Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2012-01-20
2016-04-16
Jesteś pewny? Naprawdę? Gdzie ty widzisz te różnice, dla których warto to wszystko poświęcić? I ty siebie uważasz za Jasnego? Przestań! A niech cię wszyscy diabli!
Gdy "Nocny patrol" nieśmiało pokazywał nam, że nie wszytko jest czarno-białe, to "Dzienny patrol" rzuca nam tym w twarz. W bardzo nieprzyjemny sposób. Jest Jasność, i jest Ciemność, a między nimi jest szarość – ocean szarości.
Każdy konflikt rządzi się jakimiś prawami. Im groźniejsza broń w użyciu tym mocniejsze muszą być ograniczenia. Zazwyczaj to strach.
Równowaga to jednak nie tylko wymysł ludzi i Innych. Nie tylko oni dążą do niej na swoje ograniczone sposoby. Czasami równowaga dba o siebie sama. Czasami są ofiary.
Gdy zobaczyłem drugie nazwisko obok Łukjanienki, to miałem pewne obawy. Jakby nie patrzeć, to nie wróży zazwyczaj czegokolwiek dobrego. Chwała Zmrokowi, że tym razem jest inaczej. „Nocny patrol” był świetny, ale czegoś mu brakowało. Nie była to wada, po prostu brak. To coś pojawiło się wraz z Władimirem Wasiliewem. To przejmujące uczucia, które potrafią ścisnąć gardło. Tego brakowało pierwsze części – czegoś, co chwyta nie tylko za wyobraźnię, ale i za serce. Nie wiem jak autorzy podzielili się rolami przy tworzeniu tej książki – to nie jest ważne. Ważne, że wyszło im to genialnie.
„Nocny patrol” w całości pokazywał nam świat Innych z perspektywy Jasności. Teraz mamy okazję poznać świat z perspektywy Ciemności i szarości. Powiem Wam szczerze, że pierwsza opowieść naprawdę wywarła na mnie wrażenie. Długo zajęło mi otrząśnięcie się z jej wpływu – nie udało się do końca książki i zostało to jeszcze bardziej wzmocnione, bo finał dodatkowo poruszył coś we mnie i zostawił w takim stanie na długie godziny.
Cała pierwsza historia została opowiedziana z perspektywy młodej wiedźmy – Alicji, którą zdążyliśmy poznać w pierwszym tomie. Przyjemnie zobaczyć Inność bez smyczy, bez ograniczeń, bez sztucznego altruizmu, bez tych wszystkich śmieci i hipokryzji. Inność, która nie jest ani dobra, ani zła. Która jest dumna i sama o sobie stanowi.
A potem jest jeszcze ciekawiej – jest walka o równowagę i o wpływy, są intrygi i niejasne cele. A wszystko skąpane w uczuciach i emocjach. I jest jeszcze bardziej tragicznie.
Po co to wszystko? Co jest tego warte?
Bohaterowie „Dziennego patrolu”są wykreowani w taki sposób, że nie pozostaje nic innego jak z szacunkiem skłonić głowę autorom. Dawno miałem taką przyjemność z samego faktu pojawienia się postaci na kartach książki. Ich postawa, myśli, uczucia, dramaty. Łatwo wyobrazić sobie, że to realni ludzie, łatwo zrozumieć ich tragedie nawet w naszych kategoriach. Łatwo poddać się wpływowi uczuć.
Rzadki to przypadek w tego typu literaturze. Tym bardziej cenny. Alicja, Anton i Swieta, Igor, Zawulon – mógłbym wymieniać dalej, ale po co? Kto czytał „Nocny patrol” ten na pewno sięgnie i po „Dzienny”. A kto nie czytał, ten niech wie, że im dalej, tym lepiej. Naprawdę warto zapoznać się z cyklem Łukjanienki : )
http://slowami-po-sladach.blogspot.com/2012/01/dzienny-patrol-siergiej-ukjanienko.html
Jesteś pewny? Naprawdę? Gdzie ty widzisz te różnice, dla których warto to wszystko poświęcić? I ty siebie uważasz za Jasnego? Przestań! A niech cię wszyscy diabli!
Gdy "Nocny patrol" nieśmiało pokazywał nam, że nie wszytko jest czarno-białe, to "Dzienny patrol" rzuca nam tym w twarz. W bardzo nieprzyjemny sposób. Jest Jasność, i jest Ciemność, a między nimi jest szarość –...
2014-06-15
2012-02-07
Wyobraźcie sobie, że prawa fizyki rządzące naszym światem siedzą w pudełku niczym kot Schrödingera. Ich stan nie jest jednak zero-jedynkowy, proste „żywy-martwy”. Zastąpmy go czymś o wiele bardziej skomplikowanym, bo przecież tym jest. Przez długi czas prawa te, ukryte przed ludzkim wzrokiem, wprawiały wszystko w ruch i to nam wystarczało. Następnie ludzie tacy jak Newton i Einstein zaczęli do nich zaglądać i powiedzieli: „prawa te są takie, a nie inne”. Wyciągnęli z pudełka prawa jak prawo powszechnego ciążenia, ogólnej i szczególnej teorii względności, i wiele innych, a świat przyjął je, jako prawdziwe, inne odrzucając, jako z gruntu fałszywe. A co, gdyby to Arystoteles pierwszy zaglądnął do tego pudełka i wyciągnął coś zgoła innego – prawa formy i materii, żywiołów takich jak ge, pyr, hydor, aer?
Znacie zapewne takie osoby – wchodzą do pomieszczenia i rozmowy cichną; takie, które nie muszą nic mówić, by wzbudzić szacunek bądź strach; inne, które bez problemu zarażają nas swoim nastrojem (radością bądź smutkiem). Ich postawa, sposób mówienia, pewność siebie – to wszystko promieniuje z nich w prawie namacalny sposób wpływając na nas. A co, gdyby wyrzucić z poprzedniego zdania słowo „prawie”? Gdyby wpływali nie tylko na nas, ale i na otoczenie? Gdyby ich forma była na tyle potężna, by zmienić naszą formę i morfę, a w szczególnych przypadkach nawet sam keros świata? Gdyby lekarze nie tylko wiedzieli jak leczyć i co stosować, ale potrafili wpływać na pacjenta mocą swojej formy, narzucać jego morfie odpowiedni kształt pomagając mu zdrowieć? Gdyby teknitesi nie tyle potrafili coś zbudować/stworzyć/zrobić, co rzeczywiście wpływali na morfę rzeczy, na które nakierowany jest ich talent? Gdyby demiurgosi potrafili kreować całkiem nowe morfy (jak np. nowe zwierzęta bądź zwierzęce hybrydy), doprowadzać żywioły do prostszych morf lub zmieniać całkowicie stadia tych morf (kamień lżejszy od powietrza, powietrze poruszające się stale w jednym kierunku)? Gdyby istnieli kratistosi – królowie świata, których anthos odmieniałby keros całych krain gnąc go w swojej koronie niczym wosk, a w bliskości których normalni ludzie byliby w stanie jedynie paść na ziemię i czołgać się w pyle?
Jak wyglądałby nasz świat, u którego podstaw stałyby odmienne prawa fizyki?
Jeżeli chcecie wiedzieć, to zapraszam do lektury „Innych pieśni”.
Dukaj jest mistrzem i geniuszem. Wykreowany przez niego świat jest niesamowity, tajemniczy i inny, a zarazem tak podobny. Pomimo wszystko łatwo się w nim odnaleźć odkrywając jakieś punkty zaczepienia, nie pogubić się. Nazwy są inne, ale nie całkiem inne - często to tylko przekręcona litera lub jakaś forma greki. Nie jest to jednak zabieg czysto estetyczny, o nie – wszystko ma swój cel. Historia i historyczne postacie są inne, ale znowu Dukaj w jakiś tajemniczy sposób wydobywa z naszych umysłów odpowiednie skojarzenia pomagające ułożyć kreowany przez siebie przy użyciu obcych słów obraz w zgrabną i zrozumiałą całość. Miejsce akcji zlokalizować dużo łatwiej, ale ciągle trzeba wysilić się odrobinę. Mnie dawało to niesamowitą przyjemność – poznawać powoli całkiem nowy świat. To było jak prawdziwa przygoda – wyprawa w nieznane!
Czymże jednak byłby nawet najwspanialszy świat bez bohatera?
Hieronim Berbelek, a dokładniej esthlos Hieronim Berbelek - spotykamy go w momencie, w którym jego życie jedzie na jałowym biegu, zniszczone wydarzeniami przeszłości – wojną, w której brał udział. Próbuje nadać mu sens, odbudować swoją morfę, odzyskać siłę swojej formy. Udaje mu się żyć z dnia na dzień prawie od niechcenia zarabiając całkiem przyzwoite pieniądze na swojej małej kompanii handlowej. To jednak nie to, czego szuka, co może mu pomóc. Zagląda od czasu do czas na przyjęcia organizowane przez aristokrację i króla Vodenburga – wsiada wtedy do powozu cały czas mając w uszach namowy swojego wspólnika starającego się wypędzić go z marazmu, w który popadł. Choć nie jest tym, kim był kiedyś, jego forma ciągle jest formą aristokraty – kogoś, kto walczy, kto bierze to, co uznaje za sobie należne. Opędza się od perspektywy podróży powietrzną świnią do Aleksandrii, do której namawia go tenże sam wspólnik, w celu podpisania nowych umów handlowych. Wszystko to pył. Życie Hieronimia ciągle balansuje niebezpiecznie na krawędzi.
Co może mu pomóc? Czy będzie to spotkanie z niewidzianymi od lat dziećmi, które była żona (po wpadnięciu w nieliche kłopoty) odsyła pod jego opiekę? Czego chce od niego nastoletni Abel, którego głowa pełna jest wyobrażeń o ojcu powstałych pod wpływem wyczytanych w podręcznikach do historii relacji? Jak to spotkanie wpłynie na nich obu? Co może zrobić dla swojej nastoletniej córki Alitei? Kim jest i czego chce od niego tajemnicza esthle Amitace, którą Hieronim postanowił chcieć pożądać, narzucając sobie siłą woli odpowiednią formę pożądania?
Powoli bieg wydarzeń kieruje ich w stronę Aleksandrii leżącej w cieniu anthosu kratistosa Nabuchodonozora. Aleksandrii kryjącej wiele piękna i tajemnic, będącej bramą do serca Afryki kryjącej największą zagadkę świata – tygiel, w którym powstają pod stopą tajemniczej formy (a może jej braku) morfy tyleż piękne, co przerażające. Kryjącej punkt zwrotny w życiu Hieronima.
Dukaj nie tworzy historii łatwych w odbiorze. Niemniej wciągają one niesamowicie, tak, że nie sposób się oderwać. Pełne tajemnic, nowych słów i znaczeń, niesamowitych bohaterów i lądów, filozofii i teologii, fizyki niebędącej naszą fizyką, balansującej na granicy alkemii i nieznanego. „Inne pieśni” to rozbudowane dzieło, które bardzo trudno jednoznacznie zakwalifikować do jakiegokolwiek gatunku. W naturalny sobie sposób wymyka się prostym określeniom, bo jakże określić przy użyciu starych słów coś całkiem nowego?
Moim skromnym zdanie „Inne pieśni” to książka, którą każdy, kto nie szuka w szeroko pojętej fantastyce jedynie rozrywki, musi przeczytać. Powiem też, że to najlepsza książka Dukaja i zarazem jedna z najlepszych, jakie czytałem.
http://slowami-po-sladach.blogspot.com/2012/02/inne-piesni-jacek-dukaj.html
Wyobraźcie sobie, że prawa fizyki rządzące naszym światem siedzą w pudełku niczym kot Schrödingera. Ich stan nie jest jednak zero-jedynkowy, proste „żywy-martwy”. Zastąpmy go czymś o wiele bardziej skomplikowanym, bo przecież tym jest. Przez długi czas prawa te, ukryte przed ludzkim wzrokiem, wprawiały wszystko w ruch i to nam wystarczało. Następnie ludzie tacy jak Newton i...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-26
Przysłowia są mądrością narodów.
A może to nie przysłowia? Może to koty? Nie na darmo te szczwane bestie towarzyszą nam od zarania dziejów i nawet faraonowie je doceniali. Dopiero w średniowieczu naszym futrzastym milusińskim zaczęło wieś się gorzej - szczególnie czarnym wersjom, i ich właścicielkom.
Parafrazując: pokaż mi swojego kota, a powiem ci, kim jesteś.
Wiemy już, że przysłowia są fajne. A koty są fajne i bez naszej wiedzy, więc...
- "Let's combine!" - zakrzyknął Przemek Wechterowicz, a pani Anna tylko znacząco uniosła pędzel.
I tak oto powstała ta mała, lecz jakże urocza książeczka, która zagościła w tym roku pod moją choinką. Zaiste, dla kociarza mojego kalibru to wymarzony prezent. Mądra, śliczna i jakże prawdziwa. Bo czyż nie jest prawdą, że "jak sobie pościelisz, tak kot się wyśpi"*? Nie ma co walczyć z tymi pięknymi stworzeniami. Trzeba za to brać się za czytanie i przyswajanie oczywistych oczywistości podanych w tak lekkiej i przyjemnej formie.
Duża zasługa w tym i pani Anny Nowocińskiej-Kwiatkowskiej, która stanęła na wysokości zadania i zilustrowała każde z parafrazowanych przysłów zabawną i celną puentą.
Szczerze polecam ten tytuł na prezent tak dla siebie jak i dla kogoś. Jednak w przypadku kupowania dla kogoś solennie ostrzegam - kupcie od razu dwa egzemplarze, bo będzie Wam bardzo ciężko rozstać się z tą książeczką.
___________________________________________________________
*"Każdy kot ma dwa końce" - przysłowie czwarte.
Przysłowia są mądrością narodów.
A może to nie przysłowia? Może to koty? Nie na darmo te szczwane bestie towarzyszą nam od zarania dziejów i nawet faraonowie je doceniali. Dopiero w średniowieczu naszym futrzastym milusińskim zaczęło wieś się gorzej - szczególnie czarnym wersjom, i ich właścicielkom.
Parafrazując: pokaż mi swojego kota, a powiem ci, kim jesteś.
Wiemy już,...
„Przeczytaj” – to chyba jedyne słowo, którym powinno zachęcać do lektury tej książki. Musicie tylko wiedzieć, do kogo mówicie, ale po przeczytaniu tej książki powinniście umieć poznać inne osoby, które szczerze ją docenią.
Można jeszcze dodać „Nie spodziewaj się czegokolwiek, co do tej pory widziałeś/aś – ta książka łamie schematy”.
Zapraszam do lektury.
To było moje pierwsze spotkanie z Murakamim. Nie zaglądałem na tył okładki, nie czytałem oficjalnych recenzji. I cieszę się z tego niezmiernie. Nie na darmo na niespodziankę czeka się z zamkniętymi oczami. Po co psuć sobie przyjemności?
Tak samo jest z „Końcem świata” i z „Hard-boiled wonderland”. Dlaczego oddzielnie? A dlaczego nie? : ) Nie szukajmy klamry, znajdzie się sama. Zatopmy się w dziwny świat, i dziwną wizję świata. Śledźmy losy człowieka obdarzonego umiejętnością kodowania informacji i losy człowieka obdarzonego mocą czytania snów. Kto ich tym obdarzył? I co jest ważniejsze? A może… A może jednorożce istnieją naprawdę?
Odpowiedź gdzieś tam jest. I jest serce, dopóki go nie stracimy.
„Człowiek, który ma serce, niczego nie może stracić, gdziekolwiek by się znalazł.” *
Czy możemy stracić serce?
Czasami niektórych rzeczy nie jesteśmy w stanie zauważyć, bo za blisko stoimy. Nie da się poznać układu z jego wnętrza. Czasami trzeba coś stracić, by coś zrozumieć, wrócić po śladach.
Cała ta książka zdaje się jedynie pretekstem, niesamowitym pretekstem, by zmusić nas do myślenia. Przemyca w ubraniu abstrakcyjnej fabuły masę rzeczy. Nie skupiajcie się na tej fabule, ale idźcie po śladach zostawionych na śniegu.
„(...) Nie jest doskonałe – powiedziałem – ale zostawia po sobie ślad. Idąc tym śladem, mogę przejść jeszcze raz tą samą drogą. Jak po śladach zostawionych na śniegu.” *
Choć wiem, że próby te nigdy nie zakończą się pełnym sukcesem, to naprawdę spróbujcie zrozumieć swój cień.
Jednak nie wszystko to są abstrakcje zmuszające do myślenia. Obok nich, obok rzeczy, które tak naprawdę są przenośnią, Murakami przemyca całkiem zgrabną wizję świadomości, teorię Chińskiego Pokoju i wiecznego życia. I nie zdziwiłbym się, gdybym jeszcze jakieś rzeczy przegapił.
Książka napisana jest niesamowicie. Mało kto ma dar, by o czymś normalnym napisać w sposób oryginalny i niecodzienny, i obok codziennych rzeczy umieścić rzeczy niebywałe tak, że wpasowują się w normalność bez najmniejszego zgrzytu. To właśnie Murakami – niesamowity, mądry, oniryczny. To jego świat, niesamowity świat świadomości, od którego nie sposób się oderwać.
Dokładnie pamiętam jak dostałem tę książkę do przeczytania. Pamiętam spojrzenie. Pamiętam jak w podróży otworzyłem ją i nie byłem w stanie oderwać się od niej, ani oderwać ołówka od kartek. Mało jest książek, które potrafią w jakimkolwiek stopniu zatrzeć różnicę miedzy rzeczywistością a swoim światem. Ta książka to potrafi. Jak mało która wybiła mnie z rytmu.
„Sercem nie można się posługiwać (...). Serce wystarczy mieć. To tak jak z wiatrem. Wystarczy, że się go czuje.” *
Czym będziecie się kierować? Co chcecie mieć? Czy zdecydowalibyście tak samo?
Tak? Nie? A dlaczego?
Pomyślcie.
Przeczytajcie.
______________________________________________________________________
Cytaty oznaczone * pochodzą z "Koniec świata i hard-boiled wonderland"
„Przeczytaj” – to chyba jedyne słowo, którym powinno zachęcać do lektury tej książki. Musicie tylko wiedzieć, do kogo mówicie, ale po przeczytaniu tej książki powinniście umieć poznać inne osoby, które szczerze ją docenią.
Można jeszcze dodać „Nie spodziewaj się czegokolwiek, co do tej pory widziałeś/aś – ta książka łamie schematy”.
Zapraszam do lektury.
To było moje...
2013-09-29
2015-06-06
2016-11-13
2014-08-18
2016-04-02
Do bardziej skoordynowanego wyrażenia zdania na temat twórczości Baciagalupiego skłoniło mnie pytanie przyjaciółki: „czy ta książka jest fajna?” No i się zaczęło. Dokładnie, to zaczęło zgrzytać, bo nijak szło dopasować słowo „fajna” do książki tegoż autora. Ono tam po prostu nie pasowało. Tak samo jak nie pasuje do stada lwic obgryzających antylopę. Tak, to są piękne i majestatyczne zwierzęta, ale na pewno nie są „fajne”. Szczególnie nie byłby „fajne”, jakby obgryzały kości człowieka. Książka Baciagalupiego nie „obgryzał” kości ludzi – taka przenośnia byłaby krzywdząca. Ona tańczy na zgliszczach całych społeczeństw.
Z początku koncepcja „Nakręcanej Dziewczyny. Pompy numer 6” wydawała się karkołomna – kilka opowiadań i powieść. Po lekturze stwierdzam, że był to bardzo dobry zabieg. Opowiadania rzucają człowieka na głęboką wodę wyobraźni Baciagalupiego i przygotowują do odbioru „Nakręcanej dziewczyny”. Bez wcześniejszej lektury opowiadań ciężej byłby odnaleźć się w wizji wyniszczonego ekologicznymi katastrofami świata, rządzonego przez odmienne prawa i odmienne zachowania, ciągle balansującego na krawędzi zagłady. Opowiadania tworzą pewną bazę pozwalając nam spróbować różnych pomysłów autora i krystalizują spójną wizję świata przedstawionego w „Nakręcana dziewczyna” będącą zwieńczeniem tego, czemu dano początek w opowiadaniach.
Wizja świata i losy umieszczonych w nich ludzi są przerażające. Często sama wizja świata jest przerażająca, często to, co kryje się w ludzkich sercach. A wszystko jest wykreowane z taką mocą i wiarygodnością, że nie sposób przejść obok tego obojętnie. Z jednej strony człowiek jest przytłoczony, a z drugiej czuje się świadkiem czegoś niesamowitego. Tylko ludzi szkoda. Postacie, o których opowiada autor, to zazwyczaj osoby złamane przez okoliczności. W większości to ludzie relatywnie normalni, ale przy okazji tak różni od nas – ludzi wolnych głodu, prześladowań, opresyjnego i totalitarnego systemu władzy, stałego zagrożenia i strachu przed morderczymi chorobami. To całkiem inny poziom normy, ale wkraczając w świat Baciagalupiego odruchowo te normy przyjmujemy, niczym „nakręcanka”. Ciężko, bardzo ciężko przeciwstawić się temu w trakcie lektury. Oburzenie i niedowierzanie nadchodzi dopiero potem, gdy patrzymy na nasz świat, taki codzienny i taki bezpieczny.
Na początku napisałem, że słowo „fajna” do tej książki nie pasuje. Już pierwsze opowiadanie nie pozostawia złudzeń – nie ma na tyle dobrej pogody, by ta nie zbrzydła już po przeczytaniu kilku stron. Tu nie ma nadziei. Dominującym uczuciem jest jej brak, bo Baciagalupi postaciom i nam tej nadziei nie daje. Choć szansa na cud jest przecież zawsze. Nieważne jak znikoma.
Polecam Wam dzieło Baciagalupiego, szczerze i z całego serca, bo mało jest Literatury takiej klasy.
Do bardziej skoordynowanego wyrażenia zdania na temat twórczości Baciagalupiego skłoniło mnie pytanie przyjaciółki: „czy ta książka jest fajna?” No i się zaczęło. Dokładnie, to zaczęło zgrzytać, bo nijak szło dopasować słowo „fajna” do książki tegoż autora. Ono tam po prostu nie pasowało. Tak samo jak nie pasuje do stada lwic obgryzających antylopę. Tak, to są piękne i...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-01-19
2015-06-05
Nie chciałbym znaleźć się w takiej sytuacji, w jakiej znalazł się Kirył. A może i bym chciał? Chcielibyście po powrocie do domu zastać uchylone drzwi i usłyszeć, że ktoś obcy jest w środku? Pewnie, że nie. Kto chce mieć okradzioną chatę i jeszcze trafić na włamywacza, który nie wiadomo co może nam zrobić? Uwierzcie jednak, że to bardzo kusząca alternatywa w stosunku do tego, czego zwiastunem dla Kiryła były uchylne drzwi. To był koniec wszystkiego, bo nagle wszyscy go zapomnieli, nawet realność, ale … Nie powiem wam : )
„Brudnopis” ma masę dobrych stron, ale chyba największą z nich jest to, że jest nieprzewidywalny. Dla mnie, z perspektywy ostatniej strony, wszystkie elementy książki wydają się znane, jednak podczas czytania nie było rzeczy oczywistych. Gdy już wydaje się nam, że wiemy, o czym jest książka, to dostajemy porcję nowych informacji, po który w najlepszych wypadku mówimy sobie „no, blisko, w sumie się zgadza, ale…”. Tak, „ale”. Brudnopis zaskakuje praktycznie do ostatniej strony. I ten jego tytuł, który ciągle intryguje : )
Łukjanienko jest geniuszem narracji. Wspominałem to już przy okazji recenzji „Nocnego patrolu”, ale wspomnę i tutaj. W jego opisach jest nastrój, jest świat, który się czuje. Gdy Kirył otwierał okna, gdy rozmawiał z Kotią, gdy domyślał się prawdy, gdy idzie ulicą w deszczowy dzień – czułem, jakbym tam był.
I do tego sporo naprawdę fajnych myśli. Bardzo to w prozie Łukjanienki cenię – są okazję, by razem z autorem zastanowić się nad niektórymi sprawami, obrócić w myślach jakieś zdanie, podumać przez chwilę.
I dzięki Łukjanience jeszcze bardziej pokochałem narrację pierwszoosobową. Wszystko jest plastyczne, spójne, narracja jest dynamiczna, nie ma przestojów albo nudnych fragmentów. Dla mnie to jeden z autorów, którego słowa czyta mi się najprzyjemniej, bo mało jest książek, które mam ochotę przeczytać naraz, a po odłożeniu mam ochotę sięgnąć od razu po kolejny tom, albo w ogóle po kolejną książkę autora, byleby zostać w stworzonym jego narracją świecie.
I jedna z lepszych okładek, jakie widziałem - książki Łukjanienki naprawdę mają do nich szczęście, gdy są u nas wydawane.
A co w sumie dostajemy w „Brudnopisie”? Tajemnicę. A obok niej sporo niesamowitości, wytłumaczonych całkiem racjonalnie, ale nie do końca. Jest też intryga, jest i spisek. To nie jest fantasy, którym w pewnym momencie książka może się wydać. Tak naprawdę jednak nie wiemy, czym jest „Brudnopis” i jeżeli mam być szczery, to tylko podwyższa moją ocenę tej książki. Ona delikatnie wymyka się schematom, z których Łukjanienko czerpie garściami, bo czerpie umiejętnie, niczym Mistrz : )
„Brudnopis” jest dość nową powieścią Łukjanienki i to się czuje. Przynajmniej ja widzę delikatną różnicę w warsztacie na korzyść, w stosunku do starszych tytułów. Jak siadłem do lektury, to nie potrafiłem się oderwać. W pracy trudno było czytać wersję papierową, to podczytywałem pdf’a na telefonie : )
Szczerze polecam, choć zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy zachwycą się nią jak ja. Wydaje mi się, że klimat książki jest jednak bardziej hermetyczny od tego z „Nocnego patrolu”. Niemniej, czytajcie.
http://slowami-po-sladach.blogspot.com/2012/01/brudnopis-siergiej-ukjanienko.html
Nie chciałbym znaleźć się w takiej sytuacji, w jakiej znalazł się Kirył. A może i bym chciał? Chcielibyście po powrocie do domu zastać uchylone drzwi i usłyszeć, że ktoś obcy jest w środku? Pewnie, że nie. Kto chce mieć okradzioną chatę i jeszcze trafić na włamywacza, który nie wiadomo co może nam zrobić? Uwierzcie jednak, że to bardzo kusząca alternatywa w stosunku do...
więcej Pokaż mimo to