-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-04-08
2024-03-24
Co do samego Russella oczywiście można mieć obiekcje. Można go lubić, można nie lubić. Można nie szanować jako filozofa ze względu na częste zmiany poglądów. Niemniej jednak, jeśli chodzi o ten esej trzeba uczciwie powiedzieć, że jest spójny, konkretny, zdaje się być przemyślanym.
Myślę, że gdyby w szkole zapoznawano z nim uczniów, młodzi ludzie zdecydowanie bardziej świadomie podchodziliby do religii w ogóle.
Esej rozpoczyna się od rozważań nad tym, kto może siebie nazywać chrześcijaninem. Zdaniem Russella aby nazywać siebie chrześcijaninem w dzisiejszych czasach należy wierzyć w Boga i nieśmiertelność. Dawniej sprawa miała się inaczej, gdyż dochodziła do tego wiara w piekło. Jak również należy wierzyć, że Jezus był, jeśli nie Bogiem to przynajmniej najlepszym i najmędrszym z ludzi.
Dalej Russell w krótki sposób przedstawia i analizuje, bardzo skrótowo, argumenty za istnieniem Boga: argument pierwszej przyczyny, prawa naturalnego, celowości, wyrównania sprawiedliwości a także moralne argumenty na korzyść bóstwa.
Pokrótce pokazuje, że ciężko przyznać Jezusowi miano miłosiernego, kochającego i dobrego. Co było dla mnie nowe, pokazuje również, że część słów Jezusa należy brać pod uwagę w kontekście tego, że głosił on, iż ponownie przyjdzie na świat jeszcze w trakcie życia ówcześnie żyjących sobie ludzi.
W tak krótkim eseju udaje mu się również wskazać, że główną przyczyną tego, że tylu ludzi wyznaje jakąś religię jest fakt, że uczono ich tego od niemowlęctwa. Tego samego zdanie jest chociażby Dawkins. Ludzie są najczęściej wyznawcami takiej, a nie innej religii, ponieważ w takiej właśnie zostali wychowani.
Esej ten jest naprawdę dobrze napisany i może służyć jako przyczynek do dalszego zagłębiania tematu argumentów na istnienie boga, filozofii religii czy nawet czytania Biblii. Zdecydowanie, jeśli uznać, że istnieje kanon myśli, z którą młody człowiek powinien zostać w czasie nauki w szkole zapoznany, to ten esej jest jedną z takich pozycji.
Taka ocena wynika zaś z tego, że z perspektywy XXI wieku, nie ma w nim niczego szczególnego, obrazoburczego czy nowatorskiego. Nie wiem, czy w czasach, gdy autor pisał ten esej było inaczej?
Co do samego Russella oczywiście można mieć obiekcje. Można go lubić, można nie lubić. Można nie szanować jako filozofa ze względu na częste zmiany poglądów. Niemniej jednak, jeśli chodzi o ten esej trzeba uczciwie powiedzieć, że jest spójny, konkretny, zdaje się być przemyślanym.
Myślę, że gdyby w szkole zapoznawano z nim uczniów, młodzi ludzie zdecydowanie bardziej...
2024-03-12
Kłamstwo, blaga, wciskanie kitu - niby wydaje się, że są to synonimy ale czy na pewno? Wedle Autora tego krótkiego eseju nie. I tak na przykład, kłamstwo od wciskania kitku różni stosunek do prawcy. O ile w przypadku kłamstwa intencjonalnie nie mówimy prawdy, tak w przypadku wciskania kitu mamy do czynienia z obojętnością względem prawdy. Dla wciskającego kit nie jest istotne czy głoszony sąd jest prawdziwy czy nie.
Książeczka ciekawa, krótka. Czy aby na pewno kwestia zakresu znaczeniowego słów leży w gestii filozofii a nie językoznawstwa?
Kłamstwo, blaga, wciskanie kitu - niby wydaje się, że są to synonimy ale czy na pewno? Wedle Autora tego krótkiego eseju nie. I tak na przykład, kłamstwo od wciskania kitku różni stosunek do prawcy. O ile w przypadku kłamstwa intencjonalnie nie mówimy prawdy, tak w przypadku wciskania kitu mamy do czynienia z obojętnością względem prawdy. Dla wciskającego kit nie jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-03
Do tej książki podchodziłem trochę jak pies do jeża. Po przeczytaniu najpierw "Lewicy dla opornych" obawiałem się, że ta książka trzymać będzie podobny poziom i w równym stopniu będzie siać dezinformację. Szczególnie, że zanim zabrałem się za książkę, to sprawdziłem przypisy do niej. Spodziewając się bogoojczyźnianych klimatów tym bardziej podchodziłem do książki z rezerwą.
Książka składa się z trzech rozdziałów dotyczących genealogii prawicy - pierwszy rozdział jest w moim odczuciu najciekawszy, gdyż daje rys historyczny poszczególnych obszarów, składowych koncepcji prawicy przedstawionej przez Szułdrzyńskiego. W kolejnym rozdziale Autor stara się zrozumieć skąd bierze się współczesne zagubienie prawicy, pisze o lewicowym skręcie prawicy w kierunku tożsamościowym w czym upatruje sukcesów PiS, Fideszu czy Trumpa. W trzecim, ostatnim rozdziale Autor stara się przedstawić wyzwania stojące przed prawicą w XXI wieku, jeśli ta nie chce być całkiem wypchnięta przez lewicę.
Część moich obaw sprzed przeczytania książki została, całe szczęście, rozwiana - dotyczy to głównie kwestii bogoojczyźnianych niebędących, całe szczęście, nachalnie promowanymi i to nie wokół nich kręci się książka. Owszem, tematy kościoła, patriotyzmu czy nacjonalizmu są poruszane jednak w sposób strawny, nienachalny i nierobiący czytelnikowi sieczki z mózgu.
W pewnych momentach mam wrażenie Autor sam sobie przeczy. Raz pisze, że prawica nie jest żadnym spójnym systemem tyko zbiorem różnych nurtów politycznych, w tym kapitalizmu (s. 13), by potem pisać, że wierzący w idee myślicieli takich jak Mises, Friedman czy Hayek są na wymarciu, bo ten koncept się wyczerpał (s. 103). Otóż nie dość, że apologeci wolnego rynku nie są gatunkiem zagrożonym wyginięciem, to i sam koncept się nie wyczerpał - czego przykładem jest Javier Milei, niedawno wybrany prezydent Argentyny.
Autor wielokrotnie powtarza zwrot "myśl prawicowa i konserwatywna" (s. 73) a skoro konserwatyzm jest ideą prawicową, to należałoby uznać, że część feministek to tak naprawdę przedstawicielki prawicy. Mam tu na myśli szczególnie te feministki, które potrzebę feminatywów uzasadniają tym, że przed drugą wojną światową były one powszechne a następnie wyplenione przez PRL. Oznacza to więc, że chcą przywrócić i zakonserwować część obowiązującego niegdyś ładu społecznego. Odwołując się przy tym, nie wprost, do mądrości poprzednich pokoleń. Jest to wniosek śmiały, który spotkałby się z oburzeniem feministek natomiast spójny z przedstawioną przez Autora wizją prawicowości.
Szułdrzyński tak samo często jak "myśl prawicowa i konserwatywna" zdaje się pisać "obóz liberalny i lewicowy" (s. 211), jakby te dwie idee były ze sobą w komitywie. Otóż nie są. Są to przeciwstawne sobie koncepcje. Lewicowa opowiada się za różnie nazwanymi kolektywami, zaś liberalizm za prawami jednostki, uważa on, że prawa przynależą jednostce, nie ma kolektywnych praw.
No i tu dochodzimy do clue - w ostatecznym rozrachunku Autor stwierdza, na przykładzie podejścia po polityki publicznej, że prawica od lewicy różni się wyłącznie kosmetycznie. Szułdrzyński, słusznie, stwierdza, że w Stanach w kręgach Republikańskich (a więc prawicowych, wg słów Autora), publiczna służba zdrowia uchodzi za komunizm (s. 214). Mamy więc wyraźną dychotomię: publiczne - prywatne, a sprowadzając ją do podstawowej kwestii: kolektyw - jednostka. I to jest sedno różnic między prawicą a lewicą. Szułdrzyński zauważa zaś, że w Polsce i lewica i prawica ma wizję tego, jak szkoła ma wyglądać. Według prawicy w szkole powinno się bardziej zanurzać w kulturowym rezerwuarze, by szkoła dawała akces do zbioru wiedzy a dla lewicy ważne jest wyrównanie szans. Schodząc poziom niżej - i lewica i prawica w tym kontekście ma podejście kolektywistyczne - różnią się wyłącznie ubarwieniem kolektywizmu.
To samo w poruszonej sprawie walki z bezdomnością. Według Autora nie jest to spór między lewicą i prawicą, a raczej skutecznym lub mniej skutecznym sposobem prowadzenia polityki. Takie postawienie sprawy zawiera presupozycję: państwo ma walczyć z bezdomnością. Co znowu stawia lewicę i prawicę w jednym, etatystycznym, rzędzie.
To, co mnie też zabolało, szczególnie w kontekście ostatniego rozdziału, to wielokrotne wspominanie o myśli Chantal Delsol (s. 175), konserwatywnej filozof, bez wymienienia jej dzieł w przypisach. Jej wypowiedzi i stanowisko są przytaczane ale, skąd one pochodzą? Gdzie zawarła tę myśl? Nie wiadomo.
Podsumowując: pozycja ciekawa, dająca do myślenia z otwartym polem do dyskusji i doprecyzowania pewnych tematów. Z całą pewnością pozycja lepsza niż Lewica dla opornych.
Do tej książki podchodziłem trochę jak pies do jeża. Po przeczytaniu najpierw "Lewicy dla opornych" obawiałem się, że ta książka trzymać będzie podobny poziom i w równym stopniu będzie siać dezinformację. Szczególnie, że zanim zabrałem się za książkę, to sprawdziłem przypisy do niej. Spodziewając się bogoojczyźnianych klimatów tym bardziej podchodziłem do książki z...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-17
"Wróćmy słowom sens i treść!
Twarz wróćmy słowu, bo bez twarzy
Największe słowo nic nie waży!" - cytując Młynarskiego. Wróćmy sens i treść, które to wypaczają ludzie pokroju Markiewka, słowom takim jak: pomoc, solidarność, równość, kapitalizm. Słowa mają znaczenie.
Zaserwowana nam przez autora książka, to ideologiczna papka, której nie powinno się czytać, gdy nic nie wie się czy to o lewicy czy liberalizmie, gdyż autor wypacza ich znaczenie. To ten sam poziom manipulacji i nieuczciwości intelektualnej, którą zaserwowano nam w "Ekonomii obwarzanka".
U Orwella czytamy, że wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła. Podobnej retoryki trzyma się Markiewka utożsamiając szerzenie wolności z wyzyskiem, przymusem i przemocą. Autor uważa, że państwo ma narzucać takie a takie rozwiązania (te popierane przez autora oczywiście) a ludzie muszą się przystosować, bo ludzie pokroju autora najlepiej wiedzą, co dla nich dobre.
Ty, człowieku, nie jesteś nic wart - mówi wprost autor. Zanim pomyślisz o sobie musisz pomyśleć nie tylko o swoich bliskich, nie o przyjaciołach a o klimacie, zwierzętach, czy nawet całkiem obcych ludziach z drugiej strony świata. Najpierw wszyscy dookoła, dopiero potem Ty, bo jesteś im cos winien i masz zaciągnięte względem nich zobowiązanie - to kolejna manipulacja autora, bo zobowiązanie to coś, co dobrowolnie i świadomie bierze się na siebie. W ten sposób autor promuje samopoświęcenie i skrajny altruizm.
Dobrowolność - pojęcie, na które nie ma miejsca w świecie autora a rozwiązania mają być narzucane siłowo przez państwo. W końcu lewica najlepiej wie, co jest dobre - nie dla jednostki a dla społeczeństwa. Autor pisze: "dwie grupy aktorów zawierają transakcję, która W ICH MNIEMANIU jest dla nich korzystna" (s. 109) - cóż autor zdaje się siedzieć w ludzkich głowach i wie lepiej od nich, co dla kogo jest korzystne. Tak ujawnia się kolejna brzydka cecha autora i lewicy w ogólności - pycha.
Z jednej strony autor krytykuje dotowanie banków i korporacji z publicznych pieniędzy (co jest słuszną krytyką) i nazywa to jednocześnie kapitalizmem (co nie jest prawdą), z drugiej strony dotowanie tego, co autor uważa za słuszne jest już w porządku (s. 122)
W książce znajdziemy też typowe dla lewicy manipulowanie pojęciem kapitalizm. Autor pisze: Plan Marshalla program polegający na wydawaniu pieniędzy podatnika amerykańskiego w Europie przecież właśnie jest z Ameryki, a jak Ameryka to kapitalizm a skoro tak, to wszystko co wychodzi z Ameryki jest kapitalizmem! Otóż nie. Ingerencja w gospodarkę nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem i kapitalizmem - jest jego wypaczeniem. Mówienie wiec, że zwolennicy wolnego rynku popierają interwencje typu New Deal czy Plan Marshalla, bo przecież są to programy z kapitalistycznej ameryki nie oznacza, że są to programy oparte o wolny rynek. Ten sam błąd powiela w swojej książce: "23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie", przytaczany przez Markiewka Ha-Joon Chang.
Wolny rynek to dobrowolność i swoboda zawierania umów. Wolny rynek to przede wszystkim poszanowanie prawa własności a w związku z tym praw jednostki. Autor twierdzi: "Jeśli rynek wycenia coś wysoko, to najwidoczniej tak musi być" - nie wspomina jednak o tym, że rynek to LUDZIE, to ludzie wartościują i jeśli coś jest wycenione wysoko przez rynek, to znaczy tyle, że znalazł się ktoś, dla kogo ta rzecz jest tyle właśnie warta.
"Neoliberalizm to kapitalizm do potęgi drugiej" (s. 21) - czyli w sumie co? Tego się nie dowiadujemy, rzucony w eter slogan.
Markiewka pięknie stara się pokazać, jakie to jest niesprawiedliwe, że jedni rodzą się w bogatych domach i w związku z tym stać ich na lepszą edukację a inni, wywodzący się biedniejszych domów, nie mają aż takich możliwości. Sprawiedliwym, wedle autora, jest więc zabranie jednym i rozdanie tego drugim. Szkoda tylko, że autor nie zdaje sobie sprawy, że odziedziczenie majątku nie jest równoznaczne z jego utrzymaniem Szkoda również, że autor nie zadał sobie trudu, by wyjaśnić czy byłby poświęcił rękę artysty, dajmy na to Chopina, by wyrównać szansę osób, które nie miały takiego szczęścia jak on, by urodzić się zdolnymi.
Czy świetnego malarza należy oślepić, by przypadkiem nie malował lepiej niż ci bez talentu, a którym wymarzyło się być malarzami? Według autora byłoby to zapewne sprawiedliwie społecznie, wszak równość szans przede wszystkim.
Czy świetnego muzyka należy pozbawić słuchu, by ci, którzy nie mają słuchu muzycznego mieli szanse z nim konkurować, wszak równość szans przede wszystkim.
Nie wiem na ile słowa: "Gdyby socjaliści rozumieli ekonomię, to nie byliby socjalistami" przypisywane Friedrichowi Hayekowi są rzeczywiście jego słowami, niemniej jednak są to słowa wybitnie prawdziwe, co autor wielokrotnie udowadnia na kartach swojej książki. A pisze on np. tak: "Kiedy liczba chętnych na dany towar przewyższa jego dostępność, ceny rosną. Pojawia się inflacja." (s. 194) - jeśli więc chętnych na truskawki jest więcej niż dostępnych truskawek, cena truskawek rośnie i mamy wtedy inflację? By nie pastwić się nad niewiedzą autora wystarczy wspomnieć, że inflacja to spadek wartości pieniądza, a to z kolei dopiero powoduje wzrost cen - nie konkretnego towaru, co zdaje się sugerować autor, a powszechny wzrost cen.
Autor często pisze o trzech grupach: konserwatystach, liberałach i lewicy (s. 105), a potem na końcu stwierdza, że lewica chce konserwować usługi publiczne, które innym wydają się przeżytkiem. Sam więc, nie wprost oczywiście, przyznaje, że konserwatyzm może być lewicowy, tak więc zaproponowany podział jest bez sensu.
Bzdur i manipulacji w książce oczywiście jest więcej. Serdecznie odradzam.
"Wróćmy słowom sens i treść!
Twarz wróćmy słowu, bo bez twarzy
Największe słowo nic nie waży!" - cytując Młynarskiego. Wróćmy sens i treść, które to wypaczają ludzie pokroju Markiewka, słowom takim jak: pomoc, solidarność, równość, kapitalizm. Słowa mają znaczenie.
Zaserwowana nam przez autora książka, to ideologiczna papka, której nie powinno się czytać, gdy nic nie wie...
2023-10-07
2023-10-14
2023-09-21
"Kultowa powieść, która uwodzi kolejne pokolenia czytelników" - serio? Jest to kultowy gniot, którego kultowość wynika, że ktoś tak tę książkę określił, inny podłapał i bezmyślnie powtórzył. To samo zrobił kolejny. Nie wiem, być może to wina tłumaczenia. Czytałem po polsku w przekładzie Magdaleny Słysz.
Niemniej, książka opowiada o kilku dniach z życia Holdena Caulfielda, który po wyrzuceniu go ze szkoły błąka się po Nowym Jorku. Boi się wrócić do domu, bo obawia się reakcji rodziców na wieść, że ich syn, po raz kolejny, został wyrzucony ze szkoły.
Jaki z niego buntownik? To nie żaden buntownik. Książka została wydana w 1951 więc prędzej można by go uznać za protoplastę hippisów - odrzucam zastany porządek i w zamian będę wieść nieprzemyślane życie oparte o chwile. Dziś nazwalibyśmy go raczej rozwydrzonym nastolatkiem z dobrego domu.
Gdy siostra wytknęła mu, że na wszystko narzeka i wybrzydza pytając jednocześnie, co mu się w takim razie podoba - nie potrafi odpowiedzieć.
Buntownik buntuje się przeciwko czemuś ale w zamian powinien mieć do zaoferowania alternatywę. Holden jej nie ma. Chce udawać głuchoniemego
"Kultowa powieść, która uwodzi kolejne pokolenia czytelników" - serio? Jest to kultowy gniot, którego kultowość wynika, że ktoś tak tę książkę określił, inny podłapał i bezmyślnie powtórzył. To samo zrobił kolejny. Nie wiem, być może to wina tłumaczenia. Czytałem po polsku w przekładzie Magdaleny Słysz.
Niemniej, książka opowiada o kilku dniach z życia Holdena Caulfielda,...
2023-09-18
2023-09-22
2023-08-25
2023-08-23
2023-08-20
Spodziewałem się chyba czegoś innego. Autor kapitalizm wywodzi od kapitału, a nie capita. Kapitalizm, to dla niego kumoterstwo, spekulacja, układanie się wielkiego biznesu z władzą, nieuczciwa konkurencja a więc wszelkie jego wypaczenia.
Znajdziemy tu raczej krótki zarys tego, jak to kolejne miasta stawały się centrami gospodarczymi Europy. Dosłownie w kilku zdaniach opisano strukturę instytucji rynkowych w krajach azjatyckich. Nie znajdziemy zaś głębszej analizy dotyczącej tego, czym kapitalizm jest.
Spodziewałem się chyba czegoś innego. Autor kapitalizm wywodzi od kapitału, a nie capita. Kapitalizm, to dla niego kumoterstwo, spekulacja, układanie się wielkiego biznesu z władzą, nieuczciwa konkurencja a więc wszelkie jego wypaczenia.
Znajdziemy tu raczej krótki zarys tego, jak to kolejne miasta stawały się centrami gospodarczymi Europy. Dosłownie w kilku zdaniach...
Zdaje się, że użytkownik Wizjoner w swojej opinii zawarł to, co w tej pozycji rzeczywiście jest najważniejsze. Mnie równie, jak i jemu zabrakło w książce rozdziału poświęconego Parmenidesowi, mimo że wspominany był kilkukrotnie.
Poza tym, że książka napisana jest bardzo przystępnie, osoby niezaznajomione z terminologią filozoficzną w stopniu podstawowym z pewnością nie uznają jej za lekturę trudną. Dodatkowo na plus należy dodać to, że język używany przez Leśniaka jest po prostu piękny. Zgrabne, czytelne zdania, czas zaprzeszły - dziś praktycznie niespotykany.
Ciekawi mnie natomiast to, czy napomknięcie w dwóch miejscach o Leninie i Marskie było spowodowane czasami, w których Autorowi przyszło tworzyć czy też te jednozdaniowe wzmianki uznał za tyle istotne, że należało sie w książce zamieścić.
Zdaje się, że użytkownik Wizjoner w swojej opinii zawarł to, co w tej pozycji rzeczywiście jest najważniejsze. Mnie równie, jak i jemu zabrakło w książce rozdziału poświęconego Parmenidesowi, mimo że wspominany był kilkukrotnie.
więcej Pokaż mimo toPoza tym, że książka napisana jest bardzo przystępnie, osoby niezaznajomione z terminologią filozoficzną w stopniu podstawowym z pewnością nie...