-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2014-08-17
Możemy być uwięzieni, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Żyć w usłyszanych niegdyś słowach, powtarzając je raz po raz, słysząc nieprzerwanie w umyśle. Mogą to być dobre słowa ukochanej osoby, ale też zdania pełne nienawiści, bólu. A my nie wiedząc, że utknęliśmy, wciąż rozkładamy je na czynniki pierwsze, zastanawiamy się kim wtedy byliśmy, by coś takie usłyszeć, powiedzieć, analizujemy tembr głosu, jakim zostały wypowiedziane. Ale są również gorsze więzienia od słów. Możemy utknąć we wspomnieniach cudownych chwil, które nie wrócą, zatrzymać się w nich i żyć nimi, oddychać ich powietrzem. Uwięzieni nie możemy egzystować właściwie w tej chwili, teraz, tutaj. Zakuci łańcuchami do czegoś, co zniknęło, co się nie powtórzy, co nas porwało, powoli umieramy ze smutnym uśmiechem na ustach. Umieramy, nie wiedząc o tym, a ludzie naokoło obserwują, jak trupie już oczy cienia człowieka, nieruchomo wpatrzone w przeszłość, tęsknią do niej, nie szukając drogi wyjścia.
"Są więzienia gorsze od słów"
Ojciec Daniela, człowiek uwięziony w przeszłości, w której jego ukochana żona jeszcze oddychała, zaprowadza syna na Cmentarz Zapomnianych Książek i każe wybrać mu jedną, którą zaadoptuje, którą będzie się opiekował do końca swych dni. Młody Daniel wybiera dzieło Caraxa - Cień wiatru. Zakochuje się w mrocznej historii i jego fascynację wzbudza autor pełnych bólu słów. Nastoletni już Daniel poświęca się zagadce, jaką okazuje się życie Juliana Caraxa, w międzyczasie dając się ponieść pierwszym namiętnością, nienawiścią, poczuciom win.
Sięgając po "Cień wiatru" nie wiedziałam, czego się spodziewać. Niemniej w wielu recenzjach czytałam o geniuszu pana Carlosa i chciałam poczuć go na własnej skórze. Zawiodłam się, niestety. I bądźcie pewni, że "genialne" to nie słowo, które pojawi się w dalszej recenzji, gdy będę relacjonować wykonanie oraz moje odczucia względem powieści.
"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie."
Początek, a mianowicie pierwsze rozdziały, zaczynały się dość obiecująco - Cmentarz Zapomnianych Książek, adopcja jednej powieści, historia okryta tajemnicą, pasja z jaką bohaterowie mówili o książkach; gdyby dobrze to pociągnąć powstałaby naprawdę niesamowita historia. Jednak po dobrym początku, pisarz zaczął niszczyć potencjał powieści, pisząc rozwlekające rozdziały, które nużyły i budziły chęć odłożenia książki na bok. Przez co najmniej połowę historii, parłam do przodu jak mucha w smole - ociężale i mozolnie. Nie ciekawiło mnie, co wydarzy się dalej, co rusz przecierałam oczy z pragnieniem, aby dzieło hiszpańskiego pisarza dobiegło końca, albo chociaż zmieniło obrót wydarzeń na bardziej interesujący.
Moje modły zostały wysłuchane dopiero sto pięćdziesiąt stron przed końcem opowieści o Danielu i Julianie. Rozwiązywanie zagadki, która wcześniej ani trochę mnie nie ciekawiła, wciągnęło mnie na tyle, że straciłam rachubę czasu i zachłannie pochłaniałam strony, snując nawet własne przypuszczenia. Gdy wszystko zaczęło układać się w logiczną całość, obudził się we mnie nawet podziw względem wyobraźni i pomysłu autora, aczkolwiek nie mogę powiedzieć, iż jedna czwarta powieści, która okazała się naprawdę dobra, zrekompensowała męczące i nużące strony, mające wcześniej miejsce.
"Przeznaczenie zazwyczaj czeka tuż za rogiem. Jakby było kieszonkowcem, dziwką albo sprzedawcą lodów na loterię: to jego najczęstsze wcielenia. Do drzwi naszego domu nigdy nie zapuka. Trzeba za nim ruszyć."
W przeciwieństwie do wielu osób ja nie poczułam magii Barcelony, jej klimatu, tych wszystkich namiętności, oszustw i morderstw. Nie trafiło to do mnie, niestety. Nie wiem, czy zależy to od stylu autora, który swą złożonością nie znalazł ze mną więzi, czy po prostu czytałam tę powieść w złym momencie mojego życia, albo po prostu - to nie moja bajka. Nie wiem, ale żałuję, chciałabym dać się porwać tej fabule, poczuć to, o czym tak wiele czytałam w recenzjach. Nie było mi to dane jednak.
Co do postaci - tutaj sprawa wygląda znacznie lepiej. Poza Danielem. Gdyż ten młodzieniec swoim tchórzostwem, nieśmiałością i udawaną odwagą, częstymi łzami, którego pochodzenia sam nie rozumiał, nie zdobył mojej sympatii. Co innego Fermin - przyjaciel głównego bohatera, dawny bezdomny, mający za sobą bolesną i smutną przeszłość. Swoją lekkością, żartem, wygadaniem i mądrościami życiowymi, potrafił rozbawić czytelnika i nadać książce odrobinę ciekawości, której ona zdecydowanie potrzebowała. Fumero, ojciec Daniela, Klara, Barceló, Nuria oraz diabeł to dobrze nakreślone, żywe postacie, którzy ciekawią czytelnika swoją duszą.
"Czas, im bardziej jest pusty, tym szybciej płynie."
"Cień wiatru" to dobra, aczkolwiek zdecydowanie niegenialna powieść, o której słyszy się wiele dobrego. Mnie ona nie porwała i nie nazwę jej "geniuszem", jak niektórzy z mojego otoczenia zwykli nazywać. Wątpię również, czy sięgnę po kontynuację. Zakończę chyba przygodę z Zafónem na jednej jego książce, mając wystarczająco dobre wspomnienia. Ale kto wie, może pewnego dnia, klimat Barcelony uderzy mnie z większym impetem i dojrzę niesamowitość tej powieści, o której piszą?
"Niewiele rzeczy tak bardzo oszukuje jak wspomnienia."
Możemy być uwięzieni, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Żyć w usłyszanych niegdyś słowach, powtarzając je raz po raz, słysząc nieprzerwanie w umyśle. Mogą to być dobre słowa ukochanej osoby, ale też zdania pełne nienawiści, bólu. A my nie wiedząc, że utknęliśmy, wciąż rozkładamy je na czynniki pierwsze, zastanawiamy się kim wtedy byliśmy, by coś takie usłyszeć,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego w każdym państwie jest ktoś, kto rządzi, dowodzi, dokonuje najważniejsze przedsięwzięcia, które w ogromnej mierze decydują o losach społeczeństwa? Jedna osoba, prezydent, król, kanclerz, dowodzi całym państwem, prowadzi ludzi, wprowadza nowe zasady. Społeczeństwo potrzebuje przywódcy, jednej persony, która po przemyśleniu podejmie stanowcze i właściwe decyzje. Gdyby zabrakło samca alfa, świat ogarnęłoby zniszczenie i chaos, ludzie, nie kierując się żadnymi prawami i słowami, wyczynialiby, co im się żywnie podoba, prowadząc do zagłady. Bez przywódców, jednej, stanowczej decyzji i praw wszyscy bylibyśmy zagubieni. Zahamowania moralne i religijne prędzej czy później przestałyby odgrywać jakiekolwiek znaczenie.
"Trzeba zachować poczucie humoru, kiedy świat nagle zdaje się bardzo dziwnym miejscem."
Dzień, jak co dzień. Kolejny poranek, kolejne przesiadywanie w ławce na nudnej lekcji historii, kolejne żarty Quinna, kolejne ziewnięcie Sama. Wtem jedno wydarzenie nieodwracalnie zmienia życie wszystkich dzieci w Perdido Beach i okolic. Bo podczas opowiadania o wojnie secesyjnej pan Trentlake znika. Bez żadnego dźwięku, dymu, rozbłysku, bez najmniejszej sztuczki. Po prostu w jednej sekundzie stoi pod tablicą, a w drugiej nie ma po nim śladu. Jednak nie tylko nauczyciel historii zniknął, wszyscy powyżej piętnastego roku życia wyparowali. Sam i jego przyjaciele nie rozumieją, co się dzieje, jak do tego doszło, co właśnie zaszło. Miliony pytań tłucze się w głowach nastolatków, gdy przechadzają się ulicami miasteczka wśród okrzyków przerażenia i dźwięków zawodzeń najmłodszych. Od teraz muszą radzić sobie sami. Bez mądrych dorosłych. Chaos i śmierć wkradają się do nowego świata. I nie chodzi tylko o to, aby przetrwać, rzecz w tym, aby dowiedzieć się, jak przywrócić starą rzeczywistość nim nadejdą piętnaste urodziny - bo po nich się znika. Nie wiadomo dokąd ani dlaczego. Na dodatek dziwne mutacje uskrzydlające grzechotniki w pewnym sensie dotyczą również ludzi... Nadszedł ETAP.
Seria Michaela Granta to zbiór książek, o której większość z Was na pewno słyszała. Wiele razy napotkałam się na jej recenzje, ale szczerze mówiąc nigdy nie ciągnęło mnie do przygód dzieciaków w świecie bez dorosłych. Skąd więc ta zmiana? Otóż stąd, iż zakochany w przygodach Sama kumpel namawiał mnie do przeczytania. Uległam i... czyżbym żałowała?
Pomysł pana Granta jest co najmniej oryginalny i ciekawy. Jego wizja świata bez dorosłych, świata, w którym rządzą czternastolatkowie była bardzo dobrze wykreowana oraz wciągająca. Jednak wyczułam niej coś specyficznego. Historia zdecydowanie nie należy do najłatwiejszych; wiele poważnych spraw zwaliło się na barki młodych, a co za tym idzie, pisarz musiał je wszystkie zebrać do kupy i po kolei porządkować, przez co sporą część książki zajmuje orientowanie się ze wszystkim i układanie planu działania. Także pomysł amerykańskiego pisarza okazał się naprawdę świetny, jednak po czasie. Na początku bardzo ciężko było 'wpić' mi się w fabułę. Pierwsze rozdziały czytałam z wielką rezerwą, sądząc, że autorowi nie uda stworzyć niczego, co ma ręce i nogi, bo wybrał niezwykle trudny temat. Dzieci rządzące światem? Same radzące sobie z aspektami, z którymi niekiedy problem mają nawet dorośli? Nie widziałam przyszłości w dobrych kolorach, a jednak - im dalej w las, tym lepiej! Po mniej więcej połowie pozycji brutalność nowego świata, tajemnice i przygody Sama wciągnęły mnie bez reszty.
Zwroty akcji, momenty przyśpieszające dech w piersiach, opisy budzące grozę i (nie ukrywając) obrzydzenie, to coś, co miało miejsce w ETAP-ie. Zdarzenia budujące napięcie i potęgujące liczne pytania okazały się idealnie obsadzone w fabule - doskonale zatrzymywały czytelnika przy kartkach papieru, zmuszając go do 'kolejnego rozdziału'. Wplecenie w historię różnych mutacji i mocy niektórych dzieci to zdecydowanie coś, czego się nie spodziewałam. Zostałam mile zaskoczona i niezwykle zaciekawiona. Ponadto świetną decyzją była trzecioosobowa narracja; dzięki niej widzieliśmy nowy świat z wielu perspektyw i nie tylko mogliśmy wysunąć słuszne wnioski, to na dodatek zapewniło to pewną jasność. Gdyby narratorem okazał się jedynie Sam powstałego chaosu i namieszania sam Michael Grant by nie rozwiązał.
Bohaterowie to zdecydowanie jeden z największych atutów pierwszego tomu Gone. Wydawali się realni -dzięki ich złożonym odczuciom, charakterom, nie mogłam nazwać ich papierowymi postaciami. Quinn to chłopak, który w poukładanym świecie odzwierciedla się lekkością i poczuciem humoru, natomiast w uniwersum bez dorosłych przez wszechogarniające uczucie zagubienia zdradza oraz ucieka. Astrid dzięki swojemu nieprzeciętnemu geniuszowi, utrzymuje zdrowy rozsądek i właśnie nim się kieruje, jednak gdy chodzi o strach oraz ból, połykając wstyd, nie ukrywa, że nie należy do najodważniejszych. Caine i Diana to również postacie złożone i godne uwagi. Ich analityczne i niemoralne podejście do sprawy intryguje. Bardzo ciekawił mnie mały Pete, a sporą dozę sympatii poczułam do Komputerowego Jacka. Jedyna osoba, która budziła moje wątpliwości, to Sam... Czternastolatek, którego wprost nie da się nie lubić: inteligentny, ale bez przesady, zabawny, ale nie infantylny, dojrzały, ale nie wywyższający się. Jego długie, pokrzepiające monologi przywódcze i tworzone ni stąd ni zowąd plany w chwili stresu wydawały się naciągane i niestety sztuczne. Wszystkie postacie były genialne, lecz (masz ci los!) główna, najważniejsza, okazała się wyidealizowana pod pewnymi względami.
"Faza pierwsza: niepokój" to ciekawa oraz godna uwagi pozycja, rozpoczynająca serię Gone o wciągającej i niekiedy wstrząsającej tematyce. Choć wgryzienie się w przygody Sama i przyjaciół zajęło mi niemal połowę książki, uważam, że było warto. Michael Grant porusza istotne tematy i daje wiarę w dzieci, pokazuje, że gdy trzeba, w gruncie rzeczy one wiedzą, co robić. Polecam, bo po skończeniu Fazy pierwszej naszła mnie ogromna ochota na drugą część. Czy to nie jest wystarczająca rekomendacja?
"Ale gniew to strach, skierowany na zewnątrz. Gniew jest łatwy."
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego w każdym państwie jest ktoś, kto rządzi, dowodzi, dokonuje najważniejsze przedsięwzięcia, które w ogromnej mierze decydują o losach społeczeństwa? Jedna osoba, prezydent, król, kanclerz, dowodzi całym państwem, prowadzi ludzi, wprowadza nowe zasady. Społeczeństwo potrzebuje przywódcy, jednej persony, która po przemyśleniu podejmie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czasami bywa tak, że inni nie tolerują tego, jacy jesteśmy. Nie podoba im się nasze zachowanie, chcą coś w nas zmienić, wyrzucić pewną cechę, odmienić nasze podejście, sprawić, abyśmy stali się tacy, jak oni chcą. Teraz kwestią jest to, czy wierzymy, że ludzie się zmieniają. Ja sądzę, że nie. Każdemu z nas przypisana jest dana cecha i czy chcemy czy nie, ona pozostanie z nami na zawsze. Możemy nauczyć się z nią walczyć, chować ją, ale nic i nikt nie usunie jej na dobre. Nie można zmienić naszych genów - choćbyśmy nie wiem, jak pragnęli, nie zmienimy koloru swoich oczu, nie zmienimy swojego wzrostu, możemy jedynie to maskować. Podobnie jest z charakterem, i choć niektórzy sądzą, że kształtujemy go dojrzewając, ja uważam, że jedynie go poznajemy, dowiadujemy się o sobie więcej. Więc po co walczyć o zmianę? Na pewne sprawy nie mamy wpływu. Po prostu.
"Człowiek powinien się bać innych, a nie samego siebie."
Frakcje zniknęły. Już nikt nie przynależy do określonej grupy społeczeństwa, nikt nie jest odważy, bezinteresowny, inteligentny, uczciwy czy życzliwy. Wszyscy są każdym po trochu. O to walczyła Tris - o świat bez frakcji. Ale czy teraz jest lepiej? Jeanine umarła i rządy przejęła matka Tobiasa - Evelyn. Tylko czym różnią się obie, pragnące władzy i terroru kobiety? Jedynie imieniem. Ludzie wciąż są pod panowaniem rygorystycznej tyranki, tylko tym razem nie muszą ubierać się w jeden, określony kolor...
"Niezgodna" oczarowała mnie na tyle, że przeczytałam ją w jeden dzień. Historia Tris zawładnęła mną całkowicie, dlatego bez zwłoki sięgnęłam po "Zbuntowaną", która lekko rozczarowała mnie swoim chaosem. Miałam nadzieję, że "Wierna" dorówna poziomem pierwszej części trylogii, liczyłam na świetne zwieńczenie historii. Czy przypadkiem się nie przeliczyłam?
"Uważam, że gdy ktoś wyrządza ci krzywdę, obie strony odczuwają ciężar wyrządzonego zła - obie strony cierpią. Przebaczenie oznacza więc wzięcie całego tego ciężaru na siebie."
Tym razem chaos nie znalazł tutaj miejsca - niespodziewane zwroty akcji, rozdziały przyśpieszające bicie serca oraz rozdzierające piersi strzały okazały się bardzo dobrze wplecione w fabułę, były na właściwym miejscu i we właściwym czasie. Większą część "Wiernej" zajmowało kalkulowanie, obmyślanie planu, strategii, aby uratować nowy świat, więc każde zapierające dech wydarzenie przyjmowane było z ogromną radością i błyskiem w oczach. Uwalniały one bowiem umysły czytelnika oraz bohaterów od ciągłego myślenia i zadawania sobie pytań "co zrobić?". Dodam jeszcze, że skoro w książce jest tyle kalkulacji czytelnik musi ze stu procentowym skupieniem zaczytywać się w historii, bo łatwo można się w niej zgubić - wiem z własnego doświadczenia; chwila nieuwagi i już nie kojarzę, co się dzieje i czeka mnie powrót do minionej strony.
Przez poprzednie dwie części trylogii pani Roth narratorką była jedynie Tris; natomiast w "Wiernej" mogliśmy poznać bliżej Cztery. I jestem z tego powodu bardzo zadowolona - od początku intrygowała mnie ta postać, a dzięki czytaniu o wydarzeniach widzianymi jego oczami, dowiedziałam się o nim rzeczy, które, odważę się stwierdzić, nawet zszokowały. Ale co najważniejsze ujrzałam w nim prawdziwego człowieka, zrozumiałam jak wiele ukrywał i jak mało pokazywał ludziom naokoło. Rozdziały, które on prowadził były prawdziwą ucztą dla czytelniczego podniebienia.
"I choć nikt mnie tego nie uczył, wiem, że na tym polega miłość. Jeśli jest prawdziwa, sprawia, że człowiek staje się kimś więcej niż był, kimś więcej niż wierzył, że może być."
Pomysł pani Veroniki z czystym sumieniem mogę nazwać ciekawym, ale jego pociągnięcie w "Wiernej" bardzo mnie zaskoczyło; jednak niekoniecznie w pozytywnym sensie. Niektóre momenty wydawały mi się wręcz absurdalne, żeby nie powiedzieć naciągane. Sądziłam, iż Roth wymyśli coś o niebo lepszego i pociągnie tę historię z większym pazurem - choć po chwili zastanowienia sądzę, że pazur był; w kwestii zabijania. Pisarka bawiła się życiem swoich bohaterów z morderczym uśmieszkiem na ustach. Nie bała się niszczyć egzystencji swoich postaci, utrudniać im i sprawiać ból.
Podobało mi się to, iż "Wierna" opowiada o przebaczeniu najbliższym. To kwestia, która w życiu każdego z nas się pojawia i zdecydowanie nie można jej zakwalifikować do najłatwiejszych. Poza tym autorka pisała wiele o poświęceniu, dokonaniu wyborów, stracie, radzeniu sobie ze strachem, wierze w swoje możliwości, zmianie i walce o uczucia. Pomiędzy wymyślonym uniwersum Roth znajdowały się sprawy aktualne, mające miejsce dziś w naszym życiu.
"To nasza zdolność poznawania samych siebie i otaczającego nas świata czyni nas ludźmi."
"Wierna" to zdecydowanie nie jest najlepsza część trylogii, jej zwieńczenie pozostawia wiele do życzenia. Jednak nie mogę powiedzieć, że jestem całkowicie rozczarowana, jedynie spodziewałam się czegoś innego, a to co dostałam było inne - niekoniecznie gorsze. Mam wrażenie, że najlepszą częścią z całej trylogii okazała się "Niezgodna", najmilej ją wspominam, dwie kolejne części czytało się przyjemnie, ale bez tego ognia i zapału co pierwszą. Nie zaliczę trylogii pani Veroniki Roth do najulubieńszych, a ciekawych dystopii. Polecam zapoznanie się z historią Tris, gdyż zdecydowanie coś z sobą niesie.
"Zastanawiam się, czy lęki naprawdę znikają, czy tylko tracą nad nami władzę."
Czasami bywa tak, że inni nie tolerują tego, jacy jesteśmy. Nie podoba im się nasze zachowanie, chcą coś w nas zmienić, wyrzucić pewną cechę, odmienić nasze podejście, sprawić, abyśmy stali się tacy, jak oni chcą. Teraz kwestią jest to, czy wierzymy, że ludzie się zmieniają. Ja sądzę, że nie. Każdemu z nas przypisana jest dana cecha i czy chcemy czy nie, ona pozostanie z...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-17
Wychodząc na ulicę w środku nocy boimy się, iż zostaniemy napadnięci, czujemy niebezpieczeństwo, każde obce spojrzenie spod kaptura, jest niczym smagnięcie bicza na gołych plecach. Każdy głośniejszy dźwięk, jakikolwiek, łamanej gałęzi, krakania ptaka, czyichś głosów za rogiem, pobudza nasze serce do szybszego pompowania krwi. Boimy się tego, co czai się za rogiem, tego, kto tam może się ukrywać, obserwując nas. Paradoks polega na tym, że być może nie powinniśmy się bać drugiego człowieka, tylko siebie, bo równie dobrze to my moglibyśmy czyhać w ciemnym kącie na swoją ofiarę. W każdym z nas ukrywa się demon, najczarniejsza z bestii, czekająca na uwolnienie, a gdy ono już nastąpi nie dowiesz się, nie poczujesz tego, bo to wciąż będziesz Ty. Przekonany, że robisz wszystko w dobrej wierze, że Twoje myśli i priorytety są prawidłowe będziesz postępował tak, jak chcesz, nie zdając sobie sprawy, że stałeś się diabłem, przed którymi uciekałeś nocą, ciemnymi uliczkami.
"Ludzie są bezbronni"
Do małego miasteczka, w którym żyją najzwyczajniejsi ludzie pod słońcem, przyjeżdżają dwie nowe dziewczynki. Megan i Susan, które straciły rodziców w wypadku samochodowym, zamieszkały z daleką ciotką Ruth Chandler i jej synami. David, który przyjaźni się z rodziną Chandlerów poznaje również nowo przybyłe. Dla zwykłego obserwatora, przyglądającego się z oddali w domu Ruth nie dzieje się nic nienormalnego, lecz ktoś, kto obserwuje to z bliska, kto w tym uczestniczy, znajduje się w samym środku piekła, wśród diabłów i ofiar. David jest tak blisko, że macki piekielnego ognia zwęglają jego koszulkę....
Jack Ketchum to amerykański pisarz powieści grozy, który "Dziewczynę z sąsiedztwa" napisał w 1989 roku będąc przerażonym i wkurzonym na ludzi pokroju Teda Bundy (seryjny morderca nastolatek) czy Gray'a Tisonsa (morderca). Dlaczego sięgnęłam po tę "Dziewczynę..."? Właściwie nigdy mnie do niej nie ciągnęło, nie planowałam jej czytać, ale zachęcona niebywale przerażoną Emcią, która podczas czytania tejże powieści wypisywała mi zwroty typu "madafaka", nie mogłam jej sobie odmówić.
Właśnie tutaj, w tym miejscu jest czas na to, bym napisała, że pan Jack idealnie stworzył klimat w książce, że każdym rozdziałem budził w czytelniku niepokój i poczucie grozy tym, co się ma dziać, co wkrótce się wydarzy. Nadszedł akapit, w którym powinnam opisać jak pisarz fenomenalnie operuje emocjami, nie tylko naszymi, ale i Davida, który jest pierwszoosobowym narratorem. A skoro już napomknęłam o Davidzie powinnam dodać, jak niesamowitą więź z nim czujemy, jak odczuwamy jego emocje, jak doskonale go rozumiemy, jak bardzo się z nim utożsamiamy, a mówiąc o Davym powinnam również opowiedzieć o genialnie, tak, genialnie wykreowanych bohaterach, którzy są więcej niż żywi, którzy mają najprawdziwszą, wyjętą prosto z czyjegoś ciała duszę. Jednak to byłyby jedynie suche fakty, zimne kalkulacje dotyczące "Dziewczyny sąsiedztwa". Sądzę, że nie na taką recenzję zasługuje ta pozycja, to byłoby jej bezczeszczeniem. Ponieważ wszystko to, o czym pisze Ketchum działo się naprawdę. Dziewczynka taka jak Meg naprawdę była torturowana, wiązana, bita, podpalana i zmuszana do miliona obrzydliwości. Bo gdzieś na świecie, kilkadziesiąt lat temu ta historia się wydarzyła i nikt, absolutnie nikt nie powinien podawać jej recenzji. Dlatego i ja tego nie zrobię. Nie ocenię tej powieści, nie napiszę jej opinii tak, jak zwykłam pisać. Powiem Wam jedynie, że jest to poważna, mocna, przerażająca, pełna prawdy książka. Nie, nie książka. To jest świadectwo piekła na Ziemi, świadectwo jacy są ludzie. Jacy my jesteśmy, jacy moglibyśmy być. Bo Ruth, kobieta, która torturowała czternastoletnią Meggy, była zwykłym człowiekiem, takim jak ja czy Ty. Pewne wydarzenia ją zmieniły i stała się bestią, najprawdziwszą bestią. "Dziewczyna z sąsiedztwa" to dowód na to, kim moglibyśmy się stać, do czego zdolni są ludzie, jak trudne, bolesne i chore potrafi być życie. Pan Jack nie napisał książki, nie opisał pewnej historii, on uwiecznił na kartkach papieru piekło, które zrozumie tylko dojrzały czytelnik, ktoś, kto zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Ja zdałam sobie całkowicie sprawę z tego, co czytam, gdy zrozumiałam, że cała historia wydarzyła się naprawdę, że każdy szczegół, każda najmniejsza tortura miała miejsce w XX wieku za oceanem. Równie dobrze to ja mogłabym być torturowaną Meggy. Jednak równie dobrze mogłam być Ruth, potworem siejącym zniszczenie, śmierć, ból, łzy.
"Dziewczyna z sąsiedztwa" to pozycja, której nie można napisać recenzji, to nie jest również książka, która powinna znaleźć się obowiązkowo na każdej półce. Historia Megan i Susan opowiada o piekle, które jedynie dojrzali ludzie powinni poznać, bo inna grupa społeczeństwa nie zrozumie ogromu tragedii, mającej miejsce nie tak dawno temu. Nie polecam, ani nie odradzam. Przestrzegam jedynie, że to bardzo brutalna i szczera powieść, która mimo wszystko jest wciąż delikatniejsza niż prawdziwe zdarzenia z 1965 roku.
"Ona wie, że ból to nie tylko kwestia skargi jej własnego, przerażonego ciała w zetknięciu z inwazją intruza. Ból może działa od zewnątrz. Mam na myśli to, że czasem to, co widzisz, jest bólem. Bólem w najokrutniejszej, najczystszej formie. Bez lekarstw, snu czy nawet szoku lub śpiączki, które mogłyby cię otumanić. Widzisz go i przyjmujesz. A potem sam się nim stajesz. Jesteś żywicielem długiej, białek glisty, która gryzie, pożera wszystko i rośnie, wypełniając twe trzewia. W końcu, pewnego ranka budzisz się, kaszlesz, a głowa tego potwora wystaje z twoich ust niczym drugi język."
Wychodząc na ulicę w środku nocy boimy się, iż zostaniemy napadnięci, czujemy niebezpieczeństwo, każde obce spojrzenie spod kaptura, jest niczym smagnięcie bicza na gołych plecach. Każdy głośniejszy dźwięk, jakikolwiek, łamanej gałęzi, krakania ptaka, czyichś głosów za rogiem, pobudza nasze serce do szybszego pompowania krwi. Boimy się tego, co czai się za rogiem, tego, kto...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wszystko, co mamy to życie. Odzwierciedla się ono kruchością i niestabilnością - tak łatwo można je stracić; chociażby przez głupotę, nieuwagę, pomyłkę. Dlatego powinniśmy być z nim ostrożni. Jednak mogą istnieć rzeczy, które przekładamy ponad wszystko. Czy wyobrażamy sobie oddać życie za kogoś, kogo kochamy bardziej niż cokolwiek innego, bardziej niż siebie, a nawet własną egzystencje? Czy warto poświęcić wszystko, co mamy, jakiejś sprawie, przekonaniu? Jak wielka musi być wiara w coś, aby być w stanie dla tego umrzeć? Narażać własne życie w słusznej sprawie, ratując prawidłowe przekonania, albo osobę, na której nam zależy, jest trudne. Jednak jak wielka musi być w nas siła, by zrezygnować z samych siebie? Albo inaczej: jak ogromne pokłady miłości i oddania muszą w nas tkwić, aby uczynić coś tak niespotykanego?
"Czasem [...] ludzie po prostu chcą się czuć szczęśliwi, nawet jeśli to złudzenie."
Tris straciła frakcję, rodziców i siłę, by walczyć o wszystko z takim przekonaniem, jak kiedyś. Poczucie straty dusi ją, zabiera jej wiarę w lepsze dni i całkowicie omamia. Ponadto rzecz, której się dopuściła, nie daje jej spać, oddychać, myśleć. Dziewczyna spycha mroczne wspomnienia daleko pod powierzchnie, ukrywa je przed światem, jakby powiedzenie ich na głos, sprawiło, że wszyscy od niej odejdą - a do tego nie może dopuścić, nie wolno jej stracić Tobiasa i Caleba, którzy jej ufają i w nią wierzą. Bez nich jest całkiem sama. Pomimo że życie Beatrice niemal doszczętnie rozsypało się na kawałki, Erudyci wciąż knują, oszukują i zabijają - rzeczywistość wciąż się wali. Szesnastolatka siłą woli się nie poddaje, musi się wziąć w garść i walczyć o podobnych do niej. Młoda Prior to Niezgodna, co daje jej przewagę i determinacje. Ona jest poza kontrolą. Ona jest przepustką do zwycięstwa. Czy jednak demony z przeszłości nie będą jej hamować?
Przyznam, że po "Zbuntowaną" sięgnęłam niemal natychmiast po zapoznaniu się z pierwszą częścią trylogii. "Niezgodna" bardzo mi się spodobała i zachęciła do poznawania dalszych losów Tris i Czterego. Czyżbym się zawiodła kontynuacją powieści amerykańskiej pisarki Veroniki Roth?
"Poczucie straty nie jest tak ciężkie jak poczucie winy, ale więcej ci zabiera."
Coś, co niemal od pierwszych stron rzuca się w oczy, to akcja. Gnie nieprzerwanie, na złamanie karku, zmuszając do wiecznej zadyszki głównych bohaterów. Książka jest pełna niespodziewanych zwrotów i nieopadającego napięcia, które udziela się czytelnikowi, sprawiając, że nasze oczy nie mogą oderwać się od czcionki. Jesteśmy zafrapowani tym, co się dzieje w zniszczonym Chicago. Jednak ta szybka, niestopująca akcja sprawiła, że naszło mnie wrażenie pewnego chaosu. W niektórych momentach kuła mnie w oczy chaotyczność wydarzeń - jakby pisarka w całym Sajgonie, który miał miejsce, zapominała o pewnych dopowiedzeniach, chcąc jak najmocniej przyśpieszyć bicie serca czytelnika oraz bohatera. Budziła tym nieład. Nie mogę powiedzieć, że nieporządek miał miejsce od samego początku do końca powieści, acz zdawały się takie niepoukładane chwile, potrafiące zgubić czytającego. Bardzo cenię dobrze dopracowane, nieprzerwane tempo wydarzeń, ale tutaj wydawało mi się, że gnało ono troszkę zbyt szybko. Jednakże jedno jest pewne: nużące rozdziały nie mają najmniejszego prawa wystąpić w "Zbuntowanej".
W kontynuacji poczułam więź z Tris, co jedynie spotęgowało moje zdanie, iż bohaterzy są bardzo dobrze wykreowani. Niezmiernie podobało mi się, jak pisarka opisuje wszelkie uczucia głównej bohaterki; były one szczere, prawdziwie, pozwalające się utożsamić z Beatrice. Uwielbiam książki, które są pełne dobrze opisanych emocji i uczuć, a dzieła pani Roth właśnie to zapewniają. Postacie takie jak Cztery, Caleb, Jeanine oraz bohaterowie drugoplanowi również są dopracowani, skrywają własne tajemnice, które w głównej mierze szokują czytelnika. Intrygujące odkrycia i drugie twarze, jak nam się mogło zdawać, zaufanych ludzi, rekompensują chaos niektórych wydarzeń. Muszę przyznać, że pisarka nie raz mnie zaskoczyła swoją pomysłowością i sensem niektórych działań.
"Zbuntowana" to ciekawa kontynuacja, która zaskakuje i wciąga czytelnika. Jej poziom jest bardzo zbliżony do poprzedniczki, więc jeżeli spodobała Wam się "Niezgodna", zapewniam, że i "Zbuntowana" przypadnie Wam do gustu. Polecam, moim zdaniem warto zapoznać się z tą dystopią.
"Odkryłam, że ludzie mają wiele warstw tajemnic. Wydaje ci się, że kogoś znasz, że go rozumiesz, ale jego pobudki zawsze będą przed tobą ukryte, schowane w jego sercu. Nigdy ich nie poznasz, ale czasem postanawiasz zaufać."
Wszystko, co mamy to życie. Odzwierciedla się ono kruchością i niestabilnością - tak łatwo można je stracić; chociażby przez głupotę, nieuwagę, pomyłkę. Dlatego powinniśmy być z nim ostrożni. Jednak mogą istnieć rzeczy, które przekładamy ponad wszystko. Czy wyobrażamy sobie oddać życie za kogoś, kogo kochamy bardziej niż cokolwiek innego, bardziej niż siebie, a nawet własną...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-08
Wyobrażasz sobie jak niesamowicie silnym uczuciem jest strach? Sprawia, że Twoje nogi są ociężałe, niemal niezdolne do żadnego ruchu, Twoje ręce robią się niczym z gliny - całkowicie bezsilne, jakbyś nie miała nad nimi żadnej kontroli, Twoje serce zaczyna walić jak oszalałe, próbuje wyskoczyć z piersi, przebić żebra i pogalopować jak najdalej stąd, gdzieś, gdzie jest bezpiecznie, Twój oddech przyśpiesza, masz wrażenie, jakbyś się dusiła, jakby Twoje płuca nigdy nie były wystarczająco pełne. Ale i tak najgorzej działa na strach Twój umysł. Pozbywa się wszystkich racjonalnych myśli, zapomina o sztuce przetrwania, wypycha w najdalszy kąt jakiekolwiek pomysły, które mogłyby Ci pomóc. Myślisz jedynie o tym, jak bardzo się boisz, jak bardzo pragniesz, by przerażenie zniknęło. Strach sprawia, że wszystko inne znika, paraliżuje umysł i ciało. Przerażenie przedłuża minuty, zwalnia każdy obrót Ziemi, aż myślisz, że świat się zatrzymał, a Ty jesteś całkowicie uwięziona we własnym lęku. Jak daleko uda Ci się uciec w tym zwolnionym tempie?
"Dlaczego ludzie chcą udawać, że śmierć to sen? Nie jest snem. Nie jest snem."
Beatrice Prior żyje w świecie, gdzie ludzie dzielą się na 5 frakcji. Altruizm, Nieustraszoność, Erudycja, Prawość oraz Serdeczność. Ten podzielony świat każe wybierać szesnastolatkom, do której frakcji pragną przynależeć. Odejście z grupy, w której się urodzili oznacza pożegnanie się ze swoją rodziną, jednocześnie przynosi wstyd dla tych, od których nastolatek odszedł. Beatrice od zawsze niełatwo szło ukazywanie bezinteresowności, musiała ciągle się poprawiać, przypominać sobie, jak powinna postąpić. Nigdy nie wychodziło jej to tak naturalnie, jak Calebowi - jej bratu. Przed nią i wszystkimi szesnastolatkami test, pokazujący, do której frakcji najlepiej pasujesz, jednak wybór wciąż należy do Ciebie. Wynik testu młodej Prior jest niejednoznaczny, nie pokazał konkretnej frakcji. Oznacza to, że dziewczyna jest niebezpieczna, nie można jej kontrolować. Takich jak ona nazywają Niezgodnymi...
Veronica Roth to dwudziestosześcioletnia amerykańska pisarka, która podbiła rynek literacki swoją debiutancką powieścią "Niezgodna" w 2011 roku. Powieść pani Roth jest już na wielkich ekranach i z tego, co słyszałam odnosi sukcesy. Dlaczego sięgnęłam po tę książkę? W głównej mierze z powodu ekranizacji; chciałam wiedzieć, czy owa pozycja jest godna bycia wyreżyserowaną oraz ciekawiło mnie porównanie "Niezgodnej" do "Igrzysk śmierci". Czy dzieło pani Veronicy słusznie jest porównywalne do niepowtarzalnych Igrzysk?
Nie mogę powiedzieć, że podobieństwo do "Igrzysk śmierci", o którym tak wiele słyszałam, jest rażące. Akcja osadzona w przyszłości, którą rządzi nieprawy system - o tym temacie jest połowa dystopii, a co za tym idzie "Niezgodna" nie należy do najoryginalniejszych powieści. Można ją nazwać kolejną dystopią, działających na nieco innych warunkach, bo cóż, frakcje oraz społeczeństwo podzielone na określone cechy, według których muszą żyć, jest czymś nowym i interesującym, jednak nie niezwykłym. Mimo to przyznam, że pani Roth stworzyła jedną z ciekawszych dystopii, jakie czytałam. Sprawił to może fakt, iż książka od pierwszych stron owiana jest tajemnicą; dość szybko rodzą nam się w głowie pytania, na które odpowiedzi znajdujemy wraz z dalszym czytaniem. Pisarka bardzo dobrze zagłębia nas w swój podzielony na frakcje świat - nie jesteśmy rzuceni od razu na głęboko wodę, acz powoli, krok po kroku zagłębiamy się w chłodnej, rwącej rzece.
Akcja jest czymś sprawiającym, że czytelnik nie może się oderwać od książki. Autorka przyśpiesza tempo co kilkanaście stron, przyklejając tym samym nasze dłonie do powieści. Zaciekawia nas i wciąga w wir, z którego ciężko się wydostać. Nie mogę powiedzieć, że bawi się naszymi emocjami - podczas czytania moje serce jedynie w rzadkich sytuacjach zmieniało rytm, a oddech nieczęsto przyśpieszał - jednak, gdy już to się działo, "Niezgodna" pochłaniała mnie na tyle, że całkowicie traciłam kontakt z rzeczywistością. Ponadto pani Roth idealnie opisywała emocje głównej bohaterki, wydawało się, jakby naprawdę przeżywała wszystkie rzeczy, przez które przechodziła Tris. Niesamowicie dokładnie i rzeczywiście opowiadała o bólu, nienawiści, wstydzie i strachu - a zwłaszcza strachu.
Tris polubiłam od razu - uwielbiam takie bohaterki. Wiedzące, czego chcą, dążące do celu i nie płaczące za każdym razem, gdy skrzywdzą drugą osobę tudzież same zostaną skrzywdzone. Prior była narwana i miała swoje wady, co czyni ją postacią z krwi i kości. I co najważniejsze, pisarka nie zrobiła z niej kolejnej pięknej, mającej niezwykle idealną sylwetkę dziewczyny, o których można dość często poczytać w literaturze młodzieżowej. Cztery to postać, na której dialogi czeka się z utęsknieniem. Jest okryty tajemnicą, demonami z przeszłości, które pragniemy poznać. Ta postać również nie należy do wyidealizowanych, za co jestem bardzo wdzięczna. Niepominięci zostali również bohaterzy drugoplanowi; mieli własny, określony charakter, którego się trzymali. Ponadto nawet w niektórych z nich krył się demon, którego z całych sił próbowali ukryć, bądź strach, o którym chcieli zapomnieć.
Język, jakim posługuje się pisarka jest niezmiernie przyjemny i łatwy w odbiorze. "Niezgodną" czyta się niesamowicie szybko! Pochłania i nie wypuszcza ze swych objęć dopóki nie przewrócisz ostatniej kartki. Ta ciekawa powieść jest świetnym rozluźnieniem dla umysłu po ciężkim dniu - pozwala przenieść się w uniwersum, gdzie 5 frakcji odrywa wyznaczone role, kurczowo się ich trzymając. Rodzi w nas również pytanie: do której z nich pasuję? Mnie również zmuszono do zastanowienia, jakie są moje najgorsze koszmary.
Nie można nie wspomnieć o wątku miłosnym, który jest doprawdy świetnie skrojony! Zadziwiło mnie to, jak pisarka dobrze go wplotła w fabułę - nie przesłoniła akcji, pierworodnego planu powieści, ani nie pozostawiła go niedokończonego. Opisywała palące uczucie krok po kroczku, pozwalając płomieniowi stopniowo palić się coraz mocniej, by zmienił się w coś dużego, ciekawego i dotąd nieznanego dla naszych bohaterów.
"Niezgodna" to godna uwagi dystopia, która jest jedną z ciekawszych powieści tego gatunku, będących na rynku. Pomysł, akcja, bohaterowie i wątek miłosny zdecydowanie przyciągają czytelnika, ponadto zmuszą go do zadania sobie istotnych pytań, dotyczących własnej odwagi. Polecam Wam tę powieść, ja jestem szczerze zadowolona, że po nią sięgnęłam - okazała się miłym odprężeniem, pozwoliła mi na kilka godzin zniknąć w świecie 5 frakcji i zapomnieć o szarej rzeczywistości. Polecam!
"To jest śmierć - przejście od 'jest' do 'był'."
Wyobrażasz sobie jak niesamowicie silnym uczuciem jest strach? Sprawia, że Twoje nogi są ociężałe, niemal niezdolne do żadnego ruchu, Twoje ręce robią się niczym z gliny - całkowicie bezsilne, jakbyś nie miała nad nimi żadnej kontroli, Twoje serce zaczyna walić jak oszalałe, próbuje wyskoczyć z piersi, przebić żebra i pogalopować jak najdalej stąd, gdzieś, gdzie jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy pieniądze potrafią zmienić człowieka? A jeśli tak, to co w nim zmieniają? Postępowanie? Poglądy? Czy istnieją różnice pomiędzy osobą bogatą, nie znającą biedy, a kimś, kto zawsze martwił się o finanse, ciężko pracował, aby mieć co włożyć do garnka? Może się wydawać, że w większości przypadków różnica istnieje. To, jak widzi świat osoba, której głód nigdy nie zaglądał w oczy, inaczej go odbiera. Nie wie, jak to jest oszczędzać, kupować tylko najpotrzebniejsze rzeczy, odkładać, aby mieć za co opłacić rachunki. Czy właśnie przez brak takiej wiedzy osobę bogatą można nazwać płytką? Ale czy to jego wina, że ma dużo pieniążków i nie przejmuje się tym, czym spora część niezamożnego społeczeństwa musi się przejmować? Ludzie biedni klasyfikują bogatych, jako płytkich i aroganckich, natomiast bogaci mają biednych za niewartych własnego towarzystwa, nieciekawych ludzi. Ale czy aby na pewno ilość pieniędzy świadczy o charakterze człowieka? Bogaty nie znaczy lepszy, biedny nie znaczy gorszy.
"Ale kiedy jest się dziwną, problem polega na tym, że wszyscy inni są normalni."
Przełomowy moment w egzystencji Blue ma miejsce, gdy pierwszy raz w swoim życiu widzi ducha chłopaka, któremu w ciągu następnego roku dane jest umrzeć. Gdy osoba nie będąca medium spotyka jakiegoś ducha, oznacza to, iż ten ktoś zostanie zabity przez Blue, albo jest to człowiek, którego wkrótce pokocha. Dla Blue to jedno i to samo, gdyż ciąży nad nią pewna klątwa - gdy pocałuje kogoś, kogo kocha on umrze. Córka wróżki obiecuje sobie, że się nie zakocha, ale gdy na jej drodze pojawiają się trzej chłopcy z Aglionby, dziewczyna nie wierzy tak mocno w swoje postanowienie i zagłębia się w tuzin sekretów, których matka nie chciała jej zdradzić.
Maggie Stiefvater to urodzona w 1981 roku amerykańska pisarka książek młodzieżowych oraz urban fantasy. Moje pierwsze spotkanie z tą autorką miało miejsce przy "Drżeniu" - pozycji o wilkołakach, które podbiły moje serce. Bardzo polubiłam styl pani Maggie, więc byłam bardzo ciekawa jej kolejnej książki. Czy zawiodłam się na "Królu Kruków"?
Pomysł, opierający się na liniach mocy, Glendowerze, wróżkach, medium oraz mocach paranormalnych był doprawdy niesamowity! Ciekawy, oryginalny, przykuwający uwagę czytelnika. Na dodatek pisarka połączyła z sobą każdy wątek w taki sposób, że nic nie odbiegało od fabuły i tworzyło jedną, wielką, spójną całość. Klimat powieści, jaki tworzyły drogi umarłych okazał się niezwykły. Bardzo zainteresowałam się tajemnicą i liniami mocy, szukanymi przez głównych bohaterów oraz czytałam i rozmyślałam nad każdym nowym odkryciem niemal z taką samą pasją z jaką Gansey opowiadał o Glendowerze!
Przyznam, że pierwsze strony książki były naprawdę ciężkie. Nie umiałam 'wpić' się w historię Blue i chłopców z Aglionby, a to wszystko przez nieoznaczone przeskoki narratora. Raz czytałam o wydarzeniach, w których uczestniczyła Blue, a następnie poznawałam życie dziwnych chłopców z elitarnej szkoły. Trudność stanowił również natłok wszystkich pogmatwanych informacji. Co prawda były one interesujące, ale pisarka od razu wrzuciła nas na głęboką wodę, mając nadzieję, że bez chwili zwłoki odnajdziemy się w liniach mocy. Jednak po setnej stronie, gdy przeczytaliśmy wystarczająco dużo, aby zrozumieć część sekretów drogi umarłych, książka wciągnęła nas w swój wspaniały wir. W pewnym momencie historia Blue, Adama, Ganseya i Ronana tak bardzo mnie pochłonęła, że ani na moment nie odrywałam się od książki! Miałam wrażenie, jakby jeden z bohaterów trzymał mnie za nadgarstek, każąc biec z sobą przez mroczne tajemnice.
Bohaterzy są świetnie wykreowani! Blue dziewczyna z własnym, nietuzinkowym charakterem, wiedząca, czego od życia chce, uparta, potrafiąca odpyskować - polubiłam tę postać, choć na początku bałam się, iż dziewczyna okaże się nieciekawą, bezmyślną osobą. Na szczęście pomyliłam się. Gansey to chłopak, który jest niebywale inteligentny, rozsądny, mający tak zwanego hopla na punkcie linii mocy. Uczeń Aglionby śpi na pieniądzach w przeciwieństwie do Blue i choć nie chce, czasami wydaje się protekcjonalny i nieświadomie zachowuje się z pewną wyższością. Mimo to ubóstwiam tego chłopca! Adam nie jest nieśmiały, można go zakwalifikować do milczących i zamyślonych. Świetny słuchacz i obserwator, ponadto niezwykle szczery. Ronan - agresywny, nadpobudliwy młodzieniec, który swą postawę przybrał po pewnej tragedii, która go niegdyś dosięgła. Noah to nieśmiały typ, który zawsze chowa się w cieniu i wychodzi w najbardziej odpowiednich momentach. Polubiłam każdą z tych postaci na swój sposób.
Język, jakim posługuje się pisarka jest przystępny, łatwy w odbiorze, aczkolwiek niektóre dialogi wzbogacone są o mądre, wyszukane słowa. Pani Maggie starała się omijać wulgaryzmów, ale w niektórych momentach były one wręcz nieuniknione - na szczęście pisarka doskonale je wyczuwała.
Akcja rosła i opadała w przeróżnych momentach, sprawiając, że czytelnik chciał więcej i więcej! Przez ostatnie trzysta stron czytałam każdy rozdział z wypiekami na twarzy, pochłaniając zachłannie każde słowo. Pod koniec miałam żal, iż książka nie może dłużej trwać, że skończyła się tak szybko. Pani Maggie rozkochała mnie w swoim talencie po raz kolejny.
"Król Kruków" to niebanalna, ciekawa, obfita w sekrety i interesujące pojęcia książka obok której nie można przejść obojętnie. Tajemnica Króla Kruków jest w stanie wciągnąć każdego czytelnika! Warto przetrwać natłok informacji przez pierwsze sto stron, aby zakochać się w akcji, bohaterach, pomyśle oraz samym klimacie! Z utęsknieniem czekam na kontynuacje tej niesamowitej powieści!
"Niektóre sekrety odsłaniają się tylko przed tymi, którzy są ich warci."
Czy pieniądze potrafią zmienić człowieka? A jeśli tak, to co w nim zmieniają? Postępowanie? Poglądy? Czy istnieją różnice pomiędzy osobą bogatą, nie znającą biedy, a kimś, kto zawsze martwił się o finanse, ciężko pracował, aby mieć co włożyć do garnka? Może się wydawać, że w większości przypadków różnica istnieje. To, jak widzi świat osoba, której głód nigdy nie zaglądał w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wielu ludzi zastanawia się, czy istnieje życie po śmierci. Co się dzieje z człowiekiem, który umrze. Czy jego dusza umiera tak samo jak ciało? Czy esencja istnienia danej osoby zostawia nic nie znaczące już ciało i idzie do innego świata, innej rzeczywistości? Świat dzieli się na tych, co wierzą w życie pozagrobowe i tych, co nie. Ludzie niewierzący w życie duszy, gdy ciało umrze, żyją teraz tak, jakby jutra miało nie być. Wykorzystują wszystko, co mogą, przeżywają jak najwięcej, bo nie dostaną drugiej szansy życia, a ci, którzy wierzą w Niebo, starają się żyć tak, by na nie zasłużyć. Warto trwać ze świadomością, że gdy będziesz się wystarczająco starał, dostaniesz życie pozagrobowe w Niebie, gdzie szczęście, spokój, radość są wszystkim, co Cię otacza. Pewność, że gdy umrzesz, otrzymasz jedną, ciepłą, białą chmurkę, na której będziesz głęboko wdychał własne różowe powietrze, potrafi przegonić strach przed śmiercią. Ale czy aby na pewno istnieje życie po śmieci, wypoczynek dla dusz? Trzeba mieć nadzieję i uparcie w to wierzyć.
Wiktoria została wyrzucona z Piekła, odebrano jej pamięć, wspomnienia dobrych jak i tych złych chwil związanych z miejscem pobytu diabłów i demonów. Wiki żyje na Ziemi, jako śmiertelniczka.Wszystko się jej układa. Chodzi na imprezy, studiuje i nareszcie ma chłopaka, którym jest jej ukochany Piotruś. Żyć nie umierać, nieprawdaż? Jednak szaleńczo zakochany diabeł Beleth nie zamierza tak po prostu oddać Wiktorii niegodnemu Piotrowi. Istota Piekieł zamierza walczyć o byłą diablicę. Dlatego przywraca jej pamięć. Azazel i Beleth mieszają w swój nieprawdopodobny plan zostania Archaniołem Wiki. Piekło schodzi na boczny tor, gdyż otwierają się bramy do Nieba.
Katarzyna Berenika Miszczuk jest lekarką, absolwentką Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Swoją debiutancką powieść "Wilk" napisała w wieku piętnastu lat, a wydała trzy lata później. "Ja, diablica", opublikowana w 2010 roku, jest jedną z nielicznych polskich powieści, która spodobała mi się na tyle, aby sięgnąć po jej kontynuację. Jakie wrażenie zrobiła na mnie "Ja, anielica"?
W poprzedniej części pisarka ukazała wizję Piekła, w kontynuacji skupiła się na Niebie. Przyznam, że absolutnie mnie nie zawiodła. Ukazała Niebo jako spokojne, szczęśliwe, ciche miejsce, w którym żyją niemal sami dobrzy 'ludzie', pozdrawiający się na każdym kroku. W spojrzeniu aniołów dostrzegało się ogromną mądrość i dobroć, której brakowało istotom piekielnym. Ogromnie spodobała mi się wizja tego, jak niektóre anioły sprawiają piecze nad Ziemią i jak ją kontrolują. Szczególną uwagę zwróciłam na panel sterowania pogodą i kataklizmami na Ziemi; pisarka ukazała tak prostą, banalną rzecz, jaką jest deszcz i grad, w niebanalny, ciekawy sposób, na który bym sama zapewne nie wpadła. Nie jestem pewna czy dokładnie tak wyobrażałam sobie Niebo, ale pogląd pani Katarzyny zdecydowanie przypadł mi do gustu oraz rozbudził sporą ciekawość. Choć przyznam, że spodziewałam się czegoś innego po wizji Boga, ale nie narzekam, bo chyba tylko w taki sposób można go przedstawić.
"Ja, diablica" była pełna humoru, a więc oczywistą oczywistością jest to, iż "Ja, anielica" także nie omieszkała nas rozbawić. Ponadto wydaje mi się, że podczas czytania kontynuacji trylogii śmiałam się więcej niż w poprzedniej części. Dialogi, przemyślenia bohaterki rozbawiały, rozluźniały atmosferę. A niektóre sytuacje były tak pełne komizmu, że potrafiłam przez kilkanaście kartek nieprzerwanie się uśmiechać! Uwielbiam humor w książkach, dlatego ta powieść bezprecedensowo przypadła mi do gustu.
Pisarka zarysowała tak fabułę, że sama gubiłam się w tym, czy poszczególne postacie są szczere czy też nie. Autorka pomieszała moje przekonania, moje dotychczasowe wizje bohaterów, że nie miałam najmniejszego pojęcia, w które słowa wierzyć, a w które nie! W ten sposób niejednokrotnie byłam zaskakiwana danym obrotem spraw czy takim, a nie innym objaśnieniem sytuacji. Takie zawirowania zdecydowanie idą na korzyść, ponieważ powieść nie jest przewidywalna i nie nudzi czytelnika swą monotonnością czy nadmierną przejrzystością. Ponadto akcja jest dynamiczna, gna nieprzerwanie przed siebie, nie pozwalając nam się nudzić, ani nie daje najmniejszego odpoczynku postaciom.
Bohaterzy są fenomenalnie wykreowani! Wiktoria to pełna charyzmy dziewczyna. Jest gwałtowna, niekiedy lekkomyślna, ale doskonale wie, czego od życia chce i nie da sobie 'w kaszę dmuchać'. Ubóstwiam takie bohaterki, choć czasem ich lekkomyślność jest aż przerażająca - niekiedy taka była w wykonaniu młodej Biankowskiej. Beleth, ach Belecie, czy są słowa które wyrażą moje uwielbienie do Ciebie? Czarujący, flirciarski, męski a zarazem chłopięcy, mający kontakty - 'wtyki' - w Niebie i Piekle, kłamliwy, egoistyczny, waleczny - no jak go tu nie uwielbiać? Na miejscu Wiki już dawno uległabym jego zalotom! Kolejną postacią, którą wręcz pokochałam jest Azazel. W życiu nie zaufałabym temu kłamliwemu manipulatorowi, egoiście uwielbiającemu jedynie siebie, nie widzącemu nic poza czubkiem własnego nosa, próbującym przejąć władze nad Piekłem i Niebem. I właśnie to sprawia, że nie da się tej postaci nie lubić, że jest niezwykła, zapadająca w pamięć. Uwielbiam każdy jego dialog. A Kleopatra - także świetnie wykreowana postać. Niekiedy miałam wręcz wrażenie, że to ona budzi największy postrach wśród aniołów i diabłów. Niestety Piotruś wciąż wywoływał we mnie niechęć swoją szarością. Czytając każdy moment z tym bohaterem miałam ochotę wrzasnąć dość nieelegancko "Koleś, złaź ze sceny!" i rzucić pomidorem. Ale żal i pomidora i książki.
Wątek miłosny jest już dobrze znanym wielu czytelnikom trójkątem miłosnym. Niektórych może on denerwować, nudzić, tudzież obrzydzać, ale jest dobrze skrojony i sama podczas czytania nie kierowałam wobec niego żadnych negatywnych uczuć. Jeżeli takie zabiegi w książkach są dobrze stworzone nie mam do nich nic przeciwko.
Język, jakim posługuje się pisarka jest bez zarzutu. Wciągający, prosty w odbiorze, lekki. Sprawia, że czytanie książki jest niebywałą przyjemnością.
"Ja, anielica" to świetna kontynuacja, przebijająca swoją poprzedniczkę! Książka pełna humoru, zawirowań, posiadająca ciekawą, wciągającą fabułę i świetnie wykreowanych bohaterów. Z czystym sumieniem przyznam, iż jest to jedna z najlepszych polskich powieści, jakie miałam okazję czytać. Zdecydowanie polecam! Już nie mogę się doczekać ostatniej części "Ja, potępiona"!
"Miłość jest dziwna. Ma w sobie coś z narkotycznego uzależnienia."
Wielu ludzi zastanawia się, czy istnieje życie po śmierci. Co się dzieje z człowiekiem, który umrze. Czy jego dusza umiera tak samo jak ciało? Czy esencja istnienia danej osoby zostawia nic nie znaczące już ciało i idzie do innego świata, innej rzeczywistości? Świat dzieli się na tych, co wierzą w życie pozagrobowe i tych, co nie. Ludzie niewierzący w życie duszy, gdy ciało...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-10
Miliony ludzi na całym świecie zastanawia się, czy prawdziwa miłość istnieje. Ale co rozumiemy przez słowo "prawdziwa"? Wiele osób na te słowa ma zapewne przed oczami ogromną, niepojętą, niezdolną do opisania, piękną, silną, trwałą miłość, która ma swój początek, ale nie ma końca. Prawdziwa miłość to w przekonaniu niektórych uczucie, dające siłę by żyć, będące napędem, powodem, dla którego wstaje się z łóżka. Wszyscy szukamy prawdziwej miłości; ci którzy w nią wierzą, jak i ci którzy nie. Ale zastanówmy się: według Was może istnieć tak ogromne, nieskończone uczucie, które jest wszystkim? Które trwa pomimo przeszkód, lat, różnic, łez? Nawet jeśli prawdziwa miłość istnieje, jakie są szanse, że spotkasz tego jedynego, który obudzi w Tobie największe z możliwych uczuć? Tylko jak pojąć coś, co jest niepojęte? Choćbym nie wiem, jak się starała w najbliższym czasie nie uda mi się wymyślić, czym tak naprawdę jest te ogromne uczucie i czy nie jest jedynie wymysłem pisarzy, artystów. Jednak może wiara, że gdzieś tam jest ktoś, kto wciągnie Cię w tą niepojętość, nadaje życiu barw?
"Wystarczy człowiekowi dać dość czasu, a do wszystkiego przywyknie."
W wakacje świeżo upieczony chłopak po maturze Noah poznał Allie - młodą dziewczynę wywodzącą się z domu 'na poziomie'. Allie urzekła Noaha swoją charyzmą, odwagą, talentem, sposobem bycia. Chłopak zafascynował utalentowaną malarkę swoją dobrocią, spokojem, cierpliwością i uwielbieniem do poezji. Młodzi przeżyli piękną, niezapomnianą, namiętną miłość, która była ich powietrzem. Poznawali razem ogromne uczucie, z dnia na dzień wgłębiali się w nie coraz mocniej. Aż nadszedł dzień rozstania. Allie zniknęła, nie odpisywała na żadne listy zrozpaczonego Noaha, który nie mógł zapomnieć o swej ukochanej przez wiele następnych lat. Napisał tysiące listów, na które nigdy nie otrzymał odpowiedzi. Po wojnie, po śmierci ojca dorosłego już Noaha, po czternastu latach zmagania się ze wspomnieniami niesamowitych chwil z Allie, ona się pojawia. Znowu wchodzi w jego życie... A może nigdy z niego tak naprawdę nie odeszła? Czy wielka miłość wciąż łączy tych dwoje ludzi? Czy żywią uczucia jedynie do osoby z ich pamięci, która być może już dawno zniknęła?
Nicholas Sparks, któż nie zna tego nazwiska? Jestem przekonana, że wielu z Was kojarzy tego pana, więc tylko dla przypomnienia: Sparks to kultowy amerykański pisarz, mający na swoim koncie wiele powieści, które nie tylko zdobyły mnóstwo fanów, ale również które zostały zekranizowane. Z twórczością tego pisarza spotkałam się w "Ostatniej piosence". Niebywale dobrze wspominam talent tego autora, dlatego też zdecydowałam się sięgnąć po inne jego dzieła. Jak spodobał mi się "Pamiętnik"?
"Tata mawiał, że kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia i choćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie. Ta dziewczyna, o której opowiadasz, była twoją pierwszą miłością. I cokolwiek byś zrobił, zostanie z tobą. Na zawsze."
Zacznijmy od tego, że historia zdobywa już szczyptę oryginalności dlatego, iż jest opowiedziana jakby od tyłu. Autor nie skupił się na poznawaniu miłości od podstaw, pokazał jednak ogromną tęsknotę, przywiązanie, ból, rozpacz i łzy związane z utraceniem kogoś, kogo naprawdę się kocha. Poznajemy dawnych zakochanych, gdy jest już po wszystkim, gdy listy od ukochanego leżą nieotwarte w jakimś zakamarku, gdy Allie układa sobie własne życie z innym, a Noah jak co ranek ogląda wschód słońca na rzece. Taki zabieg, napisanie historii po jej, jak może się wydawać, zakończeniu budzi ogromną ciekawość, bo o czym też autor pragnie pisać? To, co pan Nicholas wymyślił, jest naprawdę wielkie.
Każdy rozdział okazał się przepełniony emocjami, uczuciami, niebanalnymi opisami, które chwytają za serce. Sparks przelewał na papier głębokie oblicza wszystkiego, co łączy się z kochaniem kogoś. Nie bał się opisać miłość, tę niepojętą, nieskończoną, która trwa póki serce bije. Pomysł na książkę choć okupowany, bo wiele książek skupia się na prawdziwej miłości, wykorzystany w pełni, zdecydowanie wyróżniający się spośród innych pozycji. Ponadto historia opisana w "Pamiętniku" potrafi nie tylko wciągnąć czytelnika, ale przy dobrych wiatrach - wzruszyć go.
"Poeci często opisują miłość jako uczucie, nad którym nie możemy zapanować - ciągnął - które bierze górę nad logiką i zdrowym rozsądkiem. Właśnie coś takiego mi się przytrafiło. Nie zamierzałem się w tobie zakochiwać, a ty z pewnością nie planowałaś, że zakochasz się we mnie. Ledwo jednak się poznaliśmy, nie ulegało wątpliwości, że żadne z nas nie ma wpływu na to, co się dzieje. Zakochaliśmy się w sobie mimo dzielących nas różnic, a gdy już to się stało, zrodziło się coś wyjątkowego i pięknego. Moim zdaniem, w ten sposób kocha się tylko raz i dlatego każda nasza wspólna minuta jest na trwałe wyryta w mojej pamięci. Nigdy nie zapomnę ani jednej chwili."
Noah to spokojny, dobry, ciepły mężczyzna, kochający poezję, mający wiele wartości w swoim życiu. Choć nie jest typem mężczyzny, których faworyzuję, polubiłam go. Był świetną osobą. Idealną. Czyżby zbyt idealną? Zastanawiałam się i szukałam w nim negatywnej cechy. Niestety takowej nie znalazłam, co idzie na niekorzyść tej pozycji. Wyidealizowane postacie nie należą do tych, które się ceni w książkach. Allie natomiast była bardziej żywa, realna. Pewna siebie, niekiedy lekkomyślna, charyzmatyczna. Kobieta, która miała wiele pozytywnych, jak i negatywnych cech. Ją również polubiłam, gdyż postacie pokroju Allie są jednymi z najciekawszych bohaterów: intrygują czytelnika swoimi wyborami, postępowaniem, zachowaniem, myślami.
"Pamiętnik" jest również pełen inteligentnych dialogów oraz wartości życiowych. Pan Sparks zawarł w swej powieści mądrość, nad którą czytelnik zacznie się zastanawiać, analizować tok myślenia pisarza. Ja podczas czytania tej książki zadałam sobie dwa pytania: Czy istnieje tak wielka miłość, jaka łączyła Allie i Noaha, oraz czy to możliwe, że przy odpowiedniej osobie, może dojść do cudów. Ponadto ta pozycja zawiera w sobie fragmenty pięknych wierszy, które urozmaicają książkę, dodają jej uroku, sprawiają, że jest nie do podrobienia.
"Nie możesz poświecić swego życia dla innych. Musisz zrobić to, co jest dobre dla ciebie, nawet jeśli w ten sposób zranisz bliskich ci osób."
Styl pana Sparksa jest jednym z moich ulubionych. Przystępny, ale pełen prawd życiowych wplecionych tak, że nie przygniatają, a dają do myślenia. Jestem przekonana, że Nicholasa Sparksa można nazwać niezwykle utalentowanym człowiekiem. Oficjalnie należę do obszernej grupy jego fanów.
"Pamiętnik" to powieść wzruszająca, głęboka, prawdziwa, pełna emocji. Dzieło Sparksa zmusza do refleksji, pozostaje w pamięci i każe wierzyć w niepojęte uczucie między dwojgiem ludzi. Polecam tę pozycję osobom lubiącym romanse, wzruszające czy też świetnie napisane książki. Historia Noaha i Allie zostanie z Wami na długo, dając nadzieję i wiarę w cuda.
"Ja naprawdę pamiętam wszystko. Pamiętam każdą wspólnie spędzoną chwilę. A w każdej było coś wspaniałego. Nie potrafię wybrać żadnej z nich i powiedzieć: ta znaczyła więcej niż pozostałe."
Miliony ludzi na całym świecie zastanawia się, czy prawdziwa miłość istnieje. Ale co rozumiemy przez słowo "prawdziwa"? Wiele osób na te słowa ma zapewne przed oczami ogromną, niepojętą, niezdolną do opisania, piękną, silną, trwałą miłość, która ma swój początek, ale nie ma końca. Prawdziwa miłość to w przekonaniu niektórych uczucie, dające siłę by żyć, będące napędem,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Obiektywizm to bardzo istotna cecha. Dzięki niej możemy racjonalnie ocenić sytuację, człowieka, co zapewne ułatwi nam wiele spraw. Ale czy potrafimy ocenić obiektywnie zachowanie osoby, którą kochamy, która jest dla nas ważna? Gdy ten ktoś zrobi coś złego, czy będziemy w stanie odsunąć na bok emocje, które nami targają i sprawiedliwie wydać werdykt? Powiedzieć ukochanemu prawdę, może nawet bolesną, która rani obie strony. Czy gdy kochana przez nas osoba zachowa się karygodnie i jej powinnością będzie ponieść swojego zachowania konsekwencje, będziemy mimo świadomości, że zrobiła źle, chronić ją, łamiąc nasze przekonania, czy zaprowadzimy ją by sprawiedliwości stała się zadość? Być może my, ludzie, potrafimy być obiektywni do pewnego czasu. Podczas znajomości z inną osobą, gdy uczucia do niej rosną, przekraczamy granicę racjonalnego jej oceniania i wówczas kierujemy się wyłącznie uczuciami. Gdy w grę wchodzą emocje wszystko inne schodzi na bok...
"[...] najbliższa osoba może wyrządzić ci największą krzywdę."
Allie powraca do Akademii Cimmeria wcześniej niż planowała, a wszystko przez mężczyzn w garniturach, którzy czyhali na nią pod domem. Dziewczynie dzięki wiedzy zaczerpniętej w Akademii i wrodzonej szybkości udaje się uciec. Allie dołącza do Nocnej Szkoły, aby umiała się bronić przed ludźmi, którzy pragną ją dopaść. Sytuacja w szkole również jest napięta, nauczyciele zaklinają, że za murami szkoły jest bezpiecznie, ale wszystko wskazuje na to, iż te słowa mijają się z prawdą. Szesnastolatka ma wrażenie, że w pobliżu kręcą się ludzie Nathaniela, twarz okrutnego Gabe'a również powraca. Sprawa z Christopherem także nie jest zamknięta... Brat Allie ponownie wkracza w jej życie.
C.J. Daugherty to była dziennikarka śledcza, zajmująca się tematyką polityczną i kryminalną, jest również autorką kilku książek podróżniczych opisujących Irlandię i Francję. Chociaż już lata temu zrezygnowała z opisywania spraw kryminalnych, nigdy nie przestała ją fascynować natura przestępców i ludzi, którzy próbują ich powstrzymać. Cykl Wybrani to owoc tej długotrwałej fascynacji. Po przeczytani pierwszej części Akademii Cimmeria moją powinnością było sięgniecie po "Dziedzictwo". Jakie wrażenie zrobiła na mnie druga część przygód Allie?
"Nie można udawać, że coś nie istnieje tylko dlatego, że się tego nie rozumie."
Zacznijmy od akcji, która urzekła mnie już od pierwszych stron. Jestem pod ogromnym wrażeniem talentu i pomysłowości pani Daugherty. Pisarka potrafiła tak stworzyć napięcie, że czytelnik nie potrafił oderwać się od książki. Bawiła się emocjami w każdym rozdziale. Budziła ogromne uczucia, przyśpieszała bicie serca czytelnika oraz swoim bohaterom i zanim oddech zdążył się na dobrze wyrównać, autorka opisywała jeszcze ciemniejszą atmosferę ponownie przyśpieszając akcję. Przy "Dziedzictwie" nikt nie ma prawa się nudzić, to książka, obfitująca w świetne opisy zdarzeń oraz emocji, które udzielają się osobie czytającej.
Umiejętności pisarki sprawiły również, że byłam chyba bardziej zmieszana niż główna bohaterka. Wątek kłamstw, niepewności, oszustw, udawania okazał się tak dobrze wpleciony w fabułę, że podejrzewałam połowę postaci o złe zamiary! To świadczy o wielkim talencie pani Daugherty. Moje wątpliwości dotyczyły nawet bohaterów, których w poprzedniej części ja, jak i Allie darzyłyśmy największym zaufaniem. Ze strony na stronę dopisywałam nazwiska potencjalnych oszustów oraz osób, których zachowanie budziło mój niepokój. Pod koniec "Dziedzictwa" jedyną osobą, której ufałam była Allie, choć czasami i jej zachowanie nazywałam zastanawiającym.
Zapewne wspominałam w recenzji "Wybranych", iż postacie są bardzo dobrze stworzone. W kontynuacji tej sagi również tak sądzę. Najbardziej skupiałam się na ukazanej drugiej twarzy Cartera, którą, jak to w życiu bywa, niekoniecznie polubiłam. Wydaje mi się, iż była dziennikarka śledcza, poświeciła dużo czasu na kreowanie charakterów poszczególnych bohaterów. Do takich postaci zalicza się również Sylvain, który jak w poprzedniej części zaskrobał sobie na moje negatywne odczucia, tak w tej role się odwróciły i zaczęłam go darzyć wielką sympatią. Zoe, trzynastoletnia uczennica Nocnej Szkoły, to postać, której dialogi czytałam z niesłychaną przyjemnością. Ta dziewczynka wniosła w książkę pewną atmosferę zabawy tudzież błogości, która była bardzo potrzebna.
"Życie to pasmo bólu i najlepiej by było, gdybyś się zaczęła do tego przyzwyczajać, Allie. Ból nigdy nie znika. Gromadzi się. Jak śnieg."
Wątek miłosny, a raczej tak zwany trójkąt, który występuje niebywale często w książkach tego gatunku, nie wyróżniał się niczym spośród innych pozycji. Dwaj szaleńczo zakochani chłopcy i jedna dziewczyna, która czuje coś niezrozumiałego do nich obu. To już było wiele razy i przyznam, że gdy taki trójkąt miłosny jest dobrze skrojony, nie mam nic przeciwko niemu. Tu jest on stworzony w miarę ciekawie, więc przymknęłam oko na tę nieoryginalność. Aczkolwiek trzeba przyznać, że pierwszy raz w historii mojego czytelnictwa, zdarzyło się, że w połowie książki zmieniłam obiekt moich westchnień.
Pióro pani C. J. Daugherty jest bardzo przyjemne; sposób w jaki napisane są jej książki, sprawia, że słowa z niebywałą łatwością wchodzą do głowy czytelnika, przez co każdy rozdział goni kolejny. Pisarka obyła się bez dużej ilości wulgaryzmów, co bardzo cenię w powieściach. Wiem jednak, że czasami po prostu nie można obyć się bez "ostrzejszego" słowa.
"Dziedzictwo" to świetna kontynuacja "Wybranych". Muszę chyba nawet przyznać, że druga część urzekła mnie bardziej niż pierwsza. Niesamowita akcja, świetni bohaterowie i zmieszanie, nieufność, jaka jest w nas podczas czytania, sprawiają, że z czystym sumieniem mogę nazwać dzieło pani Daugherty świetną pozycją. Jeżeli jeszcze nie zapoznaliście się z sagą "Wybranych" musicie koniecznie to zrobić, ponieważ ta seria jest zdecydowanie warta przeczytania.
"No cóż, kiedy twoje życie rozpada się na kawałki, czasem rozpadasz się razem z nim."
Obiektywizm to bardzo istotna cecha. Dzięki niej możemy racjonalnie ocenić sytuację, człowieka, co zapewne ułatwi nam wiele spraw. Ale czy potrafimy ocenić obiektywnie zachowanie osoby, którą kochamy, która jest dla nas ważna? Gdy ten ktoś zrobi coś złego, czy będziemy w stanie odsunąć na bok emocje, które nami targają i sprawiedliwie wydać werdykt? Powiedzieć ukochanemu...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-12
Czym jest pożądanie? Uczuciem tak niebywale silnym, które przesłania umysł mgłą, nie pozwalając na logiczne myślenie? Jest chwilą szczęśliwego zapomnienia? Momentem postradania zmysłów? A może wręcz przeciwnie - wyostrzeniem zmysłów? Czy za uczucie, zwane pożądaniem odpowiada nasz umył, ciało, a może serce? Co sprawia, że ono budzi się do życia i czy naprawdę jest tak bardzo nieokiełznane, że czasami destrukcyjne? W końcu nie mamy nad nim najmniejszej kontroli. Czy pożądanie, które czujemy względem drugiego człowieka, jakiejś rzeczy, której bardzo pragniemy, podchodzi pod miłość i uwielbienie czy nienawiść? Podobno miłość i nienawiść to dwa najniebezpieczniejsze i najmocniejsze uczucia, a co z pożądaniem? W końcu ono również jest silne, nieokiełznane, przychodzi nagle i jest nieopanowane. Pożądanie jest pośrodku, jako część miłości, ale i część nienawiści. A więc to może tego uczucia powinniśmy się obawiać, skoro jest połączeniem dwóch najsilniejszych?
Chloe w przeddzień swoich urodzin wybiera się na wagary z przyjaciółmi - Amy i Paulem. Podczas ich wypadu na wieżę dochodzi do niespodziewanego wypadku. Chloe King spada z wieży, z osiemdziesięciu metrów, uderza prosto w twardą ziemię. Jej przyjaciele sądzą, że szesnastolatka umarła, ale dziewczyna się podnosi jedynie z potężnym bólem głowy. Nic więcej jej nie dolega. Następne tygodnie po tym wydarzeniu są jeszcze dziwniejsze. Chloe się zmienia, zachowuje się, jak nigdy przedtem, ma w sobie siłę i zdolności, których w najśmielszych snach sobie nie wyobrażała. Gdy dziewczyna rozumie, że nie jest zwyczajną nastolatką, musi rozpocząć walkę o swoje życie...
Liz Braswell urodziła się w Birmingham, obecnie mieszka w USA, dzieląc swój czas pomiędzy Nowy Jork a Vermont. Ukończyła egiptologię, przez ponad dziesięć lat zajmowała się produkcją gier komputerowych. Chloe King jest trylogią, która przyniosła sławę i uznanie pisarce.
Pomysł na książkę jest ciekawy, ma w sobie duży potencjał, jednakże pani Braswell nie wykorzystała wszystkich możliwości swojego pomysłu. Chciała stworzyć coś nowego i owszem, stworzyła, ale nie mogę powiedzieć, iż wykreowała coś dobrego. Jej powieść miała dużo niedociągnięć, wiele momentów wydawało mi się niedopracowanych i nielogicznych wręcz. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że "Dziewięć żyć Chloe King" jest pozycją fantastyczną i nie musi trzymać się ziemi, lecz niektóre momenty, wydawały mi się całkowicie absurdalne - główna bohaterka, która nigdy wcześniej nie miała dobrej kondycji, przebiegła kilka kilometrów nie dostając nawet zadyszki i nie wydało jej się to dziwne. Dla odmiany mnie ta sytuacja zdziwiła i zaczęłam się zastanawiać, czy aby pisarka wie, co robi.
Główna bohaterka, tytułowa Chloe King, była nastolatką zbuntowaną, rozpuszczoną i samolubną. Swoim zachowaniem niebywale mnie irytowała; dziewczynka, która sądzi, iż należy jej się wszystko, że wszyscy działają przeciwko niej, a gdy coś jej się nie podoba wszczyna kłótnie, tudzież tupie nogą. Muszę przyznać, że takie bohaterki w książkach są najgorsze. Wiele razy wyśmiewałam poczynania Chloe ponieważ były jednym słowem żałosne. Momenty, w których tę postać ponosiły emocje, spokojnie można nazwać wielką próbą wytrzymałości czytelnika. Inni bohaterowie tej pozycji byli ciekawi, choć niektórym z nich autorka poświęciła za mało czasu. Takim bohaterem okazał się Brian, postać mająca w sobie kilka ciekawych cech, które najzwyczajniej w świecie zostały pominięte, nieopisane. Intrygował mnie również Paul, ale nie sądzę, aby ta postać posiadała jakiekolwiek drugie dno.
Mam wrażenie, że pisarka nie chciała zanudzić czytelnika, a więc przyśpieszała akcję, wplatała w fabułę tajemnicze wątki i niespodziewane zwroty akcji. To chyba jedyne plusy tej powieści. Szybko się czyta, a tajemnice, towarzyszące bohaterce, intrygują na tyle, że chcemy dotrzeć do końca powieści i zrozumieć, o co tak naprawdę się rozchodzi.
Język, jakim posługuje się pisarka jest łatwy, nieszczędzący wulgaryzmów. Niekiedy jednak miałam wrażenie, że dialogi pomiędzy głównymi bohaterami bywały sztuczne, a gdy Chloe na dodatek wykazywała się w nich swoją buntowniczą naturą, sporą trudnością było przebrnięcie przez nie.
Podsumowując, książka pani Liz Braswell jest pozycją o ciekawym pomyśle, aczkolwiek kiepsko wykonanym. Główna bohaterka swoim zachowaniem potrafi odstraszyć czytelnika, tę samą odstraszającą umiejętność posiadają również absurdalne zdarzenia, które mają miejsce. Jedynymi plusami tej powieści jest szybkie tempo czytania oraz tajemnice, które naprawdę intrygują. Nic więcej. Osobiście nie polecam "Dziewięć żyć Chloe King. Upadła". Ta książka nie wniesie nic w Wasze życie poza rozczarowaniem i złością.
Czym jest pożądanie? Uczuciem tak niebywale silnym, które przesłania umysł mgłą, nie pozwalając na logiczne myślenie? Jest chwilą szczęśliwego zapomnienia? Momentem postradania zmysłów? A może wręcz przeciwnie - wyostrzeniem zmysłów? Czy za uczucie, zwane pożądaniem odpowiada nasz umył, ciało, a może serce? Co sprawia, że ono budzi się do życia i czy naprawdę jest tak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wyobrażamy sobie Piekło, jako coś strasznego, jako miejsce pełne okrucieństwa, cierpień, bólu, krzyku, płaczu. Boimy się Piekła. Nie chcemy po śmierci palić się w ogniu piekielnym, przez wieczność być nieszczęśliwymi. Jako katolicy pragniemy iść do Nieba, by radośnie trwać u boku świętych, zamiast przeżywać katusze z innymi potępionymi duszami. Lecz co jeśli źle wyobrażamy sobie Piekło i Niebo? Może to nie jest ani ulga, ani cierpienie dla duszy. Może to jest zupełnie coś innego, coś, czego nie potrafimy sobie wyobrazić. Możliwe, że po śmierci będziemy prowadzić dalsze życie w Niebie bądź Piekle, lecz wyglądem nawet w drobnej części nie będzie przypominać naszych wizji, dotyczących tych dwóch miejsc. Umysł ludzki jest zbyt ograniczony, by móc zrozumieć, wyobrazić sobie to, co jest po śmierci, po ostatnim oddechu. Może więc nie myślmy o tym? Żyjmy tak, aby być szczęśliwi na Ziemi, by przeżyć wszystko tak, jak pragniemy. Byśmy u kresu naszego życia mogli powiedzieć "Niczego nie żałuję". Nie myślmy, o tym, co jest po śmierci, bo i tak za życia się tego nie dowiemy. Myślmy o życiu, bo ono trwa właśnie w tej chwili.
" 'Kochać' to mocne słowo. Bardzo mocne. Kochać można raz na całe życie."
Wiktoria umarła. Niewiele pamięta z nocy swojej śmierci; nie ma pojęcia, dlaczego sama wyszła z baru, nie wie, kim był morderca, wie tylko, że umarła z powodu ran kutych i znalazła się w Piekle. Jednak Piekło nie jest miejscem, w którym wszyscy są nieszczęśliwi, wręcz przeciwnie. Mówi się, że ludzie znacznie lepiej bawią się w Los Diablos; ciągłe imprezy, żadne problemy, żadne zobowiązania, być martwym, nie wracać do żywych jednym zdaniem. Wiki jednak dostaje zadanie specjalne w Piekle: staje się diablicą, musi przekonywać umarłych, że nie chcą iść do Nieba. Przystojny diabeł pomaga nowej diablicy zadomowić się w Los Diablos, ale Wiktoria tęskni za życiem. Chce wrócić na Ziemię do przyjaciół, brata i swojej niespełnionej miłości. Z czasem okazuje się, że śmierć dwudziestolatki nie była planowana...
Katarzyna Berenika Miszczuk jest lekarką, absolwentką Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Swoją debiutancką powieść "Wilk" napisała w wieku piętnastu lat, a wydała trzy lata później. "Ja, diablica" została opublikowana w 2010 roku. Przyznam, że po tę książkę sięgnęłam z powodu wielu pozytywnych recenzji. Jednak nie liczyłam na zbyt wiele w stosunku do tej pozycji. Jak odebrałam "Ja, diablica"?
Bardzo spodobała mi się wizja Piekła. Pisarka stworzyła wręcz przeciwieństwo stereotypowego Piekła; nie było w nim cierpienia, bólu tylko sama zabawa i używki, nieszkodzące zdrowiu - w końcu i tak wszyscy obywatele Piekła nie żyli, nic nie mogło im już zaszkodzić. Przyznam, że bardzo zachwycił mnie taki pomysł na Otchłań Piekielną. Jest ciekawy, pomysłowy i raczej oryginalny. Nie tylko wizja Piekła była świetna, lecz także diabły i anioły: ich "walka" o dusze. Ponadto po sposobie ubierania się aniołów, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że są oni Polakami. Któż inny do sandałów założyłby skarpetki?
Humor w książce również jest bez zarzutu. Co prawda nie wybuchałam głośnym śmiechem podczas czytania, ale rozbawiony uśmiech nie schodził mi z twarzy. Autorka wplotła w fabułę mnóstwo zabawnych myśli głównej bohaterki, oraz docinek postaci. Również wiele momentów było pełnych komizmu.
Bohaterzy byli bardzo dobrze wykreowani. Wiktoria to ciekawa postać, którą nie trudno darzyć sympatią. Jednak o wiele bardziej intrygują Beleth i Azazel. Te dwa charaktery wręcz pokochałam. Świetnie stworzeni, mający własny charakter, nieszablonowi, zagadkowi. Osobliwą postacią również jest Kleopatra. Nie można nie być ciekawym ich zachowań. To są właśnie jedne z tych postaci, z którymi z wielką przyjemnością idzie się przez strony książki. No i nadszedł czas na Piotrusia. Cóż mogę powiedzieć o tym bohaterze? Poza tym, że próbuje udawać typowego niegrzecznego, tajemniczego chłopca, w którym kochają się wszystkie czytelniczki? Piotruś to postać kompletnie nieudana, nijaka, bez charakteru, bez duszy. Dziwię się, że główna bohaterka tak za nim szaleje.
Wątek miłosny wydaje się być dobrze stworzony. Irytowało mnie uczucie Wiki do Piotrka, głównie z powodu tego, jaką postacią okazał się Piotruś. Pomimo złego partnera, autorka nie zniszczyła opisów uczuć. Jednak nie wybaczę pani Katarzynie, jeśli w następnych częściach, nie skieruje uczucia Wiki na bardziej odpowiednią osobę...
Akcja książki nie nuży, jest dynamiczna, ale niekiedy wyczuwałam w co poniektórych zdarzeniach absurd, pewne niedopracowanie, coś, co już było. Aczkolwiek nie powinno to popsuć radości czytania. Język, jakim posługuje się pisarka jest bez zarzutu. Łatwy, przyjemny. W książce bywały przekleństwa i wulgaryzmy, ale są one zdawkowe, przez co nie powinny kuć w oczy.
"Ja, diablica" jest książką lekką, niezbyt ambitną, aczkolwiek ciekawą, potrafiącą rozbawić. Wizja Piekła stworzono w dość nietypowy oraz intrygujący sposób. Przyznam, że ani nie zawiodłam się na tej pozycji, ani pozytywnie zaskoczyłam. Chyba właśnie czegoś takiego się spodziewałam. Z czystym sumieniem mogę polecić tę pozycję osobom, lubiącym fantastykę oraz humor w książkach. Czytelnikom nie liczącym na nic ambitnego, a jedynie ciekawą rozrywkę.
"Pożegnania. Nie lubię ich. Wydają się taką ostatecznością. Nigdy nie wiadomo, czy zobaczy się kogoś, z kim właśnie ściskasz dłoń i kogo całujesz w policzek, komu machasz z oddali. Może to właśnie ostatni dotyk, ostatnie słowa? Nie ma nic gorszego od pożegnań."
Wyobrażamy sobie Piekło, jako coś strasznego, jako miejsce pełne okrucieństwa, cierpień, bólu, krzyku, płaczu. Boimy się Piekła. Nie chcemy po śmierci palić się w ogniu piekielnym, przez wieczność być nieszczęśliwymi. Jako katolicy pragniemy iść do Nieba, by radośnie trwać u boku świętych, zamiast przeżywać katusze z innymi potępionymi duszami. Lecz co jeśli źle wyobrażamy...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10-24
Jest wiele rodzajów związków. Są związki idealne, na pozór idealne, nieszczęśliwe, kłamliwe, gdzie jedna osoba zdradza, odmienne, w których chłopak i dziewczyna są od siebie niewyobrażalnie różni, a i tak starają się połączyć oba światy. Jednak skupmy się na związku, który był na pozór idealny, w którym byliśmy niemożliwie szczęśliwi, sądziliśmy, że razem z naszym partnerem jesteśmy w stanie przetrwać wszystko. Byliśmy w stanie zrobić dla niego wszystko. I nagle zdajemy sobie sprawę, że druga połówka nie jest z nami szczera. Okłamuje nas. Zdradza. Wtedy nasz świat się wali, bo osoba, którą kochaliśmy najmocniej na świecie, kocha kogoś innego, poświęca czas komuś innemu, daje siebie innej osobie. Co wtedy możemy czuć? Złość, nienawiść, ból, rozpacz. Wtedy coś w nas umiera i rodzi się coś innego. Wtedy albo jesteśmy w stanie zrobić wszystko, aby się zemścić, albo ból jest tak ogromny i skomplikowany, że nie umiemy nawet odpłacić pięknym za nadobne. Lecz gdy związek, w którym byliśmy szczęśliwy się rozpadnie, z nami dzieje się coś, czego nie umiemy pojąć. I już nigdy możemy nie być tacy sami. Bo odebrano nam coś, w co głęboko wierzyliśmy.
"Kelsey, czy wiesz, że ból złamanego serca wysyła do mózgu takie same impulsy, co ból fizyczny?"
Kelsey została wyrzucona z prywatnej szkoły, gdzie była jedną z najpopularniejszych dziewczyn. Kels nie wie, jak sobie poradzi w publicznym liceum, jest jednak pewna, iż musi dać z siebie wszystko, by przyjęto ją do college'u. Do tej samej publicznej szkoły zapisuje się również syn senatora, Isaac, który również został wyrzucony z poprzedniej szkoły. Drogi Isaaca i Kelsey się krzyżują, młodzi muszą pokonać przeszkody, które są ich kłamstwami...
Lauren Barnholdt jest autorką licznych powieści dla młodzieży i starszych nastolatek. "Nie mogę powiedzieć Ci prawdy" jest pierwszą książką, wywodzącą się spod jej pióra, z którą miałam okazję się zapoznać. Po ciężkich książkach, które ostatnio czytałam, nawet nie miałam pojęcia, jak potrzebuję takiej lekkiej lektury, która w mym słowniku zwie się "odmóżdżaczem".
Pomysł na książkę nie należy do oryginalnych; dwoje nastolatków w nowej szkole, którzy na początku się nie lubią, mają o sobie kiepskie zdanie, po czym rodzi się w nich wielkie uczucie. Spójrzmy prawdzie w oczy: takie historie były już w niejednej książce. Motyw kłamstw również nie jest niespotykany w innych książkach, jednak "Nie mogę powiedzieć Ci prawdy", choć ma oklepany pomysł, wykonana jest wprost idealnie.
Narratorami w powieści są Isaac i Kelsey. Jestem ogromną fanką książek, w których jest dwuosobowa narracja, a jedną z tych osób jest chłopak. Zawsze ciekawi mnie, jak pisarka, tudzież pisarz, wniknie w umysł nastolatka. Pani Lauren bardzo dobrze wykonała swoje zadanie, pozwalając poznać czytelnikowi psychikę nastoletniego chłopca oraz dziewczyny. Uwielbiam męskie narracje, tutaj pisarka spełniła wszelkie moje oczekiwania.
Wątek miłosny ciekawy, nie przesłodzony. Można było wyczuć w nim prawdziwość, zdawał się być jednym z wielu związków, które powstają w dwudziestym pierwszym wieku. Podobał mi się w każdym calu. Miłości Isaaca i Kels nie mam nic do zarzucenia. Pisarka doskonale dopracowała ten wątek.
Bohaterzy w powieści są bardzo dobrze wykreowani. Największą część mojej sympatii zdobył syn senatora, który potrafił mnie rozbawić i oczarować swoją dżentelmeńską naturą. Kelsey już tak nie polubiłam, ale rozumiałam jej zachowania. Akceptowałam to, co robi, ponieważ przeszłość dała jej w kość. Postacie drugoplanowe okazały się różne. Jedne bardzo ciekawe, dobrze przedstawione, innym czegoś zabrakło. Niemniej nie zrujnowało to mojej przyjemności z czytania.
Pani Lauren doskonale wiedziała do jakiej grupy czytelników pisze powieść, ponieważ nie szczędziła młodzieżowego języka, zwrotów używanych przez nastolatków. Książkę czyta się naprawdę szybko, każda strona wchodzi w nasz umysł, jak nóż w masło. Niebywale lekki styl odpręża, daje odpoczynek, przyjemność.
"Nie mogę powiedzieć Ci prawdy" to lekka książka, która pomimo nieoryginalnego pomysłu, zdobyła moje uznanie. Czytałam ją z ogromną przyjemnością, nie mogąc się od niej oderwać. Polecam tę powieść czytelnikom, którzy chcą wypocząć podczas czytania przy niezobowiązującej, lecz naprawdę ciekawej pozycji. Dzieło pani Lauren wspominam bardzo miło.
"Czasami, kiedy ktoś mówi coś bardzo ważnego, dobrze przez chwilę posiedzieć w ciszy, żeby lepiej się nad tym zastanowić. Często ludziom wydaje się, że powinni wtedy powiedzieć coś mądrego i głębokiego albo spróbować pocieszyć. A tak naprawdę często najlepsze jest milczenie."
Jest wiele rodzajów związków. Są związki idealne, na pozór idealne, nieszczęśliwe, kłamliwe, gdzie jedna osoba zdradza, odmienne, w których chłopak i dziewczyna są od siebie niewyobrażalnie różni, a i tak starają się połączyć oba światy. Jednak skupmy się na związku, który był na pozór idealny, w którym byliśmy niemożliwie szczęśliwi, sądziliśmy, że razem z naszym partnerem...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10-19
Nienawiść. To uczucie jest tak silne, że potrafi zniszczyć od środka. Wybucha niespodziewanie, gwałtownie, wystarczy mały płomień, aby wzniecić pożar wewnątrz. Te płomienie liżą Cię od środka, przejmują władzę nad całym Twoim ciałem, Twoim umysłem; Twe myśli stają się mordercze, destrukcyjne. Nienawiść jest stokroć silniejsza od racjonalności. W chwili, gdy te gwałtowne uczucie Tobą włada, nic więcej się nie liczy. Pragniesz się wyżyć, wyrzucić cały ogień na wierzch, by spłonął na kimś innym, by wypalił coś, kogoś innego, nie Ciebie. I nim się obejrzysz jest już po wszystkim. Wypowiedziałeś o kilka słów za dużo, zrobiłeś o kilka ruchów za wiele. Zaczynasz się zastanawiać, jak mogłeś tak bardzo stracić panowanie nad sobą, jak mogłeś dopuścić, by te uczucie, emocje tak Tobą zawładnęły, że skrzywdziłeś innych, osoby na których Ci zależało bardziej lub mniej. Nienawiść jest uczuciem najtrudniejszym do pokonania, bywa destrukcyjne, niszczycielskie. Jest rozszalałym ogniem, który pali Cię od środka, pragnie się wydostać. Może trwać jedynie moment, kilka chwil, lecz może również zagnieździć się w Tobie na stałe. Wtedy Twoje ciało jest wiecznie rozgrzane, gwałtowne. Wtedy ogień nigdy nie gaśnie.
"Skoro ludzie potrafili tak zapalczywie nienawidzić, widocznie umieli też kochać mocniej, żywiej i płomienniej?"
Łowcy złapali Melanie. Samobójczy skok dziewczyny się nie udał, odratowali ją, wszczepili w jej ciało duszę imieniem Wagabunda. Ta istota miała odnaleźć we wspomnieniach własnego żywiciela informacje na temat innych niedobitków ludzkich, którym udało się przeżyć. Jednak Melanie stawia opór, buntuje się. W jednym ciele są dwie osoby, toczą walkę, która od początku skazana jest na niepowodzenie. Wagabunda i Melanie łączą siły, aby odnaleźć Jareda i Jamiego. Mężczyznę i chłopca, których obje kochają.
Stephenie Meyer to pisarka, której nazwisko jest powszechnie znane. Absolwentka literatury angielskiej na Brigham Young University napisała słynną sagę Zmierzch, która podbiła serca milionów czytelników oraz wzbudziła zgorzałe dyskusje. "Intruz" jest dziełem przeznaczonym dla starszego grona odbiorców.
Świat wykreowany przez pisarkę, jest naprawdę dobry. Nie dopatrzyłam się żadnych niedociągnięć we wszechświecie, który opanowują dusze. Wszystko było doskonale skrojone, trzymające się kupy. Ciekawe i intrygujące. Budzące podziw, zachwycające.
Niesamowicie spodobało mi się to, jak pisarka przedstawia ludzi. Jako istoty nadpobudliwe, niszczycielskie, nienawidzące, myślące o sobie, egoistyczne, lecz mimo wszystko kochające, jak żadne inne życie na jakiejkolwiek planecie, niebywale przywiązujące się, posiadające więzy, nadzieję, upartość, wiarę, jak nikt inny. Meyer wykreowała ludzi, jako coś niesamowitego, coś, co posiada miliony sprzeczności, doznań, uczuć. Ludzkość jest czymś niepojętym, niezrozumiałym, czymś o wiele większym, silniejszym, niżby można było to pojąć.
"Wydaje mi się, że są takie rzeczy, które nigdy nie umrą."
Ponadto rdzeń miłości przedstawiony przez autorkę, jest niezwykły. Pani Stephenie nie szczędziła głębokich przemyśleń na temat świata, ludzi i ich uczuć, ciał oraz sensu egzystencji. Jednak temat miłości najbardziej wbił mi się do głowy. Tutaj pisarka przedstawiła to jako nigdy niegasnące uczucie, nieokiełznane, potrafiące przetrwać wszystko, zawsze żywe, nigdy umierające, trwające więcej niż jedno istnienie. Miłość jaką Melanie darzyła brata i Jareda była jak gruby, niezniszczalny sznur, którym ich serca były do siebie przywiązane. Pisarze bardzo często już w ten sposób opisywali te uczucie, jednak w "Intruzie" moja wyobraźnia była tak pobudzona, że na minutę miałam milion metafor dotyczących ludzi i ich miłości.
Bohaterzy byli świetnie nakreśleni. Każda, dosłownie każda z postaci miała własny charakter, była inna, głęboka, prawdziwa. Chciałam poznać wszystkich. Jednak najbardziej intrygowali mnie Ian, Jared oraz Jeb. Ich tajemniczość, niemalże zachowania niezrozumiałe, zbudowane na logiczniejszych fundamentach niż można było się spodziewać, okazały się niemożliwie fascynujące. Wagabunda oraz Melanie to bohaterki, które również przypadły mi do gustu. Wanda, dusza nierozumiejąca przemocy, nienawiści, dobra sama w sobie, delikatna, jednak myśląca bardzo racjonalnie. Mel, silna kobieta, gwałtowna, posiadająca instynkt przetrwania, wiele przykrych chwil za sobą, kochająca z całego serca. Nie sposób ich nie polubić, nie podziwiać.
Wątek miłosny, składał się z dwóch mężczyzn i dwóch kobiet, ukrytych w jednym ciele. Nie nazwałabym tego trójkątem miłosnym. Ta nazwa byłaby zbyt płytka, zbyt przyziemna i nikła, by wytłumaczyć, co działo się w sercach, duszach ludzi, którzy kochali się nawzajem. Pokochałam ten wątek miłosny, jak całą resztę.
"Nigdy nie wiesz, ile czasu ci zostało."
Podczas czytania "Intruza" emocje brały górę. Stephenie Meyer potrafiła przestraszyć czytelnika, sprawić, że wpatrywał się z niedowierzaniem w kartki papieru, potrafiła przyśpieszyć bicie jego serca, wzruszyć, wzbudzić współczucie dla doskonale wykreowanych bohaterów. Pisarka bawiła się ich losem, nie dawała zapomnieć, jak brutalne jest życie, że smutki i radości muszą się równoważyć na niewidzialnej wadze. Emocje były wszędzie, wylewały się z literek i przelewały na niczego niespodziewającego się czytelnika.
Język, jakim posługuje się pisarka jest barwny, bogaty, mimo to przystępny. Niebywale wciągający już od pierwszych stron, dogłębny. Choć akcja nie trwa bez przerwy, nie nuży i potrafi zaskoczyć.
"Intruz" to dzieło genialne. Zmuszające do refleksji nad ludzkością, miłością i więzami rodzinnymi. Budzi wiele pytań dotyczących egzystencji, na które czytelnik sam musi sobie odpowiedzieć. Dzieło pani Meyer zapada głęboko w pamięć, sprawia, że bez przerwy myślimy o losach bohaterów. Polecam tę książkę, powinnością jest ją przeczytać. "Intruz" to głęboka, ambitna lektura, która ze względu na tematy, które porusza, jest co najmniej warta przeczytania i przeanalizowania. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam.
"Przez wszystkie te stulecia nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu? Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia? Dlaczego związki doskonałe się rozpadają, a te pozornie niemożliwe trwają w najlepsze?"
Nienawiść. To uczucie jest tak silne, że potrafi zniszczyć od środka. Wybucha niespodziewanie, gwałtownie, wystarczy mały płomień, aby wzniecić pożar wewnątrz. Te płomienie liżą Cię od środka, przejmują władzę nad całym Twoim ciałem, Twoim umysłem; Twe myśli stają się mordercze, destrukcyjne. Nienawiść jest stokroć silniejsza od racjonalności. W chwili, gdy te gwałtowne...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-09-12
Czy nigdy nie wyobrażaliśmy sobie innej rzeczywistości? Innego życia, innych zdarzeń, które by nam się przytrafiły? Nie zdarzało się Wam zamykać oczu i pod powiekami widzieć siebie w innej historii? Innej bajce. Zapomnieć o przyziemności, uciec daleko w równoległy świat, gdzie wszystkie Wasze marzenia się spełniły, gdzie macie wszystko, czego zawsze pragnęliście. Tworzyć swoją własną baśń, gdzie wszystko jest możliwe, gdzie świat jest podzielony na dobro i zło. Gdzie wszystko jest czarno-białe. Niektórzy piszą w głowach historię, której nikomu nigdy nie opowiedzą, w której jest tak, jak zawsze chcieliśmy, aby było. Lecz realność nigdy nie jest taka, jak baśń. Nic nie jest czarno-białe, łatwe. W rzeczywistości nie znamy prawdziwych zamiarów ludzi, a los może rzucać nam kłody pod nogi. Więc może jednak warto oderwać się na chwilę od normalnego życia, uciec w świat własnej baśni, którą tworzy nasza wyobraźnia, nasza dusza. Lecz trzeba pilnować, by granica pomiędzy baśnią a życiem się nie zatarła...
"Można uciekać tak szybko, jak się da, ale nieszczęście i tak jest szybsze."
Anna to wzorowa uczennica, przykładna córka i utalentowana muzycznie dziewczyna. Żyje z daleka od okropności, które dzieją się naokoło niej. Ma swoją własną bańkę mydlaną, gdzie polski handlarz narkotykami nie gra najmniejszej roli. Lecz pewnego dnia, gdy siedemnastolatka odnajduje szmacianą lalkę, jej bańka pęka. Prawdziwe, niekiedy brutalne życie dociera do niej, daje o sobie znać, gdy Tannatek wypowiedział pierwsze słowo do Anny i zabrał od niej lalkę swojej siostry. Anna pragnie poznać bliżej Abla, dowiedzieć się, czy naprawdę ma siostrę. No bo czy ktoś, kto handluje narkotykami, przesypia wszystkie lekcje na ławce, potrafi zająć się młodszą siostrą? Anna wkracza w mroczny świat, gdzie morderstwa się zdarzają, gdzie nic nie jest czarno-białe, gdzie miłość wszystko wybaczy, gdzie zaciera się granica pomiędzy baśnią a rzeczywistością. A wszystko zaczęło się od szmacianej laleczki...
Antonia Michaelis urodzona w 1978 roku w północnych Niemczech. Studiowała medycynę i równocześnie zaczęła pisać książki dla dzieci i młodzieży. Wydała już wiele pełnych fantazji i odnoszących sukcesy książek. Z tą autorką spotykam się pierwszy raz. Do "Baśniarza" przyciągnął mnie opis i tuziny pozytywnych recenzji. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że ta pozycja zajmie najszczególniejsze miejsce w moim sercu...
"Najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie."
Klimat książki jest niepowtarzalny. Już od prologu czuć coś niesamowitego, głębie doznań, uczuć, myśli. Każde słowo, jakim posługuje się pisarka, ma w sobie większą moc, niż wszystkie zdania w kilkunastu książkach naraz. Słowa budują niesamowite napięcie, atmosferę, niepowtarzalność. Budzą emocje: strach, radość, nadzieję, niedowierzanie. Słowa to największy atut tej książki.
Pomysł na tę pozycję jest bardzo oryginalny. Rzeczywistość, mieszająca się z baśnią, historyjką, którą opowiada Abel. Na początku można odróżnić życie od baśni, lecz im dalej w las, tym trudniejsze to się stanie. Zdarzenia opowiedziane w baśni, naprawdę mają miejsce. Każde, choćby najmniejsze zdanie ma w sobie coś większego, coś czego niedokładny czytelnik, słuchacz, obserwator nie jest w stanie dostrzec. Pisarka doskonale wiedziała od samego początku, co robi. Wszystkie zawiłości wplecione w fabule, w baśń, śmiem twierdzić, iż są na miarę Oskara.
"Na najgorsze przypadki, kiedy się o nich wspomni, macha się ręką i śmieje się z nich, ale kiedyś one naprawdę się zdarzają."
Wątek kryminalny rodzi się powolutku. Nie przesłania całej historii, lecz jest dobrze skonstruowany. Niemal niezauważalnie wplątany w fabułę. Tajemniczy, niepokojący, emocjonalny, mylący. Budowany na drastyczniejszych, głębszych fundamentach niż można byłoby się domyślić. Jestem osobą, która analizuje mnóstwo rzeczy, tak więc nie omieszkałam przeanalizować historii kryminalnej w "Baśniarzu". I od samego początku wyrobiłam sobie zdanie na temat sprawcy wszystkich zdarzeń. Później jednak dostrzegłam to, o czym wspominam od samego początku: nic nie jest czarno-białe... Pisarka wywiozła mnie w pole wraz z moimi podejrzeniami.
Miłość pomiędzy Ablem i Anną była fenomenalna. Pani Antonia tworzyła wszystko niesamowicie sprawnie. Nie wystrzeliła z uczuciem jak z procy. Wręcz przeciwnie. Uczucie młodych budowało się powolutku, słowo po słowie, uśmiech po uśmiechu, dotyk po dotyku. Ponadto zdanie "miłość wszystko wybaczy" nabrało ogromnego znaczenia. Miłość Anny do Abla pokazała mi jak mocne a zarazem skomplikowane może być uczucie do drugiej osoby.
"Ale do miłości nie można się zmusić."
Bohaterzy okazali się fenomenalni. Każdy inny, dogłębnie przemyślany. Każdy ruch, myśl, spojrzenie miało znaczenie, trzymało się kupy, było prawdziwe. Pierwszy raz zdarzyło mi się tak bardzo utożsamić z główną bohaterką. Anna była ciekawa świata, analizowała wszystko, w jej głowie kłębiło się mnóstwo pytań. Poznawała świat, wychodząc z własnej bańki mydlanej. Była dziewczyną normalną i właśnie za tą normalność można ją naprawdę polubić. Abel to najbardziej złożona postać z całej książki. Outsider, wagarowicz, handlarz narkotykami, a zarazem troskliwy, starszy brat, wrażliwy chłopiec, którego pokarało życie. Rozpaczliwy młodzieniec, pragnący odizolować się od wszystkiego. Baśniarz. Kocham go tą najbardziej skomplikowaną, mocną, niezrozumiałą miłością.
"Baśniarz" porusza trudne, ważne tematy. To nie jest jedynie książka dla młodzieży, to w żadnym razie nie jest 'odmóżdżacz'. Dzieło pani Michaelis to pozycja, która w swej prostocie, nie jest wcale prosta. Pisarka nie wahała się poruszyć niebanalnych tematów. Tematów, o których ciężko mówić.
"Czasem, jak się czegoś bardzo pragnie, to się wydaje, że to się dzieje naprawdę."
Język, jakim posługuje się autorka, posiada moc. Posiada miliony uczuć, emocji, a zarazem jest przystępny. Napięcie budowane wręcz fenomenalnie. Plastyczność i szczerość opisów może sprawić, iż nasze serce zacznie bić szybciej. Ostatnie strony wciągną tak bardzo, że to, co dzieje się naokoło nas zniknie całkowicie. Baśń o Abelu i Annie pochłonie nas do tego stopnia, że wyciśnie łzy, które będą kapać na strony kartek, które będą zasłaniać widok na tekst. A nas na sam koniec, dopadnie hałas i cisza jednocześnie. Po zakończeniu "Baśniarza" będziemy mieli mnóstwo pytań, a zarazem żadnego. Poczujemy pustkę, ale i wypełnienie. Nasze emocje w żadnym wypadku nie będą czarno-białe.
Każdy czytelnik pewnego dnia natrafi na książkę, która będzie jakby napisana specjalnie dla niego. Dla mnie tą książką jest właśnie "Baśniarz". Czytając ją miałam ważenie, że pani Antonia pisze tę pozycję z myślą o mnie. Specjalnie dla mnie. Emocje będą mnie nachodzić za każdym razem, gdy usłyszę słowo 'baśniarz'. Chyba nie muszę mówić Wam, jak bardzo polecam tę pozycję.
I mimo iż skończyłam pisać tę recenzję, wciąż czuję, że wszystkie słowa nie uleciały z mojego serca. I chyba nigdy nie ulecą. Zostaną na zawsze. Tylko dla mnie...
"Na świecie jest więcej pytań niż odpowiedzi, a jeśli pytasz, dlaczego tak jest, to muszę wyznać, że na to pytanie nie znam odpowiedzi."
Czy nigdy nie wyobrażaliśmy sobie innej rzeczywistości? Innego życia, innych zdarzeń, które by nam się przytrafiły? Nie zdarzało się Wam zamykać oczu i pod powiekami widzieć siebie w innej historii? Innej bajce. Zapomnieć o przyziemności, uciec daleko w równoległy świat, gdzie wszystkie Wasze marzenia się spełniły, gdzie macie wszystko, czego zawsze pragnęliście. Tworzyć...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-27
W dawnych czasach kobieta nie miała nic do powiedzenia. Jej jedynym zadaniem było dobrze wyglądać i reprezentować swoimi nienagannymi manierami oraz ubiorem jak najwięcej. Kobiety nie miały prawa głosu, nie uczestniczyły w najważniejszych rozmowach. Mieszczanki były niezwykłe delikatne, bojaźliwe oraz wrażliwe. To mężczyźni byli silnymi przywódcami, którzy budzili respekt oraz mogli wyrażać swoje zdanie. A co jeśli w czasie brutalnych bitw, to kobieta wykaże się większą odwagą i sprytem niż mężczyźni? Zrzuci ciężką, dostojną sukienkę, odsunie na bok delikatność i strach. Co się stanie, gdy właśnie kobieta przyćmi innych mężczyzn swoim bohaterstwem? Czy w takim razie słuszne było uciszenie kobiet i uznanie ich za nie radzących sobie w prawdziwym życiu niewiast? A może to właśnie kobiety powinny mieć większe prawo do głosu?
"Lepiej być martwym bohaterem niż żywym zdrajcą."
W Nortii panuje spokój. Do czasu gdy w podczas święta Przesilenia nie pojawia się rycerz Wilk, który obwieszcza, że barbarzyńcy zbliżają się i planują podbój Nortii. I tak się właśnie stało. Barbarzyńcy wymordowali połowę rycerzy i przejęli władzę nad królestwem. Przywódca barbarzyńców Harak wydał osamotnione niewiasty za swoich podwładnych. Dla Viany jednak największym bólem okazała się zdrada jej narzeczonego Robiana. Młody rycerz nie tylko poddał się podczas walki, przysięgając podporządkowanie Harakowi, ale również nie zawalczył o swoją ukochaną, pozwalając nowemu przywódcy oddać ją w brudne łapska barbarzyńca. Viana wraz z swoją piastunką Doreą nie poddały się jednak tak łatwo...
Laura Gallego to jedna z najsłynniejszych autorek literatury młodzieżowej, której książki zostały sprzedane w nakładzie ponad jednego miliona egzemplarzy w Hiszpanii. Po książkę "Tam, gdzie śpiewają drzewa" sięgnęłam z dwóch powodów: przyciągnęły mnie bardzo pozytywne recenzje, oraz ujrzałam tę (jeszcze pachnącą) pozycję na półce w bibliotece. Nie mogłam sobie odmówić wypożyczenia jej. Ale czy właśnie tego się spodziewałam?
Akcja książki osadzona jest w przeszłości, dokładnie jednak nie wiemy, który to może być rok - to pozostaje jedynie w naszych domysłach. Powiem, że autorka nie najgorzej przeniosła czytelnika w świat monarchy, rycerzy i książąt. Jednak z osobistych pobudek nie przepadam za książkami, gdzie akcja toczy się w przeszłości.
Przyznam, że już pierwsze strony obudziły w mojej głowie pytanie 'Co ja czytam?'. Początkowe rozdziały były nużące, rozwlekłe i jakby... na siłę napisane. Nie mogłam poczuć, że tak powiem, tej pozycji. Minusem powieści jest to, iż akcja toczy się bardzo wolniutko. Pierw opisy, przemyślenia (duuużo przemyśleń) a potem coś prawie emocjonującego może się wydarzyć. Jestem zwolenniczką książek, gdzie akcja mknie naprzód, gdzie główni bohaterowie nie mają chwili wytchnienia i cały czas muszą borykać się z problemami. Tutaj jednak akcja była napędzana przez kołowrotek, którego używał ślimak.
"Dlaczego miłość jest tajemnicą?"
Stwierdzam, że bohaterzy byli dobrze wykreowani. Czytając pierwsze rozdziały i coraz bardziej poznając Vianę, już się przeraziłam, że przez czterysta stron będę musiała znosić tę delikatną, strachliwą księżniczkę, która bladnie co pięć minut. Jednak napaść barbarzyńców i oddanie jej do jednego z nich trochę ją zmieniło. Prawdziwą przemianę przeszła dopiero po poznaniu Wilka, który nauczył ją wszystkiego. Wtedy to Viana nie była ani delikatna ani strachliwa. Jedynie lekkomyślna, co niekiedy również budziło chęć potrząśnięcia dziewczyną i wykrzyczenie jej, by wreszcie zaczęła zachowywać się racjonalnie.
W końcu wśród nużących rozdziałów, zaczął wypływać potencjał pisarki, akcja powolutku nabierała tempa i czytelnik zaczął odczuwać tę magię. Bardzo ciekawiły mnie opisy Wielkiego Lasu, gdzie nikt nie odważył się zapuścić i wokół, którego toczyło się wiele przerażających legend. Pani Laura stworzyła świetny klimat tego tajemniczego lasu i pozwoliła nam poczuć się, jakbyśmy szli wraz z Vianą i przyglądali się niesamowitej naturze.
Ostatnie rozdziały obudziły we mnie wielki zapał do tej książki. Nie mogłam się oderwać od czytania. Gdyby tylko cała pozycja była tak świetna, jak końcowe rozdziały, to moja recenzja byłaby obfita w pochlebstwa. Rozkoszowałam się piękną miłością, która zaczęła się rodzić pomiędzy główną bohaterką a chłopcem z lasu Urim oraz podziwiałam odwagę i walkę o wolność Viany.
Język był przystępny, ale bywały momenty, w których zastanawiałam się, czy w czasach rycerzów i monarchy istniały już niektóre zwroty, których używali główni bohaterowie. Niestety pisarka nie przeniosła języka bohaterów do opisywanych czasów. Chociaż może i lepiej, bo nie wiem, czy to bym zniosła.
"Tam, gdzie śpiewają drzewa" to ciekawa, choć niekiedy nużąca książka, która może zniechęcić swoją wolną akcją. Jednak opisana jest w niej niezmierna odwaga, niesamowita miłość i zawzięta walka o wolność. Po dłuższym namyśleniu stwierdzam, iż ta pozycja jest warta zapoznania. Chociażby dla niecodziennych refleksji, do których czytelnik jest zmuszony po przeczytaniu "Tam, gdzie śpiewają drzewa".
"Mówię o miłości - wyszeptała.- Kiedy kogoś kochasz, czujesz coś tutaj - dodała, kładąc dłoń na sercu Uriego.- Tak mocno, że wydaje ci się, że nie możesz oddychać. Tak intensywnie, że pragniesz zawsze być z tą osobą i nigdy więcej nie chcesz się z nią rozstać"
W dawnych czasach kobieta nie miała nic do powiedzenia. Jej jedynym zadaniem było dobrze wyglądać i reprezentować swoimi nienagannymi manierami oraz ubiorem jak najwięcej. Kobiety nie miały prawa głosu, nie uczestniczyły w najważniejszych rozmowach. Mieszczanki były niezwykłe delikatne, bojaźliwe oraz wrażliwe. To mężczyźni byli silnymi przywódcami, którzy budzili respekt...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-15
W każdym człowieku istnieją niewidzialne mury, granice, które hamują przed dokonaniem niektórych czynów, wypowiedzeniem niektórych słów. A co jeśli taki mur został wybudowany na świecie, powstał, aby podzielić jedną ziemię, na dwa światy? Granica, oddzielająca dwa zupełnie różne przekonania. Niektórzy zgodzą się na życie w zamknięciu, niepełnej wolności, lecz znajdą się ludzie, którzy za wszelką cenę, będą chcieli zburzyć mury, zaznać wolności, nie czuć pohamowań, iść drogą, którą sami wybiorą. Lecz czy pozbywanie się wszelkich granic, oznacza szczęście czy chaos? Zbuduje jedność, czy rozpęta wojnę?
"Co to za dziwny świat, w którym ludzie pragnący po prostu kochać zostają zmuszeni do walki. Co za przewrotna natura życia."
Ogromnym szokiem dla Leny jest to, iż Alex żyje. Była przekonana, że miłość jej życia odeszła. W końcu widziała go tego pamiętnego dnia, gdy porządkowi schwytali go w swoje bezlitosne sidła. Sama przedarła się do Głuszy, i została przygarnięta przez Odmieńców. Stała się członkiem ruchu oporu. Zmieniła się nie do poznania. Zaczęła walczyć o wolność, dążyła do tego, by zburzyć mury. Poznała Juliana i pozwoliła swojemu sercu na nowo poznać smak miłości. Ale Alex wrócił. Lecz również się zmienił. Jedno jest pewne: czas iść na przód, stawić opór porządkowym i światu bez miłości. Każdy dzień jest coraz trudniejszy, każde słowo zaczyna ranić podwójnie, śmierć powoli staje się codziennością, a do tego budzą się wątpliwości: czy świat, w którym króluje miłość, jest lepszy? Mimo wszystko Lena wraz z innymi Odmieńcami rusza w sam środek rewolucji. Jednak za żadne skarby świata Magdalena nie spodziewała się, że spotka Hanę - najlepszą przyjaciółkę ze swojego poprzedniego życia.
Kto nie kojarzy trylogii "Delirium"? Jestem pewna, że każdemu z Was obił się o uczy ten tytuł. Swego czasu było bardzo głośno o dziele pani Lauren Oliver. Świat, gdzie miłość uznano za chorobę, podbił serca wielu czytelnikom. W moim przypadku podbijanie serca odbywało się bardzo stopniowo. Zawiodłam się na pierwszej części trylogii, polubiłam "Pandemonium", a dopiero "Requiem" sprawiło, iż moje serce należy do pani Lauren!
"Może nasze uczucia doprowadzają nas do szaleństwa. Może miłość rzeczywiście jest chorobą i lepiej by nam było bez niej."
Dopiero w tej książce dostrzegłam przesłanie. Dopiero ostatnia część trylogii naprawdę przemówiła do mnie, zmusiła do uważnego czytania każdego zdania, ponieważ właśnie w każdym zdaniu była ukryta mądrość, dotycząca miłości, świata i wolności. Ledwo nadążałam z zaznaczaniem pięknych cytatów, których było mnóstwo.
Nuda to coś, czego nikt nie ma prawa znaleźć w tej pozycji. Akcja jest dynamiczna i świetnie skonstruowana. Nie daje chwili wytchnienia ani głównym bohaterom, ani czytelnikowi. Każdy rozdział, opisujący Głuszę, jest nasycony adrenaliną, niepokojem, wątpliwościami, walką i bólem. W tej części bardzo często można było się natknąć na brutalność ludzi żyjących w mieście okalanym przez mury, jak i za murami.
"Spoglądam w stronę setek ludzi, którzy zostali wygnani ze swoich domów, ze swojego życia, do tego miejsca, gdzie królują brud i pył. Zrobili to dlatego, że chcieli czuć, myśleć i wybierać to, czego sami pragną. Nie wiedzą, że nawet to jest kłamstwem - że nigdy tak naprawdę sami nie decydujemy, a przynajmniej nie do końca. Zawsze jesteśmy popychani ku jakiejś drodze. Nie mamy wyboru, jak tylko zrobić krok do przodu, a potem kolejny i kolejny. I nagle okazuje się, że znajdujemy się na drodze, której w ogóle nie wybieraliśmy."
Bohaterzy są świetnie wykreowani. Każdy ma swój własny charakter, posiadają zalety oraz wady, co ogromnie cenię w książkach. W poprzednich recenzjach wspominałam, iż Lena ogromnie mnie irytowała. W "Requiem" nie zrobiła tego ani razu, wręcz przeciwnie. Zaczęłam ją podziwiać i doskonale rozumieć. Bardzo spodobała mi się jej przemiana, która zaszła w poprzedniej części. Tutaj dziewczyna jeszcze bardziej pokazuje, jaka jest silna, niezależna oraz pewna swoich racji.
Idealnym zabiegiem były dwie narracje - Leny oraz Hany. Dzięki temu, mogliśmy nie tylko podążać za główną bohaterką, ale również poznać życie jej najlepszej przyjaciółki po zabiegu. Niezmiernie intrygowała mnie osobowość Hany po remedium. Ponadto zaczęłam patrzeć na nią z zupełnie innej strony, niż dotychczas. Pomysł ten idealnie wplótł 'ułożony' świat po zabiegu w nieokiełznane życie w Głuszy.
"Jak ktoś może mieć taką moc, by sprawić, że drugi człowiek rozpada się na tysiąc kawałków albo doświadcza uczucia pełni?"
Styl, jakim posługuje się pani Lauren jest bez zarzutu. Łatwy i przyjemny. Ponadto pisarka świetnie manipuluje emocjami czytelnika. Opisuje każde uczucie z taką pasją i sprawnością, iż sami zaczynamy czuć dokładnie to samo i bardziej rozumiemy swoje uczucia, towarzyszące nam na co dzień.
"Requiem" to zdecydowanie najlepsza część całej trylogii. Bezapelacyjnie podbiła moje serce swoim nietuzinkowym przesłaniem, dynamiczną akcją, prawdą zawartą między stronami, ciekawymi bohaterami oraz niesamowitymi opisami uczuć. Jeśli tak, jak mnie, niezbyt zachwyciły Was poprzednie części, "Requiem" zrobi to za nie.
"Ten, kto skacze do nieba, może upaść, to prawda. Ale może też poszybować w górę."
W każdym człowieku istnieją niewidzialne mury, granice, które hamują przed dokonaniem niektórych czynów, wypowiedzeniem niektórych słów. A co jeśli taki mur został wybudowany na świecie, powstał, aby podzielić jedną ziemię, na dwa światy? Granica, oddzielająca dwa zupełnie różne przekonania. Niektórzy zgodzą się na życie w zamknięciu, niepełnej wolności, lecz znajdą się...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-08
Ronnie wraz z bratem musi spędzić całe wakacje u ojca, którego nienawidzi. Perspektywa pobytu w nudnym miasteczku u boku znienawidzonego rodzica zdecydowanie nie napawa optymizmem, lecz wszyscy wokół są głusi na sprzeciwy siedemnastolatki. Zachowanie nastolatki pozostawia wiele do życzenia. Kłótnie z ojcem, wypady do późna i złe towarzystwo są dowodem buntu i niezależności w Północnej Karolinie. Jednak podczas dwóch miesięcy pobytu z ojcem i zapoznaniu Willa Ronnie się zmienia. Na dodatek, gdy zaczyna naprawdę poznawać ojca, na jaw wychodzi tajemnica, która odmieni całe życie dziewczyny.
"Jak daleko byś się posunęła, żeby chronić przyjaciela?"
Wstyd się przyznać, lecz to dopiero pierwsza książka Sparksa, jaką przeczytałam. Co mnie skłoniło do tej pozycji? Zdecydowanie autor, opis i wiele pozytywnych recenzji. Czy spodobało mi się pióro pana Nicholasa i czy historia Ronnie zapadła mi się na długo w pamięci? Oj, tak!
Pomysł na książkę jest bardzo ciekawy. Ponadto autor w powieści porusza mnóstwo niesamowicie istotnych tematów: rozwód rodziców, uczucia zbuntowanej nastolatki, choroba, zdrada a nawet obecność Boga! Spodobało mi się to, do jakich refleksji i przemyśleń skłania nas pisarz. Jego zapatrzenia na rodzicielstwo i Boga są interesujące i prawdziwe. Sprawiają, że czytelnik zaczyna poważnie rozmyślać nad treścią książki i samym sensem słów, które pozostają na długo w pamięci.
Klimat książki na samym początku wydawał się lekki i przyjemny, jednak z każdym kolejnym rozdziałem czytelnik zaczyna rozumieć, iż ma do czynienia z o wiele poważniejszą pozycją, która niesie ze sobą ogrom prawdy.
"Poszukiwanie obecności Boga było równie tajemnicze jak On sam, bo czym jest Bóg, jeśli nie tajemnicą?"
Bohaterzy książki są naprawdę świetnie wykreowani. Mają swoje wady i zalety, co wielce cenię. Zbyt wiele razy natknęłam się na książki, gdzie postacie nie mają wad i są doskonali. W "Ostatniej piosence" pisarz nie popełnił tego błędu. Nadał swoim bohaterom prawdziwości, która sprawiła, że każda postać wydawała się ludzka, wyrwana z rzeczywistego świata. Bardzo polubiłam Ronnie, która miała swój ostry charakterek. Potrafiła odpyskować, rzucić ciętą ripostą, jak i nawrzeszczeć bez skrupułów. Dziewczyna jednak ukrywała część siebie, która była wrażliwa i delikatna.
Wątek miłosny jest bardzo dobrze stworzony. Ani nie przesłodzony, ani nie przepełniony przeciwnościami losu. Podobnie jak bohaterzy, miłość pomiędzy młodymi wydaje się być prawdziwa, rzeczywista a nawet łatwa do powtórzenia. Muszę pochwalić pisarza za to, iż nie skupił się na wątku miłosnym, który nie był w książce najważniejszy. Byłabym szczerze zawiedziona, gdyby więcej rozdziałów było poświęconych na miłosne eskapady.
Ostatnie rozdziały książki bardzo poruszają. Są pełne emocji, które aż odbierają mowę. Byłam zszokowana rozumiejąc, jak świetnie p. Nicholas operuje uczuciami, jak idealnie oddaje sens chwili, sytuacji. Podczas czytania niejednego rozdziału z oczu ciekły mi łzy. Niektóre momenty potrafiły naprawdę wzruszyć i zapaść na wiele, wiele lat w pamięci.
"Zwykle głos Boga to zaledwie szept i musisz bardzo uważnie słuchać, aby go pochwycić. Innym razem jednak podpowiedź jest oczywista i rozlega się głośno jak dzwon kościelny."
Styl, jakim posługuje się pisarz jest niesamowicie przyjemny oraz prosty. Przez rozdziały wręcz suniemy, delektując się kolejnym słowem, zdaniem. Język również nie sprawia czytelnikowi trudności.
"Ostatnia piosenka" to piękna, wzruszająca i prawdziwa powieść, która zmusi do refleksji i wywoła wiele łez. Uzmysłowi czytelnika, czym jest rodzina, miłość, ból, śmierć, zaufanie i zrozumienie. Pokaże również czym jest Bóg. Zdecydowanie polecam tę książkę. Niezależnie od wieku - ta powieść powinna być obowiązkową lekturą każdej osoby. Jeszcze raz polecam! Nie zawiedziecie się, a wręcz pokochacie. Bo ja pokochałam.
"Prawda tylko wtedy coś znaczy, gdy trudno się do niej przyznać."
Ronnie wraz z bratem musi spędzić całe wakacje u ojca, którego nienawidzi. Perspektywa pobytu w nudnym miasteczku u boku znienawidzonego rodzica zdecydowanie nie napawa optymizmem, lecz wszyscy wokół są głusi na sprzeciwy siedemnastolatki. Zachowanie nastolatki pozostawia wiele do życzenia. Kłótnie z ojcem, wypady do późna i złe towarzystwo są dowodem buntu i niezależności...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wydaje mi się, że każdemu zdarza się pomyśleć o zakończeniu. Niekoniecznie egzystencji, ale pewnych etapów. Nasze życie jest jak książka - podzielone na rozdziały. Każdy rozdział można zekranizować i odegrać w nim główną rolę, patrząc jak toczą się losy nasze i naszych bliskich. Liczymy na szczęśliwe zakończenie, no bo kto by chciał cierpieć z powodu ostatecznego niepowodzenia? Zauważyliście, jak wiele filmów i książek jest pełnych happy endów? Czemu więc nie oczekiwać tego samego od rzeczywistości? W końcu mówią, iż oba teksty kultury zwykle wzorowane są na prawdziwej codzienności. Nasze życie powinno również ostatecznie zakończyć się satysfakcjonująco, z puentą, z możliwością wyciągnięcia mądrego cytatu, podsumowującego sens egzystencji i starań. Ja jednak sądzę trochę inaczej. Może się mylę, może nie myślę pozytywnie, ale czy aby na pewno ludzie pisaliby książki, nagrywali filmy tylko po to, by pokazać codzienność? Dla mnie to jest kreowanie świata, w którym chciałoby się żyć. Świata, gdzie jednak istnieje puenta i głębszy sens. I po naczytaniu się tego wszystkiego, oczekujemy sensu i szczęśliwego zakończenia od naszego życia. Ale wiecie co? Życie nie jest filmem ani książką. Tutaj nie zawsze można myśleć pozytywnie, czekając na ostatnią scenę, rozdział, z nadzieją, że w tych chwilach podłożona będzie wesoła, wywołująca uśmiech muzyka.
Pat w końcu został wypisany z niedobrego miejsca. Wyszedł i jest w stanie zrobić wszystko, by nadszedł koniec rozłąki. Jest już niemal gotowy; ćwiczy bycie miłym, a nie stawianie na swoim, codziennie trenuje, dbając o formę i całuje każdy pieg Nikki na zdjęciu. Jednak gdy chce rozmawiać o swojej żonie, nikt nie pogłębia tematu, nikt niczego mu nie wyjaśnia. Jedyną osobą, która jest do niego niezwykle bezpośrednia to Tiffany, dziewczyna z takimi samymi problemami.
Od dawna chciałam sięgnąć po dzieła Quicka, więc widząc "Poradnik" w bibliotece, nie wahałam się ani na moment. Coś co mnie uderzyło na samym początku powieści to lekkość. Swaboda z jaką pisze Matthew udziela się czytelnikowi, sprawiając, że czytanie książki jest niezwykle relaksujące, a wręcz uspakajające. Tego właśnie potrzebowałam po męczącym dniu pełnym sprawdzianów i głośnych przerw w szkole. Tylko nie myślcie, że historia Pata mnie nudziła. Absolutnie nie! Ta lekkość z jaką jest napisana sprawia, że przez tekst płynie się niezwykle szybko i z ciekawością delikatnie pulsującą pod skórą. Chcemy wiedzieć dlaczego mężczyzna dostał się do niedobrego miejsca, czym spowodowana jest rozłąka i jak się ona zakończy. Nim się obejrzymy dawno miniemy połowę stron, pragnąc czytać więcej i więcej.
Tytuł jest mylący. Sięgając po tę książkę liczyłam na to, iż wniesie w moje życie trochę pozytywizmu, który, nie ukrywając, przydałby się w te szare dni. Jednak poza Patem, który usilnie dążył do szczęśliwego zakończenia, nikt nie tryskał optymistycznymi myślami, co więcej nawet samo życie dalekie było od pisania szczęśliwych scenariuszy dla bohaterów. Tutaj zaczyna się ironia. Wszystko naokoło jest niezwykle pesymistyczne, a Pat wciąż wierzy, że będzie dobrze. Pomyślcie tylko o ile piękniejszy byłby świat, gdyby każdy z nas wierzył w happy end.
Mimo tego, iż "Poradnik pozytywnego myślenia" to zdecydowanie lekka lektura, zawiera wiele mądrości i pytań, które każdego z nas trapią. I to jest w tym świetne! Napisać książkę, którą tak swobodnie i dla relaksu się czyta, a jednak zawierającą pytania, na które nie ma odpowiedzi na tym świecie, zawierającą spostrzeżenia, które podważają sens egzystencji i podejmowania wszelkich starań. I jeszcze za sprawą talentu pisarskiego, zachować wszystko w wesołych barwach i pobudzając czytelnika do śmiechu. Czego więcej oczekiwać?
"Poradnik pozytywnego myślenia" jest lekką pozycją, która zaciekawi najbardziej wymagające czytelnicze podniebienia i w sposób nieprzytłaczający postawi przed Wami pytania, nad którymi będziecie się zastanawiać długo po skończeniu czytania. Polecam, naprawdę warto. Chociażby dla poznania nietuzinkowego zakończenia filmu Pata.
Wydaje mi się, że każdemu zdarza się pomyśleć o zakończeniu. Niekoniecznie egzystencji, ale pewnych etapów. Nasze życie jest jak książka - podzielone na rozdziały. Każdy rozdział można zekranizować i odegrać w nim główną rolę, patrząc jak toczą się losy nasze i naszych bliskich. Liczymy na szczęśliwe zakończenie, no bo kto by chciał cierpieć z powodu ostatecznego...
więcej Pokaż mimo to