Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Niejeden za dzieciaka marzył o mocy bycia niewidzialnym. To chyba supermoc, którą chciałby mieć każdy dzieciak - obok latania, czytania w myślach i przechodzenia przez ściany. Bohaterowi książki "Niewidzialny człowiek" udaje się to zrealizować i staje sie niewidzialny. Nie jest to jednak żadna supermoc a zdolność, która uzyskał w wyniku eksperymentowania na sobie.
Książka nie porywa i jest zdecydowanie gorsza od "Wehikułu czasu". Tutaj poziom absurdalności dialogów i zachowania bohaterów przekracza wszelkie przyzwoite formy. Postacie są skrajnie wręcz infantylne, nie działają racjonalnie. Osoby mające nieszczęście spotkać Niewidzialnego człowieka, jakby w tym samym momencie traciły zdolność myślenia. Może w czasach autora odbiór takiego zachowania był inny niż dziś.
Podobnie jak w "Wehikule czasu", tak i tu używana przez naukowców technologia jest zupełnie mechaniczna. Aby zostać niewidzialnym wystarczy sprzęt pod postacią szkła laboratoryjnego. Ach, no i ważne by być albinosem.
Mimo swoich wad książki bardzo przyjemnie się słuchało. Przyjemne, krótkie i konkretne rozdziały. Została przetłumaczona na piękny polski.

Niejeden za dzieciaka marzył o mocy bycia niewidzialnym. To chyba supermoc, którą chciałby mieć każdy dzieciak - obok latania, czytania w myślach i przechodzenia przez ściany. Bohaterowi książki "Niewidzialny człowiek" udaje się to zrealizować i staje sie niewidzialny. Nie jest to jednak żadna supermoc a zdolność, która uzyskał w wyniku eksperymentowania na sobie.
Książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Fascynująca książka! Fabuła choć prosta, to wciągająca. Z jednej strony mamy wizję społeczeństwa przyszłości i dociekania autora na temat tego, co widzi. Pierwsze wnioski, o których sam podróżujący wspomina, że mylił się co do nich, moim zdaniem świetnie oddają teraźniejszy świat - upodabnianie się płci, powody zaniku różnic międzypłciowych. I to udało mi się niejako przewidzieć. Z drugiej strony mamy machinę czasu, która skonstruowana jest bardzo mechanistycznie - rurki, dźwignie. Autor praktycznie nie wychodzi, w konstrukcji maszyny czasu, ponad to, co znał ze swoich czasów, nie sili się na wymyślenie nowych mechanizmów, technologii.

Fascynująca książka! Fabuła choć prosta, to wciągająca. Z jednej strony mamy wizję społeczeństwa przyszłości i dociekania autora na temat tego, co widzi. Pierwsze wnioski, o których sam podróżujący wspomina, że mylił się co do nich, moim zdaniem świetnie oddają teraźniejszy świat - upodabnianie się płci, powody zaniku różnic międzypłciowych. I to udało mi się niejako...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zdaje się, że użytkownik Wizjoner w swojej opinii zawarł to, co w tej pozycji rzeczywiście jest najważniejsze. Mnie równie, jak i jemu zabrakło w książce rozdziału poświęconego Parmenidesowi, mimo że wspominany był kilkukrotnie.
Poza tym, że książka napisana jest bardzo przystępnie, osoby niezaznajomione z terminologią filozoficzną w stopniu podstawowym z pewnością nie uznają jej za lekturę trudną. Dodatkowo na plus należy dodać to, że język używany przez Leśniaka jest po prostu piękny. Zgrabne, czytelne zdania, czas zaprzeszły - dziś praktycznie niespotykany.
Ciekawi mnie natomiast to, czy napomknięcie w dwóch miejscach o Leninie i Marskie było spowodowane czasami, w których Autorowi przyszło tworzyć czy też te jednozdaniowe wzmianki uznał za tyle istotne, że należało sie w książce zamieścić.

Zdaje się, że użytkownik Wizjoner w swojej opinii zawarł to, co w tej pozycji rzeczywiście jest najważniejsze. Mnie równie, jak i jemu zabrakło w książce rozdziału poświęconego Parmenidesowi, mimo że wspominany był kilkukrotnie.
Poza tym, że książka napisana jest bardzo przystępnie, osoby niezaznajomione z terminologią filozoficzną w stopniu podstawowym z pewnością nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Moim skromnym zdaniem jest to, jak do tej pory, najsłabsza część cyklu. Autor jakby miał pomysł ale nie wykorzystał go do końca.
Wychodzą też niedociągnięcia wynikające z tego, że autor opisał historię mającą miejsce przed przygodami Mordimera z pierwszego tomu, co wychodzi w sytuacjach, gdy Mordi wspomina przygody ze zdarzeń mających miejsce wcześniej, a odniesień do których próżno szukać w pierwszych tomach.
Po co, tak naprawdę, w podróż został zabrany doktor, skoro wspominany był tylko pobieżnie kilka razy - nie spełniał tutaj żadnej roli. Wygląda to trochę na zalążek pomysłu, którego autor ostatecznie nie rozwinął.
Wspominanie co kilka stron o "przesławnej akademii" czy informowanie kilka razy na tom, że Mordimer ma bardzo dobry węch jest już nudne. Każdy, kto czytał poprzednie tomy o tym wie, a kto nie czytał, to wystarczy mu jedno wspomnienie o tym, bez powtarzania, co kilka stron.
Mam wrażenie, że gdybym miał papierową wersje a nie audiobooka trudniej byłoby mi dobrnąć do końca. Lektor - Janusz Zadura - zrobił świetną robotę!

Moim skromnym zdaniem jest to, jak do tej pory, najsłabsza część cyklu. Autor jakby miał pomysł ale nie wykorzystał go do końca.
Wychodzą też niedociągnięcia wynikające z tego, że autor opisał historię mającą miejsce przed przygodami Mordimera z pierwszego tomu, co wychodzi w sytuacjach, gdy Mordi wspomina przygody ze zdarzeń mających miejsce wcześniej, a odniesień do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Co do samego Russella oczywiście można mieć obiekcje. Można go lubić, można nie lubić. Można nie szanować jako filozofa ze względu na częste zmiany poglądów. Niemniej jednak, jeśli chodzi o ten esej trzeba uczciwie powiedzieć, że jest spójny, konkretny, zdaje się być przemyślanym.
Myślę, że gdyby w szkole zapoznawano z nim uczniów, młodzi ludzie zdecydowanie bardziej świadomie podchodziliby do religii w ogóle.
Esej rozpoczyna się od rozważań nad tym, kto może siebie nazywać chrześcijaninem. Zdaniem Russella aby nazywać siebie chrześcijaninem w dzisiejszych czasach należy wierzyć w Boga i nieśmiertelność. Dawniej sprawa miała się inaczej, gdyż dochodziła do tego wiara w piekło. Jak również należy wierzyć, że Jezus był, jeśli nie Bogiem to przynajmniej najlepszym i najmędrszym z ludzi.
Dalej Russell w krótki sposób przedstawia i analizuje, bardzo skrótowo, argumenty za istnieniem Boga: argument pierwszej przyczyny, prawa naturalnego, celowości, wyrównania sprawiedliwości a także moralne argumenty na korzyść bóstwa.
Pokrótce pokazuje, że ciężko przyznać Jezusowi miano miłosiernego, kochającego i dobrego. Co było dla mnie nowe, pokazuje również, że część słów Jezusa należy brać pod uwagę w kontekście tego, że głosił on, iż ponownie przyjdzie na świat jeszcze w trakcie życia ówcześnie żyjących sobie ludzi.
W tak krótkim eseju udaje mu się również wskazać, że główną przyczyną tego, że tylu ludzi wyznaje jakąś religię jest fakt, że uczono ich tego od niemowlęctwa. Tego samego zdanie jest chociażby Dawkins. Ludzie są najczęściej wyznawcami takiej, a nie innej religii, ponieważ w takiej właśnie zostali wychowani.
Esej ten jest naprawdę dobrze napisany i może służyć jako przyczynek do dalszego zagłębiania tematu argumentów na istnienie boga, filozofii religii czy nawet czytania Biblii. Zdecydowanie, jeśli uznać, że istnieje kanon myśli, z którą młody człowiek powinien zostać w czasie nauki w szkole zapoznany, to ten esej jest jedną z takich pozycji.
Taka ocena wynika zaś z tego, że z perspektywy XXI wieku, nie ma w nim niczego szczególnego, obrazoburczego czy nowatorskiego. Nie wiem, czy w czasach, gdy autor pisał ten esej było inaczej?

Co do samego Russella oczywiście można mieć obiekcje. Można go lubić, można nie lubić. Można nie szanować jako filozofa ze względu na częste zmiany poglądów. Niemniej jednak, jeśli chodzi o ten esej trzeba uczciwie powiedzieć, że jest spójny, konkretny, zdaje się być przemyślanym.
Myślę, że gdyby w szkole zapoznawano z nim uczniów, młodzi ludzie zdecydowanie bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kłamstwo, blaga, wciskanie kitu - niby wydaje się, że są to synonimy ale czy na pewno? Wedle Autora tego krótkiego eseju nie. I tak na przykład, kłamstwo od wciskania kitku różni stosunek do prawcy. O ile w przypadku kłamstwa intencjonalnie nie mówimy prawdy, tak w przypadku wciskania kitu mamy do czynienia z obojętnością względem prawdy. Dla wciskającego kit nie jest istotne czy głoszony sąd jest prawdziwy czy nie.
Książeczka ciekawa, krótka. Czy aby na pewno kwestia zakresu znaczeniowego słów leży w gestii filozofii a nie językoznawstwa?

Kłamstwo, blaga, wciskanie kitu - niby wydaje się, że są to synonimy ale czy na pewno? Wedle Autora tego krótkiego eseju nie. I tak na przykład, kłamstwo od wciskania kitku różni stosunek do prawcy. O ile w przypadku kłamstwa intencjonalnie nie mówimy prawdy, tak w przypadku wciskania kitu mamy do czynienia z obojętnością względem prawdy. Dla wciskającego kit nie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Do tej książki podchodziłem trochę jak pies do jeża. Po przeczytaniu najpierw "Lewicy dla opornych" obawiałem się, że ta książka trzymać będzie podobny poziom i w równym stopniu będzie siać dezinformację. Szczególnie, że zanim zabrałem się za książkę, to sprawdziłem przypisy do niej. Spodziewając się bogoojczyźnianych klimatów tym bardziej podchodziłem do książki z rezerwą.
Książka składa się z trzech rozdziałów dotyczących genealogii prawicy - pierwszy rozdział jest w moim odczuciu najciekawszy, gdyż daje rys historyczny poszczególnych obszarów, składowych koncepcji prawicy przedstawionej przez Szułdrzyńskiego. W kolejnym rozdziale Autor stara się zrozumieć skąd bierze się współczesne zagubienie prawicy, pisze o lewicowym skręcie prawicy w kierunku tożsamościowym w czym upatruje sukcesów PiS, Fideszu czy Trumpa. W trzecim, ostatnim rozdziale Autor stara się przedstawić wyzwania stojące przed prawicą w XXI wieku, jeśli ta nie chce być całkiem wypchnięta przez lewicę.
Część moich obaw sprzed przeczytania książki została, całe szczęście, rozwiana - dotyczy to głównie kwestii bogoojczyźnianych niebędących, całe szczęście, nachalnie promowanymi i to nie wokół nich kręci się książka. Owszem, tematy kościoła, patriotyzmu czy nacjonalizmu są poruszane jednak w sposób strawny, nienachalny i nierobiący czytelnikowi sieczki z mózgu.
W pewnych momentach mam wrażenie Autor sam sobie przeczy. Raz pisze, że prawica nie jest żadnym spójnym systemem tyko zbiorem różnych nurtów politycznych, w tym kapitalizmu (s. 13), by potem pisać, że wierzący w idee myślicieli takich jak Mises, Friedman czy Hayek są na wymarciu, bo ten koncept się wyczerpał (s. 103). Otóż nie dość, że apologeci wolnego rynku nie są gatunkiem zagrożonym wyginięciem, to i sam koncept się nie wyczerpał - czego przykładem jest Javier Milei, niedawno wybrany prezydent Argentyny.
Autor wielokrotnie powtarza zwrot "myśl prawicowa i konserwatywna" (s. 73) a skoro konserwatyzm jest ideą prawicową, to należałoby uznać, że część feministek to tak naprawdę przedstawicielki prawicy. Mam tu na myśli szczególnie te feministki, które potrzebę feminatywów uzasadniają tym, że przed drugą wojną światową były one powszechne a następnie wyplenione przez PRL. Oznacza to więc, że chcą przywrócić i zakonserwować część obowiązującego niegdyś ładu społecznego. Odwołując się przy tym, nie wprost, do mądrości poprzednich pokoleń. Jest to wniosek śmiały, który spotkałby się z oburzeniem feministek natomiast spójny z przedstawioną przez Autora wizją prawicowości.
Szułdrzyński tak samo często jak "myśl prawicowa i konserwatywna" zdaje się pisać "obóz liberalny i lewicowy" (s. 211), jakby te dwie idee były ze sobą w komitywie. Otóż nie są. Są to przeciwstawne sobie koncepcje. Lewicowa opowiada się za różnie nazwanymi kolektywami, zaś liberalizm za prawami jednostki, uważa on, że prawa przynależą jednostce, nie ma kolektywnych praw.
No i tu dochodzimy do clue - w ostatecznym rozrachunku Autor stwierdza, na przykładzie podejścia po polityki publicznej, że prawica od lewicy różni się wyłącznie kosmetycznie. Szułdrzyński, słusznie, stwierdza, że w Stanach w kręgach Republikańskich (a więc prawicowych, wg słów Autora), publiczna służba zdrowia uchodzi za komunizm (s. 214). Mamy więc wyraźną dychotomię: publiczne - prywatne, a sprowadzając ją do podstawowej kwestii: kolektyw - jednostka. I to jest sedno różnic między prawicą a lewicą. Szułdrzyński zauważa zaś, że w Polsce i lewica i prawica ma wizję tego, jak szkoła ma wyglądać. Według prawicy w szkole powinno się bardziej zanurzać w kulturowym rezerwuarze, by szkoła dawała akces do zbioru wiedzy a dla lewicy ważne jest wyrównanie szans. Schodząc poziom niżej - i lewica i prawica w tym kontekście ma podejście kolektywistyczne - różnią się wyłącznie ubarwieniem kolektywizmu.
To samo w poruszonej sprawie walki z bezdomnością. Według Autora nie jest to spór między lewicą i prawicą, a raczej skutecznym lub mniej skutecznym sposobem prowadzenia polityki. Takie postawienie sprawy zawiera presupozycję: państwo ma walczyć z bezdomnością. Co znowu stawia lewicę i prawicę w jednym, etatystycznym, rzędzie.
To, co mnie też zabolało, szczególnie w kontekście ostatniego rozdziału, to wielokrotne wspominanie o myśli Chantal Delsol (s. 175), konserwatywnej filozof, bez wymienienia jej dzieł w przypisach. Jej wypowiedzi i stanowisko są przytaczane ale, skąd one pochodzą? Gdzie zawarła tę myśl? Nie wiadomo.
Podsumowując: pozycja ciekawa, dająca do myślenia z otwartym polem do dyskusji i doprecyzowania pewnych tematów. Z całą pewnością pozycja lepsza niż Lewica dla opornych.

Do tej książki podchodziłem trochę jak pies do jeża. Po przeczytaniu najpierw "Lewicy dla opornych" obawiałem się, że ta książka trzymać będzie podobny poziom i w równym stopniu będzie siać dezinformację. Szczególnie, że zanim zabrałem się za książkę, to sprawdziłem przypisy do niej. Spodziewając się bogoojczyźnianych klimatów tym bardziej podchodziłem do książki z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na razie jest to zdecydowanie najlepsza pozycja cyklu. Niby są to opowiadania a czyta się to jednym ciągiem i ma się wrażenie jakby to były rozdziały nie odrębne opowiadania - jak miało to miejsce w poprzednich tomach cyklu.
Tom rozjaśnia kilka wątków z poprzednich tomów cyklu - dowiemy się np. dlaczego Wewnętrzny Krąg ratował naszego uniżonego sługę, a jest to doprawdy nielicha historia!

Na razie jest to zdecydowanie najlepsza pozycja cyklu. Niby są to opowiadania a czyta się to jednym ciągiem i ma się wrażenie jakby to były rozdziały nie odrębne opowiadania - jak miało to miejsce w poprzednich tomach cyklu.
Tom rozjaśnia kilka wątków z poprzednich tomów cyklu - dowiemy się np. dlaczego Wewnętrzny Krąg ratował naszego uniżonego sługę, a jest to doprawdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Kolejna część przygód, naszego uniżonego sługi, Mordimera Madderdina i kolejna całkiem ciekawa.
Nie rozumiem narzekania na wtórność akcji, postaci, schematyczność opowiadań - to samo jest w serialach i tam nikomu to nie przeszkadza.
Szczególnie zapadła mi w pamięć ostatnie opowiadanie, które rozwija i wyjaśnia wątki rozpoczęte w ostatnim opowiadaniu poprzedniego tomu!

Kolejna część przygód, naszego uniżonego sługi, Mordimera Madderdina i kolejna całkiem ciekawa.
Nie rozumiem narzekania na wtórność akcji, postaci, schematyczność opowiadań - to samo jest w serialach i tam nikomu to nie przeszkadza.
Szczególnie zapadła mi w pamięć ostatnie opowiadanie, które rozwija i wyjaśnia wątki rozpoczęte w ostatnim opowiadaniu poprzedniego tomu!

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Na razie jest to chyba najlepszy zbiór z cyklu. Głównie ze względu na dwa ostatnie opowiadania, pozostałe są bo są. Nie wnoszą w sumie nic nowego. Typowy dla cyklu rodzaj brutalności. Męczy trochę wałkowanie w kółko tych samych zwrotów i informacji. Już po pierwszym tomie wiemy o delikatnym węchu Mordimera - nie ma sensu powtarzać tego kilka razy w każdym opowiadaniu, chociaż z drugiej strony rozumiem konwencję.

A co do dwóch ostatnich opowiadań. Dają promyk nadziei na zawiązanie się akcji i wyłonienie głównego wątku. Mam nadzieję, że nasz uniżony sługa poza powód usilnej chęci dostania się demona do klasztoru Amszilas oraz, że rozwiąże się zagadka zaginięcia boga! Po trzecim tomie chyba domyślam się w jakim kierunku to zmierza. Niebawem dowiem się czy miałem rację!

Na razie jest to chyba najlepszy zbiór z cyklu. Głównie ze względu na dwa ostatnie opowiadania, pozostałe są bo są. Nie wnoszą w sumie nic nowego. Typowy dla cyklu rodzaj brutalności. Męczy trochę wałkowanie w kółko tych samych zwrotów i informacji. Już po pierwszym tomie wiemy o delikatnym węchu Mordimera - nie ma sensu powtarzać tego kilka razy w każdym opowiadaniu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

"Wróćmy słowom sens i treść!
Twarz wróćmy słowu, bo bez twarzy
Największe słowo nic nie waży!" - cytując Młynarskiego. Wróćmy sens i treść, które to wypaczają ludzie pokroju Markiewka, słowom takim jak: pomoc, solidarność, równość, kapitalizm. Słowa mają znaczenie.
Zaserwowana nam przez autora książka, to ideologiczna papka, której nie powinno się czytać, gdy nic nie wie się czy to o lewicy czy liberalizmie, gdyż autor wypacza ich znaczenie. To ten sam poziom manipulacji i nieuczciwości intelektualnej, którą zaserwowano nam w "Ekonomii obwarzanka".
U Orwella czytamy, że wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła. Podobnej retoryki trzyma się Markiewka utożsamiając szerzenie wolności z wyzyskiem, przymusem i przemocą. Autor uważa, że państwo ma narzucać takie a takie rozwiązania (te popierane przez autora oczywiście) a ludzie muszą się przystosować, bo ludzie pokroju autora najlepiej wiedzą, co dla nich dobre.
Ty, człowieku, nie jesteś nic wart - mówi wprost autor. Zanim pomyślisz o sobie musisz pomyśleć nie tylko o swoich bliskich, nie o przyjaciołach a o klimacie, zwierzętach, czy nawet całkiem obcych ludziach z drugiej strony świata. Najpierw wszyscy dookoła, dopiero potem Ty, bo jesteś im cos winien i masz zaciągnięte względem nich zobowiązanie - to kolejna manipulacja autora, bo zobowiązanie to coś, co dobrowolnie i świadomie bierze się na siebie. W ten sposób autor promuje samopoświęcenie i skrajny altruizm.
Dobrowolność - pojęcie, na które nie ma miejsca w świecie autora a rozwiązania mają być narzucane siłowo przez państwo. W końcu lewica najlepiej wie, co jest dobre - nie dla jednostki a dla społeczeństwa. Autor pisze: "dwie grupy aktorów zawierają transakcję, która W ICH MNIEMANIU jest dla nich korzystna" (s. 109) - cóż autor zdaje się siedzieć w ludzkich głowach i wie lepiej od nich, co dla kogo jest korzystne. Tak ujawnia się kolejna brzydka cecha autora i lewicy w ogólności - pycha.
Z jednej strony autor krytykuje dotowanie banków i korporacji z publicznych pieniędzy (co jest słuszną krytyką) i nazywa to jednocześnie kapitalizmem (co nie jest prawdą), z drugiej strony dotowanie tego, co autor uważa za słuszne jest już w porządku (s. 122)
W książce znajdziemy też typowe dla lewicy manipulowanie pojęciem kapitalizm. Autor pisze: Plan Marshalla program polegający na wydawaniu pieniędzy podatnika amerykańskiego w Europie przecież właśnie jest z Ameryki, a jak Ameryka to kapitalizm a skoro tak, to wszystko co wychodzi z Ameryki jest kapitalizmem! Otóż nie. Ingerencja w gospodarkę nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem i kapitalizmem - jest jego wypaczeniem. Mówienie wiec, że zwolennicy wolnego rynku popierają interwencje typu New Deal czy Plan Marshalla, bo przecież są to programy z kapitalistycznej ameryki nie oznacza, że są to programy oparte o wolny rynek. Ten sam błąd powiela w swojej książce: "23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie", przytaczany przez Markiewka Ha-Joon Chang.
Wolny rynek to dobrowolność i swoboda zawierania umów. Wolny rynek to przede wszystkim poszanowanie prawa własności a w związku z tym praw jednostki. Autor twierdzi: "Jeśli rynek wycenia coś wysoko, to najwidoczniej tak musi być" - nie wspomina jednak o tym, że rynek to LUDZIE, to ludzie wartościują i jeśli coś jest wycenione wysoko przez rynek, to znaczy tyle, że znalazł się ktoś, dla kogo ta rzecz jest tyle właśnie warta.
"Neoliberalizm to kapitalizm do potęgi drugiej" (s. 21) - czyli w sumie co? Tego się nie dowiadujemy, rzucony w eter slogan.
Markiewka pięknie stara się pokazać, jakie to jest niesprawiedliwe, że jedni rodzą się w bogatych domach i w związku z tym stać ich na lepszą edukację a inni, wywodzący się biedniejszych domów, nie mają aż takich możliwości. Sprawiedliwym, wedle autora, jest więc zabranie jednym i rozdanie tego drugim. Szkoda tylko, że autor nie zdaje sobie sprawy, że odziedziczenie majątku nie jest równoznaczne z jego utrzymaniem Szkoda również, że autor nie zadał sobie trudu, by wyjaśnić czy byłby poświęcił rękę artysty, dajmy na to Chopina, by wyrównać szansę osób, które nie miały takiego szczęścia jak on, by urodzić się zdolnymi.
Czy świetnego malarza należy oślepić, by przypadkiem nie malował lepiej niż ci bez talentu, a którym wymarzyło się być malarzami? Według autora byłoby to zapewne sprawiedliwie społecznie, wszak równość szans przede wszystkim.
Czy świetnego muzyka należy pozbawić słuchu, by ci, którzy nie mają słuchu muzycznego mieli szanse z nim konkurować, wszak równość szans przede wszystkim.
Nie wiem na ile słowa: "Gdyby socjaliści rozumieli ekonomię, to nie byliby socjalistami" przypisywane Friedrichowi Hayekowi są rzeczywiście jego słowami, niemniej jednak są to słowa wybitnie prawdziwe, co autor wielokrotnie udowadnia na kartach swojej książki. A pisze on np. tak: "Kiedy liczba chętnych na dany towar przewyższa jego dostępność, ceny rosną. Pojawia się inflacja." (s. 194) - jeśli więc chętnych na truskawki jest więcej niż dostępnych truskawek, cena truskawek rośnie i mamy wtedy inflację? By nie pastwić się nad niewiedzą autora wystarczy wspomnieć, że inflacja to spadek wartości pieniądza, a to z kolei dopiero powoduje wzrost cen - nie konkretnego towaru, co zdaje się sugerować autor, a powszechny wzrost cen.
Autor często pisze o trzech grupach: konserwatystach, liberałach i lewicy (s. 105), a potem na końcu stwierdza, że lewica chce konserwować usługi publiczne, które innym wydają się przeżytkiem. Sam więc, nie wprost oczywiście, przyznaje, że konserwatyzm może być lewicowy, tak więc zaproponowany podział jest bez sensu.
Bzdur i manipulacji w książce oczywiście jest więcej. Serdecznie odradzam.

"Wróćmy słowom sens i treść!
Twarz wróćmy słowu, bo bez twarzy
Największe słowo nic nie waży!" - cytując Młynarskiego. Wróćmy sens i treść, które to wypaczają ludzie pokroju Markiewka, słowom takim jak: pomoc, solidarność, równość, kapitalizm. Słowa mają znaczenie.
Zaserwowana nam przez autora książka, to ideologiczna papka, której nie powinno się czytać, gdy nic nie wie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Drugi tom cyklu inkwizytorskiego i na pewno nie ostatni - już szykuję się na kolejny. Czemu? Fabuła nie jest skomplikowana, bohaterowie prości cepy, ciekawe uniwersum i w sposób wciągający i plastyczny przedstawiona brutalność. Nie oszukujmy się, nie jest to lektura wybitna, nie zmieni waszego życia ani nie będzie przyczynkiem do rozmyślań. Niemniej, zaserwowana lekkostrawna mieszanka fantasy i brutalności sprawia, że książka idealnie nadaje się do czytania/słuchania w komunikacji miejskiej w drodze do pracy.
W tym tomie spotkamy się z wampirem, czarownicami, brudem, smrodem, torturami, przesłuchaniami a nawet odwiedzi nas anioł ;)

Drugi tom cyklu inkwizytorskiego i na pewno nie ostatni - już szykuję się na kolejny. Czemu? Fabuła nie jest skomplikowana, bohaterowie prości cepy, ciekawe uniwersum i w sposób wciągający i plastyczny przedstawiona brutalność. Nie oszukujmy się, nie jest to lektura wybitna, nie zmieni waszego życia ani nie będzie przyczynkiem do rozmyślań. Niemniej, zaserwowana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

O Syrence warszawskiej słyszał chyba każdy, jednak mam wrażenie, że niewielu wie, skąd ta syrenka wzięła - jest to jest, tyle. Bazyliszek - szczególnie mojemu pokoleniu i młodszym kojarzy się z Harrym Potterem ewentualnie z potworem z HOMM 3. Legendę o Złotej kaczce znam z kolei z filmu z 1976 roku. Pozostałych legend ze zbiorku nie znałem, to była moja pierwsza styczność z nimi.
Legend słuchało się przyjemnie, męczące były jedynie "Kościół Marii Panny" i "Chrystus Cudowny u Fary" ze względu na formę - są wierszowane, jakby na siłę.
Warto dodać, że wydanie Wolnych lektur zawiera dodatkowo legendę Biała dama.

O Syrence warszawskiej słyszał chyba każdy, jednak mam wrażenie, że niewielu wie, skąd ta syrenka wzięła - jest to jest, tyle. Bazyliszek - szczególnie mojemu pokoleniu i młodszym kojarzy się z Harrym Potterem ewentualnie z potworem z HOMM 3. Legendę o Złotej kaczce znam z kolei z filmu z 1976 roku. Pozostałych legend ze zbiorku nie znałem, to była moja pierwsza styczność z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mitologia słowiańska Jakub Bobrowski, Mateusz Wrona
Ocena 7,2
Mitologia słow... Jakub Bobrowski, Ma...

Na półkach: , , , ,

Naprawdę nie wiem, jak można twierdzić, że to istny paradoks, że bliższa jest nam mitologia grecka niż słowiańska. Kultura starożytnego świata greckiego leży u podstaw naszej dzisiejszej kultury. Bez znajomości tejże nie jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć kultury wcześniejszej, gdyż grecka miała na nią wielki wpływ. Cale wieki inspirowała artystów, twórców, myślicieli! A Co wartościowego ci Słowianie po sobie zostawili? Sztuka? Myśl? Poza kilkoma posągami - niewiele.
Co więcej, zapoznając się z kolejnymi rozdziałami pierwszej części "Mitologii słowiańskiej" nie sposób nie odnieść wrażenia, że była ona inspirowana właśnie grecką. Gromowładny Perun wydaje się być inspirowany Zeusem, a Weles, władca krainy podziemia - Hadesem.
Co zaś tyczy się samej książki, to o ile pierwszy rozdział jest naprawdę ciekawy i wciąga, a zawiera mit kosmogoniczny, powstanie świata, lądu, wyjaśnia skąd sie bierze noc i dzień, słuchało mi się go z przyjemnością, jest po prostu konkretny, jak Mitologia Parandowskiego, to kolejny rozdział o biesach i trzeci o junakach jest zbytnio bajkowy - wesoła twórczość autora, w ramach której w krótkich opowiastkach przywoływane są wybrane biesy (diabły).
"Mitologię słowiańską" czytaną przez Rocha Siemianowskiego słucha się z przyjemnością!

Naprawdę nie wiem, jak można twierdzić, że to istny paradoks, że bliższa jest nam mitologia grecka niż słowiańska. Kultura starożytnego świata greckiego leży u podstaw naszej dzisiejszej kultury. Bez znajomości tejże nie jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć kultury wcześniejszej, gdyż grecka miała na nią wielki wpływ. Cale wieki inspirowała artystów, twórców, myślicieli! A...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka ta to zbiór kilkunastu rozmów z różnymi postaciami mniej lub bardziej zaprzyjaźnionymi, zżytymi czy zaprzyjaźnionymi z Osiecką. Sama Artystka znajduje się w Top3 moich ulubionych 'twórców polskich współczesnych' - że tak to nazwę. Na przemian bije się o 1. miejsce z Młynarskim.
To co mi się podobało, to na pewno to, że po odsłuchaniu tej książki inaczej patrzę na sam proces twórczy Osieckiej. Dzięki gościom zaproszonym do udzielenia wywiadu do książki dowiadujemy się o tym, w jakich okolicznościach powstała piosenka np. "Na całych jeziorach Ty". Historie te nieco się jednak od siebie różnią w szczegółach. Jedni przytaczają anegdoty, o których słyszeli z drugiej ręki, podczas gdy w kolejnym wywiadzie rzeczywisty uczestnik prostuje tę historię i opowiada, jak rzeczywiście było.
Osiecka tworzyła w czasach PRL, jednak to co mnie uderzyło, że w opowiedzianych historiach jest niezwykle mało tej szarości dnia codziennego. Mnóstwo jest natomiast jest wyjazdów, podróży po kraju i zagranicy. Nie wiem czy dotyczyło to tylko artystów, czy wynikało to z czegoś innego ale odniosłem wrażenie, że w tamtych czasach ludzie jednak całkiem dużo podróżowali, co trochę kłóci się z typowym obrazem człowieka ze słusznie minionej epoki.
Brakowało mi w tej książce jednak wywiadu z Magdą Umer - jak mogło zabraknąć wywiadu akurat z nią?! Bez tej rozmowy książka nie jest i nie może być pełna, skończona. Nie ma tez rozmowy z Agatą Passent - chociaż ta pojawia się w przytaczanych relacjach.
W audiobooku dostępnym do odsłuchania w aplikacji empiku zdarzyły się błędy typu informacja, że Satanowski studiował filozofię polską - chodziło o filologię. Kompletnym nieporozumieniem były również fragmenty angielski i niemieckojęzyczne, które lektor bardzo kaleczyła.
PAMIĘTAJMY O OSIECKIEJ!

Książka ta to zbiór kilkunastu rozmów z różnymi postaciami mniej lub bardziej zaprzyjaźnionymi, zżytymi czy zaprzyjaźnionymi z Osiecką. Sama Artystka znajduje się w Top3 moich ulubionych 'twórców polskich współczesnych' - że tak to nazwę. Na przemian bije się o 1. miejsce z Młynarskim.
To co mi się podobało, to na pewno to, że po odsłuchaniu tej książki inaczej patrzę na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Kultowa powieść, która uwodzi kolejne pokolenia czytelników" - serio? Jest to kultowy gniot, którego kultowość wynika, że ktoś tak tę książkę określił, inny podłapał i bezmyślnie powtórzył. To samo zrobił kolejny. Nie wiem, być może to wina tłumaczenia. Czytałem po polsku w przekładzie Magdaleny Słysz.
Niemniej, książka opowiada o kilku dniach z życia Holdena Caulfielda, który po wyrzuceniu go ze szkoły błąka się po Nowym Jorku. Boi się wrócić do domu, bo obawia się reakcji rodziców na wieść, że ich syn, po raz kolejny, został wyrzucony ze szkoły.
Jaki z niego buntownik? To nie żaden buntownik. Książka została wydana w 1951 więc prędzej można by go uznać za protoplastę hippisów - odrzucam zastany porządek i w zamian będę wieść nieprzemyślane życie oparte o chwile. Dziś nazwalibyśmy go raczej rozwydrzonym nastolatkiem z dobrego domu.
Gdy siostra wytknęła mu, że na wszystko narzeka i wybrzydza pytając jednocześnie, co mu się w takim razie podoba - nie potrafi odpowiedzieć.
Buntownik buntuje się przeciwko czemuś ale w zamian powinien mieć do zaoferowania alternatywę. Holden jej nie ma. Chce udawać głuchoniemego

"Kultowa powieść, która uwodzi kolejne pokolenia czytelników" - serio? Jest to kultowy gniot, którego kultowość wynika, że ktoś tak tę książkę określił, inny podłapał i bezmyślnie powtórzył. To samo zrobił kolejny. Nie wiem, być może to wina tłumaczenia. Czytałem po polsku w przekładzie Magdaleny Słysz.
Niemniej, książka opowiada o kilku dniach z życia Holdena Caulfielda,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy warto? Myślę, że tak. Książka to zbiór 12, dość krótkich, opowiadań, które łączą postaci Satterthwaita i tytułowego pana Quina. Część z opowiadań ciężko nazwać kryminałem, a już na pewno nie sensacją czy thrillerem, bardziej pasowałoby określenie romans - z tragicznym zakończeniem.
Satterthwait - wysuszony snob znający wielkich i możnych tego świata, koneser sztuki. Obserwator. Pomimo swoich lat, wspomniane jest, że ma ponad 70 lat, zachowuje trzeźwość umysłu i ostrość myśli. Nie daje się zwieść.
Jeśli szukasz czegoś niezbyt angażującego nadającego się do czytania w czasie podróży do pracy - to ta książka sie nada.

Czy warto? Myślę, że tak. Książka to zbiór 12, dość krótkich, opowiadań, które łączą postaci Satterthwaita i tytułowego pana Quina. Część z opowiadań ciężko nazwać kryminałem, a już na pewno nie sensacją czy thrillerem, bardziej pasowałoby określenie romans - z tragicznym zakończeniem.
Satterthwait - wysuszony snob znający wielkich i możnych tego świata, koneser sztuki....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Spodziewałem się chyba czegoś innego. Autor kapitalizm wywodzi od kapitału, a nie capita. Kapitalizm, to dla niego kumoterstwo, spekulacja, układanie się wielkiego biznesu z władzą, nieuczciwa konkurencja a więc wszelkie jego wypaczenia.
Znajdziemy tu raczej krótki zarys tego, jak to kolejne miasta stawały się centrami gospodarczymi Europy. Dosłownie w kilku zdaniach opisano strukturę instytucji rynkowych w krajach azjatyckich. Nie znajdziemy zaś głębszej analizy dotyczącej tego, czym kapitalizm jest.

Spodziewałem się chyba czegoś innego. Autor kapitalizm wywodzi od kapitału, a nie capita. Kapitalizm, to dla niego kumoterstwo, spekulacja, układanie się wielkiego biznesu z władzą, nieuczciwa konkurencja a więc wszelkie jego wypaczenia.
Znajdziemy tu raczej krótki zarys tego, jak to kolejne miasta stawały się centrami gospodarczymi Europy. Dosłownie w kilku zdaniach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Dlaczego liberalizm zawiódł? Według autora, dlatego że nie jest konserwatyzmem. Główny zarzut autora opiera się na tym, że liberalizm zmienił zastany porządek. To tak, jakby zarzucać kotu, że nie szczeka.
Książka ciekawa, jednak naciągana. Autor liberalizm utożsamia z szeroko pojętym subiektywizmem, hedonizmem i porzuceniem moralności - róbta, co chceta, balujmy jakby jutra nie było i nie przejmujmy się niczym, coś jest dobre, bo ja tak czuję. Niekiedy dodaje też - byle nie naruszać praw innych. Z tego, że ludziom pozwala się wybierać ma wynikać, że wszyscy porzucą wcześniejszy porządek. Zdaniem autora z liberalizmu ma powodować zerwanie więzi społecznych - jak gdyby oczywistym było, że brak przymusu oznacza odstąpienie od zawieranych relacji międzyludzkich, tworzenia wspólnot o stowarzyszeń - z tego zaś autor wysnuwa, że to prowadzi do alienacji jednostki, wzrostu poczucia odosobnienia i oderwania od wspólnoty. Dalej jednostki takie mają nalegać na zastąpienie więzi społecznych ingerencją państwa stąd też wedle autora liberalizm nieuchronnie prowadzi do etatyzmu, co jest totalną bzdurą. Tego typu tyrady prowadzone są przez całą książkę, dopiero w zakończeniu! autor mimochodem w jednym zdaniu pisze o tym, co przemilczał przez całą książkę, że liberalizm przez wolność rozumie: "niezależność od arbitralnej władzy króla". Tyle. W żaden sposób nie wynika z tego, że w liberalnym społeczeństwie z definicji zanikać muszą więzi społeczne. Nie wynika z tego również, że jednostki które sobie nie radzą mogą naciskać na władze, by te tworzyły pod nie prawa i przywileje - to jest wykolejenie, zniekształcenie idei liberalnej a nie jej konsekwencja.
Czytając tę książkę trzeba mieć na względzie, że Autor jest Amerykaninem i używa tamtejszej terminologii nazywając liberałami tych, których my nazwalibyśmy socjalistami, socjaldemokratami czy progresywistami.
Ciekawe jest też to, że autor popierając swoje tezy posługuje się pracami wielu autorów, w tym współczesnych i niszowych. W przypadku liberalizmu swoje wywody opiera nieomal wyłącznie o Hobbes'a, Locke'a niekiedy wspominając Milla. W jednym miejscu wspomina Bryana Caplana i raz Hayeka, o zgrozo nazywając go nawet nie liberałem, libertarianinem podczas gdy był on w najlepszym razie socjaldemokratą. Nazywanie Hayeka libertarianinem wręcz nie przystoi komuś, kto zawodowo zajmuje się filozofią polityki.
Na plus zdecydowanie zasługuje wspomnienie o Rumspringa - nie miałem pojęcia o istnieniu takiego zwyczaju u Amiszów. Niemniej przy tym temacie znowu wychodzi różnica terminologiczna. Autor liberałem nazywa swojego rozmówcę, który proponował aby zastanowili się nad tym, w jaki sposób można wyzwolić młodych Amiszów spod jarzma kultury i religii.

Dlaczego liberalizm zawiódł? Według autora, dlatego że nie jest konserwatyzmem. Główny zarzut autora opiera się na tym, że liberalizm zmienił zastany porządek. To tak, jakby zarzucać kotu, że nie szczeka.
Książka ciekawa, jednak naciągana. Autor liberalizm utożsamia z szeroko pojętym subiektywizmem, hedonizmem i porzuceniem moralności - róbta, co chceta, balujmy jakby jutra...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie jestem w stanie odgadnąć, co spowodowało, że ktoś wpadł na pomysł wydania tych anegdot. Anegdoty z "Chwili dla Ciebie" przynajmniej tworzą jakąś całość a to, to nawet nie wiadomo co to jest.
Pojęcia nie mam w jakim celu zostało to wydane. Ni to śmieszne, ni ciekawe.

Nie jestem w stanie odgadnąć, co spowodowało, że ktoś wpadł na pomysł wydania tych anegdot. Anegdoty z "Chwili dla Ciebie" przynajmniej tworzą jakąś całość a to, to nawet nie wiadomo co to jest.
Pojęcia nie mam w jakim celu zostało to wydane. Ni to śmieszne, ni ciekawe.

Pokaż mimo to