-
Artykuły
[QUIZ] Harry Potter. Sprawdź, czy nie jesteś mugolemKonrad Wrzesiński20 -
Artykuły
W drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik7 -
Artykuły
Książki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać61 -
Artykuły
Niebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant4
Biblioteczka
2020-07-05
2020-06-12
2020-01-09
Są takie pozycje na rynku książki, na które czeka się z niecierpliwością. I choć ja stronię od książek pisanych przez Youtuberów, tym razem musiałam zrobić wyjątek. Zresztą sami się przekonajcie dlaczego…
Łukasz Dąbrowski, Konrad Niedziułka oraz Jakub Stankowski to grupa przyjaciół, których połączyła wspólna pasja. Pasja do eksplorowania miejsc często niedostępnych dla przeciętnego człowieka, jak i historia. Prowadzą oni kanał na platformie Youtube od 2014 roku, na którym znajdziecie wiele filmów stricte w temacie Urbex Exploration (eksploracja miejska). Na Urbex History trafiłam przypadkiem, kiedy to szukałam w internecie filmów w tematyce nawiedzonych miejsc. Od razu rzucił mi się w oczy link do produkcji o tajemniczym lesie Hoia Baciu w Rumunii i to, co sprawiło, że zostałam na dłużej to fakt, iż nie było tu szukania taniej sensacji. „Wielu z nas popełnia ten sam błąd: zamyka świat w czterech ścianach, porównując ze sobą każde zdarzenie i dopasowując do niego własne przeżycia. Otóż świat na szczęście jest bardziej skomplikowany i czarne nie zawsze jest czarne.” Książkę kupiłam w zeszłym roku na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie, traktując ją jako zakup priorytetowy. I choć zaczęłam czytać ją od razu po tym, jak dostała się w moje ręce, to przez natłok zadań na studia oraz blokadę czytelniczą nie dałam rady jej wtedy doczytać. Myślę, że gdybym w tamtym czasie spróbowała na siłę ją przeczytać, tylko bym się wymęczyła. Jednak gdy przyszło mi ją dokończyć teraz, powiem Wam, że zajęło mi to jeden dzień. Tak dobra ona była. „Wyobraźcie sobie jedną z głównych ulic Waszego miasta, na której nie ma żywej duszy. Jesteście tylko Wy i Wasze przemyślenia. Tak właśnie czuje się człowiek, spacerując po Prypeci.” Całość czyta się lekko, a wiele wtrąceń w postaci komentarzy z pewnością poprawi Wam humor i to nie raz. Książka pisana jest z punktu widzenia każdego członka Urbex History, a jej język nie jest stylizowany na typowo literacki. Zagłębiając się w lekturze ma się wrażenie, jakby czytelnik słuchał relacji z wyprawy opowiadanej przez swojego kumpla (tak, słuchał — zwłaszcza jeśli znacie filmy na ich kanale i wiecie, kto ma jaki głos). Możecie potraktować tę książkę jak rozmowę z przyjacielem na temat wyprawy życia. „Czarnobyl, ach ten Czarnobyl. To była jedna z tych wypraw, które zapamiętam do końca życia.” Powiem szczerze, że ciężko jest wybrać jeden rozdział, który szczególnie zapadłby w pamięć, ponieważ każdy z nich opowiada historię równie ciekawą co poprzedni. Z pewnością jednym z moich ulubionych jest ten o wyprawie do Kazachstanu oraz Instytucie Anatomii. To, co podoba mi się w książce najbardziej, to fakt, iż nie jest napisana na siłę. Chłopaki nie owijają w bawełnę i nie próbują robić sensacji na siłę, za co ich bardzo cenię. Myślę, że książka ta jest doskonałym dodatkiem do kanału, który tworzą i mam nadzieję, że niedługo na rynku zobaczę kolejną pozycję od chłopaków z Urbex History. Prawdę mówiąc, czuję lekki niedosyt, zwłaszcza jeśli mówimy tu o historiach o nawiedzonych miejscach, ale to już tylko moje małe widzimisię. Z tej pozycji można wynieść naprawdę wiele przydatnej wiedzy, można pośmiać się od czasu do czasu oraz „załapać bakcyla” do odkrywania nowych rzeczy, jak to mnie złapało i do tej pory puścić nie chce. „Urbex History. Wchodzimy tam, gdzie nie wolno” to rzecz warta przeczytania, lecz polecam ją głównie czytelnikom zainteresowanym tematyką Urban Exploration.
Są takie pozycje na rynku książki, na które czeka się z niecierpliwością. I choć ja stronię od książek pisanych przez Youtuberów, tym razem musiałam zrobić wyjątek. Zresztą sami się przekonajcie dlaczego…
Łukasz Dąbrowski, Konrad Niedziułka oraz Jakub Stankowski to grupa przyjaciół, których połączyła wspólna pasja. Pasja do eksplorowania miejsc często niedostępnych dla...
2020-01-06
„Zapach śmierci” to już szósta część serii thrillerów o antropologu sądowym — Davidzie Hunterze. Jest to zarazem jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie powieści roku ubiegłego, i aż dziwi mnie, że nie przeczytałam jej od razu po zakupie. Nie powinnam była zwlekać. Tego jestem pewna w stu procentach.
Opuszczony już szpital Świętego Judy to miejsce, gdzie bywają bezdomni, dilerzy oraz narkomani. Od teraz jest to również miejsce odnalezienia ciała ciężarnej kobiety. Nawet Hunter nie potrafi określić tego, jak długo musiało tam leżeć. Gdy zapada się podłoga strychu, na jaw wychodzą nowe mroczne sekrety. Ukryty pokój zastawiony łóżkami okazuje się nie być pusty. Sprawa komplikuje się, a do gry wkracza David Hunter. „Ludziom zwykle wydaje się, że natychmiast rozpoznaliby zapach śmierci. Że rozkładowi towarzyszy szczególna, charakterystyczna woń, paskudny trumienny odór. Mylą się. Proces rozkładu jest bardzo złożony. Żeby żywy niegdyś organizm zamienił się w szkielet, obrócił w kości i minerały, najpierw musi przejść długą biochemiczną drogę.” Na kolejną część serii nie przyszło nam długo czekać. „Zapach śmierci” doczekał się polskiej premiery w odstępie zaledwie dwóch lat od premiery tomu piątego – „Niespokojnych zmarłych”. W związku z tym miałam lekkie obawy, choć z drugiej strony wyczekiwałam daty wydania powieści z niecierpliwością. To, co z pewnością mogę na wstępie powiedzieć to, to że nie rozczarowałam się nią. „Woń rozkładu może obejmować wszystkie te nuty zapachowe, tworząc bukiet tak złożony jak w dobrym winie. A ponieważ nieprzewidywalność jest dominującą cechą śmierci, to ta nieraz anonsuje swoją obecność zupełnie inaczej. Czasami w najmniej oczekiwany sposób.” Dość widoczną cechą twórczości Simona Becketta jest, to iż skupia się on na chłodnym podejściu do opisywanego przez siebie tematu od strony medycznej. Opisywane przez niego procesy zachodzące w ludzkim ciele po śmierci są szczegółowe i dokładne. Choć sam autor nie posiada dużego doświadczenia w antropologii, na której stricte oparte są jego utwory, tak chętnie korzysta z pomocy bardziej doświadczonych od siebie ludzi oraz autorytetów w tej dziedzinie, co przekłada się na znakomite rezultaty. Patrząc jednak na to, iż wszystkie części serii z Davidem Hunterem są naszpikowane opisami tego typu, książka ta, jak i pozostałe nie przypadną do gustu każdemu czytelnikowi. Trzeba wziąć to pod uwagę sięgając po twórczość tego autora. „Śmierć czasem tak działa. Bywa, że dopiero kiedy jest już za późno, zdajemy sobie sprawę z tego, jak wiele ktoś dla nas znaczył.” Choć „Zapach śmierci” jest naprawdę godną uwagi pozycją, to nie umknęły mi również mankamenty, przez które powieść tę czytałam dłużej niż poprzednie tomy. Mam duże wrażenie, że Simon Beckett zbyt rozczulił swojego bohatera. Jest tu zdecydowanie bardziej emocjonalnie niż w reszcie książek z cyklu. Widać, z czym mierzył się Hunter od początku serii, co wywarło na nim taki wpływ i poniekąd zmieniło charakter antropologa. Przy tego typu powieściach jestem nastawiona na bardziej wartką akcję, której tutaj nie było przez zdecydowaną większość czasu. Nie jestem czytelnikiem, którego interesują wątki obyczajowe, a że dostałam ich więcej niż oczekiwałam, to obniża to moją ocenę w całej skali. Myślę, że to właśnie przez to, książkę czytało mi się wolniej, a nawet w niektórych momentach nudziła mnie. Mimo wszystko to, jak autor zakończył tę powieść jest rewelacyjne. Akcja nabiera tempa w ostatnich rozdziałach, dzieje się tu wszystko to, czego brakowało mi podczas czytania jej na początku, a powieści z cyklu przeplatają się ze sobą. Największe emocje podczas lektury wywierały we mnie momenty, w których najważniejszym elementem był ten z poprzedniego tomu, a który wywiera silny wpływ na Davida Huntera. Dlatego też przestrzegam czytelników, którzy czytają serie książkowe w kolejności wydania, aby nie pomijali żadnej książki o antropologu sądowym. Całość oceniam zdecydowanie na plus i zachęcam Was, abyście sięgali po twórczość Simona Becketta. Zdecydowanie warto.
„Zapach śmierci” to już szósta część serii thrillerów o antropologu sądowym — Davidzie Hunterze. Jest to zarazem jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie powieści roku ubiegłego, i aż dziwi mnie, że nie przeczytałam jej od razu po zakupie. Nie powinnam była zwlekać. Tego jestem pewna w stu procentach.
Opuszczony już szpital Świętego Judy to miejsce, gdzie bywają...
2019-01-26
Prawdziwe szczęście ma ten, kto upoluje w księgarni album swojej ulubionej kapeli, płacąc za niego mniej niż połowę ceny okładkowej. Tak, mogę nazwać się szczęściarą.
Bon Jovi to niewątpliwie amerykańska legenda rocka głównie lat 80, jak i 90, lecz nie tylko. Utwory takie jak „Always”, „Livin’ On a Prayer” czy chociażby „It’s My Life” znane są niejednemu pokoleniu. Zarówno osoby wychowane w tamtych czasach, jak i dzisiejsza młodzież doskonale znają tekst niejednej piosenki zespołu. Dlatego też dziwi mnie, że album, o którym właśnie piszę „Bon Jovi. Kiedy byliśmy piękni” to obecnie jedyna publikacja na temat kapeli na polskim rynku wydawniczym. Album został wydany z okazji 25-lecia zespołu w 2008 roku, jednak w Polsce ukazał się dopiero w roku 2013. „Kiedy osiągniesz komercyjny sukces, ludzie chcą ci dokopać. Taka już ich natura.” czytamy wypowiedź Jona i w zasadzie ciężko się z nią nie zgodzić. Założony w 1983 roku przez Jona Bongioviego (obecnie Jon Bon Jovi) zespół odniósł niewyobrażalny sukces na arenie międzynarodowej. Nie walczą o wpływy, o sławę, o pieniądze. Potrafią śmiać się z samych siebie, jednocześnie przechwalając się tym jacy to oni nie są. Jest w tym odrobina sarkazmu i braku skromności, lecz nie da się ukryć, że wszystko to otoczone jest pozytywnym nastawieniem. „Ja zawsze służę dowcipem. Daję Jonowi odrobinę wytchnienia. Ciągle powtarzam, że urodził się z podkową wciśniętą głęboko w tyłek, która zawsze przynosiła mu szczęście. Od czasu do czasu spada na mnie trochę gówna. I co z tego? Trzeba je strząsnąć i iść dalej. Ten koleś podpisał pakt z diabłem. No cóż, może. Zło ma w sobie trochę dobra.” czytamy wypowiedź Davida. Sami muzycy nie zdradzają zbyt wiele. Można odczuć, iż to, co czytamy to jedynie wierzchołek góry lodowej. Nie spodziewajcie się genezy powstania najpopularniejszych utworów zespołu Bon Jovi, ponieważ jej tutaj nie dostaniecie. Książka ta jest historią głównie braterskiej przyjaźni oraz wytrwałości w dążeniu do celu opatrzona archiwalnymi fotografiami całego zespołu autorstwa Phila Griffina, który oprócz tego, iż jest autorem wielu zdjęć, jest również reżyserem filmu dokumentalnego o tym samym tytule, który można było obejrzeć podczas pokazu na Tribeca Film Festival w 2009 roku. „Ludzie pytają, czy lubimy grać na stadionach, bo sami nie przepadają za dużymi koncertami, wolą bardziej kameralne. Pieprzyć to! Ja bym chciał zagrać na pustyni. I sprzedać wszystkie bilety. I to nie raz.” mówi Jon. Osobiście uważam, że publikacja „Bon Jovi. Kiedy byliśmy piękni” to niewątpliwie gratka dla prawdziwych fanów zespołu. Całość w twardej oprawie prezentuje się naprawdę dobrze. Wykonana jest naprawdę profesjonalnie. Oprócz ciekawego wywiadu czytelnik może nacieszyć oko przepiękną oprawą graficzną oraz licznymi fotografiami prezentującymi członków kapeli, którymi byli w tamtym czasie Jon Bon Jovi, Richie Sambora, David Bryant i Tico Torres. Zespół wciąż koncertuje, choć już nie w tym samym składzie co zaledwie sześć lat temu. 12 lipca 2019 roku na stadionie PGE Narodowym w Warszawie będzie można zobaczyć legendę rocka na żywo.
Prawdziwe szczęście ma ten, kto upoluje w księgarni album swojej ulubionej kapeli, płacąc za niego mniej niż połowę ceny okładkowej. Tak, mogę nazwać się szczęściarą.
Bon Jovi to niewątpliwie amerykańska legenda rocka głównie lat 80, jak i 90, lecz nie tylko. Utwory takie jak „Always”, „Livin’ On a Prayer” czy chociażby „It’s My Life” znane są niejednemu pokoleniu....
2018-08-31
Z „Opowieścią podręcznej” Margaret Atwood było mi z początku nie po drodze. Niby o niej słyszałam, ale jakoś tak szczególnie nie spieszyło mi się, żeby po nią sięgnąć. Do czasu, gdy pierwszy odcinek serialu nakręconego na jej podstawie stał się materiałem do analizy na zajęciach z języka angielskiego. Tak mnie to zainteresowało, iż całe dwa sezony obejrzałam taśmowo, a książka stała się moim priorytetem czytelniczym. Dlatego też moi drodzy, piszę tę recenzję z punktu widzenia osoby, która najpierw obejrzała serial, a następnie przeczytała książkę.
Można powiedzieć, iż Margaret Atwood to spadkobierczyni Georga Orwella. Napisała ona powieść porażającą swoją aktualnością, choć ta po raz pierwszy ukazała się w 1985 roku. Mogłoby się wydawać, iż historia ta jest już zbyt odległa, lecz łamanie praw kobiet oraz przemoc wobec nich wciąż pozostaje obecna w życiu codziennym. „Opowiadając ci tę historię, wymuszam twoje istnienie. Mówię, więc jesteś.” Autorka w swojej twórczości dotyka tematyki feministycznej, społecznej i ekologicznej, lecz to, w jaki sposób ukazała je w „Opowieści podręcznej”, jest według mnie majstersztykiem w czystej postaci. Powieść wiązana jest przez krytyków z reakcją na rządy Ronalda Reagana, kiedy to próbowano ograniczyć procesy emancypacyjne, lecz dla mnie bezpośrednio wiąże się z tym, co dzieje się aktualnie w Polsce i na świecie. Wyobraź sobie, jak mogłoby wyglądać piekło kobiet. Jak ciężko jest żyć, będąc wykorzystywaną seksualnie niewolnicą potrzebną jedynie do przedłużenia gatunku ludzkiego? Odartą z własnej tożsamości? Bez wolności? Jak egzystować w świecie opanowanym przez rasistowsko-nacjonalistyczną organizację terrorystyczną o profilu religijnym, która podporządkowuje sobie społeczeństwo według własnych reguł, a nieposłuszeństwo kara w bestialski i perfidny sposób? Czy całe życie można ograniczyć do zasad panujących w Starym Testamencie? Margaret Atwood w swojej antyutopii ukazała najmroczniejszą stronę ludzkiej egzystencji, świata doszczętnie zepsutego. Martwego dosłownie i w przenośni. „Jestem uciekinierką z przeszłości i jak każdy uciekinier rozpamiętuję obyczaje i nawyki z życia, które porzuciłam lub zostałam zmuszona porzucić, i to wszystko, z tego miejsca, wydaje mi się dziwaczne, a mój stosunek do tego obsesyjny. Jak biały Rosjanin popijający herbatę w Paryżu i rzucony w wiek dwudziesty, wędruję w przeszłość, szukając dawnych ścieżek; robię się zbyt ckliwa, gubię się.” Tutaj nic nie jest do końca oczywiste. Autorka nie szczędzi nam domysłów w wielu kwestiach. Chociażby imienia głównej bohaterki. Poznajemy ją jako Fredę, podręczną w rodzinie wysoko postawionego komendanta Waterforda oraz jego małżonki Sereny Joy, lecz imię to nosi podręczna, a nie prawdziwa kobieta z krwi i kości, której życie znacznie odbiegało od tego, w którym znajduje się obecnie. To trochę jak płachta narzucona na zakurzony rower, tak by móc go już więcej nie oglądać, tak by ignorować jego istnienie. „Perspektywa jest niezbędna. W przeciwnym razie są tylko dwa wymiary. W przeciwnym razie żyjesz z twarzą przylepioną do ściany i wszytko jest jednym wielkim pierwszym planem samych detali, zbliżeń: pojedyncze włosy, faktura prześcieradła, cząsteczki twarzy. A twoja własna skóra przypomina mapę, diagram powierzchowności, poprzecinany mikroskopijnymi drogami prowadzącymi donikąd. W przeciwnym razie żyjesz w obrębie chwili.” Główną cechą „Opowieści podręcznej” jest to, iż napisana jest w sposób wyważony, spokojny, który z pozoru nijak nie łączy się z ogólnym wydźwiękiem historii. Jest to jednak zabieg zamierzony, który nadaje poniekąd dramatyzmu, ale i aury niepokoju, który towarzyszy czytelnikowi przez cały czas obcowania z książką. „To jest właśnie jedna z tych rzeczy, które oni robią. Zmuszają do tego, żeby człowiek zabijał sam siebie.” Jedyną, ale to jedyną rzeczą, której nie potrafię zrozumieć, to decyzja tłumacza, który postanowił spolszczyć niektóre imiona, przez co, zamiast Lucasa zastajemy Łukasza, a zamiast Janine ukazuje nam się Janina. I naprawdę nie wiem, jaki jest w tym wszystkim cel, ale potwornie czyta się coś takiego. Zwłaszcza dla osoby, która po obejrzeniu serialu zabiera się za książkę. Mimo wszystko tak się nie robi i bardzo proszę mieć to na uwadze. Podsumowując, powieść Margaret Atwood zajęła szczególne miejsce zaraz obok mojej ukochanej „Chemii Śmierci” Simona Becketta oraz całej Skandynawii, czyli dwóch rzeczy, które wyjątkowo sobie cenię.
Z „Opowieścią podręcznej” Margaret Atwood było mi z początku nie po drodze. Niby o niej słyszałam, ale jakoś tak szczególnie nie spieszyło mi się, żeby po nią sięgnąć. Do czasu, gdy pierwszy odcinek serialu nakręconego na jej podstawie stał się materiałem do analizy na zajęciach z języka angielskiego. Tak mnie to zainteresowało, iż całe dwa sezony obejrzałam taśmowo, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-08-08
Katarzyna Nosowska to polska piosenkarka, autorka tekstów, wokalistka zespołu Hey. Jest to również kobieta charyzmatyczna, z poczuciem humoru oraz przede wszystkim realnie patrząca na otaczający nas świat. Dlatego też, chciałam poznać jej punkt widzenia na wszelkie sprawy dotyczące każdego z nas. Tylko czy spotkanie z jej książką było udane? A ja żem powiem tak…
Już ze wstępu wynika, o czym opowiada „A ja żem jej powiedziała” Katarzyny Nosowskiej. Jest to książka, w której autorka dzieli się z czytelnikiem swoimi przemyśleniami, spojrzeniem na otaczający nas świat oraz ukazuje w zabawny, lekki i przyjemny sposób momenty ze swojej przeszłości. „Dwukrotnie zakupiłam karnet na siłownię. Raz roczny w ramach motywacji. Pary wystarczyło mi na trzy miesiące, aż przyszedł ten jeden poranek, kiedy mały wewnętrzny podpierdalacz wysyczał mi w głowie: „Zimno jest, dokąd będziesz lazła w tę słotę i smog:. No to nie poszłam.” Wiele rzeczy, które porusza w swojej książce Katarzyna Nosowska, dotyczy zwykłej szarej rzeczywistości, lecz napisane jest całkiem humorystycznie, przez co całość czyta się szybko. Bardzo szybko. Jest to właściwie czytadło na jeden wieczór, tak by się odstresować oraz zrelaksować. Sięgając po „A ja żem jej powiedziała” nie wiedziałam czego się spodziewać. Z jednej strony miałam w głowie ogólny zarys tego, z czym się mogę spotkać, wiedziałam, że całość będzie jak najbardziej przyjemna w odbiorze, ale i tego, iż jest sporo rzeczy poruszonych tutaj, z którymi ja sama się utożsamiam. Nie sądziłam jednak, iż na tak wiele tematów, mamy te same poglądy. Być może dlatego też, książkę czytało mi się łatwiej. „Żyłam dość długo w przekonaniu, że nadmiary nikną w zestawieniu z czarnym. Instynktownie wyłapuję czarne egzemplarze ze sklepowych wieszaków. Moja szafa wygląda jak wypożyczalnia strojów dla żałobników.” Oczywiście muszę się również odnieść do całej oprawy graficznej, która jest cudna. Z jednej strony książka wewnątrz przypomina mi kolorowy poradnik, choć nim stanowczo nie jest. Praktycznie każda strona opatrzona jest jakąś grafiką odnoszącą się do danego wątku poruszanego w każdym rozdziale. Całość ma nieco ponad 200 stron, więc nie jest zbyt ciężkim tomiszczem i z pewnością zmieści się do torby czy plecaka, nie powodując przy tym bólu kręgosłupa. Innymi słowy, jest to książka, którą możesz zabrać wszędzie i nie będzie Ci ona przeszkadzać. „Nie umiesz kochać, bo nie umie kochać ten, kto tak bardzo nie lubi siebie. Jesteś nienasyconą kolekcjonerką spojrzeń, lajków, podbojów, ale nie istnieje ich wystarczająco dużo, by wypełnić ten ciemny, zimny loch, który w sobie masz.Prawdziwa ty mieszka w nim na dnie.” Podsumowując, piosenkarka odsłania przed czytelnikami siebie. Mówi o rzeczach lekkich, lecz porusza też tematy trudne. Opowiada o swoich przeżyciach, pokazuje swój sposób bycia i silną osobowość. Całą moją recenzję zakończę cytatem Pani Kasi: „Nie zdziadzieję. Nie pozwolę młodym wypchnąć się na margines życia, moje spojrzenie nie zmatowieje, nie przestanę marzyć. Elo! Elo, wasza mać!”
Katarzyna Nosowska to polska piosenkarka, autorka tekstów, wokalistka zespołu Hey. Jest to również kobieta charyzmatyczna, z poczuciem humoru oraz przede wszystkim realnie patrząca na otaczający nas świat. Dlatego też, chciałam poznać jej punkt widzenia na wszelkie sprawy dotyczące każdego z nas. Tylko czy spotkanie z jej książką było udane? A ja żem powiem tak…
Już ze...
2017-02-22
Lęk paraliżuje nas od środka. Jest pewnego rodzaju środkiem na uśpienie naszej czujności i postrzegania rzeczywistości. Co się jednak stanie gdy ktoś pozna nasze najgorsze koszmary i postanowi je wykorzystać?
Spróbuj wyobrazić sobie swój najgorszy lęk. Jakiś bliżej nieokreślony punkt musiał być zapalnikiem wywołującym pożar w naszej osobowości – musiał być powodem, od którego wszystko się zaczęło. „Niezależnie od tego, jak człowiek jest silny duchem, wytrzymuje tylko tyle i ani odrobiny więcej. Psychika ludzka może znieść pewna ilość cierpienia, potem człowiek zamyka się w sobie.” Główny bohater Robert Hunter, komisarz wydziału zabójstw policji w Los Angeles, stara się rozwiązać zagadkę tajemniczego morderstwa. Otóż w jednym z kościołów zostaje znalezione ciało księdza. Wszystko wskazuje na to, iż był to mord rytualny, ale czy na pewno? Sprawca ułożył ciało wyprostowane z rękami spoczywającymi na piersi, ułożonymi jak do modlitwy. Głowa księdza zastąpiona została głową psa, a na klatce piersiowej widnieje napisana krwią cyfra 3. Niedługo potem ciał ofiar przybywa, a Robert odkrywa, iż każde z nich umarło w sposób, który ich najbardziej przerażał. „Miejsca zbrodni, jeżeli wie się, jak je czytać, są niczym świadkowie ujawniający sekrety ofiary oraz sprawcy, a także szczegóły tego, co się stało.” Autor w tej książce odrobinę namieszał mi w głowie. Z jednej strony mamy naprawdę dobrze wykreowanych bohaterów, którzy nie zlewają się w całość, a każdy z nich prezentuje sobą zupełnie inny wzorzec zachowań. Z drugiej strony mamy mocną powieść, wyjątkowo brutalną, lecz odrobinę przerysowaną, a zwracam również uwagę na to, iż jest to jedynie fikcja literacka i autor ma prawo napisać cokolwiek mu się zamarzy. „Seryjni zabójcy rzadko zmieniają modus operandi. A jeżeli tak się dzieje, jest to tylko niewielkie odchylenie, zazwyczaj progresja w kierunku czegoś bardziej okrutnego.” Fabuła opowieści jest bardzo ciekawa i rozbudowana. Myślę jednak, że autor trochę za bardzo zaufał swojej wyobraźni i przekombinował. Akty morderstw są szeroko ujęte w powieści głównie ze względu na napędzający całą operację umysł zabójcy, lecz również ze względu na wyjątkową brutalność opisywanych czynności i wyglądu zwłok. Całość utworu na pewno zachwyci niejednego czytelnika, lecz jednocześnie nie polecam tej książki osobom o słabych nerwach lub bardzo wrażliwych na cierpienie innych. „W twarzy człowieka możesz zmienić wszystko, ale oczy pozostają niezmienione.” Cieszę się, że rozdziały w książce są krótkie, co sprawiło, że przyjemnie czytało mi się tą opowieść. Reasumując, pomimo tego, iż powieść jest nieco przekombinowana, autor wstrzelił się w moje gusta czytelnicze i na pewno zostanie ze mną na dłużej. Warto czasem przeczytać coś co zawiera więcej niż byśmy chcieli, nawet jeśli spowoduje, że zaczniesz się bardziej zastanawiać nad swoimi najgorszymi lękami.
Lęk paraliżuje nas od środka. Jest pewnego rodzaju środkiem na uśpienie naszej czujności i postrzegania rzeczywistości. Co się jednak stanie gdy ktoś pozna nasze najgorsze koszmary i postanowi je wykorzystać?
Spróbuj wyobrazić sobie swój najgorszy lęk. Jakiś bliżej nieokreślony punkt musiał być zapalnikiem wywołującym pożar w naszej osobowości – musiał być powodem, od...
2018-03-08
Współczesne społeczeństwo szwedzkie opiera się głównie na równouprawnieniu oraz tolerancji. I choć system ten ma wiele zalet, posiada również wady, z którymi człowiek nie zawsze daje sobie radę.
„Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie” Katarzyny Tubylewicz to książka, której formuła opiera się głównie na wywiadach, rozmowach ze Szwedami, lecz także osobami spoza tego okręgu kulturowego. Pozycja ta traktuje w najwyższym stopniu właśnie o sferze moralistycznej Szwedów. Spostrzeżenia w tej kwestii są różne, lecz autorka, choć jak wiadomo, wyraża własną opinię na ten temat – nie „blokuje” zmysłu obserwacji czytelnika, ani nie opowiada się po żadnej ze stron. Dlatego też możemy wyciągnąć własne wnioski na podstawie lektury i nie czujemy się tak, jakbyśmy byli osaczeni opinią typu – moja racja jest tą odpowiednią. „Ujmę to może w ten sposób: jeśli zamkniesz w pokoju drzwi i okna, to jest duszno i zaczyna ci brakować powietrza, ale jak za długo wietrzysz, robi się zimno i trzeba w końcu zamknąć. Szwecja miała trochę za długo otwarte na oścież drzwi.” Książka Katarzyny Tubylewicz opowiada nam o tym, jak na przestrzeni lat zmieniała się Szwecja, o tym, jak napływ imigrantów wpłynął na szwedzkie społeczeństwo, jak wyglądają warunki w ośrodkach dla uchodźców oraz o tym, jak postrzegane jest w tym kraju równouprawnienie. Mamy tutaj bowiem do czynienia na przykład z Evą Brunne – kobietą biskupem. Ma ona żonę i jest pierwszym na świecie biskupem otwarcie homoseksualnym. „Stosunek do osób homoseksualnych w Kościele Szwecji zmieniał się bardzo szybko. Jeszcze w latach osiemdziesiątych zeszłego wieku spore kontrowersje budził biskup diecezji sztokholmskiej Lars Carlzon, który odprawiał nabożeństwa dla homoseksualistów.” W dzisiejszych czasach nie jest to już tak dziwnym, jak i niemoralnym przedsięwzięciem, choć wiadomo, iż każdy z nas ma inny punkt widzenia, a opinie na ten temat mogą się znacznie różnic między sobą. „Moraliści” to opowieść o rzeczach trudnych, ale również o takich, z którymi spotykamy się na co dzień. I choć z pozoru mówi nam to, co zakładając z góry – oczywiste – niesie ze sobą przesłania, z którymi możemy się zgadzać lub też niekoniecznie… Jakie są skutki przyjęcia określonej liczby uchodźców? Jak wygląda życie tych osób w ośrodkach? Społeczeństwo szwedzkie a feminizm, oraz czy Szwedzi wyciągają konsekwencje ze swojej ogólnej postawy moralizmu? „Jest wiele tragizmu w tym, że Szwecja od dawna stara się robić wiele dobrego dla krajów rozwijających się, ale zarazem zdarzało się jej pogarszać ich sytuację poprzez wspieranie działań niedemokratycznych. Nie uważam, że Szwecja jest w tym wyjątkowa.” – mówi Claes Arvidsson, szwedzki dziennikarz i pisarz oraz wieloletni publicysta „Svenska Dagbladet” w rozmowie z Katarzyną Tubylewicz. Uważam, że jest to lektura, która z pewnością nie trafi do każdego czytelnika. I choć czyta się ją szybko, to wiele rzeczy na jej temat warto później przemyśleć na spokojnie. Dla mnie jest to naprawdę wartościowa książka, do której z pewnością będę sięgać jeszcze nie raz. „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie” to zdecydowanie mój faworyt i pretendent do zostania najlepszą książką tego roku.
Współczesne społeczeństwo szwedzkie opiera się głównie na równouprawnieniu oraz tolerancji. I choć system ten ma wiele zalet, posiada również wady, z którymi człowiek nie zawsze daje sobie radę.
„Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie” Katarzyny Tubylewicz to książka, której formuła opiera się głównie na wywiadach, rozmowach ze Szwedami, lecz także...
2014-02-15
To właściwie od „Sagi o Ludziach Lodu” Margit Sandemo zaczęła się moja niesłychana obsesja na punkcie krajów skandynawskich, ze szczególnym uwzględnieniem Królestwa Norwegii. Czytając ją po raz drugi, przypominam sobie, dlaczego tak właściwie ją pokochałam. Teraz, jednak zwracam uwagę również na minusy, których kilka lat temu nie zauważyłam.
Margit Sandemo jest niewątpliwie cenioną, jak i lubianą pisarką norweską, której „Saga o Ludziach Lodu” zdobyła ogromną popularność. Jej książki łączą w sobie cechy powieści romantycznej, historycznej, kryminału oraz fantastyki, lecz nie da się ukryć, iż to romans w połączeniu z fantastyką jest głównym elementem tworzącym tę 47 tomową serię. „Nie zapominaj nigdy, że przede wszystkim jesteś człowiekiem! Dopiero potem możesz być uczonym.” „Tęsknota” jest już czwartą z kolei książką z tej sagi i kolejną, która nie pozwoliła mi się oderwać od niej do samego końca. Historia opowiada o zniekształconej przez chorobę dziewczynie imieniem Irja, oraz jej miłości do lekkomyślnego i bogatego syna barona Daga Meidena, oraz Liv z Ludzi Lodu – Taralda. Niestety mężczyznę interesowała jedynie jego kuzynka Sunniva, z którą związek mógłby nieść za sobą poważne następstwa. „Nie lękaj się powtarzania po wielokroć tego samego, jeżeli tego właśnie potrzebujesz. Musisz wszystko z siebie wyrzucić! Wtedy będziesz mogła zacząć od nowa…” Powieść ta jest utarta wobec wielu schematów znanych w literaturze jak np. zakazana miłość, nieszczęśliwy, poszkodowany przez los bohater oraz przez wielu już znienawidzony wątek szarej myszki, oraz bogatego mężczyzny. I choć może się przez to wydawać, że skoro książka powiela już to, co można ujrzeć w wielu innych powieściach – może być po prostu nieciekawa. I tutaj właśnie wkraczamy do tajemniczego świata prozy Margit Sandemo, ponieważ mimo wszystko całość naprawdę mi się podobała. Autorka potrafi pisać powieści z wielką pasją, przez co nawet najbardziej sztampowy wątek może okazać się wielce interesujący. I choć z góry wiadomo, jak powieść się zakończy, to i tak czytanie „Tęsknoty” sprawiło mi niewyobrażalną frajdę. Zazwyczaj omijam romanse oraz fantastykę szerokim łukiem, ponieważ nie potrafię zrozumieć, co nowego można przekazać w literaturze traktującej głównie o miłości, ani nie mogę pojąć światów wykreowanych na potrzeby książek fantasy. Jestem realistą, który woli świat rzeczywisty od wyimaginowanego. Tutaj jednak mamy do czynienia z jednym, jak i drugim. Realizm styka się ze sferą duchową, wymyśloną i nierzeczywistą. Obie formy przybierają względnie ciekawą postać i łączą się ze sobą, przez co nawet dla osoby takiej jak ja, historia tego typu może przybrać ciekawy kształt. „Można mieć wszystko, a tak naprawdę nie mieć nic.” Język utworu jest prosty, a te nieco ponad 250 stron, czyta się jednym tchem. Nie ukrywajmy, jest to książka na jeden wieczór. Pozostawia ona po sobie jednak lekki niedosyt, dlatego też z chęcią sięgamy po kolejne tomy serii, a przerażająca liczba 47 części „Sagi o Ludziach Lodu” już nie jest taka straszna. Ja sama osobiście twierdzę, iż powinno być ich jeszcze więcej, ponieważ jest to jedna z serii książkowych, które darzę tak wielką sympatią.
To właściwie od „Sagi o Ludziach Lodu” Margit Sandemo zaczęła się moja niesłychana obsesja na punkcie krajów skandynawskich, ze szczególnym uwzględnieniem Królestwa Norwegii. Czytając ją po raz drugi, przypominam sobie, dlaczego tak właściwie ją pokochałam. Teraz, jednak zwracam uwagę również na minusy, których kilka lat temu nie zauważyłam.
Margit Sandemo jest...
2014-12-28
Czasem autorzy poszczególnych powieści, blogów i nie mówię tutaj jedynie o stronach dotyczących tematyki książkowej, jak i autorzy innych elementów tworzących naszą kulturę dochodzą do wniosku, iż można byłoby postawić przed sobą pewnego rodzaju wyzwanie. Tak jak dla Margit Sandemo pewnym wyzwaniem musiało być napisanie czterdziestu siedem tomów jednego cyklu powieści, tak dla mnie sporym wyzwaniem będzie zrecenzowanie każdego z nich po kolei.
Drugi tom "Sagi o Ludziach Lodu" poszerza horyzonty, które zdołaliśmy już dostrzec w pierwszej części pdt. "Zauroczenie". Silje, jako szczęśliwa żona Tengela Dobrego zamieszkała wraz z nim w Dolinie Ludzi Lodu. Stęskniona za stronami, które musiała opuścić, w Dolinie czuła się wyobcowana. Silje miała naprawdę dużo zmartwień i pomimo tego, iż było wiele momentów, gdzie czuła się szczęśliwa, wiele było również takich w których dominowało u niej uczucie niepokoju. Jednak próby radzenia sobie z życiem w obecnej sytuacji wymagały od głównej bohaterki ogromnej siły psychicznej, jak i fizycznej. "Bo kiedy wychodzi się z ciemności, słońce wydaje się jeszcze jaśniejsze." Powieść czyta się bardzo szybko. Łatwo możemy "nawiązać kontakt" z postaciami, które w książce odgrywają istotną rolę. Czy nazwałabym tą twórczość typowym harlequinem? Myślę, że po części tak, jednak według mnie cała seria zawiera wiele ciekawszych wątków, niż te typowo kobiece, romantyczne. Być może właśnie dlatego tak bardzo wciągnęłam się w całą historię. Obserwujemy tutaj różne zachowania głównych bohaterów, widzimy jak Silje, która wraz z dorastającymi dziećmi - dojrzewa emocjonalnie. "Polowanie na czarownice" określiłabym nie tylko i wyłącznie jako powieść dla kobiet z elementami fantasy, ale myślę, że idealnie książka sprawdziłaby się jako powieść psychologiczna, ponieważ porusza wiele trudnych tematów związanych z życiem codziennym i ludzką egzystencją. "Łzy nie mają nic wspólnego ze słabością." Sądzę, że książka wpasuje się w gusta niejednego człowieka, czy to kobiety czy mężczyzny. Akcja może i nie jest zawrotna, jak to bywa w większości powieści tego typu, jednak całość utworu od samego początku buduje pewnego rodzaju napięcie i aurę mistycyzmu, które pochłonęło mnie do reszty.
Czasem autorzy poszczególnych powieści, blogów i nie mówię tutaj jedynie o stronach dotyczących tematyki książkowej, jak i autorzy innych elementów tworzących naszą kulturę dochodzą do wniosku, iż można byłoby postawić przed sobą pewnego rodzaju wyzwanie. Tak jak dla Margit Sandemo pewnym wyzwaniem musiało być napisanie czterdziestu siedem tomów jednego cyklu powieści, tak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-03
Już na samym początku powieści poznajemy Silje – dziewczynę, która straciła całą rodzinę z powodu wszechobecnej zarazy. „Zaraza nie rozróżnia podziałów społecznych. Uderza na zmianę i w tych, co stoją nisko, i w tych, co stoją na górze.” Bohaterka to ciepła, pełna zrozumienia dla innych, życzliwa i kochająca wszystkie zwierzęta osoba. Córka Arngrima nie była pospolitą osobą, a artystką – pierwszą kobietą w tej części Europy. „W obrazach będą czytać ci, którzy czytać nie umieją.” Na świecie dzieją się okropne rzeczy – wiele inteligentnych i odważnych kobiet ginie na stosie, a złoczyńców wiesza się na szubienicy. Wiek XVI był niewątpliwie tym, w którym życie dla jednych było nic nie wartym doświadczeniem, dla drugich zaś istotą niegodną by być tak blisko Boga. Powieść sama w sobie jest bardzo interesująca. Nie mogę jednak powiedzieć, że czyta się ją szybko i lekko. W utworze szczególną uwagę czytelnika przyciąga wątek miłosny. „Nie chcę miłości, która pochodzi od czarów. Jeśli nie mogę go dostać bez nich, to znaczy, że jestem zbyt słaba, nie warta go.” Jest to jednak powieść bardzo nastawiona na miłość zmysłową, a nie na duchową. Nie mogę jednak napisać, że takiej w ogóle nie ma w utworze, ponieważ byłby to błąd. Ogólnie rzecz biorąc twórczość Margit Sandemo jest pełna niespodzianek, nastawiona jest na rozwój rodu Ludzi Lodu oraz aspekty życia codziennego. Książka jest ciekawa i jeżeli zabierzesz się za jedną, z chęcią sięgniesz po kolejne.
Już na samym początku powieści poznajemy Silje – dziewczynę, która straciła całą rodzinę z powodu wszechobecnej zarazy. „Zaraza nie rozróżnia podziałów społecznych. Uderza na zmianę i w tych, co stoją nisko, i w tych, co stoją na górze.” Bohaterka to ciepła, pełna zrozumienia dla innych, życzliwa i kochająca wszystkie zwierzęta osoba. Córka Arngrima nie była pospolitą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04-30
„Księżniczka z Lodu” Camilli Läckberg jest jak dotąd jedyną powieścią, w której dostrzegłam zarówno pierwiastek męski oraz żeński, jeśli chodzi o sposób pisania treści. Człowiek ma wrażenie, że książkę po części napisał mężczyzna, lecz po chwili wraca do przekonania, że się po prostu myli i następuje przekierowanie myśli czytelnika na inny tor. Główną bohaterką jest pisarka Erika Falc, którą poznajemy na początku powieści w smutnych okolicznościach, a mianowicie kobieta odkrywa zwłoki swojej dawnej przyjaciółki z dzieciństwa. „Jej ciało było nienaturalnie białe, a miejscami sine, ale Erika rozpoznała ją natychmiast. Alexandra Wijkner, z domu Carlgren, córka właścicieli domu. W dzieciństwie się przyjaźniły. Teraz pomyślała, że musiało to być w jakimś innym życiu. Kobieta w wannie była jej obca.” Historia opiera się na dochodzeniu w sprawie domniemanego morderstwa. Przeplatają się tu również losy poszczególnych bohaterów. Każdy może mieć coś na sumieniu. Wiesz kto? Policja nie potrafi połączyć niektórych wątków, a poszlaki są kategorycznie wyrwane z kontekstu. To czyni powieść interesującą. Autorka skonstruowała utwór w taki sposób, byśmy poszczególnych informacji dowiadywali się wraz z bohaterami. Książkę czyta się szybko i przyjemnie – nie sposób się przy niej wynudzić.
„Księżniczka z Lodu” Camilli Läckberg jest jak dotąd jedyną powieścią, w której dostrzegłam zarówno pierwiastek męski oraz żeński, jeśli chodzi o sposób pisania treści. Człowiek ma wrażenie, że książkę po części napisał mężczyzna, lecz po chwili wraca do przekonania, że się po prostu myli i następuje przekierowanie myśli czytelnika na inny tor. Główną bohaterką jest pisarka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-30
Człowieka często poznajemy po tym, jakie sprawia pierwsze wrażenie. W jednej chwili możemy go zaakceptować lub odrzucić, dać szansę na rozwinięcie się znajomości pomiędzy nami lub zwyczajnie być w stosunku do nowo poznanej osoby obojętnym. Jednak, co mamy zrobić, gdy dana osoba od samego początku jest wobec nas nieszczera? Co zrobi główny bohater powieści Jo Nesbø „Łowcy Głów” w obliczu niebezpieczeństwa?
Roger Brown. Zbyt pewny siebie, zarozumiały, uważany przez siebie samego za najlepszego i zarazem najbardziej niedocenianego Headhunter’a w Norwegii. Mężczyzna wzrostu poniżej średniej, a ego zdecydowanie przekracza granicę wyrafinowania. Poznajemy go w trakcie pierwszego interview, gdzie główny bohater rozpoczyna łowy. „Badania naukowe wykazują, że podczas interview na pierwsze wrażenie w siedemdziesięciu ośmiu procentach składa się mowa ciała, a w zaledwie ośmiu – to, co się faktycznie mówi. Reszta wynika z ubrania, zapachu spod pach i z ust, z tego, co wisi na ścianach. Ja fantastycznie opanowałem mowę ciała.” Co się jednak stanie, gdy łowca stanie się zwierzyną? Nazywany przez siebie królem, w stosunkowo szybkim odstępie czasu zostaje złapany w pułapkę, z której musi się szybko wydostać. Dla złodzieja dzieł sztuki jakim jest Roger, znakomitym kąskiem jest posiadany przez Clasa Greve obraz Rubensa. Jak każda szycha w świecie finansowej elity, musi być świadom, iż jego renoma może stwarzać pozory pozytywne, jak i dążyć do niebezpieczeństwa. „Usiłowałem dojrzeć coś w twarzy Grevego, usłyszeć coś w jego głosie. Bez skutku. Albo myślał o tym często, albo też był twardym jak kamień diabłem. Nie wiedziałem, co wolę.” Akcja powieści, nie ukrywajmy – z początku nie zaskakuje. Rozwija się powoli, by w pewnym momencie wybuchnąć i ukazać czytelnikowi inny kierunek niż obraliśmy sobie na początku. W książce ukazana jest idealnie przemiana jaką przechodzi główny bohater. Nagłe zmiany w jego życiu pokazują jak bardzo człowiek potrafi się zmienić w obliczu niebezpieczeństwa. Za to bardzo cenię sobie tą powieść. Szacunek dla autora. Z drugiej jednak strony, są momenty gdy akcja wydaje się być lekko naciągana, a gdy Roger tkwi po uszy w gównie (i nie jest to bynajmniej przenośnia), masz wrażenie, że Headhunter jest człowiekiem ze stali. Za często popada w tarapaty i za często udaje mu się z nich wydostać prawie bez szwanku. Podsumowując, powieść jest naprawdę warta przeczytania, chociażby po to by uświadomić sobie, że człowiek w tarapatach zdolny jest do nawet makabrycznych w skutkach zachowań. Intryga jest według mnie genialna. Dopiero końcowe strony powieści ujawniają to czego nie mogliśmy się domyślić na początku. Nie zawsze to co jest wspaniałe na pierwszy rzut oka, może okazać się właściwe.
Człowieka często poznajemy po tym, jakie sprawia pierwsze wrażenie. W jednej chwili możemy go zaakceptować lub odrzucić, dać szansę na rozwinięcie się znajomości pomiędzy nami lub zwyczajnie być w stosunku do nowo poznanej osoby obojętnym. Jednak, co mamy zrobić, gdy dana osoba od samego początku jest wobec nas nieszczera? Co zrobi główny bohater powieści Jo Nesbø „Łowcy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-03-16
Jakie to uczucie, gdy widzisz przed sobą zwinięte w kłębek ludzkie spalone szczątki? Coś co było kiedyś człowiekiem jest teraz nieokreśloną masą zwęglonego mięsa i kości. Potrafisz wyobrazić sobie to czym piszę? Mons Kallentoft to zrobił i przelał na papier intrygującą powieść, która opiera się na jednym z żywiołów – ogniu…
Malin Fors znajduje w lesie zwęglone zwłoki kobiety. W rejonie przemysłowym pod Linköpingiem płonie fabryka farb. Dzień wcześniej w kontenerze na śmieci zostają znalezione zwłoki dziewięcioletniego chłopca. Często wymykał się z domu, pochodził z rozbitej rodziny. Malin przeczuwa, że istnieje pewien związek pomiędzy tymi dwoma zabójstwami. Czy ma rację? „Ból jest jak najgorętsze wnętrze gazowego płomienia. Nie pomarańczowy czy czerwony, lecz bezlitośnie błękitny jak lód lodowców w domu.” Malin to kobieta po przejściach. Jest osobą inteligentną i dojrzałą, która patrzy na świat racjonalnie. Przez to mamy rzeczywistego głównego bohatera, który budzi nasze zaufanie. Jest to dosyć istotny fakt ze względu na to, iż powieść nie jest przez to przerysowana. „Ktoś cię podpala i płoniesz, topisz się i krzyczysz, wykrzykujesz w noc przesłanie o wszystkich niesprawiedliwościach tego świata.” Powieść jest kryminałem łączącym w sobie w dużej mierze wątki obyczajowe z naciskiem na refleksje dotyczące wartości ludzkiego życia. Ile tak naprawdę jesteśmy warci? Są wśród nas łowcy i ofiary. Tylko czy my wszyscy tak naprawdę nie jesteśmy ofiarami kryjącymi się pod powłoką codzienności oraz obojętności na ludzkie cierpienie? „Śmierć może przyjść do nas kiedykolwiek, jakkolwiek, wszystko się ze sobą łączy i czasem to dostrzegamy.” Myślę, że książka Monsa Kallentofta „Łowcy ognia” jest idealnym przykładem skandynawskiej literatury kryminalnej. Bohaterowie nie są „nieśmiertelni” bądź „nieczuli na urazy”, mamy tutaj do czynienia z typowym skandynawskim klimatem i dziką przyrodą, co może być gratką dla miłośników literatury krajów nordyckich. Akcja biegnie własnym torem. Są tutaj momenty trzymające w napięciu, lecz i takie, które nieco spowalniają tempo. Cieszy mnie fakt, iż autor dobrze skonstruował cały trzon powieści, przez co wszystkie wydarzenia idealnie się ze sobą zgrywają. Styl pisarski Monsa Kallentofta jest prosty i przyjemny. Książkę czyta się szybko ze względu na już wspomniany przeze mnie styl pisarza, jak i przez to, że powieść ma niewiele ponad trzysta stron i nie jest opasłym tomiskiem. Podoba mi się, że autor wplótł do historii przemyślenia osób zamordowanych. Utwór skupia się również na relacjach rodzinnych oraz walce z przeciwnościami losu. Na pomyłkach i wyzysku. Przechodząc do meritum – jest to moja pierwsza książka Monsa Kallentofta i z pewnością nie ostatnia. Czy mogłabym się do czegoś przyczepić? Myślę, że nie ma takiej rzeczy, która szczególnie wpadłaby mi w oko. Książkę przeczytałam w jeden dzień i nie żałuję spędzonego przy niej czasu.
Jakie to uczucie, gdy widzisz przed sobą zwinięte w kłębek ludzkie spalone szczątki? Coś co było kiedyś człowiekiem jest teraz nieokreśloną masą zwęglonego mięsa i kości. Potrafisz wyobrazić sobie to czym piszę? Mons Kallentoft to zrobił i przelał na papier intrygującą powieść, która opiera się na jednym z żywiołów – ogniu…
Malin Fors znajduje w lesie zwęglone zwłoki...
2017-11-03
Porwał Cię. Zamknął w odosobnieniu, kontrolował każdy ruch i uczynił niewidzialnym. Stworzył wokół siebie otoczkę bohatera mającego prawo do wszystkiego. Dla Ciebie był szaleńcem i psychopatą, lecz dla innej istoty ojcem, który nauczył ją życia od podstaw.
Życie Heleny podporządkowane było jednemu mężczyźnie – ojcu. Dwa lata po porwaniu jej matki i sprowadzeniu na mokradła, urodziła się ona. Dorastała, nie mając pojęcia, w jak zakłamanej rzeczywistości żyła. Uwielbiała go. Była córką Króla Moczarów. „Kiedy dorasta się wśród natury, to ona dyktuje, co się robi i kiedy. Nie mieliśmy zegara, bo i po co? Dostroiliśmy się do otoczenia, jak ptaki, owady i zwierzęta, rządził nami ten sam dobowy rytm.” Opowieść przedstawiona jest z punktu widzenia Heleny Pelletier – córki porwanej w przeszłości dziewczyny oraz żyjącego z dala od społeczeństwa, psychopaty. Czytelnik obserwuje życie trojga osób, które znajdują się na mokradłach, każde z innej przyczyny. Obserwujemy wychowaną głównie przez zaborczego ojca – Helenę, dla której życie na mokradłach jest czymś więcej niż zapełnieniem szarej rzeczywistości. Karen Dionne bardzo szczegółowo opisała w powieści relacje „rodzinne”, głównie ojca oraz Heleny. Zrobiła to w sposób, który sugeruje nam, iż nawet psychopata, choć nieraz brutalny i bezkompromisowy, potrafi przejawiać ludzkie uczucia wobec własnego dziecka. „Ojciec obiecał, że ozdobi kurtkę według wzoru, który narysowałam mu kawałkiem węgla drzewnego na brzozowej korze, bo ołówki i papier się skończyły.” Nie to jednak zwróciło moją uwagę najbardziej. To relacja Heleny oraz matki sprawiła, że zaczęłam analizować stan psychiczny kobiety wychowującej dziecko w zupełnym odcięciu od świata zewnętrznego. Bardziej zastanawiały mnie psychologiczne aspekty jej opiekuńczości i wyrażania uczuć wobec dziecka. Z powodu ukazanych w powieści aspektów psychologicznych, uważam, że naprawdę warto ją przeczytać. Choćby po to, by zastanowić się nad przemianami ludzkiego umysłu wobec różnych bodźców zewnętrznych. „Teraz, gdy widzę go po raz pierwszy jako dorosła kobieta, uświadamiam sobie, że wygląda na szaleńca. Matka pewnie zawsze tak go postrzegała.” Książka ta nie jest typowym thrillerem. Nie opiera się ona na zaskakujących zwrotach akcji, nie czyta jej się szybko i nie zapomina po odłożeniu na półkę. Mamy tutaj do czynienia z łowcą i ofiarą, z uczniem, jak i mistrzem. Czytelnik zostaje przeniesiony w świat, w którym nie ma komputera, internetu, w którym nie ma telewizji, a postacie z kolorowych gazet nie dorastają. To świat, którego nie sposób wyobrazić sobie większości społeczeństwa. To trudny świat, obcy, zupełnie inny i niewyobrażalny. Karen Dionne sprostała zadaniu i stworzyła powieść na bazie własnych doświadczeń. Autorka bowiem przez pewien czas żyła w odosobnieniu, rzecz jasna z własnej woli, a to, czego nauczyła się przez ten czas, wkomponowała w tę historię. „Córka Króla Moczarów”, do której stworzenia inspiracją była powieść Hansa Christiana Andersena o tej samej nazwie, jest według mnie bardzo dobrym thrillerem psychologicznym, który skłania do wielu przemyśleń i ukazuje nam tak bliską, a jednocześnie daleką rzeczywistość.
Porwał Cię. Zamknął w odosobnieniu, kontrolował każdy ruch i uczynił niewidzialnym. Stworzył wokół siebie otoczkę bohatera mającego prawo do wszystkiego. Dla Ciebie był szaleńcem i psychopatą, lecz dla innej istoty ojcem, który nauczył ją życia od podstaw.
Życie Heleny podporządkowane było jednemu mężczyźnie – ojcu. Dwa lata po porwaniu jej matki i sprowadzeniu na...
2017-10-21
Przed Tobą leży danie. Kawał mięsa. Krwistego. Spodziewałbyś się tego, że ktoś kiedyś mógłby podstawić Ci pod nos ludzkie mięso? Co byś zrobił, gdybyś miał świadomość tego, co właśnie zjadłeś?
Raphael Montes urodził się w 1990 roku w Rio de Janeiro. Pracuje jako prawnik, tworzy scenariusze do filmów oraz seriali, a także pisze książki… I pisze je w naprawdę interesujący sposób. „Człowiek jest zły z natury. Nieważne, co mówią, wszyscy są tacy sami. Biedny czy bogaty, czarny czy biały, stary czy młody, nieważne. W czynieniu zła wszyscy jesteśmy jednakowi.” Naszym głównym bohaterem jest Dante, który wraz z paczką przyjaciół wynajmuje luksusowe mieszkanie w dzielnicy Copacabana. Mężczyznom wydaje się, że mają u stóp cały świat do czasu, aż popadają w długi. Sposób, który ma zapewnić im dostatek, okazuje się niezwykle prymitywny, a przede wszystkim wysoce niebezpieczny. „Tak naprawdę nie musisz jeść ludzkiego mięsa, żeby dokonywać potwornych czynów, wystarczy pokroić stek i kiełbasę, by przyłożyć rękę do okropności.” Autor nie stworzył zaskakującej powieści. Zarys fabuły, jak i konspekt historii był według mnie do przewidzenia, lecz tematyka książki pozwoliła mi zagłębić się bardziej w pojęcie kanibalizmu, ukazując przy tym sposoby interpretacji ludzkich zachowań, nad względy związane z etyką i moralizmem. Pisarz manipuluje czytelnikiem, pokazuje dwie strony medalu – dobrą, jak i złą. My, czytając tę książkę, mamy szansę wcielić się w różne postaci, które jeden problem widzą na zupełnie innych płaszczyznach. Poczynając od strachu wywołanego swoim bestialskim „dziełem”, po tanią i szybką realizację planu wzbogacenia się. I choć to jedynie fikcja literacka, przeraża mnie wizja świata, którą autor przedstawił w swojej powieści. „Trudno jest żyć dalej, kiedy tracisz najważniejszą osobę w życiu, a w zasięgu ręki masz wszystko, co jest potrzebne, żeby umrzeć.” Obserwujemy tutaj zwykłego, szarego człowieka oraz przemiany, jakie zachodzą w jego psychice, będące wynikiem jego poczynań. Autor nakreślił bohaterów w bardzo przejrzysty sposób. W sposób, który sprawił, że ja, jako czytelnik, zamiast od razu ocenić, wolałam przekalkulować w głowie jeszcze raz – dlaczego do tego doszło? Dlaczego akurat to rozwiązanie? Czy nie macie żadnych wyrzutów sumienia? Pod względem psychologicznym książka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Realizacja powieści jest jak najbardziej w porządku, styl autora ciekawy, a historię czyta się z wielkim zainteresowaniem. Z pewnością sięgnę po inne książki Raphael’a Montes’a, ponieważ „Sekretna kolacja”, choć brutalna, niecodzienna, opowiadająca o przemianach ludzkiego umysłu, a przede wszystkim o problematyce kanibalizmu, bardzo przypadła mi do gustu. Z pewnością polecę tę książkę osobom lubiącym powieści psychologiczne, brutalne i skłaniające do przemyśleń. Myślę jednak, że osoby wrażliwe nie powinny po nią sięgać.
www.marionetkaliteracka.com
Przed Tobą leży danie. Kawał mięsa. Krwistego. Spodziewałbyś się tego, że ktoś kiedyś mógłby podstawić Ci pod nos ludzkie mięso? Co byś zrobił, gdybyś miał świadomość tego, co właśnie zjadłeś?
Raphael Montes urodził się w 1990 roku w Rio de Janeiro. Pracuje jako prawnik, tworzy scenariusze do filmów oraz seriali, a także pisze książki… I pisze je w naprawdę interesujący...
2017-10-04
To, że Chyłka wraz z Zordonem tworzą wyrafinowaną mieszankę wybuchową, wie chyba każdy, kto przeczytał choćby jeden tom z tego prawniczego cyklu. Ambitna fabuła, unikalna historia, cięty język i porządna dawka humoru to rzeczy, które cechują powieści Remigiusza Mroza. W tym wypadku nie mogło być inaczej…
Joanna Chyłka otrzymuje list od żony skazanego za serię brutalnych morderstw skazańca, którym jest rzekoma dawna legenda „Solidarności”. Dla Joanny sprawa nie jest priorytetem do czasu, gdy kobieta ginie, a materiał DNA zostaje odnaleziony w innym miejscu przestępstwa. Co ma z tym wszystkim wspólnego Kordian Oryński? „Piekło w Boskiej komedii ma dziewięć kręgów, ludzka natura z pewnością więcej. I w każdym panuje jeszcze większy mrok niż u Dantego na samym dnie.” „Oskarżenie” jest według mnie najlepszą częścią tej serii prawniczej. Całość książki jest spójna i logiczna oraz w końcu autor daje czytelnikowi odetchnąć. Nie zrozumcie mnie źle – szósta część przygód z Chyłką i Kordianem Oryńskim zawiera mnóstwo zwrotów akcji oraz wciąż jesteśmy w niej na nowo zaskakiwani. Przez słowo „odetchnąć” rozumiem to, iż koniec historii układa się w sposób logiczny, a czytelnik nie zostaje rzucony na głęboką wodę. Wątki w powieści następują po sobie i czytelnik nie jest przytłoczony faktem, iż na końcu nic z tego nie zrozumie. Według mnie zakończenie jest tutaj miłą odskocznią od na ogół narzuconego tempa w powieściach Remigiusza Mroza. Uważam, iż jest to ogromny plus. Czy powieść zaskakuje tak samo, jak poprzednie części? Moim zdaniem nie. Owszem, niektórych wątków nie domyśliłam się, aż do końca, lecz po przeczytaniu „Inwigilacji” wyrobiłam sobie zdanie i dopisałam możliwy scenariusz dalszej części w głowie, który w pewnym sensie został zrealizowany w „Oskarżeniu”. Dlatego też uważam, że koniec „Inwigilacji” jest poniekąd lekkim „spojlerem” tego właśnie tomu, ale to już moja własna opinia. Jestem bardzo ciekawa, jak autor rozwiąże wątek Kordiana Oryńskiego, ponieważ jest to jedna z postaci w książce, która jest dla mnie bardziej tajemnicza niż Chyłka i Kormak razem wzięci. Być może jest to spowodowane „melancholijnym” sposobem bycia Zordona, być może nie, ale wiem jedno – jest on zbyt sprytną i cwaną osobowością, mimo iż na taką nie wygląda. Czy to źle, czy dobrze dowiemy się w następnym tomie. W każdym razie to że ponownie „zarywałam nockę” może być jasną opinią, że koniecznie musicie przeczytać ten tom. Jeśli tylko lubicie serię prawniczą oraz twórczość Remigiusza Mroza, to zachęcam was do przeczytania „Oskarżenia”, bo to dobry kawał literatury kryminalnej.
To, że Chyłka wraz z Zordonem tworzą wyrafinowaną mieszankę wybuchową, wie chyba każdy, kto przeczytał choćby jeden tom z tego prawniczego cyklu. Ambitna fabuła, unikalna historia, cięty język i porządna dawka humoru to rzeczy, które cechują powieści Remigiusza Mroza. W tym wypadku nie mogło być inaczej…
Joanna Chyłka otrzymuje list od żony skazanego za serię brutalnych...
2017-09-11
Książki Remigiusza Mroza są jak bumerang. Odkładasz książkę z myślą, że już po żadną więcej nie sięgniesz, bo kolejny raz autor daje Ci zbyt dużą dawkę emocji i wprowadza Cię w szał po raz kolejny, aż tu BUM i następny tom z cyklu znajduje się w księgarniach. Dobrze wiesz, że Twoja psychika jest za słaba, a ciekawość zbyt duża i wyciągasz ręce po kontynuację…
„Inwigilacja” to piąta już część zmagań Joanny Chyłki i Kordiana Oryńskiego, powszechnie zwanego Zordonem ze światem szemranych spraw, gdzie nie każdy wyrok zostaje tym sprawiedliwym. Chłopak, który kilkanaście lat temu zaginął na wakacjach w Egipcie, odnajduje się na jednym z warszawskich osiedli. Pomimo tego, iż rodzice rozpoznają w nim syna, on pod zmienioną tożsamością ewidentnie utrzymuje, że nim nie jest. Człowiek ten po powrocie do Polski staje się celem służb, a sytuację komplikuje fakt, iż przeszedł on na islam. Joanna Chyłka i tym razem musi sprostać zadaniu, którym jest obrona mężczyzny, choć ona sama nie jest przekonana czy aby na pewno człowiek ten nie planuje zamachu. „Siedziała na fotelu pasażera w jego żółtym daihatsu, przywodząc na myśl samego Lucyfera, który omyłkowo zawędrował do kościoła.” Można wiele o Chyłce powiedzieć, można wiele powiedzieć o Zordonie, lecz nie można powiedzieć, że są oni nudni i bez wyrazu. Wręcz przeciwnie – oboje są tak wielobarwnymi postaciami, iż mam wrażenie, jakby stali obok mnie i gdy tylko spojrzę na regał z książkami, non stop o sobie przypominali. Nie łatwo się uwolnić od tej mieszanki wybuchowej. Nie łatwo… Moim zdaniem „Inwigilacja” jest drugą po „Kasacji” książką z cyklu, która tak bardzo przypadła mi do gustu. Autor ewidentnie trzyma poziom i jak to w zwyczaju bywa – zaskakuje zakończeniem. Tym razem jednak jest to chyba najbardziej „spektakularny” koniec historii, po którym dochodzę do wniosku, że Remigiusz Mróz uwielbia utrudniać życie bohaterom, jak i znęcać się nad nimi. „Kiedy życie rzuca Ci kłody pod nogi, zacznij budować z nich schody. Zajdziesz wysoko.” Akcja powieści jest spójna i dynamiczna – w zasadzie nie wiemy czego się spodziewać po bohaterach, antybohaterach. Autor tak kieruje czytelnikiem, by móc go wielokrotnie zaskoczyć i nie pozwolić mu odłożyć książki przed końcem. Dla Chyłki i Zordona mogę „zarywać nocki” – wystarczy herbata, koc i znakomita lektura, a czytelnik może się w spokoju zrelaksować i oderwać od rzeczywistości. Tak, „Inwigilacja” jest dla mnie jedną z lepszych części o Joannie Chyłce i Kordianie Oryńskim. Z pewnością mogę ją polecić każdemu, kto gustuje w książkach z dużą dozą ironii, nietypowym poczuciem humoru oraz dynamiczną akcją. „Mam prostą zasadę. Jeśli jest coś, co zamiast oglądania mogę przeczytać, wybieram drugą opcję. Zawsze.”
www.marionetkaliteracka.com
Książki Remigiusza Mroza są jak bumerang. Odkładasz książkę z myślą, że już po żadną więcej nie sięgniesz, bo kolejny raz autor daje Ci zbyt dużą dawkę emocji i wprowadza Cię w szał po raz kolejny, aż tu BUM i następny tom z cyklu znajduje się w księgarniach. Dobrze wiesz, że Twoja psychika jest za słaba, a ciekawość zbyt duża i wyciągasz ręce po kontynuację…...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Po powieści autorstwa Margit Sandemo mogę sięgać w ciemno i wiem, że się nie zawiodę. Nic dziwnego, że gdy tylko zobaczyłam tę książkę podczas wizyty w Norwegii, nie mogłam jej nie kupić; zwłaszcza egzemplarza w rodzimym języku autorki, choć powszechnie wiadomo, że będąc Norweżką, pisała ona po szwedzku. Jest to zarazem pierwsza recenzja książki obcojęzycznej na blogu, jak i pierwsza powieść, którą przeczytałam w języku norweskim. Co z tego wynikło?
Mamy rok 1644. W Europie panuje wojna trzydziestoletnia. Główną bohaterką jest Kira. Młoda dziewczyna. Sierota. Towarzyszy ona wojsku, pomagając żołnierzom na polu walki. W takich okolicznościach poznaje jednego ze szwedzkich żołnierzy, którym jest Johannes Fell. W zamian za ocalenie życia mężczyzna proponuje dziewczynie, że pomoże jej odnaleźć krewnych. Od tej pory tych dwoje wyrusza w podróż, ku nieznanemu. „Der ble hun borte i skyggene, oppslukt av en endeløs verden som var utpint av krig.”* Tłem dla większości powieści autorstwa norweskiej pisarki są często konflikty zbrojne, co można zauważyć również tutaj ze względu na panującą wówczas w historii wojnę trzydziestoletnią, a konkretnie mowa tu o okresie francusko-szwedzkim, który przypada na lata 1635 – 1648. Wątek ten rozgrywa się na wielu płaszczyznach i jest obecny w każdym aspekcie przedstawionego nam świata. To samo dotyczy, chociażby „Sagi o Ludziach Lodu”, której akcja wielu tomów toczy się się wokół wojen oraz historycznych wydarzeń ważnych dla obszarów krajów skandynawskich. Tutaj duża część z tego, co zawarte na kartach tej powieści, dzieje się wokół Skanii, która w czasach wojny trzydziestoletniej nie należała do Szwecji, jak powszechnie wiadomo, lecz była częścią Danii. „Valmuenes røde silkefarge virket oppmuntrende på Kirsten Maria. Blomstene ble hennes venner og selskap. For himmelen var høy og markene store, og få eller ingen mennesker møtte hun på sin ensomme vei.”** Naszymi głównymi bohaterami są Kira oraz Johannes. Z tego, co zdążyłam zauważyć, pisarka często w swojej twórczości kreuje bohaterów niedoskonałych wobec powszechnie uznanych kanonów piękna. Kira jest dziewczyną silną, czasami miałam wrażenie, że nawet przyrównywaną bardziej do mężczyzny niż do kobiety ze względu na swoją mocną posturę. Z kolei Johannes ukazany jest tu jako silny oraz opiekuńczy mężczyzna, któremu czasem również noga się powinie. Doceniam to, że w książkach Margit Sandemo nie idealizuje ona świata ani bohaterów. Dodatkowo, mamy tu lekki wątek kryminalny, jak i ukazane skomplikowane relacje rodzinne. Fabuła w znacznej mierze kręci się wokół pewnego tajemniczego klucza, będącego głównym elementem prowadzącym do poznania rodzinnych sekretów. Powiem szczerze, że z początku nie było mi łatwo przebrnąć przez tekst napisany w obcym języku, dlatego, choć „Ensom i verden” zaczęłam czytać niedługo po zakupie w 2018 roku, to muszę przyznać, że całość musiała przeleżeć prawie dwa lata na półce, do czasu aż poznam język trochę lepiej i będę czuć się na siłach, żeby ją dokończyć. Dlatego też uważam, że dobrze zrobiłam odstawiając ją na bok. To, co mogę na tę chwilę powiedzieć, to że całość naprawdę mi się podobała. Choć czytałam ją w norweskiej wersji językowej i szło mi czasami opornie, to były momenty, w których z radością i wyczekiwaniem przewracałam kolejne strony. „Ensom i verden” w polskim przekładzie nosi tytuł „Odnalezione szczęście” i z chęcią sięgnę po nią jeszcze raz, po pierwsze by zweryfikować swoją wiedzę na jej temat, by przeżyć to jeszcze raz, a nie tylko w poszukiwaniu polskiego przekładu tłumaczeń do tej recenzji. Komu ją polecam? Przede wszystkim fanom Margit Sandemo. Książka ta utrzymana jest w podobnym klimacie do „Sagi o Ludziach Lodu” i wciąga na tyle mocno, że nie sposób przejść obok niej obojętnie.
Moja ocena: 8/10*
Tłumaczenia cytatów zawarte w recenzji pochodzą z polskiego wydania książki: „Odnalezione szczęście” Margit Sandemo wydawnictwa Pol-Nordica w przekładzie Grzegorza Skommera.
* ” Zniknęła w ciemności, wchłonięta przez bezkresną, wycieńczoną wojną krainę.”
** „Tylko maki dotrzymywały dziewczynce towarzystwa, a ich jedwabista barwa była jej jedyną pociechą i radością. Mała wędrowała namolnie pod wysokim niebem przez bezkresne pola, z rzadka tylko natykając się na ludzi. Żal drąży jej duszę, czuła się straszliwie samotna.”
Po powieści autorstwa Margit Sandemo mogę sięgać w ciemno i wiem, że się nie zawiodę. Nic dziwnego, że gdy tylko zobaczyłam tę książkę podczas wizyty w Norwegii, nie mogłam jej nie kupić; zwłaszcza egzemplarza w rodzimym języku autorki, choć powszechnie wiadomo, że będąc Norweżką, pisała ona po szwedzku. Jest to zarazem pierwsza recenzja książki obcojęzycznej na blogu, jak...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to