-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1147
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać395
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2013-05-10
2013-06-15
2013-02-07
2013-03-03
2013-02-12
2013-03-30
2013-07-15
2013-03-23
2013-12-08
2013-11-13
2013-02-22
2013-10-21
"Czwarte przymierze" Gonzalo Giner to przygodówka historyczna, po który sięgnęłam w związku z październikową Trójką e-pik. Autor jest Hiszpanem, z zawodu weterynarzem, a zamiłowanie do historii natchnęło go do napisania tejże powieści.
Akcja książki toczy się dwutorowo: jeden wątek ma miejsce, powiedzmy, w teraźniejszości, czyli rok 2001 i 2002, natomiast drugi wątek jest w przeszłości w latach 1099 oraz 1244. I jest to jedyna ciekawa informacja jaką mogę przekazać o tej lekturze. Dawno nie namęczyłam się tak nad żadną historią.
Miałam wrażenie, że autor na siłę próbuje wymyślić jakąś tajemnicę, która wciągnie czytelnika w wir historycznych zagadek oraz poszukiwania prawdy. Ale w związku z tym, że tyle już powstało książek w tym stylu, musiał się natrudzić, żeby wykreować interesującą opowieść. Jeżeli medalion Izaaka, bransoleta Mojżesza i papirus Jeremiasza jeszcze są do przyjęcia, to kolczyki Matki Boskiej przelały czarę i dobiły mnie ostatecznie. Tak jak napisałam wymyślone na siłę.
W tego typu powieściach akcja toczy się szybko, z impetem, a tu niestety wlecze się niemiłosiernie. Rozwiązanie zagadki trwa miesiącami i, mimo iż autor próbuje nam wmówić, jaka to tajemnica jest intrygująca i fascynująca, to nie idzie to w parze z faktycznymi odczuciami podczas lektury.
Bohaterowie są płytcy, głupi, naiwni i okropnie denerwujący. Główna postać wydarzeń teraźniejszych to Fernando Luenga - około czterdziestoletni jubiler z Madrytu, który po stracie żony w tragicznych okolicznościach, powoli wraca do życia i tym samym zaczyna zauważać kobiety. Jedna to jego pracownica, dwudziestoośmioletnia Monika, która podkochuje się w przełożonym, druga to kierowniczka archiwum w Segowii Lucia. Obydwie walczą o względy Ferdynanda, ale w tak prostacki i beznadziejny sposób, że aż nie chce się tego czytać. A we wszystko próbuje ingerować starsza siostra Ferdynanda - Paula, następna drażniąca kobieca postać. Generalnie w całej powieść znajdziemy multum denerwujących i płytkich osobowości.
Jeżeli chodzi o głównego bohatera z przeszłości to jest nim Pierre, ale ten stan nie trwa zbyt długo. Wyglądało to tak jakby autor nie miał do końca pomysłu jak wykorzystać tę postać i w pewnym momencie ją uśmiercił, a jego miejsce zostało zajęte przez papieża Innocentego IV.
Ogólnie autor skupia się na różnych postaciach bez znaczenia. Opisuje wygląd, zachowanie oraz samopoczucie kelnerki, której rola zaczyna się i zarazem kończy na podaniu menu. Dla mnie były to zupełnie niezrozumiałe zabiegi, chyba że miały za zadanie zwiększyć ilość stron.
Oprócz tego daje się zauważyć kompletną głupotę bijącą z kart powieści. Dla przykładu: Pierre szuka schronienia w zaprzyjaźnionym zakonie templariuszy i nawet przez myśl mu nie przeszło, że jego przyjaciel - 92-letni Juan - może być umierający. Kolejnym mankamentem jest ewidentny brak konsekwencji. Na przykład: Pedro (jeden z templariuszy pełniący funkcję komandora zakonu w zastępstwie umierającego Juana) jest złym bohaterem, ale zdobywa się na akt miłosierdzia i pozwala Pierre'owi zobaczyć się z ciężko chorym Juanem, po czym brutalnie bije staruszka w agonii, żeby wydusić z niego miejsce ukrycia skarbów. Po co czekał do ostatnich chwil Juana, zwłaszcza że ten mógł umrzeć w każdej chwili. Podczas czytania niejednokrotnie spotkamy się z abstrakcyjnymi wydarzeniami, na przykład wielki mistrz zakonu templariuszy kupujący na targu czereśnie. No, błagam...
Podałam tylko kilka przykładów takich dziwaków, ale w książce znajdziemy ich bez liku i działa to bardzo na niekorzyść tej powieści.
Styl autora także pozostawia wiele do życzenia. W powieści znajdziemy wiele bezsensownych zdań, skonstruowanych w dziwny sposób, pełno płytkich dialogów oraz bardzo dużo informacji zupełnie bez znaczenia dla całej historii. Podejrzewam, że gdyby sposób pisania był na odpowiednim poziomie to powieść by się obroniła, a tak mamy do czynienia z, niestety muszę użyć tego określenia, gniotem.
Lekturę tej powieści idealnie opisuje stwierdzenie "ręce opadają" - tak się właśnie czułam podczas jej czytania. Czy polecam? Zdecydowanie nie, chociaż może znajdą się osoby, którym się spodoba. Jak dla mnie nie nadaje się ona do czytania, chociaż podziwiam samą siebie, że dobrnęłam do końca, mimo iż nie jeden raz miałam ochotę ją odrzucić w kąt. Ale cóż robić kiedy ma się podejście, że trzeba przeczytać książkę do końca, bo być może...
"Czwarte przymierze" Gonzalo Giner to przygodówka historyczna, po który sięgnęłam w związku z październikową Trójką e-pik. Autor jest Hiszpanem, z zawodu weterynarzem, a zamiłowanie do historii natchnęło go do napisania tejże powieści.
Akcja książki toczy się dwutorowo: jeden wątek ma miejsce, powiedzmy, w teraźniejszości, czyli rok 2001 i 2002, natomiast drugi wątek jest...
2013-09-11
Marcina Wolskiego nie trzeba chyba przedstawiać większości czytelników: pisarz, dziennikarz, satyryk, autor audycji radiowych i telewizyjnych oraz kabaretów. Wydaje mi się, że "Polskie Zoo" jest znane niemal wszystkim, ale jak się dłużej nad tym zastanowić to Ci urodzeni w latach 90-tych i później pewnie już nie kojarzą tego programu. Nie mniej jednak pan Marcin zasłynął również jako autor ponad trzydziestu powieści. W jego dorobku przeczytamy głównie fantastykę, ale miłośnicy przygody i sensacji też znajdą coś dla siebie. Tym razem sięgnęłam po "Doktora Styksa" - książkę z gatunku fantastyki.
Główny bohater, o zapadającym w pamięć imieniu Gwidon, jest redaktorem radiowym, który zajmuje się pisaniem słuchowisk. Na to stanowisko trafił dzięki dawnemu przyjacielowi swojej matki - Piotrowi Abramczykowi. Kiedy Piotr popełnia samobójstwo (w co de facto nie wierzy jego protegowany) Gwidon Michałowicz zaczyna kontynuować jego audycję o komisarzu Radwanie. Tylko, że wokół autora zaczynają się dziać dziwne rzeczy, które mają większy lub mniejszy wpływ na ciąg dalszy przygód policjanta walczącego z tytułowym doktorem Styksem. Razem z przyjaciółką swojego mentora Agnieszką, Gwidon próbuje znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania, przy okazji dowiadując się wielu zaskakujących rzeczy, które mają wpływ na jego dalszą pracę i życie.
Akcja powieści toczy się w różnych czasach. Główne wydarzenia mają miejsce w czasach PRLu, nie jest wyraźnie powiedziane, który to rok, a nawet sam autor przestrzega "przed lokalizacją opowieści w jakimś konkretnym czasie", ja jednak obstawiam lata 80-te XX wieku. Natomiast akcja pisanego przez Abramczyka i Michałowicza słuchowiska ma miejsce w Warszawie 1939 roku, tuż przed wybuchem II Wojny Światowej. Tylko, że wydarzenia współczesne przenikają się z tymi z lat trzydziestych i na odwrót.
W powieści mamy do czynienia z podróżami w czasie i przestrzeni, co nie jest odkrywcze w tego typu książkach. Natomiast ciekawostką jest kreowanie rzeczywistości za pomocą pisanych tekstów, co wpływa na rozwój wypadków w przeszłości, a co za tym idzie w teraźniejszości powieściowej.
Bohaterowie są wyraziści i ciekawi, a ich przygody wciągają. Akcja toczy się w miarę szybko, także nie nudziłam się podczas lektury, zwłaszcza że usilnie starałam się wyprzedzić wypadki i odgadnąć co za chwilę się wydarzy. Autorowi udało się także bardzo realnie oddać atmosferę grozy w odpowiednich scenach, tak że podczas czytania odczuwałam napięcie, co rzadko mi się zdarza.
Książka jest ciekawa, a dodatkowego uroku dodaje fakt, że możemy porównać dzisiejszą Warszawę z tą przedwojenną. Jak zwykle lekturę mogę ocenić jako kawał dobrej prozy Marcina Wolskiego. Polecam wszystkim. :)
Marcina Wolskiego nie trzeba chyba przedstawiać większości czytelników: pisarz, dziennikarz, satyryk, autor audycji radiowych i telewizyjnych oraz kabaretów. Wydaje mi się, że "Polskie Zoo" jest znane niemal wszystkim, ale jak się dłużej nad tym zastanowić to Ci urodzeni w latach 90-tych i później pewnie już nie kojarzą tego programu. Nie mniej jednak pan Marcin zasłynął...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-01-23
2013-01-25
2013-02-02
2013-04-07
2013-04-25
2013-07-03
"7 razy dziś" to debiut literacki Lauren Oliver, a okładka informuje nas o tym, że przy okazji jest to międzynarodowy bestseller przetłumaczony na 21 języków. Kiedy zaopatrywałam się w tę książkę jakoś nie zwróciłam uwagi, że dotyczy ona nastolatek, co, przy rozpoczynaniu lektury, zaowocowało przebłyskiem "będzie ciężko" – na szczęście nie było tak źle.
Główną bohaterką jest Samantha Kingston – młoda, należąca do grupy "najważniejszych" dziewczyn oraz spotykająca się z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole. Mówi Wam to coś? Tak: typowy amerykański "dream". Sam poznajemy w Dniu Kupidyna, który to dzień ma być wyjątkowy. Po pierwsze dlatego, że na pewno otrzyma dużą ilość róż – wyznacznik popularności, po drugie na ten wieczór zaplanowała utratę dziewictwa z Robem, a po trzecie czeka ich wszystkich impreza organizowana przez jej kolegę z dzieciństwa, z którym nie rozmawia od dobrych kilku lat, Kenta. Nie wszystko dzieje się jednak tak, jak to sobie zaplanowała, a zdarzenie wieńczące wieczór rzutuje na kolejne wydarzenia i jest źródłem tego co ma dopiero nastąpić. A co to ma być? Tytułowe "7 razy dziś" – kiedy budzi się następnego dnia, z przerażeniem odkrywa, że znowu jest piątek 12 lutego – Dzień Kupidyna i tak oto Sam wpada w pętlę czasu.
Początek powieści ciągnie się niemiłosiernie i do około 100 strony żałowałam, że się za nią zabrałam. Jednak później było już trochę lepiej. I chociaż akcja nie powala dynamizmem, w końcu przeżywamy razem z bohaterką w kółko ten sam dzień, to książka się broni. Jesteśmy świadkami przeobrażenia Sam z zadufanej i antypatycznej dziewczyny w osobę, która zaczyna dostrzegać popełnione przez siebie i swoje przyjaciółki błędy. I na tyle, na ile jest w stanie, stara się poprawić ten dzień, aby przybrał formę idealnego i jak najlepiej przeżytego. Ale czy jej się uda? Teoretycznie ma na to siedem dni. Tylko co dalej?
Główna bohaterka nie zyskała mojej sympatii, tak samo jak i jej przyjaciółki. Pokazane są jako puste, złośliwe i wredne dziewczyny. Dla nich stwierdzenie "Jesteś suką" brzmi niemal jak komplement. Dziwi to w przypadku Sam, zwłaszcza, że nie przez cały czas była taką popularną szkolną postacią, były czasy kiedy to ona była pośmiewiskiem dla innych. Jednak szybko o tym zapomniała, kiedy dostała się do paczki "najfajniejszych" lasek, przestała się nawet odzywać do kolegi z dzieciństwa, bo nie był wystarczająco cool. Najbardziej mi przeszkadzało to, że, mimo iż Sam się zmienia, zaczyna zauważać innych i ich krzywdy, to nadal uważa Lindsay, Ally i Elody za swoje najlepsze przyjaciółki. Tak jakby przemiana nie nastąpiła do końca.
Wątek miłosny również się pojawia, tyle że w dosyć nietypowej formie, ponieważ w ciągu tych kilku powtarzających się dni Samantha zakochuje się w chłopaku, który darzy ją uczuciem od dawna i to jest także jeden z elementów jej odmiany.
Największym niedociągnięciem moim zdaniem jest zakończenie. Jest ono otwarte, pozostawia czytelnika z domysłami, ale ze zbyt wieloma. Bo tak naprawdę nie wiemy, czy ten ostatni siódmy dzień zakończa powtarzanie się Dnia Kupidyna, czy też będzie on trwał w nieskończoność. Brakowało mi tutaj jakiegoś większego konkretu.
Podsumowując książka nie jest wspaniała, ale też nie jest najgorsza. Język, jakim ją napisano jest dosyć prosty i przyjazny w odbiorze, więc czyta się ją szybko, jeżeli już przebrnie się przez te pierwsze strony, które działają lekko odstraszająco. Gdybym miała ją polecić to raczej nastoletnim czytelniczkom. Starsze osoby mogą drażnić główne postaci, no i wiadomo ich problemy, są to problemy amerykańskich nastolatek, także nie ma co oczekiwać zbyt wiele po tej lekturze.
"7 razy dziś" to debiut literacki Lauren Oliver, a okładka informuje nas o tym, że przy okazji jest to międzynarodowy bestseller przetłumaczony na 21 języków. Kiedy zaopatrywałam się w tę książkę jakoś nie zwróciłam uwagi, że dotyczy ona nastolatek, co, przy rozpoczynaniu lektury, zaowocowało przebłyskiem "będzie ciężko" – na szczęście nie było tak źle.
Główną bohaterką...
2013-07-25
Dzięki wyzwaniu Trójka e-pik sięgam po książki, które normalnie pewnie nie szybko zagościłyby w moim stosiku do przeczytania. Tak samo było z książką "Pająk z góry Katsuragi". Powieść ta, traktująca o północnokoreańskim reżimie, jest dziełem duetu pisarzy, z których Mirosław M. Bujko pisze powieści sensacyjne, natomiast Waldemar J. Dziak jest autorem kilkunastu książek o historii najnowszej krajów bałkańskich oraz Dalekiego Wschodu, a za biografię Kim Jong Ila dostał od północnokoreańskiego przywódcy dożywotni zakaz wstępu na teren Korei Północnej.
Jest rok 1998, poznajemy przyrodnie, japońskie rodzeństwo: parę nastolatków Ayę i Yumę. Kiedy, podczas wypadu na plażę, Yuma na chwilę zostawia Ayę samą, ta znika nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Rodzina Ayi nie ma pojęcia co się stało z dziewczyną, czy żyje czy nie, podejrzewa jedynie, na podstawie schematu porwania, że za wszystkim stoi Korea Północna. Mimo iż najbliżsi zaginionej nie mają żadnego potwierdzenia, ich przypuszczenia okazują się słuszne. Nastolatka porwana została przez pomyłkę, niestety nie ma szans na powrót do domu. Szczęście w nieszczęściu, że trafia na pułkownika Gima Ilsona, który sam nie wiedząc do końca dlaczego, zaczyna opiekować się dziewczyną. Trafia ona do ośrodka badawczego, w którym pracują również porwani przez służby północnokoreańskie specjaliści od energii atomowej, w tym rodak Ayi profesor Murakami.
10 lat później jesteśmy świadkami jak Yuma, jako japoński komandos służb specjalnych, przygotowuje się do spektakularnej akcji, która ma mieć miejsce na terenie Korei Północnej. Tylko czy działania te będą miały wpływ na spotkanie z utraconą siostrą oraz czy cała akcja zakończy się sukcesem?
W powieści zostały zastosowane rozdziały rodem z filmów akcji, podczas zaznajamiania się z poszczególnymi tytułami, wyobraźnia podpowiada obraz komputerowo uzupełnianych literek, mówiących nam w jakim miejscu i czasie się znajdujemy. Akcja nie jest chronologiczna, mamy do czynienia z cofnięciami się w czasie. Jeżeli ktoś nie ma dobrej pamięci, tak jak w moim przypadku, musi wracać do wcześniejszych rozdziałów, żeby sprawdzić kolejność zdarzeń.
Nie znam się za bardzo ani od energii atomowej, ani na reżimie północnokoreańskim, ale w ogóle tego nie odczułam. W książce jest dużo informacji oraz przypisów, które bardzo dobrze uzupełniają wiedzę, także czytelnik nie odczuwa zagubienia i niezrozumienia, dlaczego coś dzieje się w taki, a nie inny sposób. A to zasługa jednego z autorów, który jest specjalistą w zakresie Dalekiego Wschodu.
"Pająk z góry Katsuragi" jest dobrze skonstruowaną powieścią, którą czyta się z przyjemnością, dzięki niej możemy zapoznać się z tak osobliwym krajem, zwłaszcza że jeszcze jakiś czas temu Polska żyła w zbliżonym systemie. Książkę polecam zarówno fanom sensacji, jak i tym, którzy chcieliby się dowiedzieć jak wygląda życie w Korei Północnej i jak "Ukochany Przywódca" rządzi krajem.
Dzięki wyzwaniu Trójka e-pik sięgam po książki, które normalnie pewnie nie szybko zagościłyby w moim stosiku do przeczytania. Tak samo było z książką "Pająk z góry Katsuragi". Powieść ta, traktująca o północnokoreańskim reżimie, jest dziełem duetu pisarzy, z których Mirosław M. Bujko pisze powieści sensacyjne, natomiast Waldemar J. Dziak jest autorem kilkunastu książek o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gaute Heivoll jest cenionym w Norwegii pisarzem, w którego dorobku można znaleźć około dziewięciu książek, z czego dwie zostały wydane w Polsce. Wcześniej o nim nie słyszałam, więc przy okazji lipcowej Trójki E-pik postanowiłam zapoznać się z jego powieścią "Zanim spłonę". Według informacji zawartych na okładce, prawa do wydania zostały sprzedane w szesnastu krajach, a oprócz tego czytelnika kusi wiadomość, że lektura może być odebrana zarówno jako thriller, jak i psychologiczne studium szaleństwa. Nic tylko czytać i się zachwycać.
"Zanim spłonę" to oparta na faktach powieść opowiadająca o serii podpaleń w spokojnym norweskim miasteczku Finsland, które miały miejsce w 1978 roku. Dane te mają duże znaczenie, ponieważ w tej samej miejscowości, w trakcie opisywanych wydarzeń na świat przychodzi autor książki. I w ten oto sposób podczas lektury jesteśmy świadkami przeplatania się losów Gaute Heivolla z wydarzeniami związanymi z grasującym podpalaczem.
Pierwsze podpalenia mają miejsce na początku maja, a ich celem są znajdujące się na uboczach nieużywane budynki gospodarcze. Nikt nie przywiązuje do nich większej wagi, mimo iż jest to niezwykłe zjawisko w spokojnym Finsland. Jednak każdy kolejny pożar powoduje sytuację, w której mieszkańców ogarnia lęk i panika. Kiedy piroman zaczyna sobie coraz śmielej poczynać, a ogień trawi domy, mieszkańcy przestają sypiać, pilnując swoich posiadłości. Kulminacyjnymi zdarzeniami są dwa pożary domów mieszkalnych, w wyniku których nieomal ginie czworo starszych ludzi.
Tej książki za nic nie zakwalifikowałabym jako thriller, nie ma w niej praktycznie żadnych zwrotów akcji. Tak naprawdę niemal od pierwszych stron wiemy kim jest piroman, i tylko śledzimy losy mieszkańców. Do końca także nie wiemy ile w opowieści jest prawdy, do której dotarł autor podczas rozmów z żyjącymi i pamiętającymi te wydarzenia osobami, a ile to wkład jego wyobraźni.
Zastosowany zabieg dwóch wątków pozornie ze sobą nie związanych byłby na pewno bardzo interesujący, gdyby w zakończeniu został on spójnie i ciekawie wyprowadzony, a tego mi zabrakło. W pewnym momencie pojawia się nawet trzeci wątek, związany z nieżyjącym synem państwa Vatneli, których życie było zagrożone podczas jednego z ostatnich pożarów. Ale też nie doczekałam się powiązania z pozostałymi wydarzeniami. Być może ja nie potrafię odnaleźć w tej historii iskry, która by mnie zachwyciła.
Generalnie książka jest napisana w bardzo przystępny sposób, jedyną rzeczą która mnie to trochę męczyła to norweskie nazwy własne. Nie jestem w stanie, ich spamiętać, zarówno mniej ważni bohaterowie, którzy się przewijali na stronach powieści, jak i miejscowości oraz ulice umykały mi i mieszały się ze sobą.
Na zakończenie muszę stwierdzić, że ta książka to jednak nie dla mnie przeznaczona jest. Ani to thriller, studium psychologiczne też nie bardzo – czytałam o wiele lepiej napisane książki, a w tej czegoś mi brakowało. Być może innym czytelnikom bardziej przypadnie do gustu aniżeli mi.
Gaute Heivoll jest cenionym w Norwegii pisarzem, w którego dorobku można znaleźć około dziewięciu książek, z czego dwie zostały wydane w Polsce. Wcześniej o nim nie słyszałam, więc przy okazji lipcowej Trójki E-pik postanowiłam zapoznać się z jego powieścią "Zanim spłonę". Według informacji zawartych na okładce, prawa do wydania zostały sprzedane w szesnastu krajach, a...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to