-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik239
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński41
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-01-17
2021-08-27
Ojej, ta książka jest zła na tak wielu płaszczyznach, że aż ciężko zdecydować się od czego zacząć. Dostałem ją jako prezent urodzinowy - tak, bardzo się udał. Niektórzy twierdzą, że czytaniu "Krytyki czystego rozumu" Kanta towarzyszy nieomal ból fizyczny, co prawda tej książki jeszcze nie przeczytałem, nie mogę więc tego potwierdzić, niemniej jednak nie pamiętam innej książki, której czytanie tak by mnie męczyło. Jej czytanie również sprawia nieomal fizycznie odczuwalny ból Jestem dumny, że dobrnąłem do końca.
Ta książka jest niebezpieczna, gdy sięgnie po nią ktoś bez chociaż podstawowej znajomości ekonomii. Autorka myli pojęcia, sprytnie czyni pominięcia i używa opisanej w książce metody, by pojęcia kojarzące się negatywnie zamieniać na budzące pozytywne skojarzenia. Tak też książka ta promując komunizm nie nazywając tego po imieniu ani razu
Książka jest o tym, że autorka wymyśliła sobie, że ekonomia, nauka będąca przedmiotem zainteresowań ekonomistów się zdezaktualizowała i akurat teraz w XXI wieku potrzebne jest nowe spojrzenie na nią. Autorka wymyśliła sobie model obwarzanka (mi to bardziej przypomina pączka z dziurką, jakiego jedzą amerykańscy policjanci na filmach). W dziurce znajduje się krytyczny dla człowieka niedostatek. Środkowy brzeg obwarzanka został zdefiniowany jako podstawa społeczna a zewnętrzny brzeg to pułap ekologiczny. Na zewnątrz obwarzanka znajduje się krytyczna degradacja planety. Sam środek obwarzanka to bezpieczna i sprawiedliwa przestrzeń dla ludzkości. Problemy z tą koncepcją zaczynają się już na poziomie metodologii. Wyobraźcie sobie fizyka, który stara się opisać świat. Każdy rzetelnie podchodzący do sprawy fizyk bada rzeczywistość, testuje hipotezy i na tej podstawie tworzy teorię. Autorka podchodzi do sprawy odwrotnie. Stworzyła koncepcję ekonomii obwarzanka i to do niej chce dopasować świat. Nieomal jak mantrę powtarza: "jeśli chcemy żyć w bezpiecznej i sprawiedliwej przestrzeni obwarzanka" wówczas powinniśmy postępować tak, jak pisze autorka. Pytanie: co jeśli nie chcemy? Autorka uważa, że gospodarką należy pilotować, tak jak samolotem. Posługuje się ona arystotelesowską definicją słowa ekonomia oznaczającym zarządzanie gospodarstwem domowym. Przykre jednak, że pod pojęciem zarządzania autorka rozumie centralne planowanie.
W książce roi się od błędów merytorycznych, jak chociażby zaliczanie Samuelsona do grona ekonomistów o liberalnym spojrzeniu na gospodarkę czy pomylenie prawa malejących przychodów z użytecznością krańcową. O ile z poglądami autorki można się po prostu nie zgadzać, to tego typu błędy merytoryczne dyskwalifikują tę pracę jako rzetelną. W książce znajdziemy też kilka mniej poważnych błędów, jak chociażby nazwanie Linuxa "najpopularniejszym dziś na świecie systemem operacyjnym".
Sama koncepcja ekonomii obwarzanka jest mrzonką. Niedorzeczna utopistyczna projekcja gospodarki wedle gustu autorki. Dla Raworth stanem idealnym byłaby sytuacja, w której firmy nie dążą do zysku ale by były hojne niczym lasy Amazonii. A hojne w rozumieniu Raworth znaczy altruistyczne, poświęcające się dla innych. Zastanawia się ona, jak: "za pomocą mniejszej ilości rzeczy więcej naprawić i przekształcać jednocześnie zatrudniając więcej ludzi".
Autorka nie kryje się o ze swoimi komunistycznymi i feministycznymi poglądami. Zauważa, że kobiety w Afryce subsaharyjskiej codziennie przemierzają wiele kilometrów transportując równowartość swojej wagi - i o ile to jest akurat prawda, to potem niestety dodaje: nie otrzymując za to wynagrodzenia. Szkoda, że jest to takie jednostronne spojrzenie i nie uwzględni tego, że mężczyźni również wykonują prace, za którą nikt im nie płaci.
Stawia chochoły, z którymi stara się potem walczyć: "wszyscy też słyszeliśmy o tym, że rynek finansowy nigdy się nie myli ale ten podczas kryzysu finansowego 2008 r. rozpadł się na oczach świata po kryzysie 2008 roku". Tutaj autorka również wini sektor finansowy, nie zaś regulacje państwowe, które doprowadziły do tej sytuacji. Jej analiza jest niezwykle płytka.
Raworth żali się, że na studiach przedstawiono jej tylko określone koncepcje i teorie ekonomiczne. Zapomina jednak, że mówi o studiach, a te polegają nie tylko na chodzeniu na wykłady a również na samodzielnych zagłębianiu wiedzy. Oczekuje od studiów, że powiedzą jej o wszystkim. Nie na tym studiowanie polega.
Przytacza też swoją reakcję na czyjeś słowa wychwalające wolny rynek prosząc tę osobę wówczas o wskazanie tego wolnego rynku, ponieważ nigdy nie widziała go w akcji. Owszem, w pełni wolny rynek nigdy nie zaistniał. Niemniej jednak historia i doświadczenie pokazuje, że ludzie przenoszą się z miejsc, gdzie jest go więcej z miejsc, gdzie jest go mniej. Ktoś słyszał o masowej emigracji ze Stanów do Wenezueli, na Kubę czy do ZSRR? Czy raczej z tym krajów ludzie emigrowali?
Sprowadzając ekonomię obwarzanka do wspólnego mianownika otrzymamy: więcej etatyzmu, altruizmu i kolektywizmu, co w konsekwencji nieuchronnie prowadzi do komunizmu. "Gdyby socjaliści znali się na ekonomii, nie byliby socjalistami" - miał kiedyś powiedzieć Hayek i słowa te poznać powinna również autorka tej książki, jak i cała redakcja Krytyki politycznej.
Niezwykle zaskakuje aż tak wysoka ocena książki zawierającej tyle błędów, przeinaczeń, niedopowiedzeń czy po prostu kłamstw.
Ojej, ta książka jest zła na tak wielu płaszczyznach, że aż ciężko zdecydować się od czego zacząć. Dostałem ją jako prezent urodzinowy - tak, bardzo się udał. Niektórzy twierdzą, że czytaniu "Krytyki czystego rozumu" Kanta towarzyszy nieomal ból fizyczny, co prawda tej książki jeszcze nie przeczytałem, nie mogę więc tego potwierdzić, niemniej jednak nie pamiętam innej...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-04
Keynes Keynesa Keynesem pogania. Keynesizm odmieniany przez wszystkie przypadki podniesiony do rangi nauki. Dużo erystyki, przemilczeń, niedomówień. Dostrzeganie logiki w jej braku.
Keynes Keynesa Keynesem pogania. Keynesizm odmieniany przez wszystkie przypadki podniesiony do rangi nauki. Dużo erystyki, przemilczeń, niedomówień. Dostrzeganie logiki w jej braku.
Pokaż mimo to2018-01-23
Powiedzieć o tej książce, ze jest zła, to za mało. Jest zakłamana.
Jedyne co można o tej książce powiedzieć dobrego, to to, że podaje ciekawe przykłady wykorzystania technologii wspominając na przykład o chipie dla cukrzyków, który wszczepiać ma się w soczewkę. Ma on informować cukrzyków o zmianach poziomu insuliny we krwi. Niestety, na tym plusy tej książki się kończą.
W Książce wszystko, co wiąże się z rozwojem technologii przedstawiane jest jako złe, bo prowadzi do ograniczenia miejsc pracy. Dokładnie to samo mówili w XVIII wieku przeciwnicy następującej wówczas rewolucji przemysłowej. Uważali oni, że rozwój technologii, wprowadzanie maszyn do zakładów tkackich odbierze szwaczkom pracę. Czy tak się stało? Oczywiście nie. Zamiast tego natomiast nastąpił spadek cen produktów tego przemysłu, co z kolei pozwoliło większej liczbie ludności zaopatrzyć się w te dobra. Dla autora - to też zło. Dla autora zły jest wzrost produktywności przy jednoczesnym braku wzrostu przepracowanych godzin. Innymi słowy, złe jest to, że produkujemy więcej nie poświęcając na to większej czasu.
Zauważamy tutaj również typową dla przedstawicieli lewicy troskę o ludzi pracy, przy jednoczesnym pomijaniu konsumentów. Za nic autor ma doświadczenia z przeszłości. Nie bierze pod uwagę tego, że tak jak w przeszłosci rewolucja przemysłowa doprowadziła do przeniesienia siły roboczej do gałęzi gospodarki, gdzie była ona lepiej wykorzystywana, tak samo może stać się, i stanie, tym razem.
Skoro autor tak bardzo troszczy się o to, że technologia zabiera ludziom pracę, dlaczego nie domaga się powrotu do łopat zamiast używania koparek? Po co komu wielkie transportowce przenoszące wiele kontenerów, skoro można dalej wozić towar na barkach. Wiecej barek = więcej potrzebnych pracowników. To takie proste...
Ksiażka ta nie powinna nazywać się "Świt robotów", gdyż rozwój technologii jest tutaj tylko pretekstem do przeniesienia i przekazania czytelnikom złej i szkodliwej ideologii komunistycznej. Faworyzowanie koncepcji dochodu podstawowego, opodatkowanie przedsiębiorczych i zaradnych ludzi na rzecz niepracujących i leniwych. Kto za to ma zapłacić według autora? Oczywiście ci, których chciało się coś robić, doszli do czegoś, stworzyli coś, co ułatwiło innym życie = przedsiębiorcy.
Powiedzieć o tej książce, ze jest zła, to za mało. Jest zakłamana.
Jedyne co można o tej książce powiedzieć dobrego, to to, że podaje ciekawe przykłady wykorzystania technologii wspominając na przykład o chipie dla cukrzyków, który wszczepiać ma się w soczewkę. Ma on informować cukrzyków o zmianach poziomu insuliny we krwi. Niestety, na tym plusy tej książki się kończą.
W...
2017-03-21
Ta książka to jedno wielkie nieporozumienie. Niby autor jest ekonomistą. Niby autor pracuje na Uniwersytecie w Cambrige. Niby powinien wiedzieć o czym mówi, a tak nie jest. Ta książka to jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Same niedomówienia i przeinaczenia. Autor uznaje, że obecnie praktycznie wszędzie obecny jest kapitalizm, nawet w Skandynawii. Autorowi nie przeszkadza twierdzić, że rzekomo jednoczesne współistnieje w jednym kraju kapitalizmu i skrajne państwa opiekuńczego, jakie mam w krajach skandynawskich. Autor atakuje rzekomo kapitalizm, chociaż wczytując się w jego słowa, tak naprawdę atakuje on etatyzm, czyli to, co niby broni. Ta książka to kompletna porażka. Naprawdę nie wiem jakim cudem uzyskała tutaj tak wysoką ocenę
Ta książka to jedno wielkie nieporozumienie. Niby autor jest ekonomistą. Niby autor pracuje na Uniwersytecie w Cambrige. Niby powinien wiedzieć o czym mówi, a tak nie jest. Ta książka to jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Same niedomówienia i przeinaczenia. Autor uznaje, że obecnie praktycznie wszędzie obecny jest kapitalizm, nawet w Skandynawii. Autorowi nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Wróćmy słowom sens i treść!
Twarz wróćmy słowu, bo bez twarzy
Największe słowo nic nie waży!" - cytując Młynarskiego. Wróćmy sens i treść, które to wypaczają ludzie pokroju Markiewka, słowom takim jak: pomoc, solidarność, równość, kapitalizm. Słowa mają znaczenie.
Zaserwowana nam przez autora książka, to ideologiczna papka, której nie powinno się czytać, gdy nic nie wie się czy to o lewicy czy liberalizmie, gdyż autor wypacza ich znaczenie. To ten sam poziom manipulacji i nieuczciwości intelektualnej, którą zaserwowano nam w "Ekonomii obwarzanka".
U Orwella czytamy, że wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła. Podobnej retoryki trzyma się Markiewka utożsamiając szerzenie wolności z wyzyskiem, przymusem i przemocą. Autor uważa, że państwo ma narzucać takie a takie rozwiązania (te popierane przez autora oczywiście) a ludzie muszą się przystosować, bo ludzie pokroju autora najlepiej wiedzą, co dla nich dobre.
Ty, człowieku, nie jesteś nic wart - mówi wprost autor. Zanim pomyślisz o sobie musisz pomyśleć nie tylko o swoich bliskich, nie o przyjaciołach a o klimacie, zwierzętach, czy nawet całkiem obcych ludziach z drugiej strony świata. Najpierw wszyscy dookoła, dopiero potem Ty, bo jesteś im cos winien i masz zaciągnięte względem nich zobowiązanie - to kolejna manipulacja autora, bo zobowiązanie to coś, co dobrowolnie i świadomie bierze się na siebie. W ten sposób autor promuje samopoświęcenie i skrajny altruizm.
Dobrowolność - pojęcie, na które nie ma miejsca w świecie autora a rozwiązania mają być narzucane siłowo przez państwo. W końcu lewica najlepiej wie, co jest dobre - nie dla jednostki a dla społeczeństwa. Autor pisze: "dwie grupy aktorów zawierają transakcję, która W ICH MNIEMANIU jest dla nich korzystna" (s. 109) - cóż autor zdaje się siedzieć w ludzkich głowach i wie lepiej od nich, co dla kogo jest korzystne. Tak ujawnia się kolejna brzydka cecha autora i lewicy w ogólności - pycha.
Z jednej strony autor krytykuje dotowanie banków i korporacji z publicznych pieniędzy (co jest słuszną krytyką) i nazywa to jednocześnie kapitalizmem (co nie jest prawdą), z drugiej strony dotowanie tego, co autor uważa za słuszne jest już w porządku (s. 122)
W książce znajdziemy też typowe dla lewicy manipulowanie pojęciem kapitalizm. Autor pisze: Plan Marshalla program polegający na wydawaniu pieniędzy podatnika amerykańskiego w Europie przecież właśnie jest z Ameryki, a jak Ameryka to kapitalizm a skoro tak, to wszystko co wychodzi z Ameryki jest kapitalizmem! Otóż nie. Ingerencja w gospodarkę nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem i kapitalizmem - jest jego wypaczeniem. Mówienie wiec, że zwolennicy wolnego rynku popierają interwencje typu New Deal czy Plan Marshalla, bo przecież są to programy z kapitalistycznej ameryki nie oznacza, że są to programy oparte o wolny rynek. Ten sam błąd powiela w swojej książce: "23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie", przytaczany przez Markiewka Ha-Joon Chang.
Wolny rynek to dobrowolność i swoboda zawierania umów. Wolny rynek to przede wszystkim poszanowanie prawa własności a w związku z tym praw jednostki. Autor twierdzi: "Jeśli rynek wycenia coś wysoko, to najwidoczniej tak musi być" - nie wspomina jednak o tym, że rynek to LUDZIE, to ludzie wartościują i jeśli coś jest wycenione wysoko przez rynek, to znaczy tyle, że znalazł się ktoś, dla kogo ta rzecz jest tyle właśnie warta.
"Neoliberalizm to kapitalizm do potęgi drugiej" (s. 21) - czyli w sumie co? Tego się nie dowiadujemy, rzucony w eter slogan.
Markiewka pięknie stara się pokazać, jakie to jest niesprawiedliwe, że jedni rodzą się w bogatych domach i w związku z tym stać ich na lepszą edukację a inni, wywodzący się biedniejszych domów, nie mają aż takich możliwości. Sprawiedliwym, wedle autora, jest więc zabranie jednym i rozdanie tego drugim. Szkoda tylko, że autor nie zdaje sobie sprawy, że odziedziczenie majątku nie jest równoznaczne z jego utrzymaniem Szkoda również, że autor nie zadał sobie trudu, by wyjaśnić czy byłby poświęcił rękę artysty, dajmy na to Chopina, by wyrównać szansę osób, które nie miały takiego szczęścia jak on, by urodzić się zdolnymi.
Czy świetnego malarza należy oślepić, by przypadkiem nie malował lepiej niż ci bez talentu, a którym wymarzyło się być malarzami? Według autora byłoby to zapewne sprawiedliwie społecznie, wszak równość szans przede wszystkim.
Czy świetnego muzyka należy pozbawić słuchu, by ci, którzy nie mają słuchu muzycznego mieli szanse z nim konkurować, wszak równość szans przede wszystkim.
Nie wiem na ile słowa: "Gdyby socjaliści rozumieli ekonomię, to nie byliby socjalistami" przypisywane Friedrichowi Hayekowi są rzeczywiście jego słowami, niemniej jednak są to słowa wybitnie prawdziwe, co autor wielokrotnie udowadnia na kartach swojej książki. A pisze on np. tak: "Kiedy liczba chętnych na dany towar przewyższa jego dostępność, ceny rosną. Pojawia się inflacja." (s. 194) - jeśli więc chętnych na truskawki jest więcej niż dostępnych truskawek, cena truskawek rośnie i mamy wtedy inflację? By nie pastwić się nad niewiedzą autora wystarczy wspomnieć, że inflacja to spadek wartości pieniądza, a to z kolei dopiero powoduje wzrost cen - nie konkretnego towaru, co zdaje się sugerować autor, a powszechny wzrost cen.
Autor często pisze o trzech grupach: konserwatystach, liberałach i lewicy (s. 105), a potem na końcu stwierdza, że lewica chce konserwować usługi publiczne, które innym wydają się przeżytkiem. Sam więc, nie wprost oczywiście, przyznaje, że konserwatyzm może być lewicowy, tak więc zaproponowany podział jest bez sensu.
Bzdur i manipulacji w książce oczywiście jest więcej. Serdecznie odradzam.
"Wróćmy słowom sens i treść!
więcej Pokaż mimo toTwarz wróćmy słowu, bo bez twarzy
Największe słowo nic nie waży!" - cytując Młynarskiego. Wróćmy sens i treść, które to wypaczają ludzie pokroju Markiewka, słowom takim jak: pomoc, solidarność, równość, kapitalizm. Słowa mają znaczenie.
Zaserwowana nam przez autora książka, to ideologiczna papka, której nie powinno się czytać, gdy nic nie wie...