-
Artykuły
Najlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński4 -
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2 -
Artykuły
„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać8 -
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać5
Biblioteczka
2017-11-09
2017-10-20
"Oszukana" to moje trzecie spotkanie z twórczością Charlotte Link. Jej książki charakteryzują się powolnym rozwojem akcji, które stopniowo wprowadza czytelnika w świat i klimat powieści, by z czasem rozwinąć się do tempa, które wywoła przyspieszony oddech i dreszcze na całym ciele. Obszerne, dokładne opisy dotyczą nie tylko scenerii, ale przede wszystkim wewnętrznych rozterek bohaterów. Choć czasem taki dokładny opis może powodować znużenie, to jednak zawsze przeplatany jest dynamicznymi wydarzeniami, co w mojej ocenie wychodzi na plus. Tak też było w przypadku najnowszej książki niemieckiej królowej thrillerów. Spokojny początek, z pozoru nie mające ze sobą związku wydarzenia, dobrze skonstruowane postacie, rosnące napięcie to bez wątpienia największe zalety "Oszukanej".
"Dziwne, prawda? Widocznie wszyscy jesteśmy tacy sami. Zawsze chcemy zachować pozory, pokazać się od najlepszej strony. Nawet jeśli za tą piękną fasadą jest już tylko ruina."
Kate Linville to bardzo nieśmiała, niepewna siebie i swoich decyzji policjantka Scotland Yardu, córka świetnego i wysoko cenionego, emerytowanego policjanta. Świat kobiety rozsypuje się w drobny mak z chwilą, gdy ginie jej ojciec. Richard Linville był dla niej wzorem, jedynym oparciem, szczęśliwą przystanią, do której zawsze wracała w chwilach zwątpienia, rozczarowania i smutku. Sprawa tego brutalnego zabójstwa trafia w ręce nadkomisarza Caleba Hale, który walczy z własnymi demonami. Według Kate ten "trzeźwy alkoholik" zdaje się nie widzieć tego, co najważniejsze i dlatego Kate postanawia sama rozwiązać zagadkę tajemniczej zbrodni, tym bardziej, że kolejne wydarzenia kierują sprawę w stronę prywatnego życia jej ojca. Kolejna zbrodnia i kolejne tajemnice doprowadzają do konfrontacji, w wyniku której policjantka dowiaduje się, że jej szczęśliwe życie było czystą farsą, a ojciec kimś zupełnie innym.
"Ale w oczach Kate wyglądało to oczywiście inaczej. Dla niej ojciec zawsze był kimś znajdującym się jeśli nie obok, to tuż zaraz za Bogiem. Podświadomie umieściła jego osobę na czymś w rodzaju mentalnego piedestału, jako kogoś nieskażonego ludzkimi słabościami i niedoskonałościami. I teraz w tym piedestale pojawiła się tak głęboka rysa, że groziło to upadkiem całego pomnika, o ile ten już nie rozpadł się na części."
W tym samym czasie Jonas Crane zmaga się z wypaleniem zawodowym. Za namową lekarza wraz z żoną i adoptowanym synkiem wyjeżdża na wakacje do opuszczonego domu położonego na rozległych torfowiskach. Brak jakiegokolwiek dostępu do telewizji, telefonu czy internetu ma zagwarantować Jonasowi upragniony spokój. Niespodziewanie w ich życiu pojawia się biologiczna matka Samuela i od tego momentu złowrogie przeczucia małżeństwa staną się rzeczywistością.
Charlotte Link w pierwszych rozdziałach książki prowadzi akcję w kilku kierunkach. Poznajemy bohaterów i ich życiowe losy i zastanawiamy się co może je łączyć, czy jest jakiś wspólny mianownik. Owszem jest, a żadne opisywane wydarzenie, żaden bohater nie są tutaj bez powodu. Każda informacja wnosi coś nowego, daje nowy trop, aby w końcu poznać sprawcę brutalnych morderstw. A rozwikłanie tej zagadki wcale nie jest łatwe i takie oczywiste.
No właśnie. Zawsze, kiedy mam do czynienia z wykryciem mordercy, staram się dokonać tego przed bohaterami, przeważnie się to udaje, czasem jest to wcześniej, a czasem później, ale zdecydowanie nie tym razem. "Oszukana" rzeczywiście mnie oszukała, wodziła za nos i w żaden sposób nie potrafiłam przewidzieć takiego zakończenia. W moich detektywistycznym dochodzeniu mogłabym podpisać się pod każdym typem, każdą drogą jaką prowadził nadkomisarz Caleb i Kate. A to jest największy plus, tak poprowadzić akcję, aby nie zdradzać zakończenia, aby zaskoczyć i wywołać efekt wow.
Poza tym, tak jak wcześniej wspominałam, akcja jest tak wartka, napięcie tak duże, że gdyby nie opisy otoczenia, czy wewnętrznych rozważań bohaterów, zostałabym bez paznokci, czy włosów na głowie, a w najgorszym wypadku zeszłabym na zawał ;)
Jeśli zaś chodzi o bohaterów, to nie mam się do czego doczepić. Są wyraziści i autentyczni w swoich zachowaniach. Stanowią idealne dopełnienie fabuły. Ze swoimi wadami, marzeniami i dążeniami przypominają nas samych, a nie tylko wykreowane postacie literackie. Razem z bohaterami idą w parze najróżniejsze emocje, począwszy od złości i frustracji na beznadziejnie naiwną Terry, poprzez strach i niepewność o losy rodziny Crane, aż do rozczarowania pewną kluczową postacią. Jaką? Ja Wam tego nie zdradzę.
Jedyne co mnie irytowało podczas lektury "Oszukanej" to tłumaczenie, które do idealnych nie należy.
Podsumowując to rewelacyjna, trzymająca w napięciu, dynamiczna powieść, która bez wątpienia zaskoczy zakończeniem. Chyba najlepsza z dotychczas poznanych przeze mnie książek autorstwa Charlotte Link. Polecam.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/10/oszukana-charlotte-link.html
"Oszukana" to moje trzecie spotkanie z twórczością Charlotte Link. Jej książki charakteryzują się powolnym rozwojem akcji, które stopniowo wprowadza czytelnika w świat i klimat powieści, by z czasem rozwinąć się do tempa, które wywoła przyspieszony oddech i dreszcze na całym ciele. Obszerne, dokładne opisy dotyczą nie tylko scenerii, ale przede wszystkim wewnętrznych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Najnowsza książka Tarryn Fisher już na wstępie kusi swoją nieprzeciętnością. Okładka i tytuł zwiastują coś co wywoła ciarki i nie pozwoli zasnąć. Pomysł jest wręcz genialny, mroczny i intrygujący, ale zacznijmy od początku.
"Właśnie na tym polega sens życia. Sprawić, by inni zechcieli być tobą."
Głównymi bohaterami są Jolene i Darius Avery oraz Fig Coxbury. W chwili, gdy ci pierwsi są wzorowym małżeństwem wiodącym szczęśliwe życie, Fig zdaje się być na bakier z normalnością. Kobieta ogarnięta obsesją widzi w dwuletniej córeczce Averych duszę swojego nienarodzonego dziecka. Jej obsesja z malutkiej Mercy przechodzi na całą rodzinę. Pod przykrywką przyjaźni Fig poznaje codzienność Jolene i Dariusa, tylko po to by krok po kroku ją ukraść. Zaczyna gromadzić te same meble, przedmioty co jej sąsiedzi, naśladuje styl życia Jolene, nosi identyczne ubrania, nawet farbuje się na ten sam kolor. Co chce tym osiągnąć? Czy rodzina Avery faktycznie jest taka wyjątkowa, że należy ją naśladować? Czy też mają coś do ukrycia?
Książka podzielona jest na trzy części, a każda z nich należy do innego bohatera. Pierwsza część zatytułowana Psychopatka należy do Fig i opowiada wydarzenia z jej perspektywy, druga Socjopata - to opowieść widziana oczami Dariusa, zaś trzecia Pisarka to część Jolene. Przypuszczam, że te trzy części miały dać czytelnikowi bardziej dogłębny obraz całej historii tworząc przy tym logiczną całość. No właśnie miały. Ewidentnie coś tutaj zaczęło zgrzytać, pojawiły się luki, niedopowiedzenia. W niektórych momentach czegoś brakowało, a kiedy indziej jedno przeczyło drugiemu.
"Obserwowałam ludzi, a potem chciałam tego, czego oni chcieli. Czy to ma sens? Chciałam wszystkiego, wszystkich podróży, wszystkich mężczyzn, całej uwagi. Byłam głodna życia. Byłam żądna uwagi."
Jak dla mnie największą zaletą "Bad mommy" jest kreacja Fig. Jej pokręcony umysł intryguje, nieobliczalne zachowania trzymają w napięciu do tego stopnia, że zastanawiamy się do czego ta kobieta jest zdolna i co tak naprawdę chce osiągnąć. Żałuję, że nie mogłam do końca obserwować jej myśli, poznawać motywy jej działania. Szkoda, bo to mogłoby być bardzo ciekawe doświadczenie. Jeśli zaś chodzi o pozostałych bohaterów, to z czasem, im bardziej ich poznawałam, tym bardziej mnie szokowali, zwłaszcza Darius, który nie jedno miał za uszami, wzbudzał moją niechęć i niesmak.
"Chociaż nazywałem ją psychopatką, lubiłem Fig. Przy niej czułem się mniej szalony, bo - nie oszukujmy się - trudno było konkurować z Fig Coxbury w tej materii. W końcu ja nigdy nikogo nie śledziłem. To już kompletne wariactwo."
Tak jak wcześniej pisałam, pomysł z szaloną Fig i jej obsesją na punkcie małej dziewczynki, jest, a właściwie był, wyjątkowy. Szkoda, że z czasem autorka całkowicie porzuciła ten wątek. Wyglądało to trochę tak, jakby po kilku rozdziałach zaczęła nową książkę. Obsesja na punkcie dziecka zmieniła się w chore naśladowanie czyjegoś życia, a dokładniej życia Jolene. Można to było fajnie zgrać, połączyć tworząc historię dosłownie mrożącą krew w żyłach.
Pomimo tych drobnych niedociągnięć książkę czyta się bardzo szybko, głównie za sprawą krótkich rozdziałów. Klimat jest typowy dla książek Tarryn Fisher, a zakończenie szokuje. Bohaterowie pod maską normalności skrywają najmroczniejsze sekrety, tajemnice, które potrafią wstrząsnąć i wywołać dreszcz na całym ciele. Zaburzone osobowości, ludzki mimetyzm, psychoza paranoidalna, tego w "Bad mommy. Zła mama" z całą pewnością nie zabraknie.
Miałam bardzo duże oczekiwania względem tej książki. Niestety nie do końca zostały one spełnione, a szkoda, bo potencjał był przeogromny. Niemniej jednak to naprawdę bardzo dobra książka, którą z czystym sumieniem mogę Wam polecić, jeśli tylko lubicie takie klimaty.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/10/bad-mommy-za-mama-tarryn-fisher.html
Najnowsza książka Tarryn Fisher już na wstępie kusi swoją nieprzeciętnością. Okładka i tytuł zwiastują coś co wywoła ciarki i nie pozwoli zasnąć. Pomysł jest wręcz genialny, mroczny i intrygujący, ale zacznijmy od początku.
"Właśnie na tym polega sens życia. Sprawić, by inni zechcieli być tobą."
Głównymi bohaterami są Jolene i Darius Avery oraz Fig Coxbury. W chwili, gdy...
2017-10-07
"Ludzie myślą, że słowa 'życie toczy się dalej' niosą pocieszenie - czy nie rozumieją, że właśnie to, iż nasze życie trwa, a ukochanej osoby już nie, jest przyczyną tego dotkliwego bólu i żalu? Nastąpią kolejne dni, nie będące dniem, w którym Cię znaleziono, w którym nadzieja i moje życie z siostrą się zakończyły."
Beatrice niespodziewanie otrzymuje wiadomość o zaginięciu swojej młodszej ciężarnej siostry. Bez chwili wahania porzuca swoje poukładane życie w Nowym Jorku i wraca tam, gdzie być powinna, do Londynu. Po wielu godzinach koszmarnego oczekiwania policja odnajduje zwłoki 21-letniej Tess. Jak się później okazuje dziewczyna urodziła martwe dziecko, a depresja poporodowa spowodowała, że Tess popełniła samobójstwo. Takiej wersji wydarzeń nie jest w stanie przyjąć do wiadomości jedynie Beatrice. Jest przekonana, że ktoś zamordował Tess, bo jak sama mówi zbyt dobrze znała swoją siostrę, a ta zbyt mocno kochała życie, by podjąć ten ostateczny krok. Tym bardziej, że obie widziały jak uchodzi życie z kogoś kogo się kocha. Czy tak rzeczywiście było? Czy ktoś zabił Tess, a jeśli tak to kto i jaki miał w tym cel? Czy samotne poszukiwanie prawdy przyniesie Beatrice odpowiedzi na nurtujące ją pytania? Jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić? Tego wszystkiego dowiecie się czytając "Siostrę".
"To jest monolog, ale taki, który mogę wygłosić tylko w Twojej obecności."
Pierwsze na co zwróciłam uwagę to rzadko spotykana forma narracji. To w większości monolog Beatrice kierowany do młodszej siostry, w którym Bee ujawnia przez lata skrywane uczucia. Uczucia, które dotyczą nie tylko tego co dzieje się obecnie, czyli poszukiwania prawdy odnośnie śmierci Tess, ale także tego, co działo się w ich przeszłości. Te retrospekcje pozwalają czytelnikowi poznać rodzinną historię sióstr, odejście ojca, śmierć chorego na mukowiscydozę brata i zmiany w zachowaniu ich matki. Autorka bardzo dokładnie opisuje jak owe trudne wydarzenia odcisnęły swoje piętno na osobowości Beatrice. Pozostałą część książki tworzą zeznania jakie składa Bee w obecności prokuratora w sprawie prowadzonego na własną rękę śledztwa. Obie te formy idealnie się przeplatają i dają obraz ciekawej, aczkolwiek czasem bardzo skomplikowanej fabuły.
"Nie da się opisać koloru śmierci, nie ma wzornika numeru, który odpowiadałby barwie twojej twarzy. To było przeciwieństwo koloru, przeciwieństwo życia."
Wątek jest w zasadzie jeden, odnaleźć mordercę, ale droga, która prowadzi do rozwikłania tej zagadki wcale nie jest łatwa. Bardzo często razem z Beatrice utkniemy w martwym punkcie, czasem będzie to ślepa uliczka, a innym razem jazda rollercoasterem i to bez trzymanki. Towarzyszyć temu będą wielkie uczucia, miłości, zaufania, wiary, ale także wstydu. Więź jaka łączy siostry jest niezwykła, choć od momentu zaginięcia Tess podszyta wielkim poczuciem winy. Beatrice nie jest w stanie wybaczyć samej sobie, że zawiodła swoją młodszą siostrę, że zostawiła ją wtedy, kiedy powinna być tuż obok. Poczucie, że nie wypełniła swej roli jako starszej siostry każe jej doprowadzić do schwytania mordercy, a tym samym zwrócenia zmarłej Tess dobrego imienia. Bee choć często bliska jest obłędu imponuje swą wiarą w siostrę, nawet przez chwilę nie wątpi w jej szczerość. Podczas swojego śledztwa główna bohaterka pozwala sobie na spojrzenie prawdzie w oczy, prawdzie, która dotyczy jej z pozoru idealnego życia, związku, pracy, ambicji. To zmierzenie się z problemami, które lepiej było schować do szafy, do momentu kiedy w końcu przestały się w niej mieścić.
"Dysponuję niezliczonym zasobem cytatów, które zawsze podkreślają niedoskonałość mojego życia, zamiast podnieść mnie na duchu."
Rosamund Lupton stworzyła powieść, którą czyta się jednym tchem. Treść wciąga od samego początku i nie puszcza aż po ostatnie zdanie. To istna sinusoida uczuć, napięć i wydarzeń, które momentami wznoszą się na wyżyny, gdzie czytelnik ma wrażenie, że wszystko już odkrył, tylko po to, by za chwilę obrócić wszystkie teorie w drobny mak. Jednak nic nie jest w stanie przygotować czytelnika na to co otrzymamy na końcu. Autorka rzuciła mnie na kolana tworząc zakończenie dla samej Beatrice, którego nie byłam w stanie w żaden sposób przewidzieć.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/10/siostra-rosamund-lupton.html
"Ludzie myślą, że słowa 'życie toczy się dalej' niosą pocieszenie - czy nie rozumieją, że właśnie to, iż nasze życie trwa, a ukochanej osoby już nie, jest przyczyną tego dotkliwego bólu i żalu? Nastąpią kolejne dni, nie będące dniem, w którym Cię znaleziono, w którym nadzieja i moje życie z siostrą się zakończyły."
Beatrice niespodziewanie otrzymuje wiadomość o zaginięciu...
2017-10-04
"Może to jakiś rodzaj eksperymentu. Eksperymentu z życia."
Mieszkanie przy Folgate Street 1 to wyjątkowe wnętrze, naszpikowane najnowocześniejszą elektroniką, która zdaje się myśleć za swojego lokatora, a jednocześnie bardzo minimalistyczne, wręcz surowe w swojej designerskiej prostocie. Aby w nim zamieszkać trzeba przejść niezwykły proces rekrutacji, na który składają się setki pytań, a w końcu rozmowa z twórcą i właścicielem budynku.
Zamieszkanie w tym futurystycznym domu miało być początkiem dla Emmy, a obecnie daje tę szansę Jane. Obie kobiety znalazły się na życiowym zakręcie, utraciły coś, co dla człowieka jest najważniejsze - poczucie bezpieczeństwa. Dla każdej z nich miało to być odcięcie się od trudnej przeszłości i wejście w teraźniejszość z czystym kontem. Emmie się to nie udało, została zamordowana, czy Jane podzieli jej los?
"Może to zabrzmi pretensjonalnie, ale ten dom ma w sobie jakąś uczciwość. I wydaje mi się, że właściciel szuka ludzi, którzy są gotowi tak samo uczciwie traktować zasady życia w tym domu."
Dom przy Folgate Street 1 i wszystko co z nim związane jest bardzo oryginalnym i świetnie poprowadzonym wątkiem. To nie tylko cztery ściany wypełnione przedmiotami. To swego rodzaju żywy organizm z tragiczną przeszłością, który ma służyć lokatorom, dbać o ich bezpieczeństwo, równowagę psychiczną i samorozwój. Surowe minimalistyczne wnętrze nie rozprasza, a motywuje człowieka do przemyśleń, a obowiązujące w nim reguły zmuszają do samodyscypliny. Autor dodatkowo daje czytelnikowi możliwość zapoznania się z pytaniami, na które muszą odpowiedzieć przyszli najemcy, co dodatkowo wzbogaca lekturę. Wielokrotnie podczas czytania "Lokatorki" zastanawiałam się, czy ja sama byłabym w stanie zamieszkać w takim wnętrzu i podporządkować się tym wszystkim rygorystycznym nakazom i zakazom.
"Możesz uczynić swój dom tak pustym i wymuskanym, jak tylko chcesz. Ale to i tak nie będzie miało żadnego znaczenia, jeśli w Twoim wnętrzu panuje kompletny chaos. Bo przecież właśnie tego wszyscy tak naprawdę szukamy, prawda? Kogoś, kto uporządkuje bałagan w naszych głowach."
Jak na dobrze skonstruowany thriller psychologiczny przystało nie zabrakło tutaj mocnego punktu w postaci dopracowanych z idealną precyzją bohaterów. Ich portrety psychologiczne nie tylko są doskonale przemyślane, ale przede wszystkim perfekcyjnie ujęte i wyjaśnione.
Główne bohaterki - Emma i Jane opowiadają czytelnikowi swoje życie i krok po kroku odsłaniają swoje najgłębsze tajemnice. Czułam, że są mi bliskie, wyzwalały we mnie silne emocje, które z każdym rozdziałem ewoluowały. Zwłaszcza jeśli chodzi o Emmę, która perfidnie wodziła mnie za nos, do momentu, kiedy całkowicie odsłoniła swoje prawdziwe oblicze. Trochę inaczej było z Jane, jej strata spowodowała, że niejednokrotnie ścisnęło mnie za gardło, a w oczach pojawiły się łzy zrozumienia i współczucia. Jednak bardzo zaimponowała mi swoją siłą i charakterem, i nie chodzi tu tylko o chęć rozwikłania zagadkowej śmierci swojej poprzedniczki.
"Dwoje wybrakowanych ludzi nie tworzy jeszcze całości."
"Lokatorka" to przeszłość i teraźniejszość, które co rusz się wzajemnie przeplatają, a łączy je budynek, enigmatyczny architekt i więź łącząca całą czwórkę. Edward Monkford jest bardzo złożoną postacią, z własnymi demonami i obsesjami, które całkowicie nim zawładnęły. Miłośnik kontroli i perfekcji w czystej postaci. Minimalista, który wszystko co jest mu niezbędne do życia potrafi zmieścić w jednej torbie. Człowiek, który nie lubi książek, ponieważ tekst na obydwu stronach nie układa się symetrycznie. Ktoś, kim kieruje wewnętrzny przymus powtarzania.`
Jest jeszcze Simon. To przysłowiowa cicha woda, bezgranicznie, można powiedzieć obsesyjnie zakochany w kobiecie, która manipulację ma we krwi.
"(...) większość ludzi wkłada całą swoją energię w próby odmienienia innych ludzi, podczas gdy tak naprawdę możemy możemy odmienić tylko samych siebie, a nawet to jest niesłychanie trudne."
Tak jak już wcześniej wspominałam ciekawa konstrukcja polegająca na przeplataniu dość krótkich rozdziałów opisujących wydarzenia przeszłe i obecne oraz pytania z kwestionariusza rekrutacyjnego powodują, że książkę czyta się bardzo szybko. Akcja toczy się w miarowym tempie z każdą stroną ujawniając coraz więcej, stopniowo budując napięcie i chęć poznania mordercy. Niejednokrotnie zostaniemy wstrząśnięci, czasem zniesmaczeni, a nawet zaskoczeni rozwojem wydarzeń. Bo kiedy już ułożymy sobie całościowy obraz sytuacji i znajdziemy odpowiedzi na dręczące pytania okaże się, że to wszystko to nieprawda i zabawa zaczyna się na nowo.
Wielu czytelników doszukało się pewnego podobieństwa "Lokatorki" ze słynnymi "50 twarzami Greya", a to za sprawą enigmatycznego architekta Edwarda i scenom erotycznym z nim w roli głównej. Ja miałam trochę inne skojarzenia, bowiem podczas lektury ciągle na myśl przychodził mi pewien film, który oglądałam już dawno temu, ale pod wieloma względami pasował mi do tego co aktualnie czytam. Chodzi tu o "Sliver" - film z 1993 roku z Sharone Stone i Williamem Baldwinem. Wiele podobieństw, chociażby w ekscentrycznym właścicielu, scenach erotycznych, morderstwie poprzedniej lokatorki, która nomen omen wyglądem bardzo przypominała tę obecną oraz chęci ujawnienia zabójcy. Zatem teraz jestem bardzo ciekawa jak wyjdzie ekranizacja książki, czy to nie będzie swego rodzaju powtórka, tylko w nowszym wydaniu? To taka moja mała dygresja, aby nie było zbyt idealnie ;)
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/10/lokatorka-jp-delaney.html
"Może to jakiś rodzaj eksperymentu. Eksperymentu z życia."
Mieszkanie przy Folgate Street 1 to wyjątkowe wnętrze, naszpikowane najnowocześniejszą elektroniką, która zdaje się myśleć za swojego lokatora, a jednocześnie bardzo minimalistyczne, wręcz surowe w swojej designerskiej prostocie. Aby w nim zamieszkać trzeba przejść niezwykły proces rekrutacji, na który składają się...
2017-08-01
Czasem zdarza się tak, że okładka czy opis nie w pełni odzwierciedlają treść znajdującą się w środku. Tak było z książką "Dopóki śmierć nas nie połączy". Spodziewałam się czegoś lekkiego, niezobowiązującego i idealnego na jedno letnie popołudnie. W jakimś maleńkim stopniu książka sprostała tym wymaganiom, ale nie do końca, bowiem ta pozycja to coś więcej. To jedna z tych książek, których wartość poznaje się dopiero wtedy, gdy dobrniemy do ostatniej strony. Pozostawia po sobie niezliczoną ilość pytań, na którą ciężko znaleźć szybką i prostą odpowiedź. Trzeba się wysilić, zatrzymać i wejść w głąb siebie.
"Tylko że ja jestem... taka ni stamtąd, ni stąd. I nie pasuję ani tam, ani tu. Choć robię naprawdę wszystko, by gdzieś znaleźć swoje miejsce."
Główną bohaterką jest Małgorzata, młoda kobieta, która pozostawia za sobą trudną przeszłość, rodzinę i wieś, aby zaznać lepszego życia. Brzmi znajomo? Owszem, ale to nie jest kolejna opowieść o biednej dziewczynie, której życie rzuca kłody pod nogi, aż w końcu zjawia się książę na białym koniu, a wraz z nim miłość i lekarstwo na bolączki całego świata. Tego z całą pewnością na kartach tej powieści nie ma.
Gosia jest o wiele bardziej skomplikowana, tak jak wszystko co jej dotyczy. Jest twarda i wulgarna, a przy tym niezwykle delikatna i wrażliwa. Początkowo nie wzbudziła mojej sympatii, byłam wręcz zniesmaczona jej zachowaniem, sposobem bycia, jednak tak było tylko na początku. Poznawanie tej dziewczyny to tak naprawdę odsłanianie kolejnych warstw nasączonych smutkiem i niesprawiedliwością. Było mi jej żal, ze ściśniętym gardłem poznawałam jej przeszłość, ale także i przyszłość. Pomimo swych wyborów bardzo mi imponowała, swoją siłą, niezłomnością i nietuzinkowym podejściem do świata. I choć czasem jej życiowe wybory nie do końca były zgodne z moralnością, to jednak zawsze przyświecał im jakiś cel, a ich skutki uderzały przede wszystkim w samą Małgosię.
Drugą postacią, która jest także książkowym narratorem i to dzięki jej słowom i czynom poznajemy prawdziwą Małgorzatę, jest Dorota, która już swoje w życiu przeżyła. Obie kobiety połączył nie tylko wspólny korytarz, czy uratowany przez Gosię kot, ale przede wszystkim szczera przyjaźń. Przyjaźń daleka od oceniania czy krytyki, nawet w sytuacjach tego pozornie wymagających. To relacja łącząca niewinność i infantylność z doświadczeniem i życiową mądrością. Piękna kombinacja dająca wiele obu stronom.
"Miłość bywa bowiem ekshibicjonistyczna i poza chwilami uniesień spędzonymi we dwoje lubi czasem pokazać się światu, poobnosić dumnie ze swoim istnieniem."
Oprócz trudnej przeszłości, od której aż chce się uciec, walki o lepsze jutro oraz prawdziwej przyjaźni, mamy też tutaj miejsce na miłość, a nawet dwie miłości. Pierwsza z nich to ta kierowana rozumem i potrzebą bezpieczeństwa, a druga szybszym biciem serca, niezmąconą wiarą i nadzieją. Jednak ich koniec tej tragiczny.
Tak jak pisałam wcześniej, książka Danuty Noszczyńskiej zyskuje swoją wartość dopiero kiedy ją przeczytamy, a to wcale nie jest trudne, bowiem autorka smutek i melancholię przełamuje humorem, czy wątkami dosłownie mrożącymi krew w żyłach. Niemniej jednak bardzo często jest to śmiech przez łzy. "Dopóki śmierć nas nie połączy" to mądra i poruszająca książka, wdzierająca się człowiekowi do głowy i serca, w której nie ma miejsca na przewidywalność.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/08/dopoki-smierc-nas-nie-poaczy-danuta.html
Czasem zdarza się tak, że okładka czy opis nie w pełni odzwierciedlają treść znajdującą się w środku. Tak było z książką "Dopóki śmierć nas nie połączy". Spodziewałam się czegoś lekkiego, niezobowiązującego i idealnego na jedno letnie popołudnie. W jakimś maleńkim stopniu książka sprostała tym wymaganiom, ale nie do końca, bowiem ta pozycja to coś więcej. To jedna z tych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-25
Czy Wy też tak macie, że ilekroć jakaś przeczytana książka zawładnie Waszym sercem zastanawiacie się, jak dalej potoczą się życiowe losy ulubionych bohaterów? Bardzo często autor daje nam taką możliwość pisząc "przyszłościowy" epilog. Agnieszka Lingas-Łoniewska posunęła się krok dalej. Stworzyła kontynuację czegoś, co już kilka dobrych lat temu wyszło spod jej pióra i stało się pewną legendą. Trylogię "Zakręty losu" pokochało wielu czytelników, bracia Borowscy z impetem wkroczyli do czytelniczych serc (mojego również <3) i tam już pozostali. A jak było z ich dziećmi, czyli nowym pokoleniem? Czy zaskarbili sobie moją sympatię, czy byli w stanie wyjść z cienia swoich nietuzinkowych ojców?
Kiedy czytałam poprzednie trzy części "Zakrętów losu" dosłownie delektowałam się każdym słowem. Choć wydarzenia pędziły z zatrważającą prędkością ja starałam się chłonąć jak najwięcej i to w możliwie jak najdłuższym czasie. W przypadku "Nowego pokolenia" było zupełnie inaczej. Tutaj nie wiem, czy to ja pochłonęłam książkę, czy wręcz odwrotnie, ona mnie. Przeczytałam ją w rekordowym tempie, a kiedy dobrnęłam do końca poczułam rozczarowanie. Nie książką, tylko faktem, że to już koniec. Pomimo, że będę mogła do klanu Borowskich wrócić, kiedy tylko za nimi zatęsknię, to jednak wiem, że to marne pocieszenie, bowiem chciałabym, aby ich koleje losu toczyły się dalej.
Chyba każdy się ze mną zgodzi, że Pani Agnieszka bardzo wysoko podniosła sobie poprzeczkę, bowiem udźwignąć TAKĄ legendę i to po tylu latach z pewnością nie było łatwo. Nie wiem czemu, ale ja wiedziałam, że da radę, że znów dostarczy nam wiele pełnych napięcia wydarzeń i przyprawiających o szybsze bicie serca emocji, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak. Jak dla mnie czwarty tom jest najlepszy ze wszystkich. I szczerze naprawdę nie mam pojęcia co ma na to wpływ, czy to, że fabuła osadzona jest w bardziej teraźniejszym czasie, czy wspaniale nakreślona postać czarnego charakteru, czy wszystko razem i jeszcze więcej. Niemniej jednak autorka spisała się na medal i to pod każdym nawet najmniejszym względem.
Młode pokolenie Borowskich łączy w sobie cechy rodziców z czymś świeżym, przez co każdy z nastolatków zapada w pamięć. Bardzo podobał mi się fakt, że autorka nie tylko skupiła się na tajemniczej i mrocznej przeszłości książkowych rodziców, ale także zahaczyła o bardziej przyziemne dylematy zwykłych nastolatków. Dzięki temu zyskujemy nową wartość, miks, w którym każdy czytelnik odnajdzie coś dla siebie. Wraz z nowym pokoleniem pojawiają się nowi bohaterowie, dwa zdecydowane czarne charaktery. To one w pewnym momencie zawładną fabułą i będą nadawały jej swój rytm, a postać jednego z nich stanie się jednocześnie wrogiem i przyjacielem. Będziecie go nienawidzić i kochać, krytykować i tłumaczyć, ganić i współczuć, poznacie jego przeszłość i teraźniejszość, wejdziecie do jego umysłu i serca. Jak dla mnie to jedna z niewielu najlepiej wykreowanych postaci z jakimi miałam do tej pory styczność.
Oczywiście nie mogłoby zabraknąć dobrze wszystkim znanych braci. Łukasz i Krzysztof tym razem usuną się w cień, ale na szczęście niezbyt daleko, a w odpowiednim momencie wkroczą znowu do akcji, szczególnie Łukasz i jego alter ego.
Czy Wy też tak macie, że ilekroć jakaś przeczytana książka zawładnie Waszym sercem zastanawiacie się, jak dalej potoczą się życiowe losy ulubionych bohaterów? Bardzo często autor daje nam taką możliwość pisząc "przyszłościowy" epilog. Agnieszka Lingas-Łoniewska posunęła się krok dalej. Stworzyła kontynuację czegoś, co już kilka dobrych lat temu wyszło spod jej pióra i stało...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-11
"Tak jak ona na zawsze zostanie w mojej głowie, tak tamte wydarzenia nigdy nie pozwolą mi zapomnieć. To taka moja kara. Za to wszystko. I dobrze. Niech to we mnie siedzi. Bo przynajmniej ta świadomość nie pozwala mi znienawidzić siebie samego do końca. Teraz mam dla kogo żyć. I muszę żyć. Nazywaj to sobie drugą szansą, niech będzie. Ja to nazywam odkupieniem."
Dwie książki opowiadające historię braci Borowskich powinny wystarczyć do tego, aby opowiedzieć ich zakręcone losy, tym bardziej, że są to książki z wartką akcją, gdzie nawet nie ma miejsca na nudę. Dodatkowo, sama autorka, przyznaje, że trzeci tom miał wcale nie powstać. A tu jednak. Jest. Tylko czy "Historia Lukasa" to nie są przysłowiowe odgrzewane kotlety?
Wszystko co złe jest już za braćmi Borowskimi i zarówno Krzysztof, jak i Łukasz wiodą spokojne życie u boku swoich ukochanych kobiet i dzieci. Kiedy Katarzyna i Magdalena bawią się w klubie, panowie przy alkoholu po raz ostatni rozpamiętują minione lata. Łukasz zdaje sobie sprawę, że to jego jedyna szansa, na to, by raz na zawsze zamknąć drzwi przeszłości i z czystym sumieniem otworzyć się na przyszłość. Rozmowa o tym co było, wyjawienie wszystkich skrywanych dotąd sekretów, odreagowanie tłumionych myśli i emocji jest dla niego swoistym katharsis.
Jeśli czytaliście moje wcześniejsze recenzje losów Krzyśka i Łukasza, to wiecie, że nie od samego początku pałałam sympatią do tego drugiego mężczyzny. Mężczyzna ten zniszczył wiele, zabijał, zdradzał, wykorzystywał. Z poukładanego nastolatka stał się człowiekiem mafii, gangsterem pozbawionym wszelkich skrupułów i serca. Stał się Lukasem. Ale czy na pewno? Czy rzeczywiście człowiek jest w stanie wyłączyć się na krzywdę najbliższych, na śmierć pierwszej prawdziwej miłości i łzy kochającej matki? Wątpię, a Łukasz pomimo pozorów nie był. Gdzieś pod skorupą twardego, obojętnego człowieka tliła się w nim maleńka iskierka nadziei, szansy i odkupienia. Pani Agnieszka stworzyła postać niezwykle złożoną, pełną wewnętrznych sprzeczności, dylematów, i to w dużej mierze dzięki niej seria "Zakręty losu" tak intryguje i wciąga. I choć ten mężczyzna dokonał tyle zła, popełnił mnóstwo błędów, to jednak w końcu potrafił odnaleźć właściwą drogę.
"Wszystko, co robimy w życiu, ma swoje odbicie gdzieś indziej. Wpływa na życie innych ludzi i nasze własne także."
Tak jak pisałam wcześniej trzeci tom miał wcale nie powstać, ale na całe szczęście jest. Kiedy czytałam dwa pierwsze tomy w mojej głowie rodziło się mnóstwo pytań, na które otrzymałam odpowiedzi właśnie teraz, przy okazji trzeciej odsłony "Zakrętów losu". Po pierwsze dowiedziałam się co takiego sprawiło, że Łukasz zszedł na złą drogę, za pomocą jego słów mogłam obserwować jego transformację, mogłam wejść w jego pokręconą duszę, poznać jego prawdziwe myśli, a w końcu walkę o życie, które jakby ostatecznie utracił. "Historia Lukasa" to idealnie domknięcie losów braci Borowskich.
Trzeci tom ma zupełnie inny charakter, nie tylko poprzez swoją konstrukcję, ale przede wszystkim poprzez emocje jakie wzbudza w czytelniku. Napięcie i niepokój o losy bohaterów schodzą na dalszy plan. Tutaj wygrywa smutek, żal, a nawet złość, bo jak inaczej odebrać spowiedź człowieka, który przeżył tak wiele, zatracił swoje człowieczeństwo, a jednak powstał, odrodził się niczym mitologiczny Feniks z popiołów.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/07/zakrety-losu-historia-lukasa-agnieszka.html
"Tak jak ona na zawsze zostanie w mojej głowie, tak tamte wydarzenia nigdy nie pozwolą mi zapomnieć. To taka moja kara. Za to wszystko. I dobrze. Niech to we mnie siedzi. Bo przynajmniej ta świadomość nie pozwala mi znienawidzić siebie samego do końca. Teraz mam dla kogo żyć. I muszę żyć. Nazywaj to sobie drugą szansą, niech będzie. Ja to nazywam odkupieniem."
Dwie książki...
2017-06-24
Colleen Hoover bez wątpienia jest jedną z lepiej piszących autorek, po której książki mogę sięgać bez chwili wahania. Po wspaniałym "November 9", oraz "Never never" wreszcie przyszedł czas na jej najnowszą powieść. "Confess" oczarowało mnie pod wieloma względami, jednak z czasem, kiedy zaczęłam ją rozkładać na czynniki pierwsze, dostrzegłam kilka rys.
Auburn Reed po kilku latach wróciła do Dallas, pracuje jako fryzjerka, jednak to zbyt mało. Potrzebuje jak najszybciej dodatkowej pracy. Zupełnie przypadkowo trafia pod drzwi galerii sztuki o tajemniczej nazwie "Confess", której właścicielem jest niezwykle uzdolniony Owen Gentry. Drogi tej dwójki stykają się w idealnym momencie, bowiem ona pilnie potrzebuje pieniędzy, a on asystentki podczas wystawy, która ma się odbyć za kilka godzin. Auburn oczarowana jest pomysłem i talentem Owena, który na podstawie anonimowych wyznań ludzi maluje swoje obrazy. Z kolei Owen nie pozwoli jej tak łatwo odejść ze swojego życia, nie tym razem...
"Confess" to chyba jedna z nielicznych książek, z których aż kipi tajemnicą. Po przeczytaniu kilkudziesięciu stron mamy pełne morze pytań i niewyjaśnionych spraw. Colleen Hoover doszła do perfekcji rozbudzając naszą ciekawość do tego stopnia, że nie marzymy o niczym innym jak tylko znaleźć odpowiedzi na dręczące nasze pytania.
Kolejną rzeczą, która już od samego początku atakuje czytelnika to ogrom emocji i uczuć. Nie wiem jak to się Hoover udaje niemal za każdym razem, ale już sam prolog sprawia, że zaszkliły mi się oczy, a serce zaczęło bić z niebotyczną prędkością. Tych wzruszeń jest z każdą stroną coraz więcej, a epilog, który powinien być swego rodzaju zakończeniem, jest kumulacją bólu, miłości, tęsknoty i wszystkiego co pomiędzy.
Chyba wszyscy, a przynajmniej większość z Was, którzy przeczytali najnowszą powieść Hoover zgodzą się ze mną, że pomysł na fabułę, a tym samym wplecenie motywu sztuki, jest wręcz mistrzostwem. Wyznania, obrazy stworzone na ich podstawie już jako fikcja wydają się czymś świeżym, ale jeśli dodamy do tego prawdziwego artystę, z krwi i kości, zdjęcia jego prac oraz autentyczne wyznania anonimowych czytelników, to moi drodzy, czapki z głów. Brawo! Trochę tylko żałuję, że autorka odsunęła ten pomysł zupełnie na bok na rzecz życiowych rozterek i miłosnych dylematów głównych bohaterów, ale i tak należą się wielkie brawa, za coś tak niesztampowego.
Kreacja bohaterów, a szczególnie ich losy są bardzo dobrze nakreślone, z czasem znamy ich przeszłość na tyle dobrze, że rozumiemy ich decyzje, choć może nie do końca popieramy pewne wybory. Niektóre. wydarzenia zostają przemilczane, niby dla dobra ogółu, ale jak wiemy prawda zawsze wyjdzie na jaw, czy tego chcemy, czy też nie. Nie wiem, czy tylko ja tak miałam, ale zdarzały się momenty, kiedy Auburn drażniła mnie swoją uległością. Zachowywała się trochę jak marionetka, którą inni mogli dobrowolnie sterować, na szczęście otrząsnęła się z tego marazmu i zaczęła samodzielnie myśleć, a co ważniejsze działać, aby odzyskać to na czym jej najbardziej w świecie zależało. Owen z kolei to bohater bez wad, idealny pod każdym względem. Jeśli już miałabym się do czegoś doczepić, to byłoby to, jak autorka poprowadziła relację łączącą głównych bohaterów, jak na mój gust trochę zbyt szybko i przewidywalnie. Podobnie postąpiła z zakończeniem. Zabrakło tutaj odrobiny rozbudowania pewnych wątków, wtedy wszystko byłoby o wiele bardziej realne.
Jednakże zdaję sobie sprawę, że jest to powieść NA, więc im więcej przeczytało się książek tego typu, tym trudniej o ideał. Na szczęście pozytywów jest znacznie, znacznie więcej, co w ostatecznym rozrachunku pozwala mi ocenić tę pozycję bardzo wysoko. Wielokrotnie powtarzam, że nawet coś, co ma w sobie pewne elementy przewidywalności, schematu, to jednak autor może wszystko przedstawić tak, że kompletnie o tym zapomnimy i wręcz zatracimy się w czytanej historii. Mnie właśnie coś takiego spotkało. Jeśli jeszcze nie czytaliście "Confess", a są to Wasze klimaty, to szczerze Wam mogę polecić tę książkę, przy której bez wątpienia spędzicie bardzo przyjemne chwile.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/06/confess-colleen-hoover.html
Colleen Hoover bez wątpienia jest jedną z lepiej piszących autorek, po której książki mogę sięgać bez chwili wahania. Po wspaniałym "November 9", oraz "Never never" wreszcie przyszedł czas na jej najnowszą powieść. "Confess" oczarowało mnie pod wieloma względami, jednak z czasem, kiedy zaczęłam ją rozkładać na czynniki pierwsze, dostrzegłam kilka rys.
Auburn Reed po kilku...
2017-06-13
Kiedy skończyłam czytać pierwszy tom "Zakrętów losu" po pierwsze byłam niezwykle oczarowana przedstawioną historią, a po drugie po prostu najzwyczajniej w świecie chciałam więcej i więcej. Więcej emocji, wydarzeń trzymających w napięciu, więcej bohaterów i ich dylematów. Autorka zaszczepiła we mnie ciekawość nie tylko zakończeniem pierwszej części, ale także, a może przede wszystkim, opisem kontynuacji historii braci Borowskich, zwłaszcza odkupieniem win Lukasa, którego dotychczasowe postępowanie, manipulacje i bezwzględność wywołały we mnie wiele negatywnych emocji.
"My nie zapominamy."
Po wielu dramatycznych wydarzeniach Kasia i Krzysiek starają się żyć w miarę normalnie, choć doskonale zdają sobie sprawę, że wróg jest jak cień, którego nie da się w żaden sposób pozbyć. Przeszłości nie da się wymazać z życiorysu, tak samo jak osoby, która była prowodyrem tego wszystkiego. Kaśka szczerze nienawidzi Lukasa i obwinia go o całe zło, którego doświadczyła, cieszy się, że wreszcie zniknął z ich życia. Krzysiek tak łatwo nie może zapomnieć o Łukaszu i mimo tego, co było, martwi się o swojego starszego brata. Niebawem mecenas Borowski dostaje propozycję, której choćby nawet chciał nie może odrzucić. Musi stanąć po stronie mafii, w przeciwnym razie oni zniszczą to co jest dla niego najcenniejsze. Jednak nie zostanie sam, bowiem policja wraz z Łukaszem vel. Lukasem wkroczą do akcji. Czy dwójka braci będzie w stanie zniszczyć sieć mafijnych powiązań, czy niczego nie świadoma Kasia wybaczy Łukaszowi błędy jego przeszłości, i czy wreszcie on sam będzie w stanie bez nienawiści do samego siebie spojrzeć w lustro? Jaką rolę w tym wszystkim odegra Magdalena? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie na kartach drugiej odsłony losów rodziny Borowskich.
Uwielbiam tę serię, a drugi tom tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. "Braterstwo krwi" to idealna kontynuacja, choć o wiele bardziej sensacyjna. Fabuła naszpikowana jest taką ilością wydarzeń, których nie powstydziłby się najlepszy film akcji. W tle nie zabraknie oczywiście miłosnych rozterek, doskonale wzbogacających całość. Pani Agnieszka w sposób wręcz fenomenalny poprowadziła bieg wydarzeń, do tego stopnia, że nawet na sekundę nie miałam ochoty rozstawać się z braćmi Borowskimi. No właśnie, bracia... o ile postać Krzysztofa od samego początku wzbudza w czytelniku pozytywne emocje, o tyle Łukasz już taki krystaliczny nie jest. Jednak pomimo moich wcześniejszych awersji, w tej części mogłam go bardziej poznać, a jego przemiana z bezdusznego gangstera, nie liczącego się z nikim i niczym, w odkupiciela win zrobiła na mnie przeogromne wrażenie. Podświadomie wiedziałam, że tak w końcu będzie, że dam mu drugą szansę, że zyska moją sympatię, i tak sobie myślę, że to właśnie dzięki niemu tak polubiłam tę serię. Jestem ogromnie ciekawa co jeszcze przede mną, jakie tajemnice odkryję, bo jestem pewna, że autorka jeszcze nie raz wprawi mnie w osłupienie. W końcu jestem dopiero na półmetku owej kwadrylogii :)
Czy ta seria ma jakieś wady? Według mnie NIE! Jestem nią bezwzględnie zachwycona i gorąco Wam ją polecam.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/06/zakrety-losu-braterstwo-krwi-agnieszka.html
Kiedy skończyłam czytać pierwszy tom "Zakrętów losu" po pierwsze byłam niezwykle oczarowana przedstawioną historią, a po drugie po prostu najzwyczajniej w świecie chciałam więcej i więcej. Więcej emocji, wydarzeń trzymających w napięciu, więcej bohaterów i ich dylematów. Autorka zaszczepiła we mnie ciekawość nie tylko zakończeniem pierwszej części, ale także, a może przede...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-06
"Niestety, życie nie jest takie proste, a los nie zawsze usłużnie spełnia marzenia ludzi, którzy chcą nim kierować. Los idzie swoją drogą i często wpada w ostry zakręt, lecąc długą drogą w dół..."
Odkąd zaczęłam czytać książki Agnieszki Lingas-Łoniewskiej i wśród postaci pobocznych pojawiali się bracia Borowscy stwierdziłam, że wręcz MUSZĘ poznać ich historię. Zaintrygowali mnie, jednak nie wiedziałam na co się piszę. Istny rollercoaster i to zarówno od strony fabuły, jak i towarzyszących jej uczuć. A wszystko zaczyna się bardzo spokojnie...
Książka podzielona jest na dwie części. Pierwsza dotyczy wydarzeń z młodzieńczych lat głównych bohaterów, ich decyzji i wyborów. Kaśka właśnie przeprowadza się do domu swojej macochy i jej córki. Wie, że ojciec po latach wdowieństwa wreszcie jest szczęśliwy, więc ona nie ma zamiaru mu tego szczęścia odbierać. Zmienia się jej całe dotychczasowe życie. Przybrana siostra z którą niewiele ją łączy, obcy dom i nowa szkoła, w dodatku tuż przed maturą. Jakby tego jeszcze mało na horyzoncie Kaśki pojawia się przystojny Krzysiek, chłopak Małgośki. Sytuacja już teraz wydaje się jak na tak młodą dziewczynę nieźle pokręcona, a to dopiero początek, bowiem Kaśkę i Krzyśka w końcu połączy miłość. Miłość, która odciśnie swoje piętno na życiu każdego z nich. Ach! nie zapominajmy jeszcze o starszym bracie Krzyśka - Łukaszu i początkach jego mafijnej kariery.
Druga część to spotkanie po latach i rachunki jakie przyjdzie im wszystkim zapłacić za błędy młodości. Czy w obliczu śmierci, wieloletniej rozłąki, gangsterskich porachunków i rodzinnych zobowiązań Kaśka i Krzysiek mogą sobie zaufać? Czy ich miłość przetrwa? A co z Łukaszem? Odpowiedzi na te pytania szukajcie na kartach "Zakrętów losu".
Uwielbiam książki, które dostarczają czytelnikowi różnych, a jednocześnie zupełnie sprzecznych emocji. Tutaj znajdziemy wszystko. Radość i łzy, szczęście i rozrywający ból, tęsknotę i namiętność, strach i odwagę, miłość i nienawiść. Łzy przeplatane z ulotnymi chwilami szczęścia, gniew i lęk nasilony do granic możliwości, a przy tym złość na niesprawiedliwość tego wyimaginowanego świata. Istny kalejdoskop uczuć, o jakim nawet nie marzyłam. Nic więc dziwnego, że Panią Agnieszkę nazywają dilerką uczuć.
Oprócz emocji, które jak dla mnie stanowią esencję całej książki, mamy jeszcze fabułę, która nawet na moment nie pozwala na chwilę wytchnienia. Autorka umiejętnie wprowadza nowe wydarzenia, czasem stopniowo dozując napięcie, by później bez ostrzeżenia uderzyć z przysłowiowej grubej rury.
Postacie stworzone przez Panią Agnieszkę są świetnie przemyślane. I nie chodzi mi tylko o te najważniejsze, pierwszoplanowe, ale także o te niby mało istotne. Zwłaszcza, wtedy, gdy mają tak wielki wpływ na tok wydarzeń. Oczywiście bezapelacyjnie prym wiedzie starszy z braci, którego za każdym razem miałam ochotę udusić, ale sądzę, że nie tylko ja jedna ;)
Kończąc napiszę tylko tyle, że jest to rewelacyjna książka, łącząca w sobie romans i sensację, miłość i świat mafijnych porachunków, jednym słowem wspaniały początek serii.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/06/zakrety-losu-agnieszka-lingas-oniewska.html
"Niestety, życie nie jest takie proste, a los nie zawsze usłużnie spełnia marzenia ludzi, którzy chcą nim kierować. Los idzie swoją drogą i często wpada w ostry zakręt, lecąc długą drogą w dół..."
Odkąd zaczęłam czytać książki Agnieszki Lingas-Łoniewskiej i wśród postaci pobocznych pojawiali się bracia Borowscy stwierdziłam, że wręcz MUSZĘ poznać ich historię....
2017-06-03
"Dzisiaj wiem jedno. Tworzenie wzajemnych relacji to jak budowanie zamku z piasku. Nieustannie trzeba dbać, by nie runął... I by nikt nie wszedł w niego butami... Nie można na chwilę spuścić go z oczu. Związek pomiędzy dwojgiem ludzi bywa kruchy. Dokładnie tak jak zamek z piasku. Gdy odwrócisz głowę, zaleje go morska fala. Pozostanie tylko słona morska woda albo słone łzy."
Tym razem w moje ręce trafiła kolejna cudowna książka, bolesna, ale przy tym niezwykle pouczająca. Magdalena Witkiewicz stworzyła historię nad wyraz realną, bliską mojemu sercu, choć może nie z autopsji, lecz jednak dotykającą tych trudnych zagadnień, które miały miejsce w moim bliskim otoczeniu. Potwierdza to kunszt jakim dysponuje autorka, bowiem historie przez nią stworzone nie są wyreżyserowane, świat nie jest wyidealizowany, a problemy łatwe do rozwiązania. Wręcz przeciwnie.
Weronika i Marek to małżeństwo prawie idealne, przyjaciele i kochankowie. Doskonale się rozumieją, wzajemnie uzupełniają. Ich sielanka trwa od liceum, zakochali się w sobie miłością jedyną i niepowtarzalną, miłością taką, o której marzy każdy z nas. Teraz są małżeństwem, poukładali swoje wspólne życie, jednocześnie nie zapominając o swojej odrębności, każdy z nich ma coś co jest tylko dla niego. Weronika ma przyjaciółki. Dominika i Ewka są jak z dwóch różnych planet, totalne przeciwieństwa. Dominika to silna kobieta, która czerpie z życia garściami, a najważniejszym priorytetem jest ona sama. Trochę kusi los twierdząc, że każdy wagonik można odczepić, ale wszystko, jak to w życiu, jest do czasu. Ewka z kolei to typowa Matka Polka, która stawia rodzinę na pierwszym miejscu. Weronika znajduje się gdzieś pomiędzy nimi. Kiedy Ewa zachodzi w ciążę, Weronika zdaje sobie sprawę, że w jej i męża życiu dziecko będzie przysłowiową kropką nad i. Ale niestety chcieć wcale nie znaczy móc. Po wielomiesięcznych staraniach, wizytach u specjalistów, badaniach, nadal nie dzieje się nic. A właściwie nie, dzieje się dużo za dużo, ale nie to o czym Weronika i Marek marzyli. Dziecka jak nie było tak nie ma, Marek dla żony staje się tylko dawcą nasienia, a pragnienie dziecka to już totalna obsesja, która niszczy nie tylko ich związek małżeński, ale także ich samych. I w tym momencie pojawia się ten trzeci...
Magdalena Witkiewicz podjęła się bardzo trudnego i niezwykle na czasie tematu. Problemy z zajściem w ciążę, bezpłodność to zmora wielu współczesnych małżeństw i par. Doskonale pamiętam niezliczone rozmowy, łzy, złość jaka towarzyszyła mojej koleżance. Na szczęście ich historia zakończyła się happy endem, ale początek to wypisz wymaluj historia podobna do Weroniki i Marka.
"Zamek z piasku" nie tylko przywołał te wspomnienia, ale także zmusił mnie do wielu wewnętrznych rozważań, typu "co by było gdyby...".
Od pierwszych stron pokochałam tę historię, bohaterów i cały ich świat. Zżyłam się z Weroniką i Markiem, trzymałam za nich kciuki, ale też byłam na nich wściekła. Istny kalejdoskop uczuć.
"Nasz związek był nie do ruszenia, niczym skała. Okazało się jednak, że i skałę można skruszyć. Nic nie jest wieczne. To przykre, że pragnienie dziecka, które powinno cementować związek, ten związek rozbija. Czy można to jeszcze posklejać?"
"Zamek z piasku" to książka idealna, dopracowana w każdym szczególe. Pierwszoosobowa narracja jest bardzo dobrze przemyślana, dzięki niej poznajemy każdą myśl, każde uczucie jakie towarzyszy Weronice. Są jeszcze maile pomiędzy główną bohaterką a przyjacielem, nie takie zwykłe i infantylne, ale naszpikowane wieloma emocjami.
Jeśli jeszcze nie czytaliście tej książki, to bardzo Was do tego zachęcam. Możecie poznać historię niezwykle realną, z wszystkimi kolorami, jakie niesie z sobą życie, historię mądrą, pouczającą, zmuszającą do refleksji. I śmiem twierdzić, że Magdalena Witkiewicz jest doskonałą ambasadorką świata, który jest za oknem, wnikliwie obserwuje, analizuje i przelewa na papier to wszystko co dzieje się w sercu i głowie każdego z nas.
Jak dla mnie wśród książek napisanych przez Panią Magdę nadal prym wiedzie "Po prostu bądź", które po prostu powaliło mnie na kolana, a "Zamek z piasku" plasuje się na drugim miejscu. A to na pewno nie koniec.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/06/zamek-z-piasku-magdalena-witkiewicz.html
"Dzisiaj wiem jedno. Tworzenie wzajemnych relacji to jak budowanie zamku z piasku. Nieustannie trzeba dbać, by nie runął... I by nikt nie wszedł w niego butami... Nie można na chwilę spuścić go z oczu. Związek pomiędzy dwojgiem ludzi bywa kruchy. Dokładnie tak jak zamek z piasku. Gdy odwrócisz głowę, zaleje go morska fala. Pozostanie tylko słona morska woda albo słone...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-31
"Uratuj mnie" pomimo, że nie jest wolne od schematów i ma swoje wady, czyta się bardzo lekko i przyjemnie. Trudne tematy poruszane w książce wcale nie wydają się przytłaczać, bardziej zmuszają do zastanowienia, zadumy. Szczególnie jeśli chodzi o sytuację życiową Kylera, która bez wątpienia do najszczęśliwszych nie należy. Wieczne przeprowadzki, toksyczny ojciec, który nie cofnie się przed niczym, to tylko nieliczne problemy z jakimi Kyler spotyka się na co dzień. Był czas, kiedy jego sytuacja go przerosła, jednak podniósł się, choć nadal wewnętrznie poraniony, to jednak silniejszy. Chłopak już od pierwszego poznania wzbudza sympatię czytelnika, pomimo młodego wieku jest bardzo rozsądny, a przy tym zabawny i bardzo spostrzegawczy. Nie sposób go nie polubić. Z kolei Maia, dawniej wesoła, przebojowa nastolatka teraz stara się po prostu przetrwać po śmierci swojego ukochanego, starszego brata, który był również jej najlepszym przyjacielem i jak nikt ją rozumiał. Śmierć i towarzyszący jej ból wywierają piętno na codzienności młodziutkiej dziewczyny, która jedyne co potrafi to oddzielić się od otaczającej rzeczywistości jak największym murem. Po trzech latach od tragicznego wypadku, znajomi ze szkoły nie rozumiejąc co dzieje się w jej głowie po prostu zaczęli traktować ją jak dziwadło. Muzyka, którą Mia kocha i kochał jej zmarły brat, daje jej tak niezbędną odrobinę oddechu, ale czy to wystarczy?
"Każdy jest dziwny na swój sposób. Jeśli jej dziwność polega na byciu sobą, to chyba znam kilka osób, które powinny się od niej czegoś nauczyć, bo bycie kimś kim chce być, wymaga odwagi."
Drogi tej dwójki schodzą się ze sobą w dość oczekiwany sposób. On w nowej szkole, nie znając nikogo przypadkiem słyszy piękny śpiew dziewczyny. Dalsze ich losy to stopniowe burzenie, cegiełka po cegiełce, muru jakim otoczyła się Maia. Może to wydawać się bardzo trywialne, ale mam wrażenie, że czasem słowa kogoś z zewnątrz, kogoś kto zupełnie nie zna naszej sytuacji, mogą dać nam najwięcej do myślenia i stanowić zapłon do zmian. Bardzo podobało mi się również to, że ich relacja jest dwukierunkowa, tzn, oboje są dla siebie swoistym lekarzem dusz, wzajemnie leczą swoje rany, wspierają się w każdy możliwy sposób, ale nie wyręczają. Ich relacja z rozdziału na rozdział staje się coraz głębsza, a przez to bardzo realna. Mia i Kyler ewoluują nie tylko jako para, ale przede wszystkim jako jednostki. Dojrzewają do pewnych decyzji, zmian, a wszystko po to by pogodzić się z tym, co ich spotkało.
"Wtedy dotarło do mnie, że gdy życie daje nam drugą szansę, nie możemy jeszcze raz przeżyć przeszłości i naprawić swoich błędów. Możemy za to przeżyć resztę życia tak, jak tego chcemy. Tak, by już niczego nie żałować."
"Uratuj mnie" to również opowieść o sile przyjaźni, o tym jak ogromną rolę odgrywa ona w życiu młodych ludzi. Anna Bellon nie tylko świetnie nakreśliła głównych bohaterów, ale także postacie poboczne, a muzyka, którą wspólnie tworzą współtowarzyszy czytelnikowi, niemal od pierwszej strony. To fantastyczne tło i wyraz tego, co tkwi gdzieś głęboko w tej doświadczonej przez życie młodzieży.
"Bo przyjaciele nie są tylko od pocieszania, gdy użalasz się nad sobą. Są od kopnięcia cię w tyłek, kiedy chcesz się poddać."
Wcześniej napisałam, że książka jest dość przewidywalna i ma pewne wady, i tak z całą pewnością jest. Przeczytałam już sporo książek młodzieżowych, więc trudno nie dopatrzeć się powielania pewnych schematów, jednak moim zdaniem autor zawsze może ją wybronić. Czy Annie Bellon się udało? I tak i nie. Książka z pewnością nie powala na kolana, nie zaskakuje, ale daje czystą radość z czytania, po prostu przyjemność. Nie będzie to lektura, która zawładnie naszym sercem, ale jedna z tych o których niestety z czasem zapomnimy. To trochę smutne zważywszy na fakt, że jest to pierwsza część serii. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że z kolejną książką dostaniemy coś, co jednak zapadnie nam głęboko w pamięć.
Kiedy czytałam "Uratuj mnie" chyba po raz pierwszy aż tak bardzo rzucały mi się w oczy błędy gramatyczne. Zazwyczaj skupiam się na czytanej treści, ale tutaj ich ogrom był zdecydowanie za duży, aby przymknąć na to oko. To zdecydowanie minus, który nie powinien mieć miejsca.
Książek młodzieżowych, gdzie muzyka tworzy tło dla toczącej się akcji jest dużo. Muzyka, teksty piosenek mogą być świetnym uzupełnieniem, mogą wzbogacać całość i dodać jej pewnej niepowtarzalności. Tutaj po części się to sprawdziło, niemniej jednak jak dla mnie efekt byłby o wiele lepszy, gdyby pojawiło się tłumaczenie na język polski wspomnianych tekstów. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że realia osadzone są w amerykańskim świecie, więc taki zabieg był wręcz niezbędny, ale jak dla mnie efekt byłby o niebo lepszy, gdybym sama nie musiała tłumaczyć sobie tych tekstów.
"Uratuj mnie" to bardzo dobry debiut literacki, jednak nie dla każdej grupy wiekowej. Młodzież z całą pewnością będzie bardziej adekwatną grupą docelową, niż bardziej dojrzały czytelnik. Książka pomimo swoich mankamentów jest przyjemna w odbiorze, bohaterowie są dobrze nakreśleni, emocje autentyczne. Z pewnością nie żałuję że poznałam tę historię, ale czy sięgnę po kolejną część? Być może.
"Uratuj mnie" pomimo, że nie jest wolne od schematów i ma swoje wady, czyta się bardzo lekko i przyjemnie. Trudne tematy poruszane w książce wcale nie wydają się przytłaczać, bardziej zmuszają do zastanowienia, zadumy. Szczególnie jeśli chodzi o sytuację życiową Kylera, która bez wątpienia do najszczęśliwszych nie należy. Wieczne przeprowadzki, toksyczny ojciec, który nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-21
Policjantka Erika Foster zostaje przywrócona do pracy. Jej ostatnie dochodzenie zakończyło się śmiercią pięciu funkcjonariuszy, w tym także jej ukochanego męża. Praca jest teraz dla niej jedynym sprzymierzeńcem. Nie wie jednak, że kiedy zostanie wezwana do Londynu będzie musiała zmierzyć się nie tylko z brutalnym morderstwem, ale także wszelkimi układami, szczególnie wtedy, gdy ofiarą jest córka bardzo wpływowego lorda. Wszystkim zależy na tym, aby sprawca został jak najszybciej schwytany, ale najlepiej, aby nie wyszły na jaw brudne sekrety denatki. Jednak dla detektyw Foster najważniejsza jest prawda, bowiem tylko ona doprowadzi do rozwiązania zagadki. Sprawa staje się coraz bardziej zawiła, jednak policjantka wiedziona swym instynktem szuka i drąży nawet w chwili, gdy dla dobra śledztwa zostaje zawieszona w swych obowiązkach. A morderca nadal zabija...
"Kolejnych kilka dni przepełniała frustracja. Być tak blisko, a potem musieć się wycofać... Foster nie tylko przeżyła, lecz także powróciła silniejsza."
Jak dla mnie chyba największym plusem "Dziewczyny z lodu" jest postać pani detektyw. To policjantka, dla której najważniejszym priorytetem jest złapanie przestępcy, a nie układy czy układziki. Swoją drogą wydaje mi się że Robert Bryndza bardzo dobrze przedstawił establishment w brytyjskiej policji i polityce. Dzięki temu książka wydaje się dużo bardziej realna. Erika Foster to twarda kobieta zmagająca się z własnymi demonami, silna, a jednocześnie wrażliwa. Uparcie dążąca do celu nawet kosztem własnego zdrowia, czy policyjnej kariery. Często jej upór i niesubordynacja wpędzają ją w kłopoty, co niektórym z jej otoczenia wydaje się być na rękę. Bez wątpienia to postać, która się wyróżnia, podobnie jak fabuła. Co rusz rzucane czytelnikowi nowe tropy i dowody sprawiają, że ten nawet na chwilę nie ma ochoty odłożyć książki, dopóki nie pozna sprawcy. Policjantka podczas śledztwa głównie kieruje się poszlakami i swoim wieloletnim doświadczeniem, które zwykle prowadzą do nagłych zwrotów akcji, podsycając tym samym ciekawość czytelnika. Grono podejrzanych zamiast się zacieśniać, rozszerza się, tropów jest coraz więcej, wychodzą na jaw z pozoru niewinne kłamstwa i tajemnice. Jednym słowem dzieje się i to bardzo dużo. Autor bardzo sprytnie wplótł myśli samego mordercy, co dodatkowo wzmacnia napięcie.
"Jeszcze nie teraz.
Gdy zrobi się jasno.
Gdy nastąpi całkowite oczyszczenie."
Oczywiście kulminacyjny moment nadchodzi wraz z końcem książki, kiedy to morderca w końcu zostanie ujawniony i schwytany. No właśnie i z zakończeniem mam pewien problem. Niby wszystko jest ok, jest napięcie, akcja, ale odnoszę wrażenie, że wyjaśnienie i motywy popełnianych przestępstw, a było ich sporo, zostały trochę potraktowane po macoszemu, brak im czegoś głębszego, czegoś co wbije czytelnika w fotel.
"Dziewczyna w lodzie" to bez wątpienia bardzo dobrze napisany kryminał, który warto przeczytać. Zdaję sobie sprawę, że ma w sobie pewne schematy typowe dla tego gatunku, niemniej jednak to wcale nie przeszkadza w odbiorze. Akcja jest wartka, i dynamiczna, bohaterowie bardzo dobrze nakreśleni, a to jeszcze nie koniec. Jak zapewne wiecie, bądź nie, jest kolejna część z detektyw Foster w roli głównej, więc to dopiero początek. Ja z całą pewnością sięgnę po kolejną powieść Roberta Bryndzy.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/05/dziewczyna-w-lodzie-robert-bryndza.html
Policjantka Erika Foster zostaje przywrócona do pracy. Jej ostatnie dochodzenie zakończyło się śmiercią pięciu funkcjonariuszy, w tym także jej ukochanego męża. Praca jest teraz dla niej jedynym sprzymierzeńcem. Nie wie jednak, że kiedy zostanie wezwana do Londynu będzie musiała zmierzyć się nie tylko z brutalnym morderstwem, ale także wszelkimi układami, szczególnie wtedy,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-17
Kiedy zaczynamy czytać opis, już pierwsze trzy zdania wywołują dreszcze i ciarki na całym ciele. Wprowadzają czytelnia w klimat pełen grozy i mroku, duszny i przytłaczający. Niejedną osobę z pewnością odrzuca taka wizja, ale większość z Was, w tym także i ja, wiedziona ciekawością wejdzie do świata Margo, aby poznać tę najbardziej brutalną prawdę, prawdę o nas samych.
"Wydaje mi się, że bycie chcianą to najlepsze uczucie ze wszystkich. Uczucie, które spaja twoje życie, daje ci cel istnienia."
Margo poznajemy już w wieku 13 lat, gdzie stopniowo poznajemy jej sytuację życiową. W momencie, gdy dziewczyna osiąga pełnoletność, my znamy Bone, "pożeracza", pogrążoną w depresji matkę, która dodatkowo zarabia na życie sprzedając swoje ciało, oraz zakompleksioną, przerażoną życiem młodą dziewczynę, która prawie do nikogo się nie odzywa, chodzi wiecznie ze spuszczoną głową, a miłość znajduje w pączkach. Nic więc dziwnego, że zwyczajnie żal nam Margo, która pamięta jeszcze te lepsze czasy, gdy w wieku 8 lat piekła z kochaną matką ciasta, chodziła na spacery i fascynowała się światem.
"Chcę ją z powrotem. Chcę wiedzieć, co ją tak zmieniło, żebym miała co winić. Jeśliby istniał jakiś powód, mogłabym przestać winić siebie. Przeczesuję wspomnienia, raz za razem, w poszukiwaniu korzenia - tego momentu, tego miesiąca lub dnia, kiedy matka zniknęła."
Świat Margo stopniowo zmienia się za sprawą Joduha. To temu młodemu przystojnemu chłopakowi poruszającemu się na wózku inwalidzkim udaje się przebić przez grubą skorupę budowaną przez lata obojętności i zaszczepić w niej wiarę, nadzieję i chęć do jakichkolwiek zmian. Jednak Bone tkwi głęboko w każdym mieszkańcu i nie tak łatwo mu się przeciwstawić.
"- Nie, marzenia nigdy nie są bez sensu. Marzenia to plany, dzięki nim twoje serce zaczyna bić, a kiedy zacznie, zaraz za nim podąża głowa."
Do tego momentu chyba każdy czytelnik zgodzi się ze mną, że Margo to bardzo wrażliwa młoda kobieta. Kiedy w jej życiu i społeczności Bone dochodzi do zaginięcia małej dziewczynki, poznajemy Margo jeszcze bardziej, jej troska, chęć odnalezienia Nevaeh budzą tylko pozytywne skojarzenia. Kolejne tragiczne wydarzenia w jej życiu prowadzą do drastycznych zmian, chęci samodzielnego wymierzania sprawiedliwości, odpowiedzi na krzywdę innych.
"Uśmiecham się smutno do księżyca. Niektórzy widzą w jego kształcie obcięty paznokieć, ale ja dostrzegam raczej wykrzywione usta. Księżyc jest zły, zazdrosny o słońce. Ludzie robią nikczemne rzeczy nocą, pod pustym spojrzeniem księżyca. Uśmiecha się teraz do mnie, dumny z mojego grzechu. Ja nie jestem dumna. Nic nie czuję. Oko za oko, mówię sobie. Krzywda za krzywdę."
"Margo" to trudna książka. Trudna bo budząca sprzeczne emocje, z jednej strony rozumiemy motywy działań głównej bohaterki, a z drugiej zaś nie możemy czemuś takiemu dać przyzwolenie. To powoduje wewnętrzny chaos. Dodatkowo autorka w tak wyrafinowany sposób potrafi wejść czytelnikowi do głowy, zaburzyć wpajany przez społeczeństwo obraz moralności, że koniec końców sami nie wiemy co jest dobre, a co złe. Odnoszę wrażenie, że Tarryn Fisher nie byłaby sobą gdyby nie wstrząsnęła czytelnikiem burząc wcześniej nakreślony świat Margo, a pozostawiając w przekonaniu całkowitego zaprzeczenia tego, co do tej pory czytaliśmy.
Przez to jak psychodeliczna jest "Margo" trudno mi ją ocenić, bo jaką miarą zmierzyć coś, co pozostawia po sobie totalny mętlik? Tarryn Fisher stworzyła coś bardzo kontrowersyjnego, obalającego wszystkie dotąd poznane schematy i nie wiem jakim trzeba być człowiekiem by tę pozycję zrozumieć, a co dopiero stworzyć. Wybaczcie, ale ja z pewnością nie jestem w stanie tego ogarnąć. Niemniej jednak jest to pozycja warta uwagi, zważywszy na piękne słowa i apel autorki na końcu powieści.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/05/margo-tarryn-fisher.html
Kiedy zaczynamy czytać opis, już pierwsze trzy zdania wywołują dreszcze i ciarki na całym ciele. Wprowadzają czytelnia w klimat pełen grozy i mroku, duszny i przytłaczający. Niejedną osobę z pewnością odrzuca taka wizja, ale większość z Was, w tym także i ja, wiedziona ciekawością wejdzie do świata Margo, aby poznać tę najbardziej brutalną prawdę, prawdę o nas samych....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-12
Głównymi bohaterami powieści jest Maria i Collin, dwoje dorosłych z jakże odmienną przeszłością. On odrzucony przez najbliższych, ona mająca rodzinne wsparcie, na każdym kroku, on brutalny, niepanujący nad emocjami, ona delikatna, wrażliwa i skromna i wreszcie on wchodzący w konflikt z prawem, zaś ona do niedawna zamykała takich bandytów w więzieniu. Totalnie odmienne, jak dzień i noc, historie napisane przez życie oraz charaktery. Gdy przypadkowo ich drogi się schodzą, rozum i to, co ich dzieli przestaje mieć znaczenie. Liczy się tylko serce. Oboje pomimo różnic jakby wzajemnie się uzupełniają, leczą i dzięki sobie stają się lepszą wersją samego siebie. Ale czy to może się udać w obliczu niebezpiecznego prześladowcy? Czy Collin poskromi swoją wybuchowość i da ukochanej poczucie bezpieczeństwa?
Muszę przyznać, że pierwsza część książki była odrobinę nużąca, opisy, jak dla mnie były zbyt obszerne, na szczęście uratowały je ciekawe dialogi. Co prawda dzięki temu poznajemy głównych bohaterów, historię ich życia, ich priorytety, spojrzenie na przyszłość, jednak jak dla mnie czegoś brakowało. Akcja nabrała życia dopiero w chwili tajemniczych i przerażających wiadomości od prześladowcy. Od słów "będziesz wiedziała, co się wtedy czuje" książka jakby zyskuje nową jakość. Zmienia się dynamika, napięcie, emocje wkraczają na inny poziom. Dzięki temu inaczej spojrzałam na całość, a po dłuższej analizie uznałam to za wielki plus.
Kolejny problem przysporzyli mi bohaterowie. Polubiłam ich, jednak w ich kreacji, pojawiły się drobne nieścisłości, zwłaszcza u Marii, która z racji swojej profesji moim zdaniem powinna wykazywać się innymi cechami, niż przedstawił to autor. Nie chcę Wam zdradzać szczegółów, bo być może ktoś z Was jeszcze nie czytał "Spójrz na mnie", niemniej jednak czasem irytował mnie brak profesjonalizmu z jej strony, zwłaszcza kiedy ktoś musiał za nią stawać na wysokości zadania. Czasem miałam wrażenie, że jej młodsza siostra jest bardziej dojrzała w swoich przemyśleniach. Collin zaś od samego początku zyskał moją sympatię, błyskotliwy, szczery, zbuntowany, ale skrycie pragnący akceptacji i miłości. Jeszcze najlepsi przyjaciele Collina, Evan i Lily, fantastyczna para, niezwykle barwna, dzięki nim wielokrotnie uśmiech gościł na mojej twarzy. Jeśli dodamy do tego ich zaangażowanie w przyjaźń z Collinem, otrzymamy przyjaciół idealnych.
Oczywiście dla mnie, jako miłośniczce mocniejszych wrażeń, największą zaletą książki była sprawa stalkingu. Liściki, przebite opony, zdemolowane mieszkanie dodają dreszczyku całej historii. Nic więc dziwnego, że wraz z detektywem, czy Collinem, który prowadzi swoje prywatne śledztwo, pragniemy poznać nazwisko prześladowcy. Tutaj autor wykazał się pomysłowością, co rusz podsuwając czytelnikowi nowe tropy, które nijak nie można było połączyć w logiczną całość. Ale czy na pewno? Zagadkę udało mi się rozwiązać, a wszystko dzięki jednej maleńkiej drobnostce. Wcześniejsze poznanie sprawcy nie wpłynęło w żaden sposób na zakończenie, które wręcz wciska w fotel i powoduje szybsze bicie serca, a wydarzenia wręcz pędzą z niebotyczną prędkością.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/05/spojrz-na-mnie-nicholas-sparks.html
Głównymi bohaterami powieści jest Maria i Collin, dwoje dorosłych z jakże odmienną przeszłością. On odrzucony przez najbliższych, ona mająca rodzinne wsparcie, na każdym kroku, on brutalny, niepanujący nad emocjami, ona delikatna, wrażliwa i skromna i wreszcie on wchodzący w konflikt z prawem, zaś ona do niedawna zamykała takich bandytów w więzieniu. Totalnie odmienne, jak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-07
Julia i Julita to dwie bliźniaczki, zewnętrznie różni je kilka maleńkich szczegółów, wewnętrznie wielka przepaść. Julia wpada z jednej miłostki w drugą, mając przy tym wymarzony dom, męża i maleńkiego synka, zaś Julita leczy rany po nieudanym związku z żonatym mężczyzną, mając po cichu nadzieję na powrót ukochanego. Obie inaczej traktują też macierzyństwo. Dlatego często zamieniają się miejscami. Podczas gdy Julia jako Julita korzysta z wolności, Julita staje się matką dla ukochanego siostrzeńca. Wszystko po to by Julia, już wkrótce mogła bez problemu rozwieść się z ciągle nieobecnym mężem, nie zostając przy tym z przysłowiowym kwitkiem. Przed zamianą, która zmieni całe życie głównych bohaterów, Julia wyznaje siostrze, że się zakochała miłością jakiej jeszcze nigdy nie poczuła. Nikt jednak nie wie, że podczas tej zamiany ról Julia oraz jej kochanek zostaną brutalnie zamordowani w mieszkaniu Julity. Przerażona Julita spontanicznie postanawia dalej prowadzić tę osobliwą grę, po trosze z obawy przed czyhającym mordercą, ale przede wszystkim z miłości do tego niespełna rocznego chłopczyka. Jednak nie zdaje sobie sprawy jak będzie to trudne, a to dopiero początek.
"Nieobecna" to fantastyczna mieszanka, która zadowoli czytelnika pod każdym względem. Połączenie mocnego kryminału, thrillera psychologicznego z lekką obyczajówką w tle, nie pozwala na nudę. Jedynie sam wstęp może trochę zbyt długi, nie trzyma w napięciu tak jakbyśmy tego oczekiwali, ale z każdą stroną jest coraz lepiej, a kiedy nadchodzi ten kulminacyjny moment, gdy ginie Julia, nawet nie mamy chwili oddechu, przepadniemy z tą historią bez reszty. Świetny pomysł na fabułę, a przy tym wręcz idealna kreacja głównych bohaterów, oraz psychopatyczny morderca to bez wątpienia największe zalety tej książki.
Autorka z niezwykłą precyzją odsłaniała kolejne karty prowadzące do poznania prawdy, czasem nawet cofając akcję wstecz, do młodzieńczych lat Julii i Julity. Kiedy poznamy już całą historię, morderca zostanie ujawniony, wtedy nabierzemy przekonania, że wszystko, nawet ten przydługi wstęp znalazł się tam nie bez przyczyny.
Dla mnie osobiście najlepsze podczas czytania okazało się odkrywanie prawdy wspólnie z Julitą o zamordowanej siostrze , dzięki temu dużo bardziej wczułam się w akcję, byłam jakby jej towarzyszem. Szczerze polubiłam Julitę, kibicowałam jej, trzymałam kciuki, aby jej kłamstwo nie wyszło na jaw, a jednocześnie współczułam, z każdą chwilą gdy odkrywała brudne sekrety Julii. A ta choć nie jest obecna ciałem w tej powieści, jest bezapelacyjnie jedną z najlepiej wykreowanych postaci.
"Zaakceptowałam już fakt, że strach stanie się na jakiś czas moim nieodłącznym towarzyszem. Aż do schwytania zabójcy. W sumie nie była to żadna nowość. Żyłam ze strachem jak z mężczyzną, za dnia i w nocy, odkąd zginęła Julia. Rzecz w tym, że ten miał inną jakość. Tamten był lękiem przed karą, przed więzieniem i odebraniem mi dziecka. Ten był panicznym , zwierzęcym strachem o życie. Z dwojga złego wolałam tamten."
Tajemniczości fabule dodają maile od samego mordercy, który doskonale rozgryzł Julitę i zna całą prawdę. Miałam kilka przypuszczeń, kto może być owym zabójcą, czasem czułam się wywiedziona w pole i prawie do samego końca nie byłam pewna czy moje przypuszczenia się potwierdzą.
Podsumowując mam wielką nadzieję, że Agnieszka Olejnik jeszcze nie raz stworzy coś tak mocnego, trzymającego w napięciu, bowiem jak dla mnie "Nieobecna" to literackie mistrzostwo. Jeśli nie czytaliście szczerze Was zachęcam, przeczytajcie bo warto!
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/05/nieobecna-agnieszka-olejnik.html
Julia i Julita to dwie bliźniaczki, zewnętrznie różni je kilka maleńkich szczegółów, wewnętrznie wielka przepaść. Julia wpada z jednej miłostki w drugą, mając przy tym wymarzony dom, męża i maleńkiego synka, zaś Julita leczy rany po nieudanym związku z żonatym mężczyzną, mając po cichu nadzieję na powrót ukochanego. Obie inaczej traktują też macierzyństwo. Dlatego często...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Życie niespełna trzydziestoletniej Mai stoi na rozdrożu. Pochopnie podjęta decyzja o ślubie, wybór kierunku studiów sprzeczny z aspiracjami, praca nie dająca ani grama satysfakcji, rezygnacja z własnych marzeń dla dobra ogółu i wreszcie wyjazd "ukochanego" męża na emigrację niby za lepszą przyszłością, to szara rzeczywistość młodej kobiety, która zdążyła się już przyzwyczaić do faktu, że trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona. Ale czy tak ma być już zawsze?
Z kolei Monika - najlepsza przyjaciółka Majki - zawodowo radzi sobie doskonale, natomiast uczuciowo już niekoniecznie. Pozornie pewna siebie, biorąca tyle ile się da z każdej sytuacji, skrycie marzy o szczerym związku, opartym na prawdziwej miłości.
Obie kobiety szukając odrobiny wytchnienia i dystansu do życia wyjeżdżają na Mazury. Ten czas zupełnie odmieni je wewnętrznie.
Kuba podobnie jak Majka jeszcze na studiach ożenił się ze swoją pierwszą miłością, szybko też został ojcem. Jednak jego życie potoczyło się w innym kierunku. W odpowiednim momencie, przy wsparciu innych ludzi postawił swoje marzenia na pierwszym planie. Niestety jak to w życiu bywa, nie można mieć wszystkiego, często kosztem swojego małżeństwa. Paweł to ostatni z głównych bohaterów, lekkoduch, traktujący życie z przymrużeniem oka, zmieniający kobiety jak przysłowiowe rękawiczki.
Czy przypadkowe spotkanie wspomnianych bohaterów, będzie wystarczającym impulsem do zmian i walki o siebie, swoje szczęście? Czy to co wydarzyło się między czwórką dorosłych zostanie tylko wakacyjnym wspomnieniem?
"- Mój zegar biologiczny tyka.
- Jakoś nie słyszę - próbowałam obrócić wszystko w żart.
- Bo ci twój przeszkadza - odparowała."
"Trawa bardziej zielona" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Magdaleny Kołosowskiej i mam nadzieję, że nie ostatnie. Książkę czytało mi się bardzo przyjemnie, zważywszy, że sama uwielbiam mazurski klimat i bardzo często spędzam tam wakacje ;) Poza tym przypadł mi do gustu styl, jakim posługuje się Autorka, lekki, z dużą dawką humoru, ale posiadający swoją życiową wartość. Ktoś, kto już trochę przeżył i wie jak wygląda dorosły świat, znajdzie wiele odnośników z codzienności, która jest wokół nas. Historia stworzona przez Magdalenę Kołosowską jest na tyle realna, że z całą pewnością mogłaby wydarzyć się naprawdę, nie ma w niej żadnego przerysowania, tylko życie z jego wszystkimi odcieniami.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/04/trawa-bardziej-zielona-magdalena.html
Życie niespełna trzydziestoletniej Mai stoi na rozdrożu. Pochopnie podjęta decyzja o ślubie, wybór kierunku studiów sprzeczny z aspiracjami, praca nie dająca ani grama satysfakcji, rezygnacja z własnych marzeń dla dobra ogółu i wreszcie wyjazd "ukochanego" męża na emigrację niby za lepszą przyszłością, to szara rzeczywistość młodej kobiety, która zdążyła się już...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-03-09
Niby nic nie znaczące pięć minut zmieniło życie młodziutkiej Eden w koszmar. Koszmar, który obdarł ją z niewinności, zniszczył wszystko to w co wierzyła, czemu ufała. Gwałt dokonany przez najlepszego przyjaciela brata Eden, niemal członka rodziny dziewczyny doprowadził do wielu zmian w jej życiu. Nie tylko utraciła niewinność, ale wiarę w innych, w siebie samą, w życie.
"Naprawdę zaczynam lubić ciszę. Została moją sojuszniczką. Rzeczy dzieją się w ciszy. Jeśli nie pozwolisz, żeby cię raniła, może uczynić cię silniejszą, zostać twoją niemożliwą do przebicia tarczą."
Świetna konstrukcja książki podzielona na kolejne lata liceum, powoduje, że towarzyszymy Eden od tej tragicznej nocy, poznajemy jej myśli, dylematy i motywy działań. Jesteśmy biernym obserwatorem jej dramatycznego wołania o pomoc. A choć sama nic nie mówi o tym, co ją spotkało, to jednak jej życie po gwałcie zamienia się w niemy krzyk. Najgorsze w tym jest to, że nikt nic nie zauważa. Rodzina i przyjaciele widzą tylko to co im pasuje, co im odpowiada, a ja mam wrażenie, że dziewczyna tylko czeka na jedno pytanie z ich strony. Może jestem niesprawiedliwa, może źle oceniam otoczenie nastolatki, bo przecież ja wiem, znam prawdę, niemniej jednak nie jestem w stanie tolerować tak płytkich relacji między dzieckiem a rodzicami, między skrzywdzoną siostrą, a starszym bratem.
"Co mnie zmieniło na zawsze" wręcz nasiąknięte jest negatywnymi emocjami, cierpieniem, bólem, gniewem na sytuację, na otoczenie, na samą siebie. To dramatyczna walka młodziutkiej osoby z demonami zgotowanymi przez innego człowieka, walką o każdy, najmniejszy okruch życia, oddech, zapomnienie. Książek o podobnej tematyce jest sporo, sama miałam możliwość przeczytania kilku takich pozycji, jednak z czymś tak realnym, tak dopracowanym nie miałam nigdy styczności. Autorka swoje niełatwe zadanie wykonała bezbłędnie. Skupiła się na jednostce, na skutkach jakie niesie za sobą gwałt dla kobiety, (nie!) dla dziecka, bo przecież czternastolatka to jeszcze dziewczynka, to moja córka za niespełna dziesięć lat... mam ciarki.
Czy polubiłam Eden? Nie wiem. Oczywiście nie aprobowałam jej zachowań i jej sposobu radzenia sobie z krzywdą jaka ją spotkała, ale nawet przez ułamek sekundy nie przyszło mi na myśl żeby ją oceniać. Oczywiście w idealnym świecie, Eden powiedziałaby o wszystkim, otrzymałaby wsparcie, pomoc, a gwałciciel poniósłby zasłużoną karę. Tylko idealny świat nie istnieje. Nawet na kartach książki, która przecież niby jest tylko fikcją literacką, ale czy na pewno?
"Bo teraz już nie pamiętam, gdzie kończą się kłamstwa, a zaczynam się ja. Linie są rozmyte. Wszystko nagle stało się takie poplątane, takie szare, takie niezdefiniowane i straszne. Jedyne co wiem, to to, że sprawy nie poszły zgodnie z planem. Plan był taki, że mi się poprawi, że poczuję się lepiej, że osiągnę to z użyciem wszelkich dostępnych mi środków. Ale nie czuję się lepiej. Czuję się pusta. Ciągle pusta i uszkodzona."
Kończąc, chciałabym tylko zaznaczyć, że jeszcze nigdy napisanie recenzji książki, którą przeczytałam jednym tchem, przy której płakałam i miałam ochotę po jej odłożeniu po prostu krzyczeć, nie sprawiło mi tyle trudności. To tak, jakby słowa nagle straciły jakikolwiek sens, bo jak opisać emocje, których nie jesteśmy w stanie udźwignąć, jestem wewnętrznie rozdarta, rozszarpana na kawałki i wiem jedno nie będzie łatwo o tej książce zapomnieć.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/03/co-mnie-zmienio-na-zawsze-amber-smith.html
Niby nic nie znaczące pięć minut zmieniło życie młodziutkiej Eden w koszmar. Koszmar, który obdarł ją z niewinności, zniszczył wszystko to w co wierzyła, czemu ufała. Gwałt dokonany przez najlepszego przyjaciela brata Eden, niemal członka rodziny dziewczyny doprowadził do wielu zmian w jej życiu. Nie tylko utraciła niewinność, ale wiarę w innych, w siebie samą, w życie....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jack Sutton to typowy playboy, przystojny, bogaty, bezczelny, ceniący szybkie i niezobowiązujące romanse, w pracy wymagający, a co za tym idzie odnoszący sukcesy. Lorelei Flynn, to jego przeciwieństwo, piękna, lecz niezdająca sobie z tego sprawy, mądra, błyskotliwa, acz odrobinę nieśmiała, nie wchodząca w żadne relacje damsko-męskie, i niebywale odpowiedzialna. Do tej pory swoje życie podporządkowała córeczce Hope, to ją zawsze stawiała na pierwszym miejscu. Jednak, gdy jej i Jacka drogi się przecinają kobieta odrobinę zmienia swoje priorytety. Nadal prym wiedzie Hope, aczkolwiek Lorelei zezwala sobie na uczucia względem mężczyzny. Jak można było przewidzieć bohaterów najpierw łączy seks, a dopiero z czasem do głosu dochodzą uczucia, tylko czy nie będzie za późno?
Miłość rzadko kiedy jest uczuciem prostym, najczęściej prowadzi przez zawiłe ścieżki. Jednak musi mieć solidne podstawy, a szczerość i zaufanie są jej głównymi budulcami. Co jednak możemy zrobić, gdy ktoś już na samym starcie coś przed nami zataja? Będziemy walczyć, czy poddamy się i odejdziemy rozczarowani? Często między dwojgiem ludzi dochodzi również do pewnych niedomówień, czy innej interpretacji słów, zdarzeń. Aby uniknąć tego typu sytuacji, potrzebny jest czas, czas na to, aby poznać tę drugą osobę i nabrać do niej zaufania, aby się po prostu otworzyć. Jeśli się nie poddamy zwyciężymy, znajdziemy miłość. Czego chcieć więcej... kochać i być kochanym.
Sandi Lynn te wszystkie emocje i niuanse, jakie towarzyszą początkom znajomości zawarła w swojej najnowszej książce. Wszystko podane w lekki i przystępny sposób z wielką dawką humoru i przekory. Bohaterowie są może przewidywalni, zwłaszcza Jack, jednak Lorelei to już nie taka szara myszka, ma swój charakterek i cięty języczek. Książkę pomimo schematyczności czyta się bardzo przyjemnie i choć nie jest to lektura wyższych lotów, to czasem warto przeczytać coś dla samej radości z czytania, dla psychicznego odprężenia i czystego relaksu.
https://czytelniapatrycji.blogspot.com/2017/01/nasze-olsnienie-sandi-lynn.html
Jack Sutton to typowy playboy, przystojny, bogaty, bezczelny, ceniący szybkie i niezobowiązujące romanse, w pracy wymagający, a co za tym idzie odnoszący sukcesy. Lorelei Flynn, to jego przeciwieństwo, piękna, lecz niezdająca sobie z tego sprawy, mądra, błyskotliwa, acz odrobinę nieśmiała, nie wchodząca w żadne relacje damsko-męskie, i niebywale odpowiedzialna. Do tej pory...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Madeline Whittier to osiemnastolatka, która ma alergię na cały świat. Jej choroba to SCID, czyli forma ciężkiego złożonego niedoboru odporności, i właśnie z tego powodu od siedemnastu lat jest więźniem domu, w którym powietrze jest stale filtrowane i wszystko jest wręcz sterylne. Dziewczyna wydaje się być pogodzona ze swoim losem, stara się nie pragnąć tego, czego nie może mieć, ale do czasu kiedy do domu obok wprowadza się nowa rodzina, kiedy Madeline poznaje Olly'ego.
"On jest zupełnym przeciwieństwem mojego pokoju. Nie jest bezpieczny. Ani znajomy. I cały czas pozostaje w ruchu. Jest największym ryzykiem jakie podejmuję w życiu."
"Ponad wszystko" to nie tylko kolejna do bólu schematyczna młodzieżówka, ale coś więcej. Owszem pewnej dozy przewidywalności nie da się nie zauważyć, ale mnie ona całkowicie nie przeszkadzała. Książka stworzona przez Nicole Yoon jest bardzo lekka i przyjemna, zabawna, ale też zmuszająca do refleksji nad wartością jaką jest życie. To lekcja, której całkowicie się nie spodziewałam. Jak dla mnie historia Maddy to afirmacja życia, to nauka dla każdego z nas, aby cieszyć się tym, co w życiu człowieka najdrobniejsze: promieniem słońca, zapachem oceanu, dotykiem piasku pod stopami, spojrzeniem ukochanego, muśnięciem dłoni.
Madeline, Olly, czy Carla to postacie, które polubimy od pierwszego spotkania. Sympatyczni, z sercem we właściwym miejscu. Fabuła jest bardzo ciekawa, choć pewne wątki mogłyby być bardziej rozbudowane. Styl i język lekki i przyjemny w odbiorze, a konstrukcja rewelacyjna. Te rysunki, króciuteńkie rozdziały typu SŁOWNIK MADELINE, czy ŻYCIE JEST KRÓTKIE Spoilery Madeline lub po prostu tytuły rozdziałów to istne mistrzostwo. Takie niby drobiazgi.
Jeżeli szukacie czegoś, co pozwoli Wam odpocząć po ciężkim dniu w pracy, czy szkole i jednocześnie ogrzeje serducho w zimny jesienny wieczór to "Ponad wszystko" sprawdzi się w tej roli idealnie. Wystarczy zarezerwować dla niej jeden wieczór, bo czyta się ją w zawrotnym tempie, a gwarantuję, że uśmiech pozostanie na dłużej.
Madeline Whittier to osiemnastolatka, która ma alergię na cały świat. Jej choroba to SCID, czyli forma ciężkiego złożonego niedoboru odporności, i właśnie z tego powodu od siedemnastu lat jest więźniem domu, w którym powietrze jest stale filtrowane i wszystko jest wręcz sterylne. Dziewczyna wydaje się być pogodzona ze swoim losem, stara się nie pragnąć tego, czego nie może...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to