-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2013-12-26
2013-12-27
2013-08-10
2013-04-15
2013-04-21
2013-09-25
2013-09-27
2013-09-29
2013-09-24
2013-05-05
2013-10-05
Chyba mało kto, oprócz Harrison’a, potrafi napisać książkę, która zarazem jest tak fascynująca, jak i tak odstręczająca.
Spotkałem się z głosami, że pozycje wydawane w cyklu Uczta Wyobraźni powinny być piękne, cokolwiek by to nie znaczyło. Ja osobiście uważam, że powinny być wyrafinowane, zmuszać czytelnika do wysiłku intelektualnego. Roztaczać niesamowite wizje, rozpalać wyobraźnię. Piękne, to są baśnie.
Nie będę czarował, nowe pomysły wybitnie na mnie działają, niczym kocimiętka na kota : ) Jak autor wykaże się odpowiednią dozą wyobraźni, to jestem kupiony. A Harrison wykazał się doza wyobraźni, którą mógłby obdzielić kilku dodatkowych autorów, i jeszcze by mu zostało. Stworzony przez niego świat przyszłości jest niesamowity, wypełniony nieznanymi technologiami, wizjami ras, ludzi ,bitew kosmicznych, pradawnych artefaktów. I to działa na moją wyobraźnię. Bo jak nie pokochać książkę, w której poziom zaawansowania technologii osiągnął etap, w którym matematyka potrafi przybrać fizyczną postać i wpływać na otoczenie, gwałcąc przy okazji wszystkie napotkane prawa fizyki? No nie da się, a przynajmniej ja nie potrafię. Biała Kotka zawijająca kilkanaście wymiarów na raz ze swoją panią pilot sprzężoną z nią na poziomie molekularnym dokończyły dzieła tak dokumentnie, że kupiłem całą resztę książki nie bacząc na odpychające, szalone postacie, wulgarne opisy i chaos. A nad wszystkim, dosłownie wszystkim, bo połową wszechświata, wisi Trakt Kefahuchiego – ocean prawdopodobieństwa, w którym wszystko jest możliwe.
Historia nie należy do najprostszych, nikt nam tu nie tłumaczy czegokolwiek, a jak czegoś już się dowiemy, to przypomina to raczej trudną naukę. Przeskoki między czasem i miejscami akcji początkowo dają wrażenie połączonych bez sensu dwóch książek – historia lekko szalonej pani pilot z dalekiej przyszłości i historia szalonego fizyka mordującego kobiety w naszych czasach.
I to daje dodatkową satysfakcję, bo połączenie wszystkiego, co umieszczono w fabule, w jakąś całość przyczynowo-skutkową, i jeszcze zrozumienie, co za tym wszystkim stoi do najłatwiejszych zadań nie należy. Łatwo za to jest się zniechęcić przy tej książce, wkurzyć, zniesmaczyć i rzucić ją w kąt, albo przekartkować, by dobrnąć do totalnie niesatysfakcjonującego, bo niezrozumiałego finał. Postacie wybitnie w pozytywnym odbiorze książki nie pomagają, bo w tym, co robią, nie ma nic dobrego, szlachetnego, pięknego, a często i celowego. Tych postaci nie da się polubić, a o identyfikowaniu się z nimi lepiej w ogóle nie mówić.
Więc całkiem możliwe, że autor wcale nie miał większego planu w tym, co pisał, a to tylko ja dopowiadam sobie teorię do praktyki, którą było pisanie przez autora tego, co też mu tam w zmiętym alkoholem i tetrahydrokannabinylem mózgu się urodzi. Z drugiej strony całkiem prawdopodobne, że mamy do czynienia z geniuszem o nieograniczonej wyobraźni.
Jakby nie patrzeć, mój zachwyt jest stuprocentowo subiektywny i mało ma wspólnego z obiektywnym spojrzeniem na tę książkę.
- Tylko, czy to powinno mi przeszkadzać? – patrzy na oceny Zmierzchu. – Nieeeeee!
http://slowami-po-sladach.blogspot.com/2014/01/swiato-czyli-trudne-i-brudne-sci-fi.html
Chyba mało kto, oprócz Harrison’a, potrafi napisać książkę, która zarazem jest tak fascynująca, jak i tak odstręczająca.
Spotkałem się z głosami, że pozycje wydawane w cyklu Uczta Wyobraźni powinny być piękne, cokolwiek by to nie znaczyło. Ja osobiście uważam, że powinny być wyrafinowane, zmuszać czytelnika do wysiłku intelektualnego. Roztaczać niesamowite wizje, rozpalać...
2013-01-24
2013-01-24
Klika słów o cyklu, jako całości, jaki o light novel, przy okazji:
http://slowami-po-sladach.blogspot.com/2013/12/spice-wolf-czyli-to-co-najlepsze-w-ln.html
ps. to jest książka, nie mylić z mangą!
Klika słów o cyklu, jako całości, jaki o light novel, przy okazji:
http://slowami-po-sladach.blogspot.com/2013/12/spice-wolf-czyli-to-co-najlepsze-w-ln.html
ps. to jest książka, nie mylić z mangą!
2013-01-27
2013-01-27
2013-01-27
2013-02-16
2013-02-23
2013-03-03
Łatwo boczyć się na oczekiwania, gdy wchodzą nam w paradę. No i tylko boczenie pozostaje, bo nic z tym fantem zrobić się nie da. Gdy brałem w łapki „Ziarna Ziemi” spodziewałem się sci-fi napisanego z rozmachem. Nie zawiodłem się, bo rozmachu historii odmówić nie można. Jednakże po przeczytaniu pierwszych rozdziałów spodziewałem się czegoś więcej, spodziewałem się udanego połączenia „Hyperionu” z „Gwiezdnym Przypływem”. Tu pojawił się problem.
Historia zaczyna się kapitalnie: pierwszy kontakt, wyniszczająca wojna, ucieczka statków-ziaren i rozwój oddalonych od Ziemi kolonii, wykaraskanie się Ziemi z konfliktu dzięki pomocy z zewnątrz i wpasowanie się w międzygwiezdne społeczeństwo, a potem odkrycie jednej z zaginionych kolonii współdziałającej ze starożytną, zacofaną obecnie rasą. Gwiezdne konflikty, polityka, starcia ras i ideologii. A w tle tego pradawny konflikt między życiem organicznym i maszynowym. Byłem w niebo wzięty, bo naprawdę wszystko wskazywało, że będziemy mieć do czynienia z międzygwiezdnym społeczeństwem na miarę uniwersum z Gwiezdnego Przypływu przyprawionym o konflikt jak z Hyperionu. Dobrze było, naprawdę, a potem wzięło i się sfilcowało. Dlaczego? Bo dotarliśmy do szczegółu.
Szczegół niestety w tej powieści leży. Im dalej w wątki, plany, konstrukcję fabuły, tym więcej umowności, dziur logicznych i naiwności. Gwiezdne społeczeństwo po wstępnym zarysowaniu pozostaje w takim stanie do końca, taka sama sytuacja spotyka rasy oraz zarys sytuacji politycznej. Akcja skupia się poszczególnych bohaterach i kłopotach, w które się uwikłali. A kłopoty to intrygi szyte naprawdę grubą dratwą, gdy pod ręką ma się zaawansowane nanonici. Dodatkowo mamy tu do czynienia nie tyle z miszmaszem gatunkowym, który w pewnym stężeniu występuje, co z miszmaszem punktów ukazania akcji, która skacze w różne miejsca. To, moim zdaniem, nie bardzo autorowi wyszło, bo zbytnio zaburza tempo i wybija z rytmu, do tego stopnia, że przygód niektórych bohaterów najnormalniej nie chciało mi się czytać, a na pobieżnym kartkowaniu ich rozdziałów nic nie traciłem (co za dobrze o książce nie świadczy). A sami bohaterowie byli nieskomplikowani, by nie powiedzieć prości, i niestety nie udało mi się zbytnio przejąć ich losami. Bardziej interesowała mnie sytuacja ogólna, ale ona była przyćmiewana losami bohaterów, co tylko potęgowało moją irytację.
Tym oto sposobem z początkowego zachwytu lektura „Ziaren Ziemi” zamieniła się w brnięcie do końca, by zobaczyć w jakim momencie autor urwie nam akcję każąc czekać na kolejny tom. Szczerze, to nie wiem, czy po ten kolejny tom sięgnę.
Łatwo boczyć się na oczekiwania, gdy wchodzą nam w paradę. No i tylko boczenie pozostaje, bo nic z tym fantem zrobić się nie da. Gdy brałem w łapki „Ziarna Ziemi” spodziewałem się sci-fi napisanego z rozmachem. Nie zawiodłem się, bo rozmachu historii odmówić nie można. Jednakże po przeczytaniu pierwszych rozdziałów spodziewałem się czegoś więcej, spodziewałem się udanego...
więcej Pokaż mimo to