Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Chciałabym opowiedzieć Wam o niezwykłej historii, która nie tak dawno miała swoją premierę na polskim rynku. Historii kobiecej, ciepłej i nasyconej emocjami.

Firefly Lane to nazwa alei, przy której mieszkają dwie nastolatki. Tak różne, jak tylko można sobie wyobrazić. Ambitna i piękna- Tully i wycofana, inteligentna- Kate. Tak odmienne, ale łączy je silna potrzeba akceptacji i głęboka samotność. Nim miną wakacje stają się nierozłącznymi przyjaciółkami na lata. Budują swoje dorosłe życia, będąc dla siebie podporami. Ich przyjaźń jest wystawiona wielokrotnie na próby, przechodzi liczne sztormy, a one wciąż nie zatracając siebie trwają. I gdy już myślą, że nic im nie jest straszne, jeden akt zdrady rujnuje ich relacje, wystawiając odwagę i więź kobiet na ostateczną próbę.

Początkowo do Kristin Hannah podchodziłam sceptyczne jak do każdej poczytnej i słynnej autorki literatury pięknej. Po przeczytaniu „Wielkiej samotności” zmieniłam zdanie. Oj jak mnie ta książka oczarowała! „Odległe brzegi” natomiast nie porwały mnie ze sobą. Z wielką nadzieją podeszłam do „Firefly lane” i nie zawiodłam się. Tym razem autorka z niezwykłym kunsztem snuje opowieść o budowaniu więzi, jej ewolucji, dojrzewaniu. Czytelnik przygląda się, jak z dziecięcej przyjaźni powoli przeradza się w silny filar, podpierający życia Kate i Tully. Nie jest łatwo, same bohaterki bardzo różnią się od siebie, co wystawia ich relację na ogromne próby. Postaci zarówno pierwszo, jak i drugoplanowe zostały świetnie wyrysowane, głębokie, nieszablonowe, aż chce się je polubić. Fabuła płynie równym tempem, zbudowana chronologicznie, bez dużych skoków czasowych czy częstych retrospekcji co bardzo lubię w tego typu powieściach. Mocno wysycona uczuciami, lecz nie przekoloryzowana. Historia powoli wchłania czytelnika, przywiązuje do siebie i nie wiadomo kiedy jesteśmy emocjonalnie spleceni z przeżyciami bohaterek. Sama wielokrotnie uroniłam łezkę czy z niedowierzania burknęłam pod nosem cos niecenzuralnego. Oj mocno mnie ta powieść sponiewierała i długo musiałam wychodzić spod jej wpływu. Jeszcze nie miałam okazji zabrać się za serial. Bardzo bym chciała, żeby był równie dobry, jak pierwowzór książkowy.

Podsumowując. „Firefly lane” to piękna opowieść o przyjaźni trudnej i silnej, o dwóch niezwykłych kobietach będących dla siebie podporą i lustrem. Powieść trafiająca głębiej, poruszająca, niewyidealizowana. Dla mnie mocne 9/10! Wow! Polecam :)

Chciałabym opowiedzieć Wam o niezwykłej historii, która nie tak dawno miała swoją premierę na polskim rynku. Historii kobiecej, ciepłej i nasyconej emocjami.

Firefly Lane to nazwa alei, przy której mieszkają dwie nastolatki. Tak różne, jak tylko można sobie wyobrazić. Ambitna i piękna- Tully i wycofana, inteligentna- Kate. Tak odmienne, ale łączy je silna potrzeba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na początku lutego SQN uruchomiło eksperyment czytelniczy #nieoceniajksiazkipookladce, w którym udostępniło spory fragment nieznanej zapowiedzi bez wglądu w tytuł, opis, okładkę czy autora. Fajna sprawa! Pozycją tą była właśnie najnowsza książka Marcina Mortki „Nie ma tego Złego”, o której z miejsca zrobiło się głośno. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ od dawna śledzę twórczość autora i doceniam jego styl. Jednak do tej pory jego powieści szybko znikały w nawale średniej literatury, czy też ugrzęzły w niewłaściwym dopasowaniu gatunku. Mocno trzymam kciuki, by tym razem się udało zaistnieć na rynku.

Zarys fabuły:

Zabawa się skończyła, gdy Kociołek wraz ze swoją drużyną do zadań specjalnych- podstarzałym guślarzem, socjopatycznym elfem, prawym rycerzem Doli, marudnym i porywczym krasnoludem oraz czujnym goblinem nieopatrznie wdeptują w politykę. By wszystko wyprostować i zapewnić bezpieczeństwo najbliższym podejmują się ostatniego, ale bardzo ważnego zlecenia. Początkowo bezpieczna wyprawa, powoli zmienia się w zadanie, w którym łatwo stracić głowę (i to dosłownie). Drużyna Kociołka będzie musiała wykazać się nie lada sprytem, inteligencją i zwinnością, by wyjść z tego w stanie tylko lekko sponiewieranym.

Jak tylko dowiedziałam się o premierze nowej powieści Marcina Mortki, nie mogłam się doczekać, kiedy trafi w moje ręce. Uwielbiam jego opowieści fantasy, więc poprzeczkę postawiłam dość wysoko. I tym razem mnie nie zawiódł. „Nie ma tego Złego” świetnie balansuje między dobrą, soczystą fantastyką, a cynicznym humorem sytuacyjnym. Idealnie wyważone proporcje dowcipu podkręcają smak tej pysznej historii, pełnej zwrotów akcji i charakterystycznych postaci. Bohaterowie łatwo dają się poznać i polubić. Świat nie wymaga szczególnego zaznajamiania, a w samą fabułę wchodzimy jak do karczmy- z kopa. Jest to opowieść kompletna, autor pozostawił w niej również możliwość rozbudowy. Choć wydawcy określili ją jako „błyskotliwe połączenie Sapkowskiego i Pilipiuka” nie do końca się z tym zgadzam. Marcin Mortka pokazał w niej swój indywidualny styl, który trudno porównać z twórczością obu wymienionych autorów.

Śmiało mogę powiedzieć, że ostatnią książką z gatunku fantastyki, którą się tak zachwyciłam i dobrze bawiłam, była wspaniała „Wybrana” Naomi Novik. "Nie ma tego Złego" jest jak powiew świeżości. Tego mi brakowało na obecnym rynku fantastyki! Książka idealna, by oderwać się od rzeczywistości, przeżyć niezwykłą przygodę i od czasu do czasu uśmiechnąć „pod wąsem”. Daje ze swojej strony mocne 8/10! Polecam!

Na początku lutego SQN uruchomiło eksperyment czytelniczy #nieoceniajksiazkipookladce, w którym udostępniło spory fragment nieznanej zapowiedzi bez wglądu w tytuł, opis, okładkę czy autora. Fajna sprawa! Pozycją tą była właśnie najnowsza książka Marcina Mortki „Nie ma tego Złego”, o której z miejsca zrobiło się głośno. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ od dawna śledzę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jestem wielką fanką Marty Kisiel i jej charakterystycznego pióra. Niecierpliwie wyczekiwałam premiery "Dywanu z wkładką" i jak tylko trafił w moje łapki z miejsca zasiadłam do niego. Czy ulubiona autorka pozytywnie rozgościła się w nowym gatunku? Zobaczcie sami.

Główną bohaterką jest Tereska Trawna, która z przyczyn remontowo-erotycznych niespodziewanie zmienia miejsce zamieszkania z miejskiego bloku na wiejski dom. Żeby nie było tak cudnie, już pierwszego dnia w nowym domu znika jej staw antystresowy, mąż Andrzej jest... hmm... Andrzejem, a dziki lokator w postaci szpaka uparcie wtrąca swoje 3 grosze. Problem zaczyna się, gdy godzinę Trawnych odwiedza niezwykle aktywna mamusia Mira, która jak powiew monsunu motywuje wszystkich do działania (czy tego chcą czy nie). Podczas próby niewyzionięcia ducha, czyli porannego joggingu, Mira i Tereska znajdują NIEznośnego sąsiada (w stanie NIEzaprzeczalnie "sztywnym") zawiniętego w zNIEnawidzony dywan będący spadkiem po NIElubianych poprzednich właścicielach. Jakby tego "nie" było mało, kobiety NIE spoczną dopóki NIE dorwą prawdziwego zbrodzienia.

Tym razem Marta Kisiel zaprezentowała się czytelnikom w całkiem nowym gatunku- komedii kryminalnej. Kto zna twórczość "ałtorki" wie jak świetnie igra z absurdem, zastawia na czytelników pułapki z polonistycznych gier słownych czy żongluje nawiązaniami popkulturowymi i literackimi. Także w tym przypadku indywidualny styl dominuje opowieść, podkreślając zalety treści. Fabuła płynie wartko, jest niesztampowa. Postaci trochę stereotypowe, niezbyt głębokie, ale w końcu to komedia kryminalna. Ogromnym plusem są charakterystyczne dla autorki nawiązania, które nie tylko umilały czytanie, wywoływały salwy śmiechu, ale także sprawiały czystą przyjemność z świadomości, że autorka docenia oczytanie czytelników. Czytając miałam wrażenie, że sama Marta Kisiel bawiła się świetnie tworząc tę powieść.

"Dywan z wkładką" arcydziełem literatury nie jest, ale w gatunku komedii kryminalnych plasuje się bardzo wysoko. Nieoczywisty, lekki, przezabawny i pogmatwany tak jak lubię. Z miejsca wskoczył do mojego TOP10 książek na chandrę usadawiając się pomiędzy "Lokatorem do wynajęcia" I. Banach, a cyklem o "Jakubie Wędrowyczu" A. Pilipiuka. Pewnie nie raz do niej wrócę i mimo znajomości zbrodzienia będę się bawić wyśmienicie. Daję od siebie mocne 7/10 i polecam :)

Jestem wielką fanką Marty Kisiel i jej charakterystycznego pióra. Niecierpliwie wyczekiwałam premiery "Dywanu z wkładką" i jak tylko trafił w moje łapki z miejsca zasiadłam do niego. Czy ulubiona autorka pozytywnie rozgościła się w nowym gatunku? Zobaczcie sami.

Główną bohaterką jest Tereska Trawna, która z przyczyn remontowo-erotycznych niespodziewanie zmienia miejsce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cykl składa się z 4 luźno ze sobą powiązanych tomów. Trudno w nich utrzymać chronologię, ponieważ niemal wszystkie zazębiają się czasowo i splatają fabularnie. Choć LubimyCzytać podaje pewną kolejność tomów, ja radziłabym zabrać się najpierw za „Dogonić tęczę”, której akcja dzieje się od lat czterdziestych do dziewięćdziesiątych i skupia się na życiu całego miasta i jego mieszkańców. „Witaj na świecie maleńka!” umiejscowiona w latach siedemdziesiątych koncentruje się głównie na życiu Deny Nordstrom- zdolnej dziennikarki telewizyjnej. W „Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba ”towarzyszymy niesamowitej ciotce Elner w jej podróży w zaświaty. Tom 4 „Całe miasto o tym mówi” jest swoistym podsumowaniem cyklu. Streszcza i uzupełnia historię miasta Elmwood Springs od założenia aż do czasów obecnych. Jest bardzo dobrym zwieńczeniem cyklu i zauważalnie różni się stylem od poprzednich części.

Elmwood Spring jest małym, uroczym miasteczkiem zagubionym gdzieś w Missouri. Każdy zna tu każdego od zawsze, a w chwilach kryzysu można liczyć na wiele pomocnych dłoni. Oddalone od głównej drogi, żyje swym niespiesznym tempem, czaruje przejezdnych i w niesamowity sposób splata losy różnych osób. Jednak nie jest to zwyczajna idylliczna i mdła „obyczajówka". Fannie Flagg w wyjątkowy dla siebie sposób ubiera fabułę w ogrom emocji, pozytywnej energii, a codzienność przemienia w sielskość, wartościując rzeczy naprawdę ważne. Sprawia, że czytelnik już od pierwszych stron czuje się jak w domu, gdzie pachnie gorącym chlebem, słodkim ciastem, ciepłym deszczem czy wiatrem znad łąki. Gdzie ktoś cieszy się na jego widok i wita z otwartymi ramionami. Chcąc czy nie mocno zżyłam się z ciotką Elner i sąsiadką Dorothy, kręciłam współczująco głową, gdy na horyzoncie pojawiała się „biedna Tot". Niemal czułam smak powideł figowych czy niebiańskiego placka karmelowego. Nabrałam ochoty, by siedząc na trawie oglądać zachody słońca. Choć stanowczo nie jestem fanką powieści obyczajowych, to ta autorka potrafi rozczulić mnie i wzruszyć do łez. Lecz poza sielskością znajdziemy tu także interesujące studium rozwoju amerykańskiego miasta oraz dynamicznych zmian społecznych XX wieku. Pionierzy, pikiety dotyczące praw kobiet, wojny, kapitalizm. Jesteśmy świadkami rozkwitu metropolii, jego monopolizacji oraz powolnego upadku. Obserwujemy mocno kontrastujące różnice następujących po sobie pokoleń. To, co kiedyś wzbudzało kontrowersje, kilka lat później staje się normą.

Podsumowując. Cykl o Elmwood Springs jest czarującą historią trafiającą do serca i niosącą dużo pozytywnej energii. Świetnie spisuje się jako plasterek na duszę czy chwila dla odzyskania równowagi. Choć jest trochę słabszy od innych powieści autorki, to wiem, że nie raz wrócę do niego. Polecam :) Daję mocne 7/10 :)

Cykl składa się z 4 luźno ze sobą powiązanych tomów. Trudno w nich utrzymać chronologię, ponieważ niemal wszystkie zazębiają się czasowo i splatają fabularnie. Choć LubimyCzytać podaje pewną kolejność tomów, ja radziłabym zabrać się najpierw za „Dogonić tęczę”, której akcja dzieje się od lat czterdziestych do dziewięćdziesiątych i skupia się na życiu całego miasta i jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cykl składa się z 4 luźno ze sobą powiązanych tomów. Trudno w nich utrzymać chronologię, ponieważ niemal wszystkie zazębiają się czasowo i splatają fabularnie. Choć LubimyCzytać podaje pewną kolejność tomów, ja radziłabym zabrać się najpierw za „Dogonić tęczę”, której akcja dzieje się od lat czterdziestych do dziewięćdziesiątych i skupia się na życiu całego miasta i jego mieszkańców. „Witaj na świecie maleńka!” umiejscowiona w latach siedemdziesiątych koncentruje się głównie na życiu Deny Nordstrom- zdolnej dziennikarki telewizyjnej. W „Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba ”towarzyszymy niesamowitej ciotce Elner w jej podróży w zaświaty. Tom 4 „Całe miasto o tym mówi” jest swoistym podsumowaniem cyklu. Streszcza i uzupełnia historię miasta Elmwood Springs od założenia aż do czasów obecnych. Jest bardzo dobrym zwieńczeniem cyklu i zauważalnie różni się stylem od poprzednich części.

Elmwood Spring jest małym, uroczym miasteczkiem zagubionym gdzieś w Missouri. Każdy zna tu każdego od zawsze, a w chwilach kryzysu można liczyć na wiele pomocnych dłoni. Oddalone od głównej drogi, żyje swym niespiesznym tempem, czaruje przejezdnych i w niesamowity sposób splata losy różnych osób. Jednak nie jest to zwyczajna idylliczna i mdła „obyczajówka". Fannie Flagg w wyjątkowy dla siebie sposób ubiera fabułę w ogrom emocji, pozytywnej energii, a codzienność przemienia w sielskość, wartościując rzeczy naprawdę ważne. Sprawia, że czytelnik już od pierwszych stron czuje się jak w domu, gdzie pachnie gorącym chlebem, słodkim ciastem, ciepłym deszczem czy wiatrem znad łąki. Gdzie ktoś cieszy się na jego widok i wita z otwartymi ramionami. Chcąc czy nie mocno zżyłam się z ciotką Elner i sąsiadką Dorothy, kręciłam współczująco głową, gdy na horyzoncie pojawiała się „biedna Tot". Niemal czułam smak powideł figowych czy niebiańskiego placka karmelowego. Nabrałam ochoty, by siedząc na trawie oglądać zachody słońca. Choć stanowczo nie jestem fanką powieści obyczajowych, to ta autorka potrafi rozczulić mnie i wzruszyć do łez. Lecz poza sielskością znajdziemy tu także interesujące studium rozwoju amerykańskiego miasta oraz dynamicznych zmian społecznych XX wieku. Pionierzy, pikiety dotyczące praw kobiet, wojny, kapitalizm. Jesteśmy świadkami rozkwitu metropolii, jego monopolizacji oraz powolnego upadku. Obserwujemy mocno kontrastujące różnice następujących po sobie pokoleń. To, co kiedyś wzbudzało kontrowersje, kilka lat później staje się normą.

Podsumowując. Cykl o Elmwood Springs jest czarującą historią trafiającą do serca i niosącą dużo pozytywnej energii. Świetnie spisuje się jako plasterek na duszę czy chwila dla odzyskania równowagi. Choć jest trochę słabszy od innych powieści autorki, to wiem, że nie raz wrócę do niego. Polecam :) Daję mocne 7/10 :)

Cykl składa się z 4 luźno ze sobą powiązanych tomów. Trudno w nich utrzymać chronologię, ponieważ niemal wszystkie zazębiają się czasowo i splatają fabularnie. Choć LubimyCzytać podaje pewną kolejność tomów, ja radziłabym zabrać się najpierw za „Dogonić tęczę”, której akcja dzieje się od lat czterdziestych do dziewięćdziesiątych i skupia się na życiu całego miasta i jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka ta jest tak bardzo kocia, że bardziej być nie mogła, chyba że obrosłaby futrem. Narratorem jest zmanierowany, narcystyczny i ciekawski kocur Lord. On z poziomu swoich 4 łapek ogląda i podgląda otaczających go ludzi, komentuje, obserwuje i pilnuje by jego kociej mości nie stała się krzywda. Choć inne postaci są raczej szablonowe i płaskie, to skupiający na sobie uwagę Lord nadrabia wszelkie ich braki. Fabuła płynie wartko, dynamicznie. Powieść jest stworzona tak by czytelnik czerpał z niej czystą przyjemność. Wątek kryminalny jest dość słaby, nieskomplikowany i liniowy, natomiast nadrabia lekkością i humorem, który trafi do serca wszystkich miłośników zwierząt i nie tylko. Słuchanie "Ja cię kocham a ty miau" było dla mnie czystą przyjemnością. Leszek Filipowicz świetnie spisał się w roli lektora, umiejętnie modulując głos potęgował charakterystyczną lekko znudzoną i zmanierowaną narrację kota. Brawo! Pozycja ta idealnie nadaje się na przerywnik pomiędzy cięższą literaturą oraz jako poprawiacz nastroju w gorszy dzień.

Muszę przyznać, że bawiłam się przednio i od teraz spoglądam na autorkę ciut łaskawszym okiem. Od siebie daję 6/10 i polecam :)

Książka ta jest tak bardzo kocia, że bardziej być nie mogła, chyba że obrosłaby futrem. Narratorem jest zmanierowany, narcystyczny i ciekawski kocur Lord. On z poziomu swoich 4 łapek ogląda i podgląda otaczających go ludzi, komentuje, obserwuje i pilnuje by jego kociej mości nie stała się krzywda. Choć inne postaci są raczej szablonowe i płaskie, to skupiający na sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Wybrana" trafiła w moje ręce z polecenia. Po przeczytaniu pierwszych kilku rozdziałów wiedziałam, że trafiła w moje gusta, a po kilku kolejnych przepadłam bez reszty. Jest to jedna z tych książek, które jednocześnie chce się przeczytać i nie chce kończyć. Dobrze zarysowane postaci, świetnie skonstruowany świat, w którym można zanurzyć się bez reszty czy umiejętne budowanie napięcia to tylko kilka atutów. Najbardziej oczarował mnie baśniowy klimat i niespieszne tempo opowieści, pozwalające rozsmakować się w niej i wtopić w tę nieszablonowa fabułę. Sami wiecie jak uwielbiam wszelkie opowieści utrzymane w formie gawęd czy legend. To musiało się udać. Choć język jakim napisano książkę jest dość prosty, to nie przeszkadza, a raczej nadaje dodatkowej lekkości przekazu. Książka ta zarówno może uchodzić za młodzieżową czy wstęp do fantastyki dużego kalibru. Nie jest natomiast ckliwa, cukierkowa czy romantyczna, jak obecne bestsellerowe młodzieżówki. Znajdziemy w niej też wiele nawiązań do polskich bajań. Skąd? Otóż Naomi Novik choć urodzona w Nowym Jorku posiada polskie korzenie i dzięki matce pokochała nasze bajki i podania.

Moi drodzy, dałam się "Wybranej" zauroczyć, przepadłam bez reszty i tak strasznie mi szkoda, że nie będę mogła przeczytać jej ponownie pierwszy raz. Minął już ponad miesiąc od jej przeczytania, a moja miłość i entuzjazm do niej nie gaśnie. Daję od siebie mocne 9/10 i gorąco polecam :)

"Wybrana" trafiła w moje ręce z polecenia. Po przeczytaniu pierwszych kilku rozdziałów wiedziałam, że trafiła w moje gusta, a po kilku kolejnych przepadłam bez reszty. Jest to jedna z tych książek, które jednocześnie chce się przeczytać i nie chce kończyć. Dobrze zarysowane postaci, świetnie skonstruowany świat, w którym można zanurzyć się bez reszty czy umiejętne budowanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ahoj przygodo! Morza szum, ptaków śpiew, a na horyzoncie zbliżający się całkiem szybko armagedon. Co na to banda hardych, nieustraszonych, trochę specyficznie ukształtowanych piratów pod przewodnictwem kapitana Rolanda zwanego Wywijasem? Pewnie z okrzykiem "Arrr!" rzuciliby się do boju, ale przed chwilą zniszczono ich statek, a nowy napędzany jest siłą demoniczną, którą do końca nie rozumieją. Tymczasem Roland zamiast palić i kraść, wplątuje się w zakrojoną na szeroką skalę wojnę pomiędzy demonami i aniołami. Teraz cała drużyna, wykorzystując swoje zalety oraz ułomności, musi zmotywować się i ruszyć na ratunek Morzom Wszetecznym.

Sięgając po cykl "Morza Wszeteczne" spodziewałam się lekkiej, młodzieżowej opowiastki. Szybko zostałam sprowadzona na ziemię za pomocą kilku siarczystych przekleństw. Cóż, w końcu trafiłam w centrum pirackiej przygody prawda? Marcin Mortka nie patyczkując się w stopniowe budowanie fabuły, wrzuca czytelnika prosto w centrum akcji i karze biec przez bombardowane miasto w sobie tylko znanym celu. Bez zastanowienia dałam się porwać opowieści, mając cichą nadzieję, że znajdę chwilę wytchnienia by sobie wszystko poukładać. Tempo nie zwalniało, a ja z coraz większą radością zaczytywałam się w tych szalonych przygodach i nagłych zwrotach akcji. Dodatkowo mocno zróżnicowani i charakterystyczni bohaterowie oraz spora doza dobrego humoru sprawiły, że czytanie tej serii było dla mnie czystą przyjemnością. Pierwszy tom jest utrzymany w formie dobrej, pirackiej komedii pomyłek. Drugi trochę zwalnia przeobrażając się w świetną, humorystyczną powieść nie tracąc jednocześnie na jakości. Zarówno kapitan Wywijas jak i jego kaprawa załoga skradli me serce w całości. W ten weekend miałam szczęście uczestniczyć w Coperniconie (toruńskim festiwalu fantastyki) gdzie brałam udział w spotkaniu autorskim z Marcinem Mortką. Dowiedziałam się, że 3 tom przygód Rolanda zbliża się ku ukończeniu. Jednak nie znamy ewentualnej daty wydania z powodów zawirowań wydawniczych. Pozostaje mi tylko mocno trzymać kciuki i czekać :)

Podsumowując. Cykl "Morza Wszeteczne" jest zabawną, lekką powieścią piracką. Idealnie nadaje się zarówno na letnie plażowanie, jak i jesienne smuteczki. Powinna zainteresować ciut starszą młodzież, ale także niejednego dorosłego. Ze swojej strony gorąco polecam!

Ahoj przygodo! Morza szum, ptaków śpiew, a na horyzoncie zbliżający się całkiem szybko armagedon. Co na to banda hardych, nieustraszonych, trochę specyficznie ukształtowanych piratów pod przewodnictwem kapitana Rolanda zwanego Wywijasem? Pewnie z okrzykiem "Arrr!" rzuciliby się do boju, ale przed chwilą zniszczono ich statek, a nowy napędzany jest siłą demoniczną, którą do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ahoj przygodo! Morza szum, ptaków śpiew, a na horyzoncie zbliżający się całkiem szybko armagedon. Co na to banda hardych, nieustraszonych, trochę specyficznie ukształtowanych piratów pod przewodnictwem kapitana Rolanda zwanego Wywijasem? Pewnie z okrzykiem "Arrr!" rzuciliby się do boju, ale przed chwilą zniszczono ich statek, a nowy napędzany jest siłą demoniczną, którą do końca nie rozumieją. Tymczasem Roland zamiast palić i kraść, wplątuje się w zakrojoną na szeroką skalę wojnę pomiędzy demonami i aniołami. Teraz cała drużyna, wykorzystując swoje zalety oraz ułomności, musi zmotywować się i ruszyć na ratunek Morzom Wszetecznym.

Sięgając po cykl "Morza Wszeteczne" spodziewałam się lekkiej, młodzieżowej opowiastki. Szybko zostałam sprowadzona na ziemię za pomocą kilku siarczystych przekleństw. Cóż, w końcu trafiłam w centrum pirackiej przygody prawda? Marcin Mortka nie patyczkując się w stopniowe budowanie fabuły, wrzuca czytelnika prosto w centrum akcji i karze biec przez bombardowane miasto w sobie tylko znanym celu. Bez zastanowienia dałam się porwać opowieści, mając cichą nadzieję, że znajdę chwilę wytchnienia by sobie wszystko poukładać. Tempo nie zwalniało, a ja z coraz większą radością zaczytywałam się w tych szalonych przygodach i nagłych zwrotach akcji. Dodatkowo mocno zróżnicowani i charakterystyczni bohaterowie oraz spora doza dobrego humoru sprawiły, że czytanie tej serii było dla mnie czystą przyjemnością. Pierwszy tom jest utrzymany w formie dobrej, pirackiej komedii pomyłek. Drugi trochę zwalnia przeobrażając się w świetną, humorystyczną powieść nie tracąc jednocześnie na jakości. Zarówno kapitan Wywijas jak i jego kaprawa załoga skradli me serce w całości. W ten weekend miałam szczęście uczestniczyć w Coperniconie (toruńskim festiwalu fantastyki) gdzie brałam udział w spotkaniu autorskim z Marcinem Mortką. Dowiedziałam się, że 3 tom przygód Rolanda zbliża się ku ukończeniu. Jednak nie znamy ewentualnej daty wydania z powodów zawirowań wydawniczych. Pozostaje mi tylko mocno trzymać kciuki i czekać :)

Podsumowując. Cykl "Morza Wszeteczne" jest zabawną, lekką powieścią piracką. Idealnie nadaje się zarówno na letnie plażowanie, jak i jesienne smuteczki. Powinna zainteresować ciut starszą młodzież, ale także niejednego dorosłego. Ze swojej strony gorąco polecam!

Ahoj przygodo! Morza szum, ptaków śpiew, a na horyzoncie zbliżający się całkiem szybko armagedon. Co na to banda hardych, nieustraszonych, trochę specyficznie ukształtowanych piratów pod przewodnictwem kapitana Rolanda zwanego Wywijasem? Pewnie z okrzykiem "Arrr!" rzuciliby się do boju, ale przed chwilą zniszczono ich statek, a nowy napędzany jest siłą demoniczną, którą do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Gdzie jesteś, Bernadette?" - M. Semple

Tytułowa Bernadette Fox jest niezbyt lubianą wśród sąsiadów, zamkniętą w sobie, tajemniczą kobietą. Do dziś w pewnych kręgach uważana za genialną rewolucjonistkę w dziedzinie architektury, lecz od lat nie tworzy. Jest także (a przede wszystkim!) mamą i najlepszą przyjaciółką nastoletniej córki Bee. Dziewczyna w zamian za wzorowe wyniki w nauce zażądała rodzinnej wyprawy na Arktykę, a to wywołało istną lawinę niespodziewanych zdarzeń, podczas których Bernadette znika.

"Gdzie jesteś, Bernadette?" nie jest zwyczajną opowieścią. Napisana w nietypowej formie chronologicznego zbioru listów, maili, notatek i artykułów, uzupełnionych opowieściami Bee. Te z pozoru strzępki informacji świetnie się ze sobą zazębiają i uzupełniają tworząc dynamiczną, spójną fabułę. Pozwalają także spojrzeć na poszczególne sytuacje z całkowicie odmiennych perspektyw. Samą Berbadette poznawałam stopniowo, głównie przez złośliwe plotki sąsiadek, częściowo przez pryzmat kochającej córki, zabieganego męża czy zachwyconych adeptów architektury. Zaledwie chwilę mogłam spojrzeć oczami samej Bernadette. Nie chcę zdradzić zbyt wielu szczegółów, ale powód tego interesującego zabiegu bardzo dobrze wyjaśnia sama fabuła. Tytułowa bohaterka stopniowo zyskiwała moją sympatię. Z początku tylko jako ekscentryczna nieznajoma, ale każda kolejna strona pozwala odkryć coraz więcej i zajrzeć coraz głębiej w jej życie. Im więcej o niej wiedziałam, tym bardziej skradała me serce. Choć akcja skupia się głównie w obrębie Bernadette, inni bohaterowie zostali skonstruowani z równą starannością, są nieszablonowi, dynamiczni i pełni. Lekka forma, doprawiona szklanką emocji, łyżeczką humoru i szczyptą goryczki świetnie wpasowała się w mój gust.

Podsumowując. "Gdzie jesteś, Bernadette?" jest lekką, ale nie płytką, słodko-gorzką opowieścią. Zamknięta w nietypowej formie, dynamiczna, spójna i przede wszystkim bardzo ciekawa. Ze swojej strony daję mocne 8/10 i polecam!!!

"Gdzie jesteś, Bernadette?" - M. Semple

Tytułowa Bernadette Fox jest niezbyt lubianą wśród sąsiadów, zamkniętą w sobie, tajemniczą kobietą. Do dziś w pewnych kręgach uważana za genialną rewolucjonistkę w dziedzinie architektury, lecz od lat nie tworzy. Jest także (a przede wszystkim!) mamą i najlepszą przyjaciółką nastoletniej córki Bee. Dziewczyna w zamian za wzorowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Głównym bohaterem jest Don Tillman- prawie 40 letni, uporządkowany do granic możliwości mężczyzna. Jego życie jest przewidywalne, jadłospis stały na każdy dzień tygodnia, a plan dnia spisany co do minuty. Do szeroko pojętego dobrostanu brakuje mu tylko... kobiety. Wdraża więc projekt "Żona" selekcjonując potencjalne partnerki za pomocą szesnastostronicowego kwestionariusza. Niepaląca, abstynentka, wykształcona i przede wszystkim nie może się spóźniać! Pewnego dnia w jego życie wkracza Rosie (paląca, pijąca, a do tego niepunktualna!) i prosi o pomoc w znalezieniu biologicznego ojca. Wdrażają zatem projekt "Ojciec", który wprowadza coraz większe zamieszanie w życie Dona. Cykl o Donie Tillmanie składający się z 3 części jest niesztampową komedią romantyczną. Dziś opowiem o pierwszym tomie, a za kolejne mam zamiar się zabrać jeszcze w tym roku :)

Nie będę owijać w bawełnę! Don Tillman skradł moje serce już w pierwszych stronicach książki. Jest "Aspergikiem" (niezdiagnozowanym), a jego poukładane, zaplanowane w najmniejszych szczegółach życie i upośledzenie funkcji społecznych sprawiło, że stał się bohaterem niezwykle uroczym. Gdy do jego życia weszła Rosie burząc ogólny ład i porządek, z uwielbieniem patrzyłam jak nieporadnie miota się i stara ratować co tylko się da. Pierwszoosobowa narracja pozwalała mi spojrzeć na świat oczami Dona. Zobaczyłam rzeczywistość czysto logiczną, z okrojonym odbiorem emocji i zachowań społecznych. To co dla mnie wydawało się normalne, Don rozkładał na czynniki pierwsze i analizował, gubiąc się w zawiłości ludzkich intencji i norm. Niesamowite doświadczenie! Doceniam także złożoność i dynamikę wszystkich postaci. Autor zadbał o autentyzm odbioru tworząc pełnowymiarowych, inteligentnych, plastycznych i kompletnych bohaterów. Brawo! Sama akcja płynie wartko, dodatkowo okraszona błyskotliwym humorem oraz trafnymi uwagami w psychologicznymi w aspektach kontaktów damsko-męskich sprawiła, że czytałam tę niepozorną książkę z czystą przyjemnością.

Jak wiecie nie przepadam za romansidłami i komediami romantycznymi, więc co sprawiło, że "Project Rosie" jest wyjątkowy? Po pierwsze: historia ta jest w dużej mierze odarta z romantyczności i ckliwości. Don twardo stąpa po ziemi, a Rosie jest zbyt bystra by dać się porwać miłosnym uniesieniom. To jest to! Po drugie: w sposób przystępny, lekki lecz nie trywialny przedstawia psychologiczne aspekty relacji damsko-męskich. Po trzecie: emanuje inteligentnym i niewymuszonym poczuciem humoru. To wszystko oraz zgrabne ujęcie rzeczywistości przez pryzmat syndromu Aspergera sprawia, że historia ta jest niesztampowa, emocjonująca i nie sposób się od niej oderwać. Ze swojej strony daję 8/10 i polecam :)

Głównym bohaterem jest Don Tillman- prawie 40 letni, uporządkowany do granic możliwości mężczyzna. Jego życie jest przewidywalne, jadłospis stały na każdy dzień tygodnia, a plan dnia spisany co do minuty. Do szeroko pojętego dobrostanu brakuje mu tylko... kobiety. Wdraża więc projekt "Żona" selekcjonując potencjalne partnerki za pomocą szesnastostronicowego kwestionariusza....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Krok po kroku" to relacja z niezwykłej wyprawy dwojga niepełnosprawnych przyjaciół, poruszających się na wózkach. Przystosowanym do własnych potrzeb autem, samodzielnie, przemierzają trasę wiodącą wzdłuż zachodnich wybrzeży obu Ameryk. Przygoda zaczyna się w Buenos Aires, biegnie przez najbardziej wysuniętą na południe osadę Ushuaia, a później na północ ku Prudhoe Bay w północnej Alasce. Książka ta jest nie tylko opisem ponad rocznej wędrówki, ale także opowieścią o kolejach życia, drodze do celu, przesuwaniu własnego horyzontu, próbą zrozumienia siebie, przełamania strachu i pogodzenia z własną niepełnosprawnością.

Kiedy kilka lat temu panowie wyruszali na wyprawę, mocno trzymałam za nich kciuki. Dwoje "wózkowiczów" w dostosowanym do swoich potrzeb defenderze, przemierzających samotnie obie Ameryki. Pomysł wydawał się odważny, ryzykowny, może nieco szalony, co skłaniało wiele osób do zwątpienia. Co w przypadku awarii? Napadu? Problemów zdrowotnych? Dziś wiemy, że mimo wielu przeciwności losu i usterek, udało się! A panowie zdobyli wiele zasłużonych nagród, między innymi Travelery 2018 w kategorii Podróż Roku oraz trofeum im. Andrzeja Zawady przyznawanej przez Kapitułę Kolosów.
W internecie krąży wiele ciekawych relacji i wywiadów dotyczących Wheelchairtrip II. "Krok po kroku." pozwala spojrzeć na tę wyprawę z innej perspektywy, bardziej osobistej i emocjonalnej. Autor stworzył okno, dzięki któremu czytelnik obserwuje przygotowania i podróż jego oczami, przez pryzmat jego odczuć i ograniczeń. Sporym atutem jest także przyjemny styl zawierający dużą dozę dystansu do świata, pokory i szczerości. Michał nie koloryzuje, przedstawia świat taki jaki jest, z wszystkimi jego zaletami i wadami, a uczciwość ta skłania czytelnika do wielu refleksji.

Debiut pisarski Michała Worocha skradł moje serce. Pokora i szczerość przekazu w dużej mierze przyćmiewa niewielkie potknięcia techniczne autora. Nie jest to książka wybitna, ale taka, którą warto poznać! Aktualnie panowie przygotowują się do swojej trzeciej wyprawy wzdłuż Himalajów, która planowana jest na przyszły rok. Trzymam za nich mocno kciuki, by wszystko się udało, a tymczasem ze swojej strony daję 8/10 i ogromnie polecam!

"Krok po kroku" to relacja z niezwykłej wyprawy dwojga niepełnosprawnych przyjaciół, poruszających się na wózkach. Przystosowanym do własnych potrzeb autem, samodzielnie, przemierzają trasę wiodącą wzdłuż zachodnich wybrzeży obu Ameryk. Przygoda zaczyna się w Buenos Aires, biegnie przez najbardziej wysuniętą na południe osadę Ushuaia, a później na północ ku Prudhoe Bay w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Żyj i pozwól żyć" osadzone jest w czasach współczesnych, w holenderskim miasteczku Purmerend. Główny bohater- Artur Ophof jest zwyczajnym, niezauważanym, zbliżającym się do pięćdziesiątki mężczyzną. Ma nudną pracę, do której od wielu lat dojeżdża w długaśnych korkach i żonę, z którą niewiele go już łączy. Tylko piątkowe spotkania golfowe z przyjaciółmi wprowadzają trochę życia do jego szarej egzystencji. Coraz częściej nachodzi go poczucie, że czas ucieka, a on tkwi w jednym miejscu. Tylko co zrobić by zacząć żyć na nowo? A może wystarczy tylko przestać żyć... po staremu ;)?

Powiem wprost: ta niepozorna książka jest świetna! "Żyj i pozwól żyć" to całkiem nowa historia, jednak napisana tym samym lekkim, humorystycznym stylem doprawionym ironią i sarkazmem. To właśnie ten smaczek sprawia, że gagi sytuacyjne czy zabawne uwagi odnośnie rzeczywistości nabierają drugiego (trochę gorzkiego) dna. Dzienniki Hendrika Groena dotykały trudnych tematów starości, godności i umierania, a "Żyj i pozwól żyć" odnosi się do życiowych wyborów i ewolucji związków. Jest może nieco lżejsze w odbiorze, ale skłania do rozważań czy nasze życie wygląda tak jak tego chcieliśmy, czy osoba obok nas to wciąż ten sam partner, którego tak kochaliśmy. Narracja pierwszoosobowa jednocześnie prowadzona dwutorowo, pozwala spojrzeć na codzienność oczami Artura, jak i jego żony. Także w tym wypadku sprawdza się powiedzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Zmiana perspektywy pozwalała mi lepiej zrozumieć pobudki obojga z nich.
Bohaterów poznawałam jakby w biegu. Z początku nie wiedziałam jak wyglądają, co lubią, jacy są. Dopiero codzienność pomału odkrywała ich charaktery. Czułam się jakbym poznawała żywych ludzi, a nie fikcyjne postaci i to według mnie duży plus! Artura polubiłam od początku. Ten zamknięty w codzienności mężczyzna tak bardzo pragnący żyć pełną piersią, a do tego zabawny, uszczypliwy i błyskotliwy przypadł mi do gustu (choć jego zwariowane decyzje nie za bardzo). Sama fabuła płynie wartko i zanim się spostrzegłam, zostałam wciągnięta w nią bez reszty i nie potrafiłam się od niej oderwać.

Gdybym miała porównać "Żyj i pozwól żyć" do poprzednich powieści autora, to książka ta jest w niewielkim stopniu słabsza. Mimo to, moim zdaniem, nadal trzyma wysoki poziom i świetnie obrazuje charakterystyczny styl autora. Z pozoru zabawna i błaha, celnymi spostrzeżeniami zwraca uwagę czytelnika na sprawy głębsze. Mnie oczarowała, spędziłam z nią cudowny czas i z całego rozkochanego serca polecam :) Ze swojej strony daję solidne 8/10 i jeszcze bardziej polecam ;)

"Żyj i pozwól żyć" osadzone jest w czasach współczesnych, w holenderskim miasteczku Purmerend. Główny bohater- Artur Ophof jest zwyczajnym, niezauważanym, zbliżającym się do pięćdziesiątki mężczyzną. Ma nudną pracę, do której od wielu lat dojeżdża w długaśnych korkach i żonę, z którą niewiele go już łączy. Tylko piątkowe spotkania golfowe z przyjaciółmi wprowadzają trochę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Kółko się Pani urwało" opowiada historię krewkiej, energicznej, leciwej pani Zofii. Kobieta wraz z swym nieodłącznym wózeczkiem zakupowym wraca do domu i zastaje swoje mieszanie splądrowane. Złodzieje ukradli kosztowności, dokumenty, pieniądze, ale co najgorsze, zbezcześcili mundur Henryka! Tego Zofia już nie popuści! Nie ufając policji, sama zakasuje rękawy, chwyta za swój wózeczek i rusza samodzielnie rozwikłać sprawę. Książka jest debiutancką powieścią Jacka Galińskiego, a zarazem pierwszym tomem przygód bojowej Zofii.

Od samego początku byłam pozytywnie nastawiona to tej książki. Bardzo podobała mi się narracja pierwszoosobowa, dzięki której mogłam spojrzeć na świat oczami egocentrycznej starszej kobiety. W pierwszej chwili bawił mnie jej egoistyczny i roszczeniowy styl bycia. Ot klasyczna pani Zofia z mojego osiedla, której się wszystko należy. Jednak z czasem budowa tej płytkiej, mało dynamicznej postaci stawała się w moich oczach coraz bardziej mdła, a jej przygody zamiast uśmiechu wzbudzały we mnie jedynie irytacje. Jej relacjonowanie rzeczywistości stawało się coraz bardziej chaotyczne, prostackie i wybiórcze. Brakowało polotu, klasy czy chociażby spójności i z każdą kolejną stroną czułam coraz większy niesmak i zażenowanie. Sama fabuła jest słabo rozwinięta, wiele wątków pozostaje otwartych lub urwanych (być może z zamysłem rozwinięcia w kolejnych tomach). Akcja toczy się jednostajnym, umiarkowanym rytmem, co z biegiem czasu nużyło mnie. Postacie zbudowane schematycznie, wydawały się płaskie, szablonowe i stereotypowe. Z zamiaru miała to być lekka lektura, ale chwilami trąciła prostactwem i grubiaństwem. Rozczarował mnie również styl autora. Choć w moim odczuciu pomysł na powieść był całkiem dobry, to wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Po kolejne części powieści zapewne nie sięgnę.

Powieść "Kółko się Pani urwało" miała być lekką komedią kryminalną umilającą wiosenne popołudnia. Z początku tak było, jednak z biegiem stron poziom książki spadał, zabrakło polotu, spójności i warsztatu. Niestety zamiast zabawnych wspomnień, w mojej głowie pozostał po niej jedynie lekki niesmak. Ze swojej strony daję słabe 3/10.

"Kółko się Pani urwało" opowiada historię krewkiej, energicznej, leciwej pani Zofii. Kobieta wraz z swym nieodłącznym wózeczkiem zakupowym wraca do domu i zastaje swoje mieszanie splądrowane. Złodzieje ukradli kosztowności, dokumenty, pieniądze, ale co najgorsze, zbezcześcili mundur Henryka! Tego Zofia już nie popuści! Nie ufając policji, sama zakasuje rękawy, chwyta za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka ta przenosi nas w lata sześćdziesiąte do małego miasteczka Zephyr w Alabamie. Głównym bohaterem jest dwunastoletni Cory. Wiedzie spokojne życie wypełnione rowerowymi rajdami, szkołą, szczekaniem psów i spotkaniami z przyjaciółmi. Pewnego dnia, pomagając ojcu rozwozić mleko, jest światkiem tajemniczego wypadku: w głąb miejscowego jeziora stacza się samochód z zamkniętymi wewnątrz zmasakrowanymi zwłokami. Myśl, że w Zephyr ukrywa się morderca nie daje mu spokoju i na własną rękę stara się odszukać sprawcę zbrodni. Ta opowieść jest swoistym połączeniem grozy, kryminału, fantastyki i opowieści obyczajowej, które w interesujący sposób łączą się ze sobą i zaskakują czytelnika nie raz.

Już od pierwszych rozdziałów poczułam ten słynny czar "Magicznych lat". Zostałam uwiedziona sielankowością, małomiasteczkowością w pozytywnym wydźwięku. Zephyr już na pierwszy rzut oka jest niezwykle przytulne, bezpieczne, samowystarczalne i przyjazne. Skrywa w sobie większe i mniejsze tajemnice, zakorzenione legendy czy sekretne obrządki. Czułam się tam cudownie, zupełnie jak za starych, dobrych, dziecinnych lat. Dużym atutem jest narracja pierwszoosobowa zmieniająca powieść w kronikę z życia Cory'ego. Świat widziany jego oczami, przez pryzmat zaledwie dwunastu lat wygląda trochę inaczej i nie jest tak oczywisty jak świat dorosłego człowieka. Sama fabuła jest wielowątkowa i wielopoziomowa. Zwyczajna codzienność sprawnie przeplata się z poszukiwaniem mordercy, wypadkami losowymi czy spotkaniami z legendarnymi istotami. Autor w umiejętny sposób wiąże ze sobą realizm i fikcję balansując na cienkiej granicy prawdopodobieństwa zdarzeń. Czasem zadawałam sobie pytanie czy to co się przed chwilą stało było prawdopodobne? A może to tylko Cory'ego poniosła wyobraźnia? Dzięki takim zabiegom jeszcze bardziej wtopiłam się w akcję. Zwłaszcza, że autor w kunsztowny sposób igrał z napięciem. Czasem zagęszczał akcję, sprawiał, że nie mogłam się oderwać, by za chwilę zwolnić i dać odpocząć emocjom.
Jak już wspomniałam powieść ta jest wielopoziomowa. Tuż pod pierwszoplanową, mroczną warstwą sensacyjną, znajdziemy pełną emocji opowieść o dorastaniu i dojrzewaniu, umieszczoną na tle gasnących miasteczek Ameryki lat sześćdziesiątych XX wieku. Bohaterowie przedstawiają sobą wachlarz emocji, są pełnowymiarowi i nieszablonowi.

"Magiczne lata" są jedną z tych powieści, do których wraca się z niemałą nutką wzruszenia. W niezwykły sposób wyzwala w czytelniku wspomnienia dawnych lat, w których świat każdego dnia był wyjątkowy. Czaruje i uwodzi bogatym obyczajowym tłem, zapiera dech mroczną, kryminalną fabułą i przykuwa uwagę niezwykłą narracją. Moim zdaniem jest to genialna i dopracowana do najmniejszych szczegółów, pełna ciepła i mądrości sentymentalna podróż, którą warto odbyć. Osobiście jestem oczarowana i z ogromną przyjemnością powrócę do niej nie raz. Ze swojej strony daję 10/10. I polecam!!!

Książka ta przenosi nas w lata sześćdziesiąte do małego miasteczka Zephyr w Alabamie. Głównym bohaterem jest dwunastoletni Cory. Wiedzie spokojne życie wypełnione rowerowymi rajdami, szkołą, szczekaniem psów i spotkaniami z przyjaciółmi. Pewnego dnia, pomagając ojcu rozwozić mleko, jest światkiem tajemniczego wypadku: w głąb miejscowego jeziora stacza się samochód z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wyobraźcie sobie rzeczywistość, w której nie możemy posługiwać się naszym głównym zmysłem- wzrokiem. Twoje oczy osłania opaska, którą zdjąć możesz tylko w bezpiecznym domu. Otacza cię mrok, a uszy atakują dźwięki, które dopiero uczysz się rozróżniać. Pięć lat temu pojawiło się tajemnicze COŚ . Nikt nie wie, co to jest, ani skąd się wzięło. Wiadomo tylko, że wystarczy jedno spojrzenie, by doprowadzić człowieka do ataku przemocy i samobójstwa. Pozostała garstka ocalałych, a wśród nich Malorie z dwojgiem dzieci. Kobieta decyduje się na niebezpieczną podróż rzeką, w kompletnej ciemności, mając nadzieję, że odnajdzie bezpieczny dom. Mimo, że w Stanach Zjednoczonych książka ta została wydana w maju 2014 roku, to w Polsce o "Nie otwieraj oczu" zrobiło się głośno dopiero przy okazji premiery pełnometrażowej ekranizacji wyprodukowanej przez Netflix.

Trochę sceptycznie popatruję na wszelkie listy bestsellerowe i tak też było z "Nie otwieraj oczu". Chwyciłam ją, niewiele oczekując i jakie było moje zdziwienie gdy utonęłam bez reszty. Już od pierwszych rozdziałów książki można zauważyć, że narracja jest prowadzona dwutorowo. Jednocześnie widzimy zmagania Malorie w czasie rzeczywistym oraz retrospekcje sięgające początków apokalipsy. Skrawkami wydzierane informacje powoli układają się w całość, a reszty grozy dopełnia własna wyobraźnia. Ta forma narracji sprawiła, że całą sobą weszłam w ten świat nie pozostając tylko obserwatorem. Stałam się jedną z ocalałych, dokonywałam wyborów i co najważniejsze bałam się. Na samą myśl o życiu w mroku do teraz przechodzą mnie ciarki. Prosty, lecz malowniczy język i wartka fabuła wciągnęła mnie usadawiając w środku akcji. Jednocześnie pozostawiła sporo pola dla wyobraźni, by ta wykraczała poza ramy książki i błądziła po nowym, mrocznym świecie. Kolejnym atutem książki są bohaterowie - zróżnicowani, nieszablonowi, mają dynamiczną osobowość. Jak przez lupę mogłam obserwować zmiany zachodzące w głównej bohaterce, jej rozterki, rozdarcie pomiędzy chęcią pokazania dzieciom prawdziwego świata, a dbaniem o ich bezpieczeństwo, surowość wymuszona instynktem przetrwania.

"Nie otwieraj oczu" zalicza się do gatunku horror/groza, ale czy straszy? Otóż nie do końca. Nie znajdziemy tu opisów krwawych mordów, szaleńca goniącego turystów po lesie czy potworów zjadających ludzinę na deser. W tym wypadku zagrożenia nie da się tak łatwo zidentyfikować. COŚ miesza ludziom w głowach. Istoty? Promieniowanie? Mamy do dyspozycji jedynie teorie. Wiadomo tylko, że to COŚ zabrało człowiekowi jego podstawową broń- zmysł wzroku, wtrącając go do całkiem nowego, groźnego świata, w którym dopiero uczy się funkcjonować. Bezbronność, ciągły lęk, wzmożona czujność i świadomość ciągłego zagrożenia sprawiły, że chwilami naprawdę się bałam.

Jako, że jestem istotą ciekawską, krótko po przeczytaniu książki postanowiłam sięgnąć po ekranizację. Nie oczekiwałam zbyt wiele i nawet nie czuję się nadmiernie rozczarowana. Scenariusz filmu zasięgnął z książki jedynie szkielet fabuły, twórcy wypełnili go swobodnie kreatywną, sztucznie udramatyzowaną treścią zmieniając całość pod modłę dobrze sprzedającego się filmu. Mamy dobrą obsadę, mamy romans, tragedię, walki, karambole, ale niewiele ma to wspólnego z pierwotną opowieścią. Z drugiej strony cieszę się, że ten szablonowy, mocno wypromowany film sprawił, że książka Josha Malermana trafiła na polski rynek.

Podsumowując. "Nie otwieraj oczu"jest książką, którą docenią miłośnicy nieoczywistej literatury grozy oraz postapo. Choć brakuje jej trochę do mistrzów gatunku, to trzyma dobry poziom i szybko się ją czyta. Jedyne co mogę zarzucić fabule to brak crescendo przy końcu, ale to już oceńcie sami ;)
Z mojej strony polecam i subiektywnie daję 6,5/10.

Wyobraźcie sobie rzeczywistość, w której nie możemy posługiwać się naszym głównym zmysłem- wzrokiem. Twoje oczy osłania opaska, którą zdjąć możesz tylko w bezpiecznym domu. Otacza cię mrok, a uszy atakują dźwięki, które dopiero uczysz się rozróżniać. Pięć lat temu pojawiło się tajemnicze COŚ . Nikt nie wie, co to jest, ani skąd się wzięło. Wiadomo tylko, że wystarczy jedno...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Moja Lady Jane Brodi Ashton, Cynthia Hand, Jodi Meadows
Ocena 7,4
Moja Lady Jane Brodi Ashton, Cynth...

Na półkach: ,

"Moja lady Jane" jest pierwszą wspólną powieścią trzech przyjaciółek-autorek. Panie wzięły na warsztat prawdziwą historię krótkiego, lecz burzliwego życia lady Jane Grey i stworzyły jej fantastyczno-humorystyczną wariację. Czy ten eksperyment się udał? Przekonajcie się sami :)

Już od od pierwszych stron autorki zjednały sobie moją sympatię. Ich szczere postawienie kawy na ławę i otwarte stwierdzenie: historia lady Jane była taka, ale my opowiemy Ci lepszą, kupiła mnie doszczętnie. Uwielbiam prostolinijność i bezpośredniość wobec czytelnika, zwłaszcza jeśli jest okraszona humorem i lekkością. Sam pomysł wyciągnięcia kawałka burzliwej historii, odarcia jej z tragicznych wydarzeń, wrzucenia do fantastycznego, pełnego magii świata i zawarcia w książce młodzieżowej już na pierwszy rzut oka wydaje się intrygujący. Przy takim eksperymencie wiele zależy od wykonania, a w tym wypadku panie podołały w 100%. Fabuła płynie wartko, jest lekka, spójna, zabawna. Postaci pełne, choć niezbyt dynamiczne, ale świetnie wkomponowane w całokształt powieści. Bardzo mi się podobało, że mimo iż jest to literatura młodzieżowa, to nie trąciła ckliwością i tanią lukrową romantycznością. Czytałam tę opowieść z niezwykłą przyjemnością.

Podsumowując. Eksperyment obejmujący alternatywną wersję losów lady Jane się udał. Panie stworzyły nietuzinkową powieść młodzieżową pełną zwrotów akcji, lekką, zabawną oraz co najważniejsze- nieprzesłodzoną. "Moja lady Jane" nadaje się idealnie na spokojne, relaksacyjne wieczory, na wszelaką chandrę oraz jako przerywnik pomiędzy ambitniejszymi tytułami. Co ciekawe autorki wzięły na warsztat również postacie takie jak Jane Eyre("Moja Jane Eyre" wyd. w sierpniu 2018r) czy Calamity Jane (planowana na czerwiec 2020r). Ja bawiłam się świetnie i obiecuję, że jak tylko zapoznam się powieścią Charlotte Brontë, postaram się sięgnąć także po jej wersję alternatywną. Ze swojej subiektywnej strony daję mocne 7/10. Polecam :)

#bosomiedzywersami #ladyjane #wyzwanieLC2019

"Moja lady Jane" jest pierwszą wspólną powieścią trzech przyjaciółek-autorek. Panie wzięły na warsztat prawdziwą historię krótkiego, lecz burzliwego życia lady Jane Grey i stworzyły jej fantastyczno-humorystyczną wariację. Czy ten eksperyment się udał? Przekonajcie się sami :)

Już od od pierwszych stron autorki zjednały sobie moją sympatię. Ich szczere postawienie kawy na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Stara Słaboniowa i spiekładuchy" jest opowieścią, w której świat rzeczywisty miesza się z mitologią słowiańską i ludowymi gusłami. Czasem zwykłe ludzkie pragnienia, rodzą istoty, których istnieniu zaprzecza logika. Mimo to, każdy wie, że jak trwoga to do... leciwej Słaboniowej, bo tylko zna sztuczki by złu zaradzić.



Początkowo oczekiwałam opowieści z przymrużeniem oka, ale szybko dałam się wyprowadzić z błędu. Rozpoczynając swą przygodę trafiłam do wiekowej wsi położonej gdzieś na wschodzie, będącej na pograniczu zaściankowości, a nowoczesności. Osada pustoszeje, starsi ludzie powoli gasną, młodzi wyjeżdżają do miast, a ci co zostali starają się twardo stąpać po ziemi. Nie w głowach im diabły, upiory czy zmory, ale to nie znaczy, że one same przestały istnieć. Urzekł mnie ten archaiczny klimat, dodatkowo wzmocniony staropolskim językiem narracji. Jednak sama atmosfera nie zbuduje dobrej powieści, a w tym wypadku akcja i postaci lekko kuleją. Fabuła jest opieszała, mało się dzieje, a niektóre opowiadania nie przynoszą wiele nowego. Bohaterowie są płascy, trochę szablonowi, mało dynamiczni. Mimo to czyta się ją szybko i bardzo przyjemnie. Po tym zestawieniu książka wydaje się plasować w kategorii "średniaka", ale jest w niej coś jeszcze, co zaintrygowało mnie na sam koniec, a mianowicie wydźwięk powieści- smutny i refleksyjny. Chciałabym powiedzieć Wam więcej, ale nie będę psuć zabawy zdradzając treść ;)

Moi Drodzy, choć technicznie patrząc "Stara Słaboniowa i spiekładuchy" posiada wiele niedociągnięć, to ma w sobie przesłanie, które w moim odczuciu sporo podnosi jej wartość. W mojej subiektywnej ocenie daję 6,5/10 i polecam!

"Stara Słaboniowa i spiekładuchy" jest opowieścią, w której świat rzeczywisty miesza się z mitologią słowiańską i ludowymi gusłami. Czasem zwykłe ludzkie pragnienia, rodzą istoty, których istnieniu zaprzecza logika. Mimo to, każdy wie, że jak trwoga to do... leciwej Słaboniowej, bo tylko zna sztuczki by złu zaradzić.



Początkowo oczekiwałam opowieści z przymrużeniem oka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O twórczości W. Bruce Camerona zrobiło się głośno po ekranizacji "Był Sobie Pies". Książka ta szybko stała się bestsellerem i pociągnęła za sobą na podium, inne pozycje tego autora takie jak: "Psiego Najleszego", "O Psie, Który Wrócił Do Domu" czy "Był Sobie Szczeniak: Ellie". Oczarowani filmem ludzie, szybko chwytali za pierwowzór literacki, nie wiedząc, że biorą do rąk odgrzanego kotleta, skrzętnie odświeżonego przez marketing. Otóż, książka "Był Sobie Pies", wydana została po raz pierwszy w 2012 roku pod tytułem "Misja na Czterech Łapach", a obecnie rozpromowana jako nowość, pod zmienionym, filmowym tytułem. Ta informacja pozostawiła we mnie pewien niesmak, ale w końcu postanowiłam stawić czoła twórczości Camerona, umilając sobie przedświąteczne porządki.

"Był Sobie Pies" czy też "Misja na Czterech Łapach" jest przesyconą emocjami, historią o przyjaźni, miłości i oddaniu. Bailey jest zaskoczony, gdy po krótkim życiu bezpańskiego psa, powraca na świat i trafia w ręce ośmioletniego chłopca imieniem Ethan. Wkrótce stają się nierozłącznymi przyjaciółmi, a Bailey dożywa szczęśliwej starości u boku chłopca w poczuciu, że spełnił swoje zadanie. Jednak zamiast udać się do psiego raju, przychodzi na świat ponownie w kolejnym psim wcieleniu. Nic nie dzieje się bez przyczyny, a niektóre misje wykraczają poza jeden żywot.

"Psiego Najlepszego" jest ciepłą i emocjonalną historią bożonarodzeniową. Opowiada o losach samotnego, niemogącego się pogodzić ze stratą ukochanej, smutnego mężczyzny, któremu sąsiad podrzucił ciężarną suczkę Lucy. Niebawem jego życie staje na głowie, gdy w domu pojawia się 5 szczeniaków, a pomocna pracownica schroniska dla zwierząt- Kerri, przynosi nadzieję na nową miłość. Josh musi stawić czoła przeszłości i przyszłości, a także przygotować się do adopcji szczeniaków.

Mimo niesmaku, postanowiłam sprawdzić na własnej skórze czy powieści Camerona są tak wspaniałe jak pokazują statystyki. Obie pozycje są ogromnie naładowane emocjami i potrafią umiejętnie wyciągać wszelkie wspomnienia z czytelnika. Czytając "Był Sobie Pies" chwilami zanosiłam się płaczem nie z powodu fabuły, tylko własnych wspomnień dotyczących utraty kudłatych przyjaciół. Czułam się przez to trochę zmanipulowana. Sama fabuła książek jest prosta, płytka i dość przewidywalna, tak samo postaci, które są mocno szablonowe. Akcja płynie wartko, dzięki czemu przeczytanie każdej z pozycji zajmuje zaledwie kilka godzin. Mimo to, obie historie niczym nie wyróżniają się od innych, podrzędnych, słodkich opowiastek. Myślę, że gdyby nie dobry marketing, zginęłyby w oceanie sobie podobnych, słodkich, uroczych i przeciętnych historyjek. Choć jestem fanką wszelkich "kudłatych opowieści", to po inne pozycje tego autora już raczej nie sięgnę.

Podsumowując. Zarówno "Psiego Najlepszego" jak i "Był Sobie Pies" są przyjemnymi, przeciętnymi historiami skupionymi na emocjach wynikających z relacji ludzko-psiej, dodatkowo okraszone dużą dawką uroku i słodyczy. Jednak po przeczytaniu szybko giną pośród wielu innych, dużo lepszych opowieści. Ze swojej strony daję trochę naciągane 5/10.

O twórczości W. Bruce Camerona zrobiło się głośno po ekranizacji "Był Sobie Pies". Książka ta szybko stała się bestsellerem i pociągnęła za sobą na podium, inne pozycje tego autora takie jak: "Psiego Najleszego", "O Psie, Który Wrócił Do Domu" czy "Był Sobie Szczeniak: Ellie". Oczarowani filmem ludzie, szybko chwytali za pierwowzór literacki, nie wiedząc, że biorą do rąk...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O twórczości W. Bruce Camerona zrobiło się głośno po ekranizacji "Był Sobie Pies". Książka ta szybko stała się bestsellerem i pociągnęła za sobą na podium, inne pozycje tego autora takie jak: "Psiego Najleszego", "O Psie, Który Wrócił Do Domu" czy "Był Sobie Szczeniak: Ellie". Oczarowani filmem ludzie, szybko chwytali za pierwowzór literacki, nie wiedząc, że biorą do rąk odgrzanego kotleta, skrzętnie odświeżonego przez marketing. Otóż, książka "Był Sobie Pies", wydana została po raz pierwszy w 2012 roku pod tytułem "Misja na Czterech Łapach", a obecnie rozpromowana jako nowość, pod zmienionym, filmowym tytułem. Ta informacja pozostawiła we mnie pewien niesmak, ale w końcu postanowiłam stawić czoła twórczości Camerona, umilając sobie przedświąteczne porządki.

"Był Sobie Pies" czy też "Misja na Czterech Łapach" jest przesyconą emocjami, historią o przyjaźni, miłości i oddaniu. Bailey jest zaskoczony, gdy po krótkim życiu bezpańskiego psa, powraca na świat i trafia w ręce ośmioletniego chłopca imieniem Ethan. Wkrótce stają się nierozłącznymi przyjaciółmi, a Bailey dożywa szczęśliwej starości u boku chłopca w poczuciu, że spełnił swoje zadanie. Jednak zamiast udać się do psiego raju, przychodzi na świat ponownie w kolejnym psim wcieleniu. Nic nie dzieje się bez przyczyny, a niektóre misje wykraczają poza jeden żywot.

"Psiego Najlepszego" jest ciepłą i emocjonalną historią bożonarodzeniową. Opowiada o losach samotnego, niemogącego się pogodzić ze stratą ukochanej, smutnego mężczyzny, któremu sąsiad podrzucił ciężarną suczkę Lucy. Niebawem jego życie staje na głowie, gdy w domu pojawia się 5 szczeniaków, a pomocna pracownica schroniska dla zwierząt- Kerri, przynosi nadzieję na nową miłość. Josh musi stawić czoła przeszłości i przyszłości, a także przygotować się do adopcji szczeniaków.

Mimo niesmaku, postanowiłam sprawdzić na własnej skórze czy powieści Camerona są tak wspaniałe jak pokazują statystyki. Obie pozycje są ogromnie naładowane emocjami i potrafią umiejętnie wyciągać wszelkie wspomnienia z czytelnika. Czytając "Był Sobie Pies" chwilami zanosiłam się płaczem nie z powodu fabuły, tylko własnych wspomnień dotyczących utraty kudłatych przyjaciół. Czułam się przez to trochę zmanipulowana. Sama fabuła książek jest prosta, płytka i dość przewidywalna, tak samo postaci, które są mocno szablonowe. Akcja płynie wartko, dzięki czemu przeczytanie każdej z pozycji zajmuje zaledwie kilka godzin. Mimo to, obie historie niczym nie wyróżniają się od innych, podrzędnych, słodkich opowiastek. Myślę, że gdyby nie dobry marketing, zginęłyby w oceanie sobie podobnych, słodkich, uroczych i przeciętnych historyjek. Choć jestem fanką wszelkich "kudłatych opowieści", to po inne pozycje tego autora już raczej nie sięgnę.

Podsumowując. Zarówno "Psiego Najlepszego" jak i "Był Sobie Pies" są przyjemnymi, przeciętnymi historiami skupionymi na emocjach wynikających z relacji ludzko-psiej, dodatkowo okraszone dużą dawką uroku i słodyczy. Jednak po przeczytaniu szybko giną pośród wielu innych, dużo lepszych opowieści. Ze swojej strony daję trochę naciągane 5/10.

O twórczości W. Bruce Camerona zrobiło się głośno po ekranizacji "Był Sobie Pies". Książka ta szybko stała się bestsellerem i pociągnęła za sobą na podium, inne pozycje tego autora takie jak: "Psiego Najleszego", "O Psie, Który Wrócił Do Domu" czy "Był Sobie Szczeniak: Ellie". Oczarowani filmem ludzie, szybko chwytali za pierwowzór literacki, nie wiedząc, że biorą do rąk...

więcej Pokaż mimo to