-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2020-04-28
2020-01-09
Są takie pozycje na rynku książki, na które czeka się z niecierpliwością. I choć ja stronię od książek pisanych przez Youtuberów, tym razem musiałam zrobić wyjątek. Zresztą sami się przekonajcie dlaczego…
Łukasz Dąbrowski, Konrad Niedziułka oraz Jakub Stankowski to grupa przyjaciół, których połączyła wspólna pasja. Pasja do eksplorowania miejsc często niedostępnych dla przeciętnego człowieka, jak i historia. Prowadzą oni kanał na platformie Youtube od 2014 roku, na którym znajdziecie wiele filmów stricte w temacie Urbex Exploration (eksploracja miejska). Na Urbex History trafiłam przypadkiem, kiedy to szukałam w internecie filmów w tematyce nawiedzonych miejsc. Od razu rzucił mi się w oczy link do produkcji o tajemniczym lesie Hoia Baciu w Rumunii i to, co sprawiło, że zostałam na dłużej to fakt, iż nie było tu szukania taniej sensacji. „Wielu z nas popełnia ten sam błąd: zamyka świat w czterech ścianach, porównując ze sobą każde zdarzenie i dopasowując do niego własne przeżycia. Otóż świat na szczęście jest bardziej skomplikowany i czarne nie zawsze jest czarne.” Książkę kupiłam w zeszłym roku na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie, traktując ją jako zakup priorytetowy. I choć zaczęłam czytać ją od razu po tym, jak dostała się w moje ręce, to przez natłok zadań na studia oraz blokadę czytelniczą nie dałam rady jej wtedy doczytać. Myślę, że gdybym w tamtym czasie spróbowała na siłę ją przeczytać, tylko bym się wymęczyła. Jednak gdy przyszło mi ją dokończyć teraz, powiem Wam, że zajęło mi to jeden dzień. Tak dobra ona była. „Wyobraźcie sobie jedną z głównych ulic Waszego miasta, na której nie ma żywej duszy. Jesteście tylko Wy i Wasze przemyślenia. Tak właśnie czuje się człowiek, spacerując po Prypeci.” Całość czyta się lekko, a wiele wtrąceń w postaci komentarzy z pewnością poprawi Wam humor i to nie raz. Książka pisana jest z punktu widzenia każdego członka Urbex History, a jej język nie jest stylizowany na typowo literacki. Zagłębiając się w lekturze ma się wrażenie, jakby czytelnik słuchał relacji z wyprawy opowiadanej przez swojego kumpla (tak, słuchał — zwłaszcza jeśli znacie filmy na ich kanale i wiecie, kto ma jaki głos). Możecie potraktować tę książkę jak rozmowę z przyjacielem na temat wyprawy życia. „Czarnobyl, ach ten Czarnobyl. To była jedna z tych wypraw, które zapamiętam do końca życia.” Powiem szczerze, że ciężko jest wybrać jeden rozdział, który szczególnie zapadłby w pamięć, ponieważ każdy z nich opowiada historię równie ciekawą co poprzedni. Z pewnością jednym z moich ulubionych jest ten o wyprawie do Kazachstanu oraz Instytucie Anatomii. To, co podoba mi się w książce najbardziej, to fakt, iż nie jest napisana na siłę. Chłopaki nie owijają w bawełnę i nie próbują robić sensacji na siłę, za co ich bardzo cenię. Myślę, że książka ta jest doskonałym dodatkiem do kanału, który tworzą i mam nadzieję, że niedługo na rynku zobaczę kolejną pozycję od chłopaków z Urbex History. Prawdę mówiąc, czuję lekki niedosyt, zwłaszcza jeśli mówimy tu o historiach o nawiedzonych miejscach, ale to już tylko moje małe widzimisię. Z tej pozycji można wynieść naprawdę wiele przydatnej wiedzy, można pośmiać się od czasu do czasu oraz „załapać bakcyla” do odkrywania nowych rzeczy, jak to mnie złapało i do tej pory puścić nie chce. „Urbex History. Wchodzimy tam, gdzie nie wolno” to rzecz warta przeczytania, lecz polecam ją głównie czytelnikom zainteresowanym tematyką Urban Exploration.
Są takie pozycje na rynku książki, na które czeka się z niecierpliwością. I choć ja stronię od książek pisanych przez Youtuberów, tym razem musiałam zrobić wyjątek. Zresztą sami się przekonajcie dlaczego…
Łukasz Dąbrowski, Konrad Niedziułka oraz Jakub Stankowski to grupa przyjaciół, których połączyła wspólna pasja. Pasja do eksplorowania miejsc często niedostępnych dla...
2018-11-05
O tym, iż Norwegia jest jednym z najlepszych krajów do życia, powie zapewne wielu z nas. I choć coroczne wskaźniki najbardziej rozwiniętych państw świata (Human Development Index) zdecydowanie na to wskazują, nie da się nie zauważyć, iż państwo niemalże idealne, posiada wiele wad oraz luk, chociażby w prawie działania instytucji takiej jak Barnevernet, o której traktuje ta książka.
Barnevernet (nor. et barn – dziecko, et vern – ochrona) to instytucja publiczna działająca na terenie całej Norwegii, której głównym założeniem oraz celem jest opieka nad dobrem dziecka. Cieszy się ona niechlubną opinią głównie wśród imigrantów z Europy Wschodniej, którzy ostrzegają się przed nią wzajemnie na forach internetowych: że zabiera dzieci, rozdziela rodziny, posądza rodziców o niestabilność psychiczną lub nawet podburza dzieci do zeznawania przeciwko bliskim. „Ktoś mieszka w Norwegii i może to potwierdzić? Jak nie lubię sąsiadki, to dzwonię, że uderzyła dziecko, wpada >>gestapo<<, odbiera jej dziecko, nie pytając nawet, co i jak?” Jak każda instytucja, Barnevernet ma swoje wady, jak i zalety. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy każda ze stron patrzy na dobro dziecka wyłącznie ze swojego punktu widzenia. Jak wiadomo, Norwegia postrzegana jest przez wielu jako „raj na ziemi”. Tylko gdzie są granice tego raju? Czy naród, który znajduje się w czołówce najszczęśliwszych państw świata, naprawdę funkcjonuje doskonale i ludzie nie mają na co narzekać? Maciej Czarnecki w swoim reportażu ukazuje różne spojrzenia na instytucję Barnevernet, jak i na samą Norwegię oraz Norwegów. Z jednej strony mamy zrozpaczonych rodziców, którym odebrano dzieci z (dla wielu z nich) błahych powodów, z drugiej strony mamy urząd, który zapobiegawczo reaguje w każdej sytuacji, gdy tylko istnieje ryzyko, iż może dziać się coś niedobrego. Niestety, choć obie strony często dążą do tego, by dziecko, jak i cała rodzina żyli w zdrowym, spokojnym otoczeniu, a najmłodsi wychowankowie wyrośli na odpowiedzialnych i samodzielnych członków społeczeństwa, pozostają kwestie barier, zarówno językowych, jak i kulturowych. „Oni są od pokoleń chowani na zimno. Tu nie ma tak, że dziadkowie mieszkają razem z rodzicami. Wszyscy są osobno. Może dlatego nie potrafią zrozumieć, jak boli zabranie dziecka? Dla nich to decyzja urzędowa.” Autor opisuje poszczególne bariery, podając nam je praktycznie na tacy: poczynając od niedoświadczonych urzędników zaraz po studiach – „Większość z ponad pięciu tysięcy stu zatrudnionych w gminnych urzędach ma za sobą trzyletnie studia z pracy społecznej lub ochrony dziecka. Niektórzy wykładowcy twierdzą, że należałoby wydłużyć naukę do pięciu lat.” – przez brak znajomości języka oraz niewykwalifikowanych tłumaczy. I na tym polega problem. Przypuszczalnie, czy chcielibyśmy, żeby ktoś bez doświadczenia nas osądzał? Decydował o przyszłości rodziny i jej dobru? Myślę, że nie. Dlatego, żeby pokonać dzielące nas bariery, wiedząc, iż życie będziemy układać sobie w innym państwie, powinniśmy doprowadzić do maksymalnego ich skrócenia, np. ucząc się języka. Nie zapominajmy również o tym, że kultura krajów skandynawskich, jak i kultura oraz sposób wychowywania dzieci, chociażby w Polsce jest zupełnie inny. Można sądzić, iż my jako naród podchodzimy do kwestii wychowania bardziej na luzie. „Norweskie państwo opiekuńcze zapewnia obywatelom i rodzinom szeroką pomoc: długie urlopy wychowawcze, hojne zasiłki, doradztwo, ale też szybko wkracza, gdy coś jest nie tak. Państwo polskie daje mniej, ale i wymaga niewiele.” Podczas gdy my skarcimy dziecko, krzycząc na nie za złe zachowanie, Norweg odbierze to jako sygnał, iż w domu może dziać się coś niedobrego. Dlatego też, choć dla wielu jest to sprzeczne z ich poglądami – powinniśmy dostosować się do zasad panujących w danym kraju. Reportaż ten traktuje o państwie, można by wręcz powiedzieć absurdalnym, gdzie norweski ideał nieraz staje się karykaturą. „W 2011 od Bergen po Kirkenes zabrakło masła, bo rząd wprowadził gigantyczne cło na ten produkt z zagranicy, a rodzimy monopolista nie nadążał z produkcją. Tego samego roku członkowie norweskich służb specjalnych, teoretycznie świetnie przeszkoleni, niemal potopili się na pontonie, próbując ratować ofiary Andersa Breivika na wyspie Utøya.” To samo tyczy się Barnevernet – poprzez odebranie zbuntowanej córki matce, przenoszenia jej do kilku rodzin zastępczych, z których żadna nie dawała sobie rady, wpadnięcie dziewczyny w złe towarzystwo, po zakaz zbliżania się córki do matki i w końcu umieszczenia dziecka w szpitalu psychiatrycznym. Przez bunt? Kto z nas się nigdy nie buntował? Owszem, Barnevernet z pewnością robi wiele dobrego. W reportażu spotkać możemy się z wypowiedziami osób, które ze współpracy z tą instytucją wyniosły wiele dobrego. Uważam jednak, że zresztą jak każdy system, nie jest on idealny. Zbytnia ostrożność i przesada nie zawsze idą w parze z dobrem dziecka, rodziny, jak i społeczeństwa.
Moja ocena: 9/10*
O tym, iż Norwegia jest jednym z najlepszych krajów do życia, powie zapewne wielu z nas. I choć coroczne wskaźniki najbardziej rozwiniętych państw świata (Human Development Index) zdecydowanie na to wskazują, nie da się nie zauważyć, iż państwo niemalże idealne, posiada wiele wad oraz luk, chociażby w prawie działania instytucji takiej jak Barnevernet, o której traktuje ta...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-02-22
Lęk paraliżuje nas od środka. Jest pewnego rodzaju środkiem na uśpienie naszej czujności i postrzegania rzeczywistości. Co się jednak stanie gdy ktoś pozna nasze najgorsze koszmary i postanowi je wykorzystać?
Spróbuj wyobrazić sobie swój najgorszy lęk. Jakiś bliżej nieokreślony punkt musiał być zapalnikiem wywołującym pożar w naszej osobowości – musiał być powodem, od którego wszystko się zaczęło. „Niezależnie od tego, jak człowiek jest silny duchem, wytrzymuje tylko tyle i ani odrobiny więcej. Psychika ludzka może znieść pewna ilość cierpienia, potem człowiek zamyka się w sobie.” Główny bohater Robert Hunter, komisarz wydziału zabójstw policji w Los Angeles, stara się rozwiązać zagadkę tajemniczego morderstwa. Otóż w jednym z kościołów zostaje znalezione ciało księdza. Wszystko wskazuje na to, iż był to mord rytualny, ale czy na pewno? Sprawca ułożył ciało wyprostowane z rękami spoczywającymi na piersi, ułożonymi jak do modlitwy. Głowa księdza zastąpiona została głową psa, a na klatce piersiowej widnieje napisana krwią cyfra 3. Niedługo potem ciał ofiar przybywa, a Robert odkrywa, iż każde z nich umarło w sposób, który ich najbardziej przerażał. „Miejsca zbrodni, jeżeli wie się, jak je czytać, są niczym świadkowie ujawniający sekrety ofiary oraz sprawcy, a także szczegóły tego, co się stało.” Autor w tej książce odrobinę namieszał mi w głowie. Z jednej strony mamy naprawdę dobrze wykreowanych bohaterów, którzy nie zlewają się w całość, a każdy z nich prezentuje sobą zupełnie inny wzorzec zachowań. Z drugiej strony mamy mocną powieść, wyjątkowo brutalną, lecz odrobinę przerysowaną, a zwracam również uwagę na to, iż jest to jedynie fikcja literacka i autor ma prawo napisać cokolwiek mu się zamarzy. „Seryjni zabójcy rzadko zmieniają modus operandi. A jeżeli tak się dzieje, jest to tylko niewielkie odchylenie, zazwyczaj progresja w kierunku czegoś bardziej okrutnego.” Fabuła opowieści jest bardzo ciekawa i rozbudowana. Myślę jednak, że autor trochę za bardzo zaufał swojej wyobraźni i przekombinował. Akty morderstw są szeroko ujęte w powieści głównie ze względu na napędzający całą operację umysł zabójcy, lecz również ze względu na wyjątkową brutalność opisywanych czynności i wyglądu zwłok. Całość utworu na pewno zachwyci niejednego czytelnika, lecz jednocześnie nie polecam tej książki osobom o słabych nerwach lub bardzo wrażliwych na cierpienie innych. „W twarzy człowieka możesz zmienić wszystko, ale oczy pozostają niezmienione.” Cieszę się, że rozdziały w książce są krótkie, co sprawiło, że przyjemnie czytało mi się tą opowieść. Reasumując, pomimo tego, iż powieść jest nieco przekombinowana, autor wstrzelił się w moje gusta czytelnicze i na pewno zostanie ze mną na dłużej. Warto czasem przeczytać coś co zawiera więcej niż byśmy chcieli, nawet jeśli spowoduje, że zaczniesz się bardziej zastanawiać nad swoimi najgorszymi lękami.
Lęk paraliżuje nas od środka. Jest pewnego rodzaju środkiem na uśpienie naszej czujności i postrzegania rzeczywistości. Co się jednak stanie gdy ktoś pozna nasze najgorsze koszmary i postanowi je wykorzystać?
Spróbuj wyobrazić sobie swój najgorszy lęk. Jakiś bliżej nieokreślony punkt musiał być zapalnikiem wywołującym pożar w naszej osobowości – musiał być powodem, od...
2017-12-21
Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że będę się śmiała do rozpuku, czytając powieść kryminalną, zapewne zrobiłabym przed nim powątpiewającą minę mówiącą jedynie: „Serio? To kryminał, a nie komedia, więc daruj sobie, bo i tak Ci nie uwierzę”. Dziś wiem, że zrobiłabym błąd, bo po raz pierwszy wolałam czytać w domu tę książkę, niż podróżując z nią w drodze na uczelnię.
„Lustereczko, powiedz przecie” to drugi tom serii kryminalnej z Różą Krull w roli głównej. Na zakup książki skusiłam się, będąc w tym roku na Targach Książki w Krakowie i jest to moja pierwsza powieść Alka Rogozińskiego, jaką do tej pory przeczytałam. Dlatego też moja opinia dotyczyć będzie wyłącznie tej powieści, bez znajomości pierwszego tomu. „Maria teatralnym gestem złapała się za głowę, na której dzisiaj miała tyle loków, że nawet świętej pamięci Violetta Villas sprawiałaby przy niej wrażenie lekko łysawej.” Powieść ta opowiada o znanej autorce powieści kryminalnych, która jest świadkiem samobójstwa jednego z uczestników konkursu Mistera Polonia. Jak się okazuje, człowiek ten nie miał powodów, by zdecydować się na tak desperacki czyn. Róża oraz jej przyjaciele, Pepe oraz Betty, starają się rozwikłać zagadkę śmierci jednego człowieka, żyjącego w świecie mężczyzn, którym makijaż, moda i przesadzone uwielbienie siebie przesłaniają prawie cały świat. „Naprawdę uważasz, że byłbym zachwycony, patrząc, jak wpadasz do średniowiecznego wychodka, a potem wyłazisz z niego z gracją zdechłej krowy, sapiąc przy tym jak nimfomanka na widok Greya? To pomyśl raz jeszcze!” O Róży mogę powiedzieć jedynie, iż jest to jedna z najbardziej irytujących mnie bohaterek książkowych. Dlaczego? Według mnie jest ona bardzo infantylną i niedomyślną postacią. Gdy miała jakąś prostą i logiczną wskazówkę podaną na tacy, nie potrafiła wyciągnąć z tego wniosków. Czytając tę powieść, odniosłam wrażenie, iż Róża jest poniekąd ucieleśnieniem typowej nastolatki, którą trzeba się opiekować, gdyż sama sprowadza na siebie same kłopoty. Niestety, ja nie lubię takich bohaterów książkowych, ani takich osób w prawdziwym życiu. Inaczej muszę się odnieść do postaci Pepe, gdyż pochłaniając kolejne strony „Lustereczka” zauważyłam, jakoby jego postać była głównym głosem rozsądku. To mężczyzna stonowany, rozsądny i dojrzały. Uważam, że jego kreacja stety, bądź niestety przewyższa kreację głównej bohaterki. „Jej włosy z jednej strony wyglądały tak, jakby polizała je krowa, a z drugiej tworzyły coś w rodzaju połączenia snopka siana z mopem. W całości zaś nadawały jej wygląd osoby chorej psychicznie, tuż po leczniczych elektrowstrząsach.” W powieści odnajdziemy mnóstwo nawiązań do szeroko pojętej kultury popularnej, co bardzo przypadło mi do gustu, gdyż powieści kryminalne zazwyczaj w dużym stopniu opierają się na samym śledztwie, a rzadziej ukazują również życie codzienne bohaterów. Gdy pewna postać ogląda telewizję, wiemy, jaki jest to program i dodatkowo znajdziemy tutaj jeszcze jakąś śmieszną anegdotę na ten temat. Za to, duży plus dla autora. Dodatkowo w książce znajdziemy nawiązania do innych polskich autorów kryminalistów, takich jak, np. Remigiusz Mróz, a sam Alek Rogoziński udowodnił w „Lustereczku”, że ma duży dystans do siebie i jest człowiekiem bardzo pozytywnym. ” – Kochanie, Florence Foster Jenkins też była pewna, że umie śpiewać, a Rogoziński uważa, że pisze zabawne książki (…)” Fabuła jest dobrze skonstruowana, a bohaterowie różnorodni, przez co ciężko odkryć, jaki będzie koniec powieści, a myślę, że o to właśnie chodzi w kryminałach. „Lustereczko, powiedz przecie” jest jedną z nielicznych powieści, które naprawdę mogą poprawić człowiekowi humor. I choć jest on czasami lekko infantylny, jak i ironiczny, nie da się ukryć, iż przy tej książce naprawdę dobrze się bawiłam. Jest to drugi tom, lecz nie odczułam jakoś szczególnie braku przeczytanego pierwszego tomu serii. Historia ta jest tak skonstruowana, że spokojnie można zacząć od drugiego tomu i czytelnik nie pogubi się w fabule. Jedyną rzeczą, która trzymała moją irytację na granicy, to postać Róży, lecz autor rekompensuje to świetną fabułą i humorem, którego próżno szukać u innych pisarzy kryminałów. Mam nadzieję, że w następnych tomach (o ile zostaną napisane i wydane) bohaterka nieco dojrzeje, a i może rozwinie się tutaj pewien wątek miłosny (mam takie przypuszczenia, że coś się tutaj kroi, lecz nie jestem do końca przekonana), a sama książka będzie dłuższa, ponieważ duża czcionka i nieco ponad trzysta słów, to dla mnie trochę za mało.
Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że będę się śmiała do rozpuku, czytając powieść kryminalną, zapewne zrobiłabym przed nim powątpiewającą minę mówiącą jedynie: „Serio? To kryminał, a nie komedia, więc daruj sobie, bo i tak Ci nie uwierzę”. Dziś wiem, że zrobiłabym błąd, bo po raz pierwszy wolałam czytać w domu tę książkę, niż podróżując z nią w drodze na uczelnię....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-18
Nigdy w życiu nie sądziłabym, że jakakolwiek powieść polskiego autora mnie zainteresuje. Postrzeganie polskiej literatury jako ciekawej, w moich oczach zanikło przez nudne i nieciekawe lektury omawiane w szkole. Założę się, że gdyby „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza, jak i inne powieści zaliczające się do kanonu tych ponadczasowych nie byłyby przymuszane do ich omawiania – z chęcią sięgnęłoby po nie więcej osób. Ja jednak zdecydowałam przełamać swoje postanowienia i sięgnęłam po powieść Remigiusza Mroza „Ekspozycja”.
W powieści mamy do czynienia z niecieszącym się dobrą sławą komisarzem Wiktorem Forstem. Jest on postacią rzekłabym niezbyt przyjazną, choć momentami ukazującą postawę inną niż zawodową. Człowiek ten w obliczu nagłych, niewyjaśnionych zdarzeń, zmuszony jest robić rzeczy z zupełnie odwrotnej strony jego kariery. Ktoś tak dociekliwy, nieobliczalny i kąśliwy jak Wiktor wydaje się być idealnym kandydatem zarówno na stróża prawa jak i na kryminalistę. „Jego ojciec mawiał, że migrena jest jak piła łańcuchowa, która rżnie człowiekowi mózg tuż za oczami.” Śmiem twierdzić, że główny bohater tak traktuje swoje własne objawy, które często wpływają na skutki jego, bądź co bądź dorosłych decyzji. Wiktor Forst współpracuje wraz z dziennikarką, Olgą Szrebską. Kobietą silną, władającą kąśliwym językiem zarówno jak komisarz, ukazującą na każdym kroku dziennikarską postawę i odwagę, która niestety nie zawsze posiada korzystne skutki swoich decyzji. „W trakcie swojej pracy dziennikarskiej przekonała się, że najmocniejsze motywacje mieli ludzie kierujący się albo żądzą pieniędzy, albo potrzebą akceptacji Boga. Jedno i drugie było potężnym orężem zarówno dla szlachetnych, jak i niecnych zachowań.” Wiktor wraz z Olgą, starają się na własną rękę rozwikłać zagadkę tajemniczego morderstwa popełnionego na Giewoncie. To właśnie tam odkryte zostają powieszone na krzyżu nagie zwłoki. Trop prowadzi do licznych zagadek z przeszłości, ukazując tym samym mroczne tajemnice, które jak się okazuje nie dotyczą tylko morderstwa popełnionego w Polsce, ale i dotyczą zarówno innych państw na świecie. Akcja powieści biegnie w zastraszającym tempie. Ze strony na stronę, z rozdziału na rozdział coraz bardziej wplątujemy się w szereg niewyjaśnionych zdarzeń, które staramy się rozwiązać wraz z komisarzem, jak i z dziennikarką. Książkę czyta się szybko, aż trudno się zorientować ile czasu nad nią spędziliśmy. Utwór należy do tych, przy których nie raz z naszych ust padną słowa typu: Cholera… A my wciąż będziemy zastanawiać się, jak to jest, że Ty wciąż jesteś cały komisarzu? Autor bardzo dobrze rozplanował wszystkie wydarzenia ukazane na łamach powieści. Wciąż staramy się uzyskać odpowiedź na pytania: Kto zabił? Jaki był tego wszystkiego cel? Kiedy się zaczęło i jak długo to potrwa? Pomimo tego, iż główny bohater ma trudny charakter i nie każdemu może on przypaść do gustu, ja z chęcią będę mu towarzyszyć, aż do końca. Powieść jest bardzo dynamiczna i zaskakująca, przez co chce się wciąż uczestniczyć w dalszych przygodach Wiktora Forsta. Ja mogę jedynie podziękować autorowi za tak wspaniałą powieść kryminalną.
Nigdy w życiu nie sądziłabym, że jakakolwiek powieść polskiego autora mnie zainteresuje. Postrzeganie polskiej literatury jako ciekawej, w moich oczach zanikło przez nudne i nieciekawe lektury omawiane w szkole. Założę się, że gdyby „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza, jak i inne powieści zaliczające się do kanonu tych ponadczasowych nie byłyby przymuszane do ich omawiania – z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10-21
Wyobraźmy sobie, co musi czuć osoba, która przez zwykłego zwyrodnialca i psychopatę zmuszona zostaje do wykonywania nietypowych czynów, ukrywania się. Co musi jednak czuć gdy dołożymy do tego rządzę zemsty i wrogość skierowaną w stronę mordercy? W jednej chwili rodzi się z tego połączenia niewyobrażalne uczucie złości, brak panowania nad emocjami oraz przeobrażenie człowieka, na którego wydarzenia z niedalekiej przeszłości mają ogromny wpływ. To właśnie kształtuje głównego bohatera, co możemy zaobserwować, czytając „Przewieszenie” Remigiusza Mroza.
Komisarz Wiktor Forst. Osobliwy człowiek, przez innych ludzi uważany za wariata. Nie raz zachowujący się jak dupek, lecz zdeterminowany by ostatecznie rozprawić się z Bestią z Giewontu. Wszak to ona właśnie zalazła za skórę komisarzowi najbardziej. Czytając część pierwszą trylogii z komisarzem Wiktorem Forstem pdt. „Ekspozycja”, miałam wrażenie, że to co przeszedł główny bohater to szczyt jego możliwości. Uwikłany w pułapkę i zamieszany w różne sprawy, które źle odbiły się na jego zdrowiu fizycznym oraz psychicznym o mało nie doprowadziły go do jego ostatecznej zagłady. Czytając „Przewieszenie” myślę, że jest to bardziej wytrwały człowiek niż wielu innych razem wziętych w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Tropiąc Bestię z Giewontu, nieustannie śledząc każdy krok mordercy w górach, widzimy jak zawzięty, sprytny oraz inteligentny jest główny bohater powieści. Wszak mam wrażenie, że to on najbardziej rozumie i stara się pojmować sposób działania psychopaty. Na pierwszy rzut oka widać, że Wiktor zna góry jak nikt inny i czuje się w ich towarzystwie najlepiej. „I nie chodziło bynajmniej o wypadki – sam fakt bycia w górach odrywał go całkowicie od świata. Wchodząc na szlak, zostawiał cały bagaż życiowy na dole. A im wyżej się znajdował, tym mniejsze stawały się wszystkie jego problemy.” Przede wszystkim to co zauroczyło mnie w książce, to fakt, że wszędzie otaczają nas góry i aura narastającego niepokoju, których nieco zabrakło mi w pierwszej części. Intrygujący jest również fakt, iż Remigiusz Mróz dodał wątki z punktu widzenia psychopaty, który sam uważa inaczej. „Nie jestem psychopatą.” Bardzo spodobał mi się ten pomysł i uważam, że autor idealnie wcielił się w rolę szaleńca, którego stać dosłownie na wszystko. Akcja rozgrywa się w zawrotnym tempie, przez co lepiej nam czytać książkę. Uważam również, że postacie są bardzo dobrze wykreowane i z każdą z nich po trosze się utożsamiam. Nie ma wątpliwości, że Remigiusz Mróz to autor naprawdę godny uwagi, a jego książki mogą zachęcić do czytania polskiej literatury niejednego uprzedzonego człowieka.
Wyobraźmy sobie, co musi czuć osoba, która przez zwykłego zwyrodnialca i psychopatę zmuszona zostaje do wykonywania nietypowych czynów, ukrywania się. Co musi jednak czuć gdy dołożymy do tego rządzę zemsty i wrogość skierowaną w stronę mordercy? W jednej chwili rodzi się z tego połączenia niewyobrażalne uczucie złości, brak panowania nad emocjami oraz przeobrażenie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-28
Zbierałam się do przeczytania tej powieści już od pewnego czasu. Za każdym razem nie mogłam się zmusić, gdyż w czasach w których żyjemy, internet zdecydowanie pochłania cały nasz wolny czas. Nawet dla osób, które uwielbiają spędzać parę chwil przy naprawdę dobrej książce jest to nie lada wyzwaniem. W końcu, gdy już znalazłam parę chwil, sięgnęłam po „Behawiorystę” Remigiusza Mroza.
Znajdujemy się w Opolu, rodzinnym mieście autora. To właśnie tutaj, w jednym z opolskich przedszkoli rozpętało się piekło. Zamachowiec zajmuje instytucję, grożąc że zabije dzieci jak i wychowawców. Wszystko komplikuje się, gdyż mężczyzna nie przedstawia żadnych żądań, a transmisja na żywo z przedszkola pojawia się w internecie. Na pomoc wezwany zostaje Gerard Edling. Jest on byłym prokuratorem oraz specjalistą w zakresie kinezyki, czyli działu nauki zajmującego się badaniem komunikacji niewerbalnej. Znany jest policji i służbom specjalnym, jako osoba która potrafi rozwiązać każdą sprawę. „Do sądu przychodzi się po wyrok, a nie po sprawiedliwość.” Niestety wszystko komplikuje fakt, iż został on dyscyplinarnie wydalony ze służby. Jego pomoc może okazać się jednak kluczem do rozwiązania zagadki, a bystry umysł i dociekliwość prowadzą go na kręte ścieżki ku walce z zamachowcem. „Oto twoje nuty. Wybierz dobrze, bo od twojego ruchu zależy melodia ich życia.” W powieści Remigiusz Mróz porusza bardzo ciekawy temat, dający wiele do myślenia. Jest to dylemat wagonika. Wyobraź sobie jak wagonik kolejki wyrwał się spod kontroli i pędzi w dół po torach, gdzie na jego drodze znajduje się pięciu ludzi przywiązanych do torów przez szalonego filozofa. Jednak możesz przestawić zwrotnicę i w ten sposób skierować wagonik na drugi tor, do którego przywiązany jest jeden człowiek. Co powinieneś zrobić? Odpowiedź nie zawsze jest tak prosta jak byśmy uważali, a czego byśmy nie zrobili, niewątpliwie doprowadzi to do tragedii. Szczerze mówiąc, zawsze miałam wrażenie, iż odporna jestem na brutalne opisy znajdujące się w książkach czy krwawe sceny w filmach. Chyba muszę zmienić zdanie, bo gdy moje oczy ujrzały niektóre treści poczynań zamachowca, aż odechciało mi się jeść. Naprawdę odradzam, by tę lekturę czytały osoby o słabych nerwach i choć może wam się wydawać, iż nic już was więcej nie zaskoczy – mylicie się. „Behawiorysta” to powieść, która bardzo działa na podświadomość i zadaje tym samym pytania, na które nie zawsze potrafimy uzyskać odpowiedź. Jest ona zła, brutalna, intrygująca z lekko irytującym bohaterem, a koniec historii wzbudził we mnie mnóstwo sprzecznych emocji. Zakończenie jest naprawdę genialne, choć naprawdę oburzyłam się czytając ostatnie rozdziały. Wiem jednak, że Edling jest postacią, która poradzi sobie z nagłą stratą tego, czego w gruncie rzeczy nie posiadał. Całość przyprawia o dreszcze i choć książka jest jedną z najbardziej krwawych i wpływających mocno na podświadomość historii – jest również i moją ulubioną. Po raz kolejny nie zawiodłam się na twórczości Remigiusza Mroza, a „Behawiorystę” uważam za najlepszą książkę, jaką do tej pory przeczytałam. Remigiuszu Mrozie chapeau bas.
Zbierałam się do przeczytania tej powieści już od pewnego czasu. Za każdym razem nie mogłam się zmusić, gdyż w czasach w których żyjemy, internet zdecydowanie pochłania cały nasz wolny czas. Nawet dla osób, które uwielbiają spędzać parę chwil przy naprawdę dobrej książce jest to nie lada wyzwaniem. W końcu, gdy już znalazłam parę chwil, sięgnęłam po „Behawiorystę”...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-29
Na ogół większość z nas ma awersję do niektórych gatunków książek. Może być ich kilka lub jeden konkretny. Nie zmienia to jednak faktu, iż nie wszystko w życiu może nam się podobać, a książki są tego idealnym dowodem. Jedni zaczytują się w romansach, inni będą świętować co roku wiosenne, kryminalne Påskekrim. Tak więc, dlaczego zdecydowałam się przeczytać powieść historyczną Remigiusza Mroza pod tytułem „Świt, który nie nadejdzie?”
Ernest Wilmański, były pięściarz, w poszukiwaniu nowego życia przyjeżdża do Warszawy. Chce on zakończyć poprzedni etap i rozpocząć wszystko na nowo. „Warszawa kojarzyła się Wilmańskiemu z rajem utraconym. Być może wynikało to z tych wszystkich nadziei, które rozbudzono kilka lat temu.” Niestety, już pierwszego dnia znajduje się w złym miejscu oraz w złym czasie, wplątując się tym w szereg coraz bardziej skomplikowanych relacji warszawskiego półświatka. W świecie, w którym żyje bohater nic nie jest proste, a nawet najdrobniejsze przewinienie prowadzące do utraty zaufania, może doprowadzić do tragedii. Co z tym wszystkim mają wspólnego charakterystyczne dla niego czarne rękawiczki? Główny bohater Ernest Wilmański jest człowiekiem skrytym, lecz rzekłabym również – nieco ironicznym. Dla wielu ludzi jest on osobą nieprzeniknioną. Eliza Zarzeczna, młoda kobieta, która dostała pracę w żeńskim oddziale Policji Państwowej, jest jedną z postaci, wobec których mam mieszane uczucia. Jest ona osobą zawziętą, lecz jak na stróża prawa, zbyt wolno kojarzącą fakty. Być może tkwi w tym pewien urok, o ile w powieściach Remigiusza Mroza można to tak ująć, jednak ja nie jestem do tego zbytnio przekonana. Wraz ze swoją dość osobliwą partnerką Salomeą Kier, starają się wypełniać przeznaczone im obowiązki służbowe. Zostają one wplątane w losy „Wołyniaka”, a sama Zarzeczna nie potrafi go do końca rozgryźć. „Mężczyzna ten wydawał jej się pełen sprzeczności i był zbyt enigmatyczny, by go przejrzeć.” Podoba mi się fakt, iż autor zdecydował się bardziej poszerzyć relacje międzyludzkie i ukazał ten wątek w powieści. Można również zauważyć wiele niedomówień pomiędzy bohaterami. Cała powieść jest dopracowana od ogółu do najdrobniejszego szczegółu, a fakt, iż pochłonęłam ją jednego dnia może być idealną opinią mówiącą sama za siebie. „Eliza pomyślała, że być może kiedy duch opuszcza ciało, zostawia za sobą ciężar tego wszystkiego, co wiązało się z trudami życia doczesnego.” Dość łatwo można zatracić się w losach „Wołyniaka” i przestępczym świecie Banników, gdzie nigdy nie można być pewnym co się wydarzy, ani czy będzie to druga szansa lub ostateczny koniec. „Ty nic nie wyniesiesz, ciebie za to wyniosą w trumnie.” Remigiusz Mróz wprowadza nas w świat zupełnie odbiegający od dzisiejszych standardów, w którym mafia w istocie to nie tylko banda narkomanów, bydło bez celu walczące ze społeczeństwem. Choć od dawna wiadomo, iż zbrodniarze, czy seryjni mordercy to przeważnie ludzie naprawdę inteligentni, nie wszyscy potrafią rozpoznać na czym opiera się prawdziwy sukces, a ten opiera się na szacunku. To właśnie można zauważyć w powieści „Świt, który nie nadejdzie”. Długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki – za długo. Nie sądziłam, że powieść historyczna z wątkiem kryminalnym tak bardzo mnie zainteresuje. Po raz kolejny Remigiusz Mróz mnie nie zawiódł i z chęcią przeczytam inne powieści autora w takim stylu.
Na ogół większość z nas ma awersję do niektórych gatunków książek. Może być ich kilka lub jeden konkretny. Nie zmienia to jednak faktu, iż nie wszystko w życiu może nam się podobać, a książki są tego idealnym dowodem. Jedni zaczytują się w romansach, inni będą świętować co roku wiosenne, kryminalne Påskekrim. Tak więc, dlaczego zdecydowałam się przeczytać powieść...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kiedyś stroniłam od czytania powieści polskich autorów. Niezależnie od tego, z jakim gatunkiem miałam do czynienia, nie czułam, żeby nasz rodzimy rynek wydawniczy miał coś ciekawego do zaoferowania. Życie jednak jest przewrotne i postanowiłam sięgnąć po twórczość naszych pisarzy, z których jeden rodzaj literatury szczególnie sobie upodobałam, a są to kryminały. „Najgorsze dopiero nadejdzie” Roberta Małeckiego nie jest pierwszą tego typu lekturą z naszego podwórka, po którą sięgam. Warto?
Spłonął dom. Marek Bener jest dziennikarzem, wykonującym swoje ostatnie zadanie. Zostaje on wciągnięty w zagadki związane z jego przeszłością, gdy okazuje się, że ofiarą pożaru jest jego dawny przyjaciel, który przed laty uwiódł mu narzeczoną. Szybko okazuje się, że kobieta również znika, a ślad po niej ginie. „Honor był potrzebny w czasie wojny. Teraz mamy pokój i liczą się inne wartości.” Ta książka ma dwa ogromne plusy. Pierwszy z nich, to te około pięćdziesiąt stron rozpoczynających powieść, które przyciągają czytelnika jak magnes i nie zamierzają puścić. Kolejnym jest akcja ukazana w drugiej połowie wydarzeń, która bardzo przypomina mi tą z filmów sensacyjnych z przełomu lat 90 a 00. I to są właściwie główne zalety tej powieści. Nie ukrywam, że spodziewałam się czegoś innego. Zwłaszcza po wprowadzeniu, które serwuje nam autor, a które mnie zaciekawiło. To, co rzuca się w oczy to forma pierwszoosobowa. Ja nie jestem zbytnią fanką literatury pisanej z punktu widzenia bohatera, choć jestem w stanie zrozumieć, że często taka koncepcja pomaga nam poznać go lepiej od strony psychologicznej. Moim zdaniem, postać Marka Benera bywa irytująca, choć z początku na taką nie wygląda. Im dalej w las, tym bardziej charakter głównego bohatera zmienia się na gorsze. Nie brakuje sarkazmu, który naprawdę w książkach cenię, ponieważ nadaje on charakteru indywiduum. Nie brakuje również narzekania oraz niewygodnych pytań. Wszystko to kumuluje się i tworzy istotę, z którą mogłabym się dogadać jedynie w kwestii upodobań muzycznych. Wychodzę z założenia, że pozostałe postaci są tutaj potraktowane po macoszemu, zwłaszcza w kontekście pierwszych rozdziałów. Mamy, chociażby kogoś, kto został wprowadzony do historii jako osoba ważna dla fabuły (w kontekście życia zawodowego głównego bohatera), a którego rola kończy się kilka stron później. Szczerze mówiąc, liczyłam na to, że wątek jakoś się rozwinie, przez co mocno się rozczarowałam. „Nigdy nie wiesz o sobie wszystkiego. Nigdy, dopóki nie staniesz na krawędzi i nie zrobisz czegoś, do czego — jak sądzisz — nie byłbyś zdolny, a co w konsekwencji zmienia cię na zawsze.” Sama fabuła poprowadzona jest w sposób przejrzysty i klarowny. Do najważniejszej części w historii trzeba jednak trochę poczekać, ponieważ po dobrym początku mamy nagły spadek akcji, a opisy stają się zbyt długie i nużące, by wkręcić się w książkę na całego. Gdybym powieść odpuściła po tych dwustu stronach z pewnością bym żałowała, ze względu na dynamiczną akcję, która ukazana jest w drugiej połowie kryminału. Jak już zapewne zdążyliście zauważyć, wspomniałam we wstępie o filmach akcji z przełomu lat 90 oraz 00. Tak… To, co sprawiło, że nie oderwałam się od tego wszystkiego, to właśnie podobieństwo „Najgorsze dopiero nadejdzie” do kina z tamtych lat. Mam tu na myśli stricte amerykańskie kino akcji. Jest to pewien obszar moich zainteresowań, stąd zapewne ta myśl i skojarzenie. Czy jest to pełnokrwisty kryminał? Według mnie nie. Ma on jednak w sobie coś, co może przyciągnąć sporą część czytelników: prostota, przyjemny język oraz dynamiczny bieg wydarzeń. Czy uważam, że był to kryminał, który warto przeczytać? Tak, choć trzeba mieć do niego troszkę cierpliwości.
Kiedyś stroniłam od czytania powieści polskich autorów. Niezależnie od tego, z jakim gatunkiem miałam do czynienia, nie czułam, żeby nasz rodzimy rynek wydawniczy miał coś ciekawego do zaoferowania. Życie jednak jest przewrotne i postanowiłam sięgnąć po twórczość naszych pisarzy, z których jeden rodzaj literatury szczególnie sobie upodobałam, a są to kryminały. „Najgorsze...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to