I oczywiście, że Dora nie musiała się poświęcić, bo wyjście z sytuacji się znalazło. Nawet z takiej odrobiny dramatyzmu trzeba było odrzeć tę postać, przecież nie może podjąć ciężkiej decyzji i wybrać mniejszego zła, bo to takie w złym guście, żeby Mary Sue nie zgarnęła wszystkiego.
No i oczywiście epilog, który dobija - nie dość, że miejsce tandetne jak w hollywoodzkiej komedii(choć z pewnym potencjałem), to jeszcze nawet w końcówce nie oszczędzono nam trybu ratowania świata. Trybu, który przyczynił się tylko do tego, by w każdym kolejnym tomie znaleźć kolejnego przystojnego/uroczego/dobrze się prezentującego sojusznika. Jestem zła i na autorkę, i na siebie - o naiwności, trochę już żyję na świecie, a jeszcze się nie nauczyłam, że ludzie nie uczą się na błędach, a w nich pogrążają z każdym kolejnym tomem, tfu, czynem.
A, jeszcze jedno - nawet do języka miałam tym razem zastrzeżenia, na ogół kalki z angielskiego nie przeszkadzają mi zbyt mocno, tym razem jednak było ich tyle, że wielokrotnie czułam się zniesmaczona. Podobnie porównywaniem różnych warunków do obozów - eskalacja całkowicie fikcyjnej przemocy jest okej, pomysł na snuffa z nadnaturalnymi bardzo przypadł mi do gustu, ale pewnych tematów się unika, żeby nie powodować uczucia żenady u swoich czytelników. Niezależnie od tego, co Jadowska twierdzi na swój temat (a domyślam się, że wystawia sobie pieczołowicie laurki), po lekturze ostatniego tomu stwierdzam, musi się jeszcze bardzo dużo nauczyć, bo jak na doktora nauk humanistycznych to jest jednak źle, każdy powiew świeżości w jej stylu zostaje przytłumiony smrodkiem niestosownych porównań i dosłownych tłumaczeń idiomów angielskich.

Nędza. Właściwie czuję się po tym szóstym tomie oszukana i mam wrażenie, że bardzo, ale to BARDZO pozawyżałam ocenę poprzednich. Wiadomo, że mamy tu taki trochę fantasy odmóżdżacz na wolne popołudnie, ale myślałam, że może to chociaż dokądś prowadzi. Otóż owszem, prowadzi, do ślepego zaułka, na ścianie którego ktoś nabazgrał farbą "frajer".
Dora nie uczy się niczego. Nadal...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Fantastycznie dramatyczna. Całość przyprawiona jedynie szczyptą makabry (lodowisko) i zwieńczona cudownym zakończeniem.
Tak naprawdę to bardzo smutna książka, bo zupełnie niejednoznaczna - można ją odczytać całkowicie po vianowsku, a można i potraktować jako metaforę koszmarnie prawdziwych problemów (np. obsesyjny kolekcjoner dzieł podobny do hazardzisty lub narkomana, kwiat w płucach jako metafora raka).

Fantastycznie dramatyczna. Całość przyprawiona jedynie szczyptą makabry (lodowisko) i zwieńczona cudownym zakończeniem.
Tak naprawdę to bardzo smutna książka, bo zupełnie niejednoznaczna - można ją odczytać całkowicie po vianowsku, a można i potraktować jako metaforę koszmarnie prawdziwych problemów (np. obsesyjny kolekcjoner dzieł podobny do hazardzisty lub narkomana,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Smutna, gorzka, ciemna - nie dlatego, że dzieje się w ciemnym kraju, a z tego względu, że to ludzka dusza staje się takim krajem, mrocznym, pozbawionym słońca, jałowym i nieprzyjaznym, zdradliwym.
Najbardziej żal mi zwierząt - i już sama nie wiem, czy mam tu na myśli rzeczywiście zwierzęta, czy już ludzi.

Smutna, gorzka, ciemna - nie dlatego, że dzieje się w ciemnym kraju, a z tego względu, że to ludzka dusza staje się takim krajem, mrocznym, pozbawionym słońca, jałowym i nieprzyjaznym, zdradliwym.
Najbardziej żal mi zwierząt - i już sama nie wiem, czy mam tu na myśli rzeczywiście zwierzęta, czy już ludzi.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Słyszałam o tej książce, ale nic mnie na nią nie przygotowało. Momentami ogromnie prawdziwa, kiedy indziej absurdalna ponad pojęcie, tak czy inaczej, niesamowicie wciąga.
Opowieści w powieści także przykuwają uwagę, "Pensjonat Grillparzer" ma w sobie coś z szaleństwa Carrolla i jego bulterierów.
Wbrew pozorom, "Świat według Garpa" wydaje się także nadzwyczaj ważnym dziełem, jeśli chodzi o kobiety, prawa kobiet i uczucia kobiet. W mojej ocenie powieść zakrawa wręcz momentami na apel feministyczny, choć zupełnie nie w taki sposób, jakiego byście się spodziewali.
Nie ma sensu opowiadać wszystkiego w jednym komentarzu, bo zachwytów nie zrozumie ten, kto nie czytał. Od siebie dodam tylko, że ubawiłam się sytuacją z gołębiem i jestem pod wrażeniem postaci Roberty Muldoon. A szczególne ukłony należą się Irvingowi za tę kwestię Roberty: "Nigdy nie przypuszczałam, jakie to świnie z tych mężczyzn, dopóki nie zostałam kobietą."

Słyszałam o tej książce, ale nic mnie na nią nie przygotowało. Momentami ogromnie prawdziwa, kiedy indziej absurdalna ponad pojęcie, tak czy inaczej, niesamowicie wciąga.
Opowieści w powieści także przykuwają uwagę, "Pensjonat Grillparzer" ma w sobie coś z szaleństwa Carrolla i jego bulterierów.
Wbrew pozorom, "Świat według Garpa" wydaje się także nadzwyczaj ważnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wiem, jak mogłabym ocenić książkę źle, skoro jest i morderca (powiedzmy, ale nie uprzedzajmy faktów), i magicznie dziwaczny, liryczny świat typowy dla literatury iberoamerykańskiej. Rozleniwiająca książka - baśniowa, poetycka, odrobinę oniryczna, pulsująca gorączkowym oczekiwaniem. I te mroczne, klimatyczne opowieści o kobietach z miasta... takie to odrobinę marquezowskie.

Nie wiem, jak mogłabym ocenić książkę źle, skoro jest i morderca (powiedzmy, ale nie uprzedzajmy faktów), i magicznie dziwaczny, liryczny świat typowy dla literatury iberoamerykańskiej. Rozleniwiająca książka - baśniowa, poetycka, odrobinę oniryczna, pulsująca gorączkowym oczekiwaniem. I te mroczne, klimatyczne opowieści o kobietach z miasta... takie to odrobinę marquezowskie.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wszędzie da się przeczytać opinie, że książka jest szalenie zabawna. Owszem, momentami bywa, ale chwileczkę, to nie takie proste - wbrew pozorom nie jest to głupiutka książka o degeneratach, a na poły śmieszna i przygnębiająca opowieść o dylematach, jakie mogą przydarzyć się w życiu. I wcale nie mam na myśli kręcenia filmu porno.
Najbardziej chyba chwyta za serce wątek Kartofla i o dziwo, okazuje się, że bohaterów da się polubić. Zakończenie świetne, czytelnicy chyba zadowoleni z takiego obrotu spraw... Tylko czy będzie kolejna część, skoro w grę wchodzi odwet? Welsh przedstawia świat, w jakim nie chcielibyśmy się znaleźć, a jednak szkoda go opuszczać.
I zapomniałabym - książka dużo zyskała dzięki tłumaczowi, przekład Rybskiego naprawdę przyjemnie się czytało. Pierwszy tom, niestety, przynajmniej w wersji pocket, został skopany przez Polaka - i dopiero teraz widać, jak bardzo. A może by tak wznowić i zaprosić do współpracy J. R.?

Wszędzie da się przeczytać opinie, że książka jest szalenie zabawna. Owszem, momentami bywa, ale chwileczkę, to nie takie proste - wbrew pozorom nie jest to głupiutka książka o degeneratach, a na poły śmieszna i przygnębiająca opowieść o dylematach, jakie mogą przydarzyć się w życiu. I wcale nie mam na myśli kręcenia filmu porno.
Najbardziej chyba chwyta za serce wątek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie dam więcej niż pięć gwiazdek. A wiecie, dlaczego? Książka zasadniczo nie jest zła, choć nie wciąga jak ruchome piaski. Najbardziej zaintrygowała mnie możliwość powiązań między mordercą a Darlene Ferrin. Jest jeden szkopuł. Książkę czytałam w oryginalnej wersji językowej w jednym ze starszych wydań. I kto zgadnie, jaki jest jej tytuł? Już spieszę z pomocą: "Zodiac: The Shocking True Story of America's Most Bizarre Mass Murderer". Trochę fail, panie Graysmith. Masowy i seryjny są wielokrotnymi, ale masowy ≠ seryjny. To naprawdę takie skomplikowane?

Nie dam więcej niż pięć gwiazdek. A wiecie, dlaczego? Książka zasadniczo nie jest zła, choć nie wciąga jak ruchome piaski. Najbardziej zaintrygowała mnie możliwość powiązań między mordercą a Darlene Ferrin. Jest jeden szkopuł. Książkę czytałam w oryginalnej wersji językowej w jednym ze starszych wydań. I kto zgadnie, jaki jest jej tytuł? Już spieszę z pomocą: "Zodiac:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zarzuty takie jak poprzednio, nie będę się powtarzać. Natomiast bardzo mi się spodobał powolny, ale zauważalny proces socjalizacji Lisbeth i zakończenie, które jak dla mnie, zmierza ku oczywistemu rozwiązaniu problemu w relacji Salander & Blomkvist. Jeśli się mylę w swoich przewidywaniach, to będę mile zaskoczona.
Pozostaje poczekać na czwarty tom i przekonać się - bo jeśli plotki są prawdziwe, kolejna część serii ma powstać, tylko że to, czego nie zdążył dopisać Larsson, będzie dziełem wybranego do tego celu szwedzkiego autora. A zatem czekam z nadzieją, że kontynuacja będzie.

Zarzuty takie jak poprzednio, nie będę się powtarzać. Natomiast bardzo mi się spodobał powolny, ale zauważalny proces socjalizacji Lisbeth i zakończenie, które jak dla mnie, zmierza ku oczywistemu rozwiązaniu problemu w relacji Salander & Blomkvist. Jeśli się mylę w swoich przewidywaniach, to będę mile zaskoczona.
Pozostaje poczekać na czwarty tom i przekonać się - bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Drugi tom podobał mi się bardziej, ale i bardziej mnie poirytował. Nie zrozumcie mnie źle - historia nadal jest bardzo wciągająca, ale nie lubię takiego spiętrzania różnych różności - kolejny złol jest gorszy od poprzedniego, każdy uwielbia Lisbeth Salander (chyba że jest wywrotową szują), wszystkie kobiety lecą na Blomkvista, wszyscy tacy mądrzy i tacy lojalni za wszelką cenę, tyle zbiegów okoliczności, wszyscy tak zaskakują otwartością seksualną.
Książki Larssona zapewniają rewelacyjną rozrywkę, ale jednak są troszkę plastikowe, "życzeniowe", obfitują w postaci w pewien sposób wyidealizowane. Znów czepiam się nie dlatego, że książka jest zła, ale z tego względu, że obiecywano mi kontynuację arcydzieła, a dostałam niezłe, sprytnie napisane czytadełko.
Duży plus za zmianę autorki przekładu - poprzednia tłumaczka była po prostu fatalna i rozsiewała wszędzie językowe kwiatki, z nową polubiłyśmy się znacznie bardziej.

Drugi tom podobał mi się bardziej, ale i bardziej mnie poirytował. Nie zrozumcie mnie źle - historia nadal jest bardzo wciągająca, ale nie lubię takiego spiętrzania różnych różności - kolejny złol jest gorszy od poprzedniego, każdy uwielbia Lisbeth Salander (chyba że jest wywrotową szują), wszystkie kobiety lecą na Blomkvista, wszyscy tacy mądrzy i tacy lojalni za wszelką...

więcej Pokaż mimo to