-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
Republika marzeń, kipiące morze ludzkie, tygiel kulturalny, mekka nowoczesności – wiele jest określeń, które pasowałyby do Nowego Jorku. W tym mieście wszystko wzbudza zachwyt, ale nie dziwi nic. Nawet to, że Central Park zajmuje powierzchnię dwa razy większą niż Monako i ośmiokrotnie większą niż Watykan.
Książka Magdaleny Rittenhouse to mini kompendium wiedzy na temat Nowego Jorku, a szczególnie Manhattanu, który od wieków pozostaje sercem tego wielokulturowego miasta. "Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero" to przede wszystkim historia ulic, budynków oraz ludzi, którzy przez wieki budowali fundamenty nowoczesności. Autorka zaprasza czytelnika na fascynujący spacer ulicami metropolii – począwszy od czasów, gdy na miejscu dzisiejszych drapaczy chmur powstawały pierwsze osady holenderskie, przez tętniący życiem początek XX wieku, Wielką Depresję, a skończywszy na tragicznych wydarzeniach z 2001 roku. Przeprowadza nas obok muru na Wall Street, tłumaczy dlaczego Lower East Side był nazywany kiedyś dzielnicą ogródków, wyjaśnia dlaczego Most Brookliński określa się mianem poezji ze stali i opowiada w jakim klubie najchętniej śpiewała kiedyś Patti Smith. Magdalena Rittenhouse pisze o architekturze jak o czymś, co podlega nieustającym zmianom, czego nie da się zachować na dłużej mimo trwałości betonu i stali. To właśnie budynki najlepiej odzwierciedlają ulotny charakter miasta.
Ale Nowy Jork to także miejsce narodzin wielkich osobowości oraz inkubator jeszcze większych przedsięwzięć. Kim był Harold W. Ross oprócz tego, że uznawany jest dziś za założyciela jednego z najbardziej wpływowych czasopism amerykańskich „New Yorkera”? W jaki sposób udało się Johnowi Augustowi Roeblingowi stworzyć nieprawdopodobnie innowacyjny projekt Mostu Brooklińskiego? Dlaczego patelnia stała się niezastąpionym sprzętem fotograficznym dla jednego ze śmiałków dokumentujących życie w nowojorskich slumsach? Magdalena Rittenhouse odkrywa przed czytelnikiem najbardziej skrywane tajemnice legendarnego miasta. W surowych stalowych konstrukcjach drapaczy chmur doszukuje się odpowiedzi na pytanie o fenomen Nowego Jorku – dlaczego Manhattan nie przestaje przyciągać rzeszy cudzoziemców i poszukiwaczy przygód mimo upływu lat?
"Nowy Jork" to wyjątkowa książka. Kiedy ją czytałam wracały do mnie jak bumerang wszystkie obrazy miasta, które noszę w swojej głowie. Fragmenty dawno przeczytanych książek i artykułów, urywki filmów i anonimowe zdjęcia łączyły się w jakąś gigantyczną całość. Dawno zasłyszana nazwa zyskiwała kontury konkretu. Bardzo szczegółowe, układane z niezwykłą pieczołowitością opisy przeplatają się w Nowym Jorku z fascynującymi biografiami wielkich, ale niekoniecznie znanych ludzi. Wszystkich tych, którzy własnymi rękami budowali tożsamość miasta: imigrantów, bankierów, architektów, wizjonerów, artystów, muzyków. To o nich i o ich dziełach jest ta książka.
Republika marzeń, kipiące morze ludzkie, tygiel kulturalny, mekka nowoczesności – wiele jest określeń, które pasowałyby do Nowego Jorku. W tym mieście wszystko wzbudza zachwyt, ale nie dziwi nic. Nawet to, że Central Park zajmuje powierzchnię dwa razy większą niż Monako i ośmiokrotnie większą niż Watykan.
Książka Magdaleny Rittenhouse to mini kompendium wiedzy na temat...
Niektórzy w powieści Barnesa doszukują się śladów kryminału, inni – thrillera psychologicznego. Trudno powiedzieć, czym tak naprawdę jest Poczucie kresu, bo powieść sprytnie wymyka się wszelkim klasyfikacjom: jest w niej i trochę kryminału, i dreszczyk emocji, i refleksyjne retrospekcje, a wszystko na wskroś przeszywa wielki, wszechogarniający niepokój.
Anthony Webster przeżył już swoje. Jego życie wypełniają podobne do siebie dni, prozaiczne, nieważne czynności, mało istotne spotkania, nieciekawe książki. Coś zmienia się w dniu, kiedy mężczyzna niespodziewanie otrzymuje w spadku pamiętnik po koledze ze szkolnych lat. Co najdziwniejsze, pamiętnik trafia w ręce Webstera nie z woli samego autora, lecz na życzenie zmarłej matki Veroniki – wielkiej miłości Anthony’ego z czasów młodości. Skomplikowane? W ten sposób Julian Barnes wysyła czytelnikowi sygnały o tajemniczym trójkącie, a nawet czworokącie miłosnym, w który uwikłani byli bohaterowie. Dwóch nierozłącznych przyjaciół i dwie kobiety – matka i córka. Wszyscy zaplątani w toksyczne relacje, które w końcu doprowadzają do tragedii.
Anthony Webster przywołuje w swojej pamięci lata szkolne, wielkie przyjaźnie, niekończące się dyskusje, opowiada o pierwszych wielkich miłościach, zamyka w swoich słowach urok czasów, kiedy przyświecało mu przekonanie, że wszystko jest możliwe. Wiem jedno: istnieje czas obiektywny, ale też subiektywny, ten, który nosi się po wewnętrznej stronie nadgarstka, obok miejsca, gdzie wyczuwa się puls. I ten osobisty czas, będący czasem prawdziwym, jest odmierzany w stosunku do pamięci, pisze.
Poczucie kresu to powieść podszyta wielkim niepokojem i żalem za tym, co przemija, czego nie da się już zatrzymać. Przeszłość przeplata się z teraźniejszością, obie płynnie na siebie nachodzą, do tego stopnia, że granica między nimi zostaje zatarta. Cofamy się o 40 lat wstecz, żeby uchwycić jakiś szczegół, a później nagle powrócić do rzeczywistości. Odczuwanie upływu czasu jest właściwie esencją powieści Barnesa. Zmiana, przechodzenie z jednego stanu do następnego, podróż między różnymi płaszczyznami są ważniejsze niż stałość, trwanie, bycie „tu i teraz”.
Warto przeczytać, choć to powieść nietypowa, czasami skomplikowana i bardzo nostalgiczna.
Niektórzy w powieści Barnesa doszukują się śladów kryminału, inni – thrillera psychologicznego. Trudno powiedzieć, czym tak naprawdę jest Poczucie kresu, bo powieść sprytnie wymyka się wszelkim klasyfikacjom: jest w niej i trochę kryminału, i dreszczyk emocji, i refleksyjne retrospekcje, a wszystko na wskroś przeszywa wielki, wszechogarniający niepokój.
Anthony Webster...
Druga część Dzienników Susan Sontag obejmuje lata od 1964 do 1980. Sontag znajduje się w szczytowej formie, jej intelekt jest jeszcze bardziej agresywny, a umysł wciąż nienasycony, spragniony wiedzy, żądny bodźców. Kartki Dziennika płoną od intensywnych emocji, których pisarka, silna kobieta, szukała na każdym etapie swojego życia, by zaspokoić nimi nieustający głód akceptacji.
W 1964 roku autorka głośnego eseju Przeciw interpretacji jest po trzydziestce, ma za sobą kilka nieudanych związków z kobietami i mężczyznami, wychowuje małego syna – Davida Rieffa – autora opracowania redakcyjnego jej dziennika. Podróżuje. Przynajmniej raz w roku zdarza jej się opuścić Nowy Jork i wyjechać do Paryża, odwiedza też Tanger, jedzie do Hanoi. Każda z podróży to nowy wkład do jej działalności intelektualnej, nowy szkic eseju, nowe pomysły na opowiadania, powieść. Nie ma w tym tomie Dzienników nieustannej potrzeby autokreacji i definiowania siebie wciąż od nowa, oceniania swoich działań z perspektywy otoczenia, ale nie znaczy to, że Susan Sontag całkowicie porzuciła skłonności do autorefleksji. Nie raz widać jak szarpie się ze swoją odmiennością, albo próbuje oswoić się z uczuciami, które dla innych pozostają czymś naturalnym : Mam wrażenie, że nie nadaję się do kochania. Lecz szanuję tę wojowniczkę, której nie da się pokochać – ona walczy o przetrwanie, o to, bym mogła być uczciwa, sprawiedliwa, honorowa. Szanuję ją.
W roku 1974 u czterdziestoletniej Susan Sontag zdiagnozowano metastatyczny nowotwór piersi w czwartej fazie. Pisała wówczas : Rozmyślałam o śmierci przez całe życie + zaczyna mnie powoli ten temat męczyć. Nie dlatego, że jak sądzę, obecnie jestem jej bliższa – ale dlatego, że śmierć w końcu stała się czymś realnym. Sontag żyła wyobraźnią, była bardziej obecna w swojej wyobraźni, niż w rzeczywistości, która ją otaczała. Nie oznacza to jednak, że jej ucieczki w świat fantazji były bezproduktywne i powierzchowne. Pisarka przetrzymywała w szufladach swojego umysłu tysiące nazwisk artystów, pisarzy, filozofów oraz niezliczone tytuły książek i filmów. Przez grono podziwianych przez nią osób przewijają się nazwiska Borgesa, Faulka, Cage’a, Grotowskiego oraz wielu innych, których działalność artystyczną Sontag rozbierała na czynniki pierwsze, analizowała, podziwiała. Obejrzała imponującą ilość filmów, nie wspominając już o ilości przeczytanych książek. To nienasycenie wiedzą potwierdzało tylko fakt, że Sontag przez całe życie uważała się za studentkę, chociaż po ukończeniu Harvardu zrezygnowała z pisania doktoratu i kontynuacji pracy naukowej.
Drugi tom Dzienników jest jeszcze bardziej fragmentaryczny niż pierwszy. Składa się głównie z pośpiesznych notatek, chaotycznie rozproszonych na kolejnych stronach, gdzie szkice kolejnych opowiadań i pomysłów na powieść przeplatają się z relacjami z życia. Właściwie tych ostatnich w czystej postaci jest niewiele – dowiadujemy się czegoś o życiu Susan Sontag nie dlatego, że zapisuje w porządku chronologicznym jak minął jej dzień, ale dlatego, że przez kilkanaście stron potrafi wyczerpująco opisywać swój stosunek i swoje osądy względem tego, co się w jej życiu wydarzyło. Wobec tego Dzienniki to przede wszystkim zbiór opinii – o sztuce, o pisaniu, o ludziach, o muzyce, o polityce. Uderzająca wszechstronność zainteresowań autorki jest tylko dowodem tego, jak chłonny był jej umysł. Czysty humanizm.
Druga część Dzienników Susan Sontag obejmuje lata od 1964 do 1980. Sontag znajduje się w szczytowej formie, jej intelekt jest jeszcze bardziej agresywny, a umysł wciąż nienasycony, spragniony wiedzy, żądny bodźców. Kartki Dziennika płoną od intensywnych emocji, których pisarka, silna kobieta, szukała na każdym etapie swojego życia, by zaspokoić nimi nieustający głód...
więcej mniej Pokaż mimo to
To Montevideo, stolica Urugwaju, stało się kanwą powieści Caroliny De Robertis : tam wszystko ma swój początek, tam krzyżują się kręte ścieżki, jakimi przyszło podążać bohaterom, tam też rozgrywają się wydarzenia, które odcisną piętno w historii Ameryki Południowej. Niewidoczna góra to opowieść o losach trzech kobiet, które dzieli wiek i sposób postrzegania świata, a łączą silne więzy rodzinne. Pajarita, Eva i Salome – babka, matka i córka stały się u Caroliny De Robertis kobietami, o których naprawdę warto przeczytać.
Trzy kobiety, trzy różne osobowości, jednakowo charyzmatyczne i silne, a jednak tak bardzo odmienne. Najstarsza z nich, Pajarita, osierocona przez matkę w dzieciństwie, odtrącona przez ojca, jako dziecko zniknęła z domu, nagle rozpływając się jak we mgle. Ku zdziwieniu tych, którzy uznali dziewczynkę za martwą, odnaleziono ją po kilku miesiącach... siedzącą na drzewie. Jak przetrwała? Na to pytanie nikt nie potrafił udzielić odpowiedzi. Eva, córka Pajarity i włoskiego emigranta, to urodzona poetka i idealistka, którą dzieciństwo okrutnie naznaczyło ciężką pracą oraz niechcianymi kontaktami ze starszym od siebie mężczyzną. Po brawurowej ucieczce do Argentyny Eva wylądowała w szpitalu, gdzie wśród lekarzy znalazła przyszłego męża. Ich dziecko – Salome, trzecia i najmłodsza bohaterka powieści Caroliny De Robertis, to charyzmatyczna dziewczyna, która z zaangażowaniem działa w tajnej grupie opozycyjnej. Wszystkie bohaterki pewnego dnia spotykają się pod jednym dachem domu w Montevideo, gdzie przyszło im dzielić ze sobą smutki i radości codziennego życia.
Tytuł tej powieści nie jest przypadkowy. Monte-vide-eu, czyli widzę górę – powiedzieli pierwsi żeglarze, przybiwszy do brzegów Urugwaju. Choć stolica tego państwa wcale nie jest położona na wzniesieniach, nad miastem króluje niedostrzegalna na pierwszy rzut oka góra. Nieprzypadkowe jest także bezpośrednie nawiązanie w tytule do samego Montevideo, bowiem to właśnie to miasto powinno zostać uznane za najważniejszego, pierwszoplanowego bohatera. Jest piękne i odpychające jednocześnie, bogactwo i przepych sąsiadują tam z uwłaczającą człowiekowi biedą, a wielkie rewolucyjne aspiracje znajdują żyzny grunt i gotowość do walki wśród tamtejszej młodzieży. Montevideo nie zachwyca tak bardzo jak Buenos Aires czy Rio de Janeiro, a jego nazwa nie przychodzi mimowolnie na myśl, kiedy mówi się o Ameryce Południowej. Może jest drugorzędną stolicą drugorzędnego kraju, ale w powieści Caroliny De Robertis fascynuje i zachwyca, mimo tak wielu kontrastów. A może właśnie dzięki nim.
Historie Pajarity, Evy i Salome są gęste od emocji i mokre od łez. Niewidoczna góra to prawie 80 lat burzliwej historii Urugwaju, gdzie od początku XX wieku trudno o choćby pozorną stabilizację. Carolina De Robertis napisała ciekawą powieść, aczkolwiek nie udało jej się całkowicie uniknąć banału i niepotrzebnego gadulstwa. Niekiedy rozbudowane dygresje w narracji zmniejszają napięcie i spowalniają bieg wydarzeń, które dotąd rozwijały się w szybkim tempie. Zgrzytem okazały się także sytuacje pozbawione wiarygodności, albo sceny „napisane pod czytelnika” - czyli dokładnie to, czego w danej chwili chcielibyśmy się spodziewać czytając powieść. Mimo wszystko, Niewidoczna góra to dobrze napisana saga rodzinna z ciekawym tłem historycznym.
To Montevideo, stolica Urugwaju, stało się kanwą powieści Caroliny De Robertis : tam wszystko ma swój początek, tam krzyżują się kręte ścieżki, jakimi przyszło podążać bohaterom, tam też rozgrywają się wydarzenia, które odcisną piętno w historii Ameryki Południowej. Niewidoczna góra to opowieść o losach trzech kobiet, które dzieli wiek i sposób postrzegania świata, a łączą...
więcej mniej Pokaż mimo to
To miała być bardzo pozytywna opinia na temat ciekawej, a czasami nawet porywającej książki. Kobieta z piątej dzielnicy zapowiada się jako świetne czytadło już od pierwszych stron. Takie wrażenie utrzymuje się mniej więcej do połowy powieści, tylko później coś mocno zgrzyta, a kończy się niestety uciążliwym efekciarstwem.
Pomysł na fabułę nie należy do banalnych. Poznajemy Harry'ego Ricksa, człowieka upadłego, którego zepchnięto na sam koniec drabiny społecznej z powodu dramatycznych konsekwencji popełnionego błędu. Harry wiódł spokojne życie nauczyciela akademickiego w jednym z miasteczek w USA. Jednak niefortunne okoliczności oraz powiązania z pewną studentką doprowadziły do głośnej afery, przez którą Harry stracił nie tylko dobrą pracę, ale też przyjaciół, żonę oraz kontakt z jedyną córką. W ciągu kilku dni spakował swoje życie do walizki i wyruszył do Paryża. Tam mężczyzna miota się bez celu przez wiele tygodni, ale w końcu znajduje tymczasowe zakwaterowanie i pracę jako stróż w podejrzanej dzielnicy. Wkrótce zaczyna pisać pierwszą powieść oraz spotykać się z tajemniczą Margit. Jego życie nabiera pozornych kształtów normalności. Do czasu.
Droga, jaką przyszło kroczyć Harry'emu jest pasmem niepowodzeń. Zaczęło się od wspomnianej afery, której ofiarą Ricks padł jeszcze w USA, za nią nastąpiły niesłuszne oskarżenia, ucieczka do Europy, niepewne dni w Paryżu, gdzie bohater żył prawie jak bezdomny, a wkrótce wplątał się w kolejne kłopoty pracując nielegalnie w podejrzanej stróżówce. Nad Harrym zaczęło ciążyć podejrzenie o dwa zabójstwa i powiązania z arabskimi przestępcami. Gdy na pewnym przyjęciu Ricks spotkał Margit, wszystko wydawało się nabierać kolorów: bo miłość, bo atrakcyjna kobieta, bo chwile zapomnienia w jej mieszkaniu... Ale dlaczego kochanka pozwoliła mu na odwiedziny tylko dwa razy w tygodniu o ustalonej godzinie? Zawsze według takiego samego scenariusza? Tu pojawia się wspomniane wyżej zgrzytnięcie. Do tego momentu powieści Douglasa Kennedy'ego nie można nic zarzucić. Wątek schadzek Margit i Harry'ego zostaje wzbogacony o niezbyt przemyślany element fantastyczny, który nie do końca pasuje do całego tonu powieści. Zamiast intrygować, fabuła zaczyna śmieszyć, ale nie z powodu zamierzonego komizmu, tylko za sprawą nieprzewidzianej groteski. Cała sprawa miała możliwość zakończyć się całkiem zgrabnie, ale Douglas Kennedy pociąga za sznurki, dorzuca historyjkę o krwawej zbrodni i zemście, co sprawia, że właściwie nie wiadomo jak czytać Kobietę z piątej dzielnicy. Czy jest to powieść o zagubionym w Paryżu aspirującym pisarzu? Czy raczej historia pewnego paranormalnego romansu? A może kryminał z lekkim podtekstem rasistowskim? Nie mam nic przeciwko rozbudowanej fabule, o ile wszystko tworzy spójną całość. W tym przypadku jest ciekawie przez całe 450 stron, bo książkę czyta się błyskawicznie, ale ze spójnością byłby problem. Autor umiejętnie rozegrał intrygę, doprowadzając czytelnika do sedna bardzo powoli, ale pod koniec powieści mocno przesadził z popisami i rzucaniem kolejnych kłód pod nogi swojego bohatera. Nieszczęścia co prawda chodzą parami, ale zrzucanie na jedną postać kolejnych katastrof, konsekwentnie co 10 stron, pachnie efekciarstwem. Ostatecznie Harry kończy w oczach czytelnika jako obłąkaniec, do czego zresztą sam się przyznaje.
Niemniej jednak Douglas Kennedy napisał całkiem ciekawą książkę. Odprężającą, ale niezbyt głupią. Błyskawiczną do czytania. Czasami nawet można przymknąć oko na niedoskonałości.
To miała być bardzo pozytywna opinia na temat ciekawej, a czasami nawet porywającej książki. Kobieta z piątej dzielnicy zapowiada się jako świetne czytadło już od pierwszych stron. Takie wrażenie utrzymuje się mniej więcej do połowy powieści, tylko później coś mocno zgrzyta, a kończy się niestety uciążliwym efekciarstwem.
Pomysł na fabułę nie należy do banalnych. Poznajemy...
Po opisie na okładce książki Schmitta trudno wywnioskować, że jest to zbiór opowiadań. Małżeństwo we troje to tylko tytuł jednego z nich. Eric Emmanuel Schmitt, uznawany przez wielu za niekwestionowanego mistrza krótkiej formy, zamyka w tych na pozór banalnych historiach wyjątkowość ludzkiego przeznaczenia.
Bo właściwie o przeznaczeniu (i miłości!) opowiada każdy z tych krótkich tekstów. W pierwszym z nich poznajemy zdezorientowaną staruszkę, która nagle dowiaduje się, że jest jedyną spadkobierczynią pokaźnego majątku. Niespodziewany spadek pochodzi od dwóch nieznajomych panów z Brukseli. Narrator prowadzi czytelnika po meandrach domysłów próbując wyjaśnić z detektywistyczną wnikliwością dlaczego to właśnie do niepozornej pani Grenier uśmiechnął się los.
Niewyjaśnione, a czasem nawet absurdalne motywy ludzkich zachowań Schmitt przedstawia w opowiadaniu Pies oraz Małżeństwo we troje. Bohaterem pierwszego z nich jest zamknięty w sobie wiejski lekarz, którego jedynym kompanem jest pies. Co dziwne, mężczyzna od wielu lat kupuje psy tej samej rasy nadając kolejnym zwierzętom to samo imię! Małżeństwo we troje opowiada natomiast historię kobiety, która zaczynając związek z pewnym mężczyzną, nie może wciąż zapomnieć o swoim zmarłym mężu. Najbardziej osobliwe wydaje się jednak zachowanie kochanka próbującego wyciągnąć od kobiety jak najwięcej informacji o zmarłym, co następnie przeradza się w cichą obsesję…
Najbardziej poruszający okazuje się przedostatni tekst. Serce w popiele to historia, która pomnaża znaki zapytania stawiane tuż obok niejasnych problemów etycznych. Schmitt dotyka delikatnej sfery, która nie przestaje wzbudzać kontrowersji. Usiłuje bowiem odpowiedzieć na pytanie o słuszność istniejących procedur przy przeszczepie organów – czy zatajanie informacji o przeszczepach rzeczywiście wychodzi na dobre zarówno bliskim dawcy jak i samemu biorcy?
Przez styl opowiadań Schmitta bije lekkość – czasami zupełnie niewspółmierna do powagi podejmowanych tematów. Może to właśnie w tej prostocie tkwi tajemnica sukcesu francuskiego pisarza? Jednak czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że o niektórych sprawach autor rozprawia zbyt infantylnie, spłycając je i pozbawiając jednocześnie jakiejś tajemnicy. Mimo to, błędem byłoby nie uznać Schmitta za przedstawiciela ścisłej czołówki współczesnych francuskich pisarzy.
Po opisie na okładce książki Schmitta trudno wywnioskować, że jest to zbiór opowiadań. Małżeństwo we troje to tylko tytuł jednego z nich. Eric Emmanuel Schmitt, uznawany przez wielu za niekwestionowanego mistrza krótkiej formy, zamyka w tych na pozór banalnych historiach wyjątkowość ludzkiego przeznaczenia.
więcej Pokaż mimo toBo właściwie o przeznaczeniu (i miłości!) opowiada każdy z tych...